Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

kalipso

Użytkownik otrzymał bana za: Zmyślanie historii pod nickami Kalipso, Dysfolid i LucjuszKot.
Ban wygasa: 2112-11-15 16:21:07
Zamieszcza historie od: 25 maja 2011 - 20:29
Ostatnio: 15 listopada 2013 - 18:56
O sobie:

http://www.piekielni.pun.pl/forums.php

  • Historii na głównej: 0 z 98
  • Punktów za historie: 66185
  • Komentarzy: 945
  • Punktów za komentarze: 10818
 

#48379

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia mojego fotela.

Nabyłem kiedyś w Ikei fotel do komputera, za całe 200zł. Materiał jakiś skajowy, wygląda jednak na skórzany - biały, całkiem elegancki. Służył mi dobrze, by po zmianie wystroju domu wylądować na korytarzu na klatce schodowej. Tam był użytkowany "na papieroska".

Któregoś razu przyszedł gospodarz domu i zapytał czy może zabrać go do swojej portierni - nie było przeszkód. Dumny i zadowolony gospodarz rozsiadał się na nim w swojej kanciapie. Któregoś razu jednak fotel zniknął i pojawiło się znowu stare, wysłużone krzesło. Okazało się że fotel ten rozpętał w bloku aferę. Wszędobylskie panie wydzwaniały do spółdzielni, że jak to możliwe że cieć przesiaduje w takich luksusach. Oględziny prezesostwa spółdzielni potwierdziły to rozpasanie gospodarza domu. Stwierdzono, że jest rzeczą niebywałą, że gospodarz przesiaduje na tak luksusowym meblu, podczas gdy zarząd spółdzielni musi zadowolić się twardymi krzesłami. Podjęto jedyną słuszną decyzję.

Fotel jest użytkowany obecnie przez prezesa spółdzielni.

Skomentuj (40) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1658 (1708)

#48124

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Cała Polska żyje śmiercią dziecka, które "olał" system. To prawda, przypadek obiektywnie patrząc do przyjęcia, zabrania do szpitala. Ale subiektywnie...

(wezwania tylko z ostatniego miesiąca, może dwóch)

Opis: Dziecko 3 latka, nieprzytomne, wysoka gorączka.
Zastane: Temperatura 38*C, przeziębienie, przytomne oczywiście.

Opis: Roczniak, wymiotuje, boli brzuszek.
Zastane: Ulewanie, w momencie gdy przyjechaliśmy spokojnie spało.

Opis: Roczek, dusi się, od kilku dni infekcja.
Zastane: Zakrztusiło się niegroźnie, gdy dojechaliśmy bawiło się klockami.

Opis: Znów duszność, wrodzona wada układu oddechowego.
Zastane: Ciotka opiekowała się pierwszy raz maluchem, który dość charakterystycznie kaszlał. Taka wada. Nie spytała matki czy to norma, tylko wezwała nas.

Opis: Gorączka ponad 40 stopni, bez reakcji na leki.
Zastana: Leki nie podane, gorączka 38,5, byłam pierwszym lekarzem który widział dziecko (dzień powszedni, popołudnie).

Opis: Sine, dusi się.
Zastane: Histeria, dziewczynka zanosząca się płaczem.

Żadna z tych wizyt nie miała podstaw. A to tylko te, do których pojechaliśmy. Dyspozytor odbiera dziennie setki wezwań, wszystkie dramatyczne - bo najczęściej wzywający wie, co powiedzieć, żeby pogotowie przyjechało. Każdy z tych wzywających rękoma i nogami broni się przed zabraniem dziecka w samochód/taksówkę i podjechaniem do swojego pediatry. Do żadnego nie dociera, że karetki nie są dla jego wygody, tylko dla bezpieczeństwa tych, których nie ma CZASU inaczej zabrać od lekarza. Czasu - brak samochodu, zła pogoda, niechciejstwo opiekuna to nie jest powód.

Jak w bajce - żartowałeś, że jesteś w niebezpieczeństwie tak często, że gdy wreszcie przyszło, nikt ci nie uwierzył.

Szkoda tylko, że za głupie wezwania jednych cierpią ci naprawdę potrzebujący, których dyspozytor nie zauważył w natłoku pierdół.

pogotowie

Skomentuj (75) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 807 (983)

#47883

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Ostrzeżenie przez stroną KARIEROWO.COM, uzupełniając dane nieświadomie (oczywiście wg właściciela...) podpisujecie umowę z firmą Work of World.

Nigdy nie zobaczycie usługi za którą trzeba zapłacić 99 zł. Aleksander Zych to osoba fikcyjna i ma związek ze stroną Pobieraczek, która naciągała ludzi w podobny sposób. Jeśli znajdziecie w ogłoszeniach w internecie ogłoszenie, które zaprasza na Karierowo obiecując pośrednictwo, to zgłaszajcie na tej stronie naciągaczy, by usuwali takie ogłoszenia.

Petycja przeciw naciągaczowi:
http://innagazeta.pl/redakcja/petycja?view=petition&id=145

usługi

Skomentuj (32) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 585 (653)

#30225

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pracuję w kinie.

Ku wielkiej rozpaczy załogi od ponad roku mamy w salach miejscówki. Pół biedy, kiedy seans nie jest oblegany - wtedy mało kto się czepia, że na jego miejscu siedzi ktoś inny. Gorzej, kiedy sala jest nabita i dopiero wtedy menadżerstwo wysyła kogoś z ekipki, żeby porozsadzał ludzi na właściwych fotelach. Nie ma po prostu fizycznej możliwości, żeby poprzesadzać niemal trzysta osób, nim seans się rozpocznie. Zresztą większość klientów i tak najwyżej ruszy się dwa siedzenia dalej, "bo co to za różnica, B11 czy J24".

Wczoraj supervisor wysłał mnie do naszej największej sali, żebym zrobiła porządek. Drugi dzień wyświetlania Avengersów, miejsca nabite w 3/4, to poszłam ot tylko pro forma, bez najmniejszej szansy na osiągnięcie sukcesu.

Byłam już w połowie schodów na górę sali, kiedy zauważyłam w najdalszym rzędzie kolegę z załogi, który miał dzień wolny i przyszedł na seans z dziewczyną. On dostrzegł mnie, pomachał wesoło. Odmachałam, wycelowałam w niego palec i zawołałam z udawaną surowością:
[J.:] Zaraz przyjdę i sprawdzę, czy siedzisz pan na swoim miejscu! Jak nie, to na kopach cię przesadzę!
[K., z przejęciem:] Jejku, nie, proszę pani, już się przesiadam!
Na sali zapadła dzwoniąca w uszach cisza i w tym momencie dotarło do mnie, że z perspektywy klientów nasz dialożek brzmiał co najmniej dziwnie.
Zanim zdążyłam pomyśleć, że chyba czas pożegnać się z pracą, wokół mnie zaszumiało, zakotłowało się i nagle każdy gość siedział gdzieś indziej, najprawdopodobniej na prawidłowym miejscu.

Kolega na górze pękał ze śmiechu, kiedy dyskretnie ewakuowałam się do wyjścia. Opuszczając salę usłyszałam, jak karku 2x2 siedzący opodal mamrocze trwożliwie: "Wystarczy ładnie poprosić, nie trzeba od razu używać siły".

Jak to się na tym portalu retorycznie wzdycha:
Można? Można.

Kino zagranica

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1403 (1445)

#45172

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W ostatnie wakacje dorabiałem sobie pracując przy "kolportażu materiałów reklamowych na terenach miejskich", czyli po prostu roznosząc ulotki. Pracę tą wykonywałem na umowę zlecenie, w której między innymi widniały dwa zapisy:

- za zgubienie jednej ulotki muszę zapłacić karę w wysokości złotówki,
- za wpisanie w kartę pracy bloku, w którym ulotki nie zostały rozniesione, kara wynosi pięć złotych od jednego mieszkania (czyli za blok gdzie jest 40 mieszkań płacę 200 złotych kary).

Pieniądze na opłacenie kary miały być odtrącane od zawrotnej pensji (trzy grosze od ulotki), lub jeśli tej nie starczy na pokrycie kary, dokładam ze swojej kieszeni.
Pracować miałem w godzinach dopołudniowych, popołudniami jeździłem do firmy zdać ulotki, które mi pozostały, oddać kartę pracy i wziąć ulotki na następny dzień. Ok, wszystko jasne, nic tylko pracować.

Pierwszy dzień pracy zleciał szybko, szefowa na popołudniowym rozliczeniu zadowolona. Cuda zaczęły dziać się około trzeciego dnia pracy. Na rozliczeniu szefowa powiedziała mi, że na kontroli znaleźli blok, który był wpisany w kartę pracy ale nie było w nim ulotek. Myślę sobie dziwne, bo zawsze blok do karty wpisywałem po rozniesieniu ulotek. Sprawa zakończona polubownie, jako, że sam początek mojej pracy w firmie, ten jedyny raz szefowa daruje mi płacenie kary.

Jakiś tydzień później sytuacja powtarza się. Tym razem kłóciłem się, bo pewien byłem, że ulotki na pewno w tym bloku zostawiałem. Ostatecznie stanęło na tym, że kara (480 zł czyli więcej niż zarobiłem przez półtorej miesiąca pracując w tej firmie) jest zawieszona, ale jeśli jeszcze raz dojdzie do takiej sytuacji, to zapłacę nową i poprzednią karę razem.
Ok, myślę sobie chcecie wojować z mikrą, to wojujemy.

Na telefon pobrałem aplikację Endomondo, która służy do rejestrowania treningu sportowego ale posiada możliwość zapisania przebytej trasy na mapie poprzez GPS działający w telefonie. Codziennie w godzinach pracy włączałem aplikację, która bardzo dokładnie rejestrowała trasę którą pokonywałem i z dokładnością co do klatki można było prześledzić gdzie byłem, a gdzie nie. Mapy dla pewności zgrywałem na komputer.

Mniej więcej miesiąc po pierwszej sytuacji, już po pracy, dzwoni do mnie szefowa i pyta czy mógłbym dzisiaj przyjechać wcześniej na rozliczenie. Na pytanie czemu, odpowiedziała, że dowiem się w firmie. Zacząłem przypuszczać o co może chodzić, więc wrzuciłem laptopa do plecaka i w drogę.

W firmie szefowa mówi mi, że dzisiaj jest pewna, że ją okłamałem i na pewno przynajmniej w dwóch blokach ulotek nie rozniosłem. Pytam się skąd ta pewność, na co ona wyjmuje telefon i rzecze do słuchawki "Chodź tu do nas". Powiem szczerze, że byłem coraz bardziej zaintrygowany tym co się dzieje.

Po chwili do gabinetu wszedł mężczyzna który został mi przedstawiony jako "przyjaciel firmy". Szefowa z uśmiechem triumfu mówi mi, że ten o to "przyjaciel firmy" około godziny 11, kiedy miałem roznosić ulotki w jednym z wieżowców, widział mnie w kawiarni. Na koniec pyta mnie czy mam coś jeszcze do powiedzenia. No to ja wyjmuję laptopa, pokazuję mapy i pytam czy dogadamy się, czy idziemy do sądu rozmawiać o ewentualnym wymuszeniu.
"Przyjacielowi firmy" cudownie zaczęło mieszać się w pamięci i "w sumie to on nie wie czy to ja czy ktoś podobny, bo tyle tych młodych się kręci teraz".

Ostatecznie sprawa zakończyła się anulowaniem poprzedniej kary w zawieszeniu i cichym "chciałam pana przeprosić za te oskarżenia" ze strony szefowej. Dodam tylko, że od tego czasu była dla mnie wyjątkowo miła i przyjemna.

ulotki

Skomentuj (44) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1042 (1086)

#47445

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Piekielna Wspólnota Mieszkaniowa - kontynuacja cyklu.

Dziś o tym jak ciemnota w ciemnościach oświecenia poprzez sprawiedliwość społeczną poszukiwała...

Krótki szkic sytuacyjny - naprzeciwko mojego bloku stoi drugi, stanowiący jego lustrzane odbicie. Bloki oddzielone są dosyć wąskim podwórkiem.

Na elewacji bloku, w którym mieszkam zamontowano kiedyś dwie latarnie, dzięki czemu również po zmroku przejście przez podwórko nie groziło połamaniem nóg a i ryzyko mordobicia stało się jakby mniejsze.

Latarnie świeciły sobie kilka lat, dopóki nie przypomniał sobie o nich nasz blokowy aktywista. Na zebraniu wspólnoty nie omieszkał poruszyć tematu zużycia prądu. Właściwie to nie tyle zużycia prądu, ile bolesnej niesprawiedliwości społecznej, objawiającej się tym, że mieszkańcy bloku naprzeciw też mają jasno na podwórku, a nie muszą płacić za prąd.

Zarządca nieruchomości przedstawił wyliczenie, zgodnie z którym przybliżony koszt prądu zasilającego latarnie, przypadający na jedno mieszkanie to 1,20 zł. Niestety, ziarno fermentu zostało zasiane. Wszyscy zgodzili się, że kwota jest niewielka (czym jest złotówka przy około 800 zł opłat miesięcznych?) jednak "nie o to chodzi".
Naprawdę zaczęły padać propozycje budowy specjalnych ekranów zacieniających, dzięki którym "nasze" światło nie uciekałoby do "sępów" z bloku naprzeciwko. Kiedy ten projekt upadł, pojawił się nowy - montaż podliczników do latarni i dzielenie kosztów pomiędzy dwa bloki. Zaczęto formować delegacje, która miała udać się do przedstawicieli wspólnoty naprzeciwko i wręczyć im dwa nagie miecze... przepraszam, ostro sformułowane postulaty partycypacji w kosztach.

Zarządca ponownie próbował okazać się głosem rozsądku. Koszty montażu legalizowanych liczników mogłyby mocno zachwiać ekonomicznym aspektem przedsięwzięcia. Cóż z tego. Większość uznała, że nawet jeśli w efekcie zapłacimy drożej (!) to warto "w imię sprawiedliwości" ponieść wyrzeczenia.

Wątpliwości wzbudziła jednak prawna forma podziału kosztów. Jak zmusić "tych z naprzeciwka" do płacenia? Nie wiadomo, czy się uda...

Podjęto zatem iście "salomonową" (wybacz, królu) decyzję - skoro nie może być jasno i sprawiedliwie, niech stanie się ciemność! Latarnie zostały wyłączone. Podwórko stało się miejscem spotkań i toaletą dla okolicznej "żulerni".

Od tego czasu utraciłem resztki wiary w ludzi i wszelki zapał do uczestnictwa w zebraniach wspólnoty.

P.S. Mieszkańcy bloku naprzeciwko wykazali się większym rozsądkiem. Zamontowali własne latarnie. Bojownicy z mojego bloku triumfują.

Piekielna Wspólnota Mieszkaniowa

Skomentuj (35) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 990 (1022)

#39622

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Sytuacja może sprzed roku. Ostrzegam - mięcho latało w ilościach hurtowych.

Wybrałem się do małego marketu po większe zakupy. Towary wybrane, idę więc do kasy. Czekam więc na moment zwany "pożegnanie z forsą", kiedy zauważam że kolejka przesuwa się dość wolno. Co widzę? Przy kasie siedzi chłopaczek, uwija się jak w ukropie, ale widać, że pracuje od niedawna, bo niezbyt składnie mu to idzie. Przede mną stoi facet z żoną. Coraz bardziej się niecierpliwi i coraz głośniej zaczyna tę niecierpliwość okazywać. Im bardziej żona go ucisza, tym gość bardziej się nakręca. Przychodzi jego kolej. I się zaczyna:

[Facet z kolejki]: Co k..a kaleko? Nie umiesz tego szybciej robić? Tu ludzie czekają!
[Kasjer]: Przepraszam, dopiero się uczę.
[FZK]: A co mnie to k..a obchodzi?! Masz ruchy jak pedał! Wiesz ciotuniu jak na takich jak ty mówią w kryminale? Cwel. A wiesz co z takimi robią? (Tu opis zbiorowego gwałtu na współwięźniu).
[K]: Proszę przestać mnie obrażać, bo będę zmuszony wezwać ochronę.
[FZK]: K...a! Jeszcze frajer! Chodź ciotuniu przed ten burdel, pogadamy jak faceci. K..a, no... za...bię go, no... Ochroną będzie mnie straszył!

Faktycznie, zbliża się ochroniarz, kiedy z kolejki pod drugą kasą rozlega się głos drugiego, całkiem niepozornego faceta:

[Facet2]: Te, te, obrotniak! Weź się od...dol od małolata, co? A gdzieś ty siedział, że taki obcykany jesteś? No pytam się, na razie grzecznie: gdzie siedziałeś?
[FZK]: Pan do mnie to mówi?
[F2]: Nie, k...a, obok ciebie. Pytam się cieciu pi...ny, gdzie siedziałeś? Chcesz wyjść, to chodź, ale k...a ze mną, a do małolata hamuj. Zbieraj te manaty i chodź, będę czekał przed wejściem. Pogadamy sobie kto gdzie siedział.
[FZK] (panika w oczach): Sądząc po pana języku, to na pewno pan właśnie więzienie opuścił, ja do pana nic nie mam, ja nie chcę kłopotów.
[F2]: Kłopoty to już masz szmato.
[FZK] (do ochroniarza): Ja rezygnuję z zakupów, proszę nas wyprowadzić, nasz samochód stoi...
[F2]: Idź, idź. Ale ja cię kojarzę. Ty jesteś z X (nazwa dzielnicy), to wiesz, oglądaj się tam za siebie, bo różnie bywa.

Facet płaci za to, co kasjer zdążył skasować (grzecznie pytając o cenę) i w obstawie ochroniarza opuszcza sklep. Chłopaczek na kasie oczy jak pięciozłotówki, wtedy zauważam, że facet z drugiej kolejki rozmawia z jakąś kobietą. Jego wypowiedź:

[F2]: Proszę pani, ja nie byłem święty, kraju że tak powiem trochę zwiedziłem. I z całym szacuneczkiem do pani, ale w...wia mnie, jak chłopaczyna chce sobie uczciwie dorobić, a taki cieć fika i zgrywa wielkiego garusa. Ta... siedział. Na kiblu chyba proszę pani. Nie... ja już się w takie rzeczy nie bawię, mnie wystarczy, że tak powiem przygód. Ale kiedyś trafi na takiego, co mu tak pysk skuje, że nie będzie wiedział gdzie góra, a gdzie dół.

W uzupełnieniu dodam, że facet naprawdę nie wyglądał na gościa z "bogatą" przeszłością. Dobrze ubrany, ogolony, fryzura normalna.

Dawne miasto wojewódzkie

Skomentuj (34) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 3498 (3562)

#44585

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Pan, który drukował książki o zamachu Smoleńskim z myślą o prezentach komunijnych, znów zaatakował. Przejawiając przy tym kolejną cechę, której u ludzi nienawidzę: niezdolność do przyswajania informacji.

Przedświąteczna gorączka dotyka najwidoczniej nawet największych dziwolągów. Tak też i Pana Rekordzistę chyba przycisnęło. Otrzymałem bowiem od niego zamówienie na kosmiczną ilość 6 (!!!) książek, które pan sobie zażyczył na jutro.

Odpisałem z informacją która każdemu klientowi powinna wystarczyć - mianowicie, że realizacja zlecenia w proponowanym przez niego terminie jest niemożliwa, mamy wtorek, więc postaramy mu się książki dostarczyć na piątek.

Odpowiedź zwala mnie z krzesła: "Ale ja bardzo pilnie potrzebuję te książki, to chociaż 4 sztuki na jutro!!!".

Facepalm. Już pomijając fakt, że koleś siedzi w biznesie 20 lat, powinien mieć jakieś pojęcie o tym jak drukarnie działają, ba, z nami współpracuje od dobrych kilku lat; to nie znoszę kiedy ktoś mi robi takie akcje - czuję się jakby jakieś uparte dziecko targało mnie za rękaw i jęczało o cukierka.

No ale nic, profesjonalizm zobowiązuje. Przywdziewam maskę ułożonego człowieka i grzecznie, rzeczowo, przymilnie mu odpisuję. Że nie chodzi o naszą złą wolę. Że chodzi o możliwości technologiczne. Że książki jednak potrzebują być wydrukowane najpierw przed oprawą, a w przedświątecznym szale mamy zatkane maszyny pracami innych klientów. Że 6 książek czy 4 to nie robi żadnej różnicy, bo koszt uruchomienia maszyny do oprawy owych książek przewyższa nieomalże zysk jaki z nich mamy. Że w czwartek dopiero będą oklejane większe partie książek i dopiero wtedy będziemy mogli ten jego mikronakład do tego "podczepić". Że będziemy się usilnie starali zrealizować jego zamówienie tak aby dostarczono mu książki na piątek i jest to najwcześniejszy termin w jakim możemy tego dokonać bez doliczania nieproporcjonalnie dużych kosztów uruchomienia maszyn dla jego 6 książek.

Nie wiem, czemu miałem nikłą nadzieję, że facet zrozumie. Może po prostu czasem jeszcze wierzę w ludzi. Niestety, odpowiedź potwierdziła że mizantropia jest mi chyba pisana po wsze czasy:

"Rozumiem, rozumiem. To jakby się udało te 4 książki wysłać na jutro, to byłoby świetnie".

Pingwin stojący na ekranie eksplodował.

debilandia

Skomentuj (26) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 640 (766)

#47283

przez (PW) ·
| Do ulubionych
We wcześniejszej historii opowiedziałem jak PZPN niszczy i okrada małe kluby. Teraz opowiem jak swoją cegiełkę dorzucają rodzice. Ale po kolei. Przed sezonem postanowiliśmy założyć nową grupę w klubie: Orliki (1-3 klasy podstawówki). W klubie niechętnie na to patrzono, bo jak wiadomo to jeszcze dzieci – ja jednak uparłem się, wziąłem wszystko na siebie i tak powstała nowa drużyna.

Podziwiałem ich zapał i chęć gry. W drużynie było też kilka dziewczynek. Uzgodniono, że mecze będą rozgrywać na boiskach typu Orlik. Trzeba więc było załatwić wszystkie formalności. I tu powoli się zaczęło.

- Najpierw prosiłem, aby rodzice napisali zgodę na grę. Jak wiadomo są to dzieci i żeby potem ktoś nie miał do kogoś pretensji – ot takie zabezpieczenie. I pierwszy problem: czy tak ciężko napisać dziecku zezwolenie? Najwyraźniej tak, przygotowałem szablony porozdawałem dzieciom i dalej cisza. Dzwoniłem, zaczepiałem rodziców prosiłem przypominałem i nic. „Przyniesiemy, przyniesiemy” - na tym się kończyło. Musiałem osobiście fatygować się po domach, aby raczyli podpisać mały papierek. Udało się, czego się nie robi dla idei .

- Wyrabianie karty gdzie potrzebne jest zdjęcie. Analogiczna sytuacja. Na szybko poprosiłem kolegę, bo nie było już czasu, by zwykłą lustrzanką porobił zdjęcia młodym, obrobił i wydrukował. Kosztowało mnie to całe 0,7 dobrej wódki ale... udało się. Czego się nie robi dla idei.

- Lekarz. Na boisko nie da się wybiec bez karty zdrowia. Klub zapłacił za lekarza jednak trzeba było do niego jechać osobiście. Opisywać reszty chyba nie muszę. Sam musiałem większość dzieciaków zgarnąć z treningu i jechać z nimi do lekarza, bo rodzice mają to gdzieś. Udało się. Czego się nie robi dla idei.

- Poprosiliśmy naszego trenera aby poprowadził drużynę. Chłop zna się na rzeczy ma dobre papiery. Treningi były w formie zabawy – ogólnie bardzo ciekawe – co najważniejsze prowadził ich za darmo. Jemu sprawiało to też radość – jego siostrzeniec też grał w tej drużynie. Udało się. Czego się nie robi dla idei.

- Stroje. No w czymś drużyna musi grać. Tak małych kompletów u nas nie ma, więc trzeba było coś kupić. Stawałem na głowie, chodziłem po sponsorach, swój grosz dorzucił też prezes. Poprosiłem też o pomoc rodziców... praktycznie cisza. 3 - słownie trzech rodziców odpowiedziało na mój apel i wsparło zakup strojów. Nie zaglądam nikomu do portfeli, ale te osoby które dały, nie mieszkają w takich willach i nie jeżdżą takimi samochodami jak rodzice niektórych dzieci, którzy mój apel olali. Sam ze swojej kieszeni dołożyłem trochę złociszy, tak więc uzbierała się dość duża sumka, za którą kupiłem nie tylko stroje ale także kurtki treningowe. Każdy dzieciak sam wybierał sobie numer oraz nazwisko, ksywę lub inny napis. Dzieci były wniebowzięte. PS. U nas w jednej drużynie grał Messi i Ronaldo :P Nikt w lidze nie miał takich nowych i pięknych strojów. Wszystkie dzieci patrzyły na nasze z zazdrością. Udało się. Czego się nie robi dla idei.

Wszystko zapięte na ostatni guzik, można grać. Już na samym początku zaczęły się problemy, po których miałem ochotę pieprznąć wszystkim.

- Wyjazdy. Graliśmy ligę na orlikach. Jednak trzeba było jakoś tam dojechać. Całe 4 km. A może i aż tyle? Prosiłem rodziców aby co mecz przynajmniej 2 z nich przyjechało i wzięło maluszków. Sam musiałem dzwonić i prosić kolegów czy rodzinę aby szybko przyjechali i pomogli mi zawieść drużynę na mecz. Oczywiście na samym meczu rodzice się pojawiali, po czym przed końcem szybko się ewakuowali zostawiając nas z problemem. Po wszystkim pojawiali się spokojnie pod klubem po odbiór dzieci (u nas w budynku się przebierali) ...o wymówkach nie wspomnę – ogólnie żenada.

- Po którymś z meczów doszły do mnie plotki że rodzice nie są zadowoleni ze strojów... Tak, nie podobają się im kolory. Nazwali mnie bezguściem. Dziwili się dlaczego oni nie mieli wpływu na wybór? Przecież to ich dzieci mają w tym grać. Jestem bezczelny. Oczywiście najwięcej do powiedzenia miały osoby, które nawet złamanego grosza nie dały. Stroje miały barwy naszego klubu. PS czy AC Milan na brzydkie stroje? Nie wydaje mi się.

- Nazwa. Czy dzieci muszą grać pod nazwą klubu? Nie mogą nazywać się Iskierki? Albo Gwiazdki? Jeden ojciec powiedział, że mogli by się przecież nazywać Real.

- „Zrobienie z dzieci reklamówek” – tak to nazwała jedna osoba. A tylko dlatego, że na koszulkach była nazwa sponsora, który bezinteresownie wyłożył 1500zł. Wszystko to oczywiście za moimi plecami. Nikt nie odważył mi powiedzieć to prosto w twarz.

- Jeden rodzic w połowie rundy zabronił trenerowi wystawiać swojego syna na bramkę (jako jedyny umiał złapać piłkę i miał dryg do tego) Powód?: Mój syn ma strzelać gole!

- Jakieś plotki. O tym że trener jest pijany i każe dzieciom tylko biegać mecząc ich bezlitośnie. Hitem było jak ojciec jednego dziecka przyszedł ze skargą, bo słyszał że trener uczy dzieci ROBIĆ PRZEWROTKI I O MAŁO JEGO SYN KRĘGOSŁUPA NIE ZŁAMAŁ!
Ręce opadają.

O wynikach nie wspomnę, bo są one nieistotne. Było bardzo dobrze. Udało mi się nawet załatwić sparing z rówieśnikami drużyny, która obecnie występuje w 1 lidze. Dla dzieci było to na pewno wyróżnienie. Szkoda tylko, że rodzice tak tego nie postrzegali.

Czym runda szła dalej to było coraz gorzej. Opiekunowie wymyślali nowe kary dla dzieci:
Zakaz wyjścia na treningi i mecze. Nie zakazywali komputera czy wyjścia na dwór – nie, zakaz dotyczył piłki. Tak więc frekwencja na treningach znacząco spadła. Na meczach podobnie. Musiałem jeździć i prosić rodziców aby puszczali młodych na mecze. A to wyjazdy do cioci na imieniny, a to do kościoła (akurat na tą godzinę co jest mecz). Ogólnie Meksyk.

Rundę jakoś dograliśmy kończąc na 3 pozycji.
Kulminacją był turniej zimowy, na który przyszło tylko 5 zawodników – i nas szybko musiałem odmawiać udziału. Było mi wstyd. Miałem tego dość. Dowiedziałem się później, że rodzice planują jakiś spisek. Zrobiłem spotkanie. Albo sytuacja się zmieni albo koniec.
Sytuacja z tej soboty:

Rodzice zaczęli się interesować karierą swoich pociech, więc postawili mi ultimatum. Albo zatrudniamy profesjonalnego trenera albo wypisują swoje dzieci i zapisują do szkółki w klubie X. Zdębiałem. Rodzice poszli o krok naprzód i już porozumieli się z trenerem. Przynieśli nawet jego ofertę. Szkół i kursów miał pokończone dużo. Doświadczenie też. Uderzyła mnie ostatnia linijka. Wynagrodzenie: za 5 godzin tygodniowo z meczem trener żąda 1200 netto!!! Do tego oczywiście podatek + ZUS. Zaśmiałem się. U nas trener, który trenuje 3 grupy (seniorzy, juniorzy, trampkarze) dostaje ok. 1000 zł, a godzin trochę w tygodniu musi zrobić. Na moje pytanie czy będą sami opłacać trenera, odpowiedzieli śmiechem.

Tak więc oni oni żądają wydania kart. Teraz ja się zaśmiałem. Uświadomiłem im, że koszt tej szkółki to 80 zł na miesiąc. Do tego sami muszą zadbać o stroje i dresy. Do tego trzeba dzieciaki wozić 3 razy w tygodniu ok. 10 km. Mało tego, tam jest selekcja. Z dnia na dzień trener może przyjść i powiedzieć "proszę nie przychodzić na treningi – pańskie dziecko jest za słabe". I raczej z naszej drużyny mało kto ma szansę się tam dostać. Wygarnąłem im wszystko. 7 rodziców kazało wypisać swoje dziecko. Czyli to jest pół drużyny.

Właśnie piszę pismo do podokręgu o wypisanie drużyny z rozgrywek.
Szkoda mi tylko dzieci bo dla nich to będzie ogromny cios.

rodzice

Skomentuj (41) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1266 (1314)

#46502

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wyobraźcie sobie sytuacje, że macie sklep.
Zainwestowaliście w niego sporo pieniędzy. Po pół roku ktoś obok was stawia identyczny sklep z tym samym asortymentem.
Najpierw zaczyna kupować ten sam towar co wy i dawać go taniej. Zmusza was to także do obniżenia ceny.

Dla przykładu kupujecie towar X za 1 zł. Do tego marża 50 % plus 23% Vat to daje razem dla uproszczenia 1,73* zł (tak wiem że powinno być więcej ;)). Wystawiacie towar za 1,73 zł. On wystawia za 1,30 zł... Czyli de facto starcza wam na vat*, bo musicie obniżyć cenę.
Zastanawiacie się jak tu być konkurencyjni? Może nowy asortyment? Kupujecie nowe rzeczy. Na drugi dzień on ma już to samo i to w niższej cenie (patrz wyliczenia powyżej).

Czy to jedyny sposób żeby uprzykrzyć Wam życie? Nie!
Zbliżają się święta, więc jest okazja żeby sprzedać więcej i zarobić. Przychodzicie do pracy, a tu okazuje się że zamki w drzwiach zatkane zapałkami... Zamieniacie zamki na zewnętrzne kłódki i na każde większe święta przychodzicie z podręczną piłką do metalu! Dzięki niej jesteście w stanie otworzyć sklep. Sytuacja z zapałkami powtarza się wielokrotnie.

Co jeszcze Was czeka? Fekalia na ścianie sklepu, pobita szyba z częstotliwością raz na kilka miesięcy.
Jako bonus okazuje się, że oni znają Was lepiej niż wy sami. Wiedzą kiedy, gdzie z kim się spotykacie, z kim sypiacie, co i komu sprzedajecie, gdzie jeździcie na wakacje. Wiedzą to o waszej całej rodzinie. Rozpowiadają wszystkim swoim klientom, że wasza córka jest taka i robi to i to. itd.
Na porządku dziennym są komentarze, że sprzedajecie zepsuty i stary towar, że oszukujecie, itp. Tracicie klientów, którzy niestety im wierzą.

Dość szybko okazuje się, że ich promocyjne ceny biorą się stąd, że nie nabijają na kasę większości towarów i nie dają paragonów, więc nie płacą podatków. Jak jest kontrola z Urzędu skarbowego to zawsze u was, u nich nigdy. Ciekawe czy posiadanie członka rodziny w takowym urzędzie może mieć z tym coś wspólnego?

Zgłoszenia na policje niewiele dają, bo nie ma dowodów.

Skutek jest taki, że wy wiążecie ledwie koniec z końcem, macie 2 dorastających dzieci na utrzymaniu, a oni wożą się co chwilę nowymi samochodami.

Ja rozumiem konkurencja - ok! Ale uczciwa konkurencja!

Czy ktoś ma pomysł jak to ukrócić?

* Wyliczenia są nie do końca poprawne, ale chodzi o skalę różnicy w cenie!

nieuczciwa konkurencja

Skomentuj (55) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 788 (902)