Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

magnetia

Zamieszcza historie od: 6 czerwca 2011 - 19:53
Ostatnio: 12 grudnia 2022 - 20:15
  • Historii na głównej: 8 z 15
  • Punktów za historie: 1939
  • Komentarzy: 184
  • Punktów za komentarze: 963
 

#22523

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kiedy w końcu opuszczę dom rodzinny, będą mi przyświecać trzy drogowskazy jakie wpoiła mi moja Matula.
1. Mięso po przyniesieniu do domu należy przygotować do smażenia natychmiast, dopiero pocięte i przyprawione można schować do lodówki.
2. Kalendarzyk, to nie jest metoda antykoncepcyjna.
3. Ukryte pod enigmatycznym hasłem "oddany chleb" podstawy skomplikowanej filozofii życiowej, polegającej na wierze, że co z siebie dasz, to do ciebie wróci.

Właśnie to trzecie hasło będzie nam dziś towarzyszyć.

Jako profesjonalistka, moja Mama wierzy w podnoszenie swoich kwalifikacji. Na przykład niedawno, opanowała obsługę skomplikowanego programu MS WORD. Zwłaszcza spodobało jej się zmienianie fontów, ich kolorów, wstawianie clipartów i podkreśleń. Było to dla niej naprawdę wielkie osiągnięcie.

Swoje nowo nabyte umiejętności wykorzystała drukując kartki z promocyjnymi cenami, które następnie rozwiesiła w markecie. Wyglądały mniej więcej w ten sposób: napisana dużą czcionka nazwa i cena produktu i obrazeczek z tymże. Kolor czcionki zazwyczaj odpowiadał obrazkowi, czyli np. woda mineralna miała kolor granatowy i obrazek butelki.

Moja mama puchła z dumy patrząc na swoje dzieło. Z zachwytu rozpływały się też jej współpracownice i większość klientów, którzy sami komputer widują tylko w pokoju swoich dzieci. Nikomu to nie przeszkadzało. Ot, od prostych ludzi dla prostych ludzi.

Aż do przybycia Pana Krzysia (żadnych aliasów! Tak, na imię miał Krzysztof, niech cierpi!). Pan Krzysztof został wezwany na prośbę właścicielki sklepu, w celu zaprojektowania i wykonania płachty reklamowej, która miała zwisnąć przy głównej drodze naszego małego miasta.
Zwrócił swoje oko grafika na te nieszczęsne plakietki promocyjne. Fakt ten odnotowała moja Mama. I.. pochwaliła się ze jest ich autorką.

- Pani? - Zapytał Pan Krzyś, a nos jego podjechał w okolicę wiszącej na suficie lampy - To niech to Pani pozdejmuje! To obrzydliwe, obrzydliwe! Jak to nieprofesjonalnie wygląda. Boże, dać debilom ze wsi komputer! Boże, jakby dziecko z downem pisało! Powinni panią wywalić z tego sklepu, kto nie wejdzie, to jak na festynie... - I tak dalej, i tak dalej.

Moja Mama wróciła tego dnia do domu z naręczem karteczek i łzami w oczach. Cały wieczór spędziła wypłakując się swoim pociechom. Was może to śmieszyć, dla niej było więcej niż ważne, bo przez chwilkę czuła się jak prawdziwy profesjonalista, a potem jak śmieć. Najgorzej wspominała zdanie jakim ją obdarzył Pan Krzyś opuszczając ich przybytek - Ja chyba pani przyniosę jakaś książkę o Wordzie dla niedorozwiniętych.

Taaak, nie ma to jak utwierdzić się w przekonaniu o swoim profesjonalizmie, krytykując 54-letnią pracownicę supermarketu. Doprawdy, w sam raz przeciwnik dla WYKSZTAŁCONEGO GRAFIKA.

Jakiś czas później zadzwoniła do mnie Mama - do sklepu zajechał Pan Krzyś z wykonaną przez siebie reklamą. Przez telefon, Mama poprosiła mnie żebym przywiozła jej.. No, zaraz dowiemy się co.

Gdy dobiegłam do sklepu, płachta rozciągnięta była na ziemi i otoczona wianuszkiem czerwonych ze śmiechu pracownic sklepu. Pan Krzyś stał pośród tego zbiegowiska i udawał, że nie istnieje. Mama wzięła ode mnie pakuneczek i podeszła do naszego bohatera.

- Panie Krzysiu, książeczkę panu przyniosłam. Może nie dla niedorozwiniętych, ale myślę że pan sobie poradzi. - I wręczyła mu... Elementarz, którego używaliśmy w podstawówce.

Albowiem Pan wielce profesjonalny, w szkołach bywały, przez najlepszych uczony grafik umieścił na swojej reklamie słowo:

"HÓRTOWNIA"

Gratulujemy, Panie Krzysiu. Jest pan zaiste ′najprofesjonalniejszym′ grafikiem na ziemi.

Skomentuj (71) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1382 (1470)

#78087

przez (PW) ·
| Do ulubionych
#78020 i jakże popularny problem z miejscami parkingowymi. Słuchajcie co u mnie się odwaliło rok temu. Stary blok, lat tyle, że gdy mój ojciec miał wąs dziewiczy to pierwsze cegły stawiano. Była ulica z trylinki, brzydka, dziurawa, z ogromną zatoczką, w której mieściło się około 40 samochodów, umownie był to skośny parking. Za blokami po drugiej stronie był duży plac manewrowy z ośmioma miejscami parkingowymi, w tym trzy dla inwalidów. Podjazd ten był genialny, ponieważ kurierzy, czy firmy przeprowadzkowe, czy transport osób niepełnosprawnych miał możliwość przytrzymania się, czy zostawienia na chwilę samochodu, przyniesienia ciężkich zakupów do domu i odstawienia auta na miejsce właściwe.

Kilka lat temu wyrósł nam na środku osiedla blok. Wiadomo, deweloperzy wciskają bloki gdzie się da, więc mamy taką konstrukcję niepasującą do okolicy między innymi blokami. Na podwyższeniu, ogrodzone, odseparowane, plus od strony zatoczki, czyli naszego skośnego parkingu jest fosa, taki wzdłużny pas ziemi niczyjej bez jakiegokolwiek ogarnięcia. Dla zobrazowania: mur, ziemia niczyja, skośny parking. Ziemią niczyją podróżowali na skróty ludzie, psy załatwiały tam swoje potrzeby.

Przyszedł, rok temu właśnie, czas remontu naszej starej zniszczonej uliczki. Wymieniono trylinkę na bruk, wyrównano nawierzchnię, zrobiono chodniki. Pierwszym burakiem było zlikwidowanie zatoczki manewrowej za blokiem i zrobienie tam tylko i wyłącznie jednego (!) miejsca dla inwalidów, dodatkowo postawiono krawężnik 18cm. Nasz skośny parking doczekał się krawężnika najazdowego, miejsca zostały nieco zredukowane. Cóż, wróciliśmy na swoje, każdy postawił auto.

I teraz zaczyna się historia właściwa! Wracam autem z pracy, zbiegowisko cholera jasna na pół osiedla, a za wycieraczkami aut znajdują się mandaty. Kłótnia ogromna, trzy patrole policji i straż miejska udająca kozaków zza pleców policjantów. Okazuje się, że nasz parking dłużej parkingiem nie jest, tylko chodnikiem! I albo parkujemy na chodniku tak, by zostawić pieszym 1,5m przejścia, albo będą mandaty. Czyli co: z około 40 miejsc zrobiło się ich 10 pod warunkiem, że wszyscy ładnie staną, gdyż musimy stawać jeden za drugim.

Delegacja do administracji: zostało przegłosowane, że tam ma być chodnik, koniec kropka, zażalenie do UM piszcie. UM umywa ręce, do straży miejskiej trzeba, straż miejska bez komentarza. A teraz wiecie co - ziemia niczyja została nietknięta! Pas błocka, przez który zawsze trzeba było robić slalom między psimi kupskami pozostał. Nagle ludziom się zamarzyło tam chodzić chodnikiem, choć chodnik tamtędy prowadzi donikąd, bo i tak zaraz trzeba przeskakiwać na drugą stronę ulicy. Ziemia niczyja według miasta jest naprawdę niczyja, toteż samowolka w zrobieniu z tego chodnika byłaby karalna. A że metr obok położyli kostkę, to wszystkim się zamarzyło chodzić po kostce... donikąd.

Obecnie jest tak: samochody stoją dosłownie wszędzie, jeden pas nowo wybudowanej ulicy wiecznie zastawiony, parking zastawiony, niektórzy stają na ziemi niczyjej, pasy zieleni poniszczone, autem trzeba się poruszać 5km/h by nie zahaczyć o nikogo. Powrót do domu po godzinie 19 i znalezienie miejsca graniczy z cudem - trzeba zastawiać śmietniki, koperty, chodniki, szukać na innym osiedlu i tłuc się później 15 minut do domu.

Zarządca tego nowego bloku znalazł dla wszystkich receptę. Kupcie u mnie miejsca w garażu podziemnym, jest około 100 wolnych, jedyne 20 tysięcy złotych, ale w promocji specjalnie dla nas, poszkodowanych, sprzeda za 18 tysięcy.

Jak się dowiedzieliśmy - ziemia niczyja wcale nie jest niczyja, tylko należy do nowego bloku. Sęk w tym, że zarząd tej wspólnoty wcale nie ma zamiaru remontować tego skrawka na użytek "bloków komuchów". Dwa, cóż za hojność i gest z tymi miejscami po obniżonej cenie. Trzy, gość ma ogromne chody w mieście, bo każdy skrawek wolnego gruntu podkupuje i choćby było to miejsce przy samej drodze, to i tak to kupi, i postawi tam blok. Cóż za zbieg okoliczności!

Czy to nie wystarczająco piekielne?

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 166 (196)

#49325

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Sytuacja ma miejsce na festiwalu dla dzieci od 5-8 lat. Jest możliwość zgłoszenia uczestnictwa dziecka w konkursie podobnym do telewizyjnego: „Mam talent”.

W kolejce spokojnie, wszyscy uprzejmie się przepuszczają. Wtem wkracza piekielna i bez „proszę” czy „przepraszam”, co chwila zamachując się torebką toruje sobie drogę.
[P]: Muszę synka wcześniej zapisać, żeby jak najszybciej wystąpił!
Każdy w kolejce z szerokim uśmiechem przepuścił kobietę.
Czemu?
Na stoisku wisi wielki plakat: „Występy będą odbywać się w kolejności odwrotnej do kolejności zapisu”.

Cytując: „Teraz prędko, zanim dotrze do nas, że to bez sensu.”

festiwal

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 850 (912)

#25689

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kilka lat temu przyszedł do mnie pacjent D. ze "świeżą" cukrzycą. Zaniepokoiło go, że dużo pije, często wstaje do toalety w nocy, nie bardzo ma ochotę jeść i strasznie chudnie. Cóż, w badaniach cukier prawie 400 przy normie do 100. Pojechał do szpitala na diagnostykę, dostał insuliny, pełne szkolenie pt "jak być świadomym cukrzykiem". Regularnie przychodził po recepty na swoje leki. Aż nagle zniknął. Stwierdziłam, że pewnie zmienił lekarza i nie zajmowałam się więcej tematem.

Niestety ostatnio mnie odwiedził. Z powodu niegojących się ran na nogach - tzw. stopy cukrzycowej, typowej dla osób źle leczących cukrzycę.

Wypytałam pana o jego leczenie i wszystko mi opadło...

1. Po dwóch latach leczenia i dobrego samopoczucia D. zaczął szukać czy może jest jakieś inne leczenie, mniej uciążliwe. Trafił na strony homeopatii i znachorów, które to grono zgodnie twierdziło, że oczywiście takie leczenie jest.

2. Pan zapisał się do znanego w okolicy znach... przepraszam, czcigodnego uzdrowiciela, który zwyzywał wszystkich lekarzy, którzy dotychczas leczyli D., kazał odstawić "tę chemię" i zaczął własne czary-mary typu nakładanie rąk. Jedna wizyta - 400zł.

3. W myśl zasady lecz chorobę chorobą (czy jakoś tak) pan D. dostał przykaz picia dużych ilości słodzonej wody (nawet tłumaczył mi, że działało, bo w moczu pojawił się cukier, więc "zaczął się wydalać" - tak naprawdę cukier pojawia się kiedy glukozy we krwi jest tak dużo, że nerki już nie dają rady jej odfiltrować)

4. Oczywiście insuliny poszły w odstawkę jako zła chemia, wizyty u lekarza również. Pana D. nie zaniepokoiło, że gorzej się czuje, bo uzdrowiciel uprzedził, że złe moce opuszczają organizm i to dlatego.

5. Cukru pacjent więcej nie kontrolował, bo znachor powiedział, że każda ingerencja może zaprzepaścić cudowne leczenie i wszystko będzie trzeba zaczynać od nowa.

6. Pana D. zaniepokoiły dopiero rany na nogach, ale uzdrowiciel go uspokoił, bo "przecież nie bolą" (prawda - nerwy w takim stadium są już zniszczone, dlatego chory nie czuje, że kaleczy nogi) i niedługo znikną. Nie zniknęły, zrobiły się większe i zropiały i tylko dlatego pan D. pojawił się w przychodni.

Na wizycie glukometr (jaki bój musiałam stoczyć o to nieszczęsne badanie! Pan D walczył o ciągłość skóry jak o niepodległość) pokazał wynik "HIGH" - czyli poza zakresem (a zakres na naszym glukometrze sięga 600mg).

Wysłałam do szpitala w trybie pilnym. Pan poszedł, dał się zbadać, wysłuchał diagnozy (wskazana amputacja nogi) i... odmówił leczenia, twierdząc, że konowały to tylko szkodzą. Nawet recept ze szpitala nie wziął. Innymi słowy - poszedł się leczyć dalej do "uzdrowiciela".

Pozostało mi czekać na wezwanie od rodziny pana D. do stwierdzenia zgonu.

PS. Znachor bezkarny - w końcu on tylko "radzi", nikt nikomu nie każe go słuchać, nie?

zaścianek

Skomentuj (84) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1216 (1254)

#41785

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Praktykanci...

Praktykanci w ratownictwie to bardzo specyficzna grupa ludzi. Nawet nie chodzi o to, że głowy nas bolą jak przychodzą kolejne roczniki, które nic nie potrafią. Ale powiedzmy, że może i my poniekąd jesteśmy od tego żeby ich czegoś nauczyć (choć niektóre podstawy... no błagam...).

W każdym razie. Dostaliśmy sobie takiego łosia, pakujemy go do karetki na wezwanie. Na miejscu ciężko, reanimacja, krzycząca rodzina i tak dalej... No chłopak nieźle trafił jak na pierwszy wyjazd. Nawet nieźle mu szło, daliśmy mu działać.

Środek reanimacji. Pacjent zero reakcji. Sytuacja robi się trochę nerwowa. Obok panikująca żona. Ryczy, krzyczy, rzuca się.
A nagle słychać: alleluja, alleluja!

Z kolegą kierujemy wzrok na praktykanta, bo to od niego dobiegał dźwięk. Ten czerwony odskoczył od pacjenta (w środku reanimacji!) i zaczął macać się po kieszeniach.

Nastała taka cisza przez kilka sekund, którą przerywało tylko: alleluja, alleluja!

Chłopak nie wyciszył telefonu przed przyjściem na praktyki, więc w środku dmuchania nad umierającym pacjentem, jego telefon zaczął śpiewać głosem Czesia z Włatców Móch.

Ale przynajmniej żona w szoku przestała krzyczeć.

Praca praca

Skomentuj (86) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1568 (1618)

#83305

przez ~piekielnapacjentka ·
| Do ulubionych
Uwaga, długie.
Historia #83228 przypomniała mi pewne wydarzenie sprzed dwóch lat.

Podobnie jak autorka wspomnianej historii, cierpię na zaburzenie osobowości chwiejnej emocjonalnie. Teraz biorę leki i funkcjonuję normalnie, ale wtedy bez leków bywało, że nie było ze mną dobrze.

Pewnego dnia dowiedziałam się, że ktoś za moimi plecami robi mi dużą przykrość. Zareagowałam bardzo emocjonalnie i dość głęboko przecięłam sobie rękę nożem. Kiedy emocje opadły, udałam się na SOR na szycie. Tam potraktowano mnie bardzo dobrze, ręka została szybko zaszyta, szwy zdjęto, a blizna jest niewielka. Wszystko cacy. Była to moja jedyna wizyta w szpitalu na przestrzeni kilku lat.

Kilka tygodni później nagła lawina telefonów od rodziców i rodzeństwa, czy żyję, co się stało?! Ja karpik, bo nic o wyżej opisanej historii nie wiedzieli. Okazało się, że rodzice otrzymali list z pieczątką z miasta, w którym mieszkam. W kopercie były dwa obrazki świętych o tych samych imionach co moi rodzice, a z tyłu każdej - informacja, że zostały za nich zamówione "msze wieczyste". Do tego dołączona kartka, że nawet jeśli nie ma kto się za nich modlić, to ktoś się za nich modli.

Kiedy już ustaliliśmy, że nie wybieram się na tamten świat, powstała nowa panika. Mój ojciec jest urzędnikiem państwowym, zajmuje się m.in. zwalczaniem przestępczości. Czy ktoś mu grozi wiecznym odpoczynkiem? Matka była wtedy kilka miesięcy po operacji tętniaka. Bardzo zestresowała ją ta sytuacja, ale mimo początkowej paniki sprawa ucichła.

Tydzień później dostaję listem podobny obrazek, ze świętą o moim imieniu i informacją o zamówionej mszy wieczystej. Na obrazku jest pieczątka pewnych Ojców, powiedzmy, Piekielianów.

Piszę więc maila do Ojców Piekielianów z pytaniem o co chodzi. Na drugi dzień oddzwania do mnie Ojciec Piekielianin z upragnionymi informacjami.

Wygląda to tak: Ojcowie Piekielianie kręcą pewnego rodzaju święty biznes. Mają księgę, do której za opłatą mogą wpisać dowolną osobę (żywą czy martwą, nie ma znaczenia). Codziennie modlą się za wszystkich ludzi wpisanych do tej księgi i te modlitwy nazywane są mszą wieczystą. Ponieważ sprzedawanie wpisów do księgi wiąże się z jakimś problemem prawnym, oficjalnie opłata jest wnoszona za święty obrazek, który Ojcowie dają zainteresowanej osobie. I właśnie taka usługa została zamówiona dla mnie i moich rodziców. Pytam więc kto ją zamówił? Ojciec nie może udzielić mi informacji, bo obiecał tej osobie dyskrecję. Może mi tylko powiedzieć, że osoba ta regularnie zamawia msze wieczyste w dużych ilościach, a poza tym Ojciec nie wie dlaczego tak reaguję, większość osób dostających te obrazki jest bardzo wdzięczna i zadowolona, a osoba ta spełnia swoje objawione posłannictwo (czy coś takiego – nie pamiętam tych kościelnych terminów). Pytam księdza, czy zdaje sobie sprawę, jaki stres to spowodowało w mojej rodzinie, oraz dodaję, że nie życzę sobie, żeby moich rodziców ktoś straszył wiecznym odpoczynkiem. I jeśli jeszcze raz ktoś z mojej rodziny dostanie te głupoty, to gwarantuję mu moje osobiste posłannictwo na policję. Ojciec się broni, że przecież nie mogę tak karać takiej błogosławionej osoby, a poza tym ciężko pracującej pielęgniarki w szpitalu, ojej, ups, wygadałem się…

Tak, pani błogosławiona pielęgniarka postanowiła zbawić mnie i moją rodzinę i w tym celu skorzystała z moich danych adresowych w karcie pacjenta. Moje nazwisko to, powiedzmy, Belzebub de Piekielsson, osób z takim nazwiskiem w Polsce jest poniżej 10, więc nietrudno było znaleźć moich rodziców.

Kto tu był najbardziej piekielny? Pielęgniarka, ksiądz, czy może ja? Do dziś nie wiem, ale odradzam szpital w centralno-północnym Krakowie. Kto wie jakie błogosławieństwo może tam Was spotkać.

księża szpital

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 133 (177)

#20611

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Świeża historia, bo z przed czterech dni, i baaaardzo bolesna.

Wracałem właśnie z biblioteki na kampusie uniwersyteckim. Godzina koło 20, kompleks nieoświetlony wiec ciemno jak w miejscu, do którego światło nie dochodzi, delikatne sine światło księżyca i porywisty północny wiatr potęgują uczucie okalającego człowieka lepkiego mroku. Sympatycznie.

Żeby umilić sobie podróż na parking, postanowiłem wonnym dymem okadzić płuca. Niestety, iskra życia zapalniczki uleciała razem z wiatrem. Złośliwość rzeczy martwych w pełni. Normalnie bym sprawę olał, nie ma ognia, nie ma fajka, zawsze plus dla zdrowia i portfela, i przynajmniej pysk mi nie marźnie, bo nie będę zdejmował maski (czy jak to materiałowe cholerstwo na usta się nazywa). Jednak los sprawił, że na moje drodze znalazła się jakaś zbłąkana dusza płci kobiecej, w glanach(co ważne!). Przyśpieszam lekko kroku by ją dogonić i spytać się o ognia.

Gdy byłem na oko 1,5m od niej, zdejmuję maskę i kaptur, jak kultura nakazuje i się grzecznie pytam:
-Przepraszam bardzo, czy ma pani og...
Moją mowę przerwał ostry piekący ból w okolicach twarzy. Typowy odruch w takiej sytuacji, odskok do tyłu, łapy na twarz i głośne, z warczącym „r” słowo na jedenastą literę alfabetu, ogólne uważane za plugawe. Chciałem ognia dostałem gaz. Pieprzowy. Prosto w pysk. Powiecie, mogłeś się durniu, tego spodziewać, podchodząc w ciemnej uliczce, od tyłu do młodej kobiety. No dobra mój błąd, miałbym lekcje na przyszłość, ale na tym się nie skończyło.

Kiedy się tak zwijałem z rękami na twarzy próbując utrzymać pion. Nagle uciekło mi całe powietrze z płuc, serce stanęło, czas się zatrzymał a księżyc zgasł, a ja stałem się jednością z paraliżującym bólem. Panowie pewnie już wiedzą, o co chodzi. Nie siląc się na ozdobniki powiem wprost, dostałem pancernym butem prosto w jaja. Dalej nie pamiętam, co się działo, wiem tylko tyle, że osunąłem się na ziemię i coś niewyraźnie słyszałem o „pie******ych gwałcicielach”, potem odpłynąłem do krainy wiecznych mąk albo wszedłem na wyższy poziom świadomości.

Do świata żywych wróciłem jakieś 20 minut później, prawie na czworaka doczłapałem do przystanku (samochód smutny czekał na mnie cały weekend) i dotarłem do domu. Szlag trafił wszystkie plany, przez dwa dni musiałem sobie podkładać poduszeczkę na fotel i chodziłem jak kaczka. Wielki siniak mienił się wspaniałymi odcieniami fioletu i zieleni. Teraz już nie boli, ale profilaktycznie wybieram się do lekarza, by sprawdzić czy wszystko jest całe, ewentualnie „ratować co się da”.

Dzwoniłem w poniedziałek a zapisali mnie na czwartek, przynajmniej panie rejestratorki się nieźle ubawiły przyjmując moje zgłoszenie.

Jak widać palenie zabija nie tylko życie aktualnie egzystujące, ale tez nienarodzone.

stosunki międzyludzkie

Skomentuj (54) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 773 (805)

#42815

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dziecię nam się narodziło! Po milionach westchnień, jakie toto piękne, słodziutkie i do tatusia podobne, przyszła pora na sprawy przyziemne i wyciągnięcie łapki po mopsikowe pieniądze. Żeby było szybko, pobrałam stosowny wniosek z sieci, wypełniłam w edytorze tekstu, dla pewności elementy dodane powiększając i pogrubiając. Wydrukowane, własnoręczny podpis złożony, wszystko się zgadza, więc mąż popędził z papierkami do instytucji i dumnie położył przed panią urzędniczką. Pani spojrzała na wniosek i...
- Ależ to trzeba jeszcze wypełnić - powiedziała tonem przedszkolanki tłumaczącej Jacusiowi, że zupki nie jemy widelcem.
- Czegoś nie dopisałem? - zdziwił się mąż
- No tutaj wszędzie trzeba wpisać dane, tam gdzie.. - zaczęła pani i w tym momencie lekko zbladła - ...ale jak to? Co to jest?
- Wniosek o jednorazową zapomogę z tytułu urodzenia dziecka, czytelnie wypełniony przy pomocy komputera - odrzekł zgodnie z prawdą świeżo upieczony tatuś.
- Ale tak nie może być, to trzeba długopisem. To znaczy, chyba nie można, ja nie wiem, proszę poczekać, zapytam koleżankę.

Koleżanka przyszła, również lekko zbladła i poinformowała, że ona nie wie, pierwszy raz takie coś widzi, trzeba by kierownika zapytać, ale teraz zajęty jest. Mąż się zdenerwował, bo w domu czeka piękna żona z pięknym dzieckiem, a tu mu cenny czas marnują i przerwał nerwowo szeptającym paniom.
- To może ja wezmę DŁUGOPIS i RĘCZNIE wypełnię jeszcze raz?
- O! Tak by było najlepiej proszę pana! - poparły gorliwie panie urzędniczki i westchnęły z ulgą.

Mąż miał się jeszcze zapytać, czy na pewno mamy rok 2010, bo coś mu się wydaje że podróżuje w czasie, ale w końcu chodziło o kasę, więc już nie podskakiwał, wykaligrafował starannie numer konta i pobiegł do stęsknionej rodziny.

MOPS

Skomentuj (24) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 666 (816)

#76524

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Ja naprawdę dużo rozumiem. Naprawdę, dużo.
Ale kretyna, który rzucił petardą czy innym wybuchającym cholerstwem na STACJI BENZYNOWEJ W DYSTRYBUTOR GAZU, pojąć nie mogę.
Szczęście, że go pół godziny wcześniej postanowiłam wyłączyć.

CPN

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 245 (253)

#5564

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mała stacyjka w Gdańsku: 20 lat w tym samym miejcu. Z 16 lat temu przyjeżdżał chłopaczek i tankował za kilka groszy do komara. I jeździł w tą i w tamtą. Uzbierał groszaków - znowu tankował. Jak mu brakło - myśmy się zrzucali po parę groszy i wlewaliśmy po litrze czy dwóch, on za to nam robił zakupy na drugie śniadanie. Dzisiaj ten sam "chłopaczek" podjeżdża regularnie pięknym nowiutkim błyszczącym Kawasaki. Zawsze leje do pełna. I nadal robi nam zakupy.

Mała stacyjka w Gdańsku

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 2628 (2950)