Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

magnetia

Zamieszcza historie od: 6 czerwca 2011 - 19:53
Ostatnio: 12 grudnia 2022 - 20:15
  • Historii na głównej: 8 z 15
  • Punktów za historie: 1939
  • Komentarzy: 184
  • Punktów za komentarze: 963
 

#29295

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jestem inspektorką w dużym hotelu popularnej sieci w Stanach. Zaczęłam tam pracować jako pokojówka ładnych parę lat temu i z tamtego okresu wywodzi się poniższa historyjka.

Każdy pokój sprzątałam codziennie. Do moich obowiązków należało wyszorowanie łazienki i kuchni, wyniesienie śmieci, zostawienie świeżych ręczników, szamponików, itp, zmiana pościeli, starcie kurzy, umycie okna i odkurzenie. W miarę możliwości oczywiście, bo nie mogłam dotykać osobistych rzeczy gości, ale generalnie pokój miał wyglądać schludnie. Bardzo ciężka praca, więc zawsze cieszyłam się kiedy goście wywieszali na drzwiach ′Nie Przeszkadzać′ albo chcieli tylko wymienić ręczniki na świeże - mniej roboty dla mnie.

Pewnego razu miałam taki właśnie pokój. Bity tydzień pobytu, codziennie wywieszka. Na początku myślałam, że to jakaś parka może przyjechała na romantyczne wakacje albo jakiś biznesmen, któremu 4 ręczniki wystarczą na cały pobyt i który nie ′produkuje′ zbyt dużo śmieci. W ciągu pierwszych 4 dni ani razu nie widziałam, żeby do pokoju ktoś wchodził ani z niego wychodził.

Piątego dnia z pokoju wychynęła młoda kobieta, żeby zabrać gazetę leżącą pod drzwiami. Byłam na drugim końcu korytarza ale szybko podtuptałam bliżej. Kobieta zobaczyła mnie i najwyraźniej chciała czmychnąć z powrotem, więc, jeszcze ze znacznej odległości przywitałam się i zapytałam czy będzie potrzebowała serwis albo chociaż świeże ręczniki.
Nie. Nie będzie.
To może chociaż zabiorę śmieci?
Nie, nie trzeba.
Nie to nie.
Kiedy zamknęła drzwi, z pokoju doleciał odorek niemytego ciała. No cóż, myślę, wakacje od higieny?

Kiedy stawiłam się w pracy rano w ostatni dzień ich pobytu, pokój był już pusty. No i dobrze, myślę sobie, mam co robić zanim się inni goście pobudzą.

Przeciągnęłam po czytniku kartą magnetyczną, otworzyłam drzwi i... natychmiast zatrzasnęłam je z powrotem. Smród jaki buchnął ze środka był po prostu niewyobrażalny. Pobiegłam po menedżera i razem jeszcze raz otworzyliśmy pokój. Na wdechu, kurs prosto do drzwi balkonowych i otworzyliśmy je na oścież. W pokoju śmierdziało jak w zapuszczonej oborze, a i wizualnie była masakra. Burdel na kółkach. Obydwa łóżka zasikane, rozkładana kanapa również - świeże i zaschnięte plamy. Wszędzie pełno pustych opakowań po jedzeniu i resztek jedzenia wdeptanych w dywan i rozsmarowanych po ścianach i meblach. Na szybie balkonowej pełno odcisków małych rączek wybabranych, zgadłam, po części czekoladą, a po części sosem z pizzy.
Kuchnia była obrazem nędzy i rozpaczy, w zlewie góra brudnych garów (to nic, że w każdej kuchni jest zmywarka), z gnijącymi resztkami jedzenia wszędzie od podłogi po wszystkie blaty.
Ale najgorsza była łazienka - główne źródło fetoru. Spodziewałam się, zanim jeszcze do niej weszłam, że toaleta będzie zapchana. Miałam rację. Czego nie przewidziałam, to obecność wywracającej nos na drugą stronę Annapurny zbudowanej z tygodniowego zapasu zużytych jednorazowych pieluszek dziecięcych. W wannie!

Po wstępnej eksploracji, wyszliśmy z menedżerem zostawiając otwarty balkon. Szef zawołał posiłki i razem zrobiliśmy zdjęcia całego bajzlu, wynieśliśmy wszystkie śmieci, załadowaliśmy zmywarkę, kolega przepchał toaletę i sprzątnęliśmy jak się dało.
Pokój był wyjęty z obiegu przez kolejny tydzień. Wszystkie powierzchnie trzeba było wyszorować kilka razy, wyprać dywan, umyć tapety, zdezynfekować. Kanapa i materace z obu łóżek były do wymiany - kompletnie przesiąknięte moczem.

To był jeden z najgorszych pokoi jakie widziałam, a widziałam wiele. A wystarczyłoby dać mi posprzątać nawet co drugi dzień czy chociażby codziennie wystawić kosze na śmieci na korytarz, jeśli już koniecznie nie chcieli mnie wpuścić. Po co męczyć siebie i dzieci w totalnym syfie i smrodzie przez tydzień?
Z tego co wiem szefostwo skontaktowało się z Piekielnymi gośćmi i obciążyło ich kosztami nadprogramowego sprzątania. Nie wiem jakiego rzędu była to kwota ale mam nadzieję, że już więcej takiego numeru nie wykręcili.

Apetyt odzyskałam w miarę dopiero na drugi dzień późnym popołudniem.

zagranica

Skomentuj (33) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1247 (1275)

#77267

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Sklep odzieżowy w centrum handlowym. Robiłam w tym sklepie dość często zakupy, więc sprzedawczyni mnie zna - gawędzimy sobie. Poza mną, jedyną klientką jest matka z dzieckiem - weszła dosłownie na chwilę, pokręciła się przy sukienkach i wyszła. Zobaczyłam, że sprzedawczyni przestała się uśmiechać i z chmurną miną tam podeszła, znajdując reklamówkę z papierkami po jakiś słodyczach - widać matce nie chciało się szukać kosza, więc pozbyła się śmieci w inny sposób. Okazuje się, że to nie pierwszy raz i sprzedawczyni nie raz znajdowała śmieci, ukryte po wieszakach z ciuchami. Raz nawet ktoś podrzucił jej... pieluchę.

Co zabawne, w sklepie jest kosz na śmieci, wystawiony specjalnie po to, aby unikać podobnych "niespodzianek".

Sklepik z odzieżą

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 232 (242)

#30684

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Czytając historię kajka666 na temat Piotrusia i jego mamy w peruce, przypomniała mi się jeszcze chyba piekielniejsza historia sprzed kilku lat.

Gdy pewnego popołudnia przyszłam odebrać swojego smyka z przedszkola wyjątkowo późno, natknęłam się w salce na przedziwną scenę - nad małym, nazwijmy go Piotrusiem, pochyla się opiekunka, z przerażeniem w oczach. Chłopiec leży na podłodze, ssie kciuk i nie reaguje na jakiekolwiek słowa czy czyny pani. W kąciku stoi dziewczynka (Asia dajmy na to), miętosi w łapkach sukienkę, a mój mały siedzi na krzesełku i na mój widok zrywa się z krzesła i natychmiast się do mnie przytula.

Pytam kobiety - co się stało i czy mogę jakoś pomóc? Okazuje się, że dzieci bywają bardzo okrutne, ale tylko i wyłącznie z winy i przez głupotę swoich rodziców.

Piotruś miał portfelik, w którym nosił zdjęcie swojego taty, który stacjonował od roku w Afganistanie. Akurat tego dnia wyjął je i pokazał Asi, żeby się pochwalić, że tatuś już wraca. Asia natychmiast wyprowadziła go z błędu:
- Przecież twój tatuś nie żyje, to jak wróci? - Chłopiec podobno tylko otworzył oczka szeroko i osunął się na podłogę.

Tata Asi stacjonował razem z tatą Piotrusia, więc i jej matka wiedziała, co się stało i nie bacząc na to, że jej dziecko wszystko słyszy, podzieliła się tą nowiną ze swoją znajomą.
Mama Piotrusia chciała przygotować go jakoś na tę wieść, chcąc oszczędzić dziecku traumy. Niestety nie zdążyła.

Czy naprawdę nie można pomyśleć, zanim się coś powie w obecności dziecka?

bezmyślność ludzka

Skomentuj (52) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1008 (1088)

#76882

przez ~AllHailKingVarianWrynn ·
| Do ulubionych
Pracuję w herbaciarni.

Herbaciarnia, jak sama nazwa wskazuje, jest miejscem gdzie można napić się przede wszystkim herbaty.

Z klientami na ogół nie ma problemów, niestety jest jeden typ, który trafia się dosyć często. Ja go roboczo nazywam "Kawa".

Do niedawna u nas nie było możliwości zakupu kawy. Było to postanowienie właściciela, który najzwyczajniej nienawidzi zapachu kawy. Nic w tym dziwnego, każdy człowiek ma swoje ulubione zapachy, jak i te znienawidzone. Z tego też właśnie powodu, kawy u nas nie było. I do tego też ma pełne prawo, jest właścicielem i to on decyduje o tym, co będzie serwowane klientom.

No i tutaj oczywiście pojawiały się problemy sprawiane przez klientów "Kawa".
Ja dodatkowe dzieliłem ich na 2 kategorie. "Kawa łagodna" czyli typ, który po usłyszeniu, że nasza herbaciarnia nie serwuje kawy, ze zrozumieniem albo zamawiał herbatę, ciastko lub jakiś napój, lub po prostu wychodził ze zrozumieniem.

Niestety, jest też typ "Kawa ostra" czyli osoba, która nie potrafi przyjąć do wiadomości, że u nas się kawy nie serwuje.

No i tutaj mam dwie historie, jedną zanim nie było u nas możliwości zakupu kawy, a drugą już kiedy taka możliwość była.

No to zaczynamy:

Przyszła do nas rodzina, rodzice oraz dwójka dzieci w wieku późnej podstawówki lub wczesnego gimnazjum.

Głowa rodziny pochodzi do lady i składa zamówienie. Na moje, że można usiąść, a ja za pół minuty podejdę, powiedział, że nie trzeba, bo oni mało czasu mają i mam pisać szybko raz raz.

Cóż, okej, słucham.
PanKawa: 1 czarna mocna kawa, kapuczino i 2 herbaty obojętnie jakie.
Ja: Bardzo mi przykro, ale nasza herbaciarnia nie serwuje kawy, dodatkowo "obojętnie jakie" nie przejdzie, gdyż nasze menu ma 93 mieszanki herbat do wyboru.
PanKawa: Jak to kawy nie ma? To co to za kawiarnia?
Ja: Herbaciarnia.
PanKawa: A co to za różnica? W kawiarniach mają herbaty, to wy powinniście mieć kawę.
Ja: No ale niestety nie mamy, ale może warto spróbować, któryś z naszych naparów? Jeśli szuka pan czegoś mocnego, to gorąco polec...
PanKawa: Herbatę? Toż to dla dzieci jest.
Ja: Jak pan widzi, lokal jest pełny, a jedyne dzieci tutaj to te, który przyszły z państwem.
Ja: Szerze polecam spróbować któreś z naszych herbat, zawsze warto odkrywać nowe smaki.
PanKawa: Panie, pan myśli że ja herbaty w życiu nie piłem?
Ja: Tego nie powiedziałem, ale..
PanKawa: Co to się porobiło, knajpy otwierają, a nawet kawy nie ma. Ale ja wiem, bo to z Warszawy przyjeżdżacie i wymyślacie takie pierdoły, a idź pan w "członka"
Ja: Panie, nie wyrażaj się pan.
PanKawa: A co, może nie mam racji? Stoi taki chudy ciul za ladą, nawet nie wygląda jak chłop, bo herbatki se pije.
Ja: Dobra, wyjdzie pan sam, czy mam wzywać ochronę?
PanKawa: Wyjdę, wyjdę, MIRKA IDZIEMY I MOJA NOGA TU WIĘCEJ NIE POSTANIE!
Ja: Na szczęście...

Dialogi spolszczyłem z gwary śląskiej. Cóż, lokal mieści się na Śląsku, ja urodziłem się na Śląsku i cały życie tutaj mieszkam, właściciel tak samo, ale jak zwykle, wszystko to wina goroli :)


Druga historia jest już po zlitowaniu się właściciela nad tymi nieszczęsnymi poszukiwaczami kawy. Został zakupiony niesamowitej jakości sprzęt do przyrządzania tego pożądanego napoju, zwany ekspresem do kawy, za oszałamiające 99 złotych na promocji w jednym ze sklepów AGD. Jak pewnie się domyślacie, możliwości takiej ekspresu kończą się na zaparzeniu najzwyklejszej w świecie czarnej kawy. No, ale nasza wykwalifikowana kadra wychodząc naprzeciw klientom, zapewnia jeszcze klientom kawę Deluxe, czyli z mlekiem.

Teraz historia właściwa.

Przychodzi klientka, od razu leci do lady i na jednym wdechu wydusza:
PaniKawa: Średnie late z mlekiem migdałowym pochodzącym z migdałów u wybrzeży Australii zbierane przez azjatyckie sieroty, które radośnie śpiewają, do tego może pan narysować schemat silnika odrzutowego rosyjskiej produkcji z 1962 roku przez nazistowskich naukowców.

Może nie słowo w słowo, ale jakoś tak to zrozumiałem, chociaż mogłem się troszeczkę pomylić, bo nie jestem pewien czy było to średnie czy duże :)

Ja: Nie ma.
PaniKawa: Nie ma?
Ja: No nie ma, kawa jedynie czarna, ewentualnie z mlekiem.
PaniKawa: Jezuuuuuu, jak nie ma zwykłego late, to daj pan late maciate (czy jakoś tak).
Ja: Przykro mi, ale poza zwykłą czarną kawą, ewentualnie z mlekiem, nic innego nie ma. Ale polecam jedną z naszych mieszanek...
PaniKawa: No jak to kawy nie ma? W KAWIARNI?
Ja: Herbaciarni, proszę pani, herbaciarni.
PaniKawa: A co to za różnica? - (Wierzcie mi lub nie, ale to pytanie pada za często).
Ja: Różnica jest taka, że u nas serwuje się przede wszystkim herbaty, a w kawiarni kawy.
PaniKawa: Jezuuu, to nie możecie kawy sprzedawać?
Ja: Mamy kawę, czarną.
PaniKawa: No ale kto teraz czarną pije jezuu.. i co ja mam teraz zrobić? Bez kawy, jezuu.
Ja: 100 metrów dalej jest kawiarnia, sądzę że tam mają kawę.
PaniKawa: O, to idź pan kup mi, ja poczekam i zapłacę, dam złotówkę więcej za drogę.
Ja: Nie ma takiej możliwości.
PaniKawa: JEZUU... to co mam teraz zrobić?
Ja: No nie wiem, może pani iść na przykład do tamtej kawiarni i wypić tam kawę lub zamówić u nas jedną z herbat.
PaniKawa: No ale tam nie ma wi-fi, to ja wiem. Ja kupię tam i wypiję tutaj, OK?
Ja: Przykro mi, ale to też nie przejdzie, właściciel nie pozwala spożywać własnych produktów na terenie naszego lokalu.
PaniKawa: No jezu, wie pan co, ja muszę kawę wypić, ale wi-fi potrzebuje, no dogadamy się jakoś.
Ja: Wi-Fi jest dla naszych klientów, hasło udostępniamy wraz z zamówieniem.
PaniKawa: No jezu, wie pan co... tak klientów traktować, to jest bezczelność. DO WIDZENIA. Łup drzwiami.


Dodam jeszcze, że nad lokalem wisi ogromny napis "HERBACIARNIA"
Wchodząc do lokalu, wszędzie jest wystrój typowo herbaciany, w karcie do niedawna nie było żadnej kawy, teraz jest tylko czarna i z mlekiem, no ale... co to za różnica? :)

gastronomia

Skomentuj (44) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 349 (373)

#35713

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Czytając historię http://piekielni.pl/34627 (też nie przepadam za straszeniem dzieci ludźmi napotkanymi na ulicy), przypomniała mi się dość śmieszna sytuacja,którą opowiedziała mi mama.

Na przystanku [P]ani z około 5 letnim, marudzącym chłopczykiem i moja [M]ama.

[P]:(podnosząc głos) Jak będziesz nadal tak marudzić, to cię oddam tej pani i już nigdy nie zobaczysz mamusi i tatusia. Pani cię zabierze, rozumiesz... i już nie wrócisz do domu do zabawek! Nigdy!!!
[M]: Proszę mną dziecka nie straszyć.
[P]: (ignorując, nadal wygłasza groźby, jakie mogą spotkać młodego).
[M]: (po chwili, z uśmiechem, kucając). W sumie to mam dwie córki, ale takiego ładnego chłopczyka też bym chciała. Własny pokój byś miał i siostry do zabawy. Jak chcesz, to możemy teraz już iść, to się pobawicie razem.
Wyciągnęła rękę.
Chłopczyk popatrzył na swoją mamę, na moją mamę, po czym skierował swoje kroki do tej drugiej, złapał za rękę i powiedział "to chodźmy".
Kobiecie ponoć szczęka opadła.

Po oprzytomnieniu, ze złością, złapała młodego za rękę i podreptała jak najdalej od mojej mamy.

straszenie dzieci

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 914 (956)

#48379

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia mojego fotela.

Nabyłem kiedyś w Ikei fotel do komputera, za całe 200zł. Materiał jakiś skajowy, wygląda jednak na skórzany - biały, całkiem elegancki. Służył mi dobrze, by po zmianie wystroju domu wylądować na korytarzu na klatce schodowej. Tam był użytkowany "na papieroska".

Któregoś razu przyszedł gospodarz domu i zapytał czy może zabrać go do swojej portierni - nie było przeszkód. Dumny i zadowolony gospodarz rozsiadał się na nim w swojej kanciapie. Któregoś razu jednak fotel zniknął i pojawiło się znowu stare, wysłużone krzesło. Okazało się że fotel ten rozpętał w bloku aferę. Wszędobylskie panie wydzwaniały do spółdzielni, że jak to możliwe że cieć przesiaduje w takich luksusach. Oględziny prezesostwa spółdzielni potwierdziły to rozpasanie gospodarza domu. Stwierdzono, że jest rzeczą niebywałą, że gospodarz przesiaduje na tak luksusowym meblu, podczas gdy zarząd spółdzielni musi zadowolić się twardymi krzesłami. Podjęto jedyną słuszną decyzję.

Fotel jest użytkowany obecnie przez prezesa spółdzielni.

Skomentuj (40) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1657 (1707)

#57549

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Taka tam historia. Nazywam ją "Zemsta kucharza".

Swego czasu na osiedlu Wichrowe Wzgórze w Poznaniu urzędowała pizzeria Tino. Pracując niedaleko, czasem się u nich stołowałem, bo szybko, tanio i dobrze. Sielanka.

W swoim menu mieli między innymi pizzę (nomen omen) Diabelską, która polegała na tym, że na placka nakładali paprykę jalapeno oraz mięso mielone zrobione w zalewie z papryczki chilli. I chyba jakiś tam jeden dodatkowy składnik. Swego czasu, będąc w owej knajpie z kumplem, zamówiliśmy sobie tęże pizzę - pizza, jak pizza - ciasto, ser, oregano, kilka "kleksów" z tej mięsno-pikantnej zaprawy, tak akurat, żeby twarz wypaliło, a nie spowodowało zgonu. Nie powiem, bardzo smakowało. Tak bardzo, że następnym razem, spotkawszy się u mnie przy piwku, zdecydowaliśmy się na zamówienie tejże Diabelskiej pizzy. Już po pierwszym kawałku uderzyło nas, że "ryja nie wypala". Zadzwoniłem więc z reklamacją, że coś z tą pizzą nie halo, bo smakuje jak bolońska, na to pan w słuchawce odpowiada (po dłuższych negocjacjach), że "wymienimy".

Trochę chamsko z naszej strony, ale oddaliśmy tylko 4 kawałki z pizzy. Bo głodni niemożebnie.

Za jakiś czas - dzwonek do drzwi, pizza przywieziona, wymieniona, koniec tematu.

Tylko sam "placek" pokryty równą warstwą rzeczonego mięsa mielonego w zalewie z ostrej papryki. Puszka piwa wypita na jeden kawałek.

Zemsta kucharza :)

gastronomia

Skomentuj (33) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 434 (656)

#10273

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia o piekielnym, którego spotkała zasłużona kara.
Do warsztatu przyjechał jeden z klientów „których nie obsługujemy”.
Gość podpadł już nieraz, piekielny – to mało powiedziane. Już dawno temu skończyło się tym, że Szef odmówił mu napraw i odesłał do konkurencji. Pocztą pantoflową wiedzieliśmy, że krok ten konkurencji zysków nie przysporzył, a wręcz posądzali nas o sabotaż za pomocą tego jegomościa.

Tym razem jednak przyjechał skruszony, prosił, prawie błagał, żebyśmy jednak zrobili wyjątek, on będzie grzeczny tylko „błagam zróbcie coś”.
W samochodzie coś uporczywie stukało, doprowadzając ponoć do rozpaczy. Podobno nikt nic nie mógł zrobić. Zlecenie zostało w końcu przyjęte.
Faktycznie, podczas jazdy po dziurach – stuka gdzieś z tyłu.
Drobiazgowe sprawdzanie zawieszenia – bez rezultatu. Wyjęliśmy z auta wszelkie ruchome przedmioty, częściowo zdemontowaliśmy wykładzinę podłogi i tylne siedzenia – „stukacz” pozostaje nieuchwytny.

Zaczynałem demontować tapicerkę, kiedy klient jednak nie wytrzymał. Wszczął iście piekielną awanturę, czemu tak długo, sami debile na warsztacie, on nam pokaże, on to, on tamto... Szef kazał klientowi wyjść na godzinę, mnie natychmiast wszystko składać, klient ma sobie za godzinę zabrać auto. Ucichło, piekielny poszedł.

Mnie jednak nie dawało spokoju i skoro już miałem do połowy rozmontowane – zdjąłem do końca obicie tylnego słupka. Przez otwór w profilu zobaczyłem przyczynę stukania, zapewne prezent od innego mechanika, któremu facet zalazł za skórę ... niewielki klucz oczkowy, zawieszony na drucie. Na kluczu była przyczepiona karteczka z napisem „ Ale się ch..ju naszukałeś”.

Wybuch mojego histerycznego śmiechu przywołał Szefa i kolegów. Po chwili śmiali się już wszyscy. Kiedy już ochłonęliśmy, niepewnie spytałem Szefa
-Co mam z tym zrobić?
-Jak to co? Poskładaj panu ładnie samochód, tylko żeby niczego nie brakowało! – jego spojrzenie było WYMOWNE.

Poskładałem. Wyzywając nas i złorzecząc klient zabrał auto. Więcej nas nie odwiedzał.
Jak się okazuje wnerwieni mechanicy potrafią być równie mściwi jak budowlańcy.

Wesoły Warsztat

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1160 (1240)

#54077

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Lato. Wakacje. Czas uwielbiony przez większość ludzi, bo można odpocząć, wyjechać, poszaleć. Oczywiście często wiąże się to z wypiciem wszystkiego, co ma procenty i na drzewo nie ucieka.

1. Panowie lat 40+ urządzili sobie rodzinną imprezę działkową. Pojedli, popili, więc zaczęli szukać guza. Wybór padł na wypróbowanie deskorolek dzieciaków - stojąc na nich trzymali się bocznych lusterek jadącego samochodu, oczywiście przy dzielnych zachętach żon i dzieci. Super zabawa, dopóki nie zarzuciło ich na zakręcie, jednego przejechało, drugi oberwał w głowę. Obaj zmarli na intensywnej - pierwszy w wyniku ogólnych obrażeń, u drugiego stwierdzono śmierć mózgu. Wszyscy mieli koło 3 promili, łącznie z kierowcą.

2. Młoda dziewczyna lat 20+ była na weselu. Świetna impreza do białego rana, oczywiście mocno zakrapiana. Następnego dnia poprawiny, wiadomo, że bywają jeszcze lepsze od wesela. No ale potem poniedziałek i trzeba iść do pracy, a tu kac morderca nie ma serca. Biesiadnicy jej poradzili, żeby sobie łyknęła coldrex i gripex, najlepiej te najmocniejsze albo podwójne dawki, bo wtedy szybciej działa. Obowiązkowo z rana popić trzeba browarem na klina, to wtedy już będzie jak nowo narodzona. I leży sobie teraz dziewczę u nas na oddziale w stanie krytycznym. Warto wiedzieć, że coldrex, gripex, apap czy panadol to jest wszystko jedno i to samo - paracetamol, który jest bardzo dobrym lekiem przeciwbólowym i przeciwgorączkowym, ale ma też działanie toksyczne na wątrobę i jego przedawkowanie może się skończyć naprawdę źle. Dziewczę prawdopodobnie wzięło te leki jeszcze po pijaku, czyli gdy wątroba była i tak już nadwyrężona. Niewiadomo ile, bo trafiła do nas nieprzytomna, ale niestety wystarczająco, żeby zafundować sobie śpiączkę wątrobową i jej ciężką niewydolność. Jeśli przeżyje, to pewnie będzie się kwalifikować do przeszczepu.

3. Baseny podwórkowe. Tatuś uczył córcię pływać w takim basenie, wygłupiali się, udawali, że skaczą do niego z takiego małego murku, tylko on dziewczynkę łapał w locie i po prostu tylko zanurzał. Wszystko super, dopóki się na chwilę nie oddalił, a córeczka chciała jakoś skoczyć sama - wlazło dziecko na ten nieszczęsny murek i skoczyło. Do malutkiego basenu, na góra metr głębokiego, trochę większego od wanny. Rąbnęła głową o dno, aż chyba zadudniło. Po godzinnej reanimacji pogotowie przywiozło dzieciątko na intensywną. Leży u nas już ładnych kilka dni, leki ma odstawione, ale się nie budzi - my już wiemy, że jej mózg poszedł do nieba. Lekarze sami nie wiedzą, jak to powiedzieć rodzicom. Dziewczynka ma niewiele ponad 2 latka, jeszcze nie robiliśmy prób na stwierdzenie śmierci mózgu u tak małego dziecka. Tutaj od razu dodam, że rodzice byli trzeźwi, byli w domu, żadna patologia, normalny dom, po prostu stała się tragedia.

4. Na koniec bardziej śmiesznie, niż piekielnie. Nasz lekarz wypada z gabinetu i krzyczy, że na izbie jest pacjent z raną postrzałową głowy, nieprzytomny. No to ja łapię walizki, worek ambu i inne graty, i biegiem do reanimacji. Po drodze tak gadamy razem, że może samobójca, że może już nie żyje, że pewnie mózg na wierzchu, pół twarzy odstrzelone, że zależy jaka broń, że może już dzwonić po neurochirurga, że do dziewczyn na blok, żeby salę operacyjną szykowały, że może policjant na służbie, że może to, że może śmo. Wpadamy zziajani jak psy na izbę, a tam... dziadunio czyścił jakąś śrutówkę i chyba nawet nie tyle, że wystrzeliła, tylko lufą się rąbnął w głowę i rozciął na dosłownie centymetr. Złapał się za głowę, ta wiatrówka upadła, być może narobiła hałasu, więc kochana żona od razu zadzwoniła po pogotowie, bo myślała, że to był wystrzał. A dlaczego nieprzytomny? Bo jak się ma ponad 4 promile, to ciężko już z przytomnością. Ogólnie nasz lekarz po prostu za wcześnie odłożył słuchawkę, bo izba tylko chciała, żebyśmy zbadali, czy trzeba dziadunia uśpić do szycia, czy już się sam wystarczająco znieczulił. W drodze z powrotem o mało się nie usmarkaliśmy ze śmiechu, bo jak nienormalni jedno drugiemu taką histerię nakręcało, a tu po prostu wystarczył plaster na czoło.

Ot, dzień jak co dzień.

służba zdrowia w lecie

Skomentuj (35) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 897 (947)

#27984

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Fajnie dla odmiany popatrzeć jak ktoś inny, a nie ja, użera się z piekielnymi klientami.

Biedronka. Stoję w kolejce do kasy. Do kasjera podchodzi babeczka w średnim wieku, prosi o zawołanie kierownika, bo chce złożyć reklamację. Przychodzi kierownik, wywiązuje się następujący dialog:

- Dzień dobry, kupiłam u was masło i chce je reklamować, bo jest zepsute.
- Rozumiem. Czy ma pani paragon?
- Tak, proszę.
- Ale proszę pani, to jest paragon sprzed tygodnia... A gdzie ma pani to masło?
- No wyrzuciłam, bo zepsute było.
- To jak mam uznać reklamację, jeśli nie ma pani produktu ze sobą.
- A bo ja kanapki przyniosłam.
Tu wyjmuje spleśniałe kanapki.
- No, ale co z tymi kanapkami?
- No bo one są z tym masłem, może pan sobie spróbować, że zepsute.
- Zrobiła pani kanapki tydzień temu, to nawet świeże masło by się zepsuło!
- Ale jakby było dobre, to by kanapki były zjedzone, co nie? Ja mam 4 małych dzieci i nie będę jedzenia marnować!
- Proszę pani, tu nawet nie ma co dyskutować, bo nie przyniosła pani reklamowanego produktu!
- Ale przyniosłam w kanapkach!

Taka wymiana zdań trwała jeszcze kilka minut, kierownik ostatecznie zakończył rozmowę, nie uznając reklamacji, a pani odeszła niepocieszona, klnąc na czym świat stoi i wyzywając pracowników od oszustów.

Biedronka

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 856 (902)