Profil użytkownika
misguided
Zamieszcza historie od: | 29 grudnia 2012 - 20:38 |
Ostatnio: | 22 kwietnia 2021 - 7:06 |
- Historii na głównej: 79 z 123
- Punktów za historie: 13901
- Komentarzy: 244
- Punktów za komentarze: 1315
W związku z piękną pogodą, postanowiłam zarejestrować się na rowerach miejskich w stolicy i jeździć nimi kiedy tylko popadnie. Do tej pory wyjechałam trzy razy na ulicę, ale i tak spotkało mnie wiele piekielności.
Niedziela, piękne słońce, gorąco, więc postanowiłam wybrać się do jednego z parków ze stawami oddalonego około 20 minut jazdy rowerem ode mnie. Przez całą drogę idealna ścieżka rowerowa odgrodzona od chodnika pasem zieleni.
Prawie dojeżdżam na miejsce, a tam na ścieżce rowerowej wesoło jedzie chłopczyk około 5-6 letni, na swoim czterokołowym rowerku, a za nim idzie prawdopodobnie cała rodzina- rodzice, dziadkowie, ciocia, wujek i nawet znajomi rodziców się znaleźli!
Cała zgraja dumnie szła całą szerokością ścieżki rowerowej. Chłopczyk nie rozwijał jakiś wielkich prędkości, że nie mógłby jechać chodnikiem, a dodatkowo robił takie zygzaki, że Rikkon z Gry o Tron mógłby się od niego nauczyć.
Po jakimś czasie wracałam także i rowerem. W tamtym miejscu ścieżka rowerowa prowadziła brzegiem rzeki, za to chodnik był jakieś 5 metrów, znajdował się przy samej drodze, a między ścieżką a chodnikiem były krzaki.
Jechałam rowerem po idealnie oznaczonej ścieżce rowerowej (co chwila znak, dodatkowo na drodze narysowane dwa rowery ze strzałkami po której stornie w którym kierunku się poruszać). A tu w oddali widzę parkę spacerującą po ścieżce rowerowej z dwoma owczarkami niemieckimi.
Psów się nigdy nie bałam, jednak te wesoło biegały od krzaków, przez ścieżkę, aż w końcu wchodziły do wody. Nic dziwnego, że przez jednego musiałam ostro hamować.
Para, w momencie gdy im wypomniałam, ze tu nie jest miejsce dla psów, stwierdziła, że nie chcą iść po chodniku, bo tam nie ma ładnego widoku. Cóż.
Niedziela, piękne słońce, gorąco, więc postanowiłam wybrać się do jednego z parków ze stawami oddalonego około 20 minut jazdy rowerem ode mnie. Przez całą drogę idealna ścieżka rowerowa odgrodzona od chodnika pasem zieleni.
Prawie dojeżdżam na miejsce, a tam na ścieżce rowerowej wesoło jedzie chłopczyk około 5-6 letni, na swoim czterokołowym rowerku, a za nim idzie prawdopodobnie cała rodzina- rodzice, dziadkowie, ciocia, wujek i nawet znajomi rodziców się znaleźli!
Cała zgraja dumnie szła całą szerokością ścieżki rowerowej. Chłopczyk nie rozwijał jakiś wielkich prędkości, że nie mógłby jechać chodnikiem, a dodatkowo robił takie zygzaki, że Rikkon z Gry o Tron mógłby się od niego nauczyć.
Po jakimś czasie wracałam także i rowerem. W tamtym miejscu ścieżka rowerowa prowadziła brzegiem rzeki, za to chodnik był jakieś 5 metrów, znajdował się przy samej drodze, a między ścieżką a chodnikiem były krzaki.
Jechałam rowerem po idealnie oznaczonej ścieżce rowerowej (co chwila znak, dodatkowo na drodze narysowane dwa rowery ze strzałkami po której stornie w którym kierunku się poruszać). A tu w oddali widzę parkę spacerującą po ścieżce rowerowej z dwoma owczarkami niemieckimi.
Psów się nigdy nie bałam, jednak te wesoło biegały od krzaków, przez ścieżkę, aż w końcu wchodziły do wody. Nic dziwnego, że przez jednego musiałam ostro hamować.
Para, w momencie gdy im wypomniałam, ze tu nie jest miejsce dla psów, stwierdziła, że nie chcą iść po chodniku, bo tam nie ma ładnego widoku. Cóż.
rowery
Ocena:
151
(171)
Obecnie uczęszczam na studia artystyczne. Kierunek ten jest jednak na uczelni bardziej technicznej, a oprócz mojego kierunku jest jeszcze jeden, który łączy sztukę z technologią. Mój wydział ma oddzielny budynek, położony na wielkiej działce uczelni. W drugim, głównym budynku głównie zajęcia mają studia informatyczne. Jako, że kierunek artystyczny to często się pojawiają wystawy z zajęć, czy to semestralne. I taką jedną wystawę mieliśmy w poprzednim semestrze. Wystawa składała się z powieszonych płacht wzoru, a na tych płachtach dodatkowo przyczepione były zdjęcia. Każdy mógł skanować je i otwierać dodatkową zawartość alternatywnej rzeczywistości dodaną do programu przez nas. Wystawa znajdowała się w budynku, w którym mieści się mój wydział, po miesiącu, gdy została zdjęta, wszystko było takie, jak w momencie wieszania.
W poprzednim tygodniu profesor poprosiła mnie i koleżankę, abyśmy powiesiły wystawę w głównym budynku. Miała ona wisieć na noc muzeów (która będzie w nocy z 20 na 21 maja). Powiesiłyśmy wystawę w piątek, zadowolone, bo wyszło jeszcze lepiej niż poprzednio, ze względu na więcej miejsca oraz nowe pomysły.
W poniedziałek dostałyśmy maila od pani profesor, w którym przesyłała całą korespondencję mailową z panią odpowiedzialną za noc muzeów. Pani ta pisała do pani profesor, że wystawa nie wygląda dobrze, jest porwana i prawdopodobnie to ja z koleżanką ją popsułyśmy. Pani profesor od razu stanęła w naszej obronie i kazała sprawdzić monitoring. Okazało się, że wystawę porwał w niedzielę student studiów zaocznych. Jak wyglądała wystawa po już i tak naprawach? Pogniecione płachty, porwane zdjęcia, krzywy wzór. Z tego co widziałam zniknęło też jedno, czy dwa zdjęcia. Mamy w tym momencie dwa dni na wydrukowanie połowy rzeczy na wystawę i jej powieszenie.
W zupełności nie rozumiem ludzi, którzy to zniszczyli. Jeszcze jakby to było poza uczelnią, to jakoś bym się bardzo nie dziwiła, ale wśród, jak ma się uważać, poważnych ludzi? Obecnie pani profesor nadzorująca wystawę poprosiła o wszczęcie postępowania w sprawie osoby, która to wszystko zniszczyła. Prawdopodobnie z własnej kieszeni będzie musiała zapłacić za dodruki, ale aż szkoda, że żadnej innej nauczki nie dostanie.
W poprzednim tygodniu profesor poprosiła mnie i koleżankę, abyśmy powiesiły wystawę w głównym budynku. Miała ona wisieć na noc muzeów (która będzie w nocy z 20 na 21 maja). Powiesiłyśmy wystawę w piątek, zadowolone, bo wyszło jeszcze lepiej niż poprzednio, ze względu na więcej miejsca oraz nowe pomysły.
W poniedziałek dostałyśmy maila od pani profesor, w którym przesyłała całą korespondencję mailową z panią odpowiedzialną za noc muzeów. Pani ta pisała do pani profesor, że wystawa nie wygląda dobrze, jest porwana i prawdopodobnie to ja z koleżanką ją popsułyśmy. Pani profesor od razu stanęła w naszej obronie i kazała sprawdzić monitoring. Okazało się, że wystawę porwał w niedzielę student studiów zaocznych. Jak wyglądała wystawa po już i tak naprawach? Pogniecione płachty, porwane zdjęcia, krzywy wzór. Z tego co widziałam zniknęło też jedno, czy dwa zdjęcia. Mamy w tym momencie dwa dni na wydrukowanie połowy rzeczy na wystawę i jej powieszenie.
W zupełności nie rozumiem ludzi, którzy to zniszczyli. Jeszcze jakby to było poza uczelnią, to jakoś bym się bardzo nie dziwiła, ale wśród, jak ma się uważać, poważnych ludzi? Obecnie pani profesor nadzorująca wystawę poprosiła o wszczęcie postępowania w sprawie osoby, która to wszystko zniszczyła. Prawdopodobnie z własnej kieszeni będzie musiała zapłacić za dodruki, ale aż szkoda, że żadnej innej nauczki nie dostanie.
wandalizm studia
Ocena:
148
(160)
Ponad pół roku temu zrezygnowałam z internetu UPC. Przeprowadzałam się do innego mieszkania, gdzie już był internet. Sprawdziłam, czy na pewno wszystko jest opłacone, a potem wysłałam modem przez paczkomat Inpostu do siedziby UPC. O sprawie zapomniałam.
Wczoraj zadzwoniła do mnie właścicielka poprzedniego mieszkania, że list z UPC przyszedł do mnie. Poprosiłam ją, aby otworzyła i przez telefon przeczytała o co chodzi, bo myślałam, że wysłali reklamę albo coś w tym stylu. A tu zonk, wzywają mnie do oddania sprzętu, jeżeli nie oddam, zostanie naliczona kara. Od razu zrobiłam wielkie oczy, właścicielce mieszkania powiedziałam, że oddałam modem pół roku temu i że ma się nie martwić, kolejne listy zignorować, a dodatkowo obiecałam, że zadzwonię do firmy zapytać się o co chodzi, bo list wysłany niesłusznie.
Zadzwoniłam na infolinię UPC. Tam pani sprawdziła moje dane i stwierdziła, że widzi, że zamawiałam paczkomat, aby oddać sprzęt, ale nie oddałam go po upływie 72 godzin. Ja jeszcze bardziej zdziwiona, sprawdziłam w międzyczasie maile z potwierdzeniem nadania i przekazałam pani w słuchawce numer nadania. Okazało się, że przesyłka została zgubiona przez Inpost.
Obecnie czekam tylko na wiadomość, że wszystko jest załatwione przez UPC, bo ja ponownie bawić się z Inpostem nie chcę.
Wczoraj zadzwoniła do mnie właścicielka poprzedniego mieszkania, że list z UPC przyszedł do mnie. Poprosiłam ją, aby otworzyła i przez telefon przeczytała o co chodzi, bo myślałam, że wysłali reklamę albo coś w tym stylu. A tu zonk, wzywają mnie do oddania sprzętu, jeżeli nie oddam, zostanie naliczona kara. Od razu zrobiłam wielkie oczy, właścicielce mieszkania powiedziałam, że oddałam modem pół roku temu i że ma się nie martwić, kolejne listy zignorować, a dodatkowo obiecałam, że zadzwonię do firmy zapytać się o co chodzi, bo list wysłany niesłusznie.
Zadzwoniłam na infolinię UPC. Tam pani sprawdziła moje dane i stwierdziła, że widzi, że zamawiałam paczkomat, aby oddać sprzęt, ale nie oddałam go po upływie 72 godzin. Ja jeszcze bardziej zdziwiona, sprawdziłam w międzyczasie maile z potwierdzeniem nadania i przekazałam pani w słuchawce numer nadania. Okazało się, że przesyłka została zgubiona przez Inpost.
Obecnie czekam tylko na wiadomość, że wszystko jest załatwione przez UPC, bo ja ponownie bawić się z Inpostem nie chcę.
poczta
Ocena:
132
(148)
A propos historii z właścicielem, który "włamał" się do mieszkania.
Moja koleżanka sama wynajmuje kawalerkę. Przed świętami miała dosyć sporo roboty, więc pranie rozwiesiła na czas swojej nieobecności. Dodatkowo w mieszkaniu nie było czysto, może nie jakiś wielki bałagan, ale kilka ubrań i kartek porozrzucanych, kilka naczyń w zalewie. Nic karygodnego.
Po świętach, zanim wróciła do mieszkania, jej rodzice dostają telefon od właścicielki. Ta od razu zaczęła czepiać się, że koleżanka w ogóle mieszkania nie szanuje! Żyje w bałaganie, nawet na święta nie posprząta, a właścicielka musiała po niej sprzątać! Okazało się, że właścicielka wpadła do mieszkania w czasie świąt, zobaczyła że jest bałagan, więc posprzątała wszystko, jej ubrania, kartki, talerze, zmiotła kurze, podłogi, nawet wannę umyła!
Mama koleżanki wytłumaczyła w kilku prostych zdaniach, że nie ma prawa wchodzić do mieszkania pod nieobecność najmującej, a jeżeli nie będzie się stosować do umowy (gdzie ma zapisane, że może przyjść raz w miesiącu po zapłatę), to koleżanka znajdzie inne mieszkanie.
Moja koleżanka sama wynajmuje kawalerkę. Przed świętami miała dosyć sporo roboty, więc pranie rozwiesiła na czas swojej nieobecności. Dodatkowo w mieszkaniu nie było czysto, może nie jakiś wielki bałagan, ale kilka ubrań i kartek porozrzucanych, kilka naczyń w zalewie. Nic karygodnego.
Po świętach, zanim wróciła do mieszkania, jej rodzice dostają telefon od właścicielki. Ta od razu zaczęła czepiać się, że koleżanka w ogóle mieszkania nie szanuje! Żyje w bałaganie, nawet na święta nie posprząta, a właścicielka musiała po niej sprzątać! Okazało się, że właścicielka wpadła do mieszkania w czasie świąt, zobaczyła że jest bałagan, więc posprzątała wszystko, jej ubrania, kartki, talerze, zmiotła kurze, podłogi, nawet wannę umyła!
Mama koleżanki wytłumaczyła w kilku prostych zdaniach, że nie ma prawa wchodzić do mieszkania pod nieobecność najmującej, a jeżeli nie będzie się stosować do umowy (gdzie ma zapisane, że może przyjść raz w miesiącu po zapłatę), to koleżanka znajdzie inne mieszkanie.
Wynajmowanie adult
Ocena:
196
(216)
zarchiwizowany
Skomentuj
(6)
Pobierz ten tekst w formie obrazka
Chłopakowi porwał się kabel do komórki w stylu mini usb. Potrzebował na już więc poszedł do sklepu z elektroniką i kupił nieformowy kabel, zastępczy na jakiś czas. Po tygodniu kabel znowu się porwał. Chłopak już nieco zdenerwowany, poszedł zgłosić reklamację. Miła pani w obsłudze klienta sprawdziła, kabel rzeczywiście nie ładował, przygotowała wszystkie dokumenty, aby mógł wymienić kabel, lub dostać zwrot. Chłopak po tym wyszedł ze sklepu, aby sprawdzić, czy w innych sklepach są lepszej jakości kable, jednak nic ciekawego nie znalazł. Wrócił do wcześniejszego sklepu z elektroniką, poszedł na dział z kablami i co tam zauważył? Swój kabel, który nie działał, powieszony w pudełku, aby koś go kupił. Skąd wiedział, że ten sam kabel oddawał? Pudełko było lekko rozerwane w charakterystyczny sposób.
sklepy
Ocena:
45
(123)
Studiuję na kierunku artystycznym, ale obecnie (i w przyszłości) dosyć dobrze płatnym. Dodatkowo uczelnia dba o studentów (aż dziwne!) i o to, aby każdy student, mógł się wybić, wiadomo, im więcej studentów z dobrą pracą, tym więcej polecających kierunek.
W poprzednim semestrze profesor z jednych z zajęć dogadał się z wielką organizacją, aby przeprowadzić konkurs tylko dla mojego roku. Studenci zadowoleni, bo to dosyć znana firma, dodatkowo projekt miał obejmować dosyć dobrze płatne rzeczy. Wyceniając projekt bez konkursu (czyli po obejrzeniu portfolio, firma miałaby zdecydować się na jedną osobę) wychodziłoby około 3-4 tysięcy. Zadanie oddane, firma zadzwoniła do kilku osób, z kilkoma poprawkami na teraz. Ludzie trochę niezadowoleni, akurat kilka ważnych projektów na uczelni, ale wiadomo, praca ważniejsza.
Po kilku dniach werdykt - koleżanka z roku wygrała, nikt się nie dziwił, bo projekt był naprawdę dobry, staranny. Koleżanka zaczęła kontaktować się z firmą o nagrodzie a tu zonk - zamiast pokaźnej sumki, firma proponuje 900 zł. Koleżanka się zdenerwowała, porozmawiała z profesorem, profesor zdziwiony, rozmawiał z firmą, że minimum 4 tysiące. Firma nic nie wie o rozmowie, dopiero gdy koleżanka zaczęła grozić brakiem praw autorskich (co by się równało z brakiem możliwości rozpowszechniania projektu), firma zdecydowała się zapłacić jej kwotę ustaloną z profesorem.
Jedno mnie dziwi - firma poważna, można powiedzieć, że państwowa, obeznana w cenniku wykonywania projektów. Posiada duże pieniądze, zgadza się na konkurs, a potem proponują śmieszną zapłatę za odwalenie dobrej roboty. Myśleli, że studenci wezmą każdą stawkę, mimo, że większość z nich po 4 latach studiów wykonuje już pracę w swoim zawodzie i orientuje się w stawkach?
W poprzednim semestrze profesor z jednych z zajęć dogadał się z wielką organizacją, aby przeprowadzić konkurs tylko dla mojego roku. Studenci zadowoleni, bo to dosyć znana firma, dodatkowo projekt miał obejmować dosyć dobrze płatne rzeczy. Wyceniając projekt bez konkursu (czyli po obejrzeniu portfolio, firma miałaby zdecydować się na jedną osobę) wychodziłoby około 3-4 tysięcy. Zadanie oddane, firma zadzwoniła do kilku osób, z kilkoma poprawkami na teraz. Ludzie trochę niezadowoleni, akurat kilka ważnych projektów na uczelni, ale wiadomo, praca ważniejsza.
Po kilku dniach werdykt - koleżanka z roku wygrała, nikt się nie dziwił, bo projekt był naprawdę dobry, staranny. Koleżanka zaczęła kontaktować się z firmą o nagrodzie a tu zonk - zamiast pokaźnej sumki, firma proponuje 900 zł. Koleżanka się zdenerwowała, porozmawiała z profesorem, profesor zdziwiony, rozmawiał z firmą, że minimum 4 tysiące. Firma nic nie wie o rozmowie, dopiero gdy koleżanka zaczęła grozić brakiem praw autorskich (co by się równało z brakiem możliwości rozpowszechniania projektu), firma zdecydowała się zapłacić jej kwotę ustaloną z profesorem.
Jedno mnie dziwi - firma poważna, można powiedzieć, że państwowa, obeznana w cenniku wykonywania projektów. Posiada duże pieniądze, zgadza się na konkurs, a potem proponują śmieszną zapłatę za odwalenie dobrej roboty. Myśleli, że studenci wezmą każdą stawkę, mimo, że większość z nich po 4 latach studiów wykonuje już pracę w swoim zawodzie i orientuje się w stawkach?
praca
Ocena:
260
(270)
zarchiwizowany
Skomentuj
(4)
Pobierz ten tekst w formie obrazka
Chciałabym dzisiaj opisać oszukiwanie w grze Pokemon Go (tak, jeszcze ludzie w to grają i to dosyć tłumnie). Czym jest ta gra (dla osób, które ominęły wiadomości i inne informacje, których było pełno w wakacje)? Jest to gra na smartfony i tablety, w której ludzie mogą łapać stworki (pokemony) do swojej kolekcji, dzięki temu zdobywają wyższe poziomy. Dodatkowo stworki można ewoluować (w inną, silniejszą formę), powerupować (zwiększać ich siłę), a potem walczyć, lub wstawiać je na gymy (gymy, to miejsca treningowe dla pokemonów). Na jednym z pierwszych poziomów gry, gracze mogą zdecydować do jakiego zespołu dołączą, są do wyboru trzy- Valor, zespół czerwony, Mistic, zespół niebieski, oraz Instinct, zespół żółty. Gra polega w głównej mierze na przejmowaniu gymów (przykładowo gdy ja jestem w zespole niebieskim, mogę walczyć z pokemonami z gymu żółtego i czerwonego, dzięki czemu po wygranych walkach mogę wstawić swojego pokemona, a gym wtedy zmieni kolor na niebieski), lub na wstawianiu swoich pokemonów do gymów swojego zespołu, wtedy też trzeba walczyć z pokemonami, jednak zamiast obniżać (jak to było w trakcie walki z gymem innego koloru) nasza walka zwiększa punkty doświadczenia danego gyma. Po osiągnięciu przez gym danego poziomu można wstawić swojego pokemona. Liczba miejsc na gymach jest ograniczona- może na nim stać maksymalnie 10 pokemonów, a każdy gracz może wstawić jednego pokemona na dany gym. Ilość posiadanych gymów jest nieograniczona. Dzięki temu można codziennie odbierać wirtualne pieniądze, za które kupuje się ulepszenia do gry. Jak już zapewnie się domyślacie, do gry jest potrzebne połączenie internetowe (gra się także i z innymi graczami, mimo, że ich się nie widzi w trakcie swojej gry). Gra jednak nie odbywa się w wymyślonym przez twórców świecie, tylko w alternatywnej rzeczywistości. Na ekranie gry można zobaczyć mapkę z wyrysowanymi drogami i budynkami w okolicy, w której znajduje się dany gracz. Wszystko polega na tym samym co GPS- określa Twoją lokalizację, jednak w grze zamiast wyznaczonej drogi, aby dostać się z punktu A do punktu B, pojawiają się pokemony, gymy i pokestopy (znaczniki znajdujące się w ciekawych miejscach- rzeźbach, ważniejszych budynkach itd, z których dostaje się pokeballe, którymi można łapać pokemony). Więc, aby w ogóle grać, trzeba samemu poruszać się po okolicy, samochodem, rowerem, czy pieszo. Inaczej nie można kontrolować miejsca, w którym postać gracza się znajduje. Firma produkująca grę chciała, aby ludzie wyszli sprzed komputerów, do innych ludzi, aby mogli się poznać itd.
Więc jak można oszukiwać w tej grze? Ludzie wymyślili aplikacje na komórki i tablety, które zmieniają miejsce położenia według GPS. Przykładowo taki Staś z Pściny Mniejszej gdzieś w środkowej Polsce może ściągnąć aplikacje, włączyć ją i nagle pojawić się w Nowym Jorku. Może tam też łapać pokemony, pokestopy oraz podbijać gymy. Zwykle takie osoby siedzą z włączonymi mapkami (są dostępne w internecie mapki pokazujące gdzie pojawia się jaki pokemon na całym świecie) i zwyczajnie wysyłają swoją postać w miejsce gdzie występuje rzadki pokemon. Twórcy gry nic większego z tym nie robią, jedynie czasem można dostać soft bana, czyli brak możliwości łapania pokemonów, walki na gymie oraz zbierania pokestopów przez kilka do kilkunastu minut. Rozumiem, że wiele osób chce mieć jak najlepsze pokemony, aby być najlepszym, nie przeszkadza mi to, że ktoś oszukuje łapiąc pokemony na drugim końcu świata. Najgorzej jest jednak, gdy ktoś oszukuje przejmując gymy. Tak jak pisałam wcześniej, aby wstawić się na gym swojego teamu, przeba podbić jego doświadczenie w górę. Często, na wyższych poziomach danego gymu jest to dosyć długie. Przykładowo aby gym miał z 4 poziom, trzeba wbić 2 tysiące punktów doświadczenia, a aby gym miał 10 poziom, czyli maksymalny, trzeba wbić, aż 10 tysięcy punktów, gdzie jedna walka z jednym pokemonem daje zwykle około 500 punktów doświadczenia (przykładowo, jeżeli gym ma 3 poziom, są na nim 3 pokemony i pokonanie wszystkich 3 daje 1500 punktów doświadczenia dla gymu). Czasami można stać z 30-50 minut podbijając dany gym, a jak wiadomo, pogoda nie służy obecnie do takich gier na świeżym powietrzu. W osobach oszukujących w grze najgorsze jest ich podbijanie gymu. Przykładowo, znalazłam gym, niebieski, taki jak mój team, chcę wstawić się jako 10 na niego, więc muszę wbić około 9-10 tysięcy doświadczenia, do każdej walki przygotowuję się starannie, wybieram odpowiednie pokemony, aby szybciej poszło, ale i tak zajmuje mi to około 30 minut. Następnie wychodzę z walki, chcę wstawić mojego pokemona, bo widzę, że osiągnęłam wymaganą ilość punktów doświadczenia, aby móc się wstawić, ale nie widzę guzika wybrania pokemona do wstawienia. Za to na miejscu zrobionym przeze mnie stoi inny pokemon. Rozglądam się, nie ma ani jednej osoby, która mogłaby przejść się i dorzucić do gymu. To nie jest sytuacja, która występuje rzadko. Osoba poszkodowana nie tylko zmarnowała czas, aby wbić dużo punktów, ale i nic z tego nie miała. Oszukiwanie stało się na tyle popularne, że nikogo nie dziwi, jak na grupach, albo forach poświęconych grze, ktoś się przyzna, że oszukuje i nawet się z tego cieszy.
Więc jak można oszukiwać w tej grze? Ludzie wymyślili aplikacje na komórki i tablety, które zmieniają miejsce położenia według GPS. Przykładowo taki Staś z Pściny Mniejszej gdzieś w środkowej Polsce może ściągnąć aplikacje, włączyć ją i nagle pojawić się w Nowym Jorku. Może tam też łapać pokemony, pokestopy oraz podbijać gymy. Zwykle takie osoby siedzą z włączonymi mapkami (są dostępne w internecie mapki pokazujące gdzie pojawia się jaki pokemon na całym świecie) i zwyczajnie wysyłają swoją postać w miejsce gdzie występuje rzadki pokemon. Twórcy gry nic większego z tym nie robią, jedynie czasem można dostać soft bana, czyli brak możliwości łapania pokemonów, walki na gymie oraz zbierania pokestopów przez kilka do kilkunastu minut. Rozumiem, że wiele osób chce mieć jak najlepsze pokemony, aby być najlepszym, nie przeszkadza mi to, że ktoś oszukuje łapiąc pokemony na drugim końcu świata. Najgorzej jest jednak, gdy ktoś oszukuje przejmując gymy. Tak jak pisałam wcześniej, aby wstawić się na gym swojego teamu, przeba podbić jego doświadczenie w górę. Często, na wyższych poziomach danego gymu jest to dosyć długie. Przykładowo aby gym miał z 4 poziom, trzeba wbić 2 tysiące punktów doświadczenia, a aby gym miał 10 poziom, czyli maksymalny, trzeba wbić, aż 10 tysięcy punktów, gdzie jedna walka z jednym pokemonem daje zwykle około 500 punktów doświadczenia (przykładowo, jeżeli gym ma 3 poziom, są na nim 3 pokemony i pokonanie wszystkich 3 daje 1500 punktów doświadczenia dla gymu). Czasami można stać z 30-50 minut podbijając dany gym, a jak wiadomo, pogoda nie służy obecnie do takich gier na świeżym powietrzu. W osobach oszukujących w grze najgorsze jest ich podbijanie gymu. Przykładowo, znalazłam gym, niebieski, taki jak mój team, chcę wstawić się jako 10 na niego, więc muszę wbić około 9-10 tysięcy doświadczenia, do każdej walki przygotowuję się starannie, wybieram odpowiednie pokemony, aby szybciej poszło, ale i tak zajmuje mi to około 30 minut. Następnie wychodzę z walki, chcę wstawić mojego pokemona, bo widzę, że osiągnęłam wymaganą ilość punktów doświadczenia, aby móc się wstawić, ale nie widzę guzika wybrania pokemona do wstawienia. Za to na miejscu zrobionym przeze mnie stoi inny pokemon. Rozglądam się, nie ma ani jednej osoby, która mogłaby przejść się i dorzucić do gymu. To nie jest sytuacja, która występuje rzadko. Osoba poszkodowana nie tylko zmarnowała czas, aby wbić dużo punktów, ale i nic z tego nie miała. Oszukiwanie stało się na tyle popularne, że nikogo nie dziwi, jak na grupach, albo forach poświęconych grze, ktoś się przyzna, że oszukuje i nawet się z tego cieszy.
gry
Ocena:
-12
(26)
zarchiwizowany
Skomentuj
(11)
Pobierz ten tekst w formie obrazka
Matula moja ponad rok temu dowiedziała się, że ma zaćmę. Do okulisty chodziła badać się co roku, tak jak okulista jej zalecił, aby sprawdzić, czy podejrzenie zaćmy nie przeobraża się w zaćmę. Jednak wzrok pogorszył się do tego stopnia, że pierwsze oko musiałaby zoperować w przeciągu dwóch, trzech miesięcy, a na drugie mogła maksymalnie czekać rok. Inaczej by oślepła. Gdzie piekielność?
Matula zadzwoniła do szpitali, gdzie wykonują operację. Najbliższy termin- styczeń 2017. Dzwoniła także do prywatnych okulistów, którzy wykonują takie operacje. Mieli terminy na już, tylko opłata około dwa- trzy tysiące złotych, plus opłata za prywatną wizytę okulistyczną.
Szybciej w tym kraju można stracić wzrok i zdrowie niż doczekać się w kolejkach.
Matula zadzwoniła do szpitali, gdzie wykonują operację. Najbliższy termin- styczeń 2017. Dzwoniła także do prywatnych okulistów, którzy wykonują takie operacje. Mieli terminy na już, tylko opłata około dwa- trzy tysiące złotych, plus opłata za prywatną wizytę okulistyczną.
Szybciej w tym kraju można stracić wzrok i zdrowie niż doczekać się w kolejkach.
słuzba_zdrowia
Ocena:
14
(88)
zarchiwizowany
Skomentuj
(5)
Pobierz ten tekst w formie obrazka
Inpost.
Do tej pory zamawiałam cztery razy przesyłki przez Inpost. Trzy razy miałam z nimi problemy.
Przesyłka numer 1:
Jeszcze wtedy Inpost wchodził na rynek. Wszędzie było pełno informacji, jak to szybko i kiedy się chce, można odebrać paczkę z paczkomatu. Byłam wtedy już na studiach, a moja młodsza siostra jeszcze w liceum. Miała mieć wigilię klasowa, wylosowala z prezentem swoja koleżankę, więc chciała jej dać coś lepszego niż kubek. Jako, że mieszkałam wtedy w większym mieście, poprosiła mnie abym kupiła jej killa ciekawych kosmetyków. Chciała abym szybko wysłała, jednak kurier czasami zamiast 2-3 dni roboczych dostarcza przesyłki w 4. Kuzynki w tym czasie chwalily paczkomaty, że paczka przychodzi do 3 dni. Zdecydowałam się wysłać Inpostem. Na stronie podalam swój numer do odbioru, wybrałam paczkomat, zaniosłam, idealnie. Dostałam maila 2 dni później, że paczka jest na miejscu. Siostra pojechała odebrać, wpisuje wszystkie kody, numer telefonu, nic. Pisała do mnie, czy czegos źle nie podałam, ale nie, wszystko tak jak powinno. Następnego dnia wróciłam na weekend do domu i ja próbowałam odebrać paczkę. Ciągle to samo. Zadzwoniłam na infolinie, podałam numer przesyłki, okazało się, że w paczkomacie był wpisany zupełnie inny numer niż ja podałam przy wykonywaniu zamówienia. Nie różnił się jedna, czy dwoma cyframi. Był to zupełnie inny numer. Co jeszcze dziwniejsze, SMS z informacja o dostarczeniu przesyłki do paczkomatu dostałam na swój poprawny numer.
Przesyłka numer 2:
Z nią nie miałam żadnych wiekszych problemów. Możliwe, że dlatego, że zamawiałam ja do paczkomatu do Warszawy. Nie było w nim miejsca wiec czas dostarczenia wydłużył się do 5 dni. Mogłam odebrać ja wcześniej w punkcie Inpostu. Był to okres świąteczny, więc nie zdziwilam się, o takie opóźnienie.
Przesyłka numer 3:
Znowu zamówiłam do tego samego paczkomatu w Warszawie. Dostałam smsa. Poszłam do paczkomatu. Wpisywałam numer, przesyłki nie było. Chwile później dostalam maila, że paczka czeka 48 godzin w punkcie Inpostu. Później zostanie odesłana do nadawcy. To juz średnio mi odpowiadało, był juz wieczór, następnego dnia wyjeżdżałam na święta do domu. Nie miałam przy sobie karty miejskiej, wiec musialam iść tam na piechotę. W Warszawie jeden z punktów mieści się w ciemnym podwórku, przy miejscu gdzie wszystkie paczki są pakowane albo przyjmowane. W holu było pełno ludzi, a na ścianach wisiały plakaty z hasłem "tanio, szybko, konfortowo". Brzmiały jak sarkazm. Po przesyłkę czekalam 30 minut.
Przesyłka numer 4:
Mama przed świętami chciała zamówić kilka rzeczy do zrobienia ozdób świątecznych. Specjalnie szybciej wykonała przelew, aby doszło jeszcze tydzień przed świętami. Zamówiła przesyłkę kurierem impostu. Po tygodniu do mnie napisała, czy mogłabym sprawdzić status przesyłki, bo jeszcze jej nie ma. Wpisałam numer, okazało się, że z powodu świat będą opóźnienia w dostarczeniu przesyłek kurierskich. Postanowiłam rano zadzwonić na infolinię, jednak dostałam maila, że była pierwsze próba doręczenia. Napisałam mamie, niech uważa jutro, bo może znowu być kurier (i znowu może nie dzwonić, co już mi nie pasowało). Następnego dnia próbowałam zadzwonić na infolinię, ale było za dużo połączeń. Napisałam maila (20 grudnia- do tej pory nie dostałam odpowiedzi). Ponownie dostałam maila o próbie doręczenia, znowu bez wcześniejszej informacji, że doręczenie będzie realizowane tego dnia (a odstęp miedzy dwoma doręczeniami wynosił około tygodnia). Minęły święta oraz 3 tygodnie od zamówienia. Nadal nie dostałam przesyłki.
Do tej pory zamawiałam cztery razy przesyłki przez Inpost. Trzy razy miałam z nimi problemy.
Przesyłka numer 1:
Jeszcze wtedy Inpost wchodził na rynek. Wszędzie było pełno informacji, jak to szybko i kiedy się chce, można odebrać paczkę z paczkomatu. Byłam wtedy już na studiach, a moja młodsza siostra jeszcze w liceum. Miała mieć wigilię klasowa, wylosowala z prezentem swoja koleżankę, więc chciała jej dać coś lepszego niż kubek. Jako, że mieszkałam wtedy w większym mieście, poprosiła mnie abym kupiła jej killa ciekawych kosmetyków. Chciała abym szybko wysłała, jednak kurier czasami zamiast 2-3 dni roboczych dostarcza przesyłki w 4. Kuzynki w tym czasie chwalily paczkomaty, że paczka przychodzi do 3 dni. Zdecydowałam się wysłać Inpostem. Na stronie podalam swój numer do odbioru, wybrałam paczkomat, zaniosłam, idealnie. Dostałam maila 2 dni później, że paczka jest na miejscu. Siostra pojechała odebrać, wpisuje wszystkie kody, numer telefonu, nic. Pisała do mnie, czy czegos źle nie podałam, ale nie, wszystko tak jak powinno. Następnego dnia wróciłam na weekend do domu i ja próbowałam odebrać paczkę. Ciągle to samo. Zadzwoniłam na infolinie, podałam numer przesyłki, okazało się, że w paczkomacie był wpisany zupełnie inny numer niż ja podałam przy wykonywaniu zamówienia. Nie różnił się jedna, czy dwoma cyframi. Był to zupełnie inny numer. Co jeszcze dziwniejsze, SMS z informacja o dostarczeniu przesyłki do paczkomatu dostałam na swój poprawny numer.
Przesyłka numer 2:
Z nią nie miałam żadnych wiekszych problemów. Możliwe, że dlatego, że zamawiałam ja do paczkomatu do Warszawy. Nie było w nim miejsca wiec czas dostarczenia wydłużył się do 5 dni. Mogłam odebrać ja wcześniej w punkcie Inpostu. Był to okres świąteczny, więc nie zdziwilam się, o takie opóźnienie.
Przesyłka numer 3:
Znowu zamówiłam do tego samego paczkomatu w Warszawie. Dostałam smsa. Poszłam do paczkomatu. Wpisywałam numer, przesyłki nie było. Chwile później dostalam maila, że paczka czeka 48 godzin w punkcie Inpostu. Później zostanie odesłana do nadawcy. To juz średnio mi odpowiadało, był juz wieczór, następnego dnia wyjeżdżałam na święta do domu. Nie miałam przy sobie karty miejskiej, wiec musialam iść tam na piechotę. W Warszawie jeden z punktów mieści się w ciemnym podwórku, przy miejscu gdzie wszystkie paczki są pakowane albo przyjmowane. W holu było pełno ludzi, a na ścianach wisiały plakaty z hasłem "tanio, szybko, konfortowo". Brzmiały jak sarkazm. Po przesyłkę czekalam 30 minut.
Przesyłka numer 4:
Mama przed świętami chciała zamówić kilka rzeczy do zrobienia ozdób świątecznych. Specjalnie szybciej wykonała przelew, aby doszło jeszcze tydzień przed świętami. Zamówiła przesyłkę kurierem impostu. Po tygodniu do mnie napisała, czy mogłabym sprawdzić status przesyłki, bo jeszcze jej nie ma. Wpisałam numer, okazało się, że z powodu świat będą opóźnienia w dostarczeniu przesyłek kurierskich. Postanowiłam rano zadzwonić na infolinię, jednak dostałam maila, że była pierwsze próba doręczenia. Napisałam mamie, niech uważa jutro, bo może znowu być kurier (i znowu może nie dzwonić, co już mi nie pasowało). Następnego dnia próbowałam zadzwonić na infolinię, ale było za dużo połączeń. Napisałam maila (20 grudnia- do tej pory nie dostałam odpowiedzi). Ponownie dostałam maila o próbie doręczenia, znowu bez wcześniejszej informacji, że doręczenie będzie realizowane tego dnia (a odstęp miedzy dwoma doręczeniami wynosił około tygodnia). Minęły święta oraz 3 tygodnie od zamówienia. Nadal nie dostałam przesyłki.
Inpost
Ocena:
13
(55)
zarchiwizowany
Skomentuj
(9)
Pobierz ten tekst w formie obrazka
Dzisiaj chcę opisać to, czemu zrezygnowałam ze wspaniałej oferty wynajmowania kawalerki z dwoma pokojami.
Od października zaczynałam kolejne studia w nowym mieście. W mieście tym jest dosyć trudno znaleźć mieszkanie- wszyscy od razu po dodaniu oferty rezerwują mieszkanie wpłacając kaucję, nawet nie oglądając go. Po miesiącu poszukiwań, poddałam się. Moja mama usłyszała od znajomej, że druga znajoma posiada mieszkanie, które wynajmuje. Idealnie, trzeba dzwonić i się dopytać. Moja mama, która znajomą zna lepiej niż ja, zadzwoniła, popytała się, ustaliła cenę (powiedzmy xxx), datę przeprowadzki, oraz dwuosobową listę osób, mieszkających w mieszkaniu (ja i moja znajoma, o której więcej napiszę później). Cena nam odpowiadała, wynosiła nie za mało, żeby nawet właścicielka nie mogła się przyczepić, ani za dużo. Po prostu idealnie jak na wielkość kawalerki i standard. Mimo, że była to znajoma rodziny, postanowiliśmy umowę podpisać- aby właścicielka legalnie mogła zarabiać na nas. Umowa miała być podpisana jednak tydzień po naszej przeprowadzce. Była to kawalerka, jeden duży pokój, oddzielnie kuchnia, oddzielnie łazienka i niewielki przedpokój. Już drugiego dnia zaczęły pojawiać sie problemy.
Problem 1: Sąsiadka z dołu.
W bloku mieszkają głównie starsze osoby, najczęściej ze swoimi dziećmi (a dzieci już w wieku 50-60 lat), jest kilka rodzin młodych, z dziećmi z podstawówki albo gimnazjum, oraz jedno mieszkanie wynajmowane przez studentów. Pierwszą sąsiadkę poznaliśmy już drugiego dnia. Zaprosiłyśmy wtedy wspólnego znajomego na piwo, jedno, bo następnego dnia współlokatorka miała pracę. Usiedliśmy we trójkę z piwem w ręku, nie włączaliśmy nawet muzyki, tylko rozmawialiśmy. A wiadomo, nawet jak jedno piwo się wypije, trzeba chodzić do łazienki, to chodziliśmy, z pokoju przez przedpokój do łazienki. Po jakiejś godzinie usłyszeliśmy dzwonek do drzwi. Nikogo się nie spodziewaliśmy, więc to było trochę dla nas dziwne. Otworzyłam drzwi, a tam kobieta w wieku może 60 lat. Zaczęła mi gadać, że ona chce spać, że my robimy imprezę, chodzimy, tupiemy w butach, że jeżeli znowu się to powtórzy, wzywa policję. Byłam lekko zdziwiona, nawet nie rozmawialiśmy ze sobą głośno. Zwróciłam sąsiadce uwagę, że podłoga skrzypi, że my tylko z pokoju do łazienki i do kuchni chodzimy raz na jakiś czas i że mamy nawet same skarpetki na nogach, więc tupać nie mamy jak. Pogadała chwilę i poszła.
Przyszła kilka dni później. Sprzątałam w mieszkaniu, akurat chciałam wynieść śmieci. Ubrałam buty (noszę akurat takie dosyć ciężkie, które tupią) i przeszłam się z przedpokoju do pokoju po klucz. Gdy wróciłam sąsiadka stała już pod drzwiami. Znowu słyszałam, że tupię, że cały sufit się trzęsie i jeżeli tak samo będzie po 22 to ona wezwie policję. Powiedziałam, że przeszłam tylko dwa kroki, nie moja wina, że podłoga skrzypiała, a chodzić muszę po mieszkaniu, bo nie mam skrzydeł. Weszłam do mieszkania i zamknęłam jej drzwi przed nosem.
Ostatnio znowu przyszła. Rozmawiałam z rodzicami przez telefon. Nagle usłyszałam dzwonek do drzwi, powiedziałam do rodziców, że zaraz oddzwonię, bo prawdopodobnie współlokatorka zapomniała kluczy i muszę otworzyć jej drzwi. Odłożyłam komórkę, znowu usłyszałam dzwonek do drzwi, tym razem dłuższy. Otworzyłam drzwi. W nich stała znowu sąsiadka. Tym razem nie chodziłam za głośno, tylko za głośno rozmawiałam. Odpowiedziałam ironicznie, że w takim razie będę przeskakiwać z mebla na meble i ze współlokatorką będziemy pisać do siebie karteczki, skoro nawet mówimy za głośno. Zamknęłam drzwi.
Na dodatek od właścicieli słyszałam, że kobieta ta potrafiła przyjść do matki właściciela (kobieta w dniu śmierci miała 96 lat) i mieć pretensje, że za głośno szura nogami.
Problem numer 2: Właściciele.
Jak wspomniałam wcześniej, właścicielką była znajoma mojej mamy. Cena była odpowiednia do standardu i wielkości mieszkania. Cena wyższa nawet o 100 zł musiałaby nieść ze sobą wyższy standard. Tydzień po przeprowadzce przyszli właściciele, dali nam umowę, ja zaczęłam ją czytać, współlokatorka wysłała zdjęcia swojej umowy siostrze, która jest adwokatką. Po chwili pokazała właścicielom kilka błędów- głównie, że cena xxx, na którą wcześniej moja mama się dogadywała, była tylko na jedną osobę (w umowie napisane było tak, że każda płaci xxx plus opłaty, bez możliwości wprowadzenia się osób trzecich, nie wymienionych w umowie). Współlokatorka dała znać, ze jest tam błąd, źle sformułowane, na to właścicielka, że nie, że przecież tak się dogadywaliśmy. Ja już zaczęłam zastanawiać się, czy moja mama niczego nie pokręciłam, ale stałam przy niej w trakcie, gdy się dogadywała z właścicielką i byłam pewna, że mówiła o xxx plus opłaty za całe mieszkanie. Powiedziałam o tym właścicielce, dodając, że za xxx plus opłaty na osobę można w tym mieście wynająć coś w centrum w standardzie luksus. Kobieta zaczęła coś kręcić, zaczęła gadać, ze nie jest to kawalerka, tylko mieszkanie z 2 pokojami, więc powinniśmy płacić jak za takie mieszkanie. W końcu dała się przekonać, gdy powiedziałyśmy, żeby w takim razie zmieniła kuchnię w pokój, to będziemy więcej płacić, obiecała dogadać się z moją mamą, z którą na początku ustalała. Dogadały się o 200 zł więcej za osobę niż wcześniej miałyśmy płacić. Stwierdziłyśmy ze współlokatorką, że w tej cenie możemy znaleźć dobre pokoje jednoosobowe, a nie kawalerkę.
Problem numer 3: Współlokatorka.
Współlokatorkę znałam już jakiś czas. Dogadywałyśmy się, więc postanowiłyśmy razem zamieszkać. Jednak po 2 miesiącach zmieniłam zdanie.
1.Pierwszym problemem było to, że gdy dowiedziała się o podwyżce mieszkania zwyzywała mnie i moją mamę. Uważała, że to nasza wina, specjalnie chciałyśmy podwyższyć cenę, aby zostać same, albo żeby ona miała problemy. To zostawię bez komentarza, nie odzywałyśmy się do siebie przez kilka dni.
2.Ciuchy. Mam dosyć sporo ubrań, jednak we wszystkich chodzę. Ucieszyłam się, że w mieszkaniu będziemy miały wielką szafę. Zmieniłam zdanie, gdy współlokatorka zaczęła zwozić ubrania. Obecnie w szafie zajmuje od 1/4 do 1/3 miejsca, a ubrania współlokatorki walają się na krzesłach, oraz są upchnięte w każdym wolnym miejscu w mieszkaniu.
3.Sprzątanie. Nie uważam, że jestem pedantką, wręcz przeciwnie, jednak wiem, że dwa razy na tydzień trzeba ogarnąć mieszkanie (a jak szybciej się bałagani to częściej) a raz na tydzień porządnie posprzątać. Przez pierwszy miesiąc sprzątałam, potem się poddałam, bo musiałabym sprzątać generalnie codziennie. Wszędzie walały się ciuchy współlokatorki, która chętnie zostawiała je na krzesłach, obok pojemnika na brudną bieliznę (często pustego). Dodatkowo uwielbia znosić talerze i sztućce na szafki koło łóżka. Gdy prosiłam ją o odkurzenie podłogi, robiła to z wielkim fochem, a potem się do mnie nie odzywała. Postanowiłam, ze przez miesiąc nic nie będę sprzątać. Pod dwóch tygodniach współlokatorka stwierdziła, że posprząta mieszkanie, gdy mnie nie będzie (pisała i gadała o tym przed moim wyjazdem). Gdy wróciłam ubrania z krzeseł były przeniesione na dno szafy i nadal chwaliła się, że posprzątała. Kilka dni temu, gdy właściciele mieli przyjść po pieniądze, nie wytrzymałam i powiedziałam, że mam dosyć sprzątania po niej, zostawiłam na jej łóżku wszystkie jej rzeczy. Obraziła się i zaczęła gadać, że to ja bałaganię, a to ona najwięcej sprząta.
4. Siedzenie do późna. Jestem osobą, która lubi spać. Kładę się więc po 23 i wstaję najczęściej o 10-11. Nie lubię wstawać o 7, jednak ze względu na zajęcia, muszę to robić w tygodniu. Najlepiej więc jest dla mnie jak kładę się o 23, zmęczona, od razu zasypiam. Gdy wstaję, staram się być cicho- widzę, że współlokatorka śpi, zamykam drzwi od pokoju, w kuchni niczym nie trzaskam itd. Za to współlokatorka uwielbia siedzieć długo. Wiecznie jest spóźniona na zajęcia, bo kładzie się o 2-3 a potem nie może się obudzić kolejnymi budzikami. Gdy siedzi do późna, potrafi zrobić sobie obiad do 2, nie przeszkadza jej to, że śpię i potrafi nie zamykać drzwi od pokoju, trzaskać w kuchni, a potem siedzieć w pokoju i jeść, głośno opuszczając sztućce na talerz. Gdy nocuje u niej chłopak, oglądają filmy z włączonym dźwiękiem w laptopie. Natomiast gy ona wcześnie chce iść spać, to wkurza się za każdą minutę, kiedy jest zapalone światło i o każdy mój szelest.
5.Rzeczy do mieszkania i interesowani się mieszkaniem. Na samym początku kupiłam kilka rzeczy do mieszkania- papier, mydło, proszek do prania, kilka środków czystości. Dogadałyśmy się, że współlokatorka kupi następne,gdy się skończą. Wyszło tak, że znowu to ja musiałam wszystko kupić, bo nie mieliśmy czym myć rąk przez tydzień, oraz przez 2 dni podcierałyśmy się chusteczkami. Dodatkowo nigdy nie robi prania- to zwykle ja gdy pojemnik na brudną bieliznę jest pełny, wyjmuję wszystko i nawet pytam się, czy współlokatorka nie ma nic więcej (dodatkowo dorzuca jeszcze kupę ciuchów i to wszystko). Ostatnio brała prysznic w momencie gdy prała pralka. dy wyszła z łazienki, ja poszłam zabrać i rozwiesić pranie. Zastałam zalaną łazienkę wodą z pralki. Oczywiście współlokatorka nic nie wytarła, tylko następnego dnia powiedziała, że pralka się psuje.
Całe szczęście od tego tygodnia się przeprowadzam, mam swój własny pokój, za tą samą cenę, współlokatorów, którzy sprzątają, właścicielkę, która nie podwyższa czynszu, oraz miłych sąsiadów, którzy nie czepiają się o to, że chodzę i rozmawiam we własnym mieszkaniu.
Od października zaczynałam kolejne studia w nowym mieście. W mieście tym jest dosyć trudno znaleźć mieszkanie- wszyscy od razu po dodaniu oferty rezerwują mieszkanie wpłacając kaucję, nawet nie oglądając go. Po miesiącu poszukiwań, poddałam się. Moja mama usłyszała od znajomej, że druga znajoma posiada mieszkanie, które wynajmuje. Idealnie, trzeba dzwonić i się dopytać. Moja mama, która znajomą zna lepiej niż ja, zadzwoniła, popytała się, ustaliła cenę (powiedzmy xxx), datę przeprowadzki, oraz dwuosobową listę osób, mieszkających w mieszkaniu (ja i moja znajoma, o której więcej napiszę później). Cena nam odpowiadała, wynosiła nie za mało, żeby nawet właścicielka nie mogła się przyczepić, ani za dużo. Po prostu idealnie jak na wielkość kawalerki i standard. Mimo, że była to znajoma rodziny, postanowiliśmy umowę podpisać- aby właścicielka legalnie mogła zarabiać na nas. Umowa miała być podpisana jednak tydzień po naszej przeprowadzce. Była to kawalerka, jeden duży pokój, oddzielnie kuchnia, oddzielnie łazienka i niewielki przedpokój. Już drugiego dnia zaczęły pojawiać sie problemy.
Problem 1: Sąsiadka z dołu.
W bloku mieszkają głównie starsze osoby, najczęściej ze swoimi dziećmi (a dzieci już w wieku 50-60 lat), jest kilka rodzin młodych, z dziećmi z podstawówki albo gimnazjum, oraz jedno mieszkanie wynajmowane przez studentów. Pierwszą sąsiadkę poznaliśmy już drugiego dnia. Zaprosiłyśmy wtedy wspólnego znajomego na piwo, jedno, bo następnego dnia współlokatorka miała pracę. Usiedliśmy we trójkę z piwem w ręku, nie włączaliśmy nawet muzyki, tylko rozmawialiśmy. A wiadomo, nawet jak jedno piwo się wypije, trzeba chodzić do łazienki, to chodziliśmy, z pokoju przez przedpokój do łazienki. Po jakiejś godzinie usłyszeliśmy dzwonek do drzwi. Nikogo się nie spodziewaliśmy, więc to było trochę dla nas dziwne. Otworzyłam drzwi, a tam kobieta w wieku może 60 lat. Zaczęła mi gadać, że ona chce spać, że my robimy imprezę, chodzimy, tupiemy w butach, że jeżeli znowu się to powtórzy, wzywa policję. Byłam lekko zdziwiona, nawet nie rozmawialiśmy ze sobą głośno. Zwróciłam sąsiadce uwagę, że podłoga skrzypi, że my tylko z pokoju do łazienki i do kuchni chodzimy raz na jakiś czas i że mamy nawet same skarpetki na nogach, więc tupać nie mamy jak. Pogadała chwilę i poszła.
Przyszła kilka dni później. Sprzątałam w mieszkaniu, akurat chciałam wynieść śmieci. Ubrałam buty (noszę akurat takie dosyć ciężkie, które tupią) i przeszłam się z przedpokoju do pokoju po klucz. Gdy wróciłam sąsiadka stała już pod drzwiami. Znowu słyszałam, że tupię, że cały sufit się trzęsie i jeżeli tak samo będzie po 22 to ona wezwie policję. Powiedziałam, że przeszłam tylko dwa kroki, nie moja wina, że podłoga skrzypiała, a chodzić muszę po mieszkaniu, bo nie mam skrzydeł. Weszłam do mieszkania i zamknęłam jej drzwi przed nosem.
Ostatnio znowu przyszła. Rozmawiałam z rodzicami przez telefon. Nagle usłyszałam dzwonek do drzwi, powiedziałam do rodziców, że zaraz oddzwonię, bo prawdopodobnie współlokatorka zapomniała kluczy i muszę otworzyć jej drzwi. Odłożyłam komórkę, znowu usłyszałam dzwonek do drzwi, tym razem dłuższy. Otworzyłam drzwi. W nich stała znowu sąsiadka. Tym razem nie chodziłam za głośno, tylko za głośno rozmawiałam. Odpowiedziałam ironicznie, że w takim razie będę przeskakiwać z mebla na meble i ze współlokatorką będziemy pisać do siebie karteczki, skoro nawet mówimy za głośno. Zamknęłam drzwi.
Na dodatek od właścicieli słyszałam, że kobieta ta potrafiła przyjść do matki właściciela (kobieta w dniu śmierci miała 96 lat) i mieć pretensje, że za głośno szura nogami.
Problem numer 2: Właściciele.
Jak wspomniałam wcześniej, właścicielką była znajoma mojej mamy. Cena była odpowiednia do standardu i wielkości mieszkania. Cena wyższa nawet o 100 zł musiałaby nieść ze sobą wyższy standard. Tydzień po przeprowadzce przyszli właściciele, dali nam umowę, ja zaczęłam ją czytać, współlokatorka wysłała zdjęcia swojej umowy siostrze, która jest adwokatką. Po chwili pokazała właścicielom kilka błędów- głównie, że cena xxx, na którą wcześniej moja mama się dogadywała, była tylko na jedną osobę (w umowie napisane było tak, że każda płaci xxx plus opłaty, bez możliwości wprowadzenia się osób trzecich, nie wymienionych w umowie). Współlokatorka dała znać, ze jest tam błąd, źle sformułowane, na to właścicielka, że nie, że przecież tak się dogadywaliśmy. Ja już zaczęłam zastanawiać się, czy moja mama niczego nie pokręciłam, ale stałam przy niej w trakcie, gdy się dogadywała z właścicielką i byłam pewna, że mówiła o xxx plus opłaty za całe mieszkanie. Powiedziałam o tym właścicielce, dodając, że za xxx plus opłaty na osobę można w tym mieście wynająć coś w centrum w standardzie luksus. Kobieta zaczęła coś kręcić, zaczęła gadać, ze nie jest to kawalerka, tylko mieszkanie z 2 pokojami, więc powinniśmy płacić jak za takie mieszkanie. W końcu dała się przekonać, gdy powiedziałyśmy, żeby w takim razie zmieniła kuchnię w pokój, to będziemy więcej płacić, obiecała dogadać się z moją mamą, z którą na początku ustalała. Dogadały się o 200 zł więcej za osobę niż wcześniej miałyśmy płacić. Stwierdziłyśmy ze współlokatorką, że w tej cenie możemy znaleźć dobre pokoje jednoosobowe, a nie kawalerkę.
Problem numer 3: Współlokatorka.
Współlokatorkę znałam już jakiś czas. Dogadywałyśmy się, więc postanowiłyśmy razem zamieszkać. Jednak po 2 miesiącach zmieniłam zdanie.
1.Pierwszym problemem było to, że gdy dowiedziała się o podwyżce mieszkania zwyzywała mnie i moją mamę. Uważała, że to nasza wina, specjalnie chciałyśmy podwyższyć cenę, aby zostać same, albo żeby ona miała problemy. To zostawię bez komentarza, nie odzywałyśmy się do siebie przez kilka dni.
2.Ciuchy. Mam dosyć sporo ubrań, jednak we wszystkich chodzę. Ucieszyłam się, że w mieszkaniu będziemy miały wielką szafę. Zmieniłam zdanie, gdy współlokatorka zaczęła zwozić ubrania. Obecnie w szafie zajmuje od 1/4 do 1/3 miejsca, a ubrania współlokatorki walają się na krzesłach, oraz są upchnięte w każdym wolnym miejscu w mieszkaniu.
3.Sprzątanie. Nie uważam, że jestem pedantką, wręcz przeciwnie, jednak wiem, że dwa razy na tydzień trzeba ogarnąć mieszkanie (a jak szybciej się bałagani to częściej) a raz na tydzień porządnie posprzątać. Przez pierwszy miesiąc sprzątałam, potem się poddałam, bo musiałabym sprzątać generalnie codziennie. Wszędzie walały się ciuchy współlokatorki, która chętnie zostawiała je na krzesłach, obok pojemnika na brudną bieliznę (często pustego). Dodatkowo uwielbia znosić talerze i sztućce na szafki koło łóżka. Gdy prosiłam ją o odkurzenie podłogi, robiła to z wielkim fochem, a potem się do mnie nie odzywała. Postanowiłam, ze przez miesiąc nic nie będę sprzątać. Pod dwóch tygodniach współlokatorka stwierdziła, że posprząta mieszkanie, gdy mnie nie będzie (pisała i gadała o tym przed moim wyjazdem). Gdy wróciłam ubrania z krzeseł były przeniesione na dno szafy i nadal chwaliła się, że posprzątała. Kilka dni temu, gdy właściciele mieli przyjść po pieniądze, nie wytrzymałam i powiedziałam, że mam dosyć sprzątania po niej, zostawiłam na jej łóżku wszystkie jej rzeczy. Obraziła się i zaczęła gadać, że to ja bałaganię, a to ona najwięcej sprząta.
4. Siedzenie do późna. Jestem osobą, która lubi spać. Kładę się więc po 23 i wstaję najczęściej o 10-11. Nie lubię wstawać o 7, jednak ze względu na zajęcia, muszę to robić w tygodniu. Najlepiej więc jest dla mnie jak kładę się o 23, zmęczona, od razu zasypiam. Gdy wstaję, staram się być cicho- widzę, że współlokatorka śpi, zamykam drzwi od pokoju, w kuchni niczym nie trzaskam itd. Za to współlokatorka uwielbia siedzieć długo. Wiecznie jest spóźniona na zajęcia, bo kładzie się o 2-3 a potem nie może się obudzić kolejnymi budzikami. Gdy siedzi do późna, potrafi zrobić sobie obiad do 2, nie przeszkadza jej to, że śpię i potrafi nie zamykać drzwi od pokoju, trzaskać w kuchni, a potem siedzieć w pokoju i jeść, głośno opuszczając sztućce na talerz. Gdy nocuje u niej chłopak, oglądają filmy z włączonym dźwiękiem w laptopie. Natomiast gy ona wcześnie chce iść spać, to wkurza się za każdą minutę, kiedy jest zapalone światło i o każdy mój szelest.
5.Rzeczy do mieszkania i interesowani się mieszkaniem. Na samym początku kupiłam kilka rzeczy do mieszkania- papier, mydło, proszek do prania, kilka środków czystości. Dogadałyśmy się, że współlokatorka kupi następne,gdy się skończą. Wyszło tak, że znowu to ja musiałam wszystko kupić, bo nie mieliśmy czym myć rąk przez tydzień, oraz przez 2 dni podcierałyśmy się chusteczkami. Dodatkowo nigdy nie robi prania- to zwykle ja gdy pojemnik na brudną bieliznę jest pełny, wyjmuję wszystko i nawet pytam się, czy współlokatorka nie ma nic więcej (dodatkowo dorzuca jeszcze kupę ciuchów i to wszystko). Ostatnio brała prysznic w momencie gdy prała pralka. dy wyszła z łazienki, ja poszłam zabrać i rozwiesić pranie. Zastałam zalaną łazienkę wodą z pralki. Oczywiście współlokatorka nic nie wytarła, tylko następnego dnia powiedziała, że pralka się psuje.
Całe szczęście od tego tygodnia się przeprowadzam, mam swój własny pokój, za tą samą cenę, współlokatorów, którzy sprzątają, właścicielkę, która nie podwyższa czynszu, oraz miłych sąsiadów, którzy nie czepiają się o to, że chodzę i rozmawiam we własnym mieszkaniu.
stancja
Ocena:
12
(90)