Profil użytkownika
misguided
Zamieszcza historie od: | 29 grudnia 2012 - 20:38 |
Ostatnio: | 22 kwietnia 2021 - 7:06 |
- Historii na głównej: 79 z 123
- Punktów za historie: 13901
- Komentarzy: 244
- Punktów za komentarze: 1315
zarchiwizowany
Skomentuj
(4)
Pobierz ten tekst w formie obrazka
W związku z kilkoma dniami wolnego w czasie Wszystkich Świętych, zdecydowałam się wrócić do domu na kilka dni. Do miasta gdzie studiuje wracałam w środę samochodem. Aby dojechać ode mnie z domu, do autostrady prowadzącej do wielkiego miasta, musiałam przejechać wąską drogę przez las. Wracałam w godzinach juz popołudniowych, wiec już się ściemniało, a w lesie było ciemno jak w nocy. Akurat trafiłam na tira, więc na jednej z dłuższych prostych zaczęłam wyprzedzać. Gdy zjeżdżałam już na swój pas zauważyłam rowerzystę. Bez świateł, na czarnym rowerze, w szarych ubraniach. Droga w większości prowadzi przez las, jest dojazdowa mielędzy autostradą, a moim miastem, obecnie używana jako droga dojazdowa dla tirów na budowę dalszego kawałka autostrady. Gdyby rowerzysta spotkał tira, który wyprzedza, zostałby zmiarzdżony.
Rowerzysci
Ocena:
25
(83)
zarchiwizowany
Skomentuj
(31)
Pobierz ten tekst w formie obrazka
Kable od ładowarki komórki bardzo często mi się sprzeciwiają, czyli zwyczajnie rwą się w najmniej odpowiednim momencie. Nawet gdy dbam o nie, zwijam, zawsze się zdarzy, że po jakimś czasie nawet te najgrubsze i oryginalne mi się porwą. Było tak i tym razem. Komórka potrzebna, więc potrzebowałam zamówić jak najszybciej kabel (wtyczkę miałam działającą więc szukałam tylko samego kabla). Trafiłam na aukcję na allegro, wszystko pięknie, można wybrać kolor kabla, wysyłka w ciągu 24 godzin. Na zapas chciałam kupić dwie sztuki, w razie czego, aby za miesiąc lub dwa nie szukać znowu. Niestety zaznaczone było, ze w paczce może być tylko jedna sztuka. Wysyłka była jednak dosyć tania, więc zdecydowałam się kupić dwa kable. Napisałam w wiadomości, że chcę obydwa białe (pasują do wtyczki), przelałam pieniądze i czekałam.
Informację o wysłaniu dostałam już następnego dnia, więc cieszyłam się, że jedno zapewnienie jest spełnione.
Przesyłka doszła jednak po tygodniu (z miejscowości spod Warszawy do Warszawy). Po 4 dniach chciałam sprawdzić numer przesyłki, aby ją śledzić, jednak w mailu o wysłaniu takiego nie znalazłam. Drugi zgrzyt- dostałam tylko jedną paczkę. Otworzyłam, a tam dwa kable. Jeden zielony, jeden fioletowy. Zdziwiłam się, wolałam napisać do sprzedającego, że się pomylił, że jakby mnie poinformował, że trzeba czekać na białe to bym poczekała (miałam drugi kabel, który słabiej ładował, ale zależało mi na kolorze). Sprawdziłam wcześniej, czy na aukcji jest napisane o informowaniu w momencie gdy nie ma kabli danego koloru, ale nic takiego nie znalazła. Napisałam grzecznego, poważnego maila, ze wstępem, z wyjaśnieniem sytuacji i z proponowanym rozwiązaniem (ja odsyłam a on mi wysyła dwa białe). Po chwili dostałam odpowiedź.
"Nie, na aukcji jets napisane ze w przypadku braku wysyłamy losowo !! TO TYLKO KOLOR KABELKA !!!!!!!!" (mail oryginalny).
Nie pozostało mi nic tylko wystawić negatywny komentarz (nie znoszę chamstwa, gdy ja podchodzę do czegoś grzecznie i ugodowo) i czekać na reakcję sprzedającego.
Edit: Podłączyłam komórkę do ładowania. Kabel ani jeden, ani drugi nie ładuje.
Informację o wysłaniu dostałam już następnego dnia, więc cieszyłam się, że jedno zapewnienie jest spełnione.
Przesyłka doszła jednak po tygodniu (z miejscowości spod Warszawy do Warszawy). Po 4 dniach chciałam sprawdzić numer przesyłki, aby ją śledzić, jednak w mailu o wysłaniu takiego nie znalazłam. Drugi zgrzyt- dostałam tylko jedną paczkę. Otworzyłam, a tam dwa kable. Jeden zielony, jeden fioletowy. Zdziwiłam się, wolałam napisać do sprzedającego, że się pomylił, że jakby mnie poinformował, że trzeba czekać na białe to bym poczekała (miałam drugi kabel, który słabiej ładował, ale zależało mi na kolorze). Sprawdziłam wcześniej, czy na aukcji jest napisane o informowaniu w momencie gdy nie ma kabli danego koloru, ale nic takiego nie znalazła. Napisałam grzecznego, poważnego maila, ze wstępem, z wyjaśnieniem sytuacji i z proponowanym rozwiązaniem (ja odsyłam a on mi wysyła dwa białe). Po chwili dostałam odpowiedź.
"Nie, na aukcji jets napisane ze w przypadku braku wysyłamy losowo !! TO TYLKO KOLOR KABELKA !!!!!!!!" (mail oryginalny).
Nie pozostało mi nic tylko wystawić negatywny komentarz (nie znoszę chamstwa, gdy ja podchodzę do czegoś grzecznie i ugodowo) i czekać na reakcję sprzedającego.
Edit: Podłączyłam komórkę do ładowania. Kabel ani jeden, ani drugi nie ładuje.
sklepy_internetowe
Ocena:
56
(130)
Dwa tygodnie temu zmieniłam mieszkanie. Tańsze, lepsza okolica, nie przeszkadzało mi i współlokatorce, że to kawalerka, jakoś sobie poradzimy. Od razu od właścicieli dowiedziałyśmy się, że blok głównie zamieszkiwany jest przez starsze osoby oraz ostrzegli nas przed sąsiadką z dołu, która lubi ciszę. Stwierdziłyśmy, że nie będzie problemu, zawsze chciałyśmy żyć w zgodzie z sąsiadami, nie robimy nigdy dużych imprez, uważamy, że lepiej jest pójść do kogoś innego na imprezę niż później sprzątać u siebie. Chciałyśmy tylko zrobić parapetówkę, oraz urodziny raz moje, raz współlokatorki. Nigdy nie miałyśmy problemów z sąsiadami, więc i tutaj uważałyśmy, że nie będziemy miały. Jednak trochę się pomyliłyśmy.
Pierwszy dzień po przeprowadzce. Zaprosiłyśmy wspólnego kolegę na piwo. Muzyka nie grała, bo nawet nie miałyśmy jeszcze internetu w mieszkaniu, kupiliśmy sobie po jednym piwie, więc nawet głośno się nie zachowywaliśmy, ale wiadomo, jak to piwo, trzeba od czasu do czasu pójść do łazienki. Kilka minut po 22 usłyszeliśmy dzwonek do drzwi. Wszyscy zdziwieni, bo nikogo nie zapraszaliśmy, a jakby ktoś do nas przyszedł, to by zadzwonił domofonem, aby w ogóle do klatki wejść. Otwieram drzwi, a tam kobieta, na oko 50-60 lat i zaczyna tyradę, że jej córka chce się wyspać do pracy jutro rano, że jest głośno, że prosi nas, aby było cicho, żadnych imprez w środku tygodnia. Popatrzyłam się na nią zdziwiona, przecież żadnej imprezy nie było, ani muzyki, ani głośnych rozmów. Powiedziałam jej to, a ona stwierdziła, że za głośno chodzimy. Więc zwróciłam jej uwagę, że nie mamy nałożonych butów, podłoga niestety skrzypi, a blok z wielkiej płyty, więc się wszystko nosi. Pogadała, pogroziła policją i poszła.
Kilka dni później zaprosiłyśmy koleżankę z chłopakiem. W środku tygodnia, ja ze współlokatorką miałyśmy jeszcze wolne na uczelni, a akurat tak się złożyło, że koleżanka z chłopakiem mieli wolne następnego dnia w pracy. Kupiliśmy sobie kilka piw, włączyliśmy muzykę na laptopie tak, aby jej nie było słychać w kuchni sąsiadującej z pokojem i zajęliśmy się grą w alko chińczyka (gra podoba do chińczyka, jednak na każdym polu są zadania do wykonania, np. osoby z czarnymi skarpetkami piją, albo opowiedz kawał albo wypijesz 3 łyki). Chwilę po tym, jak zaczęliśmy grę, usłyszeliśmy dzwonek do drzwi. Tak, to znowu była sąsiadka z dołu, tym razem za głośno się śmialiśmy i pogroziła policją. Stwierdziliśmy, że lepiej będzie pójść do koleżanki po 22, aby nie mieć problemów.
Dzisiaj stwierdziłam, że mając wolny dzień posprzątam w mieszkaniu. Trochę poszurałam krzesłami, popodnosiłam worki ze śmieciami (w których także i były butelki i puszki) oraz przeszłam się z 2 razy po mieszkaniu w butach, aby wynieść śmieci. Gdy wróciłam, sąsiadka z dołu przyszła i stwierdziła, że za głośno chodzę i że robię właśnie imprezę. Nic nie odpowiedziałam, tylko zamknęłam jej drzwi.
Mało piekielne? Właściciele mówili, że potrafiła codziennie przychodzić do matki właściciela (kobieta zmarła w wieku 96 lat) i mówić, że za głośno szura nogami po mieszkaniu.
Pierwszy dzień po przeprowadzce. Zaprosiłyśmy wspólnego kolegę na piwo. Muzyka nie grała, bo nawet nie miałyśmy jeszcze internetu w mieszkaniu, kupiliśmy sobie po jednym piwie, więc nawet głośno się nie zachowywaliśmy, ale wiadomo, jak to piwo, trzeba od czasu do czasu pójść do łazienki. Kilka minut po 22 usłyszeliśmy dzwonek do drzwi. Wszyscy zdziwieni, bo nikogo nie zapraszaliśmy, a jakby ktoś do nas przyszedł, to by zadzwonił domofonem, aby w ogóle do klatki wejść. Otwieram drzwi, a tam kobieta, na oko 50-60 lat i zaczyna tyradę, że jej córka chce się wyspać do pracy jutro rano, że jest głośno, że prosi nas, aby było cicho, żadnych imprez w środku tygodnia. Popatrzyłam się na nią zdziwiona, przecież żadnej imprezy nie było, ani muzyki, ani głośnych rozmów. Powiedziałam jej to, a ona stwierdziła, że za głośno chodzimy. Więc zwróciłam jej uwagę, że nie mamy nałożonych butów, podłoga niestety skrzypi, a blok z wielkiej płyty, więc się wszystko nosi. Pogadała, pogroziła policją i poszła.
Kilka dni później zaprosiłyśmy koleżankę z chłopakiem. W środku tygodnia, ja ze współlokatorką miałyśmy jeszcze wolne na uczelni, a akurat tak się złożyło, że koleżanka z chłopakiem mieli wolne następnego dnia w pracy. Kupiliśmy sobie kilka piw, włączyliśmy muzykę na laptopie tak, aby jej nie było słychać w kuchni sąsiadującej z pokojem i zajęliśmy się grą w alko chińczyka (gra podoba do chińczyka, jednak na każdym polu są zadania do wykonania, np. osoby z czarnymi skarpetkami piją, albo opowiedz kawał albo wypijesz 3 łyki). Chwilę po tym, jak zaczęliśmy grę, usłyszeliśmy dzwonek do drzwi. Tak, to znowu była sąsiadka z dołu, tym razem za głośno się śmialiśmy i pogroziła policją. Stwierdziliśmy, że lepiej będzie pójść do koleżanki po 22, aby nie mieć problemów.
Dzisiaj stwierdziłam, że mając wolny dzień posprzątam w mieszkaniu. Trochę poszurałam krzesłami, popodnosiłam worki ze śmieciami (w których także i były butelki i puszki) oraz przeszłam się z 2 razy po mieszkaniu w butach, aby wynieść śmieci. Gdy wróciłam, sąsiadka z dołu przyszła i stwierdziła, że za głośno chodzę i że robię właśnie imprezę. Nic nie odpowiedziałam, tylko zamknęłam jej drzwi.
Mało piekielne? Właściciele mówili, że potrafiła codziennie przychodzić do matki właściciela (kobieta zmarła w wieku 96 lat) i mówić, że za głośno szura nogami po mieszkaniu.
sąsiedzi
Ocena:
322
(354)
zarchiwizowany
Skomentuj
(2)
Pobierz ten tekst w formie obrazka
Jakiś czas temu wymieniłam komórkę. Wcześniej używałam iPhone 5C, jednak po 2 latach stwierdziłam, że wolę lepsze i tańsze komórki innych firm. iPhone'a postanowiłam sprzedać. Wystawiłam go na portalu z lokalnymi ogłoszeniami, oraz na kilku grupach na Facebooku. Oto kilka sytuacji, które mnie spotkały:
1. Zaginięci.
Chyba każdy kto wystawia cokolwiek do sprzedania w internecie spotkał się z takim typem ludzi. Piszą, pytają się o wszystko, a potem nie odpisują, nawet jak sprzedawca pyta się, czy się zdecydowali. Rozumiem, głupio przyznać czasem,że jednak się nic nie kupuje, ale sama uważam, że pierwszeństwo w kupieniu mają osoby, które jako pierwsze napisały. Gdy czekam dzień na odpowiedź na Facebooku, to druga osoba, która chce kupić komórkę, musi czekać.
2. Kupie, ale...
W ogłoszeniach podałam cenę (jak na iPhone'a dosyć niską 550 zł- komórka jest sprawna, wszystko działa, ma jedną rysę na ekranie i brak gwarancji, używałam jej 2 lata, nie oczekuję, że sprzedam ją za duże pieniądze, jednak nie chcę jej oddać na pół darmo). Dopisałam także, że jest możliwość negocjacji ceny. Dostałam pełno wiadomości z podaną niższą o 200-300 zł ceną. Rozumiem, gdy ktoś pisze i pyta się czy przyjmę 500 zł, ale 200? Rozumiem, że nie jest to komórka z zaawansowanymi parametrami, ale wydałam na nią dosyć wysoką sumę i nie oddam jej za darmo.
3. Wymienię się
W ogłoszeniu na początku podałam, że nie wymieniam się na nic. Nie chcę wymieniać komórki na coś, co mi nie jest potrzebne. Dostawałam pełno wiadomości typu "Wymienisz się za tableta?" "Wymienisz się na laptopa?". Najlepszy i tak był pewien facet, który chciał wymienić iPhona 5C na iPhona 4. Biznes życia.
4.Kupie, ale później.
Nie śpieszy mi się z szybką sprzedażą komórki. Chcę swoją cenę i zwyczajnie wolę poczekać niż dostać mniej niż oczekuje. Ale rezerwowanie komórek "bo najpierw chcę sprzedać swoją"? Dostałam ostatnio wiadomość od faceta, który wypytał o wszystko, nie napisal, czy kupuje, czy nie, gdy się go o to zapytałam to napisał, ze chce najpierw sprzedać swoją starą komórkę. Odpisałam, że niestety nie zarezerwuje jej, bo kilka osób do mnie pisze i że możliwe, że jak jego komórka się sprzeda, to moja już też. Odpisał. Zwyzywał mnie i stwierdził, że powinnam poczekać z komórką na niego, bo dzięki niemu zarobię.
Chyba zrobię podejście numer dwa z odświeżeniem ogłoszeń
1. Zaginięci.
Chyba każdy kto wystawia cokolwiek do sprzedania w internecie spotkał się z takim typem ludzi. Piszą, pytają się o wszystko, a potem nie odpisują, nawet jak sprzedawca pyta się, czy się zdecydowali. Rozumiem, głupio przyznać czasem,że jednak się nic nie kupuje, ale sama uważam, że pierwszeństwo w kupieniu mają osoby, które jako pierwsze napisały. Gdy czekam dzień na odpowiedź na Facebooku, to druga osoba, która chce kupić komórkę, musi czekać.
2. Kupie, ale...
W ogłoszeniach podałam cenę (jak na iPhone'a dosyć niską 550 zł- komórka jest sprawna, wszystko działa, ma jedną rysę na ekranie i brak gwarancji, używałam jej 2 lata, nie oczekuję, że sprzedam ją za duże pieniądze, jednak nie chcę jej oddać na pół darmo). Dopisałam także, że jest możliwość negocjacji ceny. Dostałam pełno wiadomości z podaną niższą o 200-300 zł ceną. Rozumiem, gdy ktoś pisze i pyta się czy przyjmę 500 zł, ale 200? Rozumiem, że nie jest to komórka z zaawansowanymi parametrami, ale wydałam na nią dosyć wysoką sumę i nie oddam jej za darmo.
3. Wymienię się
W ogłoszeniu na początku podałam, że nie wymieniam się na nic. Nie chcę wymieniać komórki na coś, co mi nie jest potrzebne. Dostawałam pełno wiadomości typu "Wymienisz się za tableta?" "Wymienisz się na laptopa?". Najlepszy i tak był pewien facet, który chciał wymienić iPhona 5C na iPhona 4. Biznes życia.
4.Kupie, ale później.
Nie śpieszy mi się z szybką sprzedażą komórki. Chcę swoją cenę i zwyczajnie wolę poczekać niż dostać mniej niż oczekuje. Ale rezerwowanie komórek "bo najpierw chcę sprzedać swoją"? Dostałam ostatnio wiadomość od faceta, który wypytał o wszystko, nie napisal, czy kupuje, czy nie, gdy się go o to zapytałam to napisał, ze chce najpierw sprzedać swoją starą komórkę. Odpisałam, że niestety nie zarezerwuje jej, bo kilka osób do mnie pisze i że możliwe, że jak jego komórka się sprzeda, to moja już też. Odpisał. Zwyzywał mnie i stwierdził, że powinnam poczekać z komórką na niego, bo dzięki niemu zarobię.
Chyba zrobię podejście numer dwa z odświeżeniem ogłoszeń
sklepy_internetowe
Ocena:
4
(36)
Moja mama jest nauczycielką w przedszkolu. Jakiś czas temu miałam zaplanowany zabieg na oczy. Termin ustalony z kilkumiesięcznym wyprzedzeniem. Dwa tygodnie przed zachorowała. Zwykła wirusówka, jednak przez tydzień musiała brać antybiotyk, który mógł mieć wpływ na badania wykonane przez zabiegiem. Skąd pojawiła się ta wirusówka? Z przedszkola. Przez tydzień połowa dzieci chodziła do przedszkola, ciągała nosem, kaszlała. Dzisiaj musiała odwiedzić swoją pracę. Dowiedziała się, ze tym razem w przedszkolu panuje ospa. Co w tym piekielnego? Dzieci przecież szybko mogą się zarazić.
Jednak część rodziców w momencie gdy widzą, że dzieci są chore i tak i tak prowadzą ich do przedszkola. Nauczycielki już gdy tylko widzą chore dziecko, karzą rodzicom je zabrać. Całkowicie rozumiem, że nie zawsze jest sposób, aby zostawić dziecko w domu, rodzice pracują, dziadków nie ma. Jednak dziecko w przedszkolu w czasie choroby męczy się dodatkowo. Przez taki jeden dzień jego choroba może przeciągnąć się o tydzień. Dodatkowo zaraża inne dzieci, oraz nauczycielki, które później choroby przynoszą do domu.
Jednak część rodziców w momencie gdy widzą, że dzieci są chore i tak i tak prowadzą ich do przedszkola. Nauczycielki już gdy tylko widzą chore dziecko, karzą rodzicom je zabrać. Całkowicie rozumiem, że nie zawsze jest sposób, aby zostawić dziecko w domu, rodzice pracują, dziadków nie ma. Jednak dziecko w przedszkolu w czasie choroby męczy się dodatkowo. Przez taki jeden dzień jego choroba może przeciągnąć się o tydzień. Dodatkowo zaraża inne dzieci, oraz nauczycielki, które później choroby przynoszą do domu.
przedszkole
Ocena:
187
(307)
zarchiwizowany
Skomentuj
(6)
Pobierz ten tekst w formie obrazka
Dzisiaj moja mama dowiedziała się, że jej ojciec nie miał na imię Czesław tylko Józef. Jak się o tym dowiedziała?
Dziadek zmarł 50, a babcia 2 lata temu. Wspólnie, jeszcze przed narodzinami mojej mamy, kupili działkę w okolicy. Po śmierci moja mama wraz z rodzeństwem postanowili ją sprzedać- dwaj bracia znajdują się poza miasteczkiem, a ciocia wraz z moją mamą jej nie potrzebują. Aby ją sprzedać potrzebowali przepisania wszystkiego na jedną osobę, a potem mieli się podzielić pieniędzmi uzyskanymi ze sprzedaży. Ciocia pojechała założyć sprawę aby zrzec się praw do spadku, na rzecz najstarszego brata, jednak tam okazało się, że nie ma żadnego spadku, ponieważ w jej akcie urodzenia widnieje ojciec Czesław, a nie Józef, który był właścicielem działki. Ciocia zdziwiona, poszła do urzędu, aby sprawdzić akta urodzenia, małżeństwa, zgonu. Na akcie urodzenia, zgonu i jako właściciel działki był wpisany Józef. Za to na akcie małżeństwa dziadków, oraz akcie urodzenia cioci, wujków i mojej mamy widnieje imię Czesław. Co się okazało? Babcia z dziadkiem wzięli ślub kościelny w swojej rodzinnej miejscowości. Po wojnie, przed narodzinami mojego wujka przeprowadzili się do naszego miasteczka. Wtedy okazało się, że gdy wzięli ślub kościelny, mogą przepisać akt i mieć już ślub cywilny. Napisali więc do lokalnego proboszcza, który miał wszystko zapisane, tam widniało imię Czesław, więc tak w akcie małżeńskim wpisali, a potem w aktach urodzenia dzieci. Czemu Czesław, a nie Józef? Matka dziadka miała na imię Józefa, według tradycji uzyskał imię, które już było w rodzinie- Józef. Jednak, aby nikt nie mylił się, zdecydowano mu nadać drugie imię- Czesław, którym się posługiwał. Prawdopodobnie nawet nie wiedział, że ma inne imię. Ksiądz udzielając ślubu, znając dziadka i babcię, nie sprawdzał danych w aktach, tylko zapisał tak, jak uważał. Potem, nie sprawdzając w aktach, urząd wypisał akt małżeński na Czesława, bo nie było to nic dziwnego- każdy się znał, więc każdy wiedział, ze to Czesław. Następnie, przy wypisywaniu aktów urodzenia dzieci, sprawdzano po akcie małżeńskim.
W tym momencie moja mama czeka na decyzję sądu, czy ma zmieniać wszystkie swoje dokumenty, zmieniając imię ojca. Jakich rzeczy można się dowiedzieć 50 lat po śmierci kogoś z rodziny.
Dziadek zmarł 50, a babcia 2 lata temu. Wspólnie, jeszcze przed narodzinami mojej mamy, kupili działkę w okolicy. Po śmierci moja mama wraz z rodzeństwem postanowili ją sprzedać- dwaj bracia znajdują się poza miasteczkiem, a ciocia wraz z moją mamą jej nie potrzebują. Aby ją sprzedać potrzebowali przepisania wszystkiego na jedną osobę, a potem mieli się podzielić pieniędzmi uzyskanymi ze sprzedaży. Ciocia pojechała założyć sprawę aby zrzec się praw do spadku, na rzecz najstarszego brata, jednak tam okazało się, że nie ma żadnego spadku, ponieważ w jej akcie urodzenia widnieje ojciec Czesław, a nie Józef, który był właścicielem działki. Ciocia zdziwiona, poszła do urzędu, aby sprawdzić akta urodzenia, małżeństwa, zgonu. Na akcie urodzenia, zgonu i jako właściciel działki był wpisany Józef. Za to na akcie małżeństwa dziadków, oraz akcie urodzenia cioci, wujków i mojej mamy widnieje imię Czesław. Co się okazało? Babcia z dziadkiem wzięli ślub kościelny w swojej rodzinnej miejscowości. Po wojnie, przed narodzinami mojego wujka przeprowadzili się do naszego miasteczka. Wtedy okazało się, że gdy wzięli ślub kościelny, mogą przepisać akt i mieć już ślub cywilny. Napisali więc do lokalnego proboszcza, który miał wszystko zapisane, tam widniało imię Czesław, więc tak w akcie małżeńskim wpisali, a potem w aktach urodzenia dzieci. Czemu Czesław, a nie Józef? Matka dziadka miała na imię Józefa, według tradycji uzyskał imię, które już było w rodzinie- Józef. Jednak, aby nikt nie mylił się, zdecydowano mu nadać drugie imię- Czesław, którym się posługiwał. Prawdopodobnie nawet nie wiedział, że ma inne imię. Ksiądz udzielając ślubu, znając dziadka i babcię, nie sprawdzał danych w aktach, tylko zapisał tak, jak uważał. Potem, nie sprawdzając w aktach, urząd wypisał akt małżeński na Czesława, bo nie było to nic dziwnego- każdy się znał, więc każdy wiedział, ze to Czesław. Następnie, przy wypisywaniu aktów urodzenia dzieci, sprawdzano po akcie małżeńskim.
W tym momencie moja mama czeka na decyzję sądu, czy ma zmieniać wszystkie swoje dokumenty, zmieniając imię ojca. Jakich rzeczy można się dowiedzieć 50 lat po śmierci kogoś z rodziny.
urząd
Ocena:
-3
(33)
Jakiś czas temu, w mojej niewielkiej, rodzinnej miejscowości otwarto basen. Ceny o ponad połowę niższe niż w mieście, w którym studiuję, więc jak tylko wracam na weekend do domu, to wybieram się popływać, zrelaksować, a przy tym trochę poćwiczyć nad sylwetką.
W skład całego basenu wchodzą sauny, zjeżdżalnia, jacuzzi, basen do metra głębokości, basen do nauki pływania, olimpijski z ruchomym dnem najczęściej ustawionym na 1,30 m oraz czterotorowy basen olimpijski o głębokości 2 metry, z jednym torem 2,50 metrów. Zwykle wybieram jeden z wolnych torów basenu olimpijskiego.
Nie raz zdarzyło się, że dzieciaki w okolicy 12-13 roku życia nie patrząc na pływające osoby, robiły w basenie olimpijskim jacuzzi. Kilka razy zdarzyło się, że skakali do basenu na pływające osoby, sama kilka razy oberwałam. Zatrzymują się na środku toru, nurkują, chlapią się, starają się wciągnąć siebie nawzajem pod wodę. Czasem udaje im się to zrobić z osobami pływającymi. Rozumiem całkowicie, że chcą się wybawić, jednak uważam, że jest to dosyć niebezpieczne. Dodatkowo pływając kraulem czy na plecach, można ich nie zauważyć i zderzyć z dzieciakiem. Przykładowo raz jakiś, gdy się wynurzał, wynurzył się prosto na moje plecy, zostałam zepchnięta na bok. Kilka razy osoby pływające na basenie olimpijskim zwracały im uwagę, jednak zwykle kończyło się to wyśmiewaniem. Ratownicy na początku nie reagowali, dopiero po kilku prośbach i skargach widziałam jak raz ratownik wygonił grupkę dzieci z basenu, a raz nawet zabronił im skakać do wody.
Przykładowo widziałam ostatnio na basenie dziewczynkę w wieku około 14 lat. Była na basenie z rodzicami, mama siedziała w jacuzzi, a ona chciała z tatą poskakać do wody, aby się pouczyć. Zanim w ogóle wybrała tor, poprosiła tatę, aby był na odpowiednim, pustym torze, żeby w razie czego jej pomógł się wynurzyć, a potem, gdy chciała skakać, rozglądała się, czy nikogo nie pochlapie. Można? Można!
W skład całego basenu wchodzą sauny, zjeżdżalnia, jacuzzi, basen do metra głębokości, basen do nauki pływania, olimpijski z ruchomym dnem najczęściej ustawionym na 1,30 m oraz czterotorowy basen olimpijski o głębokości 2 metry, z jednym torem 2,50 metrów. Zwykle wybieram jeden z wolnych torów basenu olimpijskiego.
Nie raz zdarzyło się, że dzieciaki w okolicy 12-13 roku życia nie patrząc na pływające osoby, robiły w basenie olimpijskim jacuzzi. Kilka razy zdarzyło się, że skakali do basenu na pływające osoby, sama kilka razy oberwałam. Zatrzymują się na środku toru, nurkują, chlapią się, starają się wciągnąć siebie nawzajem pod wodę. Czasem udaje im się to zrobić z osobami pływającymi. Rozumiem całkowicie, że chcą się wybawić, jednak uważam, że jest to dosyć niebezpieczne. Dodatkowo pływając kraulem czy na plecach, można ich nie zauważyć i zderzyć z dzieciakiem. Przykładowo raz jakiś, gdy się wynurzał, wynurzył się prosto na moje plecy, zostałam zepchnięta na bok. Kilka razy osoby pływające na basenie olimpijskim zwracały im uwagę, jednak zwykle kończyło się to wyśmiewaniem. Ratownicy na początku nie reagowali, dopiero po kilku prośbach i skargach widziałam jak raz ratownik wygonił grupkę dzieci z basenu, a raz nawet zabronił im skakać do wody.
Przykładowo widziałam ostatnio na basenie dziewczynkę w wieku około 14 lat. Była na basenie z rodzicami, mama siedziała w jacuzzi, a ona chciała z tatą poskakać do wody, aby się pouczyć. Zanim w ogóle wybrała tor, poprosiła tatę, aby był na odpowiednim, pustym torze, żeby w razie czego jej pomógł się wynurzyć, a potem, gdy chciała skakać, rozglądała się, czy nikogo nie pochlapie. Można? Można!
Basen
Ocena:
236
(264)
Jestem na ostatnim roku studiów licencjackich. Ostatnio pochłonięta byłam pisaniem, sprawdzaniem i poprawianiem pracy licencjackiej. Gdy promotorka zaakceptowała całość, nadszedł czas na zaniesienie jednej kopii, do sprawdzenia w programie antyplagiatowym. Sprawdziłam dokładnie informacje - uczelnia przyjmuje prace w tych i tych godzinach, w tych dniach w bibliotece (ważne, nie było podanego numeru sali ani nazwy biura, tylko że prace przyjmowane są w bibliotece).
Wydrukowałam wszystko, oprawiłam, zgrałam pracę na płytę i ruszyłam w stronę biblioteki. Podeszłam do pani [B]ibliotekarki, mówiąc, że chciałabym oddać pracę do sprawdzenia w programie antyplagiatowym. Kobieta na mnie spojrzała wzrokiem, jakby chciała mnie zabić. Westchnęła dwa razy (typowo teatralnie).
B: Ja nie przyjmuję prac.
Ja: W takim razie orientuje się pani, gdzie mam to zanieść? Na informacji jest napisane, że do biblioteki.
B: To pani nie wie, gdzie ma pani oddać pracę?!
Ja: Nie wiem, mamy napisane, że mamy zanieść do biblioteki, żadnej innej informacji, dlatego pytam się, czy może pani się orientuje.
Bibliotekarka westchnęła znowu.
B: Ja nie wiem, studenci nie wiedzą, gdzie jest biuro, które przyjmuje prace do sprawdzenia!
Na chwilę przerwała, aby znowu westchnąć.
B: Na górze biblioteki.
Podziękowałam i weszłam po schodach. Biuro nie było podpisane, wyglądało, jakby było składowiskiem akt.
Całkowicie rozumiem, że pani bibliotekarka dostaje dziennie kilka takich pytań. Jednak nie byłoby z tym problemu, gdyby ktokolwiek zamiast "Proszę oddawać prace do biblioteki" napisał "Proszę oddawać prace do biura znajdującego się na pierwszym piętrze biblioteki". Dodatkowo pani bibliotekarka nie powinna traktować studentów, jakby mieli wszystko wiedzieć. Zwłaszcza gdzie jest biuro potrzebne im tylko raz na całe lata studiów.
Wydrukowałam wszystko, oprawiłam, zgrałam pracę na płytę i ruszyłam w stronę biblioteki. Podeszłam do pani [B]ibliotekarki, mówiąc, że chciałabym oddać pracę do sprawdzenia w programie antyplagiatowym. Kobieta na mnie spojrzała wzrokiem, jakby chciała mnie zabić. Westchnęła dwa razy (typowo teatralnie).
B: Ja nie przyjmuję prac.
Ja: W takim razie orientuje się pani, gdzie mam to zanieść? Na informacji jest napisane, że do biblioteki.
B: To pani nie wie, gdzie ma pani oddać pracę?!
Ja: Nie wiem, mamy napisane, że mamy zanieść do biblioteki, żadnej innej informacji, dlatego pytam się, czy może pani się orientuje.
Bibliotekarka westchnęła znowu.
B: Ja nie wiem, studenci nie wiedzą, gdzie jest biuro, które przyjmuje prace do sprawdzenia!
Na chwilę przerwała, aby znowu westchnąć.
B: Na górze biblioteki.
Podziękowałam i weszłam po schodach. Biuro nie było podpisane, wyglądało, jakby było składowiskiem akt.
Całkowicie rozumiem, że pani bibliotekarka dostaje dziennie kilka takich pytań. Jednak nie byłoby z tym problemu, gdyby ktokolwiek zamiast "Proszę oddawać prace do biblioteki" napisał "Proszę oddawać prace do biura znajdującego się na pierwszym piętrze biblioteki". Dodatkowo pani bibliotekarka nie powinna traktować studentów, jakby mieli wszystko wiedzieć. Zwłaszcza gdzie jest biuro potrzebne im tylko raz na całe lata studiów.
studia
Ocena:
257
(281)
W Gdańsku najpopularniejszymi biletami są jednorazowe (1,50 zł ulgowe, 3 zł normalne, uprawniające na jeden przejazd jednym środkiem komunikacji miejskiej typu tramwaj, autobus), oraz godzinne (1,80 zł ulgowe 3,60 zł normalne, można się z nimi przesiadać ile się tylko chce, przez całą godzinę).
Sytuacja właściwa. Wsiadłam dzisiaj do tramwaju i już od samego początku słyszę podniesione głosy. To kontroler biletów rozmawiał ze starszą kobietą. Ona upierała się, że ma prawidłowy bilet. Kontroler trzyma bilet w ręku i widać wielki napis na kartce "3 zł". Okazało się, ze kobieta bilet skasowała w autobusie a potem przesiadła się do tramwaju. Kontroler spokojnie tłumaczy, że kobieta powinna kupić albo dwa jednorazowe, albo jeden godzinny. A ona się upiera, że ma dobry, jednorazowy godzinny. Kontroler mówi, że takich nie ma.
Kobieta więc zmieniła taktykę, powiedziała, że pani w kiosku nie miała biletów więc poleciła jej taki kupić w automacie, że będzie to prawidłowy. Kontroler już z kolegą zaczęli tłumaczyć, że źle była ona poinformowana, jednak na automatach także są pokazane nazwy i ceny biletów, to samo i na wydrukowanych biletach, które mają być skasowane. Babka skarżyła, ze się odwoła, że kontrolerzy bezprawnie wypisali jej mandat. Później wymyśliła kolejną bajkę, nie jest z Gdańska, ona nie wiedziała. W końcu podyktowała dane (w międzyczasie okazało się, że nie wzięła dokumentów), podyktowała adres z Sopotu, a gdy kontrolerzy wyszli, koleżanka, która siedziała obok niej stwierdziła "Basiu, znowu Ci się to nie udało".
Ja rozumiem, że czasem można jechać bez biletu, zwłaszcza na trasie 5 przystanków, jednak później wymyślać bajki, kłócić się i grozić skargą, to już kompletna przesada.
Sytuacja właściwa. Wsiadłam dzisiaj do tramwaju i już od samego początku słyszę podniesione głosy. To kontroler biletów rozmawiał ze starszą kobietą. Ona upierała się, że ma prawidłowy bilet. Kontroler trzyma bilet w ręku i widać wielki napis na kartce "3 zł". Okazało się, ze kobieta bilet skasowała w autobusie a potem przesiadła się do tramwaju. Kontroler spokojnie tłumaczy, że kobieta powinna kupić albo dwa jednorazowe, albo jeden godzinny. A ona się upiera, że ma dobry, jednorazowy godzinny. Kontroler mówi, że takich nie ma.
Kobieta więc zmieniła taktykę, powiedziała, że pani w kiosku nie miała biletów więc poleciła jej taki kupić w automacie, że będzie to prawidłowy. Kontroler już z kolegą zaczęli tłumaczyć, że źle była ona poinformowana, jednak na automatach także są pokazane nazwy i ceny biletów, to samo i na wydrukowanych biletach, które mają być skasowane. Babka skarżyła, ze się odwoła, że kontrolerzy bezprawnie wypisali jej mandat. Później wymyśliła kolejną bajkę, nie jest z Gdańska, ona nie wiedziała. W końcu podyktowała dane (w międzyczasie okazało się, że nie wzięła dokumentów), podyktowała adres z Sopotu, a gdy kontrolerzy wyszli, koleżanka, która siedziała obok niej stwierdziła "Basiu, znowu Ci się to nie udało".
Ja rozumiem, że czasem można jechać bez biletu, zwłaszcza na trasie 5 przystanków, jednak później wymyślać bajki, kłócić się i grozić skargą, to już kompletna przesada.
komunikacja_miejska
Ocena:
195
(229)
Gdy chodziłam do liceum, nie było rozpowszechnionego zdrowego trybu życia (diety, ćwiczenia, siłownie), więc normalne było, że większość dziewczyn na WF-ie ćwiczyć nie chciała. W tym momencie uważam, że głównie ze względu na konieczność wykonywania wszystkich ćwiczeń, bo każda zawsze chętnie grała w siatkówkę, w unihokej, same chętnie robiłyśmy układy na aerobik. Jednak najgorsza rzeczą, dla każdej z nas było bieganie.
Szkoła moja nie posiadała własnego boiska, więc wszystkie biegi wykonywaliśmy w miejskim parku. Dobrze było, gdy pogoda sprzyjała, jednak często zdarzało się (zwłaszcza na początku każdej klasy, gdzie szybko robi się zimno na jesień), że musieliśmy biegać w chłodne dni. Zwykle nauczycielka nas uprzedzała. Jednak raz, w listopadzie, przyszła do naszej szatni i powiedziała, że dziś idziemy biegać. Było około 5 stopni. Wszystkie zdziwione, jak to? Większość z nas nosiła krótkie spodenki, ze względu na ciepło panujące w sali. Chciałyśmy przełożyć na następny dzień, aby chociaż wziąć ze sobą dresy albo legginsy. Nauczycielka stwierdziła, że nie, mamy iść dzisiaj biegać, bo inaczej nie zaliczy nam tego, co będzie skutkowało 1 na semestr. Była to klasa maturalna, więc średnio byłoby nie zdać z WF-u. Musiałyśmy biegać, gdy nauczycielka była ubrana w grube dresy i zimową kurtkę. Na następnym WF-ie połowa z nas przyniosła zwolnienia lekarskie z powodu choroby, a wuefistka dziwiła się, czemu wszystkie tak nagle zachorowałyśmy.
Czemu mi się to teraz przypomniało? Wyglądając dzisiaj przez okno, zauważyłam klasę z pobliskiego gimnazjum, grającą w piłkę nożną. Wszystko byłoby OK, gdyby nie to, że gdy przed chwilą wróciłam do mieszkania, miałam całe mokre włosy od deszczu, a nauczyciel stał pod parasolką.
Szkoła moja nie posiadała własnego boiska, więc wszystkie biegi wykonywaliśmy w miejskim parku. Dobrze było, gdy pogoda sprzyjała, jednak często zdarzało się (zwłaszcza na początku każdej klasy, gdzie szybko robi się zimno na jesień), że musieliśmy biegać w chłodne dni. Zwykle nauczycielka nas uprzedzała. Jednak raz, w listopadzie, przyszła do naszej szatni i powiedziała, że dziś idziemy biegać. Było około 5 stopni. Wszystkie zdziwione, jak to? Większość z nas nosiła krótkie spodenki, ze względu na ciepło panujące w sali. Chciałyśmy przełożyć na następny dzień, aby chociaż wziąć ze sobą dresy albo legginsy. Nauczycielka stwierdziła, że nie, mamy iść dzisiaj biegać, bo inaczej nie zaliczy nam tego, co będzie skutkowało 1 na semestr. Była to klasa maturalna, więc średnio byłoby nie zdać z WF-u. Musiałyśmy biegać, gdy nauczycielka była ubrana w grube dresy i zimową kurtkę. Na następnym WF-ie połowa z nas przyniosła zwolnienia lekarskie z powodu choroby, a wuefistka dziwiła się, czemu wszystkie tak nagle zachorowałyśmy.
Czemu mi się to teraz przypomniało? Wyglądając dzisiaj przez okno, zauważyłam klasę z pobliskiego gimnazjum, grającą w piłkę nożną. Wszystko byłoby OK, gdyby nie to, że gdy przed chwilą wróciłam do mieszkania, miałam całe mokre włosy od deszczu, a nauczyciel stał pod parasolką.
szkoła
Ocena:
268
(314)