Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Armageddonis

Zamieszcza historie od: 2 czerwca 2014 - 18:37
Ostatnio: 26 kwietnia 2019 - 17:06
  • Historii na głównej: 62 z 132
  • Punktów za historie: 26810
  • Komentarzy: 303
  • Punktów za komentarze: 1374
 
zarchiwizowany

#68050

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Będzie o najgorszej wymówce jaką słyszałem od dłuższego czasu. Wczoraj wieczorem, wróciwszy z urlopu, odebrałem telefon. Pani zainteresowana pożyczką, chciałaby się umówić na dzień następny, na godzinę 9. Ok, nie ma problemu, załatwione.

Zwlekam się więc dziś z łóżka przed 7, o 8 jadę do biura i czekam. Godzina 9.00, klientki nie ma, ok mógł jej autobus uciec. 9:10 - nic. O 9:15 dzwonię. Czego się dowiedziałem?
[K]- "Ojeju, bo wie pan, ja zapomniałam kompletnie, a poza tym, to pogrzeb mi dziś rano wypadł".

Cóż. Gratuluję "kreatywności". Spotkanie przełożone na jutro na godzinę 13. Ciekawe co jutro wypadnie klientce.

klienci

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 56 (160)
zarchiwizowany

#67993

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
O tym jak trafiłem swoistego "Jackpota" w komunikacji miejskiej.
Jadę sobie 2 dni temu tramwajem do pracy. Jako iż wsiadam na początkowym przystanku, miejsc było multum, więc zająłem takie, co by najwygodniej i najmilej podróż spędzić. Moje dobre samopoczucie szlag trafił po 3 minutach, kiedy to na jednym z przystanków, jak jeden mąż wsiedli:
I. Miotający się jak szatan, wrzeszczący żul.
II. Mamusia z dzieckiem które darło się jakby ktoś je właśnie skórował.
III. Lalunia w zaawansowanej ciąży.

Oto, dlaczego te trzy osoby obudziły we mnie rządzę mordu.

I.
Pan żul. Z wyglądu niczym się nie wyróżniający od pozostałych panów na diecie chmielowej. Ale tylko z wyglądu. Darł mordę jak opętaniec, miotając się po całym tramwaju. Nie trzeba wspominać o tym, iż wydzielał zapach zdechłego skunksa. Na szczęście wypadł z tramwaju dwa przystanki dalej.
II.
Typowa mamusia z dzieckiem. Wtarabaniła się do tramwaju, w jednej ręce trzymając telefon, pod pachą drugiej dzieciaka. I o ile rozmawiać się starała cicho, o tyle dziecko cicho nie było. Ono nie krzyczało. Ono darło się na całe gardło jakby je ktoś przypalał żywym ogniem. Co robiła mamusia aby dziecko uspokoić? Podrzucała je co chwilę pod pachą, sprawiając że pociecha lądowała brzuszkiem na jej przedramieniu. Może stąd ten nieludzki ryk.
III.
Coś co chyba wkurzyło mnie najbardziej. Lalunia, na oko, w 7 miesiącu ciąży, z telefonem przyklejonym do ucha. Darła się tak, jakby chciała aby pół miasta ją słyszało, co chyba się jej zresztą udało. Oto monolog:
"- Wiesz Jadźka, jaką ja wczoraj bibę miałam, Whoohoo! Słuchaj, wpadłam se do klubu i na wstępie z ochroniarzami se obaliłam szampana, a co! A potem ku*wa całą noc chlałam i tańczyłam na zmianę, ja pier***ę, ale zaje***cie było!"

I paniusia tak w ten deseń przez dobre pięć minut. Jak się można łatwo domyślić po punkcie II, za dziećmi nie przepadam, lecz współczuję nienarodzonemu tak bardzo upośledzonej mamuśki. Wysiadłem dwa przystanki przed planowanym, co by nikogo nie ukatrupić. Nie ma to jak współpasażerowie!

komunikacja_miejska

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 2 (44)
zarchiwizowany

#67599

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia sprzed jakiegoś tygodnia.

Wracam sobie z pracy. Idę na tramwaj, siadam grzecznie na przystanku i czekam. Po jakiejś minucie na przeciwległy przystanek podchodzi starszy pan. Zbliża się do tablicy ogłoszeniowej, na której wcześniej tego samego dnia wieszałem ulotki ze swoim numerem telefonu (pracuję w pożyczkach, wiem że branża niesławna, ale ludzie skądś numer muszą mieć). Patrzy chwilę na tablicę, po czym zrywa wszystkie ulotki. Powiem szczerze - lekka ku**ica mnie strzeliła. Nie po to łażę 2-3 godziny po mieście, aby jakiś dziadyga mnie pozbawiał zarobku. Dziad tymczasem wyrzucił ulotki do kosza i, przecinając tory tramwajowe, przechodzi na mój przystanek. Widząc jak się zbliża wstaję, i naśladując kierowcę autobusu zaczynam klaskać:
[J] - Ja, [D]- Dziad

[J]- Brawo! Gratuluję, zbawił pan świat zrywając te ulotki!
[D]- Odpieprz się pan!
[J]- To mi pan pracy nie zabieraj!

Po czym wyjmuję z torby kilka ulotek i wieszam raz jeszcze w przeznaczonym do tego miejscu (reakcję dziadka bym zrozumiał jakby wisiały na wiacie przystankowej, ale tak nie było). Dziadyga odpuścił, wsiadł w następny tramwaj, pokazując mi przedtem środkowego palca.

A teraz swoisty plot twist, bo bez tego nie miałoby większego sensu rozpisywanie się o tym.
Wyżej opisana historia miała miejsce w poniedziałek, czyli kilka dni temu. Zgadnijcie kto wczoraj przyszedł do biura poszukując szybkiej pożyczki.

przystanek ulotki zarobek

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -1 (55)
zarchiwizowany

#67161

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Ostatnio zmieniłem branżę. Niektórzy określiliby moje nowe zajęcie jako lichwiarstwo, bo pracuję w pożyczkach. Historia będzie o bardzo zdesperowanym panu.

Dlaczego zdesperowanym? Otóż pan tak bardzo potrzebował pieniędzy że zadzwonił... o 1:45 w nocy. Ja już w półśnie a tu budzi mnie telefon. Niechętnie podnoszę słuchawkę:
[J]- Ja [K]- Klient

[J]- Słucham?
[K]- Halo? Pożyczki? Bo ja pieniędzy potrzebuję.
[J]- ... Pan sobie chyba jaja robi w tej chwili.
[K]- Niby czemu? No pożyczkę chcę wziąć!
[J]- Jest prawie druga w nocy, proszę zadzwonić w dzień.
[K]- To wy nie pracujecie całą dobę?
[J]- Nie.
Rozłączyłem się.
Pan zadzwonił później. A dokładnie o 6 rano.

pożyczkobiorcy

Skomentuj (27) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 104 (236)
zarchiwizowany

#66522

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Ktoś tu zdecydowanie powinien wypić meliskę. Godzina 18.30, dzwoni pan którego zapamiętam na długo:

[J]-Ja [K]-Klient

[J]-Witam, w czym mogę...
[K]-CH*JA MOŻESZ MI OBROBIĆ, KU*WA WASZA JE**NA MAĆ! NIE WYDZWANIAJCIE DO MNIE KU*WY JE**NE BO JAK WAS ZNAJDĘ TO WAM ŁBY POURYWAM, KU*WA MAĆ! NIE NAGABYWUJCIE MNIE KU*WA! JAK WAS ZNAJDĘ TO WAS KU*WA POZABIJAM, PIER***Ę WAS JAK PSY, KU*WA!
[K]-A w czym tak właściwie mogę pomóc?
[J]-W NICZYM KU*WA NIE POTRZEBUJE TWOJEJ POMOCY CH*JU JE**NY, JAK CIĘ ZNAJDĘ TO CIĘ ZAJ**IĘ, SŁYSZYSZ? ZAJ**IE!
BIP BIP BIP.

call_center

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 8 (68)
zarchiwizowany

#66521

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia o pewnym panu który ma chyba za dużo czasu. Dodzwonił się do mnie kilkukrotnie w ciągu ostatnich 2 dni:

[J]- Ja [K]- Klient

Dzień I.
[J]- Witam, w czym mogę pomóc?
[K]- Może pan, może, ten ch*j co z nim poprzednio rozmawiałem to mi się rozłączył!
[J]- Jak dokładnie wyglądała sytuacja?
[K]- No dzwonię do niego, bo mi pakiet nie działa, mówię jaki mam problem, a on do mnie "żegnam" i się rozłączył!
[J]- Dobrze, w takim wypadku zrobię zgłoszenie o odsłuch rozmowy, proszę dać mi chwilkę.
[K]- Tylko mi się ku*wa nie rozłączaj!
[J]- Nie mam takiego zamiaru, proszę o chwilę cierpliwości.
Po 2 minutach zgłoszenie wysłane, informuję o tym pana. Rach Ciach i po sprawie.

Dzień II.
[J]- Witam, w czym mogę pomóc?
[K]- Możesz ku*wa, czemu mi ten pakiet nie działa?
[J]- Chodzi o ten numer z którego pan do mnie dzwoni?
[K]- Tak, a o jaki niby?!
[J]- Proszę się uspokoić, proszę pana, sprawdzam jak to wygląda na koncie. (w międzyczasie widzę że pan ten w dniu wczorajszym zgłaszał u mnie prośbę o odsłuch rozmowy) Chodzi o ten pakiet 100 minut?
[K]- NO!
[J]- Dobrze, już mówię jak to wygląda. Włączał go pan 20.01.2015. Pakiet ten odnawia się więc każdego 20-tego dnia miesiąca. I od 20-tego maja już pan go wykorzystał, z tego co widzę. Na tę chwilę mógłbym więc zaproponować jakiś mniejszy pakiet, aby do następnego doładowania starczyło.
[K]- Nie, nie będzie trzeba. Ale wie pan co?
[J]- Tak?
[K]- Pan to szybko tę sprawę rozwiązał. Wczoraj do jednego takiego dzwoniłem to wie pan co mi powiedział? Żebym się pierd**ił, o tak mi powiedział. I się rozłączył. Ale ja to już zgłosiłem, to zobaczy że tak się klienta nie traktuje.
[J]- Rozumiem. Czy w czymś jeszcze mogę pomóc?
[K]- Nie, to wszystko, szóstkę pan ma u mnie!
[J]- Dziękuję, bardzo, do usłyszenia.

I tu pojawia się zagwozdka:
Dzień wcześniej konsultant ponoć stwierdził "żegnam".
Dnia następnego było to już "pier**l się". Mam dziwne wrażenie że gdyby zadzwonił kolejnego dnia, to okazałoby się że konsultant stwierdził iż wychędożył matkę tegoż pana.
Moje pytanie brzmi:
Panu skończyły się prochy, czy może to po prostu skur*****stwo połączone z nadmiarem wolnego czasu?

call_center

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -6 (36)
zarchiwizowany

#66478

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Infolinia Fioletowej, dzień wczorajszy. Dzwoni facet w sprawie swojego MIX'a. MIX działa tak, że po doładowaniu określoną kwotą, z tej kwoty jakaś część jest zabierana na określony pakiet. Ważne dla historii jest, że doładowania na mniejsze kwoty nie kumulują się. Dzwoni więc pan z MIX'em 30zł i wywiązuje się taka oto rozmowa:

[J]-Ja [K]-Klient

[J]- Witam, w czym mogę pomóc?
[K]- Doładowałem niedawno za 30zł tego MIX'a co mam, i mi te pakiety nie weszły.
[J]- Rozumiem, proszę dać mi chwilę, sprawdzimy jak to wygląda. (chwila "szperania" na koncie). Ale pan nie doładował tych 30zł jedną kwotą z tego co widzę.
[K]- No nie, 3 razy po 10, a co?
[J]- Problem polega na tym, że doładowanie kontraktowe musi być jedną, pełną kwotą wynikającą z umowy, czyli w pana przypadku musi być to pojedyncze doładowanie za 30zł.
[K]- Ale przecież doładowałem za 30zł, 3 razy po 10.
[J]- No właśnie proszę pana. A żeby pakiety w MIX'ie zostały włączone, doładowanie musi być jedną kwotą?
[K]- Ale przecież ja to równocześnie prawie doładowałem.
[J]- Co nie zmienia faktu że doładował pan konto nie 30-toma złotymi, tylko 10-oma złotymi, po 3 razy.
[K]- Ale to jest nie fair!
[J]- Proszę pana, z umowy jasno wynika, że doładowanie musi być jedną kwotą zrobione. Nawet nazwa pańskiej taryfy o tym mówi.
[K]- No to ta pani w sklepie mnie oszukała w takim razie! Co mam z tym zrobić?
[J]- Jedyną możliwością aby te pakiety zostały włączone, jest doładowanie konta raz jeszcze, kwotą 30 złotych.
[K]- A co z tymi pieniędzmi będzie co doładowałem?
[J]- Zostaną na koncie do wykorzystania, gdy skończą się pakiety wynikające z umowy.
[K]- No ale proszę pana, nie da się tego jakoś połączyć na koncie?
[J]- Niestety, obawiam się że nie mam takiej możliwości.
[K]- Ale przecież ja doładowałem za 30zł.
[J]- (biorąc głęboki wdech). Nie, doładował pan 3 razy po 10 zł, a to wbrew pozorom, robi różnicę. Czy w czymś jeszcze mogę panu pomóc?
[K]- Nie, do widzenia.
[J]- DO usłyszenia.

Mam wrażenie że niektórzy powinni przechodzić testy na IQ przed wydaniem im dowodu osobistego.

call_center

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -20 (36)
zarchiwizowany

#66427

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Kolejna piekielna sytuacja dotycząca rowerzystów.

Wedle prawa, rowerzyści mogą poruszać się po chodniku na którym nie ma wyznaczonej ścieżki rowerowej tylko wtedy, gdy chodnik ten jest szerszy niż 2 metry, a na równolegle biegnącej drodze nie ma ograniczenia prędkości do 50km/h .
Gdy zaś warunki nie pozwalają na jazdę ulicą, mają obowiązek ustąpienia pierwszeństwa pieszym.
Najwyraźniej większość rowerzystów ma w całkowitym poważaniu ten przepis.
Chociażby rodzinka, która przed chwilą prawie rozjechała mnie i moją dziewczynę. Chodnik jakieś 1,5 metra szerokości, dość powiedzieć że oboje ledwie się mieścimy. Pierwsza jechała oczywiście jedna z dwóch pociech, na oko jakieś 5 lat. Zero sygnału, jakiegokolwiek dzwonka, czy w ostateczności krzyku "Uwaga", zwyczajnie jedzie prosto w nas, jakieś 2 metry przed zderzeniem słyszymy pisk dzieciaka, więc tylko to pozwoliło nam na uniknięcie zderzenia. Rozsuwamy się z dziewczyną na boki, dzieciak pędzi dalej na moja dziewczynę. W końcu reaguje ojciec dziecka, choć w sposób który przyprawił mnie o białą gorączkę:
[J]-Ja, [D]- Dziewczyna, [O]- Ojciec

[O]- Jak państwo łażą?!
Na chwilę nas zatkało, pierwsza odzyskała rezon moja dziewczyna:
[D]- Chyba jak państwo jadą? To nie jest ścieżka rowerowa. Skoro już jedziecie chodnikiem to wypadałoby jechać wolniej i użyć dzwonka.
[O]- A gdzie według pani jest droga rowerowa?
Na to już nie znaleźliśmy odpowiedzi, więc rodzinka przemknęła obok. Mam tylko jedno pytanie - Czy moim zadaniem, jako przechodnia, jest poinformowanie rowerzysty o pobliskich ścieżkach rowerowych, czy to rowerzysta, przed wybraniem się w trasę, powinien zaznajomić się z ich rozkładem.

PS: Ścieżka rowerowa znajdowała się na równolegle biegnącej ulicy, jakieś 40 metrów dalej.
PS2: Można jechać po chodniku razem z dzieckiem poniżej 10 roku życia, pod warunkiem że jedzie się bezpiecznie (z rozsądną prędkością, ustępując miejsca pieszym, czyli po prostu zgodnie z przepisami)
PS3: Pół godziny wcześniej moją dziewczynę prawie rozjechał inny rowerzysta, chodnik ten sam. Takie rzeczy zdarzają się notorycznie. Samą siebie przebiła kiedyś pani która jechała po "chodniczku" szerokości 30cm, biegnącym przy drodze.

piekielni rowerzyści

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 4 (36)
zarchiwizowany

#66097

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia Piekielnej Kunegundy o Wujaszku: http://piekielni.pl/65895 przypomniała mi czarną owcę mojej rodziny, na którą wszyscy, bez względu na stopień pokrewieństwa mówili również "wujek".

"Wujek" jest podchodzącym już pod siedemdziesiątkę krzepkim emerytem. Podejrzewam że z racji braku innych zajęć, upatrzył sobie za cel uprzykrzanie życia całej rodzinie. Opiszę tu kilka jego piekielności.:

Piekielność I:
Z osiem lat temu do mojego rodzinnego miasta przeprowadziła się córka "Wujaszka" wraz z mężem. Kupili działkę na przedmieściach, wybudowali od podstaw dom z basenem i ogródkiem. Ile się przy tym z "wujem" nawojowali - książkę można by napisać. Mnie zaś przypomniała się piekielność, której "wujo" dopuścił się jakieś 2 lata temu. Córka, po wybudowaniu wszystkiego, ogrodziła działkę płotem. Klasycznie, metalowe drążki a na nich rozpięta siatka. Słupki, zatopione w betonie, zięć "wujaszka" wkopał na granicy swej działki. To bardzo nie pasowało "Wujowi", który lubił żeby wszystko było po ichniemu. Któregoś dnia, jak zwykle niezapowiedzianie, wpadł do córusi popatrzeć jak to ona się tam urządziła. Zobaczył przy tym że sąsiad, aby wjechać na swoją posesję, musi jechać bardzo ostrożnie, z racji posiadania dość dużego samochodu marki Jeep. Miał już pretekst do wprowadzenia swego planu w życie.
"Wujaszek" jak przystało na dobrego samarytanina, postanowił pomóc człowiekowi. Pod nieobecność córki i zięcia oczywiście, wszedł na działkę, wykopał odcinek płotu "zawadzający" sąsiadowi, po czym wkopał go z powrotem, jakieś 1,5m dalej. Zięciu po powrocie z pracy dostał oczywiście białej gorączki. Doprowadził wszystko do poprzedniego stanu, w końcu teren jest jego, a co go obchodzi samochód sąsiada. Stwierdził jednak że tego tak nie zostawi i postanowił urządzić zasadzkę na "wujaszka".

Któregoś dnia wpadł on ponownie z wizytą i widać było ze nie podoba mu się to, że jego wizja jednak nie znalazła zbyt wielu entuzjastów. Jak można było się spodziewać, następnego dnia przyjechał to naprawić. Nie spodziewał się tylko że jego zięć wziął sobie wolne, specjalnie na tę okazję. Gdy tylko "wujo" upewnił się że nikogo, jego zdaniem, na posesji nie ma, poszedł na tył domu po łopatę. Zdziwił się niepomiernie gdy zobaczył zięcia z łopatą w dłoniach.
Ten, w krótkich żołnierskich słowach wyjaśnił "wujaszkowi" że jak się jeszcze raz pokaże nieproszony, to ta łopata wyląduje na jego głowie. O dziwo, podziałało, więcej tego typu problemów nie było.

Piekielność II:
Cóż, skończyć się happy endem perypetie z "wujem" nie mogły.
Jeszcze tego samego roku zmarła moja babcia, a siostra "wujaszka". Wiadomo, niezależnie od tego jakim jest człowiekiem, na pogrzebie własnej siostry być musiał. Na pogrzeb przybył w towarzystwie schlanego w trupa siostrzeńca (syn zmarłej babci, kolejna czarna owca). Ciotce się to nie spodobało, wraz z moim ojcem "na kopach" pijanego brata wywalili za drzwi.
Pogrzeb minął, pora na stypę. Wszyscy w ciszy jedzą podane potrawy gdy nagle z drugiego końca sali "wujo" podnosi nieartykułowany krzyk w kierunku swego brata. Drze się jeszcze przez chwilę o tym że "on bratem jest, to ma prawo do spadku" po czym jest wyprowadzany z sali. Brat zmarłej, po siedemdziesiątce, człowiek o złotym sercu, ciężko znosi kłótnię, szczególnie w takim dniu. Po skończonej stypie najbliższa rodzina postanowiła się zebrać w domu by powspominać babcię. Nie wszyscy dotarli na miejsce.
Brat mojej babci po drodze dostał zawału za kółkiem. Wjechał w rondo, jego żonie na szczęście nic się nie stało, ale u niego, oprócz zawału stwierdzono wstrząśnienie mózgu i szereg innych obrażeń. Szybka decyzja - przeniesiono go śmigłowcem do szpitala w Warszawie (szpital na miejscu nie miał odpowiedniego sprzętu).
Happy endu, jak wspomniałem, nie będzie.
Niestety, nie udało się go uratować. Zmarł następnego dnia. Najbardziej w tym wszystkim współczuję mojemu ojcu, który w ciągu 4 dni pochował swoją matkę i wujka, z którym miał niezwykle bliski kontakt. A wszystko to dzięki kochanemu "wujaszkowi".

rodzinka piekielny wujek

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 87 (223)
zarchiwizowany

#65999

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Pisałem tu już kiedyś o byłych współlokatorach. Pora na jednego z obecnych. Nazwijmy go Janek. Janek ma dość nietypowy tryb życia. Wstaje z reguły około godziny 12 i idzie pod prysznic. Potem wraca do swojego pokoju, i nie wychodzi aż do godziny 18, kiedy to robi sobie coś do jedzenia. Jako iż Janek co jakieś 3 tygodnie wyjeżdża do rodziców, to prowiantu mu nie brakuje. Na prowiant składa się kilka bochenków chleba, który zamraża, reszta to jedzenie w słoikach. Głównie są to przetwory mięsne, w ilości pozwalającej na szczelne odcięcie dopływu światła w lodówce (dla niższych półek).
Piekielność zaczęła się, gdy Janek odgrzał sobie klopsiki. garnek po nich został na kuchence. Stał tak sobie kilka dni, używany od czasu do czasu do gotowania innych dań, oczywiście woda ciągle ta sama. Po jakimś tygodniu zaczęło zalatywać w kuchni zepsutym jedzeniem. Sprawdzałem każde miejsce, z którego taki zapach mógłby dobiegać, a więc choćby śmietnik czy odpływ zlewu. Nic.
Stwierdziłem że odpuszczę sobie, być może tylko mi się wydawało. Następnego dnia, a był to już tydzień od pozostawienia garnka na kuchence, w końcu lekko mnie to zirytowało. Chwyciłem więc za garnek i wylałem jego zawartość do zlewu.
Błąd. Wtedy właśnie zorientowałem się skąd dobiegał ten zapach. Problem w tym iż teraz intensywność można było porównać do nieczyszczonej od tygodnia kociej kuwety. Zalałem garnek wodą i zostawiłem w zlewie jako aluzję dla Janka. Myślicie że załapał? Skądże znowu. Garnek owszem, zniknął ze zlewu, ale po kolejnych... czterech dniach.

współlokatorzy

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -8 (46)