Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Armageddonis

Zamieszcza historie od: 2 czerwca 2014 - 18:37
Ostatnio: 26 kwietnia 2019 - 17:06
  • Historii na głównej: 62 z 132
  • Punktów za historie: 26810
  • Komentarzy: 303
  • Punktów za komentarze: 1374
 

#71067

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Będzie historia o naszej wspaniałej służbie zdrowia. Tym razem jednak z happy endem.

Historia zaczyna się jakiś rok temu, kiedy to zostałem skierowany na usunięcie migdałków. Skierowanie wystawione w marcu 2015 roku, na luty 2016. Wraz ze skierowaniem kartka z wszelkimi instrukcjami co do procedur, terminów badań i co najważniejsze, terminem w którym muszę potwierdzić chęć poddania się zabiegowi, w tym przypadku, 10 dni przed zabiegiem potwierdzenie obecności poprzez podany na kartce numer telefonu.

Termin zabiegu wypada na 12.02, wczoraj był 02.02, więc dzwonię. Termin w którym można potwierdzić zabieg: od poniedziałku do piątku w godzinach 11-13 (nie ma co, niezłe widełki). No dobra. Akurat byłem w pracy, jednakże nic ważnego do roboty nie miałem, więc wraz z wybiciem godziny 11:01 dzwonię. Numer zajęty. No nic, najwyraźniej nie ja pierwszy i nie ostatni w podobnej sprawie dzwonię. Po pięciu minutach ponowna próba. To samo. Godzina 11:10, dzwonię ponownie - zajęty. Tu lekki wku*w się włączył, bo po pierwsze mam w telefonie opcję powiadomienia o zakończeniu rozmowy przez ostatnio wybierany numer co oznacza że ktoś od 15 minut potwierdza swą obecność, a po drugie, ile można wisieć na słuchawce u lekarza.

Godzina 11:30, nadal to samo, więc zapada szybka decyzja - zwijam manatki i jadę do szpitala. Ląduję pod gabinetem o 12:00, na drzwiach jak wół: godziny pracy lekarza - 09:00 - 15:00. Dzwonię pod numer na drzwiach, identyczny z numerem na kartce z instrukcjami - słyszę telefon po drugiej stronie drzwi. Nikt nie odbiera. No więc pukam, na razie grzecznie do drzwi ponoć czynnego gabinetu. Bez odzewu. Dzwonię więc i pukam jednocześnie. To samo.

Idę do Informacji (w tym konkretnym szpitalu informacja i rejestracja były w osobnych pomieszczeniach i dzięki Bogu, bo kolejka do rejestracji ciągnęła się przez cały oddział). Pytam pani w okienku dlaczego nie mogę się dodzwonić do lekarza w godzinach jego pracy.
[P]ielęgniarka: Ale przecież pan X jest w gabinecie.
[J]a: Czy pan X mógłby w takim razie odebrać telefon?
[P]: Podejdzie pan pod gabinet na pewno tam jest.
[J]: Właśnie stamtąd przychodzę, 10 minut się dobijam i dzwonię na zmianę, bez odzewu.
[P]: Pan idzie i tam czeka.

Cóż, doszedłem do wniosku, że z logicznymi argumentami kobieta raczej nie ma za często do czynienia, więc, co bym jej nie przeciążył, wracam pod gabinet. Tym razem jak typowy Janusz prawie wywalam drzwi pukaniem. Nic. Lekarz martwy albo głuchy. Choć, co bardziej prawdopodobne, nieobecny.
Wymieniłem jeszcze kilka zdań z panią z informacji, nie wydusiłem z niej nic więcej poza "idzie pan pod gabinet", więc dałem sobie spokój. Wracam do domu z przeświadczeniem że zabieg oczekiwany od roku przepadł, w międzyczasie układając plan zamordowania lessera którego nie było tam gdzie być powinien.

I dziś nadchodzi nieoczekiwane: Rano budzi mnie telefon. Odbieram, okazuje się że to pani z rejestracji, pyta dlaczego nie potwierdziłem obecności na zabiegu i czy nadal jestem nim zainteresowany. Mówię więc że jestem i pytam dlaczego lekarz wczoraj pod podanym numerem nie odbierał.
W odpowiedzi słyszę "nie wiem" oraz:
- Widzi pan, bo ja dzwonię też zapytać, czy by pan nie chciał zabiegu na poniedziałek przenieść, bo w piątek mamy zaplanowane operacje kilku ważnych pacjentów, i to koliduje.

Zgodzić się zgodziłem, bo i czemu nie, ale na pytanie dlaczego wczoraj się przez nieobecnego lekarza najadłem stresu, nie otrzymałem odpowiedzi.

słuzba_zdrowia

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 171 (199)

#70450

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia http://piekielni.pl/70406 zmusiła mnie do napisania kilku słów o automatach w Olsztynie.

Tak się składa że spędzam tu urlop i zwiedzając miasto zauważyłem pewną prawidłowość. Pewnie niektórzy wiedzą, że Olsztyn w końcu zafundował sobie środki komunikacji miejskiej w postaci tramwajów. Na każdym przystanku jest więc nowiutki automat biletowy. Ale jest jeden problem. Automaty te nie do końca działają. Można wybrać bilet, ulgę i przejść do płatności, ale w tym momencie automaty strzelają focha i nie przyjmują pieniędzy, bądź je wypluwają. Po 30 sekundach transakcja jest anulowana i albo bawisz się dalej albo rezygnujesz i kupujesz bilet u kierowcy.

I jestem w stanie zrozumieć fakt iż wszystko zostało uruchomione niecały miesiąc temu, ok, ma prawo nie działać perfekcyjnie. Ale taki sam problem jest z automatami w autobusach. Przechodzę cały proces po to by automat nie przyjął płatności. I gdyby w takim momencie wpadli Canarinhos to byłby mandacik. Ktoś powie że od kupna biletu w autobusie jest kierowca, i będzie miał rację. Ale od czegoś te automaty tam są, i raczej nie jest to funkcja ozdobna.

komunikacja_miejska

Skomentuj (29) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 252 (274)

#70251

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Będzie historia pewnej pani. Perypetie z jej udziałem zaczęły się ponad miesiąc temu, przy podpisywaniu umowy o pożyczkę. Ile się obie strony przy tym nażarły nerwów to materiał na osobną historię. Klient przynosi dokument, "góra" odrzuca i prosi o inny, albo umawiam się z panią 3 razy i nic z tego nie wychodzi. Wieki by tłumaczyć.

Klientka na pierwszy rzut oka ogarnięta życiowo. Ma własne mieszkanie, dziecko, narzeczonego, dobrą pracę, cud, miód, maliny. Gdyby jednak wszystko było w porządku, to bym tej historii nie pisał.

Otóż okazało się, że klientka ta ma nietypowe pojęcie do swych zobowiązań. Ma u nas dwie pożyczki. Na każdej inny numer konta do wpłaty rat. I do tej pory nie było problemu. Pierwszą pożyczkę spłaca zawsze w terminie, czasami z nadpłatą. A tu nagle zonk. W piątek widzę że rata i jednej i drugiej pożyczki nieopłacona, 7 dni po terminie. Cóż, dzwonię więc z przypomnieniem.

I zostaję zmieszany z błotem. Klasycznie: Że jak ja śmiem jej przypominać, i co to w ogóle za pisma wysyłam do niej, że to jest niekompetencja itp. Tak jakbym to ja osobiście siedział za biurkiem i kleił znaczki z pomocą języka.
No ale tak się nie bawimy, mówię pani, nadal grzecznie, że jest rata po terminie, i dobrze byłoby spłacić bo po co się mają odsetki naliczać. Oczywiście znowu bluzgi. No nic, rozłączyłem się i czekam na rozwój sytuacji.

Wczoraj mija 11 dzień, czyli w poniedziałek pewnie dostała kolejne pismo. Już się szykuję żeby pisać sms'a, a tu nagle dostaję powiadomienie o mailu. Otwieram, patrzę, i oczom nie wierzę.

Oto całkiem rozgarnięta kobieta zmieniła się w typową Grażynę, która kulturalne pismo z przypomnieniem o obowiązku spłaty raty, traktuje jak to sama określiła, jako nękanie. Ponoć jej jakiś prawnik z rodziny powiedział że pod nękanie to podpada i może nas pozwać. Do maila dołączyła skan przelewu. Jednego. Na kwotę odpowiadającą dwóm ratom. Numer konta na który tę płatność przelała, wytrzasnęła nie wiem skąd. Zgadza się tylko bank w jakim są założone konta. Nie jest to na pewno żaden z numerów do którego przypisane są jej pożyczki.

Piszę więc z odpowiedzią, że numer konta ni w kij ni w drewko się nie zgadza. Odpowiedź? "Ja raty wam opłaciłam i wy tam sobie szukajcie tego". Bardzo dorosłe z jej strony. Napisałem tylko iż opłacona rata, to taka, która została zaksięgowana na odpowiadającym jej rachunku.

Nie dotarło.

Klienci

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 312 (330)

#70232

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Będzie nie tyle historia, co apel do każdego, kto spłaca kredyt/pożyczkę. Apel prosty, bo tylko dwa słowa: ODBIERAJCIE TELEFONY.

Wiem że pewnie niewiele osób posłucha "tej hieny od żydowskich kredytów", ale jeśli trafi to do choć jednego użytkownika, to być może ułatwię komuś życie.

Dlaczego właściwie to piszę? Śpieszę z wyjaśnieniami:
W większości firm zajmujących się udzielaniem pożyczek, obowiązkiem pracownika, po minięciu 3 dni od terminu spłaty raty, jest wysłanie do danego klienta sms'a bądź wykonanie telefonu celem przypomnienia o terminie. Dzwonimy więc często i gęsto do wielu klientów.

I pal licho tych, którzy wydzierają się i wyzywają Cię od debili, bo śmiałeś przypomnieć o tym, iż termin spłaty minął. Przynajmniej już wiedzą że tak jest i opłacą. Albo powiedzą Ci żebyś się odpi****lił bo oni płacić nie będą. Przynajmniej wiesz, co wpisać w notatce w panelu klienta.

Gorzej się dzieje, gdy klient nie odbiera telefonu. Mam czasami wrażenie że niektórzy, widząc numer swojego agenta na wyświetlaczu, dostają zawału. Albo boją się że rzucimy na nich urok przez telefon. Nie wiem co jest przyczyną, wiem jednak iż ignorowanie takiego telefonu nie jest najlepszym pomysłem. Ja dzwonię z uprzejmym przypomnieniem o racie. Jeśli klient sprawę oleje, po miesiącu jeden telefon zamieni się w kilkanaście dziennie od windykatora, który raczej nie będzie przebierał w słowach.

W tym momencie, większość z was pomyśli pewnie, że chodzi o pieniądze takiego pracownika. Otóż nie. Pracownik jest pewien iż otrzyma prowizję, po minięciu 14-stu ustawowych dni, które klient ma na rozwiązanie takiej umowy. A termin pierwszej raty nigdy nie wypada wcześniej niż miesiąc po podpisaniu umowy.
Więc po upływie tych 14-stu dni, chodzi wyłącznie o dobro klienta. Bo w końcu klient, który pożyczkę spłaci, może kiedyś mieć ochotę na wzięcie kolejnej, korzystając przy okazji ze zniżek dla stałych klientów czy innych bonusów.

Ale żeby to wiedzieć, trzeba czasami odebrać telefon.
Jeżeli zaś nie jesteście w stanie spłacić danej raty, to zadzwońcie i podajcie powód. Niezależnie od tego czy będzie to utrata pracy, pobyt w szpitalu czy wydatki związane ze śmiercią kogoś bliskiego, zadzwońcie. Agent będzie wiedział, że jest to zdarzenie losowe i zrobi wszystko by wam pomóc, bo od tego właśnie jest. W dzisiejszych czasach w większości firm jest możliwość odroczenia spłaty raty nawet na kilka miesięcy. Ale aby to wiedzieć, trzeba, jak już mówiłem, odebrać telefon.

To by było na tyle. Me wypociny pewnie nawet nie wyjdą z poczekalni, ale być może przeczyta je jedna osoba, która uważa ignorowanie telefonów od swego agenta za świetny pomysł. I być może zmieni zdanie. A to już będzie coś.


Dziękuję za uwagę.

pożyczkobiorcy

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 256 (398)

#69686

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia Frankensteina: http://piekielni.pl/69683 przypomniała mi perypetie mojej rodzicielki, gdy lat temu kilka, chorowała na białaczkę.

Rozwodzić się nie będę nad ponurymi aspektami choroby i leczenia, co przechodzi osoba chora chyba każdy wie, przejdę więc od razu do sedna, czyli do rodzinki.
Piekielnej rodzinki od strony mamy w składzie: Brat, ojciec, siostra i siostrzenica.

Mieszkamy jakieś 80km od Gdańska, więc gdy mama zachorowała, to właśnie do tego miasta została wysłana na leczenie. Mój ojciec przejął się straszliwie i, co tu dużo mówić, spisał się na medal. Co weekend spędzał w pociągu po 1,5 godziny w jedną stronę, aby tylko dodać chorej otuchy. Ja z siostrą jeździliśmy również w miarę możliwości, z reguły co 2-3 tygodnie. A reszta rodzinki?

Przez prawie rok nieustannego leżenia w szpitalu, rodzinka w wyżej wymienionym składzie, nie odwiedziła jej ani razu. Zero jakiegokolwiek kontaktu, oczywiście poza sporadycznym telefonem.
Powód? "Oni nie chcą się zarazić jakimś świństwem" - takie tłumaczenie usłyszeliśmy. Przykrość to łagodne określenie tego, co moja rodzicielka odczuwała.

A mi nasuwają się dwa pytania: Jak bezdusznym człowiekiem trzeba być, aby własnej córki nie odwiedzić w tak ciężkiej chorobie, i co trzeba mieć we łbie aby myśleć, że białaczka przenosi się poprzez przebywanie z chorym w jednym pomieszczeniu?

Chłopska mentalność, czy zwyczajne zbydlęcenie?

rodzinka ach

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 236 (330)

#69663

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia http://piekielni.pl/69475 przypomniała mi moje ostatnie spotkanie z rowerzystą.

Wracałem akurat z pracy, późnym wieczorem.
Szedłem, jak na przykładnego obywatela przystało chodnikiem. Chodnik dość szeroki, bo jakieś 5 metrów, oddzielony od drogi rowerowej wąskim pasem zieleni. W miejscu gdzie chodnik łączy się ze ścieżką rowerową, znajduje się budka Lotto.

Idę więc chodnikiem, już mam minąć budkę Lotto, gdy pod nogi, a właściwie w nogi, ładuje mi się pan na rowerze. Dosłownie ładuje, bo musiał się zatrzymać aby na mnie nie wpaść.

[J]- Ja [R]- Rowerzysta

[R]- Z drogi!
[J]- Powie mi pan, co pan właściwie odpie***la?
[R]- No jadę!
[J]- To widzę, ale dlaczego nie po ścieżce rowerowej?!
[R]- Nie twoja sprawa! (próbuje ruszyć)
[J]- Ścieżka rowerowa jest tam. - wskazuję na ścieżkę.
[R]- A ch*j mnie to, hehe, jadę sobie gdzie chcę.
[J]- To zechciej pan jechać po ścieżce!
[R]- Bo co?!
[J]- Bo w ryj dać, mogę dać! - odparłem cytując klasyka, po czym obserwowałem jak [R] blednie (facet dwukrotnie mniejszy ode mnie) i nie schodząc z roweru, wycofuje się na ścieżkę i rusza w swoja drogę.

Chamstwo trzeba chamstwem, czy jak?

rowerzyści

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 380 (498)

#69556

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia z podróży do pracy.

Jadę sobie jak codziennie tramwajem do pracy, gdy na którymś z przystanków wsiadają kontrolerzy. Procedura wiadomo jak wygląda, nie o nich jednak dzisiaj będzie, a o [P]iekielnej.

Po zakończeniu rutynowej kontroli, kanary opadły na wolne siedzenia, czekając na swój przystanek. W międzyczasie do pojazdu wpadła [P]. Usiadła naprzeciw mnie, jak na razie wszystko OK. Tramwaj odjechał już z przystanku, gdy [P] pochyla się do mnie i mówi:

[P] - Piekielna [J] - Ja [K] - Kontroler

[P]- Kontrola już była?
[J]- Była. - odpowiadam zgodnie z prawdą, zerkając na zaciekawionego kanara. - Ale sugerowałbym skasować bilet.
[P]- A po co, będę kasę marnować!
[J]- Kontrola była, ale kontrolerzy... - i zdania skończyć nie zdołałem, bo Piekielna usłyszała magiczne zdanie:
[K]- Witam, kontrola biletów.
[P]- Ale jak to... przecież była już! - I do mnie - Kłamałeś gówniarzu!
[J]- Nie przypominam sobie byśmy byli na "Ty". I nie tym tonem proszę.
[P]- Przecież...
[K]- Chłopaka pani zostawi, pani obowiązkiem po wejściu do pojazdu jest skasowanie biletu. Poproszę o ważny bilet.
[P]- Nie mam. - odparła mordując wzrokiem na zmianę mnie i kanara.

Tutaj nastąpiła standardowa procedura, wyjście na przystanku, i tyle kobietę widziałem. Pytanie tylko - skąd pretensje do postronnych osób w związku z faktem, iż biletu nie raczyła skasować?

Swoją drogą, tak się kończy zbytnie cwaniakowanie - nie skasować biletu za 3zł, by potem płacić mandat w wysokości 180zł.

Skomentuj (31) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 483 (535)

#69233

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia sprzed godziny.

Stoję przy kasie, w sklepie z robalem w nazwie. Przede mną jakaś kobitka, a przed nią Piekielna. Przyszło do kasowania zakupów Piekielnej. W trakcie kasowania jej zakupów, piekielna patrzy tępo w przestrzeń.
Po chwili zakupy już skasowane, przychodzi do płacenia. Piekielna wyciąga więc z koszyka rolkę torebeczek na warzywa, po czym do każdej ładuje po 2-3 produkty ze stosiku. My patrzymy ze zdumieniem, kasjerka też z karpikiem na twarzy, robi się nieco zniecierpliwiona, a piekielna dalej swoje. Po jakichś 7-8 torebeczkach przestałem liczyć. W końcu piekielna spakowała wszystko, po czym te torebeczki wrzuca do... jednej z dwóch wielkich parcianych toreb które przytargała ze sobą.

Wszystkich już ku... cholera strzela, kasjerka z rządzą mordu w oczach wpatruje się w Piekielną. Piekielna tymczasem spojrzała na nas, rozejrzała się... po czym ruszyła do kasy obok po kwiatki.
Kasjerka dzwoni po wsparcie bo kolejka na 10 osób się zdążyła zrobić.

Piekielna rzuca kwiatki, kasjerka skasowała, przychodzi do płacenia. Piekielna wyjmuje więc niespiesznie portfel, równie powoli kartę, po czym płaci i wybywa ze sklepu z prędkością błyskawicy.

Ja zaś mam tylko jedno pytanie:

To była czysta złośliwość, czy zwyczajne spie****enie umysłowe?

klienci

Skomentuj (23) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 307 (461)

#69016

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dziś, podczas przeglądania wraz z dziewczyną jakiegoś wątku o Januszowaniu, przypomniała mi się sytuacja sprzed jakiegoś miesiąca.

Robię właśnie zakupy w sklepie z robalem w nazwie. Dochodzę do działu z pieczywem, i mym oczom ukazuje się taka oto sytuacja:
Babcia typu moherowy beret, stoi przy gablocie z pączkami... dźgając każdy z osobna palcem i wygrzebując nadzienie. Po każdym dźgnięciu oczywiście oblizując paluch. Aż mną wzdrygnęło. Podchodzę bliżej i pytam:
- Co pani robi?!
- ...
- Halo, co pani robi z tymi pączkami?! - raz jeszcze pytam, może nie usłyszała.

Nagle, babcia odwraca się, patrzy na mnie jak na demona, po czym w długą w kierunku kas, nie biorąc ani jednego z pączków, które przed chwilą wzbudziły w niej tak wielkie zainteresowanie.

Jako iż nie miałem zamiaru się z babą siłować, podchodzę do najbliższego pracownika i tłumaczę sytuację, po czym oddalam się również w kierunku kas. Babcia jakimś sposobem rozpłynęła się w powietrzu, ja zaś zastanawiam się:
Na cholerę macała te wszystkie pączki, i jak często się coś takiego zdarza?

mohery w przestrzeni publicznej

Skomentuj (23) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 310 (362)

#68901

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia o żebrzącej kobiecie przypomniała mi własne przeboje z żulami. W Gdańsku Oliwie, przy dworcu PKP, często, a właściwie codziennie, można spotkać pewnego jegomościa. Wielki jak góra, po 2 metry wzdłuż i wszerz, rudawy, koło 30-tki. Chodzi od "szefunia" do "kierownika" prosząc o drobne na piwko. Jakiś czas temu najwyraźniej sobie mnie upatrzył, bo 3 razy dziennie potrafię zostać na kilka sekund jego "kierownikiem", co go powinien w nagłej potrzebie poratować.

Mam jednak zasadę. Żulom i pijakom mówię stanowcze nie. Nie widzi mi się dokładać do czyjegoś nałogu, a i krew mnie zalewa, jak widzę że ktoś taki, nic nie robiąc, dostaje zasiłek w wysokości emerytury mojej babci, 40 lat pracującej jako pielęgniarka i jeszcze ma czelność o pieniądze prosić.
Nie i tyle. I za każdym razem mówię mu NIE, ale zawsze pyta. Może to amnezja, spowodowana nadmiernym spożyciem alkoholu, nie wiem. Ostatnio podszedł mnie jednak od innej strony.

Idę jak zwykle na SKM, już widzę jak idzie w moją stronę. Nie zwalniając podnoszę dłoń, mówię nie i idę dalej.
- Ale Kierowniku, ja z czym innym!
- Słucham?
- Wie pan która godzina?
Trochę głupio się zrobiło, ale spodziewałem się tradycyjnego pytania o drobne.
- 14:15. - mówię, i idę w swoja stronę, myśląc że to koniec. Myliłem się:
- Kierowniku...
- Tak?
- Daj pan te 2 złote w końcu, nie bądź pan Żydem.

Cóż, żydem byłem, nie dałem.

żulik

Skomentuj (34) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 342 (412)