Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Devotchka

Zamieszcza historie od: 9 lutego 2012 - 19:14
Ostatnio: 7 sierpnia 2023 - 15:05
O sobie:

"Haha, rzeczywiście z Ciebie dewotka"- jako najbardziej nieoryginalny diss odnoszący się do mojego nicku.

Słówko "Devotchka" wzięłam z książki "Mechaniczna Pomarańcza". W angielskiej wersji językowej bohaterzy wypowiadają się z rosyjskimi naleciałościami. "Devotchka" (dévočka) oznacza po prostu "dziewczyna".

  • Historii na głównej: 8 z 8
  • Punktów za historie: 2491
  • Komentarzy: 1035
  • Punktów za komentarze: 6755
 
[historia]
Ocena: 7 (Głosów: 7) | raportuj
16 września 2015 o 12:04

@sapphire101: Też było to dla mnie szokujące. Swoją drogą niedawno w ogóle zerwał mi się kontakt z tą dziewczyną. Okazało się, że jest zupełnie zadufana w sobie. @rahell: Niedługo kończę 21 lat. Pewnie ma to też coś w spólnego z roszczeniową postawą naszego pokolenia i podejściem "wszystko mi się należy". No ale... co ja mogę powiedzieć, skoro dostałam samochód od rodziców? Swoją drogą moi znajomi mają starszych którzy zachęcają ich do zrobienia prawka. Na bank dostaliby też jakieś autka typu sejczento czy inne czinkłoczento od rodziców, ale to wymagałoby minimum wysilenia się.

[historia]
Ocena: -3 (Głosów: 7) | raportuj
11 września 2015 o 19:09

@Grejfrutowa: Jeśli ten dany kościół Ci nie odpowiada to niekoniecznie dobrze, że z niego zrezygnowałaś. Dlaczego ludzie tak bardzo upierają się żeby chodzić do konkretnego przybytku? Możesz równie dobrze iść do innego kościoła w Twoim mieście (chyba, że mieszkasz na wsi). Ja osobiście jako dziecko miałam radość chodzenia do kościoła w którym nie działy się żadne z opisywanych na piekielnych rzeczy (powiem nawet więcej, moi wierzący znajomi też nie mieli takich sytuacji). Mówię, że miałam bo obecnie nie chadzam, nie jest to dla mnie niezbędność aby czuć się dobrze. Na tym polega moja wolność - mogę iść do kościoła katolickiego gdziekolwiek, do synagogi albo meczetu. Korzystam z niej i nie narzekam, nie próbuję wmówić innym co mają robić i jak mają się wypowiadać bo szanuję ICH WOLNOŚĆ. Poza tym uczęszczałam na lekcję do mężczyzny, który wprost mówił nam na jaką partię mamy głosować (i nie był to PiS), co ze strony nauczyciela jest nielegalne. I wiecie co ja na to? Miałam to gdzieś, bo nauczyciel był dobrym pedagogiem i rzeczywiście sprawnie przekazywał wiedzę. Dlaczego ludzie którzy nie zgadzają się z polityką kościoła mają coś przeciwko? To normalne, bo chcą przebywać w środowisku, które w 100% myśli jak oni. To nie ma nic wspólnego z polityką, ponieważ gdyby ksiądz przekazał poglądy podobne do poglądów autora to autor nigdy by tej historii nie napisał. Zapewne teraz gorliwie zaprzeczy, ale takie są fakty. Poza tym zupełnie wszyscy minęliście się z moimi poglądami. Nie jestem dewotką. Bronię tylko słabszych, bo teraz KK dostaje mocno w kość, a głównym argumentem jest "jestem atakowany przez religię". Równość dla wszystkich? Taaa... chyba, że są białymi/płci męskiej/hetero i katolikami.

Komentarz poniżej poziomu pokaż
[historia]
Ocena: -3 (Głosów: 7) | raportuj
5 września 2015 o 14:04

To trochę tak, jakby nikt kto ma słabą znajomość nie powinien rozmawiać z obcokrajowcami. A to przecież najlepsza metoda nauki. Jak ja i mój anglojęzyczny chłopak spotykamy się ze znajomymi to teoretycznie mogłabym wszystko tłumaczyć z polskiego na angielski dla tych mniej obdarzonych lingwistycznie, ale chcę żeby próbowali. Zawsze doceniam kiedy ktoś ma chęć rozmowy i się rozwija. Próbujesz udowodnić, ze dziewczyna niepotrzebnie napierała, ale ona była dzielna i miła, tak jak ty byłaś miła i wtrąciłaś pomoc. Z resztą skąd wiesz? Może miała tylko chwilowy nieogar.

[historia]
Ocena: 23 (Głosów: 25) | raportuj
15 lipca 2015 o 17:55

W polsce według prawa też nie można wyjść z auta kiedy zatrzyma cię drogówka. Nie można wyjść tak długo jak policjant Ci na to zezwoli. Czemu nikt o tym nie pamięta? Ludzie wychodzą z auta bo mają zwyczaj "Panie, dogadamy się", a żeby się dogadać trzeba mieć twarz na wysokości twarzy rozmówcy (na psychofizjologi widzenia nas tego uczyli). ;)

[historia]
Ocena: -1 (Głosów: 3) | raportuj
24 czerwca 2015 o 12:50

@licho13: Byłam tam akurat z chłopakiem i w najbliższym ode mnie oferowali tylko pakiet z okularami. A niestety oprawki mieli tam od 250 zł + szkła tylko i wyłącznie SUPER HIPER wypasione z Włoch sprowadzane i dlatego też droższe.

[historia]
Ocena: 13 (Głosów: 19) | raportuj
24 czerwca 2015 o 12:48

@zendra: Tekst jest napisany typowo z perspektywy nastolatka, który jest utrzymywany przez rodziców. Biorąc pod uwagę, że cały koszt od badania do wyrobienia okularów w przypadku prywatnego leczenia wyniesie jakieś 500 zł, zdaje mi się że rodzina autora musi być naprawdę biedna jeśli nie może sobie pozwolić na taki wydatek w przeciągu następnego roku (jeszcze przed wizytą nieprywatną). Szczególnie biorąc pod uwagę, że akurat z wzrokiem nie warto się bawić, bo sytuacja może się pogorszyć. To, albo rodzice naprawdę uparli się, że nie chcą być do tyłu ze stówką lub dwoma. Nie chcę sączyć jadu w komentarzu, ale zawsze jest to dla mnie dziwne, kiedy dzieci narzekają na sytuację w kraju jeszcze nie mając z tym bezpośrednio styczności czy zbyt dużej wiedzy na ten temat.

[historia]
Ocena: 9 (Głosów: 15) | raportuj
22 maja 2015 o 8:33

Autor napisał, że pracuje w restauracji. Może jest to jakaś lepsza restauracja, a nie zwykła knajpa. Prawda jest taka, że jedzenie powinno być w większości świeże, a skoro to był kurczak w sosie z pieczarek to widocznie musiał być na tych pieczarkach gotowany/pieczony. W takim wypadku cała potrawa musiałaby być gotowcem, z samym sosem smakowałoby gorzej. Strasznie kochane wydało mi się zrobienie sosu bez pieczarek na życzenie klienta. Zamiana składników, to jeszcze rozumiem, ale to już zmiana przepisu. To duża korzyść dla samej restauracji, gdybym kiedyś miała taką zachciankę i byłaby ona spełniona, to z pewnością bym do lokalu wróciła jeszcze wiele razy.

Komentarz poniżej poziomu pokaż
[historia]
Ocena: 3 (Głosów: 7) | raportuj
13 maja 2015 o 23:21

Przypomniało mi się coś. http://abctygodnik.pl/backend/photo-upload/collections/418/photos/2

[historia]
Ocena: -1 (Głosów: 3) | raportuj
12 maja 2015 o 14:13

@Pan_Siekierka: No, ale nadal nie wiemy dlaczego tak jest. Może słynny wacik nasączony alkoholem w odbycie? Innej możliwości nie widzę.

[historia]
Ocena: 2 (Głosów: 4) | raportuj
12 maja 2015 o 2:57

@Miryoku: Autor podkreślił, że nad panem nie unosiła się woń alkoholu. "[...]alkoholu w okolicy nie widać, od niego też w sumie nie czułem więc szybka decyzja dzwonie na 999." Nie atakuję, uważam że dobrze zrobił dzwonił na pogotowie. Dziwi mnie tylko ta anomalia.

[historia]
Ocena: 10 (Głosów: 10) | raportuj
12 maja 2015 o 2:45

Miło słyszeć, że ktoś interesuje się Lego w kontekście pasji :). Zakładam, że widziałeś The Lego Movie, ale nie jesteś jak "zły kolekcjoner" z filmu? :)))

[historia]
Ocena: 16 (Głosów: 22) | raportuj
30 kwietnia 2015 o 12:52

Nie polecam odchudzać się w takich miejscach. Jak byłam w trzeciej klasie gimnazjum mama posłała mnie do Naturhouse'u. Zaczęło mi się wtedy pojawiać sadełko związane z dojrzewaniem (miesiączki i te sprawy). Mama płaciła nie za wizytę, a za preparaty które miałam pić codziennie rano i wieczorem (w dzień "ważenia" i "konsultacji" trzeba było kupić nowy zestaw na cały tydzień). Były to ohydne syropy w małych buteleczkach do rozcieńczenia. Mama nigdy nie wiedziała ile zapłaci w danym dniu ponieważ same preparaty (wtedy) kosztowały chyba ze 100 zł, ale czasami było nakazane kupowanie płatków dietetycznych czy zup (mających ceny w granicach 50-150 zł). Schudłam wtedy 6 kg w miesiąc. Prawda jest taka, że tylko dietą (te syropy nic nie dawały), którą miałam sobie wymyślić sama. Pani nie musiała się nawet silić na ułożenie dla mnie rozpiski jedzenia. Tylko wydrukowała dla mnie kartkę z informacją, czego nie mogę jeść, która jak się później okazało nie była przystosowana do mojego wegetarianizmu. To mama kupowała różnego rodzaju owoce i warzywa, potem gotowała zdrowe potrawki i wmawiała sobie, że to wszystko dzięki "wspaniałym wytycznym dietetyczki". Rażący głównie był stosunek tej Pani do mnie. Pierwszego dnia po ważeniu (było wieczorem, ok. 19:30, czyli moja waga + obiad i kolacja w żołądku). Kobieta stwierdziła, że muszę sobie wyznaczyć cel wagowy. Kiedy powiedziałam, że chciałabym mieć tyle co inne dziewczyny w moim wieku WYŚMIAŁA mnie i stwierdziła, że nigdy mi się to nie uda. Na każdym spotkaniu okazywała swoją wyższość wobec mnie, nienawidziłam się przy niej rozbierać. Mając 16 lat (2 lata po Naturhousie) na wiosnę zawzięłam się i zaczęłam się dużo ruszać oraz mniej jeść. W trzy miesiące osiągnęłam to, czego "nigdy" mi się miało nie udać.

[historia]
Ocena: 0 (Głosów: 10) | raportuj
15 kwietnia 2015 o 19:35

Bardzo mi Cię żal. Dla mnie wyniki matur to był ogromny stres i nie wyobrażam sobie sytuacji, w której zobaczyłabym 0%. Chyba bym dostała ataku serca i padła martwa na podłogę. Podziwiam Cię za ogarnięcie i jednocześnie łączę się w nienawiści do postępowania Twojej szkoły.

[historia]
Ocena: 1 (Głosów: 3) | raportuj
14 kwietnia 2015 o 22:11

"W związku z psami pojawił się jednak problem, którym, w brew pozorom był brak chętnych do przygarnięcia psów (chętni są i to bardzo, a i warunki u nich dla rottków wymarzone)ę -Chyba NIE był to problem.

[historia]
Ocena: 1 (Głosów: 1) | raportuj
13 kwietnia 2015 o 13:40

@angie: Okej, teraz jak określiłaś dokładnie co miałaś na myśli to się z Tobą zgodzę. Mój błąd przy opisie "jazdy po chodniku" jest związany z tym, że myślałam o trochę innej sytuacji. W Poznaniu tak naprawdę tylko w centrum chodniki są zbudowane tuż przy drodze. A mamy takie szczęście, że akurat nasze drogi w centrum są wyjątkowo szerokie (zdarza się, że drogę zrobili jednokierunkową z dwoma pasami). Miałam na myśli raczej miejsca, w których ludzie przejeżdżają po pasie zieleni między jezdnią a chodnikiem. Nie mówię, że jest to specjalnie uprzejme czy kulturalne, ja sama tego nie robię ponieważ mam stosunkowo niskie zawieszenie i podjazd na krawężnik jest dla mnie wyzwaniem, które trwa dłużej niż czekanie na zielone za kimś innym.

[historia]
Ocena: -5 (Głosów: 13) | raportuj
13 kwietnia 2015 o 13:29

Typowe dla tej branży bym powiedziała. Każdej mojej koleżance, która na studiach podejmuje się pierwszej pracy muszę wbijać do głowy, ze w gastronomi nie ma czego szukać. Pracodawcy w kawiarniach i restauracjach są nastawieni na 100% lojalności pracownika jednocześnie oferując 0% własnego wkładu czy wysiłku. Nie wspominając już o tym, że praca w gastronomi jest wyjątkowo ciężka i stresująca. Zaczynający myślą sobie "Ach, podam tutaj kawkę, tam herbatkę i będzie git". Zgodzę się też ze stwierdzeniem, że teraz słowo pracodawca zyskało znaczenie "wybawca", natomiast słowo "szef" używane jest zamiennie z "władca". Jakiś czas temu miałam przyjemność wypróbować pracy w hotelu. Na szczęście mogłam z niej zrezygnować bo dostałam się na praktyki do "mojej branży". Jednak kiedy dostałam tamtą pracę pomyślałam sobie, że to jest coś. Za pokój brali oni bowiem od 224zł/doba i w górę. Taki prestiż i uprzejmość ze strony pracodawcy brzmiało jak sukces. Wystarczył mi zaledwie tydzień, żeby uświadomić sobie, że uprzejmość pracodawców była wyjątkowo fałszywa. Państwo traktowali pracownika jak służącego, oferowali stawkę poniżej 8 zł/godzina, dwunastogodzinne zmiany i obowiązki zarówno recepcji jak i kelnerki do salki barowej obok. Recepcjonistka w chwili wejścia właścicielki do lokalu musiała zrobić jej kawę, dać coś do jedzenia ze śniadania dla gości (co było denerwujące bo nie można było zapełnić zmywarki tylko poczekać aż Pani wybierze sobie z półmisków co tylko jej pasuje, a było już PO godzinach śniadaniowych), zmieniać wodę w wazonach i potem wszystkie wypolerować. No i to wszystko robić jednocześnie patrząc kątem oka na recepcję, czy przypadkiem nie podszedł jakiś gość albo czy nie dzwoni telefon (a wtedy to był szaleńczy bieg). Nie, wcale jakoś specjalnie nie narzekałam, może dlatego, że próbowałam już paru prac i tamta nadal była całkiem znośna. Po tym jak się zwolniłam usłyszałam dość okrutną prawdę od koleżanki, która pracuje tam od ok. pół roku. Piekielności były bowien na porządku dziennym. 4. Właścicielka kupowała co tydzień nową porcelanę i wazony. Ceny tych cudów zaczynały się od 170 zł. Normalny pracownik miał obiecywaną wypłatę 8 zł/netto za godzinę, a w rzeczywistości dostawał 7,70 bo przecież "co wam to robi różnicę to 30 groszy?". 3.Skoro mówimy już o porcelanie to zastawa była dla szefowej bardzo cenna. Śniadaniowa, czyli dziewczyna która przychodziła usmażyć jajecznicę i kupić świeży chleb a potem monitorować salkę "czy czegoś nie brakuje" dostawała ogromny opieprz (w stylu pasywnie agresywnym) jeśli przypadkiem coś się zbiło lub miało szczerbę. Dodam też, że większość śniadania była przygotowywana przez recepcjonistkę na zmianie nocnej, inaczej śniadaniowa musiałaby przychodzić jeszcze godzinę wcześniej, a na to budżet zdecydowanie nie pozawalał. Podejrzewam, że gdyby nie fakt, iż część gości szła się zaraz po śniadaniu wymeldować i zapłacić (a ktoś tę fakturę musiał wystawić) to pewnie zadaniem recepcjonistki ze zmiany dziennej byłoby pilnowanie salki. 2.Jedna z Pań sprzątających po dwóch latach pracy poprosiła o umowę o pracę. Dostała śmieciówkę z JEDNYM tygodniem płatnego urlopu przez rok. 1. Odeszłam nagle (prawie tuż po szkoleniu) więc powiedziałam, że wszystkie godziny do końca miesiąca i ew. jego początek odpracuję zgodnie z umową. Jak to powiedziałam to zobaczyłam w oczach menadżerki wielką ulgę. Chodziło o to, że pracownice ustalały sobie grafik same i jeśli któraś wypadła to musiała się znaleźć osoba na jej miejsce. Pani szefowa się nie zgodziła, moje odejście w tak szybkim tempie zostało przez nią uznane za OGROMNE nieposłuszeństwo, bo przecież powinnam być wdzięczna za tak cudowne warunki. Tym samym skazała moje koleżanki na opuszczenie zajęć lub brak możliwości powrotu do ich miasta rodzinnego na weekend.

[historia]
Ocena: 2 (Głosów: 2) | raportuj
13 kwietnia 2015 o 11:52

@angie: Swoją drogą trzy tygodnie temu byłam w Krk na panieńskim siostry. Przyjechałam pociągiem, wszystko obserwowałam z perspektywy przechodnia. Nie wiem jak sobie tam radzicie. Łapałam się za głowę jak widziałam styl parkowania niektórych kierowców. Przede wszystkim większość nie umiała parkować równolegle. Wjeżdżali najpierw przodem (tyłem jest O WIELE łatwiej), a potem próbowali wyprostować. Kończyło się wystawaniem na ulicę bądź blokowaniem chodnika. Na pasach nie czułam się bezpiecznie ponieważ kierowcy mieli tendencję to mocnego zwalniania jednocześnie nie mając w intencji się zatrzymać. Najbardziej rozśmieszyło mnie jak facet stanął na środku drogi w centrum, włączył awaryjne i sobie poszedł. Co do rejestracji krakowskich w Poznaniu to muszę przyznać, że rzadko kiedy je widzę. Nigdy nie miałam też nieprzyjemnej sytuacji z "waszymi". Zdaje mi się jednak, że jak już coś z Krakowa jeździ to raczej jest to samochód większej spółki, która swoją siedzibę ma w Krakowie, kierowca jest natomiast z Poznania. Aha, chciałam jeszcze coś dodać. Nie sądzę, że brak kultury wynika z czyjejś głupoty albo generalnego nieogarnięcia. Na kursach na prawo jazdy uczą tylko jak jeździć według prawnych ustaleń, ogólnie przyjęte zasady na drodze pomijają. A szkoda.

[historia]
Ocena: 1 (Głosów: 1) | raportuj
13 kwietnia 2015 o 11:37

@angie: Podejrzewam, że masz takie złe zdanie o Warszawiakach ponieważ jeżdżą oni szybko. Błagam, nie mylmy prędkości z techniką. Oczywiście nigdy w życiu bym nie zmieniła limitów prędkości, wiele kierowców nie panuje nad samochodem jak przekracza 50km/h. Nie możemy jednak usprawiedliwiać sobie blokowania drogi próbą "dania nauczki" spieszącemu się kierowcy. Co ci z tego, że stoisz na lewym pasie skoro na prawym miałabyś dokładnie to samo miejsce? Lewy pas i tak według prawa jest pasem do wyprzedzania, nie można więc zbyt długo nim jechać, a już na pewno nie wlec się czterdziestką. Muszę powiedzieć, że samej zdarza mi się przekroczyć prędkość i cóż, nie zatrzymam się w miejscu, znam jednak możliwości mojego samochodu i SWOJE. Nie jadę też na oślep, ogarniam sytuację. Cwaniactwo może tak, ale przecież nie powiedziałam, że wszyscy kierowcy z miasta są najlepsi (jest wiele debili, a mimo wszystko rzadziej ich spotykam). Torowanie drogi? Proszę, nie żartuj sobie, to typowy styl podmiejskich kierowców. Jeśli natomiast ktoś przejechał koło ciebie po chodniku to wiedz, że zrobił to z premedytacją. Notorycznie zdarza mi się w Poznaniu, kiedy chcę na skrzyżowaniu skręcić w prawo na zielonej strzałce, że osoba przede mną mająca rejestrację PZ lub PKL jadąc na wprost nie pomyśli o osobach za nią. Więc stoi taki wieśniak, zachował odstęp całego jednego samochodu (nie zwykłego, najlepiej kombi) od kolesia przed nim, stoi do tego na środku drogi. A gdyby tylko podjechał lekko do przodu, ewentualnie stał bardziej po prawej stronie swojego pasa (nie wjeżdżając jeszcze na inny), wtedy wszyscy by się zmieścili i ja, jadąc w prawo, mogłabym spokojnie przejechać koło niego. Nikomu z głowy by korona nie spadła, nikt nie musiałby stracić czasu...

[historia]
Ocena: 0 (Głosów: 4) | raportuj
12 kwietnia 2015 o 23:51

@Katka_43: Cieszę się, że ktoś mnie rozumie. Z tego co słyszałam to ludzie w Wawie swietnie ogarniają drogi. Jak widze Warszawiakow w Poznaniu to jestem pod wrazeniem, są wyjątkowo kulturalni i ogarnięci. Wiem, że pewnie jeśli jakaś osoba z grupy podmiejskiej przeczyta/przeczytała moją wypowiedź to będzie sie czuła obrażona, ale tu nie ma co się złościć. Sama jestem baba i jak dostałam prawko to na drodze nie okazywałam zbyt wielkiej kultury swoją jazdą. Dzięki chęci i świadomości swojej niewiedzy szybko nadrobiłam braki. Wieśniaki (wieśniak to stan umysłu, a nie człowiek ze wsi) są niestety przekonane o swojej "wielkiej" wartości i na drodze zachowują się jakby byli sami. Jeśli ktoś jest z okolic Poznania to pozdrawiam i przypominam, że to nie jest ładnie jechać lewym pasem z prędkością pasa prawego oraz wbijać się z podporządkowanej "bo co mi tam, że ten za mną bedzie musial zwolnic".

[historia]
Ocena: -3 (Głosów: 11) | raportuj
12 kwietnia 2015 o 21:49

Moim zdaniem wina jest głównie przyjezdnych. Mieszkam w Poznaniu i prawda jest taka, że podobne rzeczy dzieją się w prawie każdy weekend. Ci tak zwani "niedzielni kierowcy" przez cały tydzień jeżdżą tylko po swoich małych miasteczkach, w mieście gubią się niesamowicie. Wczoraj pojechałam na zajęcia do centrum samochodem i TEN SAM koleś w wiśniowym aucie prawie spowodował wypadek ze mną w jednej z ról głównych AŻ TRZY RAZY. Najpierw wyjechał mi z podporządkowanej co zmusiłoby mnie do ostrego hamowania, jedyne co mnie uratowało to jadący bardzo sprawnie facet na lewym pasie za którego mogłam "wskoczyć". Jadę sobie tym lewym pasem, a wiśniowe auto wjeżdża mi na maskę. Oczywiście tym razem nie obyło się bez hamowania i trąbienia. Zatrzymaliśmy się na czerwonym, a gdy ruszyliśmy to moje ukochane wiśniowe auto ZNÓW prawie we mnie wjechało. Tablica rejestracyjna z podmiejskim kodem utwierdziła mnie w przekonaniu, że jednak nie jestem niewidzialna. I żeby nie było, to zdarza mi się w weekendy BARDZO często i zawsze z udziałem podmiejskich półgłówków.

[historia]
Ocena: 8 (Głosów: 14) | raportuj
1 kwietnia 2015 o 12:54

@Kejt24: Mam wiele koleżanek, które nigdy na swoją wagę nie narzekały jakoś specjalnie, ale jak już zaczęły się odchudzać to STRASZNIE cisnęły na ludzi grubych. Szczególnie w pamięci mam jedną dziewczynę, którą znałam od gimnazjum. Kiedyś ważyła 120 kg, potem zachorowała na bulimię i schudła do 52. Z jej ust padło "Ludzie grubi są obrzydliwi, nie chce im się ruszyć dupy i wymyślają (+ jeszcze parę niecenzuralnych słów, których przytaczać nie będę). Wygląda to tak strasznie nienaturalnie, przecież jaskiniowcy nie byli grubymi świniami". Jej wypowiedź wywołała u mnie silne emocje i odpowiedziałam dobitnie, że przecież jaskiniowcy byli umięśnieni, a nie patyczkowaci i słabi. Prawda jest taka, że gdyby każdy mógł sobie wybrać sylwetkę od tak, to raczej nikt nie wybrałby otyłości. Ludzie z dużą nadwagą mają w sobie wiele agresji (która wynika z nieuprzejmości doświadczanych przez nich na co dzień) i tę agresję kierują wobec siebie. Wiele dziewczyn, które schudło uważa siebie "sprzed" i siebie "po" za dwie zupełnie inne osoby. Jedyne co taka laska ma w pamięci to, że tłuszcz = zło. Na takie zachowanie radzę ci uważać zielony_szwin, może to się przerodzić w coś niebezpiecznego

[historia]
Ocena: 7 (Głosów: 7) | raportuj
20 marca 2015 o 15:00

@yuzu: To nie klienci mają płacić pensję twoich pracowników, a ty. To jest w TWOIM interesie, żeby lokal dobrze funkcjonował i również zachęcenie pracowników do pracy na najwyższym poziomie. Mamy dużą konkurencję (w szczególności w gastronomi) i jeśli coś w danym lokalu nie spodoba się klientom, a jednak jest to najczęściej obsługa, to mogą iść do innego. Ja osobiście gdybym usłyszała, że pracownik usług z których korzystam jest tak rąbany w tyłek (zakładając, że to 3-4 zł to nie fikcja, ale jednak raczej fikcja) to w ŻYCIU bym tam nie wróciła. Poza tym twoje słowa i tak niewiele dla mnie znaczą. Według twoich opowieści pracujesz w KLUBIE. W MAŁYM klubie i masz po dwóch pracowników. A wcześniejsza historia traktuje o tym, że miałaś problemy finansowe. Raczej wątpię, że podczas dwóch lat udało Ci się tak dźwignąć, że posiadasz wielką restauracje. SZCZEGÓLNIE Z TAKIM PODEJŚCIEM.

[historia]
Ocena: 4 (Głosów: 6) | raportuj
19 marca 2015 o 18:27

@yuzu: I rozumiem, że płacisz im 12 zł za godzinę brutto?

« poprzednia 1 29 10 11 12 13 14 15 16 17 18 1940 41 następna »