@Armagedon: "traktowane jak wiążąca umowa". Nie. Jakiś czas temu miała miejsce zmiana prawa. Ustalenie telefoniczne musi być potwierdzone umową papierową.
@KrzaQ: Zgadzam się z Tobą. Nic nie oczyszcza atmosfery tak jak szczerość. Patrząc po liczbie minusów u Ciebie i plusów o osób wchodzących z Tobą w polemikę, żyjemy w zakłamanym społeczeństwie, gdzie pozory są najważniejsze. Przykre. Pomijam już dość pokrętną logikę niektórych komentujących, zdaniem których czepiasz się nietrafienia prezentu, a nie zignorowania życzenia solenizantki.
Zmodyfikowano 1 raz Ostatnia modyfikacja: 4 lutego 2022 o 10:05
Nietrafione prezenty to jeden z powodów, czemu nie jestem fanem ani Bożego Narodzenia, ani tzw. mikołajek (szkolna zabawa, gdzie każdy uczeń losuje innego, któremu podaruje prezent). Podam poniżej kilka przykładów, czemu tak jest.
Końcówka podstawówki. Moja pasja to puzzle i tylko to słowo znalazło się przy moim nazwisku na kartce, którą wylosowała koleżanka z klasy. W tamtym czasie układałem puzzle składające się z czterocyfrowej liczby elementów. Podczas klasowej wigilii dostałem puzzle... 121 elementów. Nie byłem w stanie zdobyć się na uśmiech. Ułożyć ułożyłem. W 5 minut. Dodam, że puzzle 2000 mieściły się w budżecie mikołajkowym, ale i 1000 by mnie uszczęśliwiły.
Wigilia u teściów. Teściowe nie mieli pomysłu dla mnie na prezent, więc podpytali moją żonę. Całkowicie zignorowali to, co im powiedziała i otrzymałem... grube skarpety. Do dziś nawet raz ich nie ubrałem, za to żona czasem z nich skorzysta.
Szwagry pytają mnie i żonę o prezent. Dajemy odnośnik do strony z prezentem i informujemy, że zamówienia są przyjmowane do takiej a takiej daty, a potem nie będzie opcji kupienia. Szwagry olali temat i kupili coś innego. Gdyby od razu powiedzieli, że kupią coś innego, sami byśmy tamto kupili, bo bardzo chcieliśmy i wiedzieliśmy, że jeśli wtedy nie kupimy, to potem zostanie już tylko rynek wtórny.
Na deser sytuacja podobna do opisywanej przez autorkę. Spotykaliśmy się kilka razy do roku z grupą znajomych z całej Polski i również weszła tradycja z prezentami urodzinowymi. Po kilku takich spotkaniach okazało się, że w okolicach urodzin dwóch osób z paczki (w tym mojej żony) nie ma spotkania paczki (było planowane, ale poza 2 osobami każdemu coś "wypadło"), a potem nikt się nie poczuł do tego, żeby chociaż korespondencyjnie wręczyć prezent. Doszło do małej burzy, gdy się okazało, że nie każdy jest zadowolony z tego, że w grupie są równi i równiejsi. Stanęło więc na tym, że porzucamy pomysł z urodzinami na spotkaniach paczki. Tyle że na następnym spotkaniu to ustalenie również zostało złamane. Byłem jedną z 3 obdarowanych osób (nie, pozostałe 2 osoby to nie te, o których urodzinach wcześniej "zapomniano"). Prezentu nie przyjąłem, następnego dnia wróciliśmy z żoną do domu, mimo że planowaliśmy zostać jeszcze kilka dni. Więcej na tych zjazdach się nie pojawiliśmy, paczka niedługo potem się rozpadła.
Zmodyfikowano 1 raz Ostatnia modyfikacja: 4 lutego 2022 o 9:58
Zgadzam się z większością tego, co napisałeś. Zaczynałem kilka studiów (państwowe, prywatne, uniwerek i techniczne) informatycznych, ale nigdzie nie dociągnąłem dalej niż na 3 semestr. Szedłem po wiedzę, nie po papier. Niestety wiedzy tej, poza wspomnianymi przez Ciebie podstawami (których większość już wcześniej znałem czy to z wcześniejszej edukacji czy z samodzielnego rozwijania pasji do IT), nie znalazłem. To, co uczelnie przedstawiają w swoich ofertach, zazwyczaj niewiele ma wspólnego z rzeczywistością. Najczęściej po pierwszym semestrze miałem na tyle dużo wiedzy o danej uczelni, aby wiedzieć, że to będzie stracony czas i pieniądze. Pracę w IT zacząłem po pierwszych przerwanych studiach i z krótkimi przerwami pracuję do dzisiaj. Zaczynałem od najniższych stanowisk. Jednym z największych oszustw uczelni wyższych jest w ogóle przyjmowanie na kierunek informatyka. Takie coś mogło być jeszcze 20-30 lat temu, ale od tamtej pory nie ma czegoś takiego jak informatyka. Są programowanie (każdy język jest w zasadzie osobną bajką), administracja sieciami, administracja systemami, administracja bazami danych, testy itd. (a to tylko ogólne zagadnienia, które dzielą się na masę specjalizacji). Do pracy w jakimś biurze, gdzie jest jeden do kilku informatyków, wystarczy umiejętność korzystania z Google (większość problemów i tak jest specyficzna dla danej firmy, więc żadna szkoła tego nie nauczy). W wielkich firmach masz wyspecjalizowane zespoły, w których wymagana jest znajomość konkretnej działki IT.
Doskonale rozumiem kolegę. Na etapie założeń zawsze jest największy problem. Klient (w tym przypadku wewnętrzny - biznes) chce bolid formuły 1, a potem pretensje, że po lesie się nim nie da jeździć. IT zawsze obrywa jako ten chłopiec do bicia czy kozioł ofiarny. Dlatego pełna dokumentacja, wszystko na piśmie, nic ustnie, a jeśli ma być ustnie czy na czacie, to zachowywać logi z czata i nagrania z telefonu. Innymi słowy - zawsze mieć dupochron. W biznesie też zdarzają się ogarnięte osoby (pozdrowienia dla Mirka z bankowości), tak samo jak w IT nieogarnięte (mówię to jako osoba z IT). No i plagą jest nieodbieranie telefonów, nieodpisywanie na maile. U jednego z moich poprzednich pracodawców dochodziło nawet do takich absurdów, że zostałem wyznaczony do wykonania pewnego zadania, do którego miałem deadline (i uzależnioną od niego premię) na koniec maja, a dopiero w połowie lipca mogłem cokolwiek zacząć robić, bo tyle czasu czekałem na akceptację projektu przez prezesa.
@tomekp2,Koralik: W treści historii jest wyraźnie napisane, że formularz działa w ten a nie inny sposób z powodu takich właśnie życzeń biznesu. Największą bolączką wszelkich programów są założenia zleceniodawców.
Był czas, że mieszkaliśmy z żoną za granicą i przyjeżdżaliśmy do Polski zazwyczaj raz na dłuższy czas na kilka dni. Chodziliśmy w odwiedziny do jej rodziców, a tam rzadkością nie było:
- godzinna sesja skype z drugimi zagranicznymi dziećmi (sesje odbywają się często, w tamtym czasie niemal codziennie)
- dość długi prywatny telefon jednego z rodziców podczas niedługiego spotkania z nami
- gdy w tym samym czasie co my zjechały drugie dzieci z zagranicy, podczas wizyty u rodziców tylko oni mieli jakieś zainteresowanie, my siedzieliśmy przy stole i w zasadzie patrzyliśmy na siebie z niesmakiem
Rodzice nierzadko nie szanują swoich dzieci, a potem zdziwienie na starość, że sami nie są szanowani...
Zmodyfikowano 1 raz Ostatnia modyfikacja: 17 stycznia 2020 o 13:12
@kartezjusz2009: czyli twoim zdaniem KAŻDY gej, KAŻDA lesbijka, KAŻDY biseksualista i KAŻDY transseksualista ma ten sam światopogląd? Równie dobrze mógłbyś powiedzieć, że każdy kolejarz czy każda matka ma ten sam pogląd. Napisz może, od kiedy nauka (https://pl.wikipedia.org/wiki/Gender, https://pl.wikipedia.org/wiki/Gender_studies) jest ideologią. Od kiedy termin określający grupę ludzi (https://pl.wikipedia.org/wiki/LGBT) jest ideologią. Włącz myślenie, przestań się sprzedawać tak tanio.
Zmodyfikowano 1 raz Ostatnia modyfikacja: 5 grudnia 2019 o 6:29
Kiepska prowokacja. Zacznijmy od tego, że LGBT nie jest żadną ideologią (podobnie jak gender, ale tego też pewnie nie wiesz), tylko terminem, nazwą określającą środowisko homo-, bi- i transseksualistów. Jako gej powinieneś to wiedzieć, jak również to, że "ideologia LGBT" nie zwalcza biseksualistów, bo LGBT to także biseksualiści. Jeśli już o jakiejś ideologii można tu mówić, to o twojej, anty-LGBT. Twoja "historia" jest niczym innym jak manifestem ideologicznym, do tego pełnym manipulacji. Osoby o poglądach podobnych do twoich będą ci przyklaskiwać, natomiast osoby cokolwiek myślące spojrzą jedynie z politowaniem.
Widzę wśród komentujących niedowiarków. Znam osobiście małżeństwo 50+ (niedługo 60+). On - ma własną firmę, ona - urzędniczka. Gdyby nie on, klepaliby biedę, bo pomimo długiego stażu i zajmowania nienajniższego stanowiska, ona zarabia śmieszne pieniądze. Dodam do tego, że budżetówka budżetówce nierówna. Moja mama pracuje w budżetówce od zawsze (pierwszy i jedyny pracodawca, mama za chwilę będzie przechodzić na emeryturę). Trzynastki zabrali 20 lat temu. Dodatki świąteczne też od dawna są tylko wspomnieniem. Przez lata pensje były zamrożone. Z jakichkolwiek dodatków zostały chyba tylko stażowy i okolicznościowy (np. 40-lecie pracy w zakładzie). Acha, wcześniejsza emerytura nie dotyczy tej sfery budżetówki.
Jak czytam komentarze niektórych, to śmiać mi się chce. Nikt nie musi mieszkać samemu. Jeśli jest para na dwóch minimalnych, bez problemu się utrzyma na wynajmie mieszkania (nie pokoju) i jeszcze odłoży oszczędności. Jeśli ktoś jest singlem, może mieszkać z kumplem (mieszkałem tak przez dwa lata) lub wynająć pokój (mieszkałem tak przez rok) albo mieszkać z rodziną (mieszkałem tak przez kilka lat dorosłego życia). Argument, ze płaca powinna wystarczyć na samodzielne utrzymanie, jest dla mnie jak najbardziej prawdziwy, ale wyłącznie w połączeniu z wcześniejszym zdaniem. Da się wyżyć za minimalną, wbrew opiniom niektórych komentujących. Ale jeśli ktoś chce mieć/wynajmować całe mieszkanie w pojedynkę i mieć z życia coś więcej niż dach nad głową i wyżywienie, to może faktycznie nie wystarczyć. Ale wiecie, co? Płaca MINIMALNA wystarcza na MINIMUM egzystencji. Ale wystarcza. Jak ktoś chce więcej, niech szuka lepiej płatnej pracy, dokształca się itd. Co do samodzielnego utrzymania na zachodzie za minimalną, to ktoś nasłuchał się bajek. Na pokoju, przy wsparciu państwa (zwroty dojazdów do pracy, dopłata do mieszkania itd.) - jasne. Ale samodzielnie na mieszkaniu? Ktoś chyba nigdy nie był na zachodzie. Ja byłem (powrót w tym roku), widziałem.
Zmodyfikowano 1 raz Ostatnia modyfikacja: 2 sierpnia 2019 o 6:56
Albo ktoś tu przesadza, albo mam wyjątkowe szczęście nigdy nie trafiać na takich kajakarzy. Ani razu nie spotkałem na Krutyni (odcinek Krutyń-Ukta) nikogo z jakąkolwiek muzyką.
W niemieckim banku mam kartę z kodami. Jako że bank mnie molestuje, że lada chwila kody stracą ważność, bo Unia zakazała ich stosowania, próbuje mi wcisnąć swoją aplikację. Podziękowałem, uruchomiłem kody smsowe. Tyle że przy przelewach nadal mnie pyta o kody z karty, a smsy, nie licząc informującego o aktywowaniu autoryzacji smsami, nie przychodzą...
Też mam trochę nauczycieli w znajomych na fb i pośród licznych komentarzy i dyskusji na tematy okołostrajkowe nie przypominam sobie wypowiedzi szkalujących dzieci i rodziców. Jeśli już pojawiały się jakieś gorzkie słowa, to bardziej pod adresem rządu w związku z taką a nie inną narracją miłościwie nam panujących. Nawet z trollami czy z "ofiarami" "złych" nauczycieli były prędzej próby dyskusji (zazwyczaj bezowocne) niż komentarze w stylu "nie karm trolla".
Pełna zgoda, ale spójrz na drugą stronę medalu. Ilu uczniów w Twojej klasie się uczyło, nie przeszkadzało na lekcji, a ilu chciało się po prostu prześlizgnąć? Przykład z autopsji: lekcja chemii w liceum, ze 3 osoby z klasy uważają, biorą udział w lekcji, pozostałe 30 nie uważa, robi coś innego, rozmawia, śmieje się. Byłem jedną z 3 osób, nie z 30. Dla mnie to był świetny nauczyciel, o piątkę było u niego łatwo (wystarczyło go słuchać, nie trzeba było nawet zaglądać do podręcznika, by na następnej lekcji czy kartkówce mieć 5). Potem te 30 osób, które symbolizują większość komentujących "złych nauczycieli", twierdziło wszem i wobec, że to nauczyciel był kiepski. Nie, moja droga klaso licealna, to ty byłaś kiepska.
Gratuluję licznej rodziny, rodzinie współczuję licznych wyrzeczeń przez tyle lat. Primo, jest wiele rodzin, które nie mają tyle luksusu, by zawsze ktoś był z dzieckiem i by urlopów i babć uzbierało się tyle, by starczyło na wszystkie wakacje i ferie. Secundo, dziecko 8-letnie to nie niemowlę, że przez parę godzin nie może pobyć same.
W mojej rodzinie jest kobieta o podobnym charakterze. Generalnie całej rodzinie potrafi opowiadać przez telefon godzinami o swoich problemach, a jeśli ktoś jest specjalistą w jakiejś dziedzinie, to męczyć (także telefonicznie godzinami) o pomoc/poradę, by później i tak zrobić po swojemu. I któregoś razu przestała wydzwaniać. Po kilku miesiącach okazało się, dlaczego. Zaszła w ciążę, ale nikogo o tym nie poinformowała. Nieliczni członkowie rodziny, którzy mieli z nią sporadyczny kontakt w tym czasie, dodali dwa do dwóch i zaczęli ją podejrzewać o ciążę. Urodziła, nie informując o tym rodziny. Chrzciny też kameralne. Za to po latach, gdy drugie dziecko (tym razem już nieukrywane) chrzciła, sprosiła nagle całą rodzinę z 2-4-tygodniowym wyprzedzeniem. Cóż, nie wszyscy mogli/chcieli tak szybko pozmieniać plany.
@Armagedon: "traktowane jak wiążąca umowa". Nie. Jakiś czas temu miała miejsce zmiana prawa. Ustalenie telefoniczne musi być potwierdzone umową papierową.
@KrzaQ: Zgadzam się z Tobą. Nic nie oczyszcza atmosfery tak jak szczerość. Patrząc po liczbie minusów u Ciebie i plusów o osób wchodzących z Tobą w polemikę, żyjemy w zakłamanym społeczeństwie, gdzie pozory są najważniejsze. Przykre. Pomijam już dość pokrętną logikę niektórych komentujących, zdaniem których czepiasz się nietrafienia prezentu, a nie zignorowania życzenia solenizantki.
Zmodyfikowano 1 raz Ostatnia modyfikacja: 4 lutego 2022 o 10:05
@katem: a gdzie była empatia tych, którzy całkowicie zignorowali życzenie solenizantki?
Nietrafione prezenty to jeden z powodów, czemu nie jestem fanem ani Bożego Narodzenia, ani tzw. mikołajek (szkolna zabawa, gdzie każdy uczeń losuje innego, któremu podaruje prezent). Podam poniżej kilka przykładów, czemu tak jest. Końcówka podstawówki. Moja pasja to puzzle i tylko to słowo znalazło się przy moim nazwisku na kartce, którą wylosowała koleżanka z klasy. W tamtym czasie układałem puzzle składające się z czterocyfrowej liczby elementów. Podczas klasowej wigilii dostałem puzzle... 121 elementów. Nie byłem w stanie zdobyć się na uśmiech. Ułożyć ułożyłem. W 5 minut. Dodam, że puzzle 2000 mieściły się w budżecie mikołajkowym, ale i 1000 by mnie uszczęśliwiły. Wigilia u teściów. Teściowe nie mieli pomysłu dla mnie na prezent, więc podpytali moją żonę. Całkowicie zignorowali to, co im powiedziała i otrzymałem... grube skarpety. Do dziś nawet raz ich nie ubrałem, za to żona czasem z nich skorzysta. Szwagry pytają mnie i żonę o prezent. Dajemy odnośnik do strony z prezentem i informujemy, że zamówienia są przyjmowane do takiej a takiej daty, a potem nie będzie opcji kupienia. Szwagry olali temat i kupili coś innego. Gdyby od razu powiedzieli, że kupią coś innego, sami byśmy tamto kupili, bo bardzo chcieliśmy i wiedzieliśmy, że jeśli wtedy nie kupimy, to potem zostanie już tylko rynek wtórny. Na deser sytuacja podobna do opisywanej przez autorkę. Spotykaliśmy się kilka razy do roku z grupą znajomych z całej Polski i również weszła tradycja z prezentami urodzinowymi. Po kilku takich spotkaniach okazało się, że w okolicach urodzin dwóch osób z paczki (w tym mojej żony) nie ma spotkania paczki (było planowane, ale poza 2 osobami każdemu coś "wypadło"), a potem nikt się nie poczuł do tego, żeby chociaż korespondencyjnie wręczyć prezent. Doszło do małej burzy, gdy się okazało, że nie każdy jest zadowolony z tego, że w grupie są równi i równiejsi. Stanęło więc na tym, że porzucamy pomysł z urodzinami na spotkaniach paczki. Tyle że na następnym spotkaniu to ustalenie również zostało złamane. Byłem jedną z 3 obdarowanych osób (nie, pozostałe 2 osoby to nie te, o których urodzinach wcześniej "zapomniano"). Prezentu nie przyjąłem, następnego dnia wróciliśmy z żoną do domu, mimo że planowaliśmy zostać jeszcze kilka dni. Więcej na tych zjazdach się nie pojawiliśmy, paczka niedługo potem się rozpadła.
Zmodyfikowano 1 raz Ostatnia modyfikacja: 4 lutego 2022 o 9:58
Zgadzam się z większością tego, co napisałeś. Zaczynałem kilka studiów (państwowe, prywatne, uniwerek i techniczne) informatycznych, ale nigdzie nie dociągnąłem dalej niż na 3 semestr. Szedłem po wiedzę, nie po papier. Niestety wiedzy tej, poza wspomnianymi przez Ciebie podstawami (których większość już wcześniej znałem czy to z wcześniejszej edukacji czy z samodzielnego rozwijania pasji do IT), nie znalazłem. To, co uczelnie przedstawiają w swoich ofertach, zazwyczaj niewiele ma wspólnego z rzeczywistością. Najczęściej po pierwszym semestrze miałem na tyle dużo wiedzy o danej uczelni, aby wiedzieć, że to będzie stracony czas i pieniądze. Pracę w IT zacząłem po pierwszych przerwanych studiach i z krótkimi przerwami pracuję do dzisiaj. Zaczynałem od najniższych stanowisk. Jednym z największych oszustw uczelni wyższych jest w ogóle przyjmowanie na kierunek informatyka. Takie coś mogło być jeszcze 20-30 lat temu, ale od tamtej pory nie ma czegoś takiego jak informatyka. Są programowanie (każdy język jest w zasadzie osobną bajką), administracja sieciami, administracja systemami, administracja bazami danych, testy itd. (a to tylko ogólne zagadnienia, które dzielą się na masę specjalizacji). Do pracy w jakimś biurze, gdzie jest jeden do kilku informatyków, wystarczy umiejętność korzystania z Google (większość problemów i tak jest specyficzna dla danej firmy, więc żadna szkoła tego nie nauczy). W wielkich firmach masz wyspecjalizowane zespoły, w których wymagana jest znajomość konkretnej działki IT.
Doskonale rozumiem kolegę. Na etapie założeń zawsze jest największy problem. Klient (w tym przypadku wewnętrzny - biznes) chce bolid formuły 1, a potem pretensje, że po lesie się nim nie da jeździć. IT zawsze obrywa jako ten chłopiec do bicia czy kozioł ofiarny. Dlatego pełna dokumentacja, wszystko na piśmie, nic ustnie, a jeśli ma być ustnie czy na czacie, to zachowywać logi z czata i nagrania z telefonu. Innymi słowy - zawsze mieć dupochron. W biznesie też zdarzają się ogarnięte osoby (pozdrowienia dla Mirka z bankowości), tak samo jak w IT nieogarnięte (mówię to jako osoba z IT). No i plagą jest nieodbieranie telefonów, nieodpisywanie na maile. U jednego z moich poprzednich pracodawców dochodziło nawet do takich absurdów, że zostałem wyznaczony do wykonania pewnego zadania, do którego miałem deadline (i uzależnioną od niego premię) na koniec maja, a dopiero w połowie lipca mogłem cokolwiek zacząć robić, bo tyle czasu czekałem na akceptację projektu przez prezesa.
@tomekp2,Koralik: W treści historii jest wyraźnie napisane, że formularz działa w ten a nie inny sposób z powodu takich właśnie życzeń biznesu. Największą bolączką wszelkich programów są założenia zleceniodawców.
Był czas, że mieszkaliśmy z żoną za granicą i przyjeżdżaliśmy do Polski zazwyczaj raz na dłuższy czas na kilka dni. Chodziliśmy w odwiedziny do jej rodziców, a tam rzadkością nie było: - godzinna sesja skype z drugimi zagranicznymi dziećmi (sesje odbywają się często, w tamtym czasie niemal codziennie) - dość długi prywatny telefon jednego z rodziców podczas niedługiego spotkania z nami - gdy w tym samym czasie co my zjechały drugie dzieci z zagranicy, podczas wizyty u rodziców tylko oni mieli jakieś zainteresowanie, my siedzieliśmy przy stole i w zasadzie patrzyliśmy na siebie z niesmakiem Rodzice nierzadko nie szanują swoich dzieci, a potem zdziwienie na starość, że sami nie są szanowani...
Zmodyfikowano 1 raz Ostatnia modyfikacja: 17 stycznia 2020 o 13:12
@kartezjusz2009: czyli twoim zdaniem KAŻDY gej, KAŻDA lesbijka, KAŻDY biseksualista i KAŻDY transseksualista ma ten sam światopogląd? Równie dobrze mógłbyś powiedzieć, że każdy kolejarz czy każda matka ma ten sam pogląd. Napisz może, od kiedy nauka (https://pl.wikipedia.org/wiki/Gender, https://pl.wikipedia.org/wiki/Gender_studies) jest ideologią. Od kiedy termin określający grupę ludzi (https://pl.wikipedia.org/wiki/LGBT) jest ideologią. Włącz myślenie, przestań się sprzedawać tak tanio.
Zmodyfikowano 1 raz Ostatnia modyfikacja: 5 grudnia 2019 o 6:29
Kiepska prowokacja. Zacznijmy od tego, że LGBT nie jest żadną ideologią (podobnie jak gender, ale tego też pewnie nie wiesz), tylko terminem, nazwą określającą środowisko homo-, bi- i transseksualistów. Jako gej powinieneś to wiedzieć, jak również to, że "ideologia LGBT" nie zwalcza biseksualistów, bo LGBT to także biseksualiści. Jeśli już o jakiejś ideologii można tu mówić, to o twojej, anty-LGBT. Twoja "historia" jest niczym innym jak manifestem ideologicznym, do tego pełnym manipulacji. Osoby o poglądach podobnych do twoich będą ci przyklaskiwać, natomiast osoby cokolwiek myślące spojrzą jedynie z politowaniem.
Widzę wśród komentujących niedowiarków. Znam osobiście małżeństwo 50+ (niedługo 60+). On - ma własną firmę, ona - urzędniczka. Gdyby nie on, klepaliby biedę, bo pomimo długiego stażu i zajmowania nienajniższego stanowiska, ona zarabia śmieszne pieniądze. Dodam do tego, że budżetówka budżetówce nierówna. Moja mama pracuje w budżetówce od zawsze (pierwszy i jedyny pracodawca, mama za chwilę będzie przechodzić na emeryturę). Trzynastki zabrali 20 lat temu. Dodatki świąteczne też od dawna są tylko wspomnieniem. Przez lata pensje były zamrożone. Z jakichkolwiek dodatków zostały chyba tylko stażowy i okolicznościowy (np. 40-lecie pracy w zakładzie). Acha, wcześniejsza emerytura nie dotyczy tej sfery budżetówki.
Jak czytam komentarze niektórych, to śmiać mi się chce. Nikt nie musi mieszkać samemu. Jeśli jest para na dwóch minimalnych, bez problemu się utrzyma na wynajmie mieszkania (nie pokoju) i jeszcze odłoży oszczędności. Jeśli ktoś jest singlem, może mieszkać z kumplem (mieszkałem tak przez dwa lata) lub wynająć pokój (mieszkałem tak przez rok) albo mieszkać z rodziną (mieszkałem tak przez kilka lat dorosłego życia). Argument, ze płaca powinna wystarczyć na samodzielne utrzymanie, jest dla mnie jak najbardziej prawdziwy, ale wyłącznie w połączeniu z wcześniejszym zdaniem. Da się wyżyć za minimalną, wbrew opiniom niektórych komentujących. Ale jeśli ktoś chce mieć/wynajmować całe mieszkanie w pojedynkę i mieć z życia coś więcej niż dach nad głową i wyżywienie, to może faktycznie nie wystarczyć. Ale wiecie, co? Płaca MINIMALNA wystarcza na MINIMUM egzystencji. Ale wystarcza. Jak ktoś chce więcej, niech szuka lepiej płatnej pracy, dokształca się itd. Co do samodzielnego utrzymania na zachodzie za minimalną, to ktoś nasłuchał się bajek. Na pokoju, przy wsparciu państwa (zwroty dojazdów do pracy, dopłata do mieszkania itd.) - jasne. Ale samodzielnie na mieszkaniu? Ktoś chyba nigdy nie był na zachodzie. Ja byłem (powrót w tym roku), widziałem.
Zmodyfikowano 1 raz Ostatnia modyfikacja: 2 sierpnia 2019 o 6:56
Albo ktoś tu przesadza, albo mam wyjątkowe szczęście nigdy nie trafiać na takich kajakarzy. Ani razu nie spotkałem na Krutyni (odcinek Krutyń-Ukta) nikogo z jakąkolwiek muzyką.
To zależy od umowy kredytowej. W przypadku mojego kredytu liczba rat do spłaty pozostałaby taka sama, tylko każda rata byłaby odpowiednio niższa.
Przez chwilę byłem trybikiem tej korpo-januszowej machiny. Nie polecam.
W niemieckim banku mam kartę z kodami. Jako że bank mnie molestuje, że lada chwila kody stracą ważność, bo Unia zakazała ich stosowania, próbuje mi wcisnąć swoją aplikację. Podziękowałem, uruchomiłem kody smsowe. Tyle że przy przelewach nadal mnie pyta o kody z karty, a smsy, nie licząc informującego o aktywowaniu autoryzacji smsami, nie przychodzą...
@bleeee: Tyle że w moim przypadku nie było mowy o "suszarni", a domofon był, owszem, ale cyfrowy, bez podanej liczby mieszkań.
Też mam trochę nauczycieli w znajomych na fb i pośród licznych komentarzy i dyskusji na tematy okołostrajkowe nie przypominam sobie wypowiedzi szkalujących dzieci i rodziców. Jeśli już pojawiały się jakieś gorzkie słowa, to bardziej pod adresem rządu w związku z taką a nie inną narracją miłościwie nam panujących. Nawet z trollami czy z "ofiarami" "złych" nauczycieli były prędzej próby dyskusji (zazwyczaj bezowocne) niż komentarze w stylu "nie karm trolla".
Pełna zgoda, ale spójrz na drugą stronę medalu. Ilu uczniów w Twojej klasie się uczyło, nie przeszkadzało na lekcji, a ilu chciało się po prostu prześlizgnąć? Przykład z autopsji: lekcja chemii w liceum, ze 3 osoby z klasy uważają, biorą udział w lekcji, pozostałe 30 nie uważa, robi coś innego, rozmawia, śmieje się. Byłem jedną z 3 osób, nie z 30. Dla mnie to był świetny nauczyciel, o piątkę było u niego łatwo (wystarczyło go słuchać, nie trzeba było nawet zaglądać do podręcznika, by na następnej lekcji czy kartkówce mieć 5). Potem te 30 osób, które symbolizują większość komentujących "złych nauczycieli", twierdziło wszem i wobec, że to nauczyciel był kiepski. Nie, moja droga klaso licealna, to ty byłaś kiepska.
Ciekawe, bo wśród strajkujących było sporo nauczycieli w wieku okołoemerytalnym.
Bzdura. To strona rządowa odmówiła negocjacji. Nauczyciele kilkakrotnie obniżali swoje żądania, a rząd szedł w zaparte, że nie ma pieniędzy.
Gratuluję licznej rodziny, rodzinie współczuję licznych wyrzeczeń przez tyle lat. Primo, jest wiele rodzin, które nie mają tyle luksusu, by zawsze ktoś był z dzieckiem i by urlopów i babć uzbierało się tyle, by starczyło na wszystkie wakacje i ferie. Secundo, dziecko 8-letnie to nie niemowlę, że przez parę godzin nie może pobyć same.
Przez 2 miesiące wakacji, 2 tygodnie ferii jakoś dziecko może zostać same. Czemu nie może podczas strajku?
W mojej rodzinie jest kobieta o podobnym charakterze. Generalnie całej rodzinie potrafi opowiadać przez telefon godzinami o swoich problemach, a jeśli ktoś jest specjalistą w jakiejś dziedzinie, to męczyć (także telefonicznie godzinami) o pomoc/poradę, by później i tak zrobić po swojemu. I któregoś razu przestała wydzwaniać. Po kilku miesiącach okazało się, dlaczego. Zaszła w ciążę, ale nikogo o tym nie poinformowała. Nieliczni członkowie rodziny, którzy mieli z nią sporadyczny kontakt w tym czasie, dodali dwa do dwóch i zaczęli ją podejrzewać o ciążę. Urodziła, nie informując o tym rodziny. Chrzciny też kameralne. Za to po latach, gdy drugie dziecko (tym razem już nieukrywane) chrzciła, sprosiła nagle całą rodzinę z 2-4-tygodniowym wyprzedzeniem. Cóż, nie wszyscy mogli/chcieli tak szybko pozmieniać plany.
Jest jeszcze trzecia opcja: palisz dalej, po czym z petem podchodzisz do smietnika i tam go wrzucasz.