Profil użytkownika

Xynthia ♀
Zamieszcza historie od: | 30 sierpnia 2017 - 21:03 |
Ostatnio: | 8 lipca 2025 - 0:43 |
- Historii na głównej: 162 z 180
- Punktów za historie: 21220
- Komentarzy: 768
- Punktów za komentarze: 5515
poczekalnia
Skomentuj
(13)
Pobierz ten tekst w formie obrazka
Jeszcze jedno mam do "wyrzucenia" z siebie.
Pracuję jako opiekunka osób starszych w domu pomocy. I jeszcze raz podkreślam, że lubię moją pracę, tylko czasami trzeba się wyżalić. Nie, niekoniecznie na Piekielnych, raczej odreagowujemy to w ten sposób, że opowiadamy innym opiekunkom "a wiesz, co mi pani Piekielna zrobiła?", wysłuchają, dorzucą swoje, można dalej pracować.
Krótkie wyjaśnienie - my, opiekunki, nie mamy ŻADNEGO kontaktu z finansami podopiecznych. Od tego są pracownicy socjalni. Podopiecznym, którzy z różnych względów nie dysponują całością swoich finansów, pracownicy socjalni robią zakupy (wg zgłoszonych zapotrzebowań) i rozliczają się z nimi.
No i kwestia kluczowa. PAPIEROSY. Pracownicy socjalni pracują od poniedziałku do piątku w godz. 7.00-15.00, przez weekend ich nie ma. Za to są podopieczni, którzy palą. I nie, nie można im "wydać" zapasu papierosów na te dwa dni, bo wypalą wszystko w piątek wieczór i będą szaleć. Więc kto im ma wydać te papierosy? No oczywiście opiekunki... "Socjalne" wychodząc do domu w piątek o 15.00 przynoszą nam na dyżurkę papierosy dla tych podopiecznych, którzy sami sobie rozsądnie nie podzielą, którym trzeba "wydzielać". Z rozpiską, ile się komu należy.
Piatek, godz. 15.10. "Pani, papierosa chciałem...". No a ja chciałam wygrać w totolotka! Ku*wa, nie można było 15 min wcześniej iść do socjalnej??? Nie, nie jestem wredna, jak mu dam w piątek po południu, to mniej mu zostanie na sobotę i niedzielę, i jak się okaże, że limit się wyczerpał, to mnie zwyzywa...
Zwykły dzień tygodnia po 15-tej. "Pani, nie ma pani papierosów?". Nie mam. Tzn. czasem mam, nie zawsze w weekend "schodzi" wszystko, czasem trochę zostaje. Nie dam. Wiecie dlaczego? Bo dam jednemu, drugiemu, trzeciemu, dla czwartego już nie zostanie i usłyszę, że to nie Dom Opieki, tylko Dom Wariatów, że jesteśmy wredne i się "znęcamy" nad podopiecznymi. I że dajemy tym, których "lubimy". Lubię wszystkich, inaczej bym tu nie pracowała. Ale papierosów mam określoną ilość i ściśle określone wytyczne, kiedy, ile i komu mogę dać.
Osoba, która sama dysponuje swoimi finansami, no kurczę, zapomniała kupić papierosów na weekend... "Pani przecież ma, da mi pani kilka, co?". Nie. Podstawową przyczyną odmowy jest fakt, że to "oddam" jest prawie niemożliwe do wyegzekwowania. Ja zazwyczaj pytam, komu mam UKRAŚĆ, żeby tej osobie dać, nie rozumieją, foch i komentarz "wredne opiekunki".
Jest JEDNA osoba, która dostanie od nas papierosa (albo dwa), kiedy by nie przyszła - no dobra, jak wiemy, że "socjalne" jeszcze są w pracy, to pokazujemy palcem, ze ma iść "na górę" (dyżurka na parterze, pokój socjalnych na pierwszym piętrze). Cała reszta ma "ogarnąć" o tyle, żeby przychodzić do nas tylko w sobotę i niedzielę. NIE w piątek o 15.10!!! Bo mam tyle, ile mi zostawiono. I nie, nie polecę do sklepu kupić za własne pieniądze paczki fajek, żeby pan/pani nie wyzywał/a nas od wrednych opiekunek...
Pracuję jako opiekunka osób starszych w domu pomocy. I jeszcze raz podkreślam, że lubię moją pracę, tylko czasami trzeba się wyżalić. Nie, niekoniecznie na Piekielnych, raczej odreagowujemy to w ten sposób, że opowiadamy innym opiekunkom "a wiesz, co mi pani Piekielna zrobiła?", wysłuchają, dorzucą swoje, można dalej pracować.
Krótkie wyjaśnienie - my, opiekunki, nie mamy ŻADNEGO kontaktu z finansami podopiecznych. Od tego są pracownicy socjalni. Podopiecznym, którzy z różnych względów nie dysponują całością swoich finansów, pracownicy socjalni robią zakupy (wg zgłoszonych zapotrzebowań) i rozliczają się z nimi.
No i kwestia kluczowa. PAPIEROSY. Pracownicy socjalni pracują od poniedziałku do piątku w godz. 7.00-15.00, przez weekend ich nie ma. Za to są podopieczni, którzy palą. I nie, nie można im "wydać" zapasu papierosów na te dwa dni, bo wypalą wszystko w piątek wieczór i będą szaleć. Więc kto im ma wydać te papierosy? No oczywiście opiekunki... "Socjalne" wychodząc do domu w piątek o 15.00 przynoszą nam na dyżurkę papierosy dla tych podopiecznych, którzy sami sobie rozsądnie nie podzielą, którym trzeba "wydzielać". Z rozpiską, ile się komu należy.
Piatek, godz. 15.10. "Pani, papierosa chciałem...". No a ja chciałam wygrać w totolotka! Ku*wa, nie można było 15 min wcześniej iść do socjalnej??? Nie, nie jestem wredna, jak mu dam w piątek po południu, to mniej mu zostanie na sobotę i niedzielę, i jak się okaże, że limit się wyczerpał, to mnie zwyzywa...
Zwykły dzień tygodnia po 15-tej. "Pani, nie ma pani papierosów?". Nie mam. Tzn. czasem mam, nie zawsze w weekend "schodzi" wszystko, czasem trochę zostaje. Nie dam. Wiecie dlaczego? Bo dam jednemu, drugiemu, trzeciemu, dla czwartego już nie zostanie i usłyszę, że to nie Dom Opieki, tylko Dom Wariatów, że jesteśmy wredne i się "znęcamy" nad podopiecznymi. I że dajemy tym, których "lubimy". Lubię wszystkich, inaczej bym tu nie pracowała. Ale papierosów mam określoną ilość i ściśle określone wytyczne, kiedy, ile i komu mogę dać.
Osoba, która sama dysponuje swoimi finansami, no kurczę, zapomniała kupić papierosów na weekend... "Pani przecież ma, da mi pani kilka, co?". Nie. Podstawową przyczyną odmowy jest fakt, że to "oddam" jest prawie niemożliwe do wyegzekwowania. Ja zazwyczaj pytam, komu mam UKRAŚĆ, żeby tej osobie dać, nie rozumieją, foch i komentarz "wredne opiekunki".
Jest JEDNA osoba, która dostanie od nas papierosa (albo dwa), kiedy by nie przyszła - no dobra, jak wiemy, że "socjalne" jeszcze są w pracy, to pokazujemy palcem, ze ma iść "na górę" (dyżurka na parterze, pokój socjalnych na pierwszym piętrze). Cała reszta ma "ogarnąć" o tyle, żeby przychodzić do nas tylko w sobotę i niedzielę. NIE w piątek o 15.10!!! Bo mam tyle, ile mi zostawiono. I nie, nie polecę do sklepu kupić za własne pieniądze paczki fajek, żeby pan/pani nie wyzywał/a nas od wrednych opiekunek...
dom_opieki
Ocena:
30
(50)
Pracuję jako opiekunka osób starszych w domu opieki. Lubię moją pracę, ale czasami mam dość...
Nie zrozumcie mnie źle. Dobrze, że wreszcie zaczęło się mówić o godności, o poszanowaniu praw pensjonariuszy DPS-ów. Tylko w tym wszystkim giną prawa nas - pracowników.
Podopieczny może nas zwyzywać, obrażać, zignorować, a my... my nie możemy NIC.
Podopieczny może odmówić toalety/zmiany odzieży/kąpieli. No spoko, jego prawo, tylko dlaczego potem to MY dostajemy opieprz, że jest brudny i śmierdzi???
Podopieczny ma prawo odmówić spożycia posiłku. I potem opiekunki mają przechlapane, bo anemia...
Podopieczny ma prawo otrzymać PEŁNY posiłek, jaki serwują w DPS-ie. Nawet jeśli lekarz zalecił najprostszą dietę ŻM (żreć mniej), ale pani po trzech dniach śniadań bez zupy mlecznej i obiadów z jednego dania, a nie dwóch, zrobiła piekło, że ona za to płaci* i MA DOSTAĆ! Pani już ledwo się porusza z powodu otyłości, ale dalej żre, bo może. Bo ma prawo. Bo jej się należy.
Podopieczny nie ma prawa spożywać alkoholu na terenie DPS-u. Ha, ha, ha... Nawet jakbym kogoś zastała z półlitrówką w ręku, to NIC nie mogę zrobić. Tzn. mogę poprosić o oddanie do depozytu, bo ZABRAĆ nie mogę. To jego własność. Za to jak narąbany w sztok zarzyga podłogę, upadnie i coś sobie uszkodzi, to muszę posprzątać, opatrzyć rany, ululać w łóżku i co chwilę sprawdzać, czy wszystko z nim OK.
Podopieczny ma prawo do pełnej opieki medycznej. Minimum raz w tygodniu jest lekarz + regularnie zgłaszamy wizyty dla podopiecznych u specjalistów, których potrzebują. Lekarze zazwyczaj przepisują leki, no ten typ tak ma. Czasem drogie. "CO??? Ile? Nie zapłacę!". Ku*wa, leki wykupione, zażywa je od jakiegoś czasu, teraz przyszła faktura, a on nie zapłaci. Bo nie i uj.
Podopieczny ma prawo do odwiedzin rodziny. Nie ingerujemy, nie kontrolujemy, szanujemy prywatność. Tylko ręce nam opadają, jak przynoszą cukrzykowi tonę słodyczy. Albo ogólnie osobę z problemami gastrycznymi nafaszerują "pod korek" domowym żarciem tak, że potem nam non stop rzyga... A na koniec pretensje "no jak to się pogorszyło, jak wy się tu nimi opiekujecie???". Tak, informujemy, prosimy, tłumaczymy. Nie, nikt nie respektuje.
Co możemy? Wpisać do raportu dziennego/nocnego daną sytuację. Co nam to daje? Brak konsekwencji w przypadku, kiedy coś się stanie, bo jeśli zostało to porządnie opisane, to łaskawie nikt nie będzie za to obwiniał opiekunek...
*Odnośnie tego, że "ja za to płacę", to 100% naszych pensjonariuszy "płaci" w wysokości 70% swojej renty/emerytury. Resztę dopłaca gmina. Czyli państwo. Czyli my - ty i ja, z naszych podatków.
Nie zrozumcie mnie źle. Dobrze, że wreszcie zaczęło się mówić o godności, o poszanowaniu praw pensjonariuszy DPS-ów. Tylko w tym wszystkim giną prawa nas - pracowników.
Podopieczny może nas zwyzywać, obrażać, zignorować, a my... my nie możemy NIC.
Podopieczny może odmówić toalety/zmiany odzieży/kąpieli. No spoko, jego prawo, tylko dlaczego potem to MY dostajemy opieprz, że jest brudny i śmierdzi???
Podopieczny ma prawo odmówić spożycia posiłku. I potem opiekunki mają przechlapane, bo anemia...
Podopieczny ma prawo otrzymać PEŁNY posiłek, jaki serwują w DPS-ie. Nawet jeśli lekarz zalecił najprostszą dietę ŻM (żreć mniej), ale pani po trzech dniach śniadań bez zupy mlecznej i obiadów z jednego dania, a nie dwóch, zrobiła piekło, że ona za to płaci* i MA DOSTAĆ! Pani już ledwo się porusza z powodu otyłości, ale dalej żre, bo może. Bo ma prawo. Bo jej się należy.
Podopieczny nie ma prawa spożywać alkoholu na terenie DPS-u. Ha, ha, ha... Nawet jakbym kogoś zastała z półlitrówką w ręku, to NIC nie mogę zrobić. Tzn. mogę poprosić o oddanie do depozytu, bo ZABRAĆ nie mogę. To jego własność. Za to jak narąbany w sztok zarzyga podłogę, upadnie i coś sobie uszkodzi, to muszę posprzątać, opatrzyć rany, ululać w łóżku i co chwilę sprawdzać, czy wszystko z nim OK.
Podopieczny ma prawo do pełnej opieki medycznej. Minimum raz w tygodniu jest lekarz + regularnie zgłaszamy wizyty dla podopiecznych u specjalistów, których potrzebują. Lekarze zazwyczaj przepisują leki, no ten typ tak ma. Czasem drogie. "CO??? Ile? Nie zapłacę!". Ku*wa, leki wykupione, zażywa je od jakiegoś czasu, teraz przyszła faktura, a on nie zapłaci. Bo nie i uj.
Podopieczny ma prawo do odwiedzin rodziny. Nie ingerujemy, nie kontrolujemy, szanujemy prywatność. Tylko ręce nam opadają, jak przynoszą cukrzykowi tonę słodyczy. Albo ogólnie osobę z problemami gastrycznymi nafaszerują "pod korek" domowym żarciem tak, że potem nam non stop rzyga... A na koniec pretensje "no jak to się pogorszyło, jak wy się tu nimi opiekujecie???". Tak, informujemy, prosimy, tłumaczymy. Nie, nikt nie respektuje.
Co możemy? Wpisać do raportu dziennego/nocnego daną sytuację. Co nam to daje? Brak konsekwencji w przypadku, kiedy coś się stanie, bo jeśli zostało to porządnie opisane, to łaskawie nikt nie będzie za to obwiniał opiekunek...
*Odnośnie tego, że "ja za to płacę", to 100% naszych pensjonariuszy "płaci" w wysokości 70% swojej renty/emerytury. Resztę dopłaca gmina. Czyli państwo. Czyli my - ty i ja, z naszych podatków.
dom_opieki
Ocena:
106
(114)
poczekalnia
Skomentuj
(26)
Pobierz ten tekst w formie obrazka
Dobra, muszę, bo się uduszę...
Dla wszystkich, którzy mi zaraz wytkną, że skopiowałam post z pewnej grupy na fb - oczywiście, że tak. Tylko że to MÓJ post, ja go napisałam. Zresztą jeszcze nie zatwierdzony przez adminów, przypuszczam, że na Piekielnych się pojawi wcześniej, niż na fb:
Wiecie co, ja się już nawet nie wkurzam, ręce mi opadły i najlepiej to z tego się pośmiać...
Z religią moja córka miała kontakt o tyle, o ile jej ktoś wpisał "nieobecność" na tychże zajęciach, pisałam, upominałam, prostowałam, dobra, usuwali.
Dzisiaj sobie zajrzałam na mobidziennik pooglądać oceny końcowe córki - wiedziałam, ale chciałam zobaczyć, czy aby na pewno tak, jak się spodziewałam. A świadectwa nie mamy, córka nie była w piątek na zakończeniu roku, odbierze w tym tygodniu z sekretariatu.
Oceny końcowe takie jak się spodziewałam, z jednym zaskoczeniem - otóż widnieje w nich również dumna szóstka z religii... WTF??? A skądżesz ta cudowna ocena się wzięła? Otóż z ocen cząstkowych - piątka za aktywność (???) wpisana 6.06, piątka z testu (???) wpisana również 6.06 oraz piątka i szóstka z "wiedzy biblijnej" wpisane jedna (a jakże!) 6.06, druga 23.06.
Zupełnie bez znaczenia jest tutaj fakt, ze moja córka w czerwcu prawie w ogóle nie była w szkole, były to pojedyncze dni albo nawet godziny, kiedy była coś "poprawić". I raczej nie muszę dodawać, że na zajęcia dodatkowe z religii katolickiej NIE była zapisana?
Zawsze reagowałam, walczyłam, prosiłam albo wykłócałam się. Teraz nie zareaguję. Mam dość. Córka chce kontynuować naukę w Szkole w Chmurze, w tej sytuacji może co najwyżej napiszę kąśliwą wiadomość (której zapewne nikt nie odczyta - wakacje) i tyle... No chyba, że jej tą szóstkę wpiszą na świadectwo (wiem, już nie mogą, ale niektóre szkoły to robią), no to wtedy zrobię piekło.
Dobra, wyżaliłam się. Dzięki!
Dla wszystkich, którzy mi zaraz wytkną, że skopiowałam post z pewnej grupy na fb - oczywiście, że tak. Tylko że to MÓJ post, ja go napisałam. Zresztą jeszcze nie zatwierdzony przez adminów, przypuszczam, że na Piekielnych się pojawi wcześniej, niż na fb:
Wiecie co, ja się już nawet nie wkurzam, ręce mi opadły i najlepiej to z tego się pośmiać...
Z religią moja córka miała kontakt o tyle, o ile jej ktoś wpisał "nieobecność" na tychże zajęciach, pisałam, upominałam, prostowałam, dobra, usuwali.
Dzisiaj sobie zajrzałam na mobidziennik pooglądać oceny końcowe córki - wiedziałam, ale chciałam zobaczyć, czy aby na pewno tak, jak się spodziewałam. A świadectwa nie mamy, córka nie była w piątek na zakończeniu roku, odbierze w tym tygodniu z sekretariatu.
Oceny końcowe takie jak się spodziewałam, z jednym zaskoczeniem - otóż widnieje w nich również dumna szóstka z religii... WTF??? A skądżesz ta cudowna ocena się wzięła? Otóż z ocen cząstkowych - piątka za aktywność (???) wpisana 6.06, piątka z testu (???) wpisana również 6.06 oraz piątka i szóstka z "wiedzy biblijnej" wpisane jedna (a jakże!) 6.06, druga 23.06.
Zupełnie bez znaczenia jest tutaj fakt, ze moja córka w czerwcu prawie w ogóle nie była w szkole, były to pojedyncze dni albo nawet godziny, kiedy była coś "poprawić". I raczej nie muszę dodawać, że na zajęcia dodatkowe z religii katolickiej NIE była zapisana?
Zawsze reagowałam, walczyłam, prosiłam albo wykłócałam się. Teraz nie zareaguję. Mam dość. Córka chce kontynuować naukę w Szkole w Chmurze, w tej sytuacji może co najwyżej napiszę kąśliwą wiadomość (której zapewne nikt nie odczyta - wakacje) i tyle... No chyba, że jej tą szóstkę wpiszą na świadectwo (wiem, już nie mogą, ale niektóre szkoły to robią), no to wtedy zrobię piekło.
Dobra, wyżaliłam się. Dzięki!
szkoła
Ocena:
32
(66)
poczekalnia
Skomentuj
(1)
Pobierz ten tekst w formie obrazka
Wkurzyłam się. Już wyjaśniam, o co chodzi.
Pracuję jako opiekunka osób starszych w Domu Pomocy, pracujemy tu na 12-to godzinne zmiany, czyli w grafiku masz D (dzień) albo N (noc). Biorąc pod uwagę, że ilość godzin musi się zgadzać z "normalnym" ośmiogodzinnym miesiącem pracy, czasem zamiast "dwunastki" wychodzi "ósemka" albo nawet 4 godz.
Dla historii ważne jest też to, że wyśmiewany ogólnie "elastyczny grafik" u nas rzeczywiście funkcjonuje. Czyli gdzieś tak w połowie miesiąca dajemy prośby do grafiku, np. 10-go mam wizytę u lekarza, 18-go ciocia Zosia ma imieniny, a 25-go twoje dziecko ma przedstawienie w szkole, wtedy na pustym grafiku wpisujesz w ten dzień literkę W - wolne. Zapewne nie określają tego żadne przepisy, po prostu dobra wola pracodawcy, ale respektowane od lat, że W jest "święte". Jest też wpisane na grafiku tym "do użytku", żeby ktoś chcąc się zamienić na dniówkę/nockę widział, kogo nie ma sensu prosić o zamianę, bo chciał mieć wolne.
No więc nie wpisałam W na jeden z dni, kiedy bardzo potrzebowałam wolne. Nie przegapiłam, potrzeba posiadania wolnego "wyskoczyła" już w jakiś czas po otrzymaniu grafiku (nie, nic już z nim nie zrobisz, możesz się z kimś zamienić i tyle). Próbowałam, ale nikomu nie pasowało się zamienić. No cóż, po dokładnym przestudiowaniu grafiku poszłam do kierowniczki pytając, czy mogłabym chociaż wyjść po 8 godz., a nie po 12, też by mnie to ratowało. Powiedziałam, że te brakujące 4 odrobię innego dnia, kiedy też na zmianie było mało osób, w tym dwie miały 8 godz., więc na ostatnie 4 godz. zostaje bardzo mała "obsada". Aha, w dzień kiedy zaoferowałam się przyjść na 4 godz., miałam owo magiczne W, ale ewentualnie mogłam je poświęcić, bo sprawa była ważna.
No niestety "niedasię", OK, rozumiem. Przyszłam, byłam 12 godz. dzisiaj dostaję wiadomość od kierowniczki:
"Xynthia, nie przyszłabyś na 4 godz. wtedy co mówiłaś, że możesz przyjść?".
Grzecznie odpisuję, że mam tam W.
"No ale wcześniej mówiłaś, że możesz przyjść na 4 godz..."
Ku*wa, mogę. Za 4 godz. tego dnia, kiedy BARDZO potrzebowałam wolne, albo chociaż wyjść wcześniej. Grzecznie zwracam uwagę, że już nie ma mi kiedy "odpisać" tych 4 godz., wszędzie mało ludzi (sezon urlopowy się zaczął), a nadgodziny mnie nie interesują.
"No ale ja tam nie mam kogo dać..."
Ojej, jak mi przykro. Żeby nie było - to W wpisałam sobie nie "z łaski na uciechę", tylko też mam coś tam zaplanowane, owszem, mogłam to poświęcić na rzecz wcześniejszego wyjścia wtedy, kiedy bardziej potrzebowałam wolne. Nie!
No i wyszło na to, że jestem wredna, niekoleżeńska i przeze mnie dziewczyny będą pracować w okrojonym składzie...
P.S. Dla wszystkich (rozsądnych) komentarzy, że mogłam wziąć UŻ. Mogłam, nie chciałam z różnych względów, nieistotnych dla historii. Przebolałam, przyszłam, "odrobiłam" dniówkę, nic nikomu nie jestem winna.
Pracuję jako opiekunka osób starszych w Domu Pomocy, pracujemy tu na 12-to godzinne zmiany, czyli w grafiku masz D (dzień) albo N (noc). Biorąc pod uwagę, że ilość godzin musi się zgadzać z "normalnym" ośmiogodzinnym miesiącem pracy, czasem zamiast "dwunastki" wychodzi "ósemka" albo nawet 4 godz.
Dla historii ważne jest też to, że wyśmiewany ogólnie "elastyczny grafik" u nas rzeczywiście funkcjonuje. Czyli gdzieś tak w połowie miesiąca dajemy prośby do grafiku, np. 10-go mam wizytę u lekarza, 18-go ciocia Zosia ma imieniny, a 25-go twoje dziecko ma przedstawienie w szkole, wtedy na pustym grafiku wpisujesz w ten dzień literkę W - wolne. Zapewne nie określają tego żadne przepisy, po prostu dobra wola pracodawcy, ale respektowane od lat, że W jest "święte". Jest też wpisane na grafiku tym "do użytku", żeby ktoś chcąc się zamienić na dniówkę/nockę widział, kogo nie ma sensu prosić o zamianę, bo chciał mieć wolne.
No więc nie wpisałam W na jeden z dni, kiedy bardzo potrzebowałam wolne. Nie przegapiłam, potrzeba posiadania wolnego "wyskoczyła" już w jakiś czas po otrzymaniu grafiku (nie, nic już z nim nie zrobisz, możesz się z kimś zamienić i tyle). Próbowałam, ale nikomu nie pasowało się zamienić. No cóż, po dokładnym przestudiowaniu grafiku poszłam do kierowniczki pytając, czy mogłabym chociaż wyjść po 8 godz., a nie po 12, też by mnie to ratowało. Powiedziałam, że te brakujące 4 odrobię innego dnia, kiedy też na zmianie było mało osób, w tym dwie miały 8 godz., więc na ostatnie 4 godz. zostaje bardzo mała "obsada". Aha, w dzień kiedy zaoferowałam się przyjść na 4 godz., miałam owo magiczne W, ale ewentualnie mogłam je poświęcić, bo sprawa była ważna.
No niestety "niedasię", OK, rozumiem. Przyszłam, byłam 12 godz. dzisiaj dostaję wiadomość od kierowniczki:
"Xynthia, nie przyszłabyś na 4 godz. wtedy co mówiłaś, że możesz przyjść?".
Grzecznie odpisuję, że mam tam W.
"No ale wcześniej mówiłaś, że możesz przyjść na 4 godz..."
Ku*wa, mogę. Za 4 godz. tego dnia, kiedy BARDZO potrzebowałam wolne, albo chociaż wyjść wcześniej. Grzecznie zwracam uwagę, że już nie ma mi kiedy "odpisać" tych 4 godz., wszędzie mało ludzi (sezon urlopowy się zaczął), a nadgodziny mnie nie interesują.
"No ale ja tam nie mam kogo dać..."
Ojej, jak mi przykro. Żeby nie było - to W wpisałam sobie nie "z łaski na uciechę", tylko też mam coś tam zaplanowane, owszem, mogłam to poświęcić na rzecz wcześniejszego wyjścia wtedy, kiedy bardziej potrzebowałam wolne. Nie!
No i wyszło na to, że jestem wredna, niekoleżeńska i przeze mnie dziewczyny będą pracować w okrojonym składzie...
P.S. Dla wszystkich (rozsądnych) komentarzy, że mogłam wziąć UŻ. Mogłam, nie chciałam z różnych względów, nieistotnych dla historii. Przebolałam, przyszłam, "odrobiłam" dniówkę, nic nikomu nie jestem winna.
dom_pomocy_społecznej
Ocena:
55
(69)
Kupowałam dzisiaj truskawki na takim sezonowym straganiku. Pani zważyła, podała kwotę do zapłaty i bardzo się oburzyła na moją informację, że chcę zapłacić kartą.
Nie byłoby w tym nic dziwnego (w takich miejscach lepiej jest się upewnić, czy oprócz gotówki jest akceptowana jakaś inna forma płatności), gdyby nie fakt, że stałam dokładnie naprzeciwko dużej, zalaminowanej kartki papieru z informacją, że można płacić kartą...
Nie byłoby w tym nic dziwnego (w takich miejscach lepiej jest się upewnić, czy oprócz gotówki jest akceptowana jakaś inna forma płatności), gdyby nie fakt, że stałam dokładnie naprzeciwko dużej, zalaminowanej kartki papieru z informacją, że można płacić kartą...
stragan_z_owocami
Ocena:
88
(94)
poczekalnia
Skomentuj
(9)
Pobierz ten tekst w formie obrazka
Dobra, a teraz historia, której wrzucenie chyba świadczy o jakiś masochistycznych skłonnościach we mnie, bo doskonale wiem, że zbiorę opieprz, ale i tak wrzucę.
Jakiś czas temu umarła Kruszyna, jak dla mnie było za wcześnie na nowego psa, może za jakiś czas... Ale rozpacz Młodej spowodowała, że jednak pojawiło się u nas w domu Maleństwo.
Maleństwo jest szczeniaczkiem małej, "słodkiej" rasy. I naprawdę coraz bardziej się wkurzam na spacerach z nią, bo ludzie traktują jak maskotkę, zabaweczkę, w dodatku publiczną. To szczeniak, w dodatku bardzo towarzyski, pełna miłości i entuzjazmu do ludzi, próbuje podbiegać i zaczepiać wszystkich w zasięgu wzroku. Oczywiście jest na smyczy (nie puściła bym "luzem" szczeniaka, który raz przybiegnie na zawołania, ale pięć razy nie), ale to bez znaczenia, jak ktoś nas mija w bliskiej odległości, Maleństwo się do niego wyrywa. Ja "stopuję" smyczą, mówię stanowczo "nie wolno!", reakcja ludzi?
"Ojej, no co to szkodzi, on taki słodki!", po czym przykucnięcie i głaskanie psa. Tak, nikt nawet nie pyta o pozwolenie, po prostu ją sobie głaszczą! Tak, moja wina, za każdym razem powinnam ostro zareagować, że sobie nie życzę, ale na razie wolę unikać ludzi na spacerach i powoli budować w sobie asertywność w tym zakresie (w innych aspektach nie mam z nią problemów). Kurczę, śmiejemy się z małych piesków, że toto takie rozpuszczone, nieułożone, że wszystko im wolno, no kurde, jak mam nauczyć psa, że nie wolno zaczepiać ludzi, skoro za takie zachowanie dostaje nagrodę w postaci głaskania?
Natomiast szczytem wszystkiego było babsko (tak, specjalnie obraźliwego określenia użyłam), która widząc Maleństwo zapiała tradycyjnie "jaki słodziak!", po czym tak po prostu wzięła ją sobie na ręce... Wtedy już nie zdzierżyłam, obsztorcowałam babę, usłyszałam, że jestem wredna, nieużyta i znęcam się (???) nad psem.
A, i jeszcze jedno. Najgrzeczniejsze w tej całej sytuacji są dzieci w różnym wieku, dziecko ZAWSZE zapyta, czy może pogłaskać Maleństwo. Dorośli po prostu to robią.
Dobra, można ochrzaniać za brak zdecydowanej reakcji. Ale staram się, serio.
Jakiś czas temu umarła Kruszyna, jak dla mnie było za wcześnie na nowego psa, może za jakiś czas... Ale rozpacz Młodej spowodowała, że jednak pojawiło się u nas w domu Maleństwo.
Maleństwo jest szczeniaczkiem małej, "słodkiej" rasy. I naprawdę coraz bardziej się wkurzam na spacerach z nią, bo ludzie traktują jak maskotkę, zabaweczkę, w dodatku publiczną. To szczeniak, w dodatku bardzo towarzyski, pełna miłości i entuzjazmu do ludzi, próbuje podbiegać i zaczepiać wszystkich w zasięgu wzroku. Oczywiście jest na smyczy (nie puściła bym "luzem" szczeniaka, który raz przybiegnie na zawołania, ale pięć razy nie), ale to bez znaczenia, jak ktoś nas mija w bliskiej odległości, Maleństwo się do niego wyrywa. Ja "stopuję" smyczą, mówię stanowczo "nie wolno!", reakcja ludzi?
"Ojej, no co to szkodzi, on taki słodki!", po czym przykucnięcie i głaskanie psa. Tak, nikt nawet nie pyta o pozwolenie, po prostu ją sobie głaszczą! Tak, moja wina, za każdym razem powinnam ostro zareagować, że sobie nie życzę, ale na razie wolę unikać ludzi na spacerach i powoli budować w sobie asertywność w tym zakresie (w innych aspektach nie mam z nią problemów). Kurczę, śmiejemy się z małych piesków, że toto takie rozpuszczone, nieułożone, że wszystko im wolno, no kurde, jak mam nauczyć psa, że nie wolno zaczepiać ludzi, skoro za takie zachowanie dostaje nagrodę w postaci głaskania?
Natomiast szczytem wszystkiego było babsko (tak, specjalnie obraźliwego określenia użyłam), która widząc Maleństwo zapiała tradycyjnie "jaki słodziak!", po czym tak po prostu wzięła ją sobie na ręce... Wtedy już nie zdzierżyłam, obsztorcowałam babę, usłyszałam, że jestem wredna, nieużyta i znęcam się (???) nad psem.
A, i jeszcze jedno. Najgrzeczniejsze w tej całej sytuacji są dzieci w różnym wieku, dziecko ZAWSZE zapyta, czy może pogłaskać Maleństwo. Dorośli po prostu to robią.
Dobra, można ochrzaniać za brak zdecydowanej reakcji. Ale staram się, serio.
spacer_z_psem
Ocena:
55
(77)
poczekalnia
Skomentuj
(13)
Pobierz ten tekst w formie obrazka
Historia użytkowniczki Rudaa przypomniała mi zasłyszaną historię, ale że zasłyszaną od wiarygodnej osoby, to pozwolę sobie tu wrzucić.
Platforma sprzedażowa o nazwie, która może być niegrzeczną albo ironiczną odpowiedzią na pytanie "czemu?".
Mnóstwo zadowolonych użytkowników, głównie dlatego, że tak tanio. Ja nie korzystam, dla mnie to "zbieracz danych", takie zdanie miałam jeszcze przed usłyszeniem tej historii.
Jest sobie rodzina, dość duża i rozgałęziona, prawie wszyscy jej członkowie kupują tamże. W historii jednak ważne są tylko dwie osoby, brat i siostra, oboje dorośli i w związkach małżeńskich, więc każde z nich ma inne nazwisko. Dla porządku dodam, że mają także różne adresy zamieszkania, różne adresy mailowe, różne numery telefonu i nie wiem co tam jeszcze trzeba podać, aby móc robić tam zakupy.
Siostra z jednego zakupu była niezadowolona, chyba przedmiot był uszkodzony, no zdarza się. Odesłała z reklamacją, bardzo szybko przyszedł zwrot pieniędzy... Na konto jej brata... Tak, to ona odsyłała, nie brat, swoje dane podawała i nie, to nie pomyłka, bo było wyraźnie napisane, że to zwrot pieniędzy za taki a taki przedmiot.
Pozdrawiam użytkowników!
Platforma sprzedażowa o nazwie, która może być niegrzeczną albo ironiczną odpowiedzią na pytanie "czemu?".
Mnóstwo zadowolonych użytkowników, głównie dlatego, że tak tanio. Ja nie korzystam, dla mnie to "zbieracz danych", takie zdanie miałam jeszcze przed usłyszeniem tej historii.
Jest sobie rodzina, dość duża i rozgałęziona, prawie wszyscy jej członkowie kupują tamże. W historii jednak ważne są tylko dwie osoby, brat i siostra, oboje dorośli i w związkach małżeńskich, więc każde z nich ma inne nazwisko. Dla porządku dodam, że mają także różne adresy zamieszkania, różne adresy mailowe, różne numery telefonu i nie wiem co tam jeszcze trzeba podać, aby móc robić tam zakupy.
Siostra z jednego zakupu była niezadowolona, chyba przedmiot był uszkodzony, no zdarza się. Odesłała z reklamacją, bardzo szybko przyszedł zwrot pieniędzy... Na konto jej brata... Tak, to ona odsyłała, nie brat, swoje dane podawała i nie, to nie pomyłka, bo było wyraźnie napisane, że to zwrot pieniędzy za taki a taki przedmiot.
Pozdrawiam użytkowników!
platformy_sprzedażowe
Ocena:
11
(43)
Kliknęłam ostatnio na fb w jakiś post o zaginionej nastolatce, więc oczywiście teraz mi się co chwile coś takiego wyświetla. Owszem, czytam i udostępniam, jako matka nastolatki rozumiem, co przeżywają rodzice, więc jeśli moje "udostępnj" choć w minimalnym stopniu przyczyni się do odnalezienia dziecka, to super.
Czytam też komentarze i zauważyłam pewną prawidłowość.
Zaginiona 15-latka, opis i cecha charakterystyczna - tatuaże. Mnóstwo komentarzy "patologia", "co, taka gówniara z tatuażami?", 'i rodzice na to pozwolili?". Ale to i tak te najłagodniejsze, bo reszta to "wyszaleje się i wróci", "swędziało ją", "poszła się ku*wić".
Zaginiona 17-latka, nie oceniam po wyglądzie, ale buzia naprawdę miła i sympatyczna, no niestety lekki niebieski połysk na włosach... "Ona ma 17 lat??? Wygląda na 30, stara lampucera!". "Kto jej w tym wieku pozwolił włosy zafarbować?". "17 lat to nie dziecko, czemu oszukujecie, że dziecko zaginęło?". No i oczywiście tradycyjne "poszła się ku*wić"...
Zaginiona 14-latka, zdjęcie przedstawia typową "szarą myszkę", zero tatuaży, włosy naturalne, zero makijażu. Kurde, do wyglądu się przyczepić nie można, ale zawsze można napisać nieśmiertelne "poszła się ku*wić"...
Ludzie, co z wami?
Czytam też komentarze i zauważyłam pewną prawidłowość.
Zaginiona 15-latka, opis i cecha charakterystyczna - tatuaże. Mnóstwo komentarzy "patologia", "co, taka gówniara z tatuażami?", 'i rodzice na to pozwolili?". Ale to i tak te najłagodniejsze, bo reszta to "wyszaleje się i wróci", "swędziało ją", "poszła się ku*wić".
Zaginiona 17-latka, nie oceniam po wyglądzie, ale buzia naprawdę miła i sympatyczna, no niestety lekki niebieski połysk na włosach... "Ona ma 17 lat??? Wygląda na 30, stara lampucera!". "Kto jej w tym wieku pozwolił włosy zafarbować?". "17 lat to nie dziecko, czemu oszukujecie, że dziecko zaginęło?". No i oczywiście tradycyjne "poszła się ku*wić"...
Zaginiona 14-latka, zdjęcie przedstawia typową "szarą myszkę", zero tatuaży, włosy naturalne, zero makijażu. Kurde, do wyglądu się przyczepić nie można, ale zawsze można napisać nieśmiertelne "poszła się ku*wić"...
Ludzie, co z wami?
ludzie hejt opinie
Ocena:
133
(149)
Odnośnie historii https://piekielni.pl/92106 przypomniało mi się, jak łatwo zmanipulować dziecko (tak, jedenastolatka to jeszcze dziecko, chociaż ja tu piszę o młodszych dzieciach).
Oglądałam kiedyś filmik z eksperymentu społecznego - facet na placu zabaw dyskretnie pytał matki, czy mógłby spróbować "porwać" ich dziecko, wytłumaczył, że to eksperyment społeczny, zapewne uwierzytelnił się jakoś. Dużo matek się zgodziło, pewne na 100% "no moje dziecko z panem nie pójdzie, tłumaczymy mu, że nie wolno rozmawiać, a tym bardziej nigdzie iść z obcymi".
Taaa... Z obcymi nie, ale facet zaczynał od mówienia do dziecka po imieniu (nie, nie pytał o imię matki, dzieci się nawołują na placu zabaw, niedługo potrwa, aby się zorientować, jak ma które na imię). Następnie sam się przedstawiał i mówił np. że on mieszka tu niedaleko, że często tu bywa, że widział go nieraz na tym placu zabaw. Obcy? Jaki obcy, to Steve, który mieszka tuż obok i ma małe kotki w domu. To Mike, który mnie tu widział wiele razy i ma je*ebiste auto, zaparkowane tu zaraz bliziutko. To Paul, który zawsze marzył o córce, ale nigdy jej nie miał i chciałby mi podarować tę wielką, piękną lalkę, o której marzę, nawet już teraz możemy iść po nią do sklepu zaraz tam za rogiem...
Filmik z eksperymentu nie pokazywał dzieci, które się NIE zgodziły iść z obcym (a przypuszczam, że były takie). Ale dużo było tych, które ufnie chwyciły za rękę Steva, Mika, Paula i poszły oglądać kotki/auto/kupić lalkę.
I druga historia. Moja. Autentyczna. Wesele w rodzinie, organizowane chyba w jakimś hotelu? Ważne jest to, że oprócz "sali weselnej" były tam też inne pomieszczenia, gdzie byli inni goście hotelowi. Ja i kilkoro innych dzieciaków lataliśmy wszędzie, nawoływaliśmy się nawzajem, więc znowu - nie było trudno ustalić, jak które dziecko ma na imię. I w pewnym momencie zawołał mnie po imieniu pewien facet, zaczął się zachwycać, jak to ja wyrosłam, bo on mnie widział jako malutką dziewczynkę, ojej, nie pamiętam go? No on jest moim wujkiem Zdziśkiem z Wrocławia, bardzo się cieszy, że mnie tu spotkał, czy mogę zawołać mamę, bo jej też strasznie dawno nie widział?
Nie, to nie był pedofil. To był podpity gościu, który sobie jaja robił, bo gdy poszłam po mamę i wróciłam z nią do niego (mama wzięła "pod mankiet" pierwszego-lepszego dostępnego jej osobnika płci męskiej z rodziny, bo ojca tak na szybko nie zlokalizowała), to z rozbrajającą szczerością wyznał "ja bardzo panią przepraszam, ale jak zobaczyłem takie śliczne dziecko, to MUSIAŁEM się przekonać, czy ma równie piękną matkę".
OK, bardzo śmieszne. Dla mojej matki chyba mniej, gdy uświadomiła sobie, że całe to jej tłuczenie mi do głowy "nie rozmawiamy z obcymi osobami, nigdzie z nimi nie idziemy!" jest psu na budę, gdy pojawi się "wujek Zdzisiek z Wrocławia".
Przestańmy obwiniać dzieci za manipulację i kłamstwa dorosłych. To są dzieci, mamy dbać o nie i je chronić.
Oglądałam kiedyś filmik z eksperymentu społecznego - facet na placu zabaw dyskretnie pytał matki, czy mógłby spróbować "porwać" ich dziecko, wytłumaczył, że to eksperyment społeczny, zapewne uwierzytelnił się jakoś. Dużo matek się zgodziło, pewne na 100% "no moje dziecko z panem nie pójdzie, tłumaczymy mu, że nie wolno rozmawiać, a tym bardziej nigdzie iść z obcymi".
Taaa... Z obcymi nie, ale facet zaczynał od mówienia do dziecka po imieniu (nie, nie pytał o imię matki, dzieci się nawołują na placu zabaw, niedługo potrwa, aby się zorientować, jak ma które na imię). Następnie sam się przedstawiał i mówił np. że on mieszka tu niedaleko, że często tu bywa, że widział go nieraz na tym placu zabaw. Obcy? Jaki obcy, to Steve, który mieszka tuż obok i ma małe kotki w domu. To Mike, który mnie tu widział wiele razy i ma je*ebiste auto, zaparkowane tu zaraz bliziutko. To Paul, który zawsze marzył o córce, ale nigdy jej nie miał i chciałby mi podarować tę wielką, piękną lalkę, o której marzę, nawet już teraz możemy iść po nią do sklepu zaraz tam za rogiem...
Filmik z eksperymentu nie pokazywał dzieci, które się NIE zgodziły iść z obcym (a przypuszczam, że były takie). Ale dużo było tych, które ufnie chwyciły za rękę Steva, Mika, Paula i poszły oglądać kotki/auto/kupić lalkę.
I druga historia. Moja. Autentyczna. Wesele w rodzinie, organizowane chyba w jakimś hotelu? Ważne jest to, że oprócz "sali weselnej" były tam też inne pomieszczenia, gdzie byli inni goście hotelowi. Ja i kilkoro innych dzieciaków lataliśmy wszędzie, nawoływaliśmy się nawzajem, więc znowu - nie było trudno ustalić, jak które dziecko ma na imię. I w pewnym momencie zawołał mnie po imieniu pewien facet, zaczął się zachwycać, jak to ja wyrosłam, bo on mnie widział jako malutką dziewczynkę, ojej, nie pamiętam go? No on jest moim wujkiem Zdziśkiem z Wrocławia, bardzo się cieszy, że mnie tu spotkał, czy mogę zawołać mamę, bo jej też strasznie dawno nie widział?
Nie, to nie był pedofil. To był podpity gościu, który sobie jaja robił, bo gdy poszłam po mamę i wróciłam z nią do niego (mama wzięła "pod mankiet" pierwszego-lepszego dostępnego jej osobnika płci męskiej z rodziny, bo ojca tak na szybko nie zlokalizowała), to z rozbrajającą szczerością wyznał "ja bardzo panią przepraszam, ale jak zobaczyłem takie śliczne dziecko, to MUSIAŁEM się przekonać, czy ma równie piękną matkę".
OK, bardzo śmieszne. Dla mojej matki chyba mniej, gdy uświadomiła sobie, że całe to jej tłuczenie mi do głowy "nie rozmawiamy z obcymi osobami, nigdzie z nimi nie idziemy!" jest psu na budę, gdy pojawi się "wujek Zdzisiek z Wrocławia".
Przestańmy obwiniać dzieci za manipulację i kłamstwa dorosłych. To są dzieci, mamy dbać o nie i je chronić.
dzieci
Ocena:
115
(125)
Kruszyna.
Chore serce, chore nerki. Ale była, żyła, merdała ogonkiem, nawet gdy już nie bardzo miała siły, aby podejść do miski z żarciem... Schudła. Zmizerniała. Ostatnie badanie u weta wykazało guza na nerce. Oczywiście, że nie do operacji, bo serce Kruszyny nie wytrzymałoby narkozy.
Powiem wam jedno- nie chciałabym być bogiem (abstrahując od tego, czy on istnieje, czy nie). Nie jestem w stanie zadecydować "dzisiaj umrzesz". Ale musiałam. Owszem, mogłam poczekać parę dni, może tygodni? Aż pies umrze z bólu, z wycieńczenia, z zagłodzenia. No nie. Kocham ją i nie pozwolę, żeby się męczyła. Szłam do weta coraz wolniej i wolniej, im bliżej była lecznica, tym wolniej szłam, ale dotarłam. Umówiłam ją na eutanazję, upewniłam się, że ja i Młoda będziemy mogły przy niej być aż do końca, wyszłam rycząc prawie w głos.
Piekielność? Specjalnie umówiłam się na godzinę tuż przed zamknięciem lecznicy, żeby nie było już nikogo z pieskiem/kotkiem do leczenia. No ale jednak ktoś był. Pańcia z psiesem "modnej" rasy. Wyrażająca swoje oburzenie, jak to można psa uśpić, zamiast go leczyć! Sorry, mało kontaktowałam wtedy. Teraz zresztą też, raczej szwendam się po domu i płaczę, zanim wyrzucę miski Kruszyny (smycz i obrożę wyrzuciłam wracając z lecznicy) i jej kocyki i poduszki.
Więc teraz odpowiedź dla pańci na pytanie "a jakby pani była chora, to też by pani chciała, żeby ją uśpić?". Tak. Jak będę stara, chora i cierpiąca, bardzo bym chciała, żeby ktoś zakończył moje cierpienie. Niestety, polskie prawo na to nie pozwala.
Kocham cię, Kruszyno.
Chore serce, chore nerki. Ale była, żyła, merdała ogonkiem, nawet gdy już nie bardzo miała siły, aby podejść do miski z żarciem... Schudła. Zmizerniała. Ostatnie badanie u weta wykazało guza na nerce. Oczywiście, że nie do operacji, bo serce Kruszyny nie wytrzymałoby narkozy.
Powiem wam jedno- nie chciałabym być bogiem (abstrahując od tego, czy on istnieje, czy nie). Nie jestem w stanie zadecydować "dzisiaj umrzesz". Ale musiałam. Owszem, mogłam poczekać parę dni, może tygodni? Aż pies umrze z bólu, z wycieńczenia, z zagłodzenia. No nie. Kocham ją i nie pozwolę, żeby się męczyła. Szłam do weta coraz wolniej i wolniej, im bliżej była lecznica, tym wolniej szłam, ale dotarłam. Umówiłam ją na eutanazję, upewniłam się, że ja i Młoda będziemy mogły przy niej być aż do końca, wyszłam rycząc prawie w głos.
Piekielność? Specjalnie umówiłam się na godzinę tuż przed zamknięciem lecznicy, żeby nie było już nikogo z pieskiem/kotkiem do leczenia. No ale jednak ktoś był. Pańcia z psiesem "modnej" rasy. Wyrażająca swoje oburzenie, jak to można psa uśpić, zamiast go leczyć! Sorry, mało kontaktowałam wtedy. Teraz zresztą też, raczej szwendam się po domu i płaczę, zanim wyrzucę miski Kruszyny (smycz i obrożę wyrzuciłam wracając z lecznicy) i jej kocyki i poduszki.
Więc teraz odpowiedź dla pańci na pytanie "a jakby pani była chora, to też by pani chciała, żeby ją uśpić?". Tak. Jak będę stara, chora i cierpiąca, bardzo bym chciała, żeby ktoś zakończył moje cierpienie. Niestety, polskie prawo na to nie pozwala.
Kocham cię, Kruszyno.
eutanazja
Ocena:
169
(195)