Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Xynthia

Zamieszcza historie od: 30 sierpnia 2017 - 21:03
Ostatnio: 24 kwietnia 2024 - 13:50
  • Historii na głównej: 127 z 134
  • Punktów za historie: 16811
  • Komentarzy: 509
  • Punktów za komentarze: 3877
 

#85954

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jestem psychopatką, szkolącą psa na bezwzględnego mordercę.

Tytułem wstępu - moja psica, Kruszyna, jest niewielkich rozmiarów, ale jest całkowitym zaprzeczeniem stereotypu małego, jazgotliwego pieska. Kruszyna prawie w ogóle nie szczeka, swoje potrzeby komunikuje cichutkim popiskiwaniem, radość popiskiwaniem nieco głośniejszym, tylko podczas zabawy wydaje pojedyncze, krótkie szczeknięcia. Warczenia ani psiego ujadania nie słyszałam u niej nigdy (a mam ją już prawie dwa lata).

Druga ważna uwaga (ludzie, którzy się choć odrobinę znają na psach albo po prostu logicznie myślący, mogą sobie odpuścić czytanie tego akapitu) - pies to pies (tak, wiem, bardzo odkrywcze) i nie rozumie ludzkiego języka. Pies rozumie tyle, ile go nauczysz. Słowa są dla niego pustymi dźwiękami bez znaczenia i jeśli np. ktoś ma fantazję nauczyć psa atakować na komendę "spokój!" a uspokajać się na "bierz go!", to pies tak będzie reagował.

No i właśnie dzisiaj dowiedziałam się, że szkolę Kruszynę na psa-mordercę. Dlaczego? Bo bawiąc się z nią używam słowa "ugryź!"... Owszem, bawimy się w gryzienie. Ja ją "gryzę" dłonią, podszczypując palcami, ona delikatnie łapie mnie zębami za rękę. Ja wołam "ugryź!", Kruszyna od czasu do czasu (rzadko...) szczeknie sobie. Potem przynosi jakąś zabawkę, o którą zajadle walczymy, jak widzę że starsza pani* ma dość, daję jej wygrać "bitwę o zabawkę", poobgryza ją chwilę i idzie spać.

Ale nie, nie wolno w zabawie z psem używać słowa "ugryź"! Pies rozumie, co się do niego mówi, wzbudzam w psie agresję i uczę ją atakować ludzi! W dodatku atakować cicho i podstępnie, bo Kruszyna nie szczeka, więc nie ostrzega przed atakiem! Takie psy to są najgorsze, atakują bez ostrzeżenia, od razu do gardła się rzucają... W tym momencie rozmowy wizualizowała mi się Kruszyna, która ma duży problem z doskoczeniem do zabawki trzymanej przeze mnie na wysokości pasa i po prostu parsknęłam śmiechem. Pani sąsiadka, racząca mnie swymi rewelacyjnymi przemyśleniami i zarzutami, chyba poczuła się urażona, ale bardzo mi z tego powodu wszystko jedno.

Tak że ten, teges... Chcesz mieć psa-mordercę? Daj go na szkolenie do mnie, ja wytresuję, sąsiadka podpisze certyfikat. Oferta dotyczy psów poniżej 5 kg ;)

*Kruszyna jest "starszą panią", bo ma ok. 12 lat. W sumie to chciałam młodszego psa, ale jak poszłam do schroniska, to okazało się, że to nie ja poszłam wybierać psa, tylko poszłam po to, żeby pies sobie wybrał mnie...

sąsiedzi

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 125 (143)

#85813

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Bardzo dziękuję wszystkim za komentarze pod moją historią https://piekielni.pl/85754#comments. Dzisiejsza historia ma dwojaki charakter - chciałabym się w niej odnieść nie tyle do konkretnych komentarzy, co raczej do pewnych przekonań komentujących, a poza tym przedstawić piekielne sytuacje z poprzedniej sprawy o podwyższenie alimentów. Tak piekielne, że aż śmieszne, no ale to już pozostawiam waszej ocenie.

Przede wszystkim bardzo dziękuję za troskę o moje finanse oraz usilne wysyłanie mnie do pracy przez co poniektórych komentujących. Wow, praca! No dzięki, ale tę metodę pozyskiwania pieniędzy "odkryłam" już wieeele lat temu i do dzisiaj z powodzeniem stosuję. Ale nie, lepiej napisać "do roboty się weź!", zamiast np. zerknąć na moje poprzednie historie, z których część zaczyna się od słów: "Pracuję jako...". Dokładnie to samo podejście zaprezentował ojciec mojego dziecka na poprzedniej rozprawie o podwyższenie alimentów - zamiast zrobić rozeznanie (ot, chociażby mamy wielu wspólnych znajomych), usiłował twierdzić, że tak naprawdę pieniędzy potrzebuję dla siebie, a nie na dziecko, bo nie chce mi się pracować. No cóż, jedyne, co mu się udało, to przyprawić sędziego o atak kaszlu (będącego czymś pośrednim pomiędzy parsknięciem śmiechem, a pełnym dezaprobaty parsknięciem), kiedy stwierdził (idiota, nie sędzia), że żeruję na nim, nie pracuję i (uwaga, dosłowny cytat!) "żyję rozrzutnie za alimenty!" w wysokości 300 zł/mies. Taaak, oczywiście... nawet biorąc pod uwagę opcję, że udało mi się dziecko przestawić na fotosyntezę, to kto z was zna możliwość "rozrzutnego życia" za 300 PLN? Nawet tych +/- 7 lat temu?

Druga sprawa przewijająca się w komentarzach - kwestia nazwania przeze mnie ojca Młodej "idiotą". "Jak z nim szłaś do łóżka, to nie przeszkadzało ci, że jest idiotą". No cóż, wówczas oznak zidiocenia nie wykazywał... A tak poważnie - serio chcecie wiedzieć, co mi się w nim spodobało, czym mnie zauroczył, jakie zalety wykazywał, co spowodowało, że na tamtą chwilę był tym jednym, jedynym? To jest ważne i interesujące tylko dla mnie, a poza tym ja mu tych ówczesnych zalet nie odmawiam. Mimo że związek się rozpadł, ja pamiętam, co w nim było dobre. Czasem nawet ze zdziwieniem uświadamiam sobie, że idiota ma nadal wiele zalet, że to nie była gra, tylko autentycznie on taki jest i ma wiele plusów - niestety minusy przeważyły (znacznie). Tutaj pozdrawiam użytkowniczkę Crannberry, dziękuję ci bardzo za Twoje historie (głównie za tę o "troskliwym misiu"), ja swoich w tym temacie nie zamieszczę! Ale nazwałam go "idiotą" i tego nazewnictwa będę się trzymać, bo jeśli to nie idiota, to po prostu zwykły /wstaw dowolny epitet/, którego nie obchodzi jego własne dziecko! No sorki, wolę "idiota".

Po trzecie "no co w tym dziwnego, że chciał prawnika". No niby nic, zawsze można zatrudnić (czytaj - zapłacić za usługi) prawnika. Jak cię nie stać, to starasz się o prawnika z urzędu. Tylko że w sprawach o alimenty, czy tam podwyższenie alimentów, prawnik przysługuje tylko w ściśle określonych przypadkach (proszę sobie wygooglać). Dlaczego? Bo to nie są sprawy typu "wygrał(a), bo miał(a) lepszego adwokata". Nie, tu nie ma miejsca na niejasności, niuanse prawne, rozmaite kruczki i wybiegi typu "pomroczność jasna". Tutaj jest tylko prosta matematyka na poziomie szkoły podstawowej i zdrowy rozsądek, do tego naprawdę nie potrzeba prawnika... Postaram się jak najkrócej: żeby uzasadnić podwyższenie alimentów, robi się zestawienie wydatków na dziecko za cały ubiegły rok kalendarzowy - na wyżywienie, na ubrania, na zabawki (tak, o zgrozo, dziecko POTRZEBUJE zabawek!), wydatki na szkołę, na pozostałe zajęcia, na przyjemności (o zgrozo do n-tej potęgi!!!), na leczenie (tak, lekarz za darmo, ale recepty już nie), na wakacje, na ferie, na milion innych rzeczy. Sumuje się te wydatki, dzieli przez 12 i wychodzi miesięczny koszt utrzymania dziecka. I wiecie co? Mnie wyszło, że alimenty pokrywają 1/4 tych kosztów... Ja nie żałuję mojemu dziecku (co nie oznacza, że "gwiazdkę z nieba" jej dam, jak będzie chciała), ale dlaczego ja mam ponosić 3/4 kosztów utrzymania dziecka? Owszem, może i pewne wydatki nie są potrzebne. Jestem matką i nie jestem obiektywna w tym temacie. Ale jeśli ktoś (czytaj - idiota) mnie zapyta, dlaczego dziecko ubiera się w "Smyku", to chętnie odpowiem - sorki, wydawało mi się, że warto, masz rację, jakość niewspółmierna do ceny. Pretensje rozumiałabym począwszy od firmy "Wójcik" i "Cocodrillo" - może i dobra jakość, ale i tak dziecko szybciej wyrośnie, niż zniszczy. W sumie nie opłaca się.

Na koniec "smaczek" odnośnie kosztów utrzymania dziecka. Ponieważ idiota nie miał się do czego przyczepić (wszystko wyliczone i poparte fakturami lub rachunkami), oczywiście zakwestionował koszty wyżywienia dziecka. Jedyna wartość w moich wyliczeniach podana orientacyjnie (wg mnie raczej zaniżona niż zawyżona), no bo niby jak mam to wyliczyć? Nie biorę faktury za każdy bochenek chleba, masło, wędlinę czy serek... Więc idiota twardo upiera się, że koszty wyżywienia dziecka są bardzo małe, to co ja przedstawiam, to są absurdalne kwoty wzięte z kosmosu. Pod koniec rozprawy sędzia zainteresował się, jak wyglądają kontakty idioty z dzieckiem:

S (sędzia)
I ( idiota)

S - Jak często spotyka się pan z dzieckiem?

I - Jakieś dwa-trzy razy w miesiącu.

S - Na jak długo?

I - Kilka godzin po południu.

S - Tylko? Nie bierze jej pan do siebie na dwa-trzy dni? Chociaż raz w miesiącu?

I - Nie.

S - Dlaczego?

I - Nie stać mnie na utrzymanie (wyżywienie) dziecka przez nawet dwa-trzy dni.

No zaraz, to jak to jest? Koszty wyżywienia dziecka są bardzo małe i ja żądam niebotycznych kwot, nieadekwatnych do rzeczywistości, czy też koszty wyżywienia dziecka są tak duże, że idioty nie stać na dwu-trzydniowy pobyt dziecka u niego? Dodam jeszcze, że jego i moje zarobki były porównywalne (w tych samych widełkach płacowych).

Dostałam podwyższenie alimentów. Z 300 do 400 zł. W 2012 roku. I teraz ja, wredna, zachłanna matka, chcę następne podwyższenie. No jak mi nie wstyd...

sąd_rodzinny

Skomentuj (46) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 209 (263)

#85754

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Ojciec mojego dziecka jest idiotą, bo nie wiem, jak to inaczej nazwać...

Rozprawa o podwyższenie alimentów. Ledwie weszliśmy na salę, a Idiota zgłasza wniosek o odroczenie rozprawy, ponieważ jego obrońca się nie stawił. Ale że co, jaki obrońca? To nie jest sprawa karna... Sędzia (dysponujący nadludzką cierpliwością) usiłuje wyjaśnić, o co Idiocie chodzi. Wybaczcie, ale dla mnie to też sytuacja mocno stresująca była, więc przedstawiam w formie zapamiętanych urywków dialogów:

S-(Sędzia)

I-(Idiota)

J-(Ja)

S - Dlaczego wnosi pan o odroczenie rozprawy?
I - Bo nie stawił się mój adwokat.
S - Zatrudnił pan adwokata?
I - Nie, pisałem o adwokata z urzędu.
S - Tak, widzę pana wniosek o przyznanie panu przedstawiciela ustawowego... Wniosek zostanie teraz rozpatrzony. Proszę mi krótko wyjaśnić, dlaczego potrzebuje pan przedstawiciela ustawowego do tak prostej sprawy?
I - Bo ja nie rozumiem paru rzeczy z pozwu.
S - Jakich rzeczy?
I - Np. dlaczego dziecko ubiera się w "Smyku".

Sędzia nie powinien okazywać emocji, ale jego "co ten facet ku*wa mówi" było widoczne nawet dla mnie. Chwila na ochłonięcie (czyli dyktowanie protokolantce, co ma zapisać), po czym próba powrotu do normalności (ha, ha, ha...).

S - Dlaczego potrzebuje pan przedstawiciela ustawowego do tej sprawy?
I - (nielogiczny ciąg dźwięków)...
S - Czy pan jest trzeźwy?
I - Tak, jestem po prostu chory.
S - Co panu dolega?
I - Jestem przepracowany. To od ciężkiej pracy.
S - Czyli pańska choroba jest spowodowana ciężką pracą?
I - Nooo... Między innymi...
S - (mocno zrozpaczony, do mnie) Jakie jest pani stanowisko w tej sprawie?
J - Pozostawiam to do uznania Wysokiego Sądu, choć nie ukrywam, że wolałabym, aby rozprawa odbyła się dzisiaj.

Krótka przerwa, chyba dla zregenerowania sił umysłowych sędziego. Protokolantka już od dawna tylko przewracała oczami i miała coraz bardziej zdegustowaną minę.

S - A czy na poprzedniej rozprawie o podwyższenie alimentów (ok. 5 lat temu) reprezentował pana prawnik?
I - Nie, ale powołałem świadków, moją matkę i ojczyma.
S - W tego typu sprawach świadkowie maja marginalne znaczenie. Czyli nie miał pan prawnika?
I - Nie.
S - I jakoś dał pan radę? Zrozumiał pan wszystko?
I - Tak.
S - To po co teraz panu przedstawiciel ustawowy?
I - Bo ja chcę.

Ku*wa. Ku*wa. KU*WA!!! A ja chcę wakacje na Wyspach Kanaryjskich, ktoś, coś?

No nic, oddychamy spokojnie i zaczynamy od początku...

S - Oddalam wniosek pozwanego o przyznanie mu przedstawiciela ustawowego. Przysługuje panu złożenie zażalenia na tę decyzję.
I - Oczywiście, składam zażalenie!
S - W związku z tym następuje odroczenie rozprawy w trybie ustawowym. Zostaną państwo powiadomieni o następnym terminie rozprawy.

K. U. R. W. A.

A w dodatku nie rozumie, dlaczego dziecko ubiera się w "Smyku"... Mam zbierać po śmietnikach, czy lumpexy wystarczą?

P.S. Ze "Smyka" była jedna faktura, raczej tam nie kupuję, bo jakość niewspółmierna do ceny... Poza tym "Smyk" raczej nie jest jakąś wyżyną cenową dziecięcych ciuszków, raczej wręcz przeciwnie.

sąd_rodzinny

Skomentuj (104) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 102 (166)

#85742

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jak stracić dobrego pracownika i kilkunastu (lub więcej) klientów?

W pewnym mieście jest park trampolin. Duży (powierzchniowo), wypasiony, drogi. Ale zawsze są chętni, żeby przyjść, poskakać sobie, a może i czegoś się nauczyć? Park dzielnie wspiera ich kadra trenerska, czyli wariaci i pasjonaci skoków - salta, śruby, machowe to dla nich bułka z masłem. Zatrudniani oczywiście na "śmieciowe" umowy, ale chyba im to pasowało, bo na ten fakt akurat nikt nie narzekał.

Wśród instruktorów była też Kasia, dziewczyna ledwie co pełnoletnia, ale z ogromnymi umiejętnościami. Zawodniczka w klubie akrobatyki sportowej, z sukcesami sportowymi na swoim koncie, z chęcią dzieliła się swoją wiedzą i umiejętnościami z dzieciakami przychodzącymi poskakać. Jej zdolności i umiejętność przekazania swojej wiedzy dzieciom bardzo szybko zaczęli doceniać rodzice, zapisując swoje dzieci na prywatne lekcje do Kasi. Kasia z każdego dzieciaka potrafiła wyciągnąć to, co najlepsze, do każdego miała cierpliwość, odpowiednie podejście, i każde prędzej czy później robiło zauważalne postępy.

Niestety, Kasia po zakończeniu edukacji w szkole średniej postanowiła iść na studia do innego miasta (AWF wybrała oczywiście), więc zapytała, jak wygląda teraz kwestia jej zatrudnienia, no bo ona by mogła tylko jeden, max dwa dni w tygodniu (sobota, ewentualnie jeszcze niedziela, ale to tylko do południa, potem już trzeba jechać do innego miasta na studia). Nie, nie, nie! Co to za pracownik, na jeden dzień w tygodniu! No dobrze, ale treningi nadal może prowadzić? Ależ nie ma sprawy, jak wykupi bilet (do tej pory Kasia wchodziła bezpłatnie jako pracownik), to niech sobie robi co chce.

No cóż, Kasia wykupiła nie tyle bilet, co karnet - wejściówkę na 10 wejść, co nieco taniej wychodziło, niż płacić za każde pojedyncze wejście i nadal trenowała dzieciaki. A kierownictwo parku trampolin nagle zorientowało się, że "dzieciaki od Kasi", to całkiem pokaźna grupka klientów... I w związku z tym Kasia dostała "propozycję nie do odrzucenia". Otóż zbiera wszystkie te dzieciaki w grupę, prowadzi dla nich trening raz w tygodniu, tak jak chciała, rodzice płacą już nie jej, tylko parkowi trampolin, park trampolin płaci Kasi. No pięknie, tylko że:

- zamiast treningów indywidualnych trening grupowy,
- rodzice zapłacą 3x więcej,
- Kasia zarobi 2x mniej...

No nie, raczej nie. Raczej na pewno nie. Nie? No to wynocha, Kasia nie ma tam wstępu!* No cóż, nie ma to nie ma, w pobliskim miasteczku też jest park trampolin, mniejszy, skromniej wyposażony, ale zachwycony tym, że Kasia chce u nich prowadzić treningi dla dzieci. Po pierwszym weekendzie (kiedy to normalnie kupowała bilet wstępu) zaoferowali jej darmowe wejścia. Po drugim - zakupili "ścieżkę" (Air Track), bo potrzebna do ćwiczeń. Po trzecim zapytali, czy Kasia by nie poprowadziła grupy akrobatycznej, tak niezależnie od treningów "swoich dzieciaków", bo na pewno by mieli dużo chętnych.

Czy park trampolin nr 1 odczuł brak kilkudziesięciu osób przychodzących regularnie? Nie wiem, nie obchodzi mnie to. Ale chyba nie tak się prowadzi interesy...

*odnośnie tego "wynocha", to nie wiem, jak to było dokładnie, czy faktycznie zakazali Kasi wstępu, czy też po prostu tak postawili sprawę, że sama zrezygnowała.

park_trampolin

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 134 (142)

#85398

przez (PW) ·
| Do ulubionych
"Zagotowało się" we mnie wczoraj i muszę to z siebie wyrzucić. Byłam z Młodą na zawodach i jak to na zawodach - oczekiwanie, nerwówka, rodzice wychodzą na papierosa, gadają, czekając na start swojego dziecka, potem na wyniki. Rozmawiałam z mamą pewnej dziewczynki - bardzo utalentowane dziecko, pół roku młodsza od mojej Młodej, a startuje już w kategorii o klasę wyżej, oprócz talentu dużo pracy w to wkłada, sukcesy odnosi jak najbardziej zasłużenie. I jej mama żaliła się na problemy z trenerką, że nie idą treningi tak, jak trzeba, że nie wiadomo, co z następnymi zawodami, że miała przejść jeszcze klasę wyżej, a tu chyba nic z tego, jak to tak, córka ma już 9 lat i zaraz będzie ZA STARA!

Nie, to nie ona jest tutaj piekielna. Piekielni są wszyscy ci, którym udało się jej wmówić, że dziewięciolatka (bardzo zdolna, podkreślam!) może być na coś za stara! Ja też jakiś czas temu dałam sobie wkręcić, że Młoda jest "za stara" (będzie następna historia), więc rozumiem presję, ale do jasnej chole*y, nie zgadzajmy się na wmawianie nam, że dzieci są na cokolwiek za stare.

Parę przykładów:

1. Bardzo specyficzny sport - gimnastyka artystyczna. Pięciolatki startują w zawodach, jeśli zapiszesz siedmio-, ośmiolatkę na zajęcia, to trafi do rekreacji, bo jest za stara.

2. Szkoły tańca - grupy początkujące są dla dzieci w przedziale wiekowym 4-7 lat, ewentualnie 7-11 (przy tańcach wymagających większej sprawności i koordynacji ruchowej). Masz nastoletnie dziecko, które chciałoby rozpocząć przygodę z tańcem? Jest za stare!

3. Szkoły językowe - za późno zorientowałeś się, że twoje dziecko nie radzi sobie z językiem obcym w szkole (ewentualnie chcesz, aby zaczęło się uczyć jeszcze jednego)? "Przykro nam, na tym poziomie zaawansowania prowadzimy tylko zajęcia dla maluchów..." - czyli twoje dziecko jest za stare!

Ja się nie zgadzam! Nie zgadzam się na taki "wyścig szczurów", do którego są wciągane nawet dzieci - zacznij teraz, jak najwcześniej, bo później nie zdążysz, będzie za późno! Nigdy nie jest za późno. A dziecko ma prawo do bycia dzieckiem, do wolnego czasu, zabawy, a nawet po prostu do "nicnierobienia" bez obawy, że nie zdąży, coś zaprzepaści, czegoś nie osiągnie. Bez biegania z jednych zajęć dodatkowych na drugie, bez presji "musisz, bo będziesz nikim".

Młoda ma prawie 10 lat. Raz dałam się nabrać, że jest "za stara" i nigdy więcej. Ona ma całe życie przed sobą, a ja postaram się dopilnować, żeby nie dała sobie wmówić, że dla niej już na coś za późno.

współczesny_świat

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 194 (234)

#85399

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Tym razem będzie długo, ale ta historia "kiełkowała" we mnie prawie od roku, a dzisiaj zdecydowałam się ją opisać. Może dlatego, że w poprzedniej wspomniałam, jak to dałam sobie wmówić, że Młoda jest na coś "za stara" - ale nie to jest jej główną piekielnością.

Moja córka trafiła w przedszkolu na ten "genialny" czas, kiedy zlikwidowano wszelkie zajęcia dodatkowe, w tym rytmikę, a że była dzieckiem bardzo żywym i ruchliwym, zdecydowałam, że poszukam jej jakichś dodatkowych zajęć ruchowych. Dosłownie "przez płot" miałyśmy szkołę, w której popołudniami odbywały się zajęcia z gimnastyki artystycznej, więc poszłam z Młodą na pokaz w dniu otwartym. Zachwyciłyśmy się obie - Młoda kolorowymi, błyszczącymi strojami zawodniczek, ja lekkością i gracją, z jaką te zawodniczki się poruszały nawet poza planszą. Pomyślałam, że nawet jeśli moje dziecko tylko tyle na tym skorzysta, to warto. Krótkie pytanie - "Chcesz? Zapisać cię?" i skwapliwa odpowiedź Młodej (wpatrzonej w kostiumy zawodniczek) - "TAK"!

Miała wtedy pięć lat, dokładnie pięć i pół. Rok w grupie naborowej i pod koniec sezonu pytanie do trenerki, co dalej. "No przykro mi, nie rokuje, proponuję grupę rekreacyjną. Ewentualnie możemy jeszcze na rok zostawić w grupie naborowej, może zrobi jeszcze jakieś postępy, ale wtedy to już będzie za stara na zawodniczkę...". No dobra, nie powiedziała "za stara", powiedziała chyba "za duża", ale wiadomo o co chodzi. OK, niech będzie ta rekreacja, naprawdę nie planowałam dla Młodej żadnej kariery sportowej, chodziło mi o zapewnienie jej rozwoju fizycznego, a widziałam, że robi postępy i lubi te zajęcia. Tylko to rozczarowanie w jej wzroku, że nie będzie kolorowego kostiumu i startu w zawodach...

Pierwszy rok w rekreacji - super! Młoda nadal robiła postępy, była coraz lepsza, coraz sprawniejsza, coraz więcej umiała. Drugi rok - zaczęłam się zastanawiać... Do grupy zaawansowanej (zawodniczki) trafiały dziewczynki, które wg mnie umiały mniej niż Młoda. Ale no dobrze, jestem matką, nie jestem obiektywna, może mi się tylko wydaje. Jednak na koniec trzeciego roku jej przygody z gimnastyką artystyczną doszłam do wniosku, że Młoda od roku "stoi w miejscu". Nic już się nie uczy, nie rozwija, owszem, jest bardzo sprawna fizycznie i tyle. Utrzymuje cały czas taki sam poziom.

Sama z siebie może bym nic nie zrobiła, ale przyjaciółka mnie popchnęła do działania. "Słuchaj, u nas w mieście jest jeszcze akrobatyka sportowa, spróbuj!". No cóż, spróbowałam. Najpierw naszukałam się w necie, okazało się, że mają tylko stronę na fb, napisałam do nich i dostałam nr tel. do głównej trenerki. Zadzwoniłam (wtedy jeszcze nie wiedziałam, że właśnie spotkałam najbardziej piekielną osobę, jaką kiedykolwiek znałam), kazała przyjść na trening.

Przyszłyśmy. Zostawiłam Młodą i uciekłam, przyszłam po zakończeniu treningu i pytam - "Chce ją pani? Nadaje się?". W odpowiedzi usłyszałam krótkie - "Treningi w te i te dni, na tą i na tą godzinę. I krótkie spodenki niech założy, nie legginsy!". Po około miesiącu znowu krótka rozmowa z trenerką:

- W listopadzie zawody.

- Ale jak to zawody??? Ona dopiero miesiąc chodzi...

- Ona JUŻ miesiąc chodzi! Na co mamy czekać?

Pojechała. Miała swój piękny, kolorowy kostium. I jej trójka zdobyła złoto. A ja miałam ochotę pojechać tam, na tą całą gimnastykę artystyczną i pomachać im tym złotym medalem Młodej przed nosem... No wiem, nieładne pragnienia, ale nasiliły się, kiedy trenerka w telegraficznym skrócie (czyli jej zwykły styl rozmowy) poinformowała mnie, co było z Młodą nie tak:

- Ona ma pracować nad kolanami!

- ???

- Przecież ma niedoprost kolan, punkty im za to obcinają, ja już jej pokazałam, co ma robić!

Tak, Młoda miała tzw. "niedoprost kolan" - niezauważalny dla laika, nie przeszkadzający w codziennym życiu czy nawet w uprawianiu sportu, pod warunkiem, że ten sport nie wymagał idealnej sylwetki... Nie do końca wyprostowana noga w kolanie jest nie do przyjęcia w sportach gimnastycznych. Noga od biodra do stopy ma stanowić idealną linię prostą. Kilka miesięcy ćwiczeń (prostych i nudnych) spowodowały zniknięcie problemu, chociaż czasem jeszcze na treningu Młoda usłyszy od trenerki - "Kolana!!!".

A ja się pytam - dlaczego nikt na gimnastyce artystycznej nie zauważył problemu Młodej z kolanami? Czy też zauważyli i dlatego uznali, że "nie rokuje"? Przez trzy lata tam chodziła, wiele razy byłam, pytałam o postępy, o to, nad czym ma pracować, co jest nie tak, a co jest OK. I w tym momencie już nie wiem, która opcja jest bardziej piekielna - czy to, że nie zauważyli problemu, czy też to, że zauważyli go i nie raczyli mnie o nim poinformować...

sport

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 150 (184)

#85216

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Głupota ludzka nie ma granic...

Idę osiedlową uliczką za młodą kobietą, wcale nie tak blisko, bo "przestrzeń osobistą" mam dosyć dużą, ale i tak słyszę, co mówi do kogoś przez telefon:

- Tak, jednak dzisiaj wyjeżdżam, nie jutro. No nie, nie mam ci jak tych kluczy podrzucić, ja dosłownie mam pół godzinki na spakowanie się i wyjazd, nie zdążę! Słuchaj, to zrobimy tak, ja je wrzucę do mojej skrzynki na listy i jej po prostu nie zamknę, jak przyjdziesz jutro wieczorem, to je weźmiesz i wejdziesz bez problemów. No jak to jaki numer, 35, nie pamiętasz? Dobra, to ja kończę i lecę się spakować!

Skręciła do bloku, weszła do klatki, a ja zastanawiam się, czy nie prościej byłoby wywiesić kartkę "OKRADNIJ MNIE" zamiast tyle się produkować przez telefon?

osiedle

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 97 (139)

#85426

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Ja wiem, że historii o kradzieżach było już dużo. I każda jest piekielna, ale w pewnych sytuacjach kradzież jest już szczytem sku*wysyństawa.

Na sobotnich zawodach jednej z dziewczynek (zawodniczek) zginęły spodnie. Tak, spodnie! Pytam, jak to dziecko miało wrócić do domu? W stroju startowym czy może w samych majtkach, bluzce i kurtce? Gdyby nie to, że inna dziewczynka pożyczyła jej swoje zapasowe spodnie (dresowe), to pewnie by tak było.

I nie, nikt nie wziął przez pomyłkę. Po powrocie z zawodów pytano wszystkich, czy ktoś nie spakował przez przypadek nie swoich ciuchów, no niestety nie. Zginął również jeden z kostiumów startowych (własność klubu). Udław się, złodzieju. Obyś kiedyś musiał wracać do domu bez spodni!

zawody_sportowe

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 147 (159)

#85382

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia oprócz tego, że piekielna, to jeszcze dziwna, dotyczy mojej przyjaciółki i mnie, a piekielna jest w tym wszystkim pewna firma.

Wczoraj przyjaciółka zapytała mnie, czy mogłabym wpaść do niej na chwilę i odgrzać jej dzieciom obiad, gdy ona będzie w pracy, bo mikrofalówka jeszcze nie dotarła, a jej kuchenka gazowa to grat, który jak dla mnie powinien być użytkowany tylko przez osoby pełnoletnie, najlepiej z wysokim ubezpieczeniem od NN.

Gdy byłam u niej, zadzwonił telefon, odebrałam, miły pan zapytał, czy rozmawia z panią Agnieszką Iksińską, a w sumie nie, nie zapytał, to było stwierdzenie: "pani Agnieszka Iksińska, tak?". Zawiesiłam się na moment, bo co prawda stoję w kuchni Agnieszki, rozmawiam z jej dziećmi, podgrzewam im obiad, a drzwi otworzyłam własnym kluczem, no ale nie, mimo tego wszystkiego nie jestem Agnieszką Iksińską. Przez głowę jeszcze przeleciała mi myśl, że właśnie w związku z powyższym facet myśli, że jestem Agnieszką, ale natychmiast uświadomiłam sobie, że on dzwoni na mój telefon. Mój. Komórkowy. Odblokowało mnie, poinformowałam go, że nie rozmawia z panią Iksińską, facet mocno zdziwiony, ale nadal grzeczny zapytał mnie, kim w takim razie jestem dla pani Agnieszki Iksińskiej. Odruchowo odparłam, że przyjaciółką, na co usłyszałam: "W takim razie proszę poinformować przyjaciółkę, żeby skontaktowała się z nami na ten nr telefonu. Dziękuję, do widzenia", po czym rozłączył się.

Czyli tak - dzwoni do mnie jakiś facet, nie przedstawia się ani nie podaje z jakiej firmy dzwoni i jest bardzo zdziwiony, że nie rozmawia z Agnieszką Iksińską. Wujek Google nie pomógł, numeru telefonu z którego do mnie dzwoniono (stacjonarny, z Wrocławia) nie znalazłam tam. Agnieszce oczywiście opowiedziałam tę sytuację, pozastanawiałyśmy się przez chwilę o co tu biega, po czym stwierdziłyśmy "olać to".

Dzisiaj kolejny telefon, tym razem z numeru komórkowego i tym razem pani, w przeciwieństwie do wczorajszego pana bardzo niemiła. Przytoczę rozmowę:

- Dzień dobry, czy pani Agnieszka Iksińska?

- Nie proszę pani, nie jestem Agnieszką Iksińską.

- Dlaczego pani Iksińska się z nami nie skontaktowała?

- Hmm... może dlatego, że pani kolega nie przedstawił się, nie powiedział w jakiej sprawie dzwoni ani jaką firmę reprezentuje? Zresztą pani też mi się nie przedstawiła, ja nie wiem, z kim rozmawiam.

- Czyli utrudnia mi pani kontakt z panią Iksińską?

- Proszę pani, tak jak powiedziałam, nie wiem z kim rozmawiam. Może pani być np. oszustem, naciągaczem, złodziejem, skąd ja mam to wiedzieć?

- Czy pani sobie zdaje sprawę z tego, że rozmowa jest rejestrowana i ja mogę panią oskarżyć o zniesławienie?

- A czy pani zdaje sobie sprawę z tego, że ja mogę panią oskarżyć o nękanie telefoniczne?

- Pani Iksińska ma się z nami jak najszybciej skontaktować, inaczej będą wyciągnięte konsekwencje! Firma Gebleble!

Serio, nazwa firmy właśnie jakoś tak mi zabrzmiała, pani rzuciła ją szybko i niewyraźnie, po czym do kompletu rzuciła słuchawką. Znaczy, rozłączyła się z fochem wyczuwalnym nawet przez telefon.

Wujek Google tym razem nie zawiódł i ten numer wyświetlił mi się w wynikach. Ups, windykacja... Natychmiast zadzwoniłam do Agnieszki i zaczęłyśmy zastanawiać się, o co tu chodzi? Po prawie godzinnej rozmowie doszłyśmy do pełnego consensusu, a mianowicie - nie wiemy, o co chodzi! Owszem, zarówno Agnieszce, jak i mnie zdarzało się brać różne kredyty, nawet chwilówki, ale wszystko uczciwie i w terminie spłacane. Zaległości u swojego operatora również żadna z nas nie ma, a poza tym Agnieszka dopiero od niedawna ma abonament telefoniczny, do tej pory preferowała tzw. "ofertę na kartę" i doładowywanie telefonu. Ale główne pytanie, które nas nurtuje brzmi: skąd, do jasnej ciasnej, oni wzięli taki "komplecik" - jej imię i nazwisko + mój numer telefonu? Uprzedzając komentarze - nie, na pewno nie wzięła "chwilówki" czy czegokolwiek nie zamierzając spłacać i specjalnie podając "na odczepnego" mój numer.

Dodam jeszcze, że firma ma nieciekawe opinie w internecie i niektóre jej działania są określane jako oszustwo. Nazwa firmy poniżej.

GetBack

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 136 (144)

#85355

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia użytkowniczki Nikusia1 i przedstawiona w niej postać Kacpra przypomniała mi Maćka (i Ewę).

Pracowałam wtedy w Domu Opieki i któregoś dnia przełożona oświadczyła nam, że zatrudniono dwoje nowych opiekunów. Wiwatów i oklasków nie było, mimo że jak najbardziej dodatkowe osoby do pracy były potrzebne - nauczeni doświadczeniem (był taki czas, że same "wynalazki" do pracy przychodziły), woleliśmy wstrzymać się z objawami zachwytu.

Pierwsze wrażenie było dość sympatyczne, Ewa bardzo miła, Maciek trochę za bardzo w typie Don Juana, ale nachalny nie był, więc dało się przeżyć. Stanowili parę, o czym kilkakrotnie i z dużym naciskiem poinformowali, dodając przy tym, że oni zawsze mają być razem na zmianie. Hm, nie moja sprawa, nie ja układam grafik, jak się tak da, to pracujcie sobie razem, tylko gryzło mnie pytanie PO CO? Młodzi ludzie, owszem, ale tak po dwadzieścia parę lat mieli, więc ich związek nie był zauroczeniem nastolatków, kiedy to "nie wytrzymam bez ciebie ani minuty!".

Bardzo szybko okazało się, dlaczego oni MUSZĄ pracować razem. Mianowicie pracowała tylko Ewa, Maciek zaś stał z rękami w kieszeniach i przyglądał się temu. Na nasze (początkowo) delikatne uwagi, że może by jej pomógł, odpowiadał: "a po co, przecież sobie radzi". Próby rozdzielenia ich i przydzielenia do różnych zadań kończyły się tym, że Ewa kończyła to, co miała zrobić i biegiem leciała do Maćka, który albo nie zrobił nic, albo (później nieco) bardzo nieudolnie symulował, że jednak coś robi.

No cóż, pracodawca nie będzie płacił dwóm osobom, kiedy w rzeczywistości pracuje tylko jedna, a ta druga po prostu JEST w pracy i tyle... Po okresie próbnym zostało im zakomunikowane, że na Ewę czeka umowa, a Maćkowi dziękują. Oburzyli się straszliwie, stwierdzili, że tak się nie robi, oni są parą i jak się zatrudniają, to razem, tu ich nie chcą, to pójdą gdzie indziej!

Z tego, co wiem, to nie znaleźli jeszcze tego swojego wymarzonego "gdzie indziej".

dom_opieki

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 145 (147)