Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

anulla89

Zamieszcza historie od: 4 marca 2011 - 3:58
Ostatnio: 21 lipca 2020 - 7:53
O sobie:

Skoro już tu zajrzałeś, to Ci powiem co nieco... Urodziłam się w 89' w najpiękniejszym polskim mieście (czyli oczywiście we Wrocławiu). Mam wspaniałego, gburowatego męża, i dwie wiecznie uśmiechnięte córki (roczniki 2008 i 2018). Poza tym jestem fanką kotów, mam jednego biało czarnego, przygarniętego wprost z chodnika pod blokiem, lenia o niesamowicie miękkim futerku, i drugiego, szroburego rozrabiakę, uzyskanego w identyczny sposób :) Tyle chyba Ci wystarczy? Miłego dnia życzę:)

  • Historii na głównej: 12 z 19
  • Punktów za historie: 2470
  • Komentarzy: 403
  • Punktów za komentarze: 1568
 

#69092

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Chałupę mam w starej, przedwojennej dzielnicy willowej, a to równa się wąskie uliczki, obsadzone drzewami. Wszyscy parkują na posesjach, ruch mały. I tak było, dopóki na granicy tego idyllicznego fyrtla nie pojawił się ON. Potwór morski przeokrutny, wrogi wszystkiemu, stwór straszliwy. Lewiatan...

Fruwające papiery, folie itepe, no cóż, Polska, kraj zafoliowanych drzew, się pozbiera, luz, co dziołchy sklepowe winne, że im pojemniczki o takie tyci tyciusieńkie podstawiają... Zaopatrzenie o 5:00, łup, cup, pierdut, okraszane często swojską k...ą macią. Wstaję o wczesnych porach, mam luz, sąsiedzi mniej.

Cóż, stwora każdego można obłaskawić, sługi jego tudzież (często właśnie wyżej wspomnianą niewiastą o skomercjalizowanej czci się podpierając), jednak Potwora wizytujących wielu, a miejsc parkingowych zero. No i mamy problem...

Uliczki między chodnikiem a jezdnią mają metrowy pas zieleni. Wrrrróć - w części już miały. Wszak gdzie auto ma biedny klient postawić? Jebut - na trawniku, kij, że przed czyimś domem. Sąsiedzi wbili paliki, ja postawiłem dwie donice, wsadziłem krzojdy, gra gitara, trawka rośnie po rekultywacji. Ale, ale, to gdzie tu auto zaparkować? O - voila, tu można. A że brama? No przecież ja na chwilę! Tu aż prosi się o definicję chwili. Zaskoczę czytelników - to miara czasu, równa około dwudziestu minutom.

I właśnie tu pojawia się zabawna część historii. Nawet dwie. :D

Number one - sąsiadka ma zaraz obok podjazdu krawężniki mocno podniesione korzeniami starej lipy. Zamiatałem liście, podchodzi do mnie pani klientka (Potwora znaczy) i wniebogłosy - jak tak można, kto o to dba, ratunku, hilfe i wszystko przez Tuska. Wszystko czyli pani, parkując prawymi kołami na jezdni, lewymi na podjeździe i trawniku, zgrabnie sobie auto powiesiła. Okazałem się prawdziwie piekielnym, gdyż pomocy odmówiłem, kobitkę obsobaczyłem i obróciwszy na pięcie, dalej majtałem miotłą.

Number two - sprzątałem garaż, wrota otwarte na oścież, brama też, samochód na ulicy, na podjeździe. Wojuję, kurz, bajzel. Spoglądam na auto, a tam zza niego powstaje i czmycha Strażnik Miejski. Tknięty przeczuciem podszedłem - na kole blokada. :D:D:D Dzwonię. Tak, patrol przyjedzie. Do godziny... Pani droga, właśnie odjechali, zawróćże i uwolnij z jasyru moją puszkę! Do godziny, katarynka chrzaniona.

Dwie godziny później...

(Ja umyty i przebrany)

- Waszeć uwolnij mi auto!
- 150!
- Panie - mój podjazd, moja brama, moje auto!
- 150!
- Zadzwonić po drogówkę?
- Pan dowód osobisty i rejestracyjny pokaże.

Pan pokazał, auto panu uwolnili, pan happy, Strasznicy mniej.

I tu pytanie. Jaki ma sens BLOKOWANIE pojazdów, które BLOKUJĄ czyjąś bramę? Najtrafniejsze odpowiedzi będą nagradzane landrynkami.

ulica

Skomentuj (24) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 233 (423)

#83114

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Zaliczyłem stłuczkę na rondzie. Wszyscy dookoła twierdzą, że to moja wina. Ja twierdzę inaczej. Zobaczymy, co będzie dalej... a było to tak.

Standardowe rondo dwupasmowe, nie turbinowe, z trzema zjazdami. Mówiąc obrazowo pierwszy w prawo, drugi na wprost, trzeci w lewo. Z formalnego punktu widzenia ten opis oczywiście jest nieprawidłowy, ale myślę, że wiadomo o co chodzi. Dojazd do niego w postaci dwóch pasów. Godziny poranne, więc ruch całkiem spory, ale bez nadmiernie intensywnego. Mój zjazd jest drugi, bo jadę na wprost.

Dojeżdżam do ronda, zmieniam pas na prawy (bo mniej samochodów na nim stoi), po krótkim oczekiwaniu wjeżdżam na rondo i jadę prawym pasem. Mijam pierwszy zjazd... no prawie mijam, bo w tym momencie centralnie w mój samochód z lewej strony ładuje się złotówa starym Mercedesem (mój Peugeot jest jeszcze starszy, ale to detal :) ). Jechał pasem wewnętrznym i skręcił w pierwszy wyjazd nie zwracając uwagi na to, czy ktoś jedzie pasem zewnętrznym.

Oczywiście awantura, machanie rękami, wrzaski "jak jedziesz debilu? Wzywam policję, zabiorą ci prawo jazdy" i tak dalej. No bardzo chętnie, zatem dzwonię na policję i zgłaszam stłuczkę.

Zbierają się ludzie, każdy twierdzi to samo - taksówkarz jechał prawidłowo. Zatrzymał się jakiś inny samochód, jego kierowca stwierdził, że nagrał całą sytuację na swojej kamerce. Świetnie, poprosiłem go o przesłanie mi nagrania, zgodził się zaczekać na policję. W międzyczasie wszyscy zgromadzeni łącznie z autorem nagrania opierdzielają mnie za spowodowanie wypadku. Mam na to centralnie wywalone, bo głos decydujący ma przecież policja...

Nie ma to jak być naiwnym.

Przyjeżdżają bagiety. Wysiada pani policjantka, drugi bagieciarz zostaje na razie w radiowozie. Opisuję co i jak, taksówkarz także pomagając sobie wydatnie rękami, w otoczeniu niezwykle bojowo nastawionego tłumu. Oględziny ronda, oznakowania, samochodów, nawet nagrania z kamery.

Werdykt? Moja wina, bo wymusiłem pierwszeństwo na taksówkarzu, zjeżdżał z ronda, to miał pierwszeństwo, bo ja złamałem przepisy jadąc prawym pasem dalej zamiast zjechać z ronda. Mandat bodajże 500 złotych i 6 punktów. Odmówiłem przyjęcia. Przyszedł drugi z policjantów i zaczął się wymądrzać, że cytuję "sąd mnie udupi na kilka tysięcy jak nie przyjmę". Nie przyjąłem. Ogólnie rzecz biorąc gliniarze sobie śmieszkowali ze mnie razem z gapiami opowiadając na przykład, że ludzie jeżdżą jak idioci i co chwilę mają wezwania na interwencje takie jak ta - mając na myśli rzecz jasna mnie.

Taryfiarz jeszcze się żołądkował, że mają sprawdzić moje OC, bo on poniósł spore szkody i musi auto naprawić, bo nie będzie miał za co żyć. Tu miał rację - do naprawy już gołym okiem widać było mnóstwo rzeczy, tyle tylko że raczej moje OC mu się do tego nie przyda.

Zażądałem w każdym razie skierowania sprawy do sądu i na odchodne powiedziałem bagieciarzom jeszcze, że niech się szykują powoli na patrolowanie nocami parków na piechotę, bo wożenie dupy w radiowozie za państwowe pieniądze zaraz po rozprawie się im skończy. A co, odrobina satysfakcji się mi należała :)

Oczywiście nie mam cienia wątpliwości, że wygram sprawę. Zastanawiam się tylko, czy prawo jazdy można teraz dostać za naklejki z Biedronki, jak te świeżaki, czy jak? Jeszcze rozumiem zwykłych ludzi, ale żeby policja się tak kompromitowała nieznajomością przepisów?

stłuczka rondo debile przepisy

Skomentuj (41) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 138 (190)

#83193

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Na fali zasłużonej krytyki piekielnych lekcji wudeżet, opowiem wam jak to było u mnie w szkole.

Lekcje prowadziła pani położna (to było tuż po zlikwidowaniu liceów medycznych, kilku nauczycieli zostało po przekształceniu naszej szkoły w zwykłe liceum - ta pani miała też uprawnienia do biologii). Gdy w innych szkołach katechetka na wdż mówiła, że seks przed ślubem to zło, antykoncepcja to zło, wszystko to zło i dzieciaki mają spać z rączkami na kołdrze, u nas było wszystko - bez żenady dostawaliśmy odpowiedzi na nasze pytania i mogliśmy zawsze przedyskutować każdą sprawę i wątpliwość, wiedzieliśmy wszystko o dojrzewaniu, zapłodnieniu, ciąży, antykoncepcji.

A gdy po kilku tygodniach obgadaliśmy wszystko i nie było już pytań, pani położna postanowiła do końca semestru puszczać nam filmy z porodów. Żadne tam obrobione "cuda narodzin". Kamera centralnie ustawiona na miejsce akcji, lejąca się krew, dobrze widoczne nacięcia, szycia, pękania, wszystko w akompaniamencie wrzasków rodzącej. Dla pani położnej to była codzienność (zresztą kilku z naszej klasy też odbierała!), a my, szczególnie dziewczyny, byłyśmy zielone z przerażenia. Po dwóch takich lekcjach większość załatwiała sobie z lekcji zwolnienie u rodziców. Czasy jeszcze takie, że rodzice niezbyt się interesowali co tam pokazują dzieciom w szkole.

Czy było to piekielne? No cóż, te filmiki to była sama prawda i natura. Na pewno było to piekielnie skuteczne - ŻADNA co chodziła na wdż u pani położnej w ciążę przed maturą nie zaszła!

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 214 (230)
zarchiwizowany

#55117

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Dawno, dawno temu, zapewniwszy sobie jakieś tam dochody postanowiłam wyprowadzić się z domu. Desant został wykonany sprawnie i- po raz pierwszy w życiu- zamieszkałam zupełnie sama. Bez rodziców, współlokatorek, brata i podobnych. Pierwszej nocy odbyła się impreza, a drugiej nie mogłam spać, bo wydawało mi się, że się do mnie włamują. W moim zupełnie pustym mieszkaniu słychać było jakieś nieokreślone stuki i odgłosy, z których każdy budził mnie ze snu, interpretowany jako ostrzeżenie przed złodziejem/ gwałcicielem/ mordercą (niepotrzebne skreślić).

Po tygodniu podskakiwałam na każdy niespodziewany odgłos. Nie chciało mi się też wracać do domu- bo po co. Siedziałam znajomym na głowie i wszyscy mieli mnie dość, bo zrobiłam się nerwowa.

- Przygarnij se coś- podsunęła mi koleżanka, mając na myśli chłopa, ale pomyślałam sobie, że zanim sobie jakiegoś oswoje na tyle, żeby mógł się się wprowadzić, to wcześniej zwariuje na tej swojej pustelni.
Przygarnęłam sobie wiec kota, jako że był opcją mniej kłopotliwą. Dachowca ze schroniska. Odtąd wszystkie nieokreślone odgłosy były zwalane na niego i mogłam spać spokojnie.
Nieoczekiwanie (dla mnie przynajmniej) okazało się, że całe mnóstwo ludzi ma problem z moim kotem. Zaczęło się od:
- "zostaniesz starą panną, z piątką kotów".
- "on jest brzydki, dlaczego nie wzięłaś sobie rasowego"
- "ja nie będę u Ciebie nic jeść, bo będzie z sierścią"

i dalej, chór ciężarnych koleżanek:

- "ja do ciebie nie przyjdę bo ty masz kota". Zaświadczenie od lekarza, że kot jest "czysty" i nie wychodzi oraz argument, że jest karmiony tylko karmą sklepową nie trafiał.

a potem:

- "jak to nie kupujesz skórzanej kanapy? Kot podrapie? No wiesz- urządzać mieszkanie pod kota- zupełnie ci odbiło, pozbądź się go"
- z wymianą glinianych doniczek na plastikowe to samo
- i z wymianą ciemnych dywanów na jasne, bo kot biały i nie ma tego koszmarnego problemu ze sierścią przy jasnych- to tym bardziej
- a jak wrzuciłam zdjęcie z siebie z kotem na fb to już w ogóle
- ale to i tak było niczym, w porównaniu ze stopniem zdziwaczenia,jaki u mnie zdiagnozowano kiedy przyznałam się, że wydaje 100 zł miesięcznie na kota
- i kiedy rozmawiałam z koleżanką- kociarą (szczęśliwą posiadaczką 7 miu) o tym jakie one są śmieszne
- i jeszcze an dodatek sprzątam mu kuwetę ręcznie, co dla każdego normalnego człowieka jest uwłaczające
- a podrapane dłonie świadczą w ogóle o tym, że to psychol, i jak ja mogę na takie rzeczy pozwalać
- poza tym każdy lepiej ode mnie wie jak wychować mojego kota
- i on mnie w ogóle nie kocha. Koty nie potrafią...
-... i zje mnie po śmierci.

Jako, że jestem mistrzem biernej agresji i upartego, milczącego oporu kot dalej jest a znajomości zweryfikowały się same z siebie, bez żadnego podejmowania drastycznych decyzji z mojej strony. Po prostu jakoś tak wyszło, że ludzie najbardziej nieprzyjaźnie do niego nastawieni tak na prawdę tolerowali mnie a nie akceptowali. Ot ciekawostka :)

Skomentuj (47) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 184 (354)

#83142

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pracuję sobie ostatnio na budowie.

Mój bezpośredni szef bardzo szybko wpadł na to, że skoro ma mnie pod ręką, to mogę za niego załatwiać różne rzeczy, których on nie lubi.

Wezwał mnie i tak mi rzecze:
"Będziemy wchodzić na nową budowę na terenie zamkniętym pewnej instytucji. Pójdziesz tam i…"

a) "... podejdziesz do strażaka. Wytłumaczysz mu, że mamy zmienną liczbę ludzi na budowie, że nie da się nas przeszkolić wszystkich razem i ustalisz jakiś harmonogram, żeby zrobić to partiami”.

No to idę. Na portierni mówię, co i jak. Łączą mnie ze strażakiem. Rozmawiam z nim przez tel, przedstawiam się i mówię "… mamy zmienną liczbę ludzi na budowie, nie da się nas przeszkolić wszystkich naraz. Trzeba by to robić partiami, może ustalimy harmonogram?”.

I tu przerwał mi wściekły ryk:
- PANI NIE BĘDZIE MI MÓWIĆ, CO TRZEBA BY ZROBIĆ! JA SWOJĄ ROBOTĘ ZNAM! PROSZĘ MI SIĘ TU MNĄ NIE RZĄDZIĆ! TO JEST BEZCZELNE! NIE JESTEŚCIE PIERWSZĄ EKIPĄ, KTÓRA MA PRACOWAĆ NA TERENIE ZAMKNIĘTYM! TO JA USTALAM ZASADY, A NIE PANI. TO WY MACIE SIĘ PRZYSTOSOWAĆ DO NAS!!! A tak poza tym, idę od jutra na dwa tygodnie urlopu, proszę kontaktować się po 15! - i jeb słuchawką.

b) "... dzwonił Pan Piekielny, powiedział, że chce widzieć kogoś z nas, da ci jakieś dokumenty, to je przywieź”.

Puk, puk.
- WEJŚĆ!
- Dzień dobry. Ja z HellBUD-u. Podobno chciał pan widzieć kogoś od nas.
- JA NIKOGO NIE CHCIAŁEM WIDZIEĆ! JEŚLI O MNIE CHODZI, MÓGŁBYM WAS WSZYSTKICH NA OCZY NIE OGLĄDAĆ! PO CO JA MIAŁBYM CHCIEĆ KOGOŚ OD WAS WIDZIEĆ?! Ja chcę dopełnić formalności narzuconych na mnie przez ustawę z dnia... zgodnie z przepisem... do czego jestem zobowiązany jako… CO PANI TAK STOI?! SIADAĆ!

Siadłam.
- To może dopełnimy tych formalności?
- Pani przyjdzie jutro, nie uzupełniłem pisma jeszcze.
Noszkurfa.

c) "... zaniesiesz listę pracowników do Pana Diabelnego”.

- Pan Diabelny?
- Tak
- Dzień dobry. Ja z HellBUD-u. Przyniosłam listę pracowników do przepustek razem z oświadczeniami.
- TO ILE TEGO JEST?!
- 56.
- TO WY WSZYSCY BĘDZIECIE NA BUDOWIE?
- No naraz nie. Ale wszyscy pojawią się na budowie.
- To proszę mi dać listę 10 pracowników, którzy będą się najczęściej pojawiać, im wyrobimy stałe przepustki, a reszta niech wchodzi na jednorazowych.
- Ustalenia z górą były inne.
- Ale tu rządzę JA i będzie tak, jak JA mówię. A teraz żegnam. Aha. I listę przynieść po 15, bo jadę na urlop teraz.
Noszkurfa.

BONUS:
Siedzę w samochodzie następnego dnia i gram w Mahjonga na komórce, bo czekam aż pan Piekielny przez godzinę uzupełni trzy zdania w dokumencie. Bo jak przyszłam, to nie uzupełnił.
Podchodzi do mnie strażnik i pyta:
- A co tu tak pani?
- A czekam se - i pokazuję jednorazową przepustkę.
- Pani dostała tę przepustkę, żeby wejść, załatwić, co trzeba i wyjść. A nie sobie bimbać. Jak ma pani sobie bimbać, to poza terenem zamkniętym!
- Nie, bo jak będę wychodziła, to będę musiała oddać przepustkę i robić nową, gdy wrócę.
- Pani nie może tak sobie grać, tu jest poważna instytucja!
Noszkurfa.

- To ja idę do pana Piekielnego.
- To pani idzie.

Resztę tej godziny spędziłam za winklem, na ławce dla palaczy.

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 178 (196)

#82368

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dysortografie, dyskalkulie, dysgrafie, dysleksje!

Skąd to się wzięło?

Otóż możecie sobie myśleć co chcecie. Ja twardo stoję na stanowisku, że z LENISTWA!

Od najmłodszych lat byłam bardzo słaba z matematyki. Dziś zapewne byłabym osobą z „dyskalkulią” albo jakimś innym „dysem”, który nie pozwala mi opanować matematyki. Ale nie 30 lat temu. Moją „dyskalkulię” opanował tata, który siedział ze mną nad matmą całymi godzinami, gdy trzeba było – waląc zeszytem po łbie (nie do pomyślenia dziś, prawda?) i jakoś te pociągi jadące z puntu A do puntu B i te straszne cotangensy, nie mówiąc już o cosinusach do tegoż bitego łba mi wbił. Orłem nigdy nie byłam. Ale bez problemu zdawałam z klasy do klasy, rozumiejąc przerabiany materiał. A oto wszak chodzi.

A co robi dziś szkoła?

Wspaniała szkoła, integracyjna. Złego słowa nie powiem – rozwój emocjonalny dzieci z Aspergerem, niedostosowanie społecznym, zespołem Downa – na najwyższym poziomie. Ale te „dysy”...

Gdy przeczytałam sms od mojego synka (wówczas kl. 3 SP) „Mama jestem w ałtokaże” zatrzęsło mną i wmiotło pod dywan! Ja, purystka językowa, wychowuję wtórnego analfabetę? Tak być nie może!. Zorganizowałam latorośli dyktanda, codziennie. Takie w rodzaju „siedzi Jerzy na wieży i wcale nie wierzy, że w tej wieży jest sto jeży i pięćdziesiąt jeżozwierzy” itp. Bez sensu ale śmieszne.

I co?

I napotkałam straszliwy wręcz opór materii!. On nie będzie pisał, bo on i tak się nie nauczy bo on ma DYSLEKSJĘ!!! Że co???? Że co ma?? A bo tak powiedziała pani od polskiego! No ja cie...

Na spotkaniu z panią wychowawczynią i panią od polskiego dowiedziałam się tego samego. Mój syn ma dysleksję, w związku z czym jego ortografia ( a raczej jej brak) jest oceniany łagodniej o czym syn został poinformowany. Ostrymi słowami wyraziłam mój brak wiary w jakiekolwiek „dysy” oznajmiając, że za moich szkolnych lat „dyslekcja” była leczona czytaniem książek, czytaniem książek, czytaniem książek a w ostateczności pasem w d... i ja w żadne „dysy” nie wierzę!

Pani polonistka się obraziła i oznajmiła, że oto kieruje mojego syna na oficjalne badanie psychologiczne w kierunku dysleksji (szkoda, że wcześniej sama wydała diagnozę i jeszcze wtajemniczyła w nią syna, który wszak teraz nie musi się starać o nic, bo przecież ma dysleksję!)

Oznajmiłam latorośli, że albo pisze dyktanda albo tę jego „dysleksję” wybije mu z głowy całkowity brak komputera, telefonu, tableta i wszelkiej możliwej elektroniki. To go skruszyło, bo choć próbował się bronić, że „pani od polskiego mówiła” to ja byłam nieugięta.

Dziś - po upływie dwóch lat - po „dysleksji” nie ma śladu. Syn robi błędy ortograficzne w trudniejszych słowach, przeciętnie na poziomie swojego wieku. Do badań w kierunku dysleksji nigdy nie doszło, bo zgasła taka potrzeba.

Wiem, rodzice muszą dbać o rozwój swojego dziecka. Ale nauczyciele – jako fachowcy – muszą im w tym pomagać. Czemu pani polonistka sama wydała diagnozę i jeszcze poinformowała o niej ucznia a nie poinformowała jego rodziców? Uczeń poczuł się zwolniony od obowiązku nauki a rodzice pozostawiali w błogim przeświadczeniu, że dziecko rozwija się prawidłowo.

Salve „ałtokaże”!

adult

Skomentuj (115) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 246 (390)

#73613

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jak codziennie rano wyszłam z psem. Niedaleko mojego domu jest spora niezabudowana przestrzeń, gdzie pies może pobuszować w wysokiej trawie, złapać jakiegoś kleszcza (dobra, żartuję, pies nasmarowany czymś niejadalnym dla kleszczy) i załatwić swoje psie sprawy. Aby dojść do tego Edenu, należy przejść spory kawałek ulicą zabudowaną domami jednorodzinnymi. I pies, jak to pies, postanowił zrzucić ładunek sąsiadowi pod furtką.

Na taką okoliczność byłam przygotowana, wyjęłam więc dyskretnie woreczek i nachyliłam się, aby sprzątnąć. Gdy się wyprostowałam zobaczyłam sąsiada pospiesznym krokiem zdążającego w kierunku furtki, a z uszu prawie dym mu szedł.

- Proszę to zostawić, to nie pani.
Rozejrzałam się niepewnie - kolekcjoner, czy co, ale dojrzałam w okolicach furtki skrzynkę z narzędziami, może akurat furtka była naprawiana i tak zostały.
- Ale... - nie zdążyłam nic więcej powiedzieć.
- Nie można na chwilę niczego zostawić, wszystko ukradną, proszę to natychmiast oddać - tu wyciągnął rękę czekając na przekazanie łupu.
- Nie wzięłam niczego, co należy do pana.
- Tak, bo jak leży na ulicy, to już niczyje. Wstyd, dorosła kobieta i zabiera - miło, że nie powiedział "stara baba".

I stoi tak z wyciągniętą ręką, więc co będę mu żałować. Jeszcze ciepłe. Włożyłam mu do dłoni i lekko rozgniotłam. Nie pobrudził się, bo woreczek chronił. Na chwilę zaniemówił i zanim odzyskał głos, oddaliłam się. A głos odzyskał, słyszałam, ale nie wsłuchiwałam się w szczegóły.
Chyba nie powie mi już "dzień dobry". Zresztą nigdy nie mówił.

sąsiedzi

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 560 (568)

#82958

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Piekielna byłam ja – bo nie dość, że perfidnie (aczkolwiek zupełnie odruchowo) skłamałam, to jeszcze zmusiłam starszą panią do biegania…

Przed Zamkiem Książ na ławeczce siedzi kilka starszych pań – tak 75+.
Idziemy z kolegą. On z maliniakiem (owczarek belgijski malinois), ja z bull terierką Grubą.
Spod ławeczki z głośnym szczekaniem startuje mocno przytuczony jamnik. Rzuca się na Grubą. Gruba hyc mi na ręce.

Starsze panie komentują – jaki to ich Pimpuś dzielny – pogonił „psa mordercę” na ręce.

Kolega w szoku – pyta dlaczego Gruba tak reaguje?

Do dziś nie wiem skąd mi to to przyszło, ale bez zastanowienia i głośno odpowiadam:
„wiesz jak zagryzła czwartego jamnika to dostała taki wp…., że jak widzi jamnika, to wskakuje mi na ręce”.

Starsza pani pobiła „rekord świata na 7 m” i złapała Pimpusia agresora...

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 299 (325)

#82894

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Zacznijmy od tego, że mam 21 lat i lubię dzieci - dzieci, a nie niewychowane bachory, a to spora różnica.
Mieszkam w bloku na parterze, obok jest plac zabaw. Wiadomo, że w wakacje dzieci się tam bawią, krzyczą, hałasują, ale to mi nie przeszkadza, bo po to jest plac zabaw.

Piekielność zaczyna się, gdy grają w piłkę. Przed każdym blokiem jest tabliczka z zakazem gry, a 2 minuty od mojego bloku jest boisko, zbudowane kilka lat temu, z bramkami itp.

Wiele razy już krzyknęłam na dzieci, które grały centralnie pod moim oknem w piłkę. W bloku okna nie są ani bardzo nisko, ani też zbyt wysoko, więc da się w nie kopnąć piłką. Podejrzewam, że gdyby któreś z nich zbiło szybę, to mamusia by powiedziała "ojej, to tylko dziecko".

Ale ostatnio wracałam z pracy, wykończona po 10h i jeszcze miałam okres. I pod moją klatką dzieciak tak kopnął piłkę, że uderzyła mnie w brzuch. Wiele kobiet pewnie aż zabolało po przeczytaniu tego, bo wiedzą, że jak ma się okres, to ból brzucha jest często tak silny, że trzeba jechać do szpitala.

Zje*ałam dzieciaka, wkurzona niesamowicie i obolała poszłam do domu. Nie minęło 10 minut i przyszła do mnie jego matka, że co ja sobie wyobrażam, że ja na jej niuniusia (!) nie będę się darła.
Spytałam jej się, czy jej "niuniuś" się pochwalił, co zrobił. Odpowiedziała, że tak, ale to tylko dziecko i piłka. Wkur*iona już niemiłosiernie rzuciłam w nią piłką mojego psa. Z tonu "niuniuś" przeszła na "Ty głupia szmato, co robisz?!". Odpowiedziałam jej, że to przecież tylko piłka, więc po co drze mordę.

Od tamtej pory dzieciaki już nauczyły się, gdzie jest boisko.

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 247 (271)

#76520

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Święta to także czas spotkań z rodziną.
Rozmawialiśmy o wychowywaniu dzieci i tym jak reagować na pewne zachowania. Oczywiście ciężko w tych sprawach o jednomyślność, choć to co zrobiła bratowa ma moją pełną aprobatę, choć dla niektórych może być piekielne (czytaj teściowa i mama).

Bratowa z córeczką czteroletnią były na zakupach, niestety po drodze do kasy mijały dział z zabawkami. Córka złapała lalkę i do koszyka wkłada.
[Bratowa]: Odłóż zabawkę, mamusia nie ma tyle pieniążków, żeby ją kupić. [Córka]nie reaguje na to i próbuje pchać wózek do kasy. Ponowna prośba też nie daje efektu. Cóż, bratowa odpuściła i zapłaciła za wszystko w kasie. Gdzie piekielność? Upatrywałem jej w tym, że tak łatwo się poddała i pozwala córce rządzić, ale nie...

Kolacja. Kanapki z wędliną, warzywami.
Śniadanie podobne, kolejna kolacja też.
Następne śniadanie już tylko chleb z masłem, podobnie i kolacja bez rarytasów. Córka nieco zdziwiona, ale nie komentowała do następnego dnia i śniadania gdy znowu na stole były tylko kanapki z masłem.

[C]: Mamusiu, a gdzie wędlinka?
[B]: Mamusia mówiła, że nie ma pieniążków na zabawkę, ale się uparłaś to teraz nie ma pieniążków na wędlinkę.
Po śniadaniu córeczka z płaczem przybiegła z lalką i mówi, żeby oddać ją w sklepie, bo woli kanapki z wędliną.
Oczywiście babcie uważają ją teraz za złą matkę, która znęca się nad ich ukochaną wnusią, a ja uważam, że to dobra lekcja dla dziecka.

wychowanie

Skomentuj (54) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 673 (685)