Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

singri

Zamieszcza historie od: 13 września 2011 - 4:02
Ostatnio: 5 maja 2024 - 9:33
  • Historii na głównej: 109 z 141
  • Punktów za historie: 17487
  • Komentarzy: 1835
  • Punktów za komentarze: 12361
 

#88059

przez (PW) ·
| Do ulubionych
https://piekielni.pl/41474

No i przypomniało mi się...

Zamierzchłe czasy, kiedy to jeszcze przebywałam w Domu Samotnej Matki.
W tymże Domu miałyśmy dyżury sprzątania. W jednym konkretnym dniu tygodnia siadałyśmy przy stole i ustalałyśmy rozpiskę na następne siedem dni - ta łazienki, tamta salon - wiadomo.

Jednym z pomieszczeń do sprzątania był tzw. hall - sionka gdzie zostawiało się buty i kurtki oraz korytarz. Między korytarzem a sionką były drzwi. Przeszklone. Mycie ich należało do obowiązków osoby robiącej w tym tygodniu hall.

Pewnego dnia, gdy wszystkie byłyśmy w salonie, odezwała się mama odpowiedzialna w tym tygodniu za hall. Poprosiła, żebyśmy zwróciły baczniejszą uwagę na nasze dzieci, zwłaszcza wtedy, gdy mają w łapkach jakieś słodkości, bo brudzą szyby w drzwiach i trzeba je myć nawet kilka razy dziennie. No bo rzeczywiście brzydko to wyglądało, zwłaszcza że nie można było zawiesić żadnej firanki.

Nikt nic nie odpowiedział, ale widziałam, że dwie madki nie są zachwycone. No bo kto to widział, dzieckiem się zajmować, fanaberie jakieś.

Jakiś czas później do salonu weszła siostra zarządzająca całym przybytkiem i rzecze: "K, ty chyba w ogóle nie umyłaś tych drzwi, jak były wczoraj usmarowane, tak i dzisiaj są."

K powieka drgnęła, poszła, umyła drzwi drugi raz i już trochę mniej uprzejmie... Dobra, wydarła się na nas na temat "tak trudno dzieciaka upilnować?!". Nie wzięłam tego do siebie, bo moja córka w smarowaniu po drzwiach nie brała udziału, byłam przy niej cały czas.

Ale madki wzięły. Popatrzyły po sobie i jedna przyniosła landrynki. Rozdały swoim dzieciom (w liczbie trzech) po jednym i zaczęło się przedstawienie:

- Tak, do buzi weź. A teraz do rączki. I do drugiej rączki. A teraz chodź, zrobimy łapki na szybach... Tylko dobrze rączki usmaruj, żeby ładne łapki wyszły!

Nie wytrzymałam, zapytałam je, co właściwie odjaniepawlają i co chcą w ten sposób osiągnąć. Zostałam zwrzeszczana na temat "Nie twoja sprawa, nie odzywaj się!" po czym madki poprowadziły swe bajtle* by dokonać wiekopomnego dzieła.

K się poryczała. Ja zaczekałam, aż zrobią swoje, po czym zmoczyłam szmatę i wytarłam tę cholerną szybę, bo diabli mnie brali, że dziewczyna ma to robić trzeci raz przez zwykłą ludzką złośliwość. Niestety, zabrakło mi języka w gębie, by powiedzieć im co o tym myślę, prawda jest taka, że trochę się ich bałam, bo widziałam na własne oczy, że szarpanina czy wymierzanie policzków nie jest dla nich zjawiskiem obcym.

*Mowa o dzieciach w przedziale wiekowym 1-3. Wszystkie już samodzielnie chodziły.

madki

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 108 (118)

#88023

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jest w naszej okolicy zakręt, mocno przekichany, zwłaszcza jeśli jedzie się "do nas". Zakręt jest na wzniesieniu, a do tego zaraz za łukiem jest staw. Jeśli wejdzie się w zakręt za szybko, można zafundować sobie lot z tragicznym zakończeniem.

Toteż przed zakrętem znajdują się znaki. Ograniczenie do 40 i A-2. A przynajmniej powinny się znajdować.

Jakoś tak jesienią ktoś ukradł oba znaki. Były, były i nagle nie ma.

Zaś zimą troje młodych ludzi, z których najstarsze miało 19 lat, weszło w ten zakręt za szybko. Żadne nie przeżyło.

Przejeżdżamy tamtędy. Znicze nadal płoną.

Życie trojga młodych ludzi było wart tyle, co złom...

Znaki postawiono na nowo. Ale oni nie zmartwychwstaną.

Skomentuj (22) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 109 (127)

#87942

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jedziemy z Partnerem samochodem. Teren niezabudowany, stosunkowo wąska jezdnia, chodnika brak, pobocza brak.
Przed nami rowerzystka, widoczna z daleka.
W pewnym momencie pani rowerzystka stanęła na pedałach i zaczęła tak jakby gibać rowerem w prawo i lewo, jak to robią kolarze by się lepiej rozpędzić.
Przestała, gdy byliśmy już bardzo blisko.
I wtedy właśnie siła bezwładności po ostatnim gibnięciu wniosła ją centralnie przed naszą maskę...

Dobrze, że Partner widząc ją zawczasu zwolnił, bo dopiero pisk opon na asfalcie uświadomił pani, że jesteśmy tuż za nią.

Słuchawki? Czy po prostu głupota?

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 105 (127)

#87815

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Skutki psychozy maseczkowej:

Zapisałam się na jutro do fryzjera. Niestety, dziś zauważyłam u siebie objawy typowo grypowe - temperatura, dreszcze, łamanie w kościach. Nie na tyle intensywne, żeby panikować, no ale jednak.

Wypsło mi się w rozmowie z teściową:
Ja: Nie jadę jutro do tego fryzjera. Nie będę ludzi zarażać.
Teściowa: Maseczkę załóż! Maseczkę załóż i nie zdejmuj jak będzie cię obcinać! To nie zarazisz nikogo!

Nowy rodzaj talizmanu?

PS: I tak nie pojadę.

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 143 (165)

#87624

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia o marnowaniu jedzenia zainspirowała mnie do opisania pewnych, moim zdaniem piekielnych, cech szefowej kuchni w domu weselnym. Miałam przyjemność pracować pod jej komendą przez jeden sezon i napatrzyłam się na pewne praktyki. Może nie było to do końca marnotrawstwo, ale mimo wszystko zalatywało mi brakiem szacunku do czyichś pieniędzy. Bo przecież ktoś za to jedzenie płacił.

1) Ziemniaki - w piątek wieczorem obierałam ziemniaki na sobotnie pierwsze danie. Zasada była prosta - w tym wiaderku mieści się porcja dla 20 osób. Zawsze obierałam jedno wiaderko na zapas, żeby aby na pewno nie zabrakło. Jednak Szefowa wymagała, bym obrała dwa wiadra na zapas. Co oznaczało, że jeśli na weselu było 160 osób, ziemniaków gotowałyśmy na 200. Obsługa oczywiście jadła, ale nie było nas więcej niż 20 osób (wliczając już zespół, kamery i kota właścicieli).
Raz się zbuntowałam i spodziewając się 120 gości obrałam ziemniaków na 140 osób. Po wydaniu pierwszego dania szefowa przyszła do mnie na zmywak wymachując miską i krzycząc żebym popatrzyła, jak mało ziemniaków zostało. Zjedli wszyscy - i sala, i kuchnia. W misce było jeszcze tyle puree, że starczyłoby na obiad dla kilkuosobowej rodziny i to poszło już do wyrzucenia. Czyli dostałam opeer za to, że przeze mnie wyrzucono za mało ziemniaków.

Podobnie było z kluskami śląskimi - porcję stanowiło 5 sztuk. Kulałyśmy je i układałyśmy na tacy. Taca mieściła 100 sztuk, plus dodatkowe 10 w razie gdyby się niektóre rozleciały w gotowaniu. I znowu - jeśli było przewidzianych 120 gości, padał prikaz ukulania nie 6, a ponad 7 tac klusek. Ilość, którą najadłoby się kilkanaście osób wędrowała do śmietnika, bo nie dawaliśmy rady przejeść tego, co zostało. I tak, dawało się to wyliczyć. Już nie pamiętam, jakie liczby padały, ale było podobnie jak z ziemniakami - z tego wiaderka ziemniaków wychodzi mniej więcej tyle a tyle klusek.

2) Ciasta itp. - wszystkie ciasta i pozostałe przekąski, które zostały na stołach, zabierali młodzi, to uświęcony tradycją zwyczaj i nikt nie próbował z nim walczyć. Wyglądało to tak, że kelnerzy zabierali ze stołów półmiski i układali wszystko w przygotowanych zawczasu pojemnikach. I wszystko pięknie, ale potem z chłodni wyjeżdżała blacha sernika, blacha szarlotki, blacha pasztetu i nie pamiętam co jeszcze. Szefowa jawnie przyznawała, że celowo piecze tego wszystkiego za dużo, "żeby było dla nas". Jeśli dziękowałam, nie chciałam np. słoika strogonova (szkodził mi na żołądek) spotykałam się z drwinami i zdziwieniem, więc wolałam brać i np. rozdać sąsiadom. Ale czułam się z tym niezręcznie - otrzymywaliśmy wynagrodzenie za pracę, jedliśmy wszystko równo z gośćmi i jeszcze deputaty były...

3) Śmieci - to aż bolało. Po paru weselach uzyskałam zgodę na zabieranie z talerzy niedojedzonych resztek mięsa, którym karmiłam bezdomne koty (nie miałam wtedy takiej świadomości jak teraz i nie wiedziałam, że prawdopodobnie tym kotom szkodzę). Jednak nie trwało to długo. Szefowa kuchni zabroniła mi tych praktyk, bo wolała, żeby to mięso poszło do śmietnika. Tak, powiedziała to jawnie.

Dekorację stołów stanowiły świeczniki z płonącymi świecami. Ledwie nadpalone świece trafiały potem do kosza. Raz zabrałam je do domu, żeby pomóc sobie nimi przy rozpalaniu w piecu. Raz. Następnym razem mi tego zabroniono. Dwadzieścia ledwie nadpalonych świeczek. Można je było spalić w domu dla nastroju, albo przetopić na ozdobną świeczkę... Ale nie, lepiej wyrzucić.

4) Miałam zwyczaj, może niezbyt kulturalny, dojadać z garnczka niewykorzystaną polewę czekoladową, a z miski krem pozostały z przełożenia tortu. Nie podobała mi się myśl, że mam to tak po prostu wlać do zlewu, więc brałam łyżkę i łasowałam, tym bardziej że w tamtym czasie miałam straszną chęć na słodycze (potem mi przeszło). Gdy odcedzałam ananasa, zbierałam syrop do garnka i wypijałam z dodatkiem wody (nie znam osoby, która wylewa syrop z ananasa do zlewu!). To też się Szefowej nie podobało, choć nie zabroniła mi tych praktyk jawnie.

Ilość śmieci w tym miejscu przekraczała moje najśmielsze wyobrażenia. Rozumiem obierki, czy kości, ale wyrzucaliśmy również całkiem zdatne do jedzenia rzeczy, tylko dlatego że "lepiej zrobić za dużo, bo jak nie zostanie, to prawie jakby zabrakło".

Łatwo się marnuje jedzenie, za które płaci ktoś inny.

Dom weselny

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 130 (144)

#87387

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Po przeczytaniu historii autorstwa pewnego weterynarza kliknęłam na "losuj" i wyświetliła mi się reklama, z tych co trzeba kliknąć żeby się zamknęły i żeby strona poszła dalej...

Reklama krematorium dla zwierząt :D

Rozbrajający zbieg okoliczności :D

piekielni.pl

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 113 (141)

#87271

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Losowałam historie i drogą luźnych skojarzeń...

Idę sobie spokojnie ulicą w moim rodzinnym miasteczku. Patrzę, na tablicy karteczka "Poszukiwana pomoc kuchenna". Akurat szukałam pracy, więc zadzwoniłam, umówiłam się, zaczęłam pracę od następnego tygodnia. Miałam popracować do końca sezonu (dom weselny) "a potem się zobaczy".

Kilka MIESIĘCY później dzwoni telefon szefowej kuchni, z którą rozmawiałam w sprawie pracy. Ze swojego stanowiska zmywakowego słyszałam tylko połowę rozmowy:

- Ale ogłoszenie nieaktualne, już kogoś znalazłam.
- ...
- Ale proszę pani, to jest ogłoszenie sprzed czterech miesięcy, do mnie już dawno dziewczyna zadzwoniła i pracuje.
- ...
- No ale o co pani na mnie krzyczy? Nieaktualne i już.
- ...
- Ale to nie moja wina, ze pani dopiero teraz zobaczyła ogłoszenie.
- !!!! - tutaj już wyraźnie usłyszałam, że tamta mocno się wydziera, ale szefowa zakończyła połączenie.
- Nienormalna jakaś? - szefowa spojrzała na mnie - czego ona się spodziewała, że ciebie zwolnię, żeby ją zatrudnić?

Najwyraźniej.

A właśnie tego dnia dowiedziałam się, że właściciel przybytku rano pojechał rozwieszać ogłoszenia, a ja zadzwoniłam zanim zdążył wrócić...

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 133 (153)

#87102

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Moja córa powinna mieć dziś pięć godzin lekcyjnych. Odbierając ją wg planu, o 12:25, dowiedziałam się, że nie odbyła się ostatnia lekcja, lekcja angielskiego.

Dlaczego?

Bo nie było wolnej sali.

W związku z tym wtorkowa lekcja angielskiego została wykreślona z planu, mamy jednak odbierać dzieci po czterech lekcjach (mi akurat wszystko jedno).

Ale rozbudowa szkoły nie jest potrzebna, a pani dyrektor się w czterech literach poprzewracało, że chce pracować i uczyć dzieci w godnych warunkach! (sarkazm ofc)

samorząd

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 128 (146)

#87072

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Niektórym nie dogodzisz...

Nauka zdalna - źle.
Propozycje nauki hybrydowej - źle.
Powrót dzieci do szkół?

Ale jak to mierzenie temperatury?! Żadnego mierzenia temperatury! Nawet jeśli występują objawy chorobowe! Ja wiem najlepiej, czy mogę puścić dziecko do szkoły i skoro puściłem, nawet z glutem po pas, to moja sprawa!

Ale jak to dostępność telefoniczna? Jakim prawem mam być pod telefonem?

Jak to mam nie wchodzić do szatni?! Mam prawo wejść do szatni! Mój bąbelek (3 klasa SP) dozna trwałego uszczerbku psychicznego, jeśli ucałuję go na pożegnanie na podwórzu, a nie w szatni!
Jak to mam czekać na bąbelka przed szkołą?! Jakim prawem?

Wolność, równość, konstytucja!!!

Tymczasem ja widzę, że przy okazji koronapsychozy szkoły sprytnie usystematyzowały i dały na piśmie zasady, które powinny obowiązywać od dawna i niby obowiązywały, ale nikt ich nie przestrzegał.

Oczywiście zdarzają się przegięcia. Takim przegięciem jest, moim zdaniem, nakaz zasłaniania ust i nosa przez osoby zdrowe, albo wpuszczanie do przedszkola dzieci pojedynczo, przez co niektóre stały na deszczu po pół godziny (widziałam takie zdjęcia). To rzeczywiście trzeba zmienić.

Ale czy naprawdę musimy tłoczyć się w szatni? Odstawiać do szkoły chore dziecko? Czy niektórzy buntują się dla samego buntowania?

Skomentuj (43) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 150 (174)

#87027

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia sprzed kilkunastu lat. Jedno z moich pierwszych miejsc pracy, infolinia Wydawnictw Szkolnych i Pedagogicznych (tak, jedna z poprzednich historii rozgrywała się w magazynie tej samej firmy, to był ten sam budynek, tylko inne wejście).

Pracownicy, tak samo jak na magazynie, dzielili się na etatowych i zatrudnianych przez agencję pracy. Do WSiPu rekrutowały dwie agencje, nazwijmy je A i B.

Agencja A. dawała minimalnie niższą stawkę (kilkadziesiąt groszy na godzinie), ale wypłacała zarobki terminowo, a nawet przedwcześnie. Co więcej, mieli biuro w moim miasteczku, a ja nie byłam wtedy zbyt mobilna, więc trzymałam się ich, podczas gdy pozostali pracownicy woleli agencję B.

Agencja B natomiast, choć lepiej płaciła, zawsze spóźniała się z wypłatą. W umowie był wpisany 15 dzień każdego miesiąca, pieniądze na koncie moich współpracowników pojawiały się najwcześniej 17.

Nietrudno zrozumieć, że moi współpracownicy byli poirytowani. Z tego co mówili, wynika że jeździli do agencji, rozmawiali w tej sprawie, interweniowali u kierowniczki zatrudnionej bezpośrednio przez wydawnictwo. Okazało się, że listy z naszymi godzinami pracy trafiają do obu agencji jednocześnie, więc wina leżała wyłącznie po stronie agencji B.

Samo to jest, moim zdaniem, piekielne. Ale przy okazji ciężko oberwało się jedynemu rodzynkowi w naszym gronie i właściwie to o tym miała być ta historia:

15 danego miesiąca. Godziny popołudniowe, właśnie wyszliśmy z pracy. Stoimy pod firmą, rozmawiamy. Moi współpracownicy naradzają się, co robić, skoro jeszcze nie mają pieniędzy, jak wpłynąć na agencję, by zaczęła przelewać terminowo. Powstał pomył, by następnego dnia, jeśli do wieczora pieniądze się nie pojawią, po prostu nie przyjść do pracy. Wszyscy pracownicy z agencji B tenże plan przyklepali, ja zostałam poproszona o wyjaśnienie wszystkiego kierowniczce, na co się zgodziłam.

Następnego dnia przybyłam do pracy, jak zwykle, około 7:50, by przed zalogowaniem się do systemu zrobić sobie herbatę i wszystko przygotować. Z osób zatrudnionych przez agencję B przyszli niemal wszyscy, poza właśnie jedynym w tym gronie chłopakiem (C). Nie będę ukrywać, że zrobiłam oczy jak talerze obiadowe i pytam siedzącej naprzeciwko koleżanki (K):

J: O, kasa wam przyszła jednak?
K: Niestety nie, ale jak potrzebujesz to wezmę od matki i ci jutro przyniosę (ponieważ miałam wypłatę wcześniej, zawsze pożyczałam im na fajki, zawsze oddawali)
J: Nie, spoko, póki ty trzymasz pieniądze, ja ich nie wydam. Ale mówiliście wczoraj...
K: Ćśśśś...

Rozejrzałam się - wszystkie panny kręciły głowami.

OK, nie mój cyrk, nie moje małpy.

Ok. 9:00 przybyła Kierowniczka.

Ki: Dzień dobry wszystkim! Co to, C nie ma? Nie wiecie, może chory?
K: Nie, nic nie wiemy. Coś tam wczoraj mówił, że póki nie dostanie przelewu, to do pracy nie przyjdzie.

No zatkało mnie, ale zdołałam popatrzeć na nią z wyrzutem.

K: Tak, ja wiem, że ty go lubisz i pewnie będziesz go bronić, ale jest jak jest, nie przyszedł i już.
J: Nie to, że go lubię, ale...
Ki: Jak się pojawi, niech przyjdzie do mnie.

C. pojawił się następnego dnia. Dostał taki opeer, że wyszedł od Kierowniczki z latającymi wargami i zaraz uciekł na papierosa. Popracował do końca miesiąca i odszedł.

A ja już nigdy nie zaufałam moim koleżankom z pracy w sprawach innych niż finansowe.

Teraz żałuję, że milczałam, wtedy za bardzo bałam się "coludziepowiedzo" i "olabogastraceprace"

Praca

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 159 (173)