Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

singri

Zamieszcza historie od: 13 września 2011 - 4:02
Ostatnio: 5 maja 2024 - 9:33
  • Historii na głównej: 109 z 141
  • Punktów za historie: 17487
  • Komentarzy: 1835
  • Punktów za komentarze: 12361
 

#86834

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Trafiło nam się ostatnio szczepienie, obowiązkowe, z kalendarza. Odra+świnka+różyczka. W wyznaczonej porze stawiłyśmy się z Córką w przychodni, maseczki, ankieta względem COVID-19 - wszyscy wiemy jak to teraz wygląda, więc nie będę się rozpisywać.

Dziecko przebadane, zakwalifikowane, do ukłucia. Była trochę przerażona, nie lubi takich klimatów, ale jak trzeba, to trzeba.

C: Ała, boli!
Pielęgniarka: E tam, wcale nie boli.
C: Boli! Bardzo boli!
P: Nie boli, co ty opowiadasz!
C: A właśnie że boli!!!
P: Nie boli...

Tu uznałam za stosowne się wtrącić.

Ja: Jak mówi, że boli, znaczy że boli. To wszystko? To się żegnamy, do widzenia.

Złapałam zaryczaną Córę za rękę i wyprowadziłam z gabinetu. Gonił nas jeszcze krzyk pielęgniarki:
P: Ale co ona opowiada, przecież to nie boli!


Wyszłyśmy z przychodni, przytuliłam to moje płakadełko.

C: Mamo, ale ty wierzysz, że mnie boli?
J: Oczywiście! To zawsze boli, ale czasem trzeba.
C: Masz chusteczkę?

Wytarła oczy, nos i było po sprawie.

A ja się zastanawiam - po co się z dzieckiem kłócić? Dziecko chyba wie lepiej, czy wbicie igły w ramię bolało. Ja rozumiem w innych kwestiach, ale w tej?

PS: Historia przypomniała mi się po tym, jak wylosowałam opowieść Ejci o dziecku, któremu rodzice wmówili, że idzie tylko na zdjęcie plasterka, a nie na pobranie krwi.

przychodnia

Skomentuj (30) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 140 (172)

#86700

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jadę sobie spokojnie na zakupy. Krótki opis:

Jedna z głównych ulic w naszym mieście w pewnym miejscu rozdziela się na dwie odnogi, obie jednokierunkowe i cudownie szerokie. Wygląda to tak: trzy pasy ruchu w jedną stronę, budynki, trzy pasy ruchu w stronę przeciwną. Od momentu rozdzielenia funkcjonuje to jako dwie osobne ulice. Ulicę przecinają oczywiście przejścia dla pieszych, bez sygnalizacji świetlnej.

Więc jadę od Wisły w stronę centrum handlowego, skrajnym prawym pasem, bo nie mam interesu po lewej stronie, tylko na wprost, a potem w prawo. Jadę i widzę kobitkę na chodniku. Ja mam dość daleko, ale auta na środkowym pasie się zatrzymały. Zwalniam, żeby piesza zdążyła przejść zanim dojadę (za mną nic nie jechało). Wtedy jakiś czerwony półdostawczak, zamiast zatrzymać się za autami na swoim pasie, zjeżdża na mój i zatrzymuje się, no bo kobieta idzie. I cały misterny plan w krzaki, sprzęgło, hamulec, jedynka, puścić sprzęgło...

Tak, musiałam się zatrzymać dosłownie na sekundę (jak ja tego rrrwa nie lubię). Trudno. Przeżyję.

Ruszyliśmy. Jedziemy, ja za nim, w rozsądnej odległości. Czerwony zwalnia. Niech mu będzie, pewnie będzie parkował.
Czerwony się zatrzymuje. Mija nas samochód jadący środkowym pasem.
Czerwony wrzuca kierunek. Lewy. I parkuje.

Po lewej stronie, przejeżdżając na durch przez trzy pasy!!!

Ktoś wie, gdzie kupił prawo jazdy?

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 84 (96)

#86637

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Siostra i niedoszły szwagier (od niedawna na swoim) wspomnieli mojej mamie i jego mamie, że sprzedadzą jego stary samochód, odłożą cokolwiek i kupią nowy. Ot taka normalna rodzinna pogawędka, młodzi zwierzają się starszym ze swoich planów.

Co w tym piekielnego?

Ano reakcja starszej części rodziny, która jak jedne mąż zakrzyknęła:

Samochód? Samochód?!?!?! A ślub kiedy?!?!?! ŚLUB MACIE BRAĆ, A NIE SAMOCHÓD KUPOWAĆ!!!

I najgorsze jest to, że niewykluczone że młodzież się posłucha...

rodzina

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 139 (155)

#86542

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Przypomniała mi się historia z zamierzchłych czasów, kiedy to pracowałam w magazynie. Konkretnie był to magazyn należący do Wydawnictw Szkolnych i Pedagogicznych (zwany w okolicy po prostu "wsipem"). Zajmowaliśmy się przygotowywaniem tzw. "boxów" dla dzieci z klas 0-3, przeważnie przy taśmie. ale trafiały się i inne zadania.

Praca była sezonowa, z reguły po kilka miesięcy w czasie roku. Były dwie kategorie pracowników - "stali", czyli ci, którzy pracowali już któryś sezon z rzędu, zazwyczaj w wieku przedemerytalnym (choć do tego grona zaliczałam się i ja) i "nowi" - z reguły młodzież po maturze, a przed studiami, pragnąca sobie dorobić.

Pewnego dnia padło hasło: "Jak skończą się te boxy, będą jeszcze drugie, mniejsze. Podzielcie się w miarę na pół, część zostaje na taśmie, reszta idzie robić co innego. A potem to już będzie redukcja, bo nie ma aż tyle pracy."

Podział nastąpił szybko, ponieważ parę osób spośród "młodzieży" głośno i zawzięcie uświadomiła "starym", że miejsce stałych pracowników jest przy taśmie, nowego zadania na pewno nie ogarną.

OK, co tam nam za różnica, może być i taśma.

Następnego dnia stoimy sobie, układamy książeczki na teczkach (pakiety dla 3, 4, 5 - latków) i mamy widok na to, jak w drugiej części magazynu ustawiono palety i "młodzi" zaczynają pakować "zestawy dla W-Fistów". Były to worki, w których należało umieścić rozmaite W-Fowe przydasie, jak woreczki, piłki czy szarfy, oczywiście w określonych ilościach.

Praca "młodych, zdolnych" wyglądała tak, że każdy brał po worku i krążył od palety do palety, wkładając po kolei rozmaitości. Oczywiście mijali się co chwilę, ktoś musiał kogoś przepuszczać w ciasnych przejściach między paletami, często stawali na pogawędki... Ogólnie my, "starzy wyjadacze", uważaliśmy że można to robić wydajniej. Ale co my się będziemy im wtrącać...

No nie, nie zdzierżyłam, i na przerwie zapytałam jednej członkini zespołu (takiej samozwańczej "brygadzistki"), czy nie byłoby szybciej, gdyby stanęło po jednej osobie przy każdej palecie i tylko sobie worki podawać. Otóż dowiedziałam się, że nie, że mam się nie wtrącać i że ja tu nie jestem od organizowania innym pracy.

Nie to nie, chciałam dobrze...

Trwało to jakieś dwa-trzy dni. W końcu skończyły się nam i teczki, wiedzieliśmy że po pracy ogłoszą listę tych, którzy zostają.

"Młodzi i zdolni" byli ciężko zbulwersowani faktem, że specjalne zadanie jakoś nie ocaliło ich zarobków. Wylecieli wszyscy, co do jednego, a zostali "starzy". Pierwsze co kazano nam zrobić, to dokończyć worki, których nie zdążyli zrobić.

Każdy ogarnął sobie jakąś skrzynkę (walały się w kilku miejscach, doskonale widoczne), siadł przy palecie i ładował do woreczka co tam miał ładować. Woreczki wrzucaliśmy do dużych kartonów (również ogólnie dostępnych) i kartony przesuwaliśmy od palety do palety.

Jednego dnia przygotowaliśmy dwanaście palet tychże worków (8 warstw po 13 sztuk, jeśli dobrze pamiętam). "Młodzież" przez trzy dni przygotowała osiem palet. Prawdopodobnie to stało się przyczyną ich zwolnienia.

Czasami warto posłuchać kogoś... Po prostu kogoś innego. Niekoniecznie zaraz robić dokładnie tak, jak powie, ale wysłuchać jego słów i rozważyć na spokojnie. Bo może on mieć pomysł, który pomoże nam wykonać naszą pracę lepiej.

praca

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 171 (189)

#86422

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Odnośnie nakazu noszenia maseczek.
Pomijam tu już eksperymenty dowodzące, że jeśli ktoś jest zarażony, a o tym nie wie i bierze kaszel za zwykłe przeziębienie, to maseczka nie powstrzyma wirusa przed rozprzestrzenieniem się. Pomijam to, że niedawno twierdzono, że noszenie maseczek przez osoby zdrowe przynosi więcej szkody niż pożytku, a teraz nagle staje się to obowiązkowe.

Dziś sołtys rozwoził po okolicy darmowe maseczki. Wiskoza bambusowa + jakieś syntetyki, splecione dość luźnym ściegiem dżersejowym, złożone podwójnie i zaopatrzone w gumeczki. Wygląda to tak, jakby ktoś obciął kawałek rajstop dziecięcych i zrobił z nich maseczkę. W dodatku są to rajstopy najgorszego gatunku (zdjęcie w komentarzu, ale potem bo potrzebuję do tego tableta), prześwitujące nie z powodu cienkości materiału, tylko z powodu rzadkości splotu.

Może niewiele wiem o wirusach, ale pochlebiam sobie, że cokolwiek jednak wiem o tkaninach i robótkach. Po pierwsze - ta maseczka zatrzymuje wirusa ze skutecznością podobną do powstrzymywania komarów siatką ogrodzeniową. Po drugie - nie da się jej wyprać w wysokiej temperaturze, prawdopodobnie ciężko zniesie dezynfekcję.

Moim zdaniem pozorna ochrona jest gorsza od braku ochrony, ponieważ człowiek nie chroniony zachowuje ostrożność. Człowiek, który czuje się bezpiecznie, bo "ma maseczkę", ostrożności nie zachowa.

Te maseczki służą tak naprawdę tylko jednemu: Nosząc je, nie dostanę mandatu. Ale nie wiem, czy nie uszyję własnych, bo to jest dosłownie śmiech na sali.

Skomentuj (33) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 145 (161)

#86356

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Nauka zdalna, kurka jej raz...

Nauczycielka pisze na kartce, które zadania z której strony mają być wykonane. Kartkę fotografuje, wysyła zdjęcie. Dziecko pod moją kontrolą wykonuje... I niby wszystko ok.

Niby.

Niektóre zadania, te które mają być ocenione, mam fotografować i wysyłać zdjęcia.

MMS-em.

Dostałam informację, że zdjęcia nie dochodzą.
Próbuję drugi, trzeci raz. No nie dochodzą.

Proponuję Facebooka. Nie, pani nauczycielka Facebooka nie używa. Proponuję maila. Nie, mms-y mają być, mms-y są cacy, wszystko inne be! Do tego po wysłaniu mms-a nie dostaję informacji, czy doszło, dopiero po dłuższym czasie. A ja też nie siedzę cały czas z telefonem przed oczami, mam co robić. A czas na wysłanie zdjęcia ograniczony.

Ta sytuacja, i to, co czytam w internecie natchnęło mnie do przemyśleń: Jak to jest - jeśli nauczyciel kombinuje i staje na uszach, żeby nauka zdalna była ciekawa, okazuje się, że połowa uczniów nie może się dopchać do komputera i rodzice płaczą, że troje dzieci, a jeden komputer, że łącze słabe itp. Co oczywiście jest prawdą, ale...

Ale gdy trafi się z kolei nauczyciel korzystający z bardziej tradycyjnych metod, to z kolei on okazuje się być zabetonowany na amen.

Żyjemy w XXI wieku. Niemal każdy telefon obsługuje fb, gmaila, instagrama. Nie potrzebujemy laptopów za średnią krajową, potrzebujemy tylko otwartości i dobrej woli...

Skomentuj (46) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 134 (160)

#86350

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Moje kochanie musiało dziś jechać do miejscowego, opuszczonego portu. Prawdopodobieństwo spotkania tam kogoś jest raczej niskie, więc zarządzeń nie łamał. Co opowiedział po powrocie:

1) Jedzie sobie spokojnie, dojechał do skrzyżowania, gdzie zamierzał skręcić w prawo. Jednak na drodze (tej, w którą miał skręcić), na samym środku, stała grupa rowerzystów - dwoje dorosłych, dwoje dzieci. Szczerbus stoi i miga kierunkowskazem, a oni stoją i czekają, aż pojedzie prosto, by móc wyjechać. Teoretycznie to on miał pierwszeństwo, ale żeby z niego skorzystać, trzeba mieć gdzie jechać...

2) Dojechał, wysiadł i patrzy, co się w okolicy zmieniło. Zmiany duże, pojawiły się trzy nowe sterty śmieci. Na szczycie jednej z nich dumnie króluje suszarka stojąca, taka na pranie. Jak stwierdził po powrocie - jemu by się nawet nie chciało wieźć tam suszarki, tylko po to, żeby ją wyrzucić. Może i odbiór śmieci kosztuje, ale serio, wywieźć nad Wisłę i wywalić?

Ludzka głupota nie przestaje mnie zadziwiać...

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 42 (82)

#86157

przez (PW) ·
| Do ulubionych
"Dlaczego moje dzieci nie dzwonią, nie odwiedzają mnie?!"

Moja matka zadzwoniła do mnie po długiej przerwie... Odebrałam, może coś się stało? Pod zadaniu zwyczajowych pytań "A co u was, a N. zdrowa?" zaraz zaczął się monolog. Bo ja jestem taka, śmaka, owaka. Bo powinnam być taka, taka i taka. A dziecko powinno być nauczone tego, tego i tego. I mama naprawdę nie rozumie, czemu nie dostosuję się wreszcie do jej rad. A poza tym przecież nic mi nie przeszkadza dbać o N. jak należy (czyt. tresować ją jak matka mnie), bo...

BO MAM TYLKO JEDNO DZIECKO.

Zatkało mnie, muszę przyznać i dalszego monologu słuchałam już bezwiednie, nawet nic z niego nie zapamiętałam. Po czym matka krzyknęła "A, skończmy już to!" i się rozłączyła.

A ja siedziałam i patrzyłam przed siebie, połykając łzy.

Trzy miesiące temu urodziłam i straciłam dziecko.

Minęło parę dni. Cały czas się zastanawiam, jak można coś takiego komukolwiek powiedzieć.

Chyba nie mam już matki.

Rodzina.

Skomentuj (32) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 154 (172)

#86049

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Niedawno opowiadaliśmy sobie z chłopem rozmaite drogowe historie i przypomniała mi się sytuacja... No, na szczęście nie tragiczna, ale piekielna i śmieszna.

Mieszkałam wtedy w bezpośrednim sąsiedztwie DK92 (40 km od Warszawy), która przed wybudowaniem autostrady A2 była jedną z najbardziej uczęszczanych dróg w okolicy. Droga jest jednopasmowa, a wtedy była jeszcze przed modernizacją.

Wychodzę pewnego dnia na busa, stoję sobie na przystanku i smętnie obserwuję sznureczek aut przesuwających się pasem dla pojazdów jadących w stronę Warszawy. Ich prędkość oceniałam na jakieś 5-10 km na godzinę i zastanawiałam się trochę nad przyczyną tego spowolnienia (której nigdy nie poznałam) a trochę nad szansą na terminowy przyjazd autobusu. Jakaś część mojego mózgu zastanawiała się nawet, czy już dzwonić do pracy że się spóźnię, czy jednak zaczekać, bo miałam spory zapas.

Ku mojemu zaskoczeniu, bus przyjechał o czasie. Niestety, kierowca nie zatrzymał się, by mnie zabrać. Nawet pokazywał mi przez szybę gesty, jednoznacznie wskazujące na to, jak bardzo bezsensowny jest mój pomysł skorzystania z tegoż środka transportu. Nie był przeładowany. Nie miał opóźnienia.

Po prostu jechał jakieś 60-70 na godzinę.

Pasem dla jadących w przeciwnym kierunku.

Takie przedłużone wyprzedzanie sobie zrobił...

A do pracy zdążyłam dzięki uprzejmości pewnego kierowcy, który nawet nie zjechał na przystanek, tylko otworzył drzwi i zawołał żebym wsiadła. Pieniędzy za przejazd nie wziął.

Polskie drogi

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 98 (112)

#85984

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Zaraz mnie coś trzaśnie.

Wychowawczyni mojej N. dziś udziela rodzicom konsultacji - czyli siedzi w pokoju nauczycielskim i jest do dyspozycji. Wiedząc o tym poszłam tam dzisiaj w wyznaczonym czasie, by poinformować ją o wyniku badania. Zapukałam, Nauczycielka kserowała i układała jakieś ćwiczenia dla naszych dzieci. Rozmowa wyglądała mniej więcej tak:

JA: U N. zdiagnozowano zaburzenia takie a takie, które sprawiają, że gdy siedzi i patrzy na tekst, to jej się linijki rozjeżdżają i...
NAUCZYCIELKA: I na to są okulary.
JA: Nie, okulary są na nadwzroczność, a na to będą ćwiczenia, ale żeby je dobrać potrzebne są dalsze badania. Natomiast zaburzenia utrudniają jej czytanie i pisanie w linijkach, bo...
NAUCZYCIELKA: No właśnie, N. znowu nie nauczyła się czytać! Dukała! Od półtora roku pani powtarzam, że musi pani nad nią siedzieć i ją dopilnować! Ja nad swoją córką do matury siedziałam!
JA: Dobrze, na czytanki zwrócę uwagę, wczoraj faktycznie zapomniałam (tak, jestem tylko człowiekiem i bywa że o czymś zapomnę!). Ale względem czytania i pisania...
NAUCZYCIELKA: Względem czytania i pisania to ona potrzebuje codziennych ćwiczeń! Ona ma dysleksję! I nie chce czytać, nie chce pracować na lekcji, nie chce się uczyć!
JA: Nie chce się uczyć, bo przez te zaburzenia praca z bliska bardzo ją męczy. Ćwiczenia jej pomogą, a gdy przestanie się aż tak męczyć...
NAUCZYCIELKA: To nic się nie zmieni. Ona nie chce się uczyć! Ona nie chce ćwiczyć! A nie ma już czasu, zaraz zacznie się to wszystko nawarstwiać! Ja pani od półtora roku powtarzam! Pani musi ją dopilnować, żeby się uczyła!
JA: Oczywiście, pilnuję jej codziennie przy lekcjach...
NAUCZYCIELKA To za mało! Ona musi ćwiczyć, dużo ćwiczyć! Ona ma dysleksję! I nie uważa na lekcjach!
JA: Okulistka wspominała, że te zaburzenia mogą powodować rozkojarzenie i...
NAUCZYCIELKA: Może coś tam powodują, ale wszystkiego nie można tym tłumaczyć! A ona nie chce! Ona się nie stara!
JA: Stara się, stara, tylko...
NAUCZYCIELKA: Nie stara się, bo nie chce! JA pani mówię, tu leży problem! Ona nie chce się uczyć, nie chce się starać!

W tym momencie odpuściłam sobie dalszą dyskusję. Zresztą, podczas naszej rozmowy ani na moment nie przerwała wykonywanej czynności. Nie zaprosiła mnie, żebym usiadła. Poczułam się jak petent w urzędzie, a nie jak równorzędny partner w rozmowie. No i ewidentnie chciano zakończyć tę rozmowę jak najszybciej.

Szkoda tylko, że nie zadałam Nauczycielce pytań, które cisną mi się na usta od półtora roku:
Czy naprawdę normalne jest siedzenie nad MATURZYSTKĄ i pilnowanie, żeby się uczyła?
Czy powinnam nadal ZMUSZAĆ dziecko ze zdiagnozowanymi zaburzeniami wzroku do pracy ponad niezbędne minimum, przynajmniej dopóki stan jej oczu się nie poprawi?
I najważniejsze - czy dziecko, które po wysłuchaniu rozdziału książki z własnej woli czyta jej dalszy ciąg miga się od czytania?
Czy dziecko, które największym zainteresowaniem obdarza notki biograficzne autorów zamieszczone na tylnych okładkach książek miga się od nauki?
Czy dziecko, które codziennie przegląda wszystkie zeszyty i ćwiczeniówki i sumiennie odrabia lekcje BEZ PRZYPOMINANIA jest niesystematyczne?
Czy naprawdę tak trudno uwierzyć, że rok temu lekcje były odrabiane z płaczem i po wielkich bojach, a teraz są odrabiane z własnej woli i nawet chętnie, choć wciąż pod kontrolą? I że to prosta droga do odrabiania lekcji samodzielnie i prawidłowo?
Skąd przekonanie, że ja dziecka nie pilnuję, skoro ćwiczenia robione na lekcji są pokreślone (bo zrobione źle), a te robione w domu są wykonane prawidłowo? To kto tu nie pilnuje?*
I skąd ta niezachwiana pewność w kwestii dysleksji, połączona ze stałym powtarzaniem mi, że w poradni psych-ped NA PEWNO N. nie przebadają, bo nie chcą diagnozować tak małych dzieci? Skąd przekonanie, że dyslektyk dostaje papierek w celu łagodniejszego oceniania?

Czy może raczej kochana pani nauczycielka nie potrafi, po półtora roku pracy, zmotywować dziecka do nauki?

Długo, bardzo długo wierzyłam w autorytet wychowawczyni mojej córki. Skoro powtarzała mi, że problem leży we mnie (nie zawsze N. dopilnowałam) i w niej (brak koncentracji, bałaganiarstwo, zapominalstwo) to jej wierzyłam. Zmuszałam, pilnowałam, często gęsto krzyczałam (tak, ja też mam nerwy i nie wydaliłam ich rodząc dziecko).
Ale zaczynam dostrzegać też trzecie ognisko problemu. Tzn zaczęłam je dostrzegać dawno, teraz się upewniłam. To nauczycielka o ciasnym umyśle. Która jak raz sobie wbiła do głowy, że dziecko jest takie, takie i takie, to już na amen. Nie szuka innych rozwiązań i w żadną stronę nie jest elastyczna.

I nie, nie domagam się dla N. taryfy ulgowej. Domagam się jedynie zrozumienia, że ona chce, tylko jej nie wychodzi*. Domagam się, by nauczycielka przestała twierdzić, że moje dziecko się nie stara.

Bo wczoraj przy odrabianiu lekcji właśnie to usłyszałam od N. "Pani powiedziała, że się w ogóle nie staram!".

*W klasie, gdzie jest wszystkiego pięcioro dzieci, można znaleźć czas na dopilnowanie każdego. Nas było dwadzieścioro czworo, a nasza wychowawczyni w klasach 1-3 każdego dopilnowała. Nie ograniczała się do "Zróbcie zadanie to i to" i późniejszego wpisania uwag. Było też indywidualne traktowanie uczniów - ja np. miałam łatkę zdolnej, więc dostawałam trudniejsze zadania, które dawały mi zajęcie, a pani cenne minuty dla najsłabszych uczniów. Nie wierzę, że mając pod opieką tylko piątkę dzieci nie da się tego ogarnąć.

szkoła

Skomentuj (45) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 137 (163)