Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

tatapsychopata

Zamieszcza historie od: 27 marca 2011 - 12:56
Ostatnio: 19 kwietnia 2024 - 12:29
O sobie:

Dla wszystkich bezmózgich pedalarzy, żeby nie musieli szukać daleko:

Art. 33. Obowiązki i zakazy dotyczące kierującego rowerem lub motorowerem:

3. Kierującemu rowerem lub motorowerem zabrania się:

1) jazdy po jezdni obok innego uczestnika ruchu, z zastrzeżeniem ust. 3a;

2) jazdy bez trzymania co najmniej jednej ręki na kierownicy oraz nóg na pedałach lub podnóżkach;

3) czepiania się pojazdów.

3a. Dopuszcza się wyjątkowo jazdę po jezdni kierującego rowerem obok innego roweru lub motoroweru, jeżeli nie utrudnia to poruszania się innym uczestnikom ruchu albo w inny sposób nie zagraża bezpieczeństwu ruchu drogowego.

  • Historii na głównej: 18 z 48
  • Punktów za historie: 9070
  • Komentarzy: 1790
  • Punktów za komentarze: 16094
 
zarchiwizowany

#20455

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
I znowu kurier...
Z trackingu paczki:

2011-11-30 16:08 Odbiór u nadawcy. Tu się zgadza...
Tu trochę różnych niezrozumiałych terminów, nieważne...

2011-12-01 6:39 W doręczeniu. Hura!!! Będę miał paczuszkę... Taaa.

2011-12-01 17:36 Paczka nienormatywna. Patrzajta ludziska! Cały dzień im zeszło na skonstatowaniu tego faktu doniosłego. Wymiary paczki wg sprzedawcy: 258 x 486 x 321 mm. Zmierzył dokładnie.

2011-12-01 17:37 Paczka w magazynie. Się nacieszyłem...

2011-12-01 20:51 Paczka w magazynie. Sama nie chce się dostarczyć, wredota jedna...

2011-12-02 7:25 Wejście EPL. Dobrze że nie wejście smoka... Co to EPL nie wiem.

2011-12-02 7:47 W doręczeniu. No może dziś... Czekam, czekam, czekam...

2011-12-02 17:51 Paczka w magazynie. Się naczekałem...

Dziś (sobota) oczywiście biuro nie czynne, więc niczego się nie dowiem. Sprzedawca gwarantuje dostawę 24 godziny od zapłaty, ciekawe co mi zaproponuje w tej sytuacji. Nie mam do niego pretensji, bo on pewnie by mi dowiózł w te 24 godziny...

Jest tu ktoś z firmy GLS? Niech mi to wytłumaczy.

CDN...

kurierzy

Skomentuj (25) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 13 (63)
zarchiwizowany

#19093

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Sytuacja druga, z metra.
Na stacji Kabaty, na peronie stoi [P]aniusia z pitbulem. Piesek śliczny, naprawdę, w takim kolorze jakiego jeszcze nigdy nie widziałem, szary z fioletowym odcieniem. Siedzi grzecznie przy nodze, zapięty na smyczy bez kagańca. Podjeżdża metro, wsiadamy w pierwszy wagon tuż za kabiną maszynisty. Pan [M]aszynista wychodzi z kabiny i taki dialog:
[M] – czy pies ma kaganiec?
[P] – ma
[M] – To proszę założyć,
[P] – Nieeee, piesek jest grzeczny, nikogo nie pogryzie,
[M] – Szanowna pani, w metrze są przepisy i należy ich przestrzegać, pies należy do razy groźnej, jest sporych rozmiarów i należy założyć mu kaganiec,
[P] – Nie założę, bo się go boję, może pan sam mu założyć…
[M] – To niestety muszę panią prosić o opuszczenie pociągu
[P] – A weź s*p*i*e*r*d*a*l*a*j palancie!
Tu nam wszystkim trochę szczęki opadły, maszynista wrócił do kabiny, zamknął drzwi i pojechaliśmy na następną stację gdzie czekali panowie sokiści którzy paniusię wyprowadzili. A jakie urwy słała… i skąd tacy się biorą ja się pytam?

Metro

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 236 (274)
zarchiwizowany

#19092

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Z okazji święta umarłych, jak co roku ruszyliśmy w gronie rodzinnym na objazd warszawskich cmentarzy. W drodze głosowania postanowiliśmy że zrobimy to w sobotę i niedzielę, bo tłok mniejszy może będzie. Tak więc zajechałem na Kabaty, zaparkowałem pod blokiem mamuni i udałem się na bazarek celem nabycia biletu dobowego nietaniego.
Mieszkający na Kabatach wyjaśnień chyba nie potrzebują, innym opisuję. Wyjście z bazarku przy skrzyżowaniu Wąwozowej i Stryjeńskich wygląda tak (opis będzie szczegółowy i nudny ale konieczny): kończą się budki, jest chodnik który przecina ścieżka rowerowa, dalej kawałek chodnika jeszcze i przejście dla pieszych przez Wąwozową. Wzdłuż ulicy, pomiędzy chodnikiem a ścieżką rośnie wysoki ponad 2 metry i gęsty żywopłot. Wychodząc z bazarku w stronę przejścia dla pieszych nie widać czy ścieżką rowerową ktoś jedzie. Przed przejściem żywopłot się kończy, ścieżka wpada na chodnik, są namalowane pasy.
Sytuacja właściwa.
Idę w stronę przejścia dla pieszych, po mojej prawej ok. 1,5m z boku małżeństwo z wózkiem, takim głębokim, dziecko malutkie. Dochodzimy do ścieżki, przejeżdża jakaś babka, spokojnie idziemy dwa kroki gdy zza żywopłotu wypada koleś. Nie wiem ile jechał, radaru w oku nie mam, ale gnał zdrowo. Nie dałem rady uskoczyć, oberwałem kierownicą, facet z wózkiem w ostatniej chwili go złapał bo wózek z dzieciakiem wylądowałby na ziemi. Rower odbił się ode mnie (a ja od niego) dlatego wózek zawadzony przednim kołem dało się złapać. Koleś od roweru leży i drze mordę: jak łazicie urwał! Ślepe jesteście urwał! I takie tam. Ja macam rękę czy nie złamana, na szczęście chyba cała (dziś mam imponującego siniaka). Już miałem podejść do zbierającego się pedalarza i zdrową ręką wytłumaczyć mu jego błąd, gdy facet od wózka mnie uprzedził. Naprawdę piękny łomot to był… stwierdziłem że nic tam po mnie, bardziej mu nie wleję.
I sami oceńcie czy ta plaga pedalarzy, te ścieżki, czy to jest nam potrzebne? Bo powtarzam do znudzenia, albo traktujemy rower jak pełnoprawny pojazd do poruszania się wszędzie, to wtedy proszę po jezdni, światełka, przepisy, OC, a najlepiej obowiązkowa karta rowerowa, albo jest to pojazd niepełnosprawny, więc na chodnik i uważać na pieszych. A nie jak teraz święte krowy ich mać…

Kabaty

Skomentuj (38) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 170 (288)
zarchiwizowany

#14921

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia http://piekielni.pl/14911 o uberinformatykach przypomniała mi zdarzenie sprzed lat, kiedy to szukałem pracy jako właśnie informatyk. Przez znajomości załatwiłem sobie interwiu w Pewnej Dużej Instytucji Państwowej [PDIP]. Znajoma mojej mamy znała tam jedną dyrektorkę i tak po nitce do kłębka pewnego dnia, wyelegantowany w gajerek stawiłem się na rozmowie. Szczegóły nie są istotne, wymagania mieli średnio wysokie, spełniałem je wszystkie, sprawa prawie przesądzona, wynagrodzenie przyzwoite, tylko akceptacja dyrektora, odezwiemy się w ciągu kilku dni. Czekałem tydzień, dwa trzy, w międzyczasie znalazłem inną pracę (w której jestem do teraz), po jakichś dwóch miesiącach telefon z PDIP. Pani dyrektor łamiącym się głosem błaga żebym może jednak przyszedł do pracy, może na umowę – zlecenie, bo oni tam pożar w burdelu mają. Zaciekawiony sytuacją powiedziałem że oddzwonię następnego dnia. Szybkie rozeznanie sytuacji przez znajomą znajomej i czego się dowiaduję? Przyjęli na „moje” miejsce studenta informatyki, 3 lub 4 rok. Gościu owszem, sieć, serwer i całą resztę ładnie zorganizował, pozakładał wszędzie hasła, zamówił sporo sprzętu i się elegancko ulotnił za granicę. Przysłał wiadomość że poda hasła za określoną niemałą sumkę. A PDIP na serwerach miała już prawie wszystko czym się zajmowała. I do mnie żebym jakoś to odzyskał… Postawiłem warunki finansowe dość wygórowane, plus oczywiście wszystkie koszty licząc się z tym że bez profesjonalnych narzędzi do odzysku niczego nie zdziałam, ewentualnie trzeba będzie wynająć firmę do odzyskania czegokolwiek. Nie chcieli… Po jakimś czasie, około pół roku, dowiedziałem się że działając po partyzancku najpierw, a potem jednak przez profesjonalistów odzyskali wszystko. Kosztowało to o wiele więcej niż sądziłem, więc chyba dobrze że nie podjąłem się.

No cóż, chytry dwa razy traci, mogli mnie wziąć, ale nie, student tańszy…

A jaka to PDIP? A nie powiem… Taka mniej znana ogółowi, nie rzuca się w media, ważna dla np. budownictwa.
Całość historii raczej na szerokie wody massmedialne nie wypłynęła, nie wiem czemu, w końcu PDIP przez ponad pół roku nic nie robiła. No ale w naszym kraju urzędnicza opieszałość jest normą, może nikt nie zauważył?

PDIP

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 168 (200)
zarchiwizowany

#14896

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Czytając historie z nauczycielami postanowiłem podzielić się i ja historią jeszcze z podstawówki. Miałem dość „ciekawą” nauczycielkę biologii. Niby spokój, niby do rany przyłóż, ale jak jej coś odbiło to darła się tak że na ulicy było ją słychać. No i kiedyś wydarła się na mnie, za co dokładnie nie pamiętam, jakieś głupstwo czy pytanie bo czegoś nie pojąłem. Takie właśnie rzeczy ją uruchamiały. To był pierwszy przypadek wydarcia się na mnie, początek ósmej klasy. Wtedy jeszcze instynkt samozachowawczy mi nie podszepnął żeby się nie odszczekiwać, więc się odszczeknąłem, coś w sensie "proszę się na mnie tak nie wydzierać, bo ogłuchnę”. Jak możecie sobie wyobrazić przez całą ósmą klasę miałem z biologii przerąbane. Żebym nie wiem jak się nauczył to max 3-. A wcześniej nie było tak źle.
Pod koniec szkoły trafiła nam się wycieczka, taka na pożegnanie, wszystkie ósme klasy plus wychowawcy, kilku nauczycieli do pomocy, no i biologia też. I tu objawił się mój podły charakterek (który zaowocował dużo później moim nickiem). Biologia wdała się w płomienny romans z facetem od WF-u. Podobno to się już jakiś czas ciągnęło, na wycieczce sobie pofolgowali, dyskretnie, owszem, ale ich wyśledziłem i porobiłem sporo ciekawych zdjęć. Po wycieczce poszedłem do niej z tymi zdjęciami do pracowni i pokazując je grzecznie spytałem jaką ocenę będę miał na świadectwie. Że jej wtedy szlag jakiś czy apopleksja nie trafiły to cud. Po jakiś 5 minutach wycharczała… czwórkę dostanieszszszsz hrhhhhrhrrrrrrr… negatywy oddaj hrhrhrhrrr
Obiecałem jej po rozdaniu świadectw, oczywiście nie miałem zamiaru więc uciekłem ze świadectwem czym prędzej.
Zdjęcia cieszą moje oczy do dziś, trzymam je w specjalnym pudełku.

Do „prawników” wszelkiej maści – przedawnione, minęło już 32 lata…

60-tka

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 198 (280)
zarchiwizowany

#14823

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia z wczoraj, kto piekielny oceńcie sami.
Wracam do domku z pracy, godzina 16:30, bo wcześniej wyszedłem, jadę drogą z Piaseczna do Gołkowa. Tuż przed samym Gołkowem lekki korek przed piekielnym niekiedy skrzyżowaniem. Nie wiem co mnie skłoniło do spojrzenia w lusterko… widzę autobus PKS odbijający w lewo, w prawo na pobocze ale za to nie hamujący w ogóle! Jak w kalejdoskopie przeleciała mi historia z moim poprzednim samochodem mercedesem beczką rocznik 77, który to został zdemolowany przez wjechanie w bagażnik.
Ale tu zimna krew, w końcu doświadczenie ;-), odbijam nieco w lewo, widzę że autobus zahacza tego za mną, z przeciwka akurat pusto to rura na lewe pobocze. Autobus tymczasem kasuje opla omegę kombi, opelek wpycha hondę na transportera. Karambol aż miło… jak już się wszystko uspokoiło wysiadamy, ktoś ranny? Nie, wszyscy cali. Co się stało? Hamulce zawiodły. I tu można by spodziewać się awantury, krzyków, wyzywania, spazmów, hiszpańskiej inkwizycji… ale nie, pełna kultura, jak się pani czuje, chyba dobrze, a pan, też przeżyję, to co policję wzywamy, no tak, już dzwonię. Samochody pościągaliśmy na pobocze i czekamy. Tuż przed policją jednak przyjechał małżonek najbardziej poszkodowanej pani z opla omegi. No i nie darował. Wyzwiska, krzyki, słownik wyrazów obelżywych w całości cytował. I po co? Nie wiem, wszyscy patrzyli na nią, jak ona z takim burakiem może? Aż przykro było patrzeć. Przyjechali na szczęście panowie policjanci, ekipa znana z telewizji (stop drogówka), pana pieniacza uspokoili.
Nie wiem tylko po co ludzie tak się zachowują, żona cała, samochód albo wyklepie, albo nowy… ubezpieczenie autobusu zapłaci. A mogło być tak miło w tak nietypowych, groźnych w sumie okolicznościach przyrody.

droga do domu

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 175 (223)
zarchiwizowany

#13899

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia o mijankach przy remontowanych drogach przypomniała mi jak pewna przedstawicielka handlowa zamordowała moją kochaną beczunię, czyli Mercedesa W123 rocznik 1977.

Jechałem drogą nr 7 nad morze, był wrzesień 2009. Pod Elblągiem były jakieś roboty drogowe, przy okazji wykopaliska archeologiczne, no typowe utrudnienia. Ograniczenie do 40, wyjazd z tych wykopalisk, wyjeżdża ciężarówka, ma trudno, więc osobówki grzecznie stają, robi się koreczek tak na 5 - 7 samochodów, ja na końcu. I widzę w lusterku białą śmierć... fabia jak później się okazało, leci i widzę że doleci za daleko. Uciekać nie miałem gdzie, z prawej rozkopane pobocze, piach i doły, z przeciwka jadą, no co... zaparłem się w fotelu, głowa na zagłówek i jeb!! Jakimś przypadkiem zaparłem się z nogą na hamulcu więc nie przydzwoniłem w samochód przede mną. Wysiadam, patrzę, fabia przodu nie ma. Za kółkiem siedzi blondi, mocno oszołomiona. Ale o dziwo cała. Rzut oka na mój bagażnik... prawie nie naruszony, hak przygięty trochę, eee jej przodu brak, a beczunia prawie bez szwanku? No nie, potem okazało się że połamały się mocowania bagażnika, cała konstrukcja została naruszona, samochód trafił na złom... Ale wracając, blondi z pretensjami wyskoczyła, ale jak to! po co tu się zatrzymywać! ja jadę do klienta! policja! A proszę! Nawet szybko przyjechał, popatrzył, popytał co i jak, spytał który rocznik moja beczunia reprezentuje, 77 aaaa to moja młodsza 82 ;-), pomógł mi przywiązać obluzowany wydech, spisałem sobie dane i pojechałem, a blondi dostała 500zł i 8 punktów. Z litości zmilczałem, że wydawało mi się że rozmawiała przez komórkę, trzymała ją w ręku jak podszedłem po zderzeniu.

A główny dowcip tej historii polega na tym, że wiozłem teleskop do obserwacji nieba, taki za prawie 3000 zł. Wiozłem go na tylnym siedzeniu, porządnie zapakowany, a pierwotnie chciałem go wsadzić do bagażnika, ale ciutkę za długie opakowanie było. Był to prezent dla kogoś, składaliśmy się w kilka osób, okazja duża była. Całe jej szczęście że nic się nie stało, miałem jej adres i chyba bym udusił larwę jakby się okazało że coś się uszkodziło...

DK7

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 194 (222)
zarchiwizowany

#13108

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Kolejna historia z kierowcą w roli głównej.

Dawno temu w połowie lat 80-tych byłem świadkiem jak taki uprzejmy inaczej kierowca zamknął drzwi przed nosem babce w ciąży.
Rzecz działa się na pętli linii 123 na ulicy Międzynarodowej, w Warszawie. Kierowca zamknął drzwi i chciał ruszać, ale zareagował na to facecik postury bardzo lichej, a kierowca był chłopem 2m w sześcianie. I nie spodobało mu się kwestionowanie jego wszechwładzy... Zatrzymał autobus i zaproponował facecikowi wyjście na zewnątrz w celu wyjaśnienia kto tu najważniejszy. Mały się zgodził podejrzanie radośnie. Jak wysiedli to wydawało się że kierowca wdepcze gościa w chodnik, ale... ten mikrus przyłożył gościowi trzy razy tak szybko, że aż trudno było dostrzec w co trafił. Kafar usiadł i dobre 10 minut się nie ruszał, po czym z trudem wstał, wsiadł, grzecznie przeprosił za opóźnienie (szok! lata 85 lub 86!!!) i pojechaliśmy.

Więc może to jest metoda na kierowców nieobliczalnych? Kiedyś działało...

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 200 (218)
zarchiwizowany

#13013

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historie z listonoszem sprowokowały mnie do opisania moich przygód z doroznosicielem piekielnym (?). mieszkamy w małej wiosce niedaleko Warszawy, a jak wiadomo w takich miejscach listonosze nie chodzą (jeżdżą) codziennie, nie mają też stałych godzin „wizyt”. Ale to co odstawia ten nasz to zakrawa na jakąś teorię spiskową co najmniej.
Do rzeczy.
Ja pracuję dość dużo, wychodzę przed 8 rano, wracam ok. 19, więc nie mam szans na spotkanie z listonoszem, ale moja małżonka pracuje na zmiany, więc czasem jest w domu do 13, a czasem wraca ok. 14:30. I NIGDY nie zdarzyło się jej spotkać listonosza… Bo jak siedzi w domu rano to awizo ląduje w skrzynce o 13:15 (jest godzina napisana), jak wraca po 14 to wyciąga awizo z godziną 10:50 na przykład. I tak przez 11 lat już nie znamy swojego doroznosiciela. Nie daje nam szansy.

Poczta... i listonosze

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 63 (165)
zarchiwizowany

#12388

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia http://piekielni.pl/12298 o telefonach pomyłkowych przypomniała mi historię sprzed lat. W połowie lat 80-tych dostaliśmy telefon. Kto pamięta tamte czasy wie jaki to był rarytas wtedy. Niestety numer telefonu był bardzo podobny do numeru naszej poczty. Różnica jednej cyferki powodowała sporą liczbę pomyłek. Najczęściej bez problemu dzwoniący akceptowali fakt drobnej różnicy w numerach, ale oczywiście trafiła się jedna niezłomna.
W poniedziałki miałem wtedy zajęcia na 11, więc pospać po niedzieli można było. No ale nie... 8:30 telefon. Dziewczyna [D], ja [J]
[D] - Halo, z Mareczkiem proszę (pamiętam że z Mareczkiem!)
[J] - Pomyłka....
[D] - No jak to? To nie poczta?
[J] - Nie. Na pocztę numer jest 159-278, a pani dzwoni 159-287
[D] - Ojej...

Telefony powtarzały się regularnie co tydzień 8:30 w poniedziałek przez ponad miesiąc. Nie pomagało tłumaczenie i prośby o zaprzestanie. W końcu cierpliwość moja się wyczerpała. Przy następnej okazji poinformowałem panią że Mareczek właśnie wyszedł z Jadźką i prosił przekazać, gdyby zadzwoniła, że ma jej dosyć i żeby więcej do niego nie dzwoniła. I że od jutra już tu nie pracuje, przenosi się na inna pocztę, bo jej dosyć. Więcej telefonów nie było...
W sumie ciekaw jestem dalszych losów Mareczka...

Poczta Polska

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 148 (164)