Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

ubycher12

Zamieszcza historie od: 20 kwietnia 2011 - 10:55
Ostatnio: 7 marca 2013 - 13:41
O sobie:

U-boot;
1) Osobnik nieobliczalny, rzędu milionus ideos et minutos, podgrupy maniak literatus. Wysoce niebezpieczny dla otoczenia z powodu wykazywania wrodzonych tendencji samobójczych poprzedzonych okrzykiem "Patrznato" względnie "Potrzymajmipiwo".
2)Określenie niespełnionego rysownika i pisarzyny
3)Maszyna pseudointeligenta, zdolna pracować do 72h bez przechodzenia w tryb uśpienia, napędzana nikotyną i alkoholem etylowym
4)Wg niektórych "Największy świr o twardej dupie i złotym sercu"

  • Historii na głównej: 46 z 79
  • Punktów za historie: 45402
  • Komentarzy: 203
  • Punktów za komentarze: 2080
 

#12104

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Humorystyczna opowieść z piątku.
Wracałem po raz ostatni w tym roku akademickim do domu. Standardowo: najpierw pociągiem Opole-Wrocław, później autobus do domu. Na dworcu zapoznałem się z pewnym miłym Azjatą, który miał problem ze zlokalizowaniem pociągu, peronu, etc. Rozmawialiśmy po angielsku, ponieważ rozmówca, jak przyznał, zna język polski, ale posługiwanie się nim sprawia mu trudność, ponieważ jest perfekcjonistą, a nie do końca płynnie opanował polską Deklinację i koniugację. Okazało się, że pochodzi z Chin i jest w Polsce na wycieczce po wschodniej Europie i też udaje się do Wrocławia. Podjechał nasz pociąg, więc zaproponowałem wspólną podróż. Szukając wolnego przedziału (pociąg dalekobieżny). Znaleźliśmy jeden, w którym siedział tylko łysy karczek ze swoim (wnosząc z ich rozmowy) dziadkiem. Zapytałem czy wolne, [K]ark potwierdził, więc wołam orientalnego znajomego i wchodzimy do przedziału. Na widok [Ch]ou (zapisuję zapewne niepoprawnie, ale mniej-więcej tak się przedstawił) miny im trochę zrzedły, ale zachowali ciszę. Nie na długo niestety.
Rozmawiali między sobą, a ja byłem pochłonięty rozmową po angielsku z Chou, gdy zaczęły do mnie dochodzić fragmenty rozmowy [D]ziadka i wnuka.
D - No i widzisz! Jak ja po wojnie za kolejarza jeździłem, to takich od razu nadawaliśmy na milicję, że podejrzany się w pociągu kręci i na następnej stacji już z głowy!
K - Wiem dziadku! Takiego żółtka to z chłopakami od razu byśmy na kopach wynieśli!
D - I tak trzeba wnusiu! Jak to tak? Żółty w POLSKIM POCIĄGU?!
I tak nawijali, co rusz wtrącają "polski pociąg", a ja robiłem się czerwony ze wstydu wiedząc, że Chou doskonali ich rozumie. On jednak nie dawał po sobie poznać, iż cokolwiek go razi. Zaczął nawet żartować z glanów (notabene z białymi sznurówkami) karka w taką pogodę, a że sam uwielbiam glany kontynuowaliśmy ten temat. Zbliżaliśmy się do Głównego, więc informuję Chou, że czas zabierać bagaże. W tym momencie panowie coraz głośniej komentowali swój wywód o 'polskich pociągach". Na to Chou zapytał mnie (nadal wszystko po angielsku) jak prawidłowo powiedzieć po polsku "patrz" w formie grzecznościowej. Gdy uzyskał odpowiedź, a ja stałem na korytarzu obrócił się w ich stronę i piękną polszczyzną wypalił:
Ch - Panowie! Ja was doskonale rozumiem! Ale! Proszę patrzeć! - Tu podszedł do kilku miejsc w przedziale, wskazał palcem, obrócił leżącą na „podpórce” po oknem komórkę karczka, coś wskazał - Wszędzie jest "Made in China", więc ten pociąg jest bardziej mój, niż panów! Miłego dnia!
I zgarniając mnie po drodze opuścił pociąg.
Śmiałem się jeszcze przez pół godziny, gdy na końcu poszliśmy na małe piwo.


Dla informacji "obrońców":
nie zareagowałem tylko dlatego, że Chou kilkukrotnie powtarzał w rozmowie, że "wszystko chce załatwiać sam" i łatwo odgadnąłem kontekst jego wypowiedzi, co sam na owym piwie potwierdził.

PKP

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 941 (1007)
zarchiwizowany

#11197

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Dużo podróżuję i przeżyłem WIELE historii z piekielnymi współpasażerami, ale to co mnie dziś spotkało przeszło wszelkie moje wyobrażenia. Historia miała miejsce w autobusie MZK Opole i przyznam szczerze nie jestem z niej zbyt dumny.
HISTORIA DŁUGA.
Otóż obudziłem się bardzo wczesnym rankiem (ok 5.00) po większej imprezie. Spać się mnie nie chciało, więc szybka kawa i pytanie "Co zrobić z pozostałym do zajęć czasem?". Szybkie spojrzenie w portfel: kasy mniej niż kot napłakał, ale 3 bilety studenckie są, więc stwierdziłem, że pojadę na cmentarz przy granicy miasta, zobaczyć na groby bliskich moich znajomych, którzy wyjechali jakiś czas temu do Niemiec.
Kac męczył mnie nieznośnie, ale ratował mnie fakt, że było jeszcze dosyć chłodno. Wsiadłem do MZtki i szczęściem trafiłem na znajomego z uczelni (co ważne znajomy nosi dready). Kolega nie wyglądał zbyt ciekawie, okazało się, że miał nockę w pracy, na dodatek nie mógł skoczyć po jakieś jedzenie na przerwie, a jest cukrzykiem, więc tylko poprosił, abym się odsunął i dał mu spokojnie oddychać, bo naprawdę jest mu słabo(za żadne skarby nie chciał usiąść, twierdząc, że wtedy na bank zaśnie i nie dostanie się do domu) . Mówię: -Ok, jak coś będę obok. I tak też zrobiłem. Na następnej stacji wsiadła [P]iekielna babcia, (nie ulegam stereotypom, ale klasyczny "moher") i usiadła obok mojej stojącej persony. Przejechaliśmy kawałek, widzę po koledze, że zmienia barwy i nagle PACH! Leży jak długi na podłodze. Od razu podbiegłem, podobnie jak trzy dziewczyny z tylnej części autobusu (koleżanki z roku owego kolegi, je prosił o to samo co mnie). Liznąłem co-nieco o postępowaniu i pierwszej pomocy w takich przypadkach, więc od razu do roboty, jednej z dziewczyn kazałem dzwonić na pogotowie, drugiej lecieć do kierowcy, żeby zatrzymał autobus. Trzymam głowę kolegi na kolanach, ręką w chusteczce sprawdzam czy nie ma niczego w ustach, coby się nie zadławił. Tu odzywa się piekielna:
P-Zostaw to! Naćpał się pewnie! Na co to se ręce brudzić? Jeszcze HIVa dostaniesz! Ja bym to zostawiła i dała zdechnąć, ćpuny je**ne! Jeszcze się spóźnię prze niego!
Zazwyczaj jestem spokojny, ale paniusia trafiła na jeden z moich "czułych punktów" tym tekstem, na dodatek "dzień po imprezie" i bardzo trudnej sytuacji osobistej wystarczyła iskra do BOOM!!! A że piekielna nie przestawała trajkotać, więc przekazałem głowę kolegi jednej z dziewczyn, a sam wstałem i poszedłem do piekielnej (mimo iż jestem BARDZO chudy, jestem dość wysoki -185cm bez butów) złapałem mohera za podbródek i przystawiłem tak by miała twarz ok 5-4cm od mojej i wycedziłem przez zęby:
-Kolega jest czysty i zasłabł, ale ja mam HIV i parę innych zakaźnych, o których nawet PANI nie słyszała, więc... (tu chuchnąłem jej w nos wczorajszym, imprezowym oddechem) spierdzielaj STARA RASZPLO zanim jeszcze bardziej skrócę twój marny życiorys!
Babcia zakryła przerażoną twarz, ale twardo bluzgała nas przez rękaw, więc dodałem:
-Oj, bo zaraz będę zarażać! - i uniosłem RĘKĘ w jej kierunku. Uciekła pełnym pędem na przód autobusu. Na najbliższym przystanku czekała już karetka, zabrali kolegę, zapytali czy pozostali się dobrze czują, na co piekielna wypaliła:
-Panie! Tamten satanista na mnie chuchnął! On ma HIV! Dajcie mi szczepionkę! Szybko! Bo ja przez niego umrę!
Czy się doczekała cudownej szczepionki-nie wiem, ponieważ pozostała na przystanku z sanitariuszami, a ja pojechałem dalej.

Uwagę o sataniście puściłem mimo uszu-przyzwyczaiłem się chodząc w spodniach moro, czarnych koszulkach, chuście na głowie i łańcuchach przy pasie.
Nie, nie mam żadnej zakaźnej choroby, a kolega dzwonił przed chwilą, że nic mu nie jest i było to zwykłe zasłabnięcie od temperatury i zaduchu, a on sam został zwolniony 20min po przywiezieniu ;)

MZK Opole

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 262 (320)
zarchiwizowany

#10107

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Krótka historia pokazująca, że "gdzie chęci - tam sposób".
Zalecenie na niedużą imprezę, nie zapowiadało się nic złego. Na miejscu okazało się, że ekipa oświetleniowa jest ze Śląska i wszyscy jak jeden mąż mówią całkowicie dla mnie wtedy niezrozumiałą gwarą. Pozostali z naszej ekipy jakoś się dogadywali, jednak ja, ku obustronnej frustracji, nie potrafiłem dojść do porozumienia z żadnym z oświetleniowców.
Wtedy jeden z nich wpadł na prosty a genialny pomysł.
I tak przez całą imprezę wszystkie niezrozumiałe dla mnie słowa mówili do mnie... po angielsku :)

nagłośnienia

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 196 (310)
zarchiwizowany

#10106

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Jak każdy wie: gdzie celebryci tam paparazzi.
Podczas nagłaśniania większego koncertu trafił się jeden wyjątkowo piekielny przedstawiciel tej profesji. Nasza konsoleta znajdowała się w niedużej odległości na wprost sceny, na specjalnym podwyższeniu. Wcześniej ustawiono "bramkę" oznaczoną napisem "Wstęp wyłącznie dla ochrony i służb technicznych". Już podczas prób zauważyliśmy, że jeden wyjątkowo uparty dziennikarz starał się do tam dostać, ale cały czas "odbijał się" od stojących tam ochroniarzy, którzy mimo jego natarczywości cały czas kulturalnie wypraszali go do miejsc mu dostępnych. Przed finałowym występem mieliśmy dosłownie 5 minut przerwy więc większość z nas ruszyła do namiotu na tyłach po kanapki, kawę, etc. Jako, że jedyny nie czekałem na wrzątek pierwszy wróciłem do stołu. Już z daleka zauważyłem, że na naszym miejscu stoi ów dziennikarz i czeka na rozpoczęcie występu. Podszedłem i grzecznie zwróciłem uwagę, że nie ma prawa tu przebywać. W odpowiedzi usłyszałem:
-Spie*****j gówniarzu! Wiesz kim ja jestem?! Ja jestem z ****(tu padła nazwa gazety)
-Przepraszam, ale naprawdę nie może pan tu być.
-A poszedł mi stąd, bo jeszcze zarobisz!
Nie miałem co z tym zrobić, więc pobiegłem do reszty załogi. Tam tylko na mnie prychnęli i powiedzieli, że mam zgłosić to ochronie. Podszedłem do najbliższego ochroniarza, niestety ten stwierdził, że nie może się stąd ruszyć, ale nadał przez krótkofalówkę komunikat i po chwili jego dwóch barczystych kolegów wyprowadziło awanturującego się delikwenta, który zdążył poprzestawiać i rozregulować nam trochę sprzętu (widać zasłaniał mu widok), co zaowocowało przesunięciem się koncertu o dodatkowe 30 minut.

Od tamtej pory ZAWSZE przed odejściem zapisuję automatyczne ustawienie suwaków na stole.

nagłośnienia

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 227 (259)
zarchiwizowany

#10105

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Kolejna historia z nagłośnieniami w tle.
Jechaliśmy na zlecenia na jakąś tam imprezę. Podczas jazdy do kierowcy zadzwonił szef z prośbą, aby zakupić przy okazji dwa dobrej jakości przedłużacze z listwą. Zatrzymaliśmy się vanem wyładowanym po brzegi sprzętem (w tym samochodzie byłem tylko ja i kierowca, a i tak musiałem trzymać skrzynkę z narzędziami na kolanach) przed sklepem elektryczno-budowlanym. Kierowca kazał mi wejść i wybrać dwa kable, a on w tym czasie zapali i wejdzie jak będzie trzeba wypisać fakturę. Chcąc nie chcąc wchodzę do sklepu i zagaduję do [S]przedawcy:
[J]a - Dzień dobry. Potrzebuję dwie listwy, znaczy przedłużacze, ale jakieś lepszej jakości (szef miał logiczne nastawienie - zapłać raz a więcej, niż mało a częściej).
S - A jakie mają być?
J - Czwórki lub piątki (chodzi ilość gniazdek w listwie).
Facet obrócił się ogarnął półki wzrokiem i ponownie spojrzał na mnie.
S - A jakie uziemienie?
Tym pytaniem zbił mnie z tropu, pierwszy raz w życiu usłyszałem, żeby istniała jakaś różnica, ale nie chcąc wyjść na ignoranta powiedziałem:
J - Nie wiem, jakieś lepsze dużo sprzętu mam i szkoda by było gdyby miało się wszystko poprzepalać.
Sprzedawca zrobił coś czego bardzo nie lubię - obrzucił mnie z politowaniem spojrzeniem typu "widzisz? Ty to nic nie wiesz i ja tu jestem najmądrzejszy".
S - Dużo sprzętu masz, mówisz? A jakiego jeśli można wiedzieć?
Nie dość, że przeszedł do mnie na "TY" to jeszcze powiedział to z tak złośliwym uśmiechem, że postanowiłem utrzeć mu nosa.
J - Aaa... Długo by gadać. Ale w samochodzie przed wejściem mam kilka sztuk, to może pan rzucić okiem i sam mi pan doradzi. Tuż przed wejściem stoi. (wszystko mówiłem naturalnym tonem jakby nigdy nic)
S - No dobrze, pokaż co tam masz.
Wyszliśmy, van stał tyłem do wejścia, więc otworzyłem drzwi demonstrując pakę zawaloną pod sufit różnego rodzaju sprzętem (w większości dość drogich marek).
J - Niech pan sam spojrzy.
Gdy sprzedawca zajrzał do środka z wrażenia aż usiadł na chodniku z wytrzeszczonymi oczami. Powoli kiwnął kilka razy głową, podniósł się i weszliśmy do sklepu. Idąc za nim usłyszałem tylko jak mówi do siebie: "kilka sztuk. K***a, ja pier***e...".

Po chwili kierowca podał dane do faktury i ruszyliśmy dalej z dwoma porządnymi kablami na moich kolanach.

nagłośnienia

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 167 (261)

#9705

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Ponownie nagłośnienia.
Jak wiadomo w świecie muzyki wielu jest artystów, a jeszcze więcej "gwiazdek", ale z czasem można się na takich uodpornić jak ja z kolegą w tym przypadku.
Obsługiwaliśmy niewielki "festiwal" muzyki rockowej (bardziej przypominało to wiejski festyn, ale cóż). Gwiazdą wieczoru miał być jakiś lokalny zespół młodzieżowy. Wszystko przebiegało sprawnie do połowy imprezy. Wówczas pojawili się "gwiazdorzy". Na moje nieszczęście przyczepił się do mnie ich gitarzysta prowadzący, młodszy ode mnie na oko o jakieś 3-4 lata. Na dzień dobry, dostałem opierdziel dlaczego jego piec, efekty i kable leżą na scenie, a nie są trzymane pod kluczem, następnie jako członek OBSŁUGI miałbym mu przynieść obiad z cateringu (sic!). Gdy jeszcze na spokojnie wyjaśniłem mu, że to nie należy do moich obowiązków, a i tak nie mogę odejść zza stołu, bo stroi się inny zespół [G]wiazdor przebił sam siebie:

G - Tak, tak. Ty tu młody jesteś, pewnie twój pierwszy koncert i każdy zespół się dla ciebie liczy, ale tak to nie działa. Wiesz co się liczy? Prawdziwi artyści! Tacy jak my! Na te płotki szkoda czasu i sprzętu! Ci ludzie przyszli tu dla nas!

Ostatkiem silnej woli powstrzymałem się od komentarza. Gwiazdorzyna poszedł po coś do jedzenia. Zawołałem kolegę i zanim podszedł miałem w głowie ułożony cały plan.

Gwiazdor powrócił i oczywiście kontynuował swój wywód o tym jakim to nie jest wybitnym artystą i czego to ja nie wiem. Wówczas przywołałem dyskretnie [K]olegę.

G - ...No widzisz, tak to z młodymi w ekipie jest. Nie odróżniają hołoty od artystów!
K - Młody! Telefon do ciebie! (podszedł do mnie z telefonem)
J - Kto to?
K - "Kazimierz" jak zwykle.
J - (do G) Przepraszam na chwilę. (do tel) Tak panie Staszewski? Hehe... No dobra, sorry! Co jest Kazik?

Stałem tyłem do "gwiazdora", ale kolega stwierdził, że tak pięknego pomieszania opadu szczęki i wytrzeszczu oczu nigdy nie widział. Gdy skończyłem "rozmowę", natręta już nie było.

A rozmawiałem z drugim kolegą, stojącym za sceną.

nagłośnienia

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 785 (903)

#9421

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Krótka historia z dziś.
Po praktycznie całym dniu na uczelni padałem na twarz, jednak po złapaniu oddechu naszła mnie ochota na jedno symboliczne piwko. Ruszyłem, więc do pobliskiego marketu. Ludzi całkiem sporo, głównie obozujący na WSP studenci. Wziąłem ulubionego Żubra i ustawiłem się w kolejce. Gdy byłem już na wysokości kas poczułem, że ktoś napiera na moje plecy. Zignorowałem, bo pomiędzy kasami miejsca rzeczywiście mało, ale ów ktoś napierał na mnie coraz mocniej. Miarka się przebrała, gdy poczułem rękę na tylnej kieszeni (miałem tam klucze, trochę drobnych i przypięte łańcuchy). Wyjąłem z uszu słuchawki, złapałem wścibską rękę i odwróciłem się z wściekłym "Kurrrr...".
Za mną stał typowy, dyskotekowy "żelik" w okolicach mojego wieku. Gdy zobaczył moją twarz, spalił cegłę i wydukał:
-Ku**a! To nie laska!
I zwiał w stronę duszących się ze śmiechu kumpli w tyle kolejki.

Zastanawia mnie tylko czy chodziło mu o to, że dziewczynę niby łatwiej okraść czy rozpędził łapska w innym celu? O.o

market

Skomentuj (25) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 893 (995)

#9335

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jakieś 2-3 lata temu poważnie pogorszył się mój stan zdrowia. Po bardzo wielu piekielnych historiach postawiono (w sumie przez przypadek) ostatecznie diagnozę - zakrzepica żył. Wylądowałem w szpitalu akademickim we Wrocławiu na oddziale angiologicznym, wywołując precedens "Jak to? 18 lat i zakrzepica? To niemożliwe", przez co moim przypadkiem zainteresował się sam ordynator.

Matula wykorzystując moment, poprosiła o wyjaśnienie mojej postury i apetytu (o których wspominałem w wcześniejszej historii z "Babcią"). No to dodatkowe badania, dodatkowe dni w szpitalu, ale wyniki nic nie wykazują. Nie pozostało nic innego i przydzielono mi lekarza dietetyka. Badanie proste, mam przez trzy dni jeść jak w domu i zapisywać co i o jakiej godzinie, pielęgniarki pozwoliły korzystać "na lewo" ze swojej mikrofalówki w ich pokoju socjalnych, mama nazwoziła pełno ulubionych smakołyków. A ja jak to ja, na raz zjadłem połowę i musiałem przez resztę "badania" oszczędzać.

Po trzech dniach notowania idę na zabiegowy. Tam ów lekarz i dwie praktykantki. Jedna wzięła moje notatki, liczy, liczy, zapytała o kilka szczegółów, znowu liczy. Minę miała niewyraźną, zawołała koleżankę, a ta tak samo, liczenie i pytania. Po chwili pierwsza wypaliła:
[P]raktykantka 1 - Pan tu jakieś głupoty napisał! Niemożliwe by pan to wszystko zjadł!
Zapewniłem o swojej niewinności i wtedy wtrącił się [L]ekarz
L - Co tu się dzieje?
P1 - Panie doktorze, on nakłamał w diecie, niech pan sam spojrzy!
Lekarz spojrzał w moje notatki, na mnie znów, w notatki. Nagle pyta
L - Dlaczego jest taka różnica między pierwszym a następnymi dniami?
[J]a - Po prawdzie panie doktorze, jak mi mama przywiozła jedzenie po tych szpitalnych obiadkach to pierwszego dnia połowę zjadłem i mi brakło...
L (do praktykantek) - Tyle godzin praktyk i takich rzeczy nie widzicie? Niech mi pan powie, a jakby był pan w domu to jakby wyglądały pana posiłki?
Opowiadam po kolei, doktor zapisuje, a praktykantki zaglądają mu przez ramię robiąc się coraz bardziej blade i z większymi oczami. Ja na ten widok panika ("zaraz powiedzą, że mam raka, AIDS albo inne paskudztwo").
L - Pali pan?
J - Paczka na około 2 dni (jedna praktykantka aż "usiadła" na szafce)
Ja już całkowita deprecha. Lekarz pomyślał chwile, wpisał coś w kartę na wyniki i kazał wracać na salę.
Przy obchodzie był mój lekarz prowadzący, więc pytam co napisał tamten. Pani doktor poszukała parsknęła śmiechem i wskazała mi w karcie, a tam jak byk dosłownie taki wpis:

"Nierealnie szybki metabolizm. Nie mam pojęcia co mu jest! Zróbcie mu badania genetyczne! Nie przysyłajcie mi już takich przy praktykantach! Ciężko przyswaja żelazo"

szpital

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 788 (858)

#9165

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kolejna historia z lat młodości w nagłośnieniach.
Zlecenie na nagłośnienie koncertu sławnej pary braci. Klub i scena nieduża, biletów mało (maks 40-50), większość wygrana w lokalnym radio, więc i sprzętu mało, ale nieodzownym w koncertach klubowych jest "Pyton", BARDZO gruby i BARDZO ciężki kabel, mający w swym wnętrzu od kilku do nawet kilkunastu pomniejszych kabli, używany aby zmniejszyć ryzyko zniszczenia/poplątania kabli między sceną a stołem nagłośnieniowym. Rozstawiając sprzęt zostałem zagadnięty przez jednego z wokalistów. Jako młody smark byłem strasznie podjarany, że taka gwiazda sama do mnie zagadnęła. Szczególnie wiele ciekawości jednego z braci przykuł właśnie ów "Pyton". Opowiadam jak najęty co i jak i popisuję się wiedzą z zakresu akustyki, coby zrobić jak najlepsze wrażenie. Po rozmowie dostałem nawet małe piwo "w nagrodę za ciężką pracę".

Po koncercie mieliśmy prawo udziału w afterparty z zespołem i paroma wylosowanymi szczęśliwcami (głównie "szalone nastki"). Zespół pod koniec imprezy pijany w sztok (mnie z racji niepełnoletności ojciec do piwa nie dopuszczał), cała ekipa oprócz kierowcy też, tak samo "nastki".

Nagle któraś zaczęła błagać, aby jeden z braci zrobił jakiś "wielki rock'owy numer". Facet uległ, podszedł do sceny i po chwili wrócił owijając sobie wokół szyi wspomniany kabel i krzycząc "Poskromiłem bestię!". Wszyscy (w tym też ja) poskładaliśmy się ze śmiechu (głównie dlatego, że pod jego ciężarem wokalista prawie się nam kłaniał). Widać facet podłapał, że jest główną atrakcją, ponieważ wyszedł i po naprawdę długiej nieobecności wrócił ponownie z kablem wokół szyi, ale tym razem trzymając w dłoni jeden z jego końców całkowicie odcięty! Po czym gromko ryknął:
- Jestem zabójcą potworów! Postrachem pytonów!

Jedynie mnie i kierowcy nie było do śmiechu (znaliśmy wartość tego ustrojstwa), pozostali (zapewne przez alkohol) uznali to za wielce zabawne. Na szczęście manager zespołu pokrył wszelkie straty ;)

nagłośnienia

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 537 (661)

#9019

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia bardzo miła, która miała miejsce rok temu zaraz po rozpoczęciu przeze mnie studiów.
Dwie sprawy do wyjaśnienia na wstępie: mimo iż pochłaniam OGROMNE ilości jedzenia, jestem wyjątkowo chudą osobą (51kg przy 185cm wzrostu), po prostu mam taki metabolizm, po drugie maniakalnie wręcz uwielbiam pierogi ruskie, bez przesady mogę powiedzieć, że gdy lądują przede mną na talerzu, zamiast żołądka mam czarną dziurę.

Praktycznie każdy mieszkaniec Opola, a studenci już w szczególności, zna bar mleczny "Kubuś" przy opolskim Ragtime. Jest to typowa PRL'owska jadłodajnia, służąca również jako stołówka szkolna, ale zjeść tam można solidny obiad dosłownie za grosze, samo jedzenie jest typowo "domowe" i smaczne, a panie kucharki najróżniejsze (od prawdziwych kochanych babć dorabiających do emerytury, do 30-40 latek będących tam za karę). Wpadliśmy, więc do owego "Kubusia" z kolegą, prosto z uczelni, głodni jak wilki, szybki rzut oka na tablicę i do kasy. Zamawiałem ja i akurat trafiłem na jedną z "[B]abć";
B -Co będzie dla was złociutcy?
[J]a -No to tak... Talerz pomidorowej z ryżem, naleśniki z serem i kompot. (pani zapisuje i wystukuje na kasie) A dla mnie też kompot i poczwórne pierogi ruskie z tłuszczem, tylko proszę BEZ bez cebuli.
"Babcia" zamarła z ręką w powietrzu.
B -Złociutki, stara jestem i niedosłyszę, jakie te pierogi?
J -No ruskie, jak ZSRR - odpowiadam z rogalem na twarzy.
B -Ale jaka porcja?
J -A! Poczwórna, jakieś 16 zł powinno wyjść (warto nadmienić, że jedna wagowa porcja za 3,81 to jakieś 7-10 pierogów)
Pani zmierzyła mnie niedowierzającym wzrokiem, a że byłem ubrany na krótko, moja postura była nader widoczna.
B -Jesteś tego pewien kochanieńki?
J -Nie docenia mnie pani. Tylko naprawdę proszę bez cebuli!
Zapłaciłem i ruszyliśmy z kumplem do pobliskiego stolika. Kolega już zaczął się śmiać, bo zdążył poznać moje możliwości w kwestii jedzenia.
Po niedługiej chwili wołanie na sali po odbiór naszych dań. Z pełnymi talerzami kątem oka dostrzegliśmy, że "Babcia" cały czas obserwuje nas z coraz większymi oczami, a konkretnie stale zmniejszającą się ilość pierogów na moim talerzu. Kumpel skończył szybciej i poszedł jeszcze po kawę, a ja w tym momencie pożarłem ostatniego pieroga. Było pewne, że wieczorem pójdziemy jeszcze do baru na kilka piw, a że bardzo mi smakowało, wolałem umocnić "bazę" w żołądku. Krzyknąłem, więc do kolegi:
-Bartek! Weź mi kawę i jeszcze jedną porcję! Pewnie skończymy w "Dworku", to wole być w miarę pełen!
Kumpel parsknął śmiechem, ale kiwnął głową i zamówił. Gdy kasjerka usłyszała "jeszcze jedna porcja ruskich dla kolegi" mało nie dostała wytrzeszczu.
Siedzimy więc dalej, ja w połowie porcji, gdy podchodzi do nas owa "babcia", już bez fartucha i czepka, z talerzem zupy i pytaniem "Można?". Oczywiście zgodziliśmy się, ja ze smakiem dokończyłem swoje pierogi i w tym momencie odezwała się nasza towarzyszka.
B -Dziecko drogie, ty nie masz może tasiemca? Albo jakiś zaburzeń?
J -Ależ skąd, psze pani! Ja po prostu nie jem, tylko ŻRĘ, jak to moja mama mówi! A pierogi to już mój nałóg nieuleczalny. Chudy tak już jestem, nie wiadomo skąd...
B -Boże drogi! Ile ja bym dała, by mój wnuczek tak jadł!
J -Pani się cieszy, że jednak nie je. Trzy babcie próbowały przez ostatnie 10 lat coś zaradzić na moją wagę i się poddały!
Kolega wszystko potwierdza, więc "Babcia" coraz bardziej załamuje ręce nad moim wyglądem. Porozmawialiśmy chwilę wesoło, aż pani skończyła jeść i odprowadzamy ją do wyjścia, tu nagle zwróciła się do nas konspiracyjnym szeptem:
B -A ciasto złociutcy lubicie?
My -Oczywiście, ale już się spłukaliśmy, więc na kawiarnie nas nie stać.
"Babcia" machnęła ręką i wyciągnęła z reklamówki pojemnik, który wcisnęła mojemu koledze w ręce
B -Bierzcie, miało być dla mojego starego, ale on by pewnie podzióbał i wyrzucił, a tak coś do kawy na później będziecie mieli.
J -Dziękujemy psze pani, ale...
B -Tam "psze pani"! Basia jestem! A ty (do mnie) wpadnij w piątek o 14, to pokażesz mojemu wnuczkowi jak się je! :)

Kubuś Opole

Skomentuj (65) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1099 (1175)