Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Golondrina

Zamieszcza historie od: 5 kwietnia 2015 - 10:25
Ostatnio: 21 stycznia 2020 - 23:02
  • Historii na głównej: 27 z 27
  • Punktów za historie: 8714
  • Komentarzy: 320
  • Punktów za komentarze: 2466
 

#20853

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Informatyk, programista.
Zastanawialiście się kiedyś, jak to jest z takim człowiekiem, jeśli przypadkiem mu się wymsknie jakim zawodem się para?

Momentalnie na sali znajdzie się co najmniej 10 osób, którym trzeba by było sformatować kompa, z 10, które mają problemy ze sterownikami, kolejne 10, które mają inne problemy, które dużo szybciej mogłyby rozwiązać odpowiednim zapytaniem do google.

Nie zliczę już ile razy byłem proszony o darmowe porady: "A bo mie tu buczy", "A bo mie się wiesza", "A bo mie gra z gazety nie chodzi"... Dodatkowo jak informatyk, to się pewnie zna, na naprawie: żelazek, telewizorów, itp chłamu. Autentycznie byłem kilka razy proszony o zerknięcie na np prostownicę do włosów, toster.

Nie zapomnijmy jeszcze o znajomych, którzy przypomną sobie o człowieku dopiero wtedy kiedy im się komputer zepsuje... i oczywiście zaczyna się etap wróżenia przez telefon:
- Shadow, bo by mi tu trzeba było kompa zrobić.
- A co się stało?
- Nie działa.
- Ale co nie działa?
- Czarny ekran/Jakiś komunikat, ale po angielsku/Ja nie umi etc.

Wszystko oczywiście za darmo, bo "Na znajomym będziesz zarabiał? Ale przyjedz na drugi koniec miasta o 3 w nocy, najlepiej własnym samochodem, to mi jeszcze koleżankę do domu odwieziesz..."

Ludzie opanujcie się, to że ktoś jest informatykiem nie znaczy, że zna się na każdej dziedzinie tej nauki. Potrafię napisać aplikację która sprawi, że wasz komputer zatańczy "mambę", przy okazji zrobi kawę i będzie posiadał umiejętność otwierania parasola w d***, a wszystkie poczynania opisze na facebooku, ale nie potrafię skompletować sprzętu i złożyć kompletnego kompa, tak samo jak nie mam pojęcia, która karta graficzna jest teraz the best, a prosić programistę o sformatowanie kompa to tak jakby prosić architekta, żeby podawał cegły na budowie...

Ludzie...

Skomentuj (79) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 537 (749)
zarchiwizowany

#16997

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Będą brzdkie wyrazy, czyli lingwistyka stosowana.

Tytułem wprowadzenia

Zapewne wiecie, że Francuzi nie lubią języka angielskiego. Jeśli go znają, to się nie przyznają i wolą palić głupa, niż odpowiedzieć w tym języku a jeśli już to zrobią, to efekty przypominają "Allo, Allo". Ponieważ często mam z nimi do czynienia na drodze służbowej, nabrałem do tego narodu pewnej niechęci.

Historia właściwa:

Jestem airsoftowcem i chociaż pracuję na zmiany - także w niedziele i święta - staram się łazić na strzelanki kiedy tylko się da. Tak było też pewnej niedzieli.

Pracę kończyłem o 6 rano. Ponieważ niedługo po niej miałem załatwiony transport, korzystając z chwili czasu przebrałem się w ciuchy strzelankowe, zarzuciłem plecak z karabinami na plecy, założyłem słuchawki na uszy i wyruszyłem na spotkanie z kumplem, z którym miałem jechać do Chwaszczyna.

Z roboty wyszedłem około 8.30. Pech chciał, że tą godzinę wybrała sobie na przybycie pewna wycieczka emerytów, która wysiadła z autokaru dosłownie pod moim biurem po czym rozlazła po całym chodniku, skutecznie tarasując jakiekolwiek przejście, stojąc i wyglądając przy tym jak przez okno.

Podchodzę do nich i próbuję przejść. Mówię spokojnie "przepraszam" - nie reagują. No cóż, stare moro, wojskowy plecak i morda zmęczona po nocnej zmianie - widać wzięli mnie za menela...

PRZEPRASZAM

dalej zero reakcji. Może inostrańcy?

EXCUSE ME!

nic... Stoją, gadają, a ja chyba przez to moje kamo stałem się niewidzialny. Karabiny w plecaku (jakieś 10 kg) zaczynają ciążyć. Zdjąłem słuchawki.

No tak... Francuzi. Gorzej - FRANCUSCY EMERYCI!
Geny lingwistyczne po tatku poszły w ruch, więc teraz będzie fonetycznie.

EKSKJUZE MŁA!

Dupa blada, trza było sięgnąć po ciężką artylerię. Głos mam potężny, więc zapytałem głośno

EKSKJUZE MŁA! WULE WU W PI*ZDU?!

No proszę...Zadziałało. I wtedy, dziarskim krokiem ruszyłem dalej w stosownym kierunku.

Najlepszy był komentarz kumpla, któremu to opowiadałem, bo stwierdził:

"Mogłeś krzyknąć "Hande hoch!". Też by zrozumieli..."

Francuska, tfu, wycieczka.

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 160 (250)

#70749

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Podczas gdy zajadałam się szyneczką od babci, przypomniała mi się historia z czasów, kiedy młoda lekarka była jeszcze niedoszłą lekarką i jak miała ochotę wybić zęby swojej współlokatorce z powodu kawałka mięsa. A działo się to tak:

Moja ówczesna współlokatorka była weganką. Niestety, nie należała ona do grona miłych wegan, którzy choć mięsa nie jedzą, to innym w talerz nie zaglądają. O nie, ona była weganką wojującą. Ile to ja się lamentów (ze łzami w oczach!) nasłuchałam o tym, że mam krew biednych zwierzątek na rękach, to nawet nie ma co wspominać. Udało mi się nawet usłyszeć, że jedząc miód wykorzystuję niewolniczą pracę pszczół i jestem okrutna. Jej nawyk ponownego mycia sztućców, talerzy czy garnków jeżeli przyuważyła, że miały kontakt z mięsem uważałam za osobliwy, aczkolwiek w gruncie rzeczy nieszkodliwy.

Jednak miarka się przebrała, kiedy po świętach przywiozłam do mieszkania specjał kulinarny zwany domową, wędzoną szynką zrobioną specjalnie przez moją babcię, żebym na studiach chociaż coś dobrego zjadła :) Szyneczka wylądowała w lodówce i bezpiecznie tam leżała do śniadania. Niestety, tylko do tej pory, ponieważ kolacji już nie doczekała.

Kto kiedykolwiek jadł taką szynkę, wie, że ma ona piękny zapach dymu. Nie jest on na tyle silny, żeby przejść na inne produkty, jednak lekko wyczuwalny, na pewno mocniej niż w przypadku wędlin ze sklepu. I niestety ta jej cecha stała się przyczyną utraty smakołyku.

Wracam zmęczona wieczorem do domu, w duchu się ciesząc na smaczną kolację, a tu niestety, szyneczka się zdematerializowała. Domyślając się co się stało, zapukałam do swojej współlokatorki, która z miną urażonej niewinności stwierdziła, że szynkę wyrzuciła, bo jej śmierdzi, bo ona na pewno zepsuta i na jej biedne warzywa przechodzi, przez co chce się jej wymiotować.
Po krótkiej acz treściwej awanturze postanowiłam wybawić ją od rzeczonej zieleniny i przerobiłam warzywa na gulasz. Tak, z mięsem. Fakt, musiałam znieść później mały atak histerii, ale i tak było warto.

Panna mieszkała ze mną jeszcze tylko miesiąc, po czym się wyprowadziła do bardziej cywilizowanych ludzi.

współlokatorzy

Skomentuj (61) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 382 (414)

#59898

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pani X, pacjentka SORu - która wcale nie powinna być leczona w SORze, tak na marginesie (bo za zdrowa na to) - uznała za celowe poskarżyć mi się na haniebne zachowania naszych lekarzy.

"Przecież to jest oburzające, tłum ludzi na korytarzu, a tu jeden do drugiego takie obrzydliwe propozycje wykrzykuje! To niemoralne! Przecież to lekarze, oni tu ludzi dotykają, rozbierają, tu trzeba zaufania, a takie - za przeproszeniem pani doktor - pedalstwo! Przecież tak nie powinno być!"

Hmm... Może rzeczywiście jakiś przyciężki dowcip poleciał, ale z drugiej strony, tak na korytarzu? Zdumiona pytam więc co nieszczęsny chirurg (bo o niego chodziło) wykrzykiwał do kolegi. Pani, hiperwentylując, ledwo wykrztusza:

"Umyjesz się ze mną?!"

... do zabiegu, oczywiście, czego pani już się nie domyśliła, więc dorobiła własną wersję :)

No... zboczeńcy... umawiać się na jakieś operacje po nocy...

SOR

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 620 (690)

#41980

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Znowu przygody na allegro. Tym razem z punktu widzenia kupującego.
-Nie wszystkie przytoczone sytuacje są moje, jednak opisuję je w pierwszej osobie.
-Pisownia oryginalna.
-Większość dotyczy ciuchów jednak mam nadzieję, że was to nie zrazi.

1.
-Dzień dobry, czy mogłaby Pani podać mi długość całkowitą spodni oraz obwód bioder?
-Ależ oczywiście, wysokość stanu 19cm, szerokość nogawki na dole 15cm.
-Hm, a mogłaby Pani podać wymiary o które prosiłam?
-Nie chce mi się mierzyć, a takie już wysłałam dziewczynie która wcześniej pytała, to skopiowałam.

2.
-Witam, czy jest możliwość zobaczenia jak spodnie leżą na kimś?

Wysłane zdjęcie które można zatytułować "duży czarny kwadrat".
Na prośbę o zdjęcie na którym byłoby widać więcej poza i tak ledwo widocznymi białymi skarpetkami dostaję... to samo zdjęcie.

3.
Znów prośba o wymiary.
-Dzień dobry, jaki jest obwód w biuście?
-Jak mash durze doje to się nie wcisniesh.!

4.
-Witam, czy mogłaby Pani wysłać sweter poleconym priorytetem, jeśli tak to ile by on kosztował?
-Ależ oczywiście. 20zł.
-Według cennika poczty polskiej niemożliwe aby list kosztował więcej niż 12,1 zł.
-W takim razie 3zł.

Nie ma to jak popadanie ze skrajności w skrajność. Po zapłacie dostałam maila, w którym sprzedająca kazała mi oddawać 6zł, bo jednak wysyłka wyniosła ją 9zł. Z wyzwiskami i caps lockiem.

5.
-Jaka jest długość spódnicy?
-Tak.

6.
-Witam, zamówiłam bluzkę w kolorze żółtym, a dostałam białą, chciałabym ją odesłać, kiedy mogę spodziewać się zwrotu pieniędzy?

Po trzech dniach otrzymałam barwnik do ubrań w saszetce, taki z pasmanterii za 3 zł. Od sprzedawcy oczywiście, odpowiedzi na maila nie dostałam. Po wystawieniu negatywa odpisał
"NO PRZECIEŻ WYSŁAŁEM FARBE, CZEGO CHCE WIĘCEJ?"

7.
Kupiłam książki. Po przelaniu pieniędzy dostałam od sprzedającej maila, że skoro mieszkamy w tym samym mieście to mogę je odebrać osobiście. Książek było dość sporo więc wysyłka wysoka, warto było ruszyć cztery litery.
Po odebraniu książek i prośbie o zwrot pieniędzy za wysyłkę otrzymałam odpowiedź:
-TE! 14 złoty to moje! Ja specjalnie do pracy nie poszłam żeby ci je dać, więc nic ci nie oddam.

I trzaśnięcie drzwiami.

8.
Znów to samo miasto. Tym razem jednak aby odebrać zakupioną rzecz musiałabym jechać ponad dwie godziny z 3 przesiadkami. Napisałam, że wole wysyłkę listem bo po prostu nie opłaca mi się tłuc przez pół miasta. No i myk, mijają 2 tyg a tu nadal nie ma przesyłki. Po naskrobaniu maila czarująca odpowiedź:

"Trzeba było przyjechać, wyśle jak mi się zachce"

9.
I znów odbiór osobisty. Otwiera mi drzwi chłopak w moim wieku. Daje zakupiony towar i rzecze, głaszcząc mą rękę "Bo wiesz, moja dziewczyna wraca za pół godziny, nie musisz za to płacić..." + podniesiona brew i szelmowski uśmiech.

Aż się za mną kurzyło na klatce.

10.
Zamawiam kurtkę, wybieram paczkę priorytetową. Dostaję przesyłkę wysłaną listem poleconym. Dla wyjaśnienia: taki list jest o wiele tańszy, a zapłaciłam 15zł za paczkę. List około 9zł kosztował. Niby niewiele, ale piszę maila.
Odpowiedź:
"Sory nie moja wina że ejstem intelegientniejsza i sprytniejsza od ciebie".

11.
Kupuje rajstopy. Mają być nowe i zapakowane.
Dostaje śmierdziuchy, znacie ten żart: co "pachnie" jednocześnie stopami, tyłkiem i pochwą?
No właśnie, te rajstopy chyba był inspiracją do niego.
Odpowiedź sprzedawcy na pełen oburzenia mail:
"KOCHANA, BO JA MYSLALAM ZE TY FETYSZYSTA JESTES.? KTO NORMALNY KUPUJE RAJSTOPY NA ALEGRO.?!"

12.
Prośba o wymiary.
-A kupisz? Bo jak nie to mi sie nie oplaca mierzyc.

13.
Proszę o więcej zdjęć, bo to co jest na aukcji to tylko zdjęcie samej góry spodni, do tego tylko przód.
Odpowiedź:
"posuzkaj se na gogleeeee".

14.
Opis aukcji "bluzeczka rozmiar typowe S, na więcej pytań chętnie odpowiem, pisac na priv :)"
No to pytam o długość bluzki.
Odpowiedź:
"ROZMIAR TYPOWE S, NIE UMIESZ CZYAC CZY CO?!?!?"

15.
Proszę o wysłanie potwierdzenia nadania przesyłki, bo zamówionej rzeczy nie dostałam ,a minął już prawie miesiąc.
Dostaje screen potwierdzenia, który jest do kogoś innego.
Na prośbę właściwy screen bo ten jest błędny dostaję:
"Jest pani delikatnie mówiąc głupią cymabłką, przeciez to prawdziwe potwierdzenie, idź na poczte jak nie wiesz jak wyglądają potwierdzenia dziecko drogie."

16.
Kupiłam kilka ubrań za "grosze". Po chwili dostaje maila od sprzedawcy:
"Nie sądziłem, ze te okropne szmaty ktoś kupi :D"

17.
Zamówiłam rzecz, dostałam zupełnie inną. Na prośbę o zwrot pieniędzy lub wymianę towaru dostaje odpowiedź:
"Nie ma to jak żerować na cudzej pomyłce pazerny polaczku".

18.
Prośba o prawdziwe zdjęcie męskiej koszulki (bo te na aukcji coś mocno wyretuszowane były).
Pani wysyła zdjęcie na sobie, od pasa w dół była nago.

internet

Skomentuj (50) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 938 (1016)
zarchiwizowany

#29923

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
W tym roku sezon snowboardowy zamykaliśmy ze znajomymi w połowie kwietnia, we włoskim Livigno. Zwykle przytłaczającą większość turystów stanowią wtedy Polacy, korzystający ze słonecznych stoków i, może przede wszystkim, z uroków sklepów bezcłowych. Często prowadzi to do zabawnych i/lub piekielnych nieporozumień na tle językowym. Dziś zacznę od historii pierwszego typu.

Pewnego dnia przez pomyłkę rozdzieliliśmy się ze znajomymi i, żeby się nie pogubić, umówiliśmy się w restauracji na szczycie. Wpakowałem się więc samotnie do gondoli, a po chwili dosiadło się jeszcze kilka osób - trzy ładne narciarki, z nowiutkim sprzętem, na którym dominował kolor różowy, dwóch wyraźnie wczorajszych snowboardzistów i stereotypowy narciarz koło pięćdziesiątki, w czarnych spodniach i czerwonej kurtce.

Snowboardziści, jak się okazało - Polacy, rozpoczęli między sobą rozmowę, w której skarżyli się na potężnego kaca, przeszkadzającego im w jeździe. Pozostali pasażerowie się nie odzywali. W końcu między snowboardzistami wywiązał się taki dialog:
- Ty, właściwie to dziś jest wtorek czy środa?
- Nie wiem, chyba środa. Nie masz telefonu?
- Nie brałem, a ty?
- Rozładował mi się i po pijaku zapomniałem go podłączyć. To co, może ich spytamy?
- Jak ich chcesz pytać? Jak jest po włosku "Jaki dziś mamy dzień"?
- Weź się ich po angielsku spytaj.
- Ty się pytaj, co, wstydzisz się?
- No weź!

W tym momencie wtrącił się narciarz, również po polsku, znudzonym głosem:
- Wtorek, panowie, wtorek.
Wykorzystując sytuację, dodałem:
- Potwierdzam.
Narciarki rozchichotały się, po czym jedna z nich powiedziała, co było do przewidzenia, również po polsku:
- Może idźcie chłopaki się piwa napić, jak tak bardzo was głowy po wczorajszym bolą, hihihi!

Atmosfera w wagoniku rozluźniła się, porozmawialiśmy wszyscy jeszcze o różnych pierdółkach - o pogodzie, kto skąd przyjechał, jak daleko ma do stoku, itp. Rozstaliśmy się przy barze we wspomnianej restauracji, a ponieważ moich znajomych jeszcze nie było, postanowiłem skorzystać z rady narciarek i napić się piwka. Zagadnąłem więc do czarnowłosej barmanki:
- One beer, please.
- Pięć euro - odpowiedziała ze słonecznym uśmiechem.

stok narciarski

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 179 (271)
zarchiwizowany

#14229

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
O piekielnych sąsiadach będzie :)

Niedzielny poranek. Cieplutko, wszystkie okna pootwierane, głos niesie daleko po osiedlu. Raptem wrzask:
On: Kur*a, na którą ty chcesz iść do tego kościoła?!!
Ona: Ja pier**lę, mogę wcale nie iść!!!
Za chwilę wychodzą z domu - pod rączkę, a jakże. Prawdziwie katolicka rodzina.

Piją oboje, ale ostatnio ona jakby więcej. On ma o to pretensje, awantury są takie, że mury drżą. Ile razy zostałam o trzeciej nad ranem obudzona domofonem - nie zliczę. Guziczki jej się pomyliły - chciała zadzwonić do swojego mieszkania.

Gdy syn był młodszy, chodziła po niego do szkoły. Rodzice wystosowali petycję do dyrektorki, żeby zabroniła jej przychodzić po syna, bo nie życzą sobie, żeby ich dzieci oglądały matkę kolegi w takim stanie. Nawalona była permanentnie.

Dawno, dawno temu, jak jeszcze była milicja, odbywało się u nich przyjęcie. Cały blok chodził w posadach. Zwróciłam uwagę, że jest za głośno - okazało się, że jestem starą, ślepą kur*ą (wcale nie byłam taka stara, ale owszem, nosiłam okulary). Zadzwoniłam po milicję, przyjechali po kilku minutach. Oczywiście najpierw weszli do mnie, bo ja wezwałam. Nie mogliśmy się jednak dogadać, bo hałas był taki, że się wzajemnie nie słyszeliśmy. Poszli więc do sąsiadów. Pijani wszyscy byli nieziemsko, sąsiad nie dość, że nabluzgał milicjantom, to jeszcze poszczuł ich psem (owczarek niemiecki). Rozżaleni stróże prawa wrócili do mnie i spytali, czy będę świadkować na kolegium. Odpowiedziałam, że z rozkoszą.

Świadkowałam. Sąsiad przyszedł z obstawą - trzech młodych chłopów. "No to teraz dostanę" - pomyślałam. Byłam sama, wyskoczyłam z pracy, nie przyszło mi do głowy żeby kogoś wziąć ze sobą. Skład sędziowski już po pierwszej wypowiedzi tego pana zorientował się, z kim ma do czynienia. Dostał grzywnę - wtedy to było osiem milionów, całkiem spora kwota :)

Ale poskutkowało :) Od tamtej pory nie urządzają hucznych przyjęć :) Tyle że kłócą się coraz głośniej...

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 169 (199)

#20309

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W marcu tego roku miałem egzamin skutkujący tym, że mój podpis mogę poprzedzić dumnie wyglądającym ′inż.′
Przed przystąpieniem do egzaminu trzeba, rzecz jasna, złożyć w dziekanacie 20 różnych podań, 50 wniosków, podpisać 230 deklaracji i opowiedzieć wierszyk, który spodoba się paniom z dziekanatu. Historia będzie dotyczyła jednej ze wspomnianych deklaracji.

Generalnie przed podpisaniem wolę przeczytać pod czym mam się podpisać. Czytam zatem:
"... przedstawić pracę inżynierską na temat ′Funkcje asymetryczne′..."
Przyjrzałem się uważniej i nie dowierzam - moja praca ′Funkcje arytmetyczne′ od paru dni leży grzecznie wydrukowana i oprawiona na półce w mieszkaniu i czeka, żeby zanieść ją do dziekanatu, a tu się nagle okazuje, że nie ARYTMETYCZNE, a ASYMETRYCZNE te funkcje miały być (tak w ogóle to co to są te funkcje asymetryczne? oO).

- Przepraszam najmocniej... - nieśmiało zagaiłem do [P]ani z dziekanatu. - Tutaj jest literówka. Napisałem pracę na inny temat...
- To czemu nie pisał pan na swój temat?
- Wydawało mi się, że właśnie taki temat zgłosiłem...
- Niemożliwe! - odburknęła [P], po czym wklepała moje nazwisko do programu szukającego maszyny liczącej. - Mam tu jak byk napisane: ′tytuł pracy - Funkcje asymetryczne′! Nie ma mowy o pomyłce!
- Może ktoś się pomylił przy przepisywaniu? Wie pani... słowa ′arytmetyczne′ i ′asymetryczne′ bardzo podobnie wyglądają...
- Tematy przepisywała pani Bożenka z biblioteki. Ma urlop do czternastego, więc nie możemy zweryfikować tego co pan mówi.
Już miałem przed oczyma duszy [P] pytającą panią Bożenkę ′Czy ponad pół roku temu pomyliłaś się przy przepisywaniu jednego z kilkudziesięciu zgłoszonych tematów?′...
- Gdzieś chyba przechowujecie te zgłoszenia...?
- Tak. W bibliotece, ale biblioteka do czternastego będzie nieczynna.
- Proszę pani. Nie mogę czekać do czternastego, bo jeżeli chcę mieć dyplom z wyróżnieniem i stypendium, a chcę mieć obydwa, do dziesiątego mam złożyć komplet papierów.
[P] przetrawiła tę informację i zaproponowała rozwiązanie:
- Proszę zatem napisać podanie o zmianę tematu i przynieść podpisane przez promotora.
Zdając sobie sprawę z tego, że ze smokiem zwanym biurokracją nawet sam święty Jerzy nie dałby sobie rady, podziękowałem za propozycję i udałem się do domu celem sporządzenia wniosku i umówienia się z promotorem na spotkanie.

Napisałem i wydrukowałem wniosek o zmianę tematu. Korzystając z okazji, wydrukowałem też formularz zgłoszenia tematu - kartka taka sama jaką oddałem do dziekanatu ponad pół roku wcześniej (z dokładnością do dwóch podpisów - mojego i promotora), temat pracy: ′Funkcje arytmetyczne′, a jakżeby inaczej.

Następnego dnia w gabinecie promotora:
- Dzień dobry.
- Dzień dobry. Co to za pilna sprawa, o której pan wczoraj pisał?
- Muszę zmienić temat pracy.
- Czemu? Przecież już zatwierdziłem tamtą pracę...
- Nie nie... Praca pozostanie bez zmian. Temat też. Muszę go tylko zmienić na ten sam temat.
- To... Ale po co? Przecież to bez sensu.
- Ktoś się pomylił przy przepisywaniu tematu i to jedyna możliwość odkręcenia tego.
- No ale kto się pomylił? Pan?
- Nie. Ktoś w bibliotece...
- No to w takim razie nie pana problem...
- Tak. Obecnie nie mój problem. Ale to będzie mój problem, jeżeli podpiszę papiery mówiące, że przedstawię prace na temat, o którym nie mam zielonego pojęcia.
- Proszę mi pokazać ten wniosek...
Przekazałem wniosek gotowy do podpisania promotorowi.
- ...zmienić temat z ′Funkcje asymetryczne′ na ′Funkcje arytmetyczne′... Przecież to nie jest temat jaki pan zgłaszał. No i nie zmieniamy tematu. To nie jest prawda. Ja tego nie podpiszę.

Mimo usilnych próśb promotor mój nie podpisał wniosku. Tu się jego piekielność ujawniła po raz pierwszy, kolejne jej ujawnienia to materiał na inną historię ;)

Udałem się do dziekanatu.
- Dzień dobry. Przyniosłem wniosek o zmianę tematu.
- Proszę poka... ale tu nie ma podpisu promotora.
- Odmówił podpisania ze względu na bezsens tej sytuacji.
- Ja takiego wniosku nie mogę przyjąć.
- Trudno. Mówiła pani wczoraj, że nie mamy możliwości sprawdzenia, czy pani z biblioteki się pomyliła przepisując mój temat. Pamięta pani?
- No... tak.
- Proszę. - Dałem [P] formularz zgłoszenia tematu. - Pani Bożenka przepisywała temat z takiej samej kartki. No może z dokładnością do podpisów.
[P] przyjrzała się kartce.
- Pan to mógł wczoraj sfabrykować!
- Mogłem, owszem.
- Więc czemu miałabym na podstawie tej kartki stwierdzić, że pani Bożenka się pomyliła?
Policzyłem w myślach do dziesięciu.
- Bo jeżeli mi pani nie zmieni tego tematu, to osobiście dopilnuję, żeby równowartość stypendium wypłaciła mi pani z własnej kieszeni. - Wycedziłem przez zęby.
- To ja pójdę do biblioteki sprawdzić, czy mówi pan prawdę.
No tak - wczoraj się nie dało...

Po piętnastu minutach [P] wróciła z jakąś teczką.
- Miał pan rację. Pani Bożenka pomyliła się przy przepisywaniu. - Powiedziała tonem kojarzonym raczej z ′ma pan raka i zostało panu pół roku życia′.
- Świetnie. Kiedy w takim razie mam się zgłosić po poprawione papiery?
- Musimy rozpatrzyć wewnętrzny wniosek o...
- Czy to rozpatrywanie może się odbyć PO zmienieniu mojego tematu?
- Ale... - Gdyby wzrok mógł zabijać, nasz wydział musiałby zatrudnić nową panią do dziekanatu. Ta na szczęście w porę zrozumiała moją sytuację, toteż nie zdążyła przyjąć dawki śmiertelnej wzrokowych promieni śmierci. - No dobrze. Proszę jutro przyjść po deklaracje.

I morał z tego taki, że w dziekanacie da się załatwić nawet to, czego się nie da załatwić. Wystarczy spojrzeniem dać do zrozumienia, że alternatywą jest śmierć przez urwanie głowy przy samych nerkach ;)

Dodam jeszcze, że akcja działa się jakiś tydzień przed ostatecznym terminem złożenia kompletu papierów. Znajomi byli trochę zaskoczeni, gdy mówiłem im, że idę zmienić temat pracy :)

Ciąg dalszy historii nastąpi.

Dziekanat

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 519 (569)

#72457

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Tym razem ja byłem piekielny...

W poniedziałek będziemy robili dwa pogrzeby. Trumny, toteż nagrobki trzeba zdjąć, dziurki wykopać, słowem jest co się zwijać dla czteroosobowej ekipy plus ja.

Dzisiaj było trochę czasu, zatem pracerzom zostawiłem zakopywanie i składanie klamotów, sam uzbrojony w Prezesa, czyli dwudzestokilowy młot, podjechałem ciężarówką pod nagrobek, który idzie do utylizacji przed poniedziałkowym pochówkiem.

Pomachałem pół godziny i z całkiem ładnego (mimo że już trochę "poobgryzanego"), strzegomskiego granitu została kupa gruzu. A że rzucił mi się w oczy mały detal, telefon w łapę i dzwonię do klienta.

- Dybry, firma Bestatter i Spółka, Bestatter przy telefonie. Ma Pan przy nagrobku dwie granitowe donice - czy też je zutylizować, czy Panu zostawić?

- Eeeee, ale jak zutylizować?

- Eeee, no wyrzucić z nagrobkiem...

- JAK TO WYRZUCIĆ???

Mróz po gnatach poszedł...

- Pan Majewski?

- Nie! MAJ!!!

O urwał... Nazwiska popierniczyłem, różnica między przykładowym Majem i Majewskim... W tyłek można się ugryźć :(

Cóż, OC jest, ubezpieczyciel zapłaci, sam mianowałem się Kretynem Roku, przynajmniej powód by wieczorem wytrąbić iks Miłosławiów.


* Nazwiska oczywiście zmienione.

cmentarz

Skomentuj (24) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 453 (473)

#58536

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W październiku 2012 roku przeprowadziłem się do bloku. Ogólna sielanka, poza sąsiadami, którzy rezydują piętro wyżej. Hałasy, krzyki, przekleństwa, a czasem taki huk, jakby ktoś rozwijał gąsienicę od T34. Cholernie irytowało mnie ich zachowanie, ale sytuacje te miały miejsce między godziną 8 rano, a 21-22, toteż niewiele można było z tym zrobić na drodze administracyjnej. Problem rozwiązał się w dość nietypowy sposób...

Pewnego grudniowego dnia wybierałem się na zakupy. Zanim wyszedłem z domu, zadzwoniła koleżanka z uczelni, która prosiła mnie o opisanie jej tego, co się działo na rozprawie sądowej, której obserwację polecił nam jeden doktor (sprawa dość znana w Łodzi, chodziło o zabójstwo na tle seksualnym, ukrycie ciała, etc.). Zacząłem jej więc opisywać wszystko dość dokładnie. Wszedłem do windy i spotkałem [S]ąsiada. Z racji tego, że nie lubię rozmawiać przez telefon będąc w towarzystwie, postanowiłem szybko skończyć rozmowę. Rzuciłem tylko, jaki był wyrok sądu i rozłączyłem się. Sąsiad obadał mnie wzrokiem z góry na dół. Winda zjechała na parter, a ja wyszedłem do sklepu. Zbieg okoliczności sprawił, że wracając wieczorem do domu, w tej samej windzie spotkałem tego samego Sąsiada, który rzucił w trakcie jazdy na 7 piętro:

S - Pan pracuje w Policji?
J - Nie, proszę Pana.
S - W prokuraturze!
J - Nie.
S - Służba Więzienna?
J - Nie, proszę Pana.
S - To gdzie Pan pracuje?
J - Panie, tajemnica państwowa!

Wysiadłem na swoim piętrze i skierowałem się do domu. Od tamtej pory hałasy, krzyki i przekleństwa właściwie się nie zdarzają, a i gąsienicę od T34 chyba na złom oddali :)

Dobry pic połową sukcesu

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 988 (1076)