Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Golondrina

Zamieszcza historie od: 5 kwietnia 2015 - 10:25
Ostatnio: 21 stycznia 2020 - 23:02
  • Historii na głównej: 27 z 27
  • Punktów za historie: 8714
  • Komentarzy: 320
  • Punktów za komentarze: 2466
 

#11161

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mój przyjaciel, Max, mieszka na jednym osiedlu z pewną babcią, typową moherową strażniczką moralności i katolicyzmu. Babcia wolne chwile urozmaica sobie tępieniem młodzieży, właścicieli psów i niekiedy Maxa.
Max jest spokojny, uprzejmy, ma wygląd typowego urzędnika, nie nosi długich włosów, nie ubiera się na czarno, nie słucha diabelskiej muzyki, nie urządza imprez, nie ma psa, nie pali na klatce schodowej. Podpadł babci tym, że po pierwsze ma mieszane pochodzenie - jest "cudzoziemskim najeźdźcą" i zabiera "prawdziwym, uczciwym Polakom" pracę - i po drugie nie chodzi w niedziele na msze. Babcia nieco uprzykrza mu życie, a Max, dobry facet i stereotypowa brytyjska flegma, znosi to spokojnie.
Wracamy ostatnio do niego do domu, leje jak z cebra, więc kulimy się pod parasolami. Z osiedlowego sklepiku wychodzi babcia, mocno obładowana siatami, zasłaniając głowę reklamówką.
Max niewiele myśląc dogonił ją i rozłożył nad jej głową swój parasol.
Babcia obróciła się, obrzuciła Maxa morderczym spojrzeniem i wycedziła.
[B] A pójdziesz mi z tym, szatanisto jeden?! Pewnie to ty ten deszcz sprowadziłeś na złość porządnym ludziom!
I odmaszerowała energicznie w stronę bloków, naciągając reklamówkę na głowę.

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 701 (799)

#32154

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Jakoś tak zawsze wychodzi, że opisuję tu kolejne wyczyny lokalnych Trutni. Bo i cóż może być w pogotowianej doli piekielniejszego, niźli ′pacjenci′, którym przy dobrym wietrze ′ratuje się życie′ piętnaście razy na miesiąc? ;)

Niedzielny poranek, wezwanie do ′upadłego′ rowerzysty.
Na miejscu zastajemy pana z obtłuczoną głową i mocarnym chuchem, pilnowanego przez dziarską panią, która z balkonu swojego bloku widziała zdarzenie. Wedle jej opowieści pan Truteń jechał swym składakiem środkiem drogi publicznej i miał zamiar skręcić w drogę prowadzącą do jego bloku, niestety jednak przerosło go wykonanie owego manewru (bo jak to - pedałować i skręcać trza jednocześnie...)i nasz nieszczęsny rowerzysta rymsnął o asfalt rozbijając kinol i łuk brwiowy. Przy okazji wypasiona wędka, którą wiózł przypiętą do roweru połamała się w kilku miejscach.

Obwiązaliśmy delikwentowi głowę czym trzeba i... no cóż, czekamy na kolegów Niebieskich, w końcu jeżdżenie bicyklem po pijaku, środkiem drogi publicznej, do wyczynów społecznie uznawanych za zaszczytne nie należy.

Przykulał się zatem radiowóz z Dobrym i Złym gliną na pokładzie.
Pan Zły Glina wylegitymował pana rowerzystę, świadków, NAS, a pan Dobry Glina zajął się w tym czasie nakłanianiem naszego kolarza do dmuchania w przyrząd wiadomy. Po pół (!!) godzinie prób urządzenie wypluło z siebie wynik - trzy promile. Po kolejnej kontroli - rośnie. Zatargaliśmy naszego wędkarza-rowerzystę-trunko-amatora do szpitala, gdzie czule zajęli się nim lekarze, pielęgniarki i technicy radiolodzy, oczywiście pod nadzorem Kolegów Niebieskich, z którymi to nasz pacjent (z wypisem: ′może przebywać w areszcie′) pojechał na zwiedzanie miejskiego komisariatu.

Teoretycznie wyjazd i sprawa z głowy.
Teoretycznie.
Bo w praktyce kilka godzin później pognaliśmy grzecznie na owy komisariat, bo Pana głowa rozbolała. Naturalne i farmakologiczne znieczulenie działać przestało, to i rozbolała. Zapakowaliśmy Trutnia do karetki i z powrotem na Szpitalną Sortownię Ratunkową. Lekarz dyżurny na jego widok podjął próbę zjedzenia własnego krawata, po czym wysłał Boleściwego na tomografię (zakończoną diagnozą ′wszystko w porządku′), po której z nowym zapasem painkillerów Boleściwy wrócił na dołek.

No i finał sprawy - nagabywana przez policjantów Pani Świadek Zdarzenia przypomniała sobie niespodziewanie, że ona przecież niczego nie widziała, tak więc naszemu Kolarzowi Wyczynowemu nikt by nie udowodnił, że faktycznie owym rowerem jechał po pijaku. Może to rower prowadził jego...
W tym miejscu jednak stała się sprawiedliwość i Truteń poniósł konsekwencje swych pijackich wyczynów, dzięki którym pogotowie, policja i SOR miały sporo roboty przez pół dnia.
Wypaśna połamana wędka była kradziona. :>

pogotowie

Skomentuj (26) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 503 (569)

#65385

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Cykl "helpdesk (szeroko pojętej) księgowości" tom pierwszy - co można usłyszeć:

- Co to jest data dostawy?
- Czy jak podatek ma być 20%, to mam zaznaczyć 20% czy nie?
- Czy żeby znaleźć swojego klienta mam wpisać NIP swój czy tego klienta?
- A dlaczego do angielskiej firmy mam pisać po angielsku?
- Ale dlaczego to JA mam znać dane swojego klienta?
- Zupełnie nie rozumiem czemu nie mogę wystawić trzech faktur z tym samym numerem.
- Ale ja mam Chrome, a nie przeglądarkę.
- Czemu to ja muszę poprawić mój błąd?
- Czy mogę wpisać w polu "Dodatkowe informacje" informację dla klienta?
- A nie możecie się wy skontaktować z moim klientem i zapytać, kiedy mi zapłaci?

Skomentuj (22) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 342 (460)

#69062

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Sklepy zoologiczne. Często niestety temat rzeka, jeśli idzie o piekielność, ale ostatnie praktyki, o których słyszałam, zwaliły mnie z nóg. Historię opiszę z punktu widzenia miłośniczki świnek morskich, ale nie wątpię, że inne małe zwierzaki sprzedawane w tych miejscach cierpią równie mocno.

To nic, że sprzedawcy w zoologach często nie mają pojęcia o zwierzakach, którymi się opiekują. Nic to, że wciskają najtańsze, kiepskiej jakości karmy, klatki tak o połowę za małe, żeby zwierzak czuł jakikolwiek komfort. Ostatnio próbowano mi sprzedać transporter dla świnki, w którym nie miałaby się nawet jak wyprostować. Trudno.

Świnki trzymane razem z królikami? E, kto by się przejmował przenoszeniem potencjalnie śmiertelnych chorób. Świnki trzymane w akwarium? A co im przeszkadzają opary amoniaku? Sprzedaż świnki ważącej 200 gramów, gdy wolno sprzedawać dopiero od 350? Najwyżej nie przeżyje, tym lepiej, klient kupi następną. Sprzedaż zwierząt wychudzonych, przedwcześnie oddzielonych od matki, chorych... Standard. Zresztą, to wszystko można nadrobić samodzielnym poszukiwaniem informacji, i dość szybko zagwarantować zwierzakowi dobre warunki.

Ale ostatnio na pewnym forum miłośników gryzoni pojawiła się historia, jak chłopak chciał kupić swojemu samcowi kolegę (co było bardzo mądre, bo świnki to zwierzęta stadne, i źle się czują w samotności), ale sprzedawca przekonał go, że dwa samce się zagryzą, i wcisnął mu malutką samiczkę. Powiedział, że jak będą młode, to ma je przynieść do sklepu. Nie wspomniał natomiast, jak często ciąża kończy się powikłaniami genetycznymi, śmiercią młodych i matki, nawet nie pisnął słowa o tym, jak opiekować się samiczką w ciąży. I że po kilku takich ciążach pod rząd samiczka i tak padnie z wyczerpania. Tego błędu już nie da się tak łatwo naprawić.

I może nie byłoby to tak bardzo poruszające, gdyby nie to, że kilka dni temu w "Pytaniu na Śniadanie" pojawił się właściciel sklepu zoologicznego, twierdzący, że jeśli brać gryzonie w parach, to tylko samiec+samica, bo inaczej będą się gryźć. A małe świnki można oczywiście oddać do sklepu. Sklep bardzo się ucieszy - przecież normalnym hodowcom trzeba płacić, a te z domowe są darmowe. Zawsze parę złotych do przodu, zagrożone życie i zdrowie zwierzęcia jest nieistotne.

Nikt publicznie się zająknie nawet, że świnki można też adoptować. Że domy tymczasowe, w których przebywają porzucone albo uratowane z psueudohodowli zwierzaki są przepełnione. Co gorsza, adopcja jest darmowa, zatem stanowi przerażającą konkurencję dla zoologów.

Dlatego radzę, proszę i apeluję - uważajcie. Nie wszyscy, ale wielu sprzedawców ma Wam wcisnąć produkt, a nie zadbać o dobro zwierzęcia. A kto kupi dwie świnki tej samej płci, jak usłyszy, że za kilogram karmy musi zapłacić 20-30 złotych, klatka minimum 120 cm długości, a jedyne zabawki to hamaczki i legowiska, zamiast fantastycznych kołowrotków, drabinek i kul do biegania? I nawet słodkich maluchów z tego nie będzie? No właśnie.

Sklepy zoologiczne

Skomentuj (54) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 268 (344)
zarchiwizowany

#33066

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
O tym jak zazdrość potrafi zawładnąć umysłem...

Będzie o Euro...

Pracuję w firmie składającej się w 3/4 z facetów. W związku z tym, że jestem fanatyczką piłki nożnej i paru innych sportów, odbyła się między nimi a mną zaciekła dyskusja na temat kto z kim, jak, po co, dlaczego, słowem typowaliśmy składy, wyniki, finał marzeń....etc.

Przez większą część dnia byłam w centrum uwagi, co zazwyczaj się nie zdarza - moje kontakty z męską częścią załogi ograniczają się zazwyczaj, do powiedzenia sobie "cześć" i ewentualnie małej pogawędki.

Nie spodobało się to jednej z moich koleżanek, która ze względu na ubiór (krótkie spódniczki etc.) zazwyczaj zwraca na siebie uwagę. Owa koleżanka, nie mogąc znieść widoku mnie, otoczonej bandą facetów i faktu, że nie ona była w centrum uwagi, podeszła do nas i zaczęła podsłuchiwać. Nie miałam nic przeciwko, chociaż nie przepadam za nią, wątpiłam jednak, że może cokolwiek do rozmowy wnieść i nie pomyliłam się...po jakichś 10 minutach uważnego przysłuchiwania się, odwróciła się i na odchodne palnęła :

- Ja tam będę MEKSYKOWI kibicować. Tam fajne chłopaki są.

Cała nasza banda ryknęła śmiechem, co niektórzy nawet się na podłodze rozłożyli :) a koleżanka odeszła oburzona, gdy jeden z kolegów uświadomił ją, że Meksyk tak jakby w Europie nie leży... :)

Euro

Skomentuj (25) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 303 (385)

#64105

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia świeżutka jak bułeczka.

Organizacja wesela: rzecz niełatwa i dla cierpliwych, ale jak większości dziewczyn marzy mi się ta sukienka, kościół i rodzinny spęd (wbrew pozorom zawsze miło je wspominam!)

Z kilku sal wybraliśmy jedną, ze względu na lokalizację i miejsca noclegowe. Kontakt telefoniczny: właścicielka potwierdza, termin jest, wszystko cacy, zapraszamy.

Rodzice pojechali, obejrzeli, chcą. Właścicielka zmienia zdanie: w lecie na taką ilość osób jej się nie opłaca. Jednak nie, sorry.

Na następny dzień dzwoni: no jednak może być, ale jak podniesiemy liczbę gości.

Przemyśleliśmy dość szybko: miejsce ok, wszytko jak chcemy, najwyżej zaprosimy dalszą rodzinę. Niech będzie. Właścicielka zaprasza na następny dzień na podpisanie umowy.

Rodzice koperta w dłoń, jadą na miejsce, ale właścicielka jednak zmienia zdanie. Bo kalkulowała, no i nie opłaca się. Dopytujemy czy pewna, bo umowa przygotowana, długopis w dłoni, koperta na stole, wesele dwudniowe, skoro to nie odpowiada, to czego jeszcze żąda?

No nie da rady. Ona na brak gości nie narzeka, a nuż trafi jej się większe wesele. Ale proponuje nam piątek, tylko trzeba by szybciutko uciekać w sobotę, bo ona zapisze kogoś następnego. Albo zadzwoni za kilka miesięcy, jak nikt jej się nie trafi, to nas zapisze.

Podziękowaliśmy, powiedzieliśmy, że szkoda, bo wszyscy goście chcą zostać, połowa zza granicy, więc wynajmują na ponad tydzień. Ale skoro w dworze taki ruch, to nie będziemy przeszkadzać.

Właścicielce mina zrzedła, ale nie odezwała się ani słowem, więc rodzice zabrali manatki i wyszli.

Dziś telefon: właścicielka przemyślała. Lipiec chciałaby sobie zatrzymać, ale co powiemy na grudzień?

Nic nie powiedzieliśmy.

Skomentuj (34) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 708 (764)

#63968

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Zawodowo zajmuję się dręczeniem ludzi, w mrocznej i okrutnej placówce zwanej Poradnią Leczenia Uzależnień.

Oprócz miłych i współpracujących pacjentów, leczących się dobrowolnie z uzależnienia od różnych rzeczy, mamy rzeszę maltretowanych ofiar - alkoholików kierowanych na leczenie decyzją sądu za np. znęcanie się nad rodziną. Pacjent taki ma zwykle przydzielonego kuratora. Ten ma nadzorować realizowanie postanowienia sądu i w razie oporu pacjenta może wystąpić o umieszczenie go w zamkniętym Oddziale Leczenia Uzależnień lub wystąpić o odwieszenie wyroku więzienia.

Jak możecie się domyślać, skala poczucia krzywdy leczonych przymusowo jest wielka, bo przecież żaden z nich nie jest uzależniony. Ot, padli ofiarą zmowy rodziny, policji, prokuratora, biegłego psychiatry i sędziego. Klasyka gatunku, a praca z nimi to orka na ugorze.

Do koleżanki, kierowniczki Poradni, zadzwonił niedawno kurator pacjenta słynącego z tego, że ma wyjątkowo olewający stosunek do leczenia i w zasadzie balansuje na granicy odesłania go z terapii ambulatoryjnej do leczenia zamkniętego. Kurator miał pretensje, że za dużo wymagamy, jesteśmy za surowi, nie wspieramy i w dodatku dajemy zadania domowe, które zniechęcają jego podopiecznego. A to przecież dobry chłopak, tylko trochę pije i w zasadzie to chciałby się leczyć odwykowo, ale ostatnie zadanie, polegające na napisaniu na kartce listy szkód jakie w jego życiu wyrządził alkohol, zraziło go na amen. W związku kurator prosi w jego imieniu, by odpuścić mu robienie takich zadań domowych i dać więcej wsparcia. Próba wytłumaczenia mu zasad terapii nie spotkała się ze zrozumieniem.

Tym samym po raz pierwszy w życiu miałem okazję usłyszeć o współuzależnionym, czyli uwikłanym emocjonalnie w manipulacje alkoholika, zawodowym kuratorze sądowym. Trzeba będzie zawiadomić sąd, by sprawdził jego dalszą zdolność do wykonywania tej pracy.

Skomentuj (33) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 750 (810)

#10191

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Troszkę pojawiło się tu opowieści o 'roślinożercach', więc i może ta Wam się spodoba.

Moja znajoma pochodzi z Indii, z racji wychowania i przekonań jest wegetarianką, nie je mięsa i jaj, ale nie odrzuca przetworów mlecznych. Będąc dzieckiem jadła mięso (rodzice również wegetarianie, rozsądnie podchodzili do tej kwestii) i nie krytykuje nikogo za to że mięso jest - daleko jej do wegeterrorystki.

Udałyśmy się razem na lunch do pobliskiego baru/stołówki. Tam niestety jest z reguły jedynie jedno danie wegetariańskie - "danie dnia" akurat wtedy 'wegetariańskie risotto'.
Znajoma więc zamawia swoje risotto, otrzymuje talerz ze swoim daniem i oczom nie wierzy - wśród ryżu, kilku kawałków papryki i ze 3 pieczarek leżą okazałe kawałeczki kurczaka lub indyka.
[Z] Przepraszam, pani się pomyliła, ja prosiłam o danie wegetariański
[P] No przecież dostałaś risotto.
[Z] Tak, ale nie jest wegetariańskie, ja nie jem mięsa, a tu jest przecież kurczak.
[P] No przecież kurczak to nie mięso!

Cóż, nie pozostało nam nic innego, jak oddać talerz i wrócić do biura zamawiając pizzę tym razem prawdziwie wegetariańską.

Skomentuj (28) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 493 (543)
zarchiwizowany

#13211

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Sytuacja z czasów, gdy nie pracowałem jeszcze w USC, a w Biurze Obsługi Interesantów.

Idę sobie urzędowym korytarzem i nagle spostrzegam, że przy stoliku, na przeciwko urzędowej kasy, siedzi, a właściwie leży starsza pani. Głowa schowana w rękach, położona na stole. Wygląda jakby straciła przytomność. Podbiegam więc szybko, szturcham ją, pytam czy dobrze się czuje, może wezwać karetkę. Na co babcia otworzyła oczy, popatrzyła się na mnie pogardliwie... i wyszła. Sekundę później podchodzi do mnie koleżanka z urzędowej kasy:
- Niepotrzebnie żeś ją budził. Ona tu codziennie przychodzi koło 12, śpi przez godzinę, po czym wstaje i najzwyczajniej w świecie wychodzi. Jakby co, to ja mam na nią oko :)

urząd

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 151 (175)

#61090

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Każdy dobry uczynek musi zostać przykładnie ukarany.

W ostatnim czasie, ze względu na urlopy mamy mały sajgon z przyjęciami. Dzień w dzień na przejście przez izbę przyjęć trzeba czekać kilka godzin.

Ale mamy też dwójkę stażystów i studenta. W ludzkim odruchu stwierdziliśmy, że modyfikujemy system - najpierw pacjent idzie na rozmowę, zlecenie badań, wypisanie wszystkich kwitów, czytanie regulaminu i całą papierologię, a potem, z kompletem druków, jest oglądany przez lekarza i zapada decyzja, co dalej.
W praktyce wygląda to tak, że stażyści prosili kolejne osoby z korytarza do takiego małego pokoiku - ni to magazynku, ni to biura, ledwo stolik i dwa krzesła się mieściły - po czym pacjent wracał na korytarz.

System działał dość sprawnie, całe dwa dni.
Drugiego dnia do dyrekcji poleciał pacjent ze skargą.
Bo to nie może tak być, w jakiejś obskurnej kanciapie wypisywać kwity, on musi przez to dłużej czekać na lekarza, bo mu kolejka ucieka (!!!), a w ogóle dlaczego stażysta z nim najpierw rozmawia, a nie od razu ordynator!

Dyrektor przyznał rację, w końcu nasz klient - nasz pan.

Wróciliśmy do starego systemu. Nadal stażysta wypełnia wszystkie kwity, ale teraz robi to w gabinecie, w obecności lekarza (i pozostałych uczących się). Czasu zajmuje to dwa razy tyle, kolejki wróciły do stanu sprzed modyfikacji.
Ale przynajmniej jest "lege artis".

szpital

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 505 (547)