Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Goszka

Zamieszcza historie od: 10 czerwca 2011 - 20:19
Ostatnio: 14 kwietnia 2015 - 13:44
Gadu-gadu: 3563781
  • Historii na głównej: 36 z 77
  • Punktów za historie: 34849
  • Komentarzy: 473
  • Punktów za komentarze: 3406
 
zarchiwizowany

#38303

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
W okolicach maja dałam ogłoszenie do „Anonsów”, informując, że szukam pracy. Podałam swój wiek (24 lata). Odpowiedzi, które się pojawiły, wywoływały na przemian oburzenie i obrzydzenie. Większość mężczyzn w obraźliwy sposób proponowała seks-spotkania, płatne lub nie („kasy ci nie zaoferuję ale bendziesz zadowolona na pewno lubisz”, „1000 miesięcznie za spotkania dwa razy w tygodniu, jak mi się spodobasz, podwyższę do 1500” - SMSy tego typu, po kilka dziennie, są w stanie nadszarpnąć nerwy, zapewniam). Nie odpisywałam, na ogół zniechęcali się szybko. Jeden był tylko wyjątkowo wytrwały, pisał przez trzy miesiące, średnio dwa razy na tydzień.

Rozdrażniona i w pewnym sensie upokorzona poskarżyłam się dziś rano na to chłopakowi, z którym spotykam się niecałe dwa tygodnie. Michał ze swojego telefonu napisał mu wiadomość, informując, kim jest, a także, że moje milczenie oznacza, że nie mam ochoty na żaden kontakt z nim, zwłaszcza, że jestem dwa razy młodsza. Bez żadnych gróźb i wulgaryzmów.

Do piętnastej Michał odebrał około dwudziestu smsów z informacją, jaka jestem w łóżku, że go zdradzam, że spotykałam się z nim kilkanaście razy, że brałam za to pieniądze...

Michał zna mnie dość krótko, ale na szczęście nie uwierzył w ani jedno słowo. Jednak mimo wszystko, jak można w ten sposób próbować rujnować czyjś związek...?

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 139 (255)

#34641

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pracuję jako niania. Jestem wczoraj z podopieczną na placu zabaw, mała bawi się grzecznie, obok jakaś mama lub opiekunka zabiera dziecko do domu. Kompletuje ubranka, porozrzucane po piaskownicy i zabawki. W pewnym momencie sięga po czerwoną plastikową foremkę w kształcie lwa. Widząc to, inny maluch zaczyna rozpaczliwie krzyczeć, że foremka należy do niego. Po chwili przyłącza się jego mama.

- Co pani robi, proszę oddać naszego lwa – krzyczy. Dziecko wrzeszczy w międzyczasie równie głośno:
- Ależ to mój lew! Pani ma zielonego, o, tu leży, proszę. Niunia, nie płacz, zobacz, tu jest twoja zabaweczka. Ja biorę czerwonego, bo należy do mojego synka
- Co też pani wygaduje! Nasz był czerwony! Proszę oddać lwa! Proszę natychmiast oddać lwa!!!
Sytuacja dramatyczna: dwie dorosłe kobiety kłócą się o tanią zabawkę (lwy faktycznie różniły się tylko kolorem), dwójka dzieci ryczy rozpaczliwie (bo i drugi maluch zaczął koncert), przechodnie przystają, cyrk.
- Niech pani odda lwa! To jest kradzież! Ja na policję zgłoszę! Moje dziecko będzie tęsknić za tym lwem! Wariatka! Złodziejka!
- To jest nasz lew i nie będę go nikomu oddawać! Wariatka! Dziecku zabawki odbiera!
I pani wzięła tego nieszczęsnego lwa, malucha i zaczęła iść w stronę furtki. Druga pani natomiast... sięgnęła do piaskownicy, nabrała w foremkę piasku i – sypnęła na wychodzącą.
- A masz! A masz, chytrusie! Złodziejko! Wariatko, dzieciom zabawki zabierasz, a masz!

Wychodząca pani obejrzała się, popukała w czoło, i, dumnie unosząc lwa, wyszła z placu.

Skomentuj (46) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 856 (928)

#34634

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Lidl. Stoję w kolejce do kasy, w słuchawkach na uszach. Kolejka ma jakiś zastój, starsze małżeństwo przy kasie dyskutuje o czymś z kasjerką. Ja jestem ostatnia, układam produkty na taśmie. Za chwilkę... czuję pchnięcie. Tak silne, że lecę bezwładnie na chłopaka przed sobą. Ten wykazuje się refleksem, łapie mnie, słuchawki wypadają z uszu i rejestruję krzyk starszego mężczyzny:

- Mówię, podsuń się, to się podsuń! A nie stoi jak cielę! Ja zakupy dźwigam! Krowa jedna!

Odwracam się. Para w wieku ok. 40 lat. Pan bezceremonialnie przesuwa moje zakupy (na zakupy chłopaka przede mną), po czym z nieprzezroczystej reklamówki (czy to czasem nie zakazane?) dobywa swoje i zaczyna układać na taśmie.

- Ale co pan robi? - zareagowałam krzykiem, odruchowo
- No bo ja chory kręgosłup mam, mogłaś się przesunąć! Cielę!
- Mógłby pan więc wziąć wózek, to by nie dźwigał, poza tym, gdzie miałam iść? Kolejka stoi! I proszę mnie nie dotykać!
- No chamidło, chamidło, ze wsi wylazło. – gorączkuje się pan
- I czemu pan krzyczy? - zwrócił mu uwagę ktoś z kolejki – i popycha dziewczynę? Jak ciężko, to wózek brać.
- I nie awanturować się, i nie popychać ludzi. – dodał ktoś inny
- Ale chamy, no ale chamy, jedno z drugim, co, spodobała ci się, tak? Dlatego jej bronisz? - pan irytował się coraz bardziej.
- Andrzej, nie krzycz. – wtrąciła jego partnerka
- Bo te chamy dookoła! Wsadzi taka słuchawki, stanie i stoi! Kultury trochę! Kultury!
- Nie miał pan prawa mnie dotykać – powtórzyłam.

Byłam wściekła. Nawet jeśli faktycznie chciał, żebym się przesunęła (choć naprawdę nie było gdzie z powodu tego zastoju), to wystarczyło lekkie dotknięcie ramienia, na pewno bym się obejrzała... ale nie, po co. Lepiej popchnąć.
Ciekawe, czy gdybym była rosłym mężczyzną w dresie, pan stosowałby te same metody...

Skomentuj (26) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 754 (846)
zarchiwizowany

#35372

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Piszę bloga. Blog jest dość charakterystyczny, zawiera pewne fakty z mojego życia, jednak spora część jest fikcją, czego nie ukrywam zupełnie. Po ilości wejść śmiem sądzić, że pisany jest dość dobrze, dlatego raz czy dwa zgłosiłam jego treść do konkursu, zaznajamiając kilka koleżanek z jego treścią. Jedna z tych dziewczyn, które bloga znały, miała młodsza siostrę. Uczyłam tę małą angielskiego. Pierwsze spotkanie udane, kolejne również, dziecko z trójeczki podciągnęło się na czwórkę, wszyscy zadowoleni. Pomagalam też małej w innych lekcjach, zajmowałam się nią, a rodzice rozpływali się z zachwytu nad moimi kompetencjami i umiejętnościami (np. przestała przesiadywać tyle przed komputerem, zaczęła więcej czytać, bo wypożyczalam jej książki i tak dalej). Generalnie, lubiłam cała rodzinę, wydawało mi się, że z wzajemnościa. Aż tu nagle, po kilku miesiącach współpracy (był kwiecień), dostaję telefon od mamy uczennicy:
- Pani Ewo, wspólnie z mężem zdecydowaliśmy, że rezygnujemy z lekcji – zostało to powiedziane tonem tak suchym i surowym, że az mnie zmroziło.
- Dobrze, ale czy coś się stało? - spytałam
- Jeszcze pani pyta? Pani jest nienormalna! Wariatka! Ja czytałam pani bloga! Pani mi dziecko zdemoralizuje! Ja do tego nie dopuszczę! Że też takie osoby jak pani uczą! Jak pani mogła? Gdybym wiedziała, gdybym tylko wiedziała... za próg bym nie wpuściła! Wariatka! Ja do znajomych zadzwonię, ja powiem... proszę więcej nie kontaktować się ani z Klaudią ani z Moniką!
- Ale proszę się uspokoić, przecież w sporej części to fikcja i ... - zaczęłam się tłumaczyć
- Ja nie będę z panią dyskutować! Ja na policję zadzwonię! Jeszcze raz pani się odezwie, zadzwonię, jak mi Bóg miły, że pani nas nęka!

Więc dobrze. Nie nękam. Odłożyłam słuchawkę.

Szok nie minął mi do teraz. Odkąd to, co piszę prywatnie ma wpływ na uczniów albo na moje kompetencje zawodowe? Zwłaszcza, że dziecko naprawdę polubiło i lekcje, i mnie, i angielski w ogóle.

A wiecie, co jest najśmieszniejsze? Że koleżanka, osoba dwudziestokilkuletnia, po tym wszystkim zerwała i znajomość, iwyrzuciła mnie ze znajomych na fb. Dzis nie odpowiedziała na "cześć" w sklepie...

Skomentuj (25) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 145 (211)
zarchiwizowany

#33672

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
zajmowałam się swego czasu pisaniem prac na zlecenie. Wiem, wiem, mało etyczne, ale żyć trzeba, a już od dawna mieszkam i utrzymuję się sama. W większości przypadków trafiałam na sympatycznych, zapracowanych albo leniwych ludzi, ale zdarzały się istoty po prostu głupie. I o takiej będzie historia.

Połowa czerwca się zbliża, piątek, jest telefon. Dziewczyna. Praca. Na już, bo promotor odrzucił jej trzy razy. Czy bym nie napisała, bo ona chce się bronić w tym roku w czerwcu. Oddać pracę do środy trzeba, 55 stron, ona dostarczy książki.

Zgodziłam się, w dodatku za niewielkie pieniądze, bo tylko 500 złotych. Ale dziewczyna sama powiedziała, że więcej nie ma, bo niedawno jej rodzice się rozstali i cienko w domu u niej z kasa. Ok, lepiej mieć 500 zł niż nic. Temat, załozmy: motyw miłosci u Słowackiego i Mickiewicza.

Poprosiłam o wytyczne bibliograficzne – wysłała mi swoje zeskanowane notatki, w których podana była wielkość czcionki i wymagania co do tematu. Poprosiłam raz jeszcze, tłumacząc, o co dokadnie chodzi. Wysłała... informacje na temat pisania wstępu. Ręce odpały. Zrezygnowałam. Sama znalazłam te wytyczne, dzwoniąc do koleżanek z tametgo kierunku.

Piszę. Przez cały weekend niemal nie odchodziłam od biurka, pracowałam naprawdę solidnie, ale do środy wszystko było skończone. Termin odbioru pracy. Pojawia się ona. Odbiera.
-to co, tak jak się umawiałyśmy, 300 złotych? - pyta
-zaraz... jakie 300? 500 – odpowiadam
-no ale ja tyle nie mam... ja myslałam, że skoro już napisałaś, to dasz za 300 złotych. Bo ja jeszcze muszę zbidnować (!) i muszę za bilet zapłacić (!!!), i mi nie wystarczy...
-rozumiem, ze nie masz pelnej kwoty dziś. Trudno. Dam ci prace, bo inaczej nie zaliczysz roku, ale zatrzymuję ksiązki. Kiedy zwrócisz mi 200 zł, ja zwroce ci ksiazki.
-co?? ale jak to? Będę placiła kare w bibliotece...
-nic nie poradze. Nie mam gwarancji, ze mi oddasz, więc zatrzymuje ksiazki.

Magicznym sposobem 200 złotych się znalazło. Praca oddana, ksiazki oddane, od razu położyłam się spac. Po trzech godzinach budzi mnie telefon.

-Ale... ale ty napisalas o miłosci u Mickiewicza i Słowackiego! - krzyczy mi do sluchawki
-tak... a co? - odpowiadam
-bo... bo ja się pomylilam! Bo przez pomylke napisalam! To trzeba było Slowackiego i Norwida! Zapomnialam! Zle wpisalam! Poprawisz???
-Moj Boże, jak można pomylic się w tak waznej rzeczy? Ale dobrze, do soboty poprawię, za dodatkowe 200 zł, bo trzeba polowe pracy wyrzucic.
-200 złotych? Ty chcesz za to pieniadze? Ale mowilas, ze poprawki w cenie!
-poprawki, ale nie pisanie pracy od początku...to przeciez trzeba polowe wyrzucic i wstawic nowe informacje
-to ty taka jestes? Tak? Ja do ciebie z sercem, tyle kasy ci zostawilam, a ty tak? - i trzask odkladanej sluchawki.

Nie odezwała się już... po jakims czasie tylko dowiedzialam się, że ona dobrze podała temat pracy. Tylko jej najblizsza kolezanka miala pisac o miłości Norwida... ale ze tez do najpracowitszych nie nalezala, umyslily sobie, ze stworza bajeczke o zle spisanym temacie i ze ja napisze polowe drugiej pracy za darmo.

Ot, pomyslowosc.

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 429 (445)
zarchiwizowany

#32123

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Ostatnimi czasy nie dzieje się u mnie dobrze. Przerwane studia, poronienie, zerwane zaręczyny, a na domiar złego podejrzenia w kierunku nowotworu. Próbuję jednak się nie poddawać, dużo pracuję, nie myslę o tym, co być może mnie czeka wkrótce, choc nieco utrudniają mi to objawy w stylu nagłych utrat przytomności tudzież zawrotów głowy. Dziś, wracając od uczennicy, przechodziłam obok kościoła. Ludzie zmierzali na mszę, w tym jedna starsza pani, ubrana bardzo elegancko, z modlitwenikiem w ręku. Niestety, przez moment zakręcilo mi się w glowie, poplątały się nogi i przez przypadek zatoczyłam się lekko na panią, trącając ja tylko w ramie. Za chwilke odzyskalam panowanie nad sobą
przepraszam – powiedzialam. Przystanelam, zaczełam spokojnie oddychac. Mam wrazenie, ze było widac, ze zle się czuje.
no mogla pani jeszcze calkiem we mnie wejsc! Calkiem! - pani zaczela krzyczec, po czym odchodząc, dodala – co za ludzie... calkiem trzeba było na mnie wpasc, potracic, przewrocic, no calkiem!
Chyba jeszcze bym zrozumiała, gdybym wpadła na panią z impetem, niszcząc jej niedzielno-koscielny image. Ale lekkie trącenie w ramię? Przypadkowe?

Mój Boże, ludzie, zrozumienia....

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 109 (229)

#31290

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Zerwałam zaręczyny na miesiąc przed ślubem i muszę natychmiast wyprowadzić się z mieszkania wynajmowanego z byłym partnerem.

Szukanie pokoju rodzi sytuacje iście piekielne: pomijam już panów, oferujących miejsce za pewne usługi, pomijam ludzi, którzy umawiają się, a kiedy przychodzę (jadąc nieraz mpkiem z jednej dzielnicy do drugiej przez godzinę), nie otwierają i odrzucają połączenia, albo dopiero wtedy mówią, że pokój już zajęty (jakbym nie dzwoniła tego dnia rano, że będę o tej i o tej godzinie, i że na pewno). Pomijam ludzi, podających np. w cenie 400 złotych, a kiedy się pojawiam, informujących, że cena jest jednak 550 – a na pytanie, czemu nie powiedzieli wcześniej, odpowiadających, że „myślałam, że pani zobaczy, spodoba się pani i zapłaci pani tyle”.

Ale ostatnia sytuacja jest wręcz absurdalna.

Mam ogłoszenie: samodzielne mieszkanie, pokoje jedno i dwuosobowy, bez właściciela, 350 złotych od osoby. Dzwonię.

- Dzień dobry, ja w sprawie ogłoszenia, jestem sama i chcę wynająć pokój jednoosobowy.
- To będzie 1400 plus rachunki. – odpowiada mi głos starszej pani w słuchawce.
- Ale zaraz – oponuję – przecież napisane było, ze 350 od osoby, to skąd taka kwota?
- No pani chyba czytać nie umie! Napisane, że bez właściciela! Że samodzielne! Czytać nie umie? Szkoły nie kończyła? Co pani mi tu, że jest sama i że chce wynająć. Co pani myśli, że ja głupia jestem? Że za 350 wynajmę mieszkanie? Głupich to w Abramowicach szukać, nie tu! Głupią sobie znalazła, no, głupią. Takie ładne mieszkanie, za 350 złotych jej dać, no!

Nie wiedziałam przez moment, czy się śmiać, czy płakać.
- Sądziłam – powiedziałam spokojnie – że pani wynajmuje pokoje, a nie mieszkanie. I że wynajmę tylko jeden pokój.
- No głupia dzwoni, no głupia – Irytuje się pani w słuchawce – napisane, że bez właściciela! Że samodzielne! Głupich sobie szuka! Ja nie wiem! Co za ludzie. Po co pani w ogóle dzwoni? Po co dzwoni?

Zrezygnowałam. Odłożyłam słuchawkę.
Wciąż nie mam gdzie mieszkać.

Skomentuj (29) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 651 (733)
zarchiwizowany

#31729

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
ostatni rok nie był dla mnie dobry. Przerwane studia. Poronienie. Zerwane zaręczyny, miesiąc przed ślubem. Na domiar złego lekarze, biorąc pod lupę moje wyniki, zaczęli szeptać cos o nowotworze. Wyglądam ostatnio też mało zachęcająco: 170 cm i 55 kilogramów, cała ubrana na czarno, pod oczyma cienie, blada, ręce pokłute i zasiniałe. Szukam pokoju do wynajecia, dużo pracuje, malo sypiam i niestety, wszystko odbija się na wyglądzie.
Wczoraj, trasa trolejbusu 160. Ubrana byłam w czarną długą spodnicę i top, plus japonki. Rozmawiam z mamą o odbieraniu wyników przez telefon. Padło kilka zdań o sytuacji, w której jestem. Skończyłam rozmowę, aparat włozylam do kieszeni. Dwa przystanki dalej mloda dziewczyna wysiada z wózkiem. Nie radziła sobie z nim zupełnie – nie umiała go odblokować, źle nim manewrowala. Zblizał się jej przystanek, więc gdy zauwazylam, ze podjezdza przed drzwi, wstałam
- pomoc pani? - spytalam. Opiekuje się dziecmi, więc umiem to robic i wiem, ze ciezko jest czasem samej.
- nie dotykaj malego! - odpowiedziala ona z furią, szarpiąc wozek – ty pecha przynosisz, ty! Slyszalam! Odejdz! Nie dotykaj! Jestes chora, zarazisz go jeszcze czymś! Odejdz, odejdz, bo będę krzyczec!

Zrobiło mi się tak niesamowicie przykro, ze z trudem powstrzymałam łzy. Wrociłam na swoje miejsce.

Jeśli faktycznie mam nowotwor, nie moge przeciez dotykac dzieciecych wozkow.

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 351 (421)
zarchiwizowany

#30711

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
wydarzenie, w którym ostatnio uczestniczylam, rozzalilo mnie ogromnie.

Mianowicie 09.06.12 biore slub. W parafii, gdzie proboszcz (oglednie mowiac) jest dość … nietypowy.

Nauki z nim nie dotyczyly wiary, ale wychowania dzieci, ciazy, porodu – a przeciez mielismy wczesniej zajecia z kimś innym na ten temat. Pol biedy, gdyby mowil do rzeczy – ale gdzie tam. Najwieksza bzdura: ze dzieci od samego narodzenia należy zabierac do kosciola (w mrozy szczegolnie, bo się hartuja!!!!!!! a w czasie, kiedy to mowil mrozy siegaly – 30 stopni!). Pomijam już informacje, ze jeśli będziemy stosowac antykoncepcje, to na pewno się rozwiedziemy i tak dalej. Pomijam opowiadanie o ludziach z parafii z podaniem adresu zamieszkania. Najbardziej rozzalilo mnie to, co wydarzylo się w weekend majowy.

Potrzebowalam dokumentu, który moglabym zaniesc swojemu ksiedzu, zeby dac na zapowiedzi. Dużo pracuje – czasem wychodze o szostej, a wracam po 22. Dlatego poprosilismy ksiedza o ten dokument jeszcze przed Wielkanoca. Za wczesnie, on nie da, przyjsc pozniej. Pozniej nie moglam – praca. Pojawiam się z Milym w srode 02.05. po poranej mszy.

Tłumaczymy ksiedzu, po co przyszlismy
- nie wydam – oswiadczyl – kancelaria jest zamknieta do odwolania
- rozumiem, ale bardzo proszę: czy ksiadz moglby zrobic wyjatek? Jeśli nie dziś, to czy moglby ksiadz podac termin do konca tygodnia, kiedy moglibysmy się zjawic? Teraz nie pracuje, a na co dzien naprawdę nie zawsze moge pojawic się razem z narzeczonym: obydwoje dużo pracujemy. I moglabym pojechac do rodzinnej parafii, bo inaczej będę musiala brac wolne na caly dzien, mieszkam daleko...
- Ale co mi tu mowicie? Ja mam komunie, ja jestem zajety! Ja kancelarii dla was otwierac nie będę teraz!
-Dobrze – oswiadczam zrezygnowana – a kiedy kancelaria jest otwarta w nastepnym tygodniu?
-A nie powiem! Do kosciola isc w niedziele! Sluchac co mowie! Podaje godziny otwarcia! Ja tu zadnych informacji udzielac nie będę. Prace maja! Co tam praca! Z kolezanka się zamienic, zwolnienie wziac, urlop, i przyjsc!

Łzy mi wezbraly w oczach. Przed slubem kazdy grosz się przyda, a dzieki niemu będę musiala wziac dwa dni wolnego... i nawet jeszcze nie wiem, kiedy, bo przeciez nie powiedzial nawet, kiedy kancelaria będzie otwarta...

Skomentuj (37) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 116 (238)

#28063

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pracuję jako niania na jednym z nowych osiedli Lublina, gdzie jest mnóstwo placów zabaw, dzieci w różnym wieku, kobiet w ciąży.

Wczoraj, wracając z pracy, zorientowałam się, że chyba zapomniałam materiałów na korepetycje. Usiadłam więc i szukając ich w torebce, usłyszałam ciekawą konwersację. Oto drobna pani stała z dużym owczarkiem niemieckim (bez kagańca) i mówiła do innej pani:

- No straszne! Co się wyrabia z ludźmi! Ja go tylko na moment puściłam, żeby sobie pobiegał, on taki łagodny, bawić się chciał, nic innego, idzie dziecko, to on do tego dziecka, ale nawet nie warknął, nie ugryzł, nic, a ta matka, wie pani, zaraz straż miejska, zaraz policja! Przyjechali, mandat dostałam, ale za co? Za co? Taki łagodny pies, bawić się chciał tylko...

Nie wiem, co czuło dziecko, kiedy zobaczyło, że idzie (a może nie idzie, tylko biegnie?) do niego wielki pies bez smyczy i kagańca... i nie wiem, czy ono było przekonane, że pies chce „tylko się bawić”. I czy ja sama, spacerując z podopieczną, taką „zabawą” byłabym zachwycona...

Skomentuj (48) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 620 (886)