Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Goszka

Zamieszcza historie od: 10 czerwca 2011 - 20:19
Ostatnio: 14 kwietnia 2015 - 13:44
Gadu-gadu: 3563781
  • Historii na głównej: 36 z 77
  • Punktów za historie: 34849
  • Komentarzy: 473
  • Punktów za komentarze: 3406
 

#48273

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Posłuchajcie krótkiej historii o ludzkiej bezczelności.

Otóż udzielam korepetycji z j. angielskiego. W ub. niedzielę skontaktował się ze mną pewien osobnik, prosząc o udzielenie lekcji. Pan miał około trzydziestu lat, zależało mu na konwersacjach. Pytał, czy możemy spotykać się u mnie w domu. Pomna przykrych doświadczeń z mężczyznami w jego wieku, którzy często mylą korepetytorkę z prostytutką albo panią, która wykona wiadome usługi za darmo, bo przecież z taaakim świetnym facetem ma do czynienia (uwierzcie, sytuacja, gdy ktoś podczas lekcji sięga za rękę albo kolano nauczycielki czy też sugeruje, że chętnie spędzi z nią tę godzinę na innych czynnościach, zdarzyła mi się nie raz i nie dwa), oświadczyłam, że do siebie do domu na pierwsze spotkanie nie zapraszam. Pan zaproponował więc pewien lokal, gdzie w poniedziałek miało być cicho i spokojnie. Umówiliśmy się na 17.00 (rzecz dzieje się w poprzedni poniedziałek).

O 15.00 sms; pan twierdzi, że nie zdąży i czy możemy spotkać się teraz w moim mieszkaniu. Byłam na zajęciach z innym dzieckiem, nie mogłam odpisać, telefon podczas pracy wyciszam i chowam w torebce. Złość ogromna: by się z nim spotkać, przesunęłam lekcję z innym uczniem. Zmarnowany czas. Zapytałam, kiedy w takim razie możemy się zobaczyć, bym mogła zaplanować cały tydzień, dostałam odpowiedź (pisownia oryginalna): „Oj pisałem że nie mogę przecież”. Zirytowałam się. Trudno.

Następna wiadomość od niego, jeszcze tego samego dnia, około 21.30, czy nie mogę teraz wyjść przed blok. Odpisałam w ostrych słowach, że nie spotykam się z nikim na zajęcia o tej porze, a na pewno nie przed blokiem. Cisza. Aż do dziś. Pan pisze o godzinie 11.00, jak u mnie dziś z czasem. Pomyślałam: trudno, ostatnia szansa. Określiłam, w jakich godzinach jestem wolna: pomiędzy 15 a 17. Pan napisał, że może (!) będzie na Starówce o 17.00, ale on jeszcze nie jest pewien(!). Poprosiłam o potwierdzenie do 16.00 obecności.

I oto, przed chwilą, o godzinie 15.00, otrzymałam SMS, który pozwolę sobie przytoczyć w oryginale:
„Wcześniej skończyłem będę na Starówce za 50 minut bądź i ty. Dasz radę. Czekam”.

No cóż.

Skomentuj (24) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 831 (927)

#46942

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Czytając dziś książkę pt. „Gniewny nastolatek”, przypomniałam sobie historię, która wydarzyła się ok. dwóch lat temu. Wtedy to odpowiedziałam na ogłoszenie pewnej młodej mamy, szukającej dorywczej niani dla trzylatka.

Kiedy przybyłam o oznaczonej godzinie, okazało się, że nikogo nie ma w domu. Telefon, pani odbiera, tak, już jadą, mieli mały problem. Zaczekałam około kwadransa i pojawili się: ona, sympatycznie wyglądająca dwudziestojednoletnia dziewczyna, wlokąca za rękę rozwrzeszczane dziecko. Przekrzykując małego, wyjaśniła, że chłopiec często wpada w takie histerie i że najprawdopodobniej uspokoi się w mieszkaniu.

A mieszkanie – nie skłamię, kiedy powiem, że wyglądało jak pobojowisko. Wszędzie poniszczone zabawki, ubranka, połamane kredki... wyraźnie skrępowana pani wyjaśniła, że chłopiec nie pozwala sprzątać – nie lubi porządku i dlatego pozwala mu na ten bałagan.

Zasiadłyśmy w fotelach i zaczęłyśmy rozmawiać. W tym czasie dziecko bawiło się, ale w tak agresywny sposób, że każdy, kto miał minimalny kontakt z psychologią czy pedagogiką, przeraziłby się intensywnością działań – na przykład, dźgał kredką w papier, zamiast rysować, rzucał zabawkami, zrzucał ze stołu talerzyki (plastikowe, jak wyjaśniła pani, żeby sobie nie zrobił krzywdy. Kiedy zrzucił talerzyk z ciastkiem, kobieta nie zareagowała, w milczeniu zebrała resztki i wyrzuciła do kosza).

Zapytałam, czy dziecko ma jakieś problemy, pani wyjaśniła, że wychowuje go sama i jest „trochę rozpieszczony”. Potrzebowała kogoś, kto za zawrotną kwotę 5 zł za godzinę zostałby z nim 3-4 godziny dziennie, by ona mogła spokojnie zrobić zakupy, ugotować obiad itp., przyznając, że sama sobie z małym nie radzi. Próbowała go oddać do przedszkola, ale panie ustanawiały twarde reguły: nie wolno bić innych dzieci, wyrywać im rzeczy, nie wolno niszczyć zabawek. Chłopiec wytrzymał tam miesiąc. Potem mama musiała go zabrać – skarżyli się inni rodzice, skarżyły przedszkolanki, a mały dostawał histerii, kiedy mu czegoś zabraniano. Czarę goryczy przelało to, że sugerowano wizytę w poradni, w celu ustalenia czy dziecko rozwija się normalnie.

Potrzebowałam wtedy pieniędzy, więc pomyślałam: spróbuję z nim pobyć chwilę, zobaczę, jak się dogadamy. Poszliśmy do jego pokoju. Kolejny szok: w oknach kraty. Czemu? Po prostu dziecko wspina się na parapet i otwiera okno. Na zakazy nie reaguje. To była jedyna metoda.

Spróbowałam zainteresować chłopca nową książką, przyniesioną przez mamę. Podarł kartki.
- Zniszczysz książeczkę - powiedziałam i zabrałam ją. Płacz. Płacz? Skądże. Ryk. Krzyk. Pisk. Sięgnęłam więc po jakąś zabawkę, uśmiechnęłam się i zaczęłam opowiadać o niej bajkę, wiedząc z doświadczenia, że płacz minie szybko. I tak się stało – chłopczyk chwilkę mnie posłuchał, ale po ok. dwóch minutach wspiął się na łóżko i zaczął ciągnąć firankę. Przeraziłam się, poprosiłam, by przestał, reakcji brak, wyjęłam mu tkaninę z ręki i odstawiłam na podłogę, tłumacząc, że nie wolno, że spadnie karnisz, uderzysz się i będzie cię bolało. Chłopiec rzucił się na ziemię z nową falą płaczu. Odsunęłam się, nie patrzyłam na niego – najlepszy sposób na histerie. Przycichł, potem znów wspinał się na łóżko i zaczął ciągnąć firankę.

Wtedy weszła mama dziecka.
- Niech mu pani pozwoli ciągnąc, szybko się znudzi, bo jak nie, będzie ryczał – powiedziała zmęczonym głosem.
- Hm, a może zdjąć te firankę? - zasugerowałam – Przecież to niebezpieczne.
- Skąd, wtedy beczy jeszcze głośniej.
- Ale nie należy mu ustępować – zaczęłam i wtedy... tak. Karnisz spadł. Tuż obok małego.
- No i widzi pani, nic mu się nie stało – odpowiedziała pani spokojnie.

Tego było już za wiele. Oświadczyłam, że nie podejmę się opieki nad nim, bo zwyczajnie się boję odpowiedzialności i faktu, że takie wychowanie może poczynić nieodwracalne szkody, i że ja nie będę brała w tym udziału, gdyż to zwyczajnie niemoralne. Na koniec zapytałam, czy pani nie próbowała odwiedzić psychologa dziecięcego. Odpowiedź zbiła mnie z nóg:
- Następna? Co wy się tak wszyscy do niego przyczepiacie? Nie chce pani tej pracy, to nie. On tylko trochę bardziej żywy jest, trochę za bardzo rozpieszczony. Wyrośnie.

Tak, jasne. Na kogo?

Skomentuj (62) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1203 (1257)

#46488

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Ogromną inteligencją i rozsądkiem wykazała się osoba, która dziś ok. 11 zostawiła przy Biedronce na ul. Lwowskiej w Lublinie dużego psa bez kagańca.

Mniej więcej o tej porze wracałam z uczelni, obładowana książkami, notatkami i zakupami. Spojrzałam na to zwierzę, ono na mnie; stało dość spokojnie, więc, nie podejrzewając niczego złego, przeszłam obok. Już je mijałam, kiedy nagle usłyszałam coś niepokojącego – pies zawarczał. I oto akcja przyspiesza: ja się odwracam, nie zwalniając kroku, spostrzegam, że pies obnaża kły, zaczyna szczekać i skacze do przodu, ja odruchowo odskakuję, przewracam się wprost na mokry śnieg, pies nie może mnie dosięgnąć, ma za krótką smycz, ale się szarpie, wciąż szczeka, wpadam w panikę, od dzieciństwa boję się psów, pospiesznie zbieram rozsypane rzeczy, ktoś pomaga wstać, ktoś się śmieje, jakiś gimnazjalista, stojąc na przystanku, robi zdjęcie... jestem upokorzona, wściekła i wystraszona, książki mam przemoczone i brudne, podobnie jak notatki. Pies wciąż szczeka. Dziękuję pani, która pomogła, próbuję nie słyszeć komentarzy gimnazjalistów typu „o, jak się wyj**ała”. Wracam do domu.

Tak, to pewnie był jeden z tych psów, co nie potrzebują kagańca, bo „przecież nie gryzą”...

Skomentuj (53) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 464 (704)

#43051

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W maju wystawiłam na tablicy.pl nową, nieużywaną suknię ślubną. Podałam dość niską cenę, 300 zł. W sierpniu odezwała się pewna pani; poprosiła o więcej zdjęć, dostała, poprosiła o moje dokładne wymiary, dostała, poprosiła o obniżkę, obniżyłam do 250 – chciałam się sukni jak najszybciej pozbyć, bo przypominała zbyt wiele.
Pani suknia przypadła do gustu, powiedziała, że zjawi się za kilka dni. W podanym terminie przyjechała, weszła do mieszkania.

I teraz kilka słów o moim pokoju i kuchni: wszystko mam tam czarne. Meble, pościel, firanki, talerze, kubki, ręczniki, dywan. Sama też ubieram się na czarno, nosze czarna biżuterię – bez żadnej przesady, bez pieszczochów i glanów; na ogół zakładam czarne rurki do sweterka albo czarna sukienkę i szpilki, do tego czarne kolczyki, czarne pierścionki, czarne korale albo delikatny czarny łańcuszek.

Zauważyłam, że pani dyskretnie się rozgląda, ale nie przeszkadzało mi to. Pokazałam suknię.
- Ona nigdy nie była noszona? - upewnia się kobieta
- Nie – odpowiadam
- To kupiła ją pani i nie brała w niej ślubu? - indagowała.
Wyjaśniłam, w czym rzecz. Że ślub miał się odbyć, ale doszliśmy z narzeczonym do wniosku, że nie potrafimy być ze sobą. Dlatego suknia, nowa, kupiona zimą ubiegłego roku, nigdy nie została założona.
Pani uśmiech zszedł z twarzy.
- To co? Chcesz mi taką suknie sprzedać? Taką wybrakowaną? Po rozstaniu? To pecha przynosi, na pewno pani – mówiła raz na ty, raz na pani - jest sama jakaś wybrakowana, skoro narzeczony przed ślubem uciekł, o, to widać, w takiej jaskini czarnej mieszkać, kto to słyszał! Jak się pani nie wstydzi dać ogłoszenie na portal dla uczciwych ludzi? Tę suknie spalić trzeba! Ona pecha przynosi! - pani suknię odłożyła na łóżko i zaczęła tyłem wycofywać się w stronę wyjścia, bez przerwy mówiąc dalej - Ja nawet cię nie krytykuję, ja rozumiem, takie straszne nieszczęście, ale dobrze radzę: suknię spalić! Spalić! Żeby innym ludziom pecha nie przynosiła! Bo to grzech!

Po czym pani, dotarłszy do drzwi, otworzyła je i uciekła.

Nie, nie posłuchałam jej złotych rad. Sprzedałam ją za te 250 złotych w dwa tygodnie później.

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 575 (649)
zarchiwizowany

#42412

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Lublin, okolice dworca PKS, wczorajszy wieczór, godzina około 21. Chcę przejść na drugą stronę, zapala się zielone światło, wchodzę na jezdnię. Ale, ale, a cóż to? W tym samym momencie na zebrę pd drugiej stronie przejścia, na czerwonym, wjeżdża samochód, który zresztą za moment gaśnie – na samym środku przejścia. Kierująca nim pani jest najwidoczniej przerażona tym, co zrobiła. Stoi na pasach. Mijam ją z przodu, obchodząc maskę, spoglądam ze zdziwieniem, na co pani robi przepraszającą minę, majstruje coś przy drążku do skrzyni biegóew, zgrzyt silnika i... zaczyna cofać! Omal nie wjeżdżąjąc w jakąś babcię, która właśnie wchodzi na pasy z tyłu pojazdu!

Pani hamuje, silnik gaśnie, babcia zaczyna iść zdecydownie szybciej – chyba chce jak najszybciej bezpiecznie dostac się na chodnik.

Pani panikuje coraz bardziej, to widoczne.

Za chwilę samochody mają zielone, pani znów walczy z wrzuceniem biegu, rusza. Nikogo na szczęście nie przejeżdżając po drodze

Skomentuj (1) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 17 (65)
zarchiwizowany

#41072

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Zgłosiłam się na konkurs literacki i wygrałam. Opisałam swoje perypetie po stracie dziecka i rozpadzie narzeczeństwa. Uszczęśliwiona, podzieliłam się tą informacją na facebooku. I napisała do mnie koleżanka. Dawno niewidziana, znana jeszcze z liceum. Wiesz co, napisała. Ja bym tak nie mogła. Dorabiać się na swoim nieszczęsciu, publikować intymne szczegóły o poronieniu. Takie sprzedawnie się jak celebrytka. Na plecach zmarłego dziecka chcesz zostać sławna, czy co? Weź tego nie publikuj bo wstyd przed ludźmi. Wycofaj się z tej umowy póki możesz bo nic dobrego ci to nie da”

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 34 (94)

#40149

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Chciałam zmienić mieszkanie: to które zajmuję jest zbyt zimne. Znalazłam ogłoszenie, cena sympatyczna, dziś rano je obejrzałam, decyzja: wprowadzam się wieczorem. Spytałam czy trzeba zadatek, dziewczyna odpowiedziała że nie. Zadzwoniłam do obecnej właścicielki, poinformowałam o tym fakcie, zwolniłam się z pracy (ponad 100 zł do tyłu), poprosiłam tatę żeby przyjechał i pomógł z przeprowadzką. Rodzice odwołali swoich pracowników (są rolnikami, wynajmują ludzi do pracy), przyjechali. Wróciłam do siebie, zamówiłam firmę transportującą meble, zadzwoniłam do byłego partnera że mogę mu oddać szafę bo mi już niepotrzebna, zaczęłam się pakować... kiedy zadzwoniła dziewczyna z mieszkania na Przyjaźni, informując, że oferta nieaktualna, bo jej kolega się wprowadza.

Moja wściekłość wzrosła, kiedy koleżanka z innego numeru do niej zatelefonowała: wtedy okazało się, że mieszkanie wciąż jest wolne. Napisałam więc, że nie rozumiem, po co kłamała i czy wie, że przez nią mam teraz niezręczną sytuację z właścicielami, rodzicami, że parę osób straciło przez nią czas i pieniądze.
Odpowiedź? Że jej było głupio powiedzieć to wprost, że ona nie była pewna, nie wiedziała, jak to ująć, a ja nastawiona na szybką wprowadzkę, i że ona przeprasza. I że kolega się jeszcze zastanawia, i ona sama nie wie, czy ten pokój chce wynająć, i że nie pomyślała że to może być dla mnie problem. Ręce mi opadły.

Rodzice są źli, bo stracili dzień, pieniądze, ich pracownicy również. Ja także – wkrótce zaczynam studia dzienne, dlatego teraz pracuję dużo, żeby zaoszczędzić, i strata tych 100 zł jednak boli. Teraz muszę tłumaczyć właścicielce, że jednak zostaję, odwołać firmę transportową, poinformować byłego partnera że szafy na razie potrzebuję... a wszystko przez jedną dziewczynę, która o tym że się rozmyśla, raczyła poinformować w parę godzin później.

Dobrze, że nie wtedy gdy stanęłam w drzwiach...

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 461 (565)

#39737

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Udzielam korepetycji z j. angielskiego. Na ogół nie palę pomiędzy zajęciami z dziećmi – wolę nie pachnieć dymem i czuć się komfortowo, kiedy trzeba usiąść tuż obok malucha.

Dziś miałam trzy lekcje z rzędu, więc nie paliłam od około czterech godzin. Wyszłam z domu ucznia, okrutnie spragniona dymka, zaczęłam przeszukiwać torebkę... i okazało się, że nie mogę znaleźć zapalniczki. Jak na złość większość kiosków zamknięta, ale zauważyłam na przystanku palącego chłopaka – wiek, około 26 lat. Bardzo przystojny, fajnie ubrany. Podeszłam więc do niego, uśmiechnęłam się.

- Przepraszam, czy masz może ogień? - zapytałam – nie mogę znaleźć swojej zapalniczki...
Chłopak sięgnął do kieszeni, podał mi i odezwał się w te słowa:
- Oj, mała... ten podryw to ci się zupełnie nie udał, ty kompletnie nie w moim typie, kompletnie... nie lubię, jak laska pali. Tak że sorry, ale wiesz...

Omal mi ten papieros i ta zapalniczka z ręki nie wypadła.
Ależ ludzie są czasem zadufani w sobie...

Skomentuj (39) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1044 (1166)

#39571

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Krótka historia o pieniądzach.

W grudniu straciłam ciążę, przeżyłam to bardzo mocno. Dużo wówczas rozmawiałam z koleżanką, która pocieszała mnie, jak umiała. Byłam jej wówczas bardzo wdzięczna. Potem rozstałam się z narzeczonym na trzy tygodnie przed ślubem, musiałam oddać kota, do którego mocno się przywiązałam, na dodatek zdrowie zaczęło uparcie szwankować – po prostu wszystko rozsypywało się jak domek z kart. Jednak wówczas, jak na ironię, zarabiałam dość dużo, o czym wyżej wspomniana koleżanka wiedziała.

W maju ona z kolei zaszła w ciążę, w lipcu straciła pracę, więc poprosiła mnie o pożyczkę – 800 złotych. Pożyczyłam. Nie upominałam się o zwrot, bo dziewczyna pod koniec sierpnia brała ślub, wiadomo, wydatki. Wg umowy miała oddać wszystko po ceremonii. Dziwiło mnie jednak to, że od lipca nasze stosunki wyraźnie się ochłodziły, wszystko jednak kładłam na karb zmęczenia, przygotowań (sama w końcu wiem, jak to jest). Po weselu jednak również się nie odezwała, nie wspomniała ani słowem o zwrocie długu.

Napisałam więc do niej przedwczoraj, pytając, kiedy mogę liczyć na pieniądze.

Jej odpowiedź, pisownia oryginalna:

„O Jezu Ewka jaka ty nieużyta jesteś. Za mąż dopiero wyszłam urzadzam się dzidzius już wkrotce będzie no daj spokoj nie moge ci teraz oddac. Ja mam rodzine a ty jestes przeciez sama na pewno ci az tak niepotrzebne. To mozesz jeszcze poczekac. No i juz przeciez korki zaczynasz, to dorobisz, a ja nie moge podjac pracy”.

Skomentuj (29) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 806 (898)
zarchiwizowany

#39778

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia, którą opowiem, działa się około dwunastu lat temu. Mieszkałam wtedy z rodzicami, na wsi. Kolega mojego taty, usłyszawszy, że mamy małe kociaki i z chęcią je odstąpimy, zjawił się któregoś dnia, by przygarnąć jednego.

Kiedy przyjechał, chwalił się niemal od progu, jak dobrze zna zwierzęta i ich obyczaje. A o kotach to wie niemal wszystko, no po prostu drugi Doktor Dolittle. Nie byłoby w tym może nic niewłaściwego, gdyby nie fakt, że zamiast upragnionego kota, wybrał sobie czarną kotkę. Tata, dusząc się ze śmiechu, powiedział, że pan wziął samiczkę, on jednak uparcie twierdził, że to kot. No cóż, nie ma się co kłócić. Pan zapakował małą i odjechał.

Dodam, że zostały nam jeszcze dwa czarne koty z tego samego miotu.
Minęło kilka czy kilkanaście miesięcy. Te dwa koty zostały z nami, nikt ich nie chciał. Któregoś dnia zjawił się pan, który wziął kotkę. Przyjechał rowerem, na bagażniku wioząc jakiś pakunek.
-Oddajcie mojego kota! - krzyknął, zsiadając z roweru.
-Jakiego kota? - zdziwił się tata.
Od słowa do słowa, okazało się, że, o dziwo, kot ma małe. Jak to, przecież on sam wybierał, nie mógł się pomylić. To na pewno tata, pod osłoną nocy, ukradł mu kota, a podrzucił kotkę! I on teraz, natychmiast, żąda zwrotu jego własnego futrzaka.
Mówiąc to, pan wyciągnął z koszyka kotkę z małymi, położył towarzystwo na ziemi i najwyraźniej oczekiwał, że oddamy mu jego własność.
Najpierw tata próbował wyjaśnić. Że on nigdy nic nikomu nie ukradł, a już na pewno nie kota. Że to była samiczka, wszyscy mu powtarzali. Nie, pan wie na pewno, on chce swoje zwierzę. Na koniec zobaczył śpiącego czarnego kota, krzyknął: O! To mój! - i próbował go złapać. Nic z tego, futrzak uciekł. Pan zażądał schwytania i oddania. Natychmiast.
Już wiedzielismy, że kotka z małymi zostanie u nas, więc dobrze by było pozbyć się chociaż jednego kocura – zawsze to mniejszy koszt. Tata więc złapał wskazanego i oddał.
Pan zapakował protestującego kota do koszyka i odjechał, nie zapomniwszy dodać, że teraz na noc będzie go zamykał. Żeby mu go znów ktoś nie uprowadził.
No cóż, ostrożności nigdy za wiele

Skomentuj (27) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 109 (235)