Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Skarpetka

Zamieszcza historie od: 3 stycznia 2012 - 0:23
Ostatnio: 12 grudnia 2017 - 19:43
O sobie:

Na Piekielnych lubię się... odstresować :)

  • Historii na głównej: 83 z 87
  • Punktów za historie: 38049
  • Komentarzy: 340
  • Punktów za komentarze: 2978
 

#74681

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wakacyjny wyjazd, zwłaszcza w popularniejsze miejsca, wiąże się z wysokim prawdopodobieństwem napotkania januszostwa. Mi się udało - czysta kwintesencja cebulactwa :)

Większe miasto, bardzo popularna, niedroga knajpa serwująca tylko proste dania z ziemniaków - placki, pieczone, baby czy frytki w różnych sosach i z dodatkami. Co ważne - zamawia się przy ladzie, potem kelnerki donoszą zamówienie.

Pełne obłożenie, bo weekend. Złapaliśmy stolik, obok nas małżeństwo z córką. Tak jak staram się nie oceniać po wyglądzie, bo największy, wytatuowany łysol na osiedlu może być cudownym misiem przecież, tak tutaj imidż pasował dokładnie do późniejszych działań. Pan w bojówkach-bomberach, piwny brzusio, bezrękawnik, sandały, saszetka, łysa łepetyna opalona na czerwono, tylko wąsa brak. Pani - typowa "Grażyna" z memów: obszerna, w niedopasowanych, za ciasnych ubraniach, z trwałą w dziwnym kolorze. Latorośl około lat dwunastu, lekko pulchna, pomalowana w kwiatki i motylki (serio), niezadowolona ze wszystkiego.

Gdy czekaliśmy na zamówienie, dane nam było słyszeć wiele z rozmów toczących się obok. Państwo obmawiali wszystko dookoła, nie starając się nawet specjalnie ściszyć tonu. Bo tamte wprowadziły rowery do ogródka, jaka wiocha! A ta dziewczyna co tu siedzi z tą wielką teczką? Wygląda jak jakaś pokręcona, co ona, artystka niby? Do roboty by się wzięła, a nie dziwnie ubierała! A ten co tam chodnikiem z psem idzie to psa ma ładnego, ale w sumie to trzeba by takiemu ogon przyciąć, żeby lepiej wyglądał, jak rasowy. Umajone to wszystko było tekstami w stylu "Wiesz co? Właśnie pierdnąłem".

Państwo mieli, jak się okazało w trakcie, problem z zamówieniem - dania rodziców przyszły, frytki dziewczynki nie. Ok, knajpa mogła skrewić, zdarza się. Zwykle w takiej sytuacji idzie się do obsługi, wytłuszcza sprawę, czeka chwilę i dostaje się zamówienie, przeprosiny i czasami jakiś napój czy deser, jak wynika z mojego doświadczenia. Tu jednak nie było tak łatwo, bo pierwsze, co zrobili państwo, to zjedli swoje, po czym Janusz poszedł z awanturą. I z przytupem - przepychał się między moim mężem, a dziewczyną z tyłu metodą "na nosorożca": po co powiedzieć "przepraszam", jak można taranować znienacka? Grażyna cały czas dyskutowała z córką o wyglądzie okolicznych siedzących (naszym też, bo czemu nie).

Po "interwencji" trzeba było jeszcze chwilę zaczekać - jak wspomniałam, knajpa obłożona do granic - więc Janusz udał się obsbaczyć obsługę jeszcze dwa razy, w tym samym stylu. Co więcej, dzwonił nawet do kierownika - i to już po tym, gdy frytki wjechały na stół, bo stwierdził, że przecież tak tego nie zostawi, że oni zjedli, a córka nie. I że na dodatek frytki niedobre, za duże i keczup nie taki jak lubi!

Gdy w końcu wyszli, a my sączyliśmy piwko, zbierająca talerze obsługa komentowała między sobą sprawę - okazało się, że państwo zamówili najpierw tylko dania dla siebie i dopiero po jakimś czasie domówili te nieszczęsne frytki w oddzielnym zamówieniu. Stąd opóźnienie - bo przed frytkami czekało już jakieś pięć stolików... Cóż.

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 224 (256)

#74241

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Taka gorzka refleksja.

Po dzisiejszym zabójstwie w Niemczech - gdzie Syryjczyk pod kebabem zabił swoją ciężarną partnerkę z Polski - w polskich mediach społecznościowych i nie tylko zawrzało. W wiadomym temacie, prowadzącym do prostej refleksji "zagazować ich wszystkich".

Tak tylko przypomnę delikatnie, że podobne akcje w Polsce dzieją się niemal codziennie. Przy czym sprawcami są Polacy.

Facet, który w październiku przez trzy dni przetrzymywał w piwnicy i gwałcił młodą kobietę, a żeby nie uciekła - wydłubał jej oczy - był Polakiem. Grzegorz P., z Gniezna.

Facet, który w lutym zabił swoją partnerkę i obciął jej głowę, też był Polakiem. Warszawa, Wola.

Facet, który w Walentynki najpierw pobił, potem dusił, a na końcu zabił matkę swojego synka i wyrzucił jej zwłoki do rowu, też był Polakiem. Łukasz S., Syców.

Facet z Żernik, który zadźgał swoją dziewczynę w czasie kłótni, a jej matkę poraził paralizatorem, to też Polak. Sławomir B., jego zdjęcie znajdziecie w necie.

Tydzień temu w Bytomiu był pogrzeb dziewczyny, 29 lat, matka piątki dzieci, w ciąży z szóstym. Zemdlała w sklepie, trzy tygodnie w śpiączce. Okazało się, że po pobiciu przez partnera miała rozległe obrażenia wewnętrzne. Nie uratowali jej. Dziecko, które nosiła, lekarze odratowali - 6. miesiąc, po pobiciu będzie upośledzone.

To kilka pierwszych wyników wyszukiwania z brzegu i to tylko relacji "facet bije kobietę". Dlatego zachęcam - zanim zaczniecie wysyłać kogokolwiek do gazu, rozejrzyjcie się, co robią nasi słowiańscy rycerze w błyszczących bmw i wtedy dopiero zacznijcie ziać ogniem. Nie wszystko to kwestia, moi drodzy, religii. Czasami po prostu ludzie są popie***leni.

W ramach uzupełnienia:
Wczoraj krążył pewien tweet, który pięknie podsumował to, o czym pisze powyżej: "Jeśli przejmujesz się przemocą wobec Polek dopiero wtedy, gdy sprawcą jest obcokrajowiec, to znaczy, że nie chodzi ci ani o ofiary, ani o Polki".

Jeśli przez moją historię na Piekielnych chociaż jedno z Was zwróci uwagę na posiniaczone dziecko czy sąsiadkę, która znowu spadła ze schodów", zadzwoni na policję w czasie awantury za ścianą, do MOPSu, gdy znowu małe dziecko będzie przeraźliwie płakać po laniu - myślę, że osiągnęłam ogromny sukces.

Skomentuj (107) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 342 (634)

#74481

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pewna dyskusja na FB przypomniała mi sytuację sprzed 3-4 lat.

Znajomy wynajmował mieszkanie. Ważne: za dwupokojowe lokum w średnim standardzie, z niezłym dojazdem do Centrum płacił circa 500 zł plus opłaty. w Warszawie. Gdzie jednoosobowy pokój kosztuje zwykle 700-800 zł, a mieszkanie dwupokojowe za 1500 zł to rarytas, który mało kto ogląda na oczy.

Haczyk był tylko jeden, ale wiadomy od samego początku, nikt niczego nie ukrywał: właścicielka, starsza pani, miała siostrzeńca czy tam wnuczka. Wnuczek co jakiś czas służbowo lub rozrywkowo przyjeżdżał do Warszawy na jedną-dwie noce i wtedy miał nocować w tym mieszkaniu. Kolega zawsze wcześniej dostawał telefon, że "Kubuś będzie jutro/za dwa dni/kiedyśtam i zostanie tyle a tyle". Facet przyjeżdżał w umówionym terminie, witał się, zajmował swoją pracą, konferencjami lub koncertem, zmywał w obiecanym czasie. Do tego zawsze miał swoje jedzenie czy naczynia, o ile w ogóle jadł w domu, więc, jak kolega deklarował, nawet nie zauważało się jego obecności.

Jak dla mnie bomba - mam mieszkanie w cenie pół pokoju, a jedynym kosztem ukrytym jest użyczenie jednego pokoju na dwa dni co kilka tygodni, tym bardziej,że pokoje nieprzechodnie. Koledze też się podobało - do czasu.

Kolega znalazł sobie dziewczynę. Dziewczyna po kilku miesiącach wprowadziła się do kolegi, bo czemu nie. Właścicielka nie miała nic przeciwko, byle było czysto, sąsiedzi się nie skarżyli i Kubuś nadal mógł nocować.

Dziewczynie bardzo szybko, jak się okazało, przestało pasować, że raz na miesiąc-półtora salon będzie zajęty. Z jednej strony padały argumenty w dyskusjach z moim kolegą, że "ona boi się zasypiać, gdy ON tam śpi za ścianą" - mimo że ma u boku swego lubego. Ok, to może być zrozumiałe, nie każdy lubi obcych w domu.

Potem argumenty były bardziej zabawne: bo ON zużywa wodę i prąd i powinien oddawać - ale ile, nie umiała wyliczyć, bo rzeczonego Kubusia praktycznie nie było w domu, a jedna kąpiel to nic w morzu lanej od rachunku do rachunku wody. Bo ON kradnie jej kosmetyki. Nie umiała wyjaśnić, dlaczego dorosły facet miałby używać jej różanego balsamu do ciała, serum do twarzy czy płynu do kąpieli o zapachu czekolady - skoro woził swoje. Bo ON wyjada im rzeczy z lodówki. Tu miała pecha, bo przyczepiła się o to, gdy chłopak zdążył wejść, zostawić torbę i wyjść na spotkanie - kolega go wpuszczał, Kubuś klucza oczywiście nie ma. Trudno powiedzieć, czy samemu Kubusiowi coś mówiła, bo raczej nie przebywali sami w mieszkaniu - chłopak często wracał w nocy, wychodził z rana, a kolega w sumie zawsze wtedy był. Właścicielka też nic nie mówiła.

Potem jednak dziewczyna zaczęła sabotować przyjazdy Kubusia. Kolega przekazywał na przykład, że gość będzie za dwa dni - czy szanowna mogłaby ogarnąć salon. Szanowna mówiła, że ogarnie. W dniu przyjazdu Kubusia jednak wszystko było zawalone jej ciuchami, kosmetykami, butami, książkami i gazetkami. "Ojej, bo wiesz, ten salon to MOJE GNIAZDKO i tak jakoś zapomniałam". Kubuś ma przyjechać po południu, kolegi nie ma, szanowna, wpuść go, ok? Szanowna oczywiście się zgadza. Po czym gość przyjeżdża i dobija się od drzwi. Raz dziewczyna wyszła i nie wróciła do wieczora ("ojej, zapomniałam"), właścicielka zadzwoniła do mojego kolegi, kolega szybko zwinął się do domu i wpuścił biednego Kubę. Za drugim razem nawet nie udawała - wiedziała, że kolegi nie ma w mieście, więc po prostu udawała, że nie słyszy dzwonka, nie odbierała telefonów. Kuba nocował u cioci. Koledze powiedziała potem, że nie słyszała, bo miała słuchawki na uszach.

To była kropla, która przelała czarę. Po pół roku - tyle mniej więcej te problemy trwały - właścicielka wypowiedziała koledze mieszkanie. Bo miało być czysto i cicho, a Kuba miał nocować. A jest bajzel (wspomniane ciuchy itp., widocznie Kuba wspomniał cioci), Kuba nie może się nawet dostać do mieszkania mimo zapowiedzi, do tego sąsiedzi się skarżyli (panna, jak się okazało, w dni wolne lubiła słuchać muzyki bez słuchawek, za to głośno). Dość tego, od przyszłego miesiąca się żegnamy.

Kolega wściekły, bo z miesiąca na miesiąc opłaty skoczą o jakiś tysiączek lub więcej. Plus kaucja, bo przecież. Dziewczyna w płacz, bo przecież mieli na wakacje odkładać, do Egiptu jechać i się oświadczać w cieniu piramid - a tu opłaty, kaucja, przeprowadzka, nie odłożą. Swojej winy nie zauważyła. Z tego ,co kolega wspominał, po przeprowadzce szybko zaczęli się i kłócić o pieniądze (laska, jak się okazało, słaba w oszczędzaniu była), i o pierdoły w stylu sprzątanie. Od roku nie są już razem.

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 425 (437)

#74065

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W firmie czekają nas duże zmiany - wymieniamy cały CMS, na którym pracujemy. Dotąd nasz system zarządzania treścią był toporny, ale działał, wystarczyło mieć do niego twardą rękę i cierpliwość ;) Teraz "dobra zmiana", zlecona programistom nie mającym z naszą pracą nic wspólnego, sprawia, że pracownikom chce się wyć. Przykłady?

Na jednej z obsługiwanych stron informacyjnych mamy tzw. zajawki ręczne. Oznacza to, że otwieramy sobie ustrojstwo, wrzucamy link i możemy ręcznie ustawić dowolny tytuł, zdjęcie, co tam sobie zamarzymy. Takich zajawek jest, żeby nie skłamać, 7 na stałe i trzy dodatkowe, w każdej od 3 do 8 tekstów. Biorąc pod uwagę, że osoba to obsługująca musi dynamicznie zmieniać ich treść, po kilka-kilkanaście razy w ciągu dnia, wprowadziliśmy tam zmianę: można było kliknąć magiczny guzik i tytuł, zdjęcie itp. same kopiowały się z tekstu.

"Dobra zmiana" zlikwidowała tę funkcję w nowym systemie. Kierowniczka DZ: "Bo to chyba nie problem, żeby wklejać to ręcznie, nie?"

Inny przykład. Z pewnego agregatu treści wrzucaliśmy teksty itp. do naszego systemu. Robiliśmy to używając po prostu Worda: klik w agregacie -> eksportuj do Worda -> w Wordzie sobie edytujemy, jak chcemy za pomocą naszych firmowych makr, w tym zmieniamy wielkość liter (np. z kapitalików na normalne zdanie lub odwrotnie, z samej wielkiej, z samej małej - taka funkcja jest też w Wordzie) -> przez jedno z makr wrzucamy do systemu -> na stronach wygląda to tak, jak wyedytowaliśmy. Proste?

"Dobra Zmiana" zlikwidowała funkcję zmiany wielkości liter. Biorąc pod uwagę, że duża część tekstu - tytuły, nagłówki itp. - zaciąga się samymi kapitalikami, trzeba to ręcznie w systemie zmieniać na małe lub zapis z wielkiej i jak zdanie. Upierdliwe? Mało powiedziane, gdy robisz takich tekstów 50-70 dziennie. Kierowniczka DZ: "Możecie przeklejać do Worda, zmieniać i wklejać w systemie, to chyba nie duży problem". Tak, lecimy.

Jedna z podstawowych funkcjonalności dotyczących jednego typu grafik w charakterystycznej pozycji. Dotąd tę grafikę otaczaliśmy kodem i wstawialiśmy ręcznie - żaden w sumie problem, wystarczyło w gotowym kodzie wstawić link, całość wkleić w odpowiednim miejscu i tyle.

"Dobra zmiana" postanowiła, że nowy system kodów obsługiwać nie będzie - żadnych. Grafiki będzie się dodawało z rozwijanej listy, którą wcześniej przygotują programiści tego projektu, do wyboru będą odpowiednie grafiki. Problem? Brakuje wielu z używanych przez nas grafik, często potrzebne są też obrazki "jednorazowe", których nie ma na stałe w systemie i więcej używać ich nie będziemy, a teraz nie ma jak ich wstawić. Kierowniczka DZ: "Przecież nie musicie ich dawać, wystarczy, jak będą tylko w zajawce ręcznej, a na stronach nie trzeba". Serio?

To są te najprostsze do wytłumaczenia zmiany. Wszystkich, w tym wchodzących nam głęboko w bebechy systemu, jest multum. I nikt nie rozumie, dlaczego my, obsługujący to, mamy pretensje... Wietrzę rok intensywnych poprawek oprogramowania.

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 104 (164)

#73851

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Byliśmy z mężem w kinie w warszawskiej Arkadii - wielkim centrum handlowym. Przed wejściem głównym jest przyjemna fontanna, tryskająca prosto z chodnika, między fontanną a pobliskimi przystankami (ok. 50 metrów w każdą stronę) chodniki i małe trawniczki. Generalnie bardzo ruchliwe centrum, z masą ludzi przetaczających się w obie strony, zwłaszcza na przystanki.

Gdy wychodziliśmy właśnie obok fontanny uderzyły mnie dwie rzeczy.

Pierwsza: dzieci w fontannie. 5 metrów od wejścia masa dzieciarni w kostiumach, samych majtkach albo i bez, w wieku od ledwo stojącego po na oko 8-10 lat, biegająca w wodzie. Ochrona najwyraźniej już dawno zarzuciła próby ingerencji, bo tylko jeden z obstawy kręcił się w okolicy. Pominąwszy już fakt, że płytki chodnikowe na fontannie są rozklekotane, a dzieciaki biegają gołe i półgołe w takim miejscu - przypominam wszystkim rodzicom chcącym im fundować takie atrakcje, że w fontannach obieg wody jest zamknięty, a nie raz i nie dwa służą za prysznic/wc zwierzętom, bezdomnym i ludziom pod wpływem. Miłej zabawy.

Druga: idziemy chodniczkiem od fontanny na przystanek. Sporo ludzi, chodnik oddzielony od trawniczka niskimi krzaczkami, takimi do kolana. Na trawniczku opalają się dwie panie w bikini - panie raczej z gatunku po czterdziestce. Obok nich biega chłopiec w samych majtkach, lat 2-3. Podchodzi do krzaczków przy chodniku, ściąga majtki i zaczyna sikać - na krzaczki i chodnik. Ten, którym idziemy właśnie my i jakieś 20 innych osób. Zdziwiona patrzę na męża i zastanawiam się na głos, że w sumie nie dość, że to wiocha straszna, to do toalet w centrum jest, z grubsza licząc, 30 metrów, może 50. Jedna z pań uniosła się znad ręcznika, obrzuciła mnie pogardliwym spojrzeniem i trąciła koleżankę, chłopiec sika dalej, ludzie się na nich gapią, my idziemy na tramwaj. W końcu co mam zrobić?

Dodam tylko, że w okolicy jest park - dwa przystanki tramwajowe/10 minut szybszego spaceru stamtąd, w stronę Wisły, oraz w stronę Żoliborza jeden przystanek dalej jest parku namiastka, zieleń z drzewami przy al. Wojska Polskiego. O plażach nad Wisłą też można wspomnieć, 4 przystanki plus chwila spaceru brzegiem rzeki.

Można rzec, że sezon "lato w mieście" został oficjalnie otwarty.

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 176 (254)

#73723

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Ach, te historie z komunikacji miejskiej...

Dojeżdżam do pracy autobusem, który w godzinach ma dodatkowe kursy - ale skrócone. Generalnie rano i koło 16.00 linia jeździ co 6 minut, ale co drugi kurs kończy się w 2/3 trasy (akurat tam wysiadam w zatoczce).

Autobusy tej linii na skróconych kursach:
- są oznaczone w rozkładzie literką "c"
- mają na wyświetlaczu z przodu, w środku i z boku napis z informacją (zamiast dużego "PIEKIELNA" jest drobniejszymi literami "Niebiańska kurs skrócony", widać wyraźnie, że coś jest inaczej)
- na tablicach z trasą autobusu w środku na żółto zaznaczone są teksty o "trasie skróconej" i sama wypisana trasa jest krótsza
- dodatkowo te autobusy są zawsze krótkie (przegubowce jeżdżą na "normalnej" trasie)
Wystarczy więc popatrzeć, żeby się zorientować, że jest jakaś zmiana.

To, że zawsze znajdzie się ktoś, kto nie zorientuje się, że autobus nie jedzie normalnie - to norma. Ba, często te osoby wsiadają na ostatnim przed końcem trasy przystanku, po czym są w lekkim szoku, gdy 300 metrów dalej skręcamy w uliczkę z zatoczką. Ale cóż - wysiadają i jest spokój.

Dzisiaj jednak przebiegło to inaczej.

Dwa przystanki przed końcem trasy wsiadł facet. Autobus dojechał, gdzie miał dojechać, i stoi na światłach na pasie do skrętu w stronę zatoczki. Facet patrzy, co się dzieje, pyta, pasażer obok tłumaczy, że koniec trasy. Najwyraźniej jednak panu nie przypadło to do gustu. Poszedł więc do kierowcy, który już zdążył już ruszyć.

- Przepraszam, ale ja muszę dojechać na Piekielną
- Tak?
- Czemu pan tu skręcił?
- Proszę panam, to koniec trasy, kurs jest skrócony.
- Ale ja nie wiedziałem.
- Proszę pana, tu kończę kurs. Przystanek w stronę Piekielnej jest tu, przy ulicy (pokazuje ulicę, 100 metrów dalej)
- Ale ja muszę na Piekielną! (facet podnosi głos)
- To proszę pójść na przystanek, a teraz opuścić autobus. Zakończyłem trasę.
- Nie!

Kierowca zdębiał, ludzie, którzy chcieli wysiąść (czekaliśmy na odblokowanie drzwi) też.

- Ja muszę na Piekielną! A pan tu skręca gdzieś!
- Proszę pana, to kurs skrócony!
- Nigdzie nie było napisane!
- Wszędzie jest napisane!
- Skargę na pana złożę, pan ludzi wywozi!

Drzwi zostały odblokowane, wyszłam, ale facet w autobusie został. Jeszcze gdy doszłam do przejścia dla pieszych, widziałam przez szyby autobusu, że stoi przy kierowcy.

Ot, warszawscy lokalni wariaci... Tylko kierowcy i jego nerwów szkoda.

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 254 (268)

#73386

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Trochę śmieszne, trochę smutne.

Mamy w pracy nową koleżankę. Fajna dziewczyna, mocno stąpająca po ziemi, inteligentna, ogarnięta, wie, czego chce. Od czasu do czasu chodzimy na przerwę razem, zdarzają się babskie ploty. I taką anegdotkę mi opowiedziała o tym, dlaczego na studiach zerwała ze swoim ówczesnym chłopakiem.

Otóż koleżanka, Magda, lubi w mężczyźnie przede wszystkim inteligencję. Jak sama twierdzi, zniesie wszystko, ale nie ignorancję i głupotę (w sumie słusznie).

Jej dość świeżo upieczony partner w czasach studenckich chciał jej zaimponować. Zadedykował jej piosenkę w radiu. Radio wyemitowało z dedykacją, Magda usłyszała - ale wcale, ale to wcale się nie ucieszyła. Piosenką tą było "Co się stało z Magdą K." Perfectu.

Jeśli nie znacie, przybliżę: pod tym tytułem kryje się utwór o dziewczynie zgwałconej na dyskotece w małym miasteczku i potem przez to miasteczko zmuszonej do wyprowadzki, bo "zmarnowała życie młodym chłopakom". Romantycznie, prawda?

Magda (swoją drogą też K.) zerwała z chłopakiem po rozmowie, podczas której okazało się, że w sumie to on wie, że tekst nie bardzo, ale tytuł się zgadza, tekstu i tak nikt nie słucha, a poza tym co jej przeszkadza, przecież dostała piosenkę w radiu! Powinna się cieszyć, bo to romantyczne i każda inna sikałaby po nogach z radości.

Cóż, chyba się przeliczył.

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 248 (306)

#72699

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Taka obserwacja.

Z mężem raz na jakiś czas chodzimy do teatru. Niespecjalnie często, bo to jednak droga przyjemność, raz do mniejszych, raz większych, ale jednak.

Zwykle wszyscy widzowie ubrani są odpowiednio do okazji - niekoniecznie wieczorowo, ale przynajmniej tzw. smart casual: marynarka lub kiecka/żakiet. Od czasu do czasu zdarzał się ktoś "prosto z ulicy", ale zazwyczaj tylko na luźniejszych przedstawieniach na małych scenach.

Tym bardziej uderzyło mnie to, co widziałam w Teatrze Narodowym.

Jeśli nie byliście: grają tam w większości klasykę w różnych aranżacjach, od Moliera po Czechowa, zwykle w bardzo dobrej reżyserii i ze świetną obsadą. Budynek wygląda co najmniej przytłaczająco: kolumnady, złoto, marmur. Widzowie bezwzględnie w marynarkach, sukienkach, żakietach. Wyjście do Narodowego to w sumie takie małe święto ;)

Na wieczornym spektaklu - pełna sala, na scenie m.in. Malajkat, Stenka czy Mikołajczak - pojawiła się grupa młodych ludzi, na oko wczesne liceum. Wszyscy jak na wypad do parku: w dżinsach, adidasach, w koszulkach różnych, arafatkach. Ba, chłopak obok mnie w dresie! Nie tylko ja zwróciłam na to uwagę, wielu z widzów przed spektaklem wyraźnie gapiło się na rozrzuconą w pierwszych rzędach grupkę, kilka osób komentowało. Dzieciarnia wyróżniała się, wybaczcie porównanie, jak żółty śnieg na tle białego. I nie, nie weszli prosto z ulicy - na ten spektakl bilety skończyły się miesiąc wcześniej, z wejściówek można by złapać może ze dwa miejsca siedzące.

Może uznacie, ze się czepiam. Jednak dla mnie to piekielne i smutne: gdy są ludzie, którzy nie potrafią uszanować niektórych okazji i że są rodzice, którzy im na to pozwalają.

Skomentuj (51) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 220 (398)

#73000

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wracam sobie z pracy, ludzi w bimbabusie niewielu, siedzę na fotelu zwróconym w stronę "przegubu" autobusu. Na jednym z przystanków wsiada dwójka dzieci i ojciec, zajmują potrójne miejsce po drugiej stronie tegoż przegubu, takie ustawione bokiem do kierunku jazdy. Starszy chłopiec ma jakieś 10 lat, dziewczynka na oko może 5.

Po chwili dzieci zaczynają dokazywać i piszczeć, zwłaszcza młodsze. Nie zwracam specjalnej uwagi, zaczytałam się, ale w pewnym momencie oboje zaczęli biegać między swoim siedzeniem a moim, po całym ruchomym "rondzie" w przegubie autobusu. Jadącego, podkreślam. I jakkolwiek chłopak się trzymał rurek, to dziewczynka chyba nie miała dość świadomości, że hamowanie=wyrżnięcie na podłogę. Ojciec - patrzy, ale nie interweniuje, czasem łapie dziecko gdy wejdzie mu w zasięg ręki i sadza na chwilę na kolanach. Wyglądał, jakby bardziej interesował się widokiem za oknem.

Autobus dość szybko skręcił, mała ruchem posuwisto-zwrotnym poleciała między fotele, ale zdążyłam ją złapać jedną ręką. "Idź usiądź obok taty, bo się przewrócisz" - mówię. Przestraszyła się, poszła, tata poklepał ją po łebku. Ale po chwili znowu zaczyna się bieganie i sytuacja się powtarza - tym razem nie zdążyłam złapać dzieciaka dość szybko, więc upadła na kolana. Podniosłam, poleciała do taty z płaczem, rzuciłam więc do faceta, żeby może lepiej trzymał córkę. Zbył mnie milczeniem. Dziecko po chwili zaczęło znowu szaleć, ale tym razem na siedzeniu.

Dwa przystanki dalej wysiedli. I tu niespodzianka - okazuje się, że jechała z nimi matka. Kobieta od początku siedziała na fotelach gdzieś obok, ale nie zwracając uwagi ani na dzieci, ani na męża, zachowywała się jak obca osoba do momentu wysiadania. Wzięła córkę za rękę, z wielkim uśmiechem stwierdziła "Wysiadamy, kochanie".

I tu wisienka: drzwi nie zdążyły się nawet zamknąć, kiedy słychać z zewnątrz kobiecy wrzask (naprawdę wrzask, nie tylko podniesiony głos): "Jak ty się zachowujesz przy ludziach, tylko wstyd mi przynosisz! Po cholerę biegałaś, było siedzieć na dupie!" - przez okno zdążyłam jeszcze zauważyć, jak matka szarpie dziewczynkę, a dziecko zaczyna płakać. Aż mnie zamurowało.

Kobieto z autobusu 162, jeśli to teraz czytasz, wiedz, że z ciebie taka matka, jak ze mnie zakonnica, a ojciec twoich dzieci też powinien dostać po łbie. Nie pozdrawiam.

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 296 (328)

#72922

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Taka historia z komunikacji miejskiej.

W Warszawie funkcjonują przystanki na żądanie - żeby autobus się na takowym zatrzymał pasażer musi albo nacisnąć przycisk (w autobusie), albo machać ręką do skutku, aż autobus włączy kierunkowskaz i zacznie hamować (na przystanku). Czasem jednak kierowcy są mili - i im się za to obrywa.

Jedziemy, po drodze przystanek na żądanie, na przystanku przy krawężniku stoi tylko babinka, mała, zgarbiona, okutana w chustki mimo tego, że było cieplutko. Nie machała, ale kierowca podjechał, zatrzymał się, otworzył drzwi. Nie wsiadła, pojechał dalej - ot, jakieś pół minuty.

Za kierowcą siedział dziadek, całkiem dziarski i ruchliwy. I pyskaty.

Dziadek, podnosząc głos: Ale czemu się pan zatrzymał? Nikt nie zatrzymywał!
Kierowca, spokojnie: Tak, ale babcia stała, to podjechałem.
D: Ale nie machała!
K: Bo może nie miała siły ręki podnieść albo słabo jej było, zdarza się.
D: No i nie wsiadła. To po co się pan zatrzymywał?
K: Bo mogła wsiąść. Miły jestem człowiek, to podjechałem.
D: Ale nie wsiadła! Czas tylko się marnuje!
K: Ale mogła wsiąść. Niech się pan nie denerwuje, jedziemy dokładnie według rozkładu.
D: Ale po co się pan zatrzymywał? (zaciął się, czy co?)
K: Żeby autobus przewietrzyć, proszę pana. Proszę spokojnie usiąść.

Dziadek się uciszył i chyba obraził :)

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 390 (398)