Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Skarpetka

Zamieszcza historie od: 3 stycznia 2012 - 0:23
Ostatnio: 12 grudnia 2017 - 19:43
O sobie:

Na Piekielnych lubię się... odstresować :)

  • Historii na głównej: 83 z 87
  • Punktów za historie: 38049
  • Komentarzy: 340
  • Punktów za komentarze: 2978
 

#60636

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W odpowiedzi na świeżutką historię Cynthiane (http://piekielni.pl/60634).

Wespół z grupą internetowych znajomych piszemy recenzje na pewnym portalu o literaturze. Robimy to całkowicie za darmo, od lat, portal funkcjonuje całkiem zacnie - w zamian dostajemy recenzowane książki, czasem filmy, wejściówki do kina, na imprezy czy komiksy. Takie hobby :)

Na ogół nie ma problemu z recenzjami negatywnymi, jednak zdarzają się wydawcy, którzy wyjątkowo starają się wpływać na recenzenta. Osobiście doświadczyłam tego kilka razy.

Dwukrotnie recenzja książki, której portal patronował, nie została opublikowana - bo wydawnictwo zagroziło, że zerwie współpracę nie tylko z portalem, ale także ze sklepem działającym pod tą samą marką. Żeby było śmieszniej, te recenzje nie były negatywne, a jedynie "pół na pół", wytykające np. błędy merytoryczne czy logiczne autora.

Raz otrzymałam książkę, swoja drogą niezłą, ale z paskudnymi błędami stylistycznymi i fleksyjnymi. Napisałam prywatny mail do wydawnictwa, w którym wyraziłam swoją dezaprobatę i zdziwienie, bo dotąd redakcje mieli świetną (przyznaję, nienajspokojniej). Wydawnictwo opublikowało na swojej stronie i blogu odpowiedź - złośliwą i ironiczną, nie przyznając się do błędu, a mnie wymieniając z pseudonimu i krążąc wokół literówki w mailu (porównania na zasadzie "dlaczego uwagę na błędy w wydrukowanej i sprzedawanej książce zwraca osoba, która zrobiła literówkę w prywatnym mailu"). Cóż.

Bardzo często - a od znajomych z innych potarli wiem, że to popularne wśród przedstawicieli konkretnych wydawnictw - przychodzą propozycje pt. "prosimy o pozytywną recenzję, w zamian oferujemy książkę/DVD/wejściówkę...". Potem następuje obraza majestatu, gdy recenzent/portal odmawia :) Co ciekawe, często takie propozycje trafiają do blogerów, zwłaszcza gdy książka jest słabsza - widocznie wydawcy wiedzą już, że większe portale nie chcą firmować słabizny swoim logo.

Notorycznie wydawnictwa nie wysyłają zamówionych książek, wysyłają dwa miesiące po premierze (i mają pretensje, że recenzja jest tak późno), względnie potrafią domagać się recenzji dwa dni po wysłaniu książki i grozić zerwaniem współpracy recenzenckiej, skoro "na jutro jej nie będzie". Bardzo bawią mnie też uwagi do recenzji pt. "dlaczego nie napisała pani o jakości wydania?", gdy do recenzji dostaję tzw. szczotkę, czyli najczęściej zbindowany wydruk, często przed łamaniem i ostatnią redakcją.

Cóż, recenzje to trudny kawałek chleba - zwłaszcza w internecie. Na szczęście, ponieważ nikt mi za to nie płaci, mogę poszaleć i popisać też negatywnie :)

internety

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 397 (459)

#60333

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Podejrzewam, że historia wyjątkowo kobieca - większość mężczyzn może nie zrozumieć problemu ;) Będzie długie, ale serio - zjawisko jest jak plaga.

Zbliża się wesele mojego kuzyna. Ponieważ niedawno okazało się, że moje leki i tarczyca się nie lubią, potrzebuję nowej sukienki. Dodatkowo, jakby nieszczęść było mało, bozia pokarała mnie biustem stosunkowo dużym jak na mój ogólny rozmiar, a że przytył razem ze mną - muszę więc teraz kupić kieckę w rozmiarze circa 46, żeby zmieścić się w nią w jego okolicach, a poniżej spokojnie zwęzić do 42.

Piekielności z tym związanych napotkałam już kilka.

Po pierwsze, okazuje się, że większość producentów odzieży damskiej uznała, że kobiety, które mają więcej niż 105-110 cm w biuście (a ja więcej stanowczo mam):
a) nie istnieją
b) na pewno mają więcej niż 60 lat, więc ciuch wygląda jak peerelowska garsonka mojej babci
c) czerpią przyjemność z chodzenia w bezkształtnych workach
d) są chorobliwie otyłe, więc cały ciuch będzie jak namiot

Po drugie, reakcje sprzedawców. Wchodząc do sklepu z sukienkami od razu kierowałam swe kroki do lady i pytałam o sukienki o takim a takim obwodzie w biuście, odcinane w talii, byle nie pastelowe. Sprzedawcy:
a) nie mieli zielonego pojęcia, jak centymetry przekładają się na ich rozmiarówkę. Serio - rozumiem to jeszcze w sklepach w halach targowych, ale w szanujących się i nienajtańszych markowych, jak Zara, Bialcon, Vero Moda?
b) mierzyli mnie wzrokiem pt. "czego ty szukasz, babo?", sięgali po najbliżej wiszącą sukienkę a la namiot, nie zerkając na rozmiar ani kolor, i mówili "no na pani TUSZĘ to to albo nic", "wie pani, ciężko będzie, TAKIE rozmiary to nie u nas", "poszukam, ale wątpię, TAKIE rozmiary to raczej szyje się na zamówienie...". Bardzo było mi miło.
c) wciskali mi na siłę ciuchy za małe. To, że się dopinam, nie znaczy, że wyglądam dobrze i to widać - dlaczego pani wszelką mocą wciska mi za małą sukienkę za 250 zł, twierdząc, że wyglądam cudownie i w ogóle jest prawie idealnie?

Po trzecie, wielu producentów, kiedy już uda im się wypuścić kieckę w danym rozmiarze i nie-babciową, nie-workową, stwierdza, że dziewczyna tych gabarytów:
a) może nosić identyczny fason jak osoba w rozmiarze 36
b) najwyraźniej nie potrzebuje biustonosza, więc sukienki będą z dekoltem do pępka, odkrytymi plecami itp. - tu podpowiedź: nie, w tym rozmiarze nie ma stanika bez "tyłu", bez ramiączek, a silikonowe ostatecznie pękają w tańcu innym niż spokojny walc.
c) na pewno kocha błyszczące, świecące, pełne cekinów, falbanek, firanek i koronek w dziwnych miejscach potworki, więc tylko takie będzie produkował.

Sukienki szukam już dwa tygodnie. Mam jeszcze miesiąc. Po tym weekendzie chyba ostatecznie uszyję u krawcowej...

Skomentuj (134) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 522 (756)

#59878

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Piekielność z nieco innej beczki.

Jakiś czas temu w moim mieście zlikwidowano PKS - państwowy przewoźnik został wygryziony przez prywatnego "busiarza", który kursował na obleganych trasach częściej, szybciej i taniej. Wiadomo, zdrowa konkurencja.

W momencie, w którym zniknął PKS, komfort podróży nagle zmienił się diametralnie. Trasy X-Warszawa, X-Lublin (ze względu na studentów naprawdę zapchane, zwłaszcza w weekendy) stały się niemal nieprzejezdne - przewoźnik nie zwiększył liczby kursów, a busik nie pomieści tylu pasażerów, co autobus. Jednocześnie czas przejazdu wydłużył się wręcz nieznośnie (wcześniej na trasie X-Warszawa 2h, teraz - 3h), a koszt wzrósł (na tej samej trasie z 19 do 29 zł, czyli więcej niż wcześniej PKS). Nie wspomnę już o stanie technicznym pojazdów - śmierdzi w nich benzyną, klimatyzacja czy ogrzewanie na ogół są tylko wspomnieniem, ostatnio nawet straciłam ulubioną białą sukienkę - przeciekała instalacja klimatyzacji i kierowca nie mógł nic zrobić z ciągle kapiącą z sufitu brudną wodą... Jedyną alternatywą jest pociąg - fakt, tylko 2h do Warszawy (do Lublina torów nie ma), ale za to normalny bilet kosztuje 44 zł.

Na osłodę - przewoźnik prywatny przestał obsługiwać trasy, że się tak wyrażę, egzotyczne. Niewielkie miejscowości przez jakiś czas były odcięte od świata, zlitował się dopiero jeszcze działający PKS w sąsiednim dużym mieście.

Obserwuję to w wielu innych miejscowościach. W miasteczku mojej babci ostatni PKS do Warszawy odjeżdża o 15 - później jedyną opcją jest pociąg, ale stacja oddalona jest o 10 km, a ostatni autobus do niej odjeżdża - żeby było zabawniej - około 11. Do najbliższej dużej miejscowości z jako-taką komunikacją międzymiastową - o 16. Bez samochodu babci nie odwiedzę.

Zastanawiam się, co będzie dalej. Rozumiem, że ekonomia i wolny rynek rządzą się swoimi prawami, jednak kierunek, w którym zmierza transport tego typu, jest wybitnie niekorzystny. Może przydałby się w końcu porządny dyrektor generalny PKS, żeby ratować wioski i wsie od kompletnego odcięcia od świata...?

Skomentuj (23) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 327 (427)

#59354

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Najgorsze połączenie, na które można trafić? Supermarket przed świętami, "bezstresowi" rodzice i rozwydrzony, zgubiony dzieciak.

Obok mojej pracy, płot w płot, jest niewielkie Tesco. Wczoraj przed zmianą skoczyłam tam dosłownie po kawę i mleko, bo nieco znienacka nam w biurze wyszły - a pracujemy całe święta.

Wiedziałam, że będą tłumy, przepychanki do kasy, rodziny z dziećmi. Ale nie spodziewałam się na pewno, że przez w tym tłumie, w wąskich alejkach, znajdzie się... mały chłopaczek, jeżdżący na drewnianym rowerku między ludźmi i wrzeszczący "Mamo, mamusiu, gdzie jesteś?!" Podejmowane przez kilka osób próby schwytania dzieciaka spełzły na niczym - jechał dalej, próby złapania kończyły się histerycznym wrzaskiem i pluciem. Wołanej matki ani widu, ani słychu, mimo że Tesco, jak wspomniałam, malutkie, raptem 4 alejki.

Mamusia znalazła się przed sklepem. Paliła papierosa nad torbami zakupów - może czekała na małżonka? - i wołała co jakiś czas przez drzwi "Piotruś! Piotruś, gdzie jesteś? Nie wjedź w nic, mama czeka!"

Kobieta stanowczo odmówiła pójścia po Piotrusia. Bo tam przecież tłok i duszno...

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 521 (601)

#59221

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jak działa osiedlowa plotka ;)

Jak w większości polskich domów, prowadzę swoisty recykling starych, zużytych ubrań, mianowicie - używam ich jako szmat do podłogi czy - tych fajnych, bawełnianych - do mycia okien.

Po sprzątaniu te stare szmatki przeprałam, rozwiesiłam na balkonie. Los chciał, że tę jedną, starą bluzkę wiatr ze sznurka zerwał i poniósł do sąsiadów piętro niżej. Odebrałam ją, zapomniałam o sprawie... póki ostatnio nie usłyszałam, podczas wietrzenia mieszkania, "balkonowej" dyskusji.

"Pani, a ta Skarpetka z X piętra nie dba w ogóle o siebie... te ciuchy takie brudne, śmierdzące, porwane... Jak ona żyje? Jaka patologia!" Plus parę informacji o moim prowadzeniu się (bo koledzy często wpadają na obiady, taka moja fanaberia, że lubię gotować, gdy ktoś kupi produkty) oraz lenistwie, bezrobociu i okradaniu państwa (pracuję na zmiany, często wracam nad ranem i śpię do 13-14).

Cóż, chyba ktoś tu przestanie mi odpowiadać na "dzień dobry" na klatce...

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 699 (783)

#59050

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Z racji planowanego zamążpójścia załatwiam wszelkie formalności, w tym kościelne. Jednym z obowiązkowych zadań do odhaczenia są wizyty w poradni naturalnego planowania rodziny, czyli - dla niewtajemniczonych - trzymiesięczne prowadzenie kalendarzyka płodności, mierzenie temperatury, sprawdzanie wyglądu śluzu... Co kto lubi, że tak powiem. W związku z moim marudzeniem, znajomy opowiedział mi na ten temat swoją i swojej żony historię.

Jego żona, powiedzmy Ania, jest wierzącą, praktykującą katoliczką. W związku z tym jedyną metodą antykoncepcji, którą stosowała, był kalendarzyk małżeński. Jej siostra jest przy tym taką "panią z poradni" - od lat uczy kobiety korzystać z tego cudownego i jedynie słusznego sposobu planowania rodziny, jest po kursach i innych cudach.

Po urodzeniu pierwszego syna Ania wróciła do kalendarzyka. Tu przytoczę rozmowę na GG ze znajomym:

"Moja małżonka, wedle prawideł i rad swojej siostry prowadziła obserwacje regularnie, codziennie, konsekwentnie.
Aż do października, kiedy to okazało się, że 6 miesięcy po porodzie jest w drugiej ciąży.

Ginekolog powiedział, że miała podrażnienie wewnątrz pochwy i to wpłynęło na obserwację śluzu. Więcej powiem. Moja małżonka regularnie wtedy karmiła piersią - co też jest metodą hamowania owulacji.

Wraz z obserwacjami temperatury, śluzu itd, byliśmy zszokowani że tak się wydarzyło. Takoż była zdziwiona siostra Ani. Dzwoni zatem do swojej mentorki w dziedzinie śluzów i owulacyj.

Mentorka mówi jej: że przypadek Ani nie może być brany pod uwagę, bo to by zaszkodziło renomie metody.

Na moje pytanie o tę sytuację, pani w poradni się obraziła. Całą wizytę się do mnie nie odzywała ;)

Skomentuj (67) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 605 (771)

#58645

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wczoraj, okolice godziny 12. Śpię po nocce w pracy, budzi mnie natarczywe walenie do drzwi - a biorąc pod uwagę to, że zwykle śpię twardo jak trup, to ktoś musiał się postarać, żeby mnie podnieść z łóżka. Zaspana otwieram - widzę dwóch panów w "roboczych" kurtkach, takich czarno-czerwonych, jakie zwykle noszą pracownicy gazowni, kierownicy budowy, przedstawiciele administracji czy firm energetycznych itp. - na pewno wiecie, o co mi chodzi. W dłoniach profesjonalne notesy z masą papierów.

[Panowie] - Witam, czy jest pani głównym lokatorem mieszkania?
[Ja] - Tak...
[P] - Przychodzimy w sprawie ogłoszenia z administracji o rozpoczęciu robót, bo jeszcze się pani nie zgłosiła...
[Ja] - Jakich robót?
[P] - To pani nic nie wie?
[Ja] - Nie widziałam ogłoszenia, mogłam przegapić, przepraszam...
[P] - Nic nie szkodzi. Mamy formularze ze sobą. Chodzi o wymianę drzwi w bloku - wymieniamy stare na nowe, wyrywamy futryny, dokonujemy kompleksowych prac. Im więcej lokatorów się zgłosi, tym taniej. Proszę, tu jest formularz, wystarczy wypełnić...

Aha - pomyślałam. Administracja, jasne. Ulotki firmy szanownych panów znajduję w skrzynce niemal codziennie. Wysłałam panów na drzewo, tłumacząc, że te drzwi i mi, i właścicielce wystarczą w zupełności. Panowie wręczyli mi ulotkę, która tylko potwierdziła moje podejrzenia - ta sama firma, co zawsze.

Gdzie piekielność? W moim bloku jakieś 80 proc. lokatorów to mieszkający samotnie emeryci, często w wieku mocno podeszłym. Podejrzewam, że panowie wielu nabrali - metodą niemal identyczną, jak wszelkie "Telekomunikacje" przez telefon... W poniedziałek zadzwonię do administracji, może dadzą radę coś z nimi zrobić.

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 590 (642)

#58163

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Moja organizacja robi dwudniową imprezę kulturalną. Z racji naszego zapotrzebowania - dość specyficznego - najlepszą i najtańszą lokalizacją była szkoła - standardowa placówka, gdzie mamy do wykorzystania dużo sal, korytarze i najważniejszą dla nas - ze względu na główny punkt programu - salę gimnastyczną. Ponieważ całkiem logicznym jest, że w szkołach są parkiety, na hali - specjalna podłoga, a ludzie będą się kręcić po placówce długie godziny, we wszystkich materiałach i na stronach zamieściliśmy informację o konieczności posiadania kapci na zmianę (oczywiście zapewniliśmy też szatnię). Sama szkoła też oklejona jest ostrzeżeniami o nakazie zmiany obuwia, zakazie chodzenia w szpilkach itp. Dodatkowo mieliśmy gustowne, niebieskie ochraniacze dla zapominalskich.

Oczywiście nie mogło się obyć bez problemów. Wczoraj na halę gimnastyczną weszła para - dziewczyna w butach na obcasie. Podchodzę i mówię, że niestety, nie wolno.
[Dziewczyna] - Ale ja zmieniłam buty, to są moje na zmianę.
[Ja] - Tak, jednak sama widzisz, tu jest specjalny parkiet, obcasy i ciężkie buty niestety go niszczą, nie możesz tak chodzić. Na piętro, gdzie są kafelki, owszem, ale nie tu.
[Dziewczyna] - Ale ja mam tylko kozaki w szatni.
[Ja] - To załóż kozaki i ochraniacze, po prostu będziesz je wymieniać w szatni, gdy wyjdziesz z sali.
[Chłopak] - Nie, tak nie będzie, w takim razie my stąd wychodzimy.
[Ja] - Skoro wolicie...

Odwróciłam się i odeszłam dwa kroki, ale usłyszałam jeszcze: "Nie przejmuj się, zj***emy ich w internecie".

Okazało się, że szanowna para to jacyś blogerzy.

Cóż, jakoś nie przejęliśmy się "zje***iem" nas na blogu...

Skomentuj (41) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 606 (756)

#57854

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Domyślam się, że historie "bo wszyscy piszą i mi się przypomniało" nie są tym, co większość z nas lubi czytać, jednak to aż mi się samo ciśnie na klawiaturę. O "junkersach", czyli piecykach, którymi wielu z nas podgrzewa wodę w łazienkach.

8 lat temu moja klasa rozjechała się na studia. Dwie z dziewcząt trafiły do Szczecinka. Jak każde z nas - jesteśmy z małego miasta, rodzicom się nie przelewa - szukały najtańszego mieszkania i niestety takowe znalazły.

W mieszkaniu był właśnie staruśki junkers. Jak zeznała potem jedna z dziewcząt, nie miały nawet zielonego pojęcia, czy ma przegląd - nawet nie wiedziały, mieszkając w domkach jednorodzinnych całe życie, że musi mieć podbite papiery z dopuszczeniem itp.

Jedna z nich pewnego wieczora poszła się kąpać. Długo nie wychodziła z łazienki. W końcu koleżanka zaczęła dobijać się do drzwi, potem sąsiad pomógł je wyważyć. Niestety, nie ma happy endu. Dziewczyna udusiła się w wannie, gdy junkers zgasł. Po prostu zasnęła. Jej dodatkowym pechem był to, że koleżanka miała uchylone okno w pokoju i nawet nie poczuła, że coś jest nie tak.

Podobno junkers nie miał przeglądu, za to miał tyle lat, że już dawno powinien wylądować na śmietniku. Cóż, mam nadzieję, że właściciela dręczy to nocami do dzisiaj.

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 612 (674)

#57841

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Docieram własnie do pracy i rozdzwania mi się telefon. Nieznany numer. Odbieram i słyszę:

- Dzień dobry, tu kurier, mam dla pani przesyłkę, ale nikt nie otwierał, więc zostawiłem w Jakimś Sklepie, tak jak pani prosiła, w porządku?

Przyznam, że się wściekłam. I to mocno.

[Ja]: Panie kurierze, nie dzwonił pan do mnie i definitywnie nie prosiłam o zostawianie niczego w sklepie kilometr od mojego domu. Nie życzę sobie takiego zachowania, nie obchodzi mnie, że nikt panu nie otworzył. Proszę przywieźć tę paczkę w poniedziałek lub dzisiaj zostawić u sąsiadów pod numerem 56.
[Kurier]: Tylko że ja już pojechałem i jestem na Targówku, nie mam jak wrócić, żeby dostarczyć paczkę, nie może pani odebrać w sklepie?
[Ja]: Nie. Paczka ma trafić do mnie, do rąk własnych. W poniedziałek, proszę pana.
[Kurier]: Ale ja już mam podpis, nic takiego przecież się nie stało...
[Ja]: Nic nie podpisywałam, więc paczka do mnie nie dotarła, proszę pana. Nie wiem, skąd i czyj ma pan podpis, na pewno nie mój. W poniedziałek jestem w domu cały czas do 15.30, ma pan dużo czasu, żeby mi ją dostarczyć. Do widzenia.
[Kurier] Niech będzie, do widzenia...

Przyznam, że czekam na kilka przesyłek, a pan uparcie nie podawał nazwy firmy, więc na razie do centrali nie zadzwonię. Zrobię to w poniedziałek, gdy przejrzę listę zamówionych rzeczy i zdobędę nazwy firm, którymi je wysłano. W poniedziałek ktoś - mam nadzieję - będzie miał problem :)

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 389 (523)