Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

anulla89

Zamieszcza historie od: 4 marca 2011 - 3:58
Ostatnio: 21 lipca 2020 - 7:53
O sobie:

Skoro już tu zajrzałeś, to Ci powiem co nieco... Urodziłam się w 89' w najpiękniejszym polskim mieście (czyli oczywiście we Wrocławiu). Mam wspaniałego, gburowatego męża, i dwie wiecznie uśmiechnięte córki (roczniki 2008 i 2018). Poza tym jestem fanką kotów, mam jednego biało czarnego, przygarniętego wprost z chodnika pod blokiem, lenia o niesamowicie miękkim futerku, i drugiego, szroburego rozrabiakę, uzyskanego w identyczny sposób :) Tyle chyba Ci wystarczy? Miłego dnia życzę:)

  • Historii na głównej: 12 z 19
  • Punktów za historie: 2471
  • Komentarzy: 403
  • Punktów za komentarze: 1568
 
[historia]
Ocena: 2 (Głosów: 2) | raportuj
11 lutego 2020 o 6:20

@Lajfisbrutal: Oj jakbja Cię świetnie rozumiem... Co prawda mieszkam w bloku z lat 70' ale w 2000 przeszedł gruntowny remont po powodzi (dosłownie wszystko zdarli, zostawii tylko konstrukcję nośną, i założyli resztę od nowa), więc nie dość, że jest porządnie ocieplony, to jeszcze wokół mnie mieszkają sami starsi ludzie, którzy grzeją na potęgę (cały czas mają odkręcone grzejniki na maksa, zawsze wiem kiedy zaczyna się sezon grzewczy, bo mi się ściany robią ciepłe). Żeby było zabawniej, to dzięki sąsiadowi z dołu mam "punktowe ogrzewanie podłogowe" ;) Facet siedzi całymi dniai w domu, i ma wszędzie zapalone światła, i serio nie wiem czy on ma wszędzie halogenowe żarówki, czy jaki inny cud, ale mam w kilku miejscach mieszkania ciepłe punkty na podłodze :) Czasem, jak człowiek mocno zmarznie, to nawet przyjemnie postać w takim miejscu, ale bez przerwy, to lekka przeginka. Moi sąsiedzi nie muszą się przejmować kosztami ogrzeeania, czy prądu, bo 80% z nich ma jakieś ulgi, dopłaty i inne wodotryski, więc płacą niewiele.. U nas nawet zimą otwiera się okno kilka razy dziennie, bo inaczej człowiek by się wytopiłjak skwareczka na patelni...

[historia]
Ocena: 0 (Głosów: 0) | raportuj
10 lutego 2020 o 13:39

@rodzynek2: Wiem, że mogą, po prostu, tak jak napisałam, takie rozwiązanie na tamtą chwilę wydawało nam się najlepsze. Dziś pewnie postąpilibyśmy inaczej. Człowiek się całe życie uczy, najczęściej niestety na własnych błędach :) Spoko, gdybym miała Ci cokolwiek za złe, to byś o tym wiedział :) Ja też drążę temat dopóki mam jakieś wątpliwości, więc jestem ostatnią osobą, która mogłaby mieć do kogokolwiek o to pretensje. Poza tym opisując cokolwiek na tym portalu, trzeba się liczyć z tym, że pojawią się dodatkowe pytania. Gdyby miałoby to stanowić dla mnie problem, to nie zamieszczałabym tej historii. A ta sprawa jest już w zasadzie zamknięta, od rozprawy ani bank, ani windykatorzy nie odezwali się do nas słówkiem. Jedyne co mnie jeszcze trochę ciekawi (ale nie na tyle, żeby próbować się tego dowiedzieć, jeśli nic mnie do tego nie zmusi), to kwestia tego ubezpieczenia. Pani mecenas u której byłam, uważa za wielce prawdopodobne, że pow tym jak ubezpieczyciel wypłacił co należy, bank albo z premedytacją próbował nas zrobić na kasę, albo przy zmianie właściciela mieli taki burdel, że gdzieś im to umknęło, i zamiast sprawdzić, łatwiej im było ponękać nas trochę.

[historia]
Ocena: 0 (Głosów: 2) | raportuj
10 lutego 2020 o 7:15

@AnitaBlake: Trzymam kciuki, żeby Ci się wszystko poukładało. Mój brat też miał dwa oblicza-czasami dogadywaliśmy się świetnie, interesował się moim życiem, pomagał z różnymi nastoletnimi probemami, nieźle dogadywałam się z jego kolejnymi dziewczynami, które były rozczulone tym, że brat mówi do mnie "Kwiatuszku". Ale kiedy pił (a im był starszy, tym więcej i częściej pił), było potwornie. Nigdy nie zapomnę tego, że kiedy wracał w nocy do domu, to automatycznie się budziłam i z przyspieszonym tętnem nasłuchiwałam jego kroków, bo po nich rozpoznawałam czy jest pijany, czy nie, a jeśli tak, to jak bardzo, bo jeśli bardzo, to mogłam spać spokojnie, a jeśli jeszcze kontaktował, to trzeba było uważać... Mój tato pracował jako kierowca ciężarówki, więc często go nie było. Ale jeśli był w domu, to był mi tarczą, dlatego bardzo nie lubiłam kiedy wyjeżdżał, i nie brał mnie ze sobą (za dzieciaka zwiedziłam z nim cały kraj). A mama zawsze broniła swojego ukochanego synka. Oczywiście jeśli jego wina była bezsprzeczna, to stawała po mojej stronie, ale jeśli tylko istniały jakieś wątpliwości, to wina była moja, ewentualnie niczyja, czyt. "nic się nie stało"... A teraz sama go w sumie olała, i jeszcze tylko ten znienawidzony przez niego ojciec jeszcze się nim przejmuje...

[historia]
Ocena: 4 (Głosów: 6) | raportuj
10 lutego 2020 o 7:01

@Balbina: Swoją drogą po tym wszystkim, kiedy kilka lat później zmarła babci, to się okazało, że mamy w rodzinie samych ekspertów od prawa spadkowego, gadających takie bzdury, że mózg wylewał się uszami. Nasza "ulubiona" rzucająca się ciotka przybiegła do nas (po serii innych głupich pomysłów), że już umówiła nas do notariusza, żebyśmy odrzucili spadek, dla naszego dobra rzekomo. Zapomniała tylko, że po śmierci teściowej, to my się głównie interesowaliśmy babcią, i doskonale zdajemy sobie sprawę z tego, że długów babcia miała najwyżej kilka tysięcy, natomiast poza długami w skład spadku wchodził również wkład w mieszkanie spółdzielcze w którym mieszkała, a który wynosił wielokrotnie więcej niż długi. Potem tłumaczyła się, że my wszyscy mamy gdzie mieszkać, a ona chciała to mieszkanie dla swojej najmłodszej córki, i jak my możemy być tacy nieużyci... Na dzień dzisiejszy ciotka twierdzi, że nie ma rodziny, bo jak my wszyscy mogliśmy tak bezczelnie nie dać się zwyczajnie okraść :) Może nawet kiedyś opiszę to dokładniej :) A taka była fajna, zgrana rodzinka-do pierwszego spadku...

Zmodyfikowano 1 raz Ostatnia modyfikacja: 10 lutego 2020 o 7:03

[historia]
Ocena: 1 (Głosów: 3) | raportuj
10 lutego 2020 o 6:49

@Balbina: Albo twój wujek trafił na kiepskiego prawnika, albo my na świetnego, bo nam od razu powiedział, że jak odrzucimy spadek, to on nie zniknie, tylko leci dalej po rodzinie, i jeśli lubimy naszych krewnych, to powinniśmy ich o tym poinformować, i podpowiedzieć, żeby też odrzucili :)

[historia]
Ocena: 0 (Głosów: 0) | raportuj
10 lutego 2020 o 6:40

@Caron: Niższy niż 30tyś.? Spis inwentarza zrobiony przez komornika, opiewał na niecałe 800zł... To nie jest smutne, tylko tragiczne... Na pytanie odpowiedziała Ci już Balbina, ja dodam tylko, że jeśli jesteś którymś tam z kolei krewnym (wide:kolejność dziedziczenia), to nie musisz czekać, aż Ci przed Tobą odrzucą spadek, możesz to zrobić od razu.

[historia]
Ocena: 0 (Głosów: 0) | raportuj
10 lutego 2020 o 6:34

@rodzynek2: W tamtym czasie dzieci automatycznie dziedziczyły z dobrodziejstwem inwentarza po upływie pół roku, a dorosłym zostawało przyjęcie proste, jeśli sami wcześniej nie zainteresowali się sprawą (od jakiegoś czasu wszyscy automatycznie dziedzicząz dobrodziejstwem, jeśli nie złożą odpowiednich oświadczeń ma czas). Na początku planowaliśmy odrzucić za wszystkich, zmieniliśmy zdanie w trakcie, żeby, jak pisałam, łańcuszek kończył się na młodej. Co do wcześniejszych komentarzy o odpowiedzialności do wysokości spadku, to zdawaliśmy sobie z tego sprawę, ale wiedzieliśmy także, że spadek po mamie będzie nikły, poza tym kredyt był ubezpieczony, a o innch długach nie było mowy (mieszkaliśmy razem, więc doskonale znaliśmy stan finansów mamy). Po prostu w tamtym momencie, biorąc pod uwagę nie tylko nasz interes, ale też dobro reszty rodziny, tak było optymalnie, bo im nie działa się krzywda, a i my mieliśmy mieć spokój (jak wyszło widać w historii... :/ )

[historia]
Ocena: 1 (Głosów: 3) | raportuj
10 lutego 2020 o 6:23

@Molo: A z jakiej okazji miałaby coś płacić? Po to kredyt był ibezpieczony, żeby nikt nie musiał go dalej spłacać. Nie zapłaciła teoretycznie nic, bo wiemy na pewno, że ubezpieczenie obejmowało naszą sytuację. Owszem, nie dostaliśmy pisma o uznaniu, ale także nigdy nie dostaliśmy żadnej, choćby ustnej, informacji, że ubezpieczenie nie przysługuje, choć kilkukrotnie prosiliśmy o takie potwierdzenie. A napisałam, że teoretycznie, ponieważ wartość spisu komornik oszacował na śmieszną kwotę, niecałych 800zł, a z automatycznej spłaty poleciała jeszcze jedna rata, na kwotę trochę wyższą niż te 8 stów, wpłacona kilka dni po śmierci mamy. W zasadzie powinni nam tę kasę wręcz oddać, ale w trakcie robienia spisu gadaliśmy trochę z komornikiem który go wykonywał, i uzaliśmy, że w razie gdyby nie uznali ubezpieczenia, to najwyżej trochę dopłacimy(na koniec okazało się, że wręcz byśmy nadpłacili). Co do odrzucenia za dziecko, mogę conajwyżej przyznać, że nie wiem jak to wygląda obecnie, ale nie, że w ogóle "gówno wiem", a Tobie przydałoby się trochę kultury. Otóż w czasie o którym rozmawiamy wyglądało to tak, że należało napisać wniosek do sądu rodzinnego "o zezwolenie na dokonanie czynności przekraczającej zakres zwykłego zarządu majątkiem dziecka", w którym wyjaśniasz co i dlaczego chcesz zrobić, oraz załączasz dokumenty stwierdzające istnienie długu. Rzeczywiście nie pamiętam, czy trzeba było potem jeszcze iść do notariusza, czy też sąd odrzucał spadek w imieniu dziecka, pamiętam natomiast, że to właśnie po posiedzeniu w tej sprawie sędzina zasygnalizowała nam potrzebę zrobienia spisu inwentarza "na wszelki wypadek", gdyby okazało się, że istnieją jeszcze jakieś długi, o których nie wiemy, albo gdyby bank robił problemy z ubezpieczeniem.

[historia]
Ocena: 0 (Głosów: 2) | raportuj
8 lutego 2020 o 7:14

@Iras: Moja wina, nie ujęłam w histori, że koedy teściowa ze względu na leczenie musiała iść na zwolnienie, bank w którymbrała kredy całkiem szybko się zainteresował "a co to pani doleg, że wpłaty na konto są z zusu, a nie od pracodawcy?" I kobieta wyjaśniła, przyniosła dokumentację, jasno wskazującą, że w chwili brania kredytu była zdrowa, i miała nadzieję pożyć zdecydowanie dłużej, niż te 5lat na które się dogadała z bankiem. Dopiero po zmianie loga bank zaczął żądać wszystkiech papierów ponownie. Dodam, że w historii jest napisane, że kiedy byliśmy w banku po śmierci teściowej, to ta wizyta nie trwła 5 minut, bo facet z którym rozmawialiśmy sprawdził dokładnie dokumenty, wwarunki ubezpieczenia, dzwonił do ubezpieczalni (choć tej rozmowy akurat nie słyszeliśmy), i dopiero po upewnieniu się, że warunki zostały spełnione, poinformował nas, że ubezpieczenie w tym wypadku jak najbardziej działa, i mamy nie płacić kolejnej i następnych rat. Wynika z tego jasno, że bank doskonale wiedział, że nikt go nie oszukał, ale widocznie uznał pracowników przejętej placówki za mało kompetentnych, i postanowił sam jeszcze raz wszystko sprawdzić. W zacytowanym fragmencie chodziło mi bardziej o to, że w piśmie od nich było jasno i wyraźnie napisane "chcemy od was dokumenty, bo wasza bliska była pewnie oszustką." Domyślam się, że pewnie mają gotowe druki na większość sytuacji, jednak moogłyby one brzmieć trochę mniej oskarżycielsko, zwłaszcza w sytuacji kiedy piszą do rodziny niedawno zmarłej osoby... Trochę się pewnie czepiam, ale z drugiej strony jednak powinniśmy traktować się jak ludzie, bez względu na to, czy rozmawiają osoby prywatne, osoba prywatna i instytucja, czy osoba prywatna i firma.

[historia]
Ocena: 0 (Głosów: 2) | raportuj
8 lutego 2020 o 6:56

@ihoujin: Możliwe, jednak mi prawnik kazał pisć na formularzu, sytuacja miała miejsce dobrą chwilę przed listopedem 2019r.

[historia]
Ocena: -1 (Głosów: 1) | raportuj
8 lutego 2020 o 1:42

@iks: NazwY, bo firma była jedna, kancelarie dwie. A nie podałam nazwy, bo jej nie pamiętam n tyle dokładnie, żeby czegoś nie przekręcić. Nazwę mieli długą, dwuczłonową, lekko zajeżdżającą z łacińska, a siedzibę gdzieś w północnej Polsce, al choćbyś darł końmi, to sobie nie przypomnę jak się dokładnie zwali, a nie mam dokumentów pod ręką, żeby to spradzić...

[historia]
Ocena: 7 (Głosów: 11) | raportuj
8 lutego 2020 o 1:37

@Michail: Przedawniło się ich rozczenie, bo sam dług z racji sposobu dzidziczenia się tak jakby "wyzerował". Właśnie po to istnieje ten zapis, żeby dziecku nie groziły absolutnie żadne konsekwencje z tytułu długów nieżyjących członków rodziny. Ten dług nie istnieje od dnia w którym moja córka oficjalnie przyjęła spadek z dobrodziejstwem inwentarza, a moje wskazanie na przedawnienie w sprzeciwie miało na celu bardziej uświadomienie sądowi, że nawet gdyby nadal istniał, to i tak już po ptokach dla wierzyciela :) Wiesz, jeśli chodzi o decyzje mające wpływ na przyszłość naszych dzieci staramy się podejmować je tak, żeby córki nie miały przez nas problemów :) W tym wypadku byliśmy u prawnika i dokładnie wypytaliśmy o różne opcje i ich konsekwencje, żeby się potem nie okazało właśnie, że zostawiliśmy dziecku śmierdzące jajo. Gdyby miało być tak jak piszesz, to poprostu odrzucilibyśmy za nią ten spadek, bo to kwestia jednego pisma do sądu rodzinnego i jednej wizyty u notariusza. Z tym kończącym się na niej łańcuszkiem nie chodziło mi o to, że dług został na córce, tylko o to, że w ten sposób została pierwszą osobą do której powinni uderzać ewentualni wierzyciele, na co my mamy im pokazywać odpis postanowienia o przyjęciu spadku, i sposobie w jaki został przyjęty, i ewentualnie spis inwentarza, co miało uchronić resztę rodziny. Miało to zrobić z niej niejako ostatnie ogniwo zamykające ewentualne roszczenia, bo o tym, że się jakieś pojawią doskonale wiedzieliśmy, tylko nikt nie przypuszczał, że kolejni wierzyciele (drugi bank i windykacja) będą się do tego stopnia bronić przed faktami, że nawet wpadną na pomysł pozwania dziecka :)

[historia]
Ocena: -1 (Głosów: 1) | raportuj
8 lutego 2020 o 1:13

@bazienka: Nękaniem bym tego nie nazwała, bo "odrobinę" za rzadki był ten kontakt, jak na nękanie. A próba wyłydzenia by nie przeszła, bo w końcu oni "nie wiedzieli", a udowodnić im, że wiedzieli nie mam jak, bobrozmów nie nagrywałam...

[historia]
Ocena: 7 (Głosów: 9) | raportuj
7 lutego 2020 o 20:34

@Balbina: @Bryanka: My nie chcieliśmy być świnie, dlatego najpierw wszystkich poinformowaliśmy co będziemy robić, dlaczego, i co w tej sytucji oni powinni zrobić, i dlaczego, oraz jak. Zabawne, że dalsza rodzina nie miała z tym problemu, to ta najbliższa robiła nam jakieś dzikie fazy. Najbardziej rozbawiła mnie sytuacja, w której ciotka wymieniona w historii, zaczęła na nas wjeżdżać, że co z biedną babcią (mamą jej i mojej teściowej), że przecież ona sobie z tym nie poradzi, i w ogóle jak my możemy starszą kobietę zmuszać do łażenia (jednej wizyty tak naprawdę) po notariuszach, narażamy ją na koszty, i w ogóle kto pójdzie to z nią załatwić, i ola boga normalny kataklizm sprowadziliśmy na biedną starowinkę. Zanim jej powiedzieliśmy, że mąż już to z babcią załatwił, wytłumaczył, zawiózł i zapłacił, najpierw trochę ją podrażniliśmy mówiąc, że skoro moja teściowa jako najstarsza z rodzeństwa opiekowała się babcią, to teraz ten obowiązek spada na nią, jako, że jest druga w kolejności, i to w końcu jej matka, a nie mojego tescia (bo to do niego miała największe pretensje), no chyba że dogada się z resztą rodzeństwa (a aktualnie nie rozmawiała z drugą siostrą). Oj jak się kobieta zapowietrzyła :) Wkurzyło mnie podejście rodzinki, bo naprawdę staraliśmy się im to ułatwić, włącznie z tym, że chętnych umawialiśmy u notariusza, który już miał wszystkie dokumenty, więc mieli się tam tylko stawić z dowodem osobistym i ośmioma dychami. Ale to za mało, bo przecież powinniśmy pokornie spłacić dług, i nie kłopotać jaśnie państwa pierdołami. Inna kuzynka stwierdziła, że ona ma to gdzieś i nic nie będzie załatwiać, i co jej zrobimy? Jak ją uświadomiłam, że my absolutnie nic, ale to ona będzie miała potem problem, to się najpierw obraziła, potem uznała, że mamy to załatwić za nią, a na koniec, dzięki bogom wszelakim, przestała się do nas odzywać :D Staraliśmy się pilnować, żeby wszyscy się wyrobili w terminie, odpowidaliśmy na pytania, nawet pomogłam jednej dalszej kuzynce sklecić wniosek do sądu, żeby mogła odrzucić za dzieci. Postawy były skrajnie różne, od gorących podziękowań, że w ogóle informujemy, aż po opisane powyżej. Po tym wszystkim przysięgłam sobie, że jeśli jeszcze kiedyś będę w takiej sytuacji, to maksimum mojego wysiłku będzie telefon z informacją "odrzucam spadek za X.X.", a co oni z tym dalej zrobią, mam w poważaniu. Bo rozsądny człowiek to doceni, a reszcie i tak się nie dogodzi.

[historia]
Ocena: 3 (Głosów: 9) | raportuj
7 lutego 2020 o 15:08

@AnitaBlake: Teraz to ja współczuję Tobie, bo ja mam to już za sobą, na szczęście. Od tamtego dnia minęło dobrych kilka lat nim znów się z nim spotkałam, w tym czasie mieszkał za granicą, a ja układałam sobie życie w kraju. W tej chwili nie utrzymuję z nim stałego kontaktu, ale jak się przypadkiem spotkamy, to zawsze z nim pogadam. Na dzień dzisiejszy wręcz mu współczuję, bo z całkiem fajnego (kiedy nie pił, bił też tylko pijany) faceta stoczył się w zasadzie na samo dno, tymczasem ja ogarnęłam swoje życie, mam kochającego męża, dwie świetne córki, i lubię swoje obecne życie, i niewykluczone, że nawet jakoś bym mu pomogła się ogarnąć, gdyby tego chciał, i umiał o to poprosić, ale niestety jak narazie nie rokuje żadnych nadziei, więc trzymam się z daleka (jeśli by chciał, może bez problemu się ze mną skontaktować przez rodziców), bo dość już krwi mi napsuł, i wystarczająco przez niego wycierpiałam, i mocno się nagimnastykowałam, żeby poprostować w sobie to, co popsuł, jak np. poczucie własnej wartości. Teraz jest ok, a on, dopóki nie dostrzeże, że to z nim jest coś nie tak, i choć nie spróbuje przeprosić, i naprawić swoich błędów, to chwilowo może czuć się jedynakiem.

[historia]
Ocena: 10 (Głosów: 20) | raportuj
7 lutego 2020 o 13:30

@kierofca: Nie, zioło było tylko pretekstem, i jedyną dostępną w danej chwili opcją, żeby odsunąć od siebie groźbę ciężkiego pobicia. Mój drogi brat przez całe nasze wspólne życie używał mnie w charakterze worka treningowego, a rankiem opisanego dni zagroził, że "wpie.doli mi tak, że do końca krótkiego i bolesnego życia będę jeść przez rurkę", więc z braku innych perpektyw stwierdziłam, że zwisa mi luźnym kalafiorem za co go zamkną, byle nie było go w domu, kiedy do niego wrócę. Noszę się z zamiarem opisania ciągu wydarzeń tamtego dnia, ich przyczyn i skutków, ale to wyjdzie cholernie długa opowieść, więc potrzebuję trochę wolnego czasu.

[historia]
Ocena: 0 (Głosów: 0) | raportuj
7 lutego 2020 o 12:34

Twoja bratowa ewidentnie leczy jakieś kompleksy, albo kompensuje swoje braki tym "strasznie bolesnym" porodem. Urodziłam dwójkę dzieci, przy pierwszej córce nawet dostałam znieczulenie :) Ale drugiej tak się spieszyło na świat, że urodziłam ją w domu, a poród odbierał mój mąż. Owszem, ten drugi bolał, ale nie jakoś tragicznie. Natomiast kiedy usuwali mi dwa mocno chore zęby naraz, to mimo kilku dawek znieczulenia, myślałam, że wyrwę podłokietnik z fotela, a całe ciało miałam tak napięte, że po wszystkim dwa dni męczyły mnie zakwasy. Przed usunięciem oba zęby bolały mnie tak, że autentycznie płakałam z bólu, a mam dość wysoki jego próg... Powiedziałam chirurgowi, że oba moje porody były niczym w porównaniu z tym co zafundowały mi moje zęby, na co on odrzekł, że bardzo wiele pacjentek mówi mu to samo...

[historia]
Ocena: 0 (Głosów: 0) | raportuj
7 lutego 2020 o 9:15

@Meliana: Biorę, ale jest mi z tego powodu jeszcze gorzej... Może i sprawdziła, choć wątpię. Ale jeśli jednak nie, to nawet w sytuacji kiedy to było tylko zagranie PRowe, i tak mogłoby się okazać, że "ej, całkiem fajne to moje dziecko". Poza tym, czy miała okazję się o tym przekonać, i stwierdziła, że to nie dla niej, czy też nawet nie próbowała, i tak mi jej szkoda. Tak samo jak szloda mi ludzi, którzy nie potrafią cieszyć się muzyką, pięknem natury, czy smakiem sera pleśniowego :) Zdaję sobie sprawę, że pewnie jest mnóstwo rzeczy za którymi ja nie przepadam, a ktoś inny uważa, że moje życie jest przez to uboższe, ale to nie odbiera mi prawa do ubolewania nad tym, że ta kobieta nie umie, bądź nawet nie wie, że może by umiała, cieszyć się wspólnym czasem z własnym dzieckiem. :)

[historia]
Ocena: 2 (Głosów: 4) | raportuj
6 lutego 2020 o 10:54

Szkoda mi tego dziecka jak nie wiem. Nawet soobie nie wyobrażam jak musi być samotne, i przykro mi z jego powodu... Ale matce też współczuję-mam dwie córki, jedna ma 11 lat, druga trochę ponad rok. Przy pierwszej w okresie niemowlęcym pomagała mi śp. teściowa, teraz babci już nie ma, a my mieszkamy sami. Kiedy starsza była mała, a ja wróciłam do pracy, to z jednej strony oczywiście cieszyłam się z postępów i sukcesów mojego dziecka, ale z drugiej nie raz było mi przykro, że nie widziałam czegoś o czym musiała mi opowiadać teściowa. Mimo, że większość wolnego czasu spędzałam z córką, to i tak miałam poczucie, że tracę bardzo wiele z jej najmłodszych lat. Dopiero teraz, przy drugiej córce widzę jak wiele, bo jak narazie jeszcze nie poszła do żłobka, więc spędzam z nią całą dobę. A ta matka z historii nawet tak naprawdę nie zna własnego dziecka. Nie ma pojęcia o jego zwyczajach, przyzwyczajeniach, czy lękach. Jak kiedyś będzie zmuszona zająć się własnym dzieckiem, to nie będzie miała pojęcia co robić, a przez to nie będzie potrafiła czerpać z tego radości. I choć dzieci bywają męczące, denerwujące, i są chwile kiedy człowiek ma wszystkiego dość, to jednak relacja rodzica z dzieckiem jest fantastyczną sprawą. Kiedy zaszłam w pierwszą ciążę byłam przerażona tym jaką będę matką, bo ja nawet nie lubię dzieci, w dodatku byłam wtedy gówniarą. Ale okazało się, że, choć za obcymi dziećmi nadal nie przepadam, to jednak moje własne dają mi tyle radości, że poziom szczęścia w moim życiu podskoczył conajmniej o połowę :) Wiem, że nie wszystkie kobiety tak mają, rozumiem to, ale ta babka nawet nie daje sobie szansy na sprawdzenie jak to jest w jej przypadku, a jeśli miałaby tak jak ja, to pozbawia się olbrzymiej dawki pozytywnych uczuć, i właśnie dlatego jej współczuję.

Zmodyfikowano 1 raz Ostatnia modyfikacja: 6 lutego 2020 o 10:55

[historia]
Ocena: 1 (Głosów: 1) | raportuj
6 lutego 2020 o 1:24

Jak ja Cię świetnie rozumiem... Tyle, że ja i moja mama mieszkamy w jednym mieście, więc "przebijam" :D Już dawno przestałam mieć nadzieję na poprawę, i od tej pory jakoś lepiej mi się żyje. Kocham moją mamę, ale gdybym poznała ją jako obcą osobę, to mało tego, że bym jej nie polubiła-uznała bym ją za nienormalną. Swoją drogą czasem się zastanawiam czy aby nic jej nie dolega, bo potrafi wygadywać takie rzeczy, że mózg staje. W rozmowach z nią tematy wiary omijam szerokim łukiem, a kiedy już musi coś wtrącić, to, jeśli to coś krótkiego, to po prostu to ignoruję, a jeśli zaczyna się rozkręcać, to albo zmieniam temat, albo mówię wprost, że nie będę z nią rozmawiać na ten temat. Wkurza mnie tylko, że po pierwsze nie widzi absolutnie żadnych błędów czy dziwnych zachowań swoich, czy swojej koleżanki-również bigotki, z którą mieszka, a po drugie, ok, niech sobie o moim zbawieniu myśli co chce, ale do jasnej ciasnej, ma dwie wnuczki, z czego starsza już sama jej trochę unika, i w zasadzie nawet jej pasuje, że babci prawie nie widuje, ale młodsza ma ponad rok, a jak dotąd widziała babcię raz, a raczej to babcia widziała ją, bo mała miała wtedy jakieś 3 miesiące... Ostatnio to mnie w ogóle zabiła, bo zadzwoniła, żeby mnie ostrzec, i uratować. Otóż, według mojej mamy, i jej znajomych z kościelnego gangu, jeśli się natychmiast nie nawrócę i nie wezmę kościelnego ślubu (mamy tylko cywilny), to już wkrótce, bo za mniej niż 3 miesiące (to było jakieś dwa miechy temu, więc czas ucieka), uwaga - wszyscy zginiemy, bo nadchodzi coś, co zwie się "trzy dni ciemności", i przetrwają tylko wierzący... Tak się klasnęłam w czoło, że aż ludzie na ulicy się za mną oglądali. Zapytałam ją tylko, czy jeśli do, powiedzmy końca 2020r (wspaniałomyślnie dałam jej "trochę" więcej czasu na ogarnięcie, że chyba coś jest nie tak) jednak w trzy dni nie umrze znaczącą część populacji (w tym ja i mój równie grzeszny mąż), to czy zgodzi się na rozmowę z jakimś specjalistą, bo nie do końca podoba mi się fakt, że z w miarę normalnej babki zmieniła się w fanatyczkę w ciągu kilku tygodni dosłownie, i węszę tu jakiś podstęp z dziedziny psychiatrii. Odpowiedziała mi, że na pewno umrzemy, i zaczęła wyliczać sposoby na ratunek. Między innymi zapalenie świec w oknach i bezustanną modlitwę... Tak, wiem, świnia jestem, że tak bezpośrednio, ale subtelne sugestie nie trafiały w ogóle, mniej subtelne, ale nadal delikatne, były zbywane spojrzeniem "już za życia jestem męczenniczką za wiarę" (kiedyś nawet powiedziała mi to wprost), a poza tym w czasie tej rozmowy zdążyła mi tak podnieść ciśnienie, że już miałam w nosie, co sobie pomyśli, czy się obrazi, i czy nie zranię jej uczuć, zwłaszcza religijnych. To był pierwszy od bardzo dawna raz, kiedy pozwoliłam jej powiedzieć coś związanego z wiarą, bo bardzo jej zależało, żeby przekazać mi tę informację, i od razu tego pożałowałam... Może łatwiej byłoby mi pogodzić się z faktem, że mam taką matkę, gdyby była taka od zawsze, ale ona, choć zawsze była osobą wierzącą, to jednak odjechała na maksa stosunkowo niedawno, bo kiedy już byłam dorosła... Nie zrozumcie mnie źle, nie chodzi mi o to, że wierzący to świry, tylko o to, że potrafiła być normalnym człowiekiem, a od paru lat jej zachowanie kwalifikuje ją moim zdaniem (i nie tylko moim) do odbycia leczenia. Serio, jakbyście czasem posłuchali co ona potrafi powiedzieć, zupełnie nie widząc jakie bzdury gada, to też byście ją tak sklasyfikowali...

[historia]
Ocena: 2 (Głosów: 2) | raportuj
3 lutego 2020 o 10:24

@kartezjusz2009: Nie zdążyłam edytować poprzedniego komentarza. Dzięki za sugestię, masz oczywiście rację, akapity zdecydowanie ułatwiają czytanie i poprawiają estetykę. W ogóle jakaś okropnie długa wyszła ta historia-muszę więcej pisać i popracować nad skracaniem tekstu. Jeśli ktoś zauważy jakieś błędy, to będę wdzięczna za zwrócenie uwagi. Staram się co prawda, ale jednak zawsze istnieje ryzyko, że coś przeoczę...

[historia]
Ocena: 1 (Głosów: 3) | raportuj
3 lutego 2020 o 10:08

@kartezjusz2009: Teoretycznie miałam wszystkie dokumenty, w każdym sklepie mówiłam, że promesy odbieram we wtorek, dlatego sprzedawcy, znając realia sami dawali mi czas do końca tygodnia, ale na to, że list polecony z miejsca oddalonego ode mnie o dokładnie 1100 metrów będzie szedł 8 dni, to jednak nie wpadłam. Zresztą, gdybym chciała żeby mi to wysyłali, to rzeczywiście poczekałabym aż dojdzie, i dopiero szła do sklepu, ale żyłam w błogim przekonaniu, że pójdę sobie tam we wtorek i dostanę papiery do rączki (nawet gdyby ich jeszcze nie wystawili, musieliby to zrobić tego dnia, więc zaczekałabym sobie na miejscu te 15 minut, bo tyle maksymalnie by to trwało...) A za gratulacje dziękuję-cieszę się jak dziecko, i jeszcze nie do końca wierzę, że to co leży w sejfie to naprawdę moje, legalne i w ogóle :)

[historia]
Ocena: 2 (Głosów: 2) | raportuj
31 stycznia 2020 o 20:41

Wybaczcie, ale akurat ta historia jest jedną z nielicznych na tym portalu, w której, w zdaniach wielokrotnie złożonych, przecinki znajdują się we właściwych miejscach, dzięki czemu bez problemu można zrozumieć co się czyta, ale pod warunkiem, że w czasie czytania się także myśli. Od jakiegoś już czasu, z przykrością obserwuję pewną tendencję, występującą zarówno w krótkich wypowiedziach w internecie, ale także, co bardziej mnie martwi, w wielu nowo powstających powieściach. Ta tendencja to mianowicie niemal całkowite oczyszczanie tekstów ze zdań złożonych, a już w ogóle zdania wielokrotnie złożone to niemalże gatunek wymarły. Wiem, że tak się łatwiej czyta większości ludzi, a i piszącemu trudniej popełnić błąd interpunkcyjny uniemożliwiający zrozumienie tekstu, ale jakoś tak tęskno mi do książek przy których trzeba jednak trochę myśleć, a nie odbierać tekst jak pojedyncze obrazki... Na szczęście jeszcze powstają książki pisane przez inteligentnych ludzi dla inteligentnych ludzi, ale jeśli autor chce trafić ze swoją prozą do większej grupy odbiorców, niestety musi uprościć tekst jak tylko się da, i spotkałam się już z kilkoma tytuałmi, które, mimo wciągającej historii i ciekawych bohaterów, męczyły mnie strasznie takim właśnie obcinaniem i skracaniem, niejednokrotnie wręcz do samych równoważników zdań... Więc ja tam się cieszę, że tu, na portalu rozrywkowym, ktoś pisze w taki sposób jak autor powyższej historii. Pozdrawiam Cię serdecznie jotem02, i czekam na kolejne historie :)

[historia]
Ocena: 1 (Głosów: 1) | raportuj
26 stycznia 2020 o 6:02

@bazienka: Jeszcze kilka lat temu pozwalałam się zbywać tym od "przyszedłem/przyszłam wcześniej, więc wchodzę wcześniej do gabinetu", teraz jak mi ktoś wypala z takim tekstem, z uśmiechem informuję, że to niemoja sprawa, co dana osoba robi ze swoim wolnym czasem, ale ja nie mam go tyle, żeby siedzieć w przychodni do wieczora, więc wchodzę o swojej godzinie, a jak pan/pani nie pamięta na którą się zapisywali, to w rejestracji chętnie przypomną. Już jestem ciut za stara, żeby dawać sobą pomiatać i bać się odezwać. Dziesiątki razy wynikaływynikała z tego awantury, ale już dawno nauczyłam się nie brać w nich udziału. Mówię swoje i pilnuję kto ma wejść przede mną, a reszta mnie nie obchodzi. A co do historii-w ciąży do mojego lekarza zawsze się zapisywałam, ale raz miałam małą awarię, wizyta przepadła, a mi kończyło się L4 i opakowanie żelaza, więc zapisałam się prywatnie, u ojca znajomego. Ku mojemu zdziwieniu pani nie podała mi konkretnej godziny, tylko przedział w którym pracuje doktor. Myślałam, że to dlatego, że dopisują mnie na końcu, jako nadprogramową pacjentkę. Ja dotarłam do przychodni, poszłam zameldować, że jestem, i usiadłam żeby sobie pokwitnąć, bo lekarz miał się spóźnić. Zdziwiłam się nielicho, kiedy najpierw inne pacjentki dziwnie na mnie patrzyły, potem kiedy kilka ciężarnych weszło bez czekania, ale najbardziej kiedy lekarz wyszedł z gabinetu, i powiedział: "Pani Aniu, czemu pani nie wchodzi, czekam na panią, u nas ciężarne wchodzą poza kolejnością". Stwierdziłam, że fajnie, ale tu jeszcze siedzą dwie panie, które przyszły jeszcze wcześniej niż ja, to ja mogę jeszcze chwilę poczekać, w końcu nigdzie się nie spieszę.. Jeszcze nigdy nie widziałam tylu wlepionych we mnie zdziwionych spojrzeń :D Panie w poczekalni miały fart, bo akurat zadziwiająco dobrze się czułam tego dnia, w jakimś innym dniu siedziałabym pewnie w gabinecie, zanim lekarz dokończyłby zdanie :)

[historia]
Ocena: -1 (Głosów: 1) | raportuj
10 stycznia 2020 o 9:57

Czy tylko mnie dziwi stwierdzenie "każe przynieść dziennik"? Z tego co wiem (choć nie jestem nieomylna, więc może ktoś mnie sprostuje) w szkołach już nie ma papierowych dzienników, a elektroniczny nie wymaga przecież "przynoszenia", więc cała historia jest dla mnie ciut niewiarygodna, tak jak i niezarejestrowany autor. Ale sama relacja była-szefowa vs były-podwładny jak najbardziej zasługuje na porządną dyskusję na piekielnych :) Jestem kobietą, dlatego wiem doskonale jakie inne kobiety potrafią być dla osób które (naprawdę, czy też tylko w wyobraźni) w jakiś sposób zraniły ich ego. Ba, czasem nawet nie ich osobiście, ale kogoś im bliskiego-sama zostałam potraktowana jak brudna ścierka przez moją niedoszłą teściową, kiedy rozstałam się z jej synem. A jeszcze kilka godzin przed rozstaniem byłam jej ulubienicą, do tego stopnia, że aż mnie to momentami dusiło, choć (do godziny zero) była naprawdę sympatyczną babką. Kobiety są zdecydowanie bardziej zawistne niż mężczyźni. Wiadomo, nie wszystkie, tak jak są też zawistni faceci, ale jednak statystycznie bijemy panów na głowę. W jakimś filmie słyszałam taką rozmwę-kobieta pytała faceta dlaczego społeczność w której żyje nie pozwala kobietom na zajmowanie się sprawami związanymi z walką, wymierzaniem kar, itd., czy to dlatego, że sądzi, że kobiety są słabe, że sobie nie poradzą? Odpowiedział, że nie, to wynika z faktu, że kiedy kobiety już się zabierają za takie rzeczy są dużo bardziej mordercze od mężczyzn. Bo facet zabiera się za takie rzeczy jak za każdą inną pracę którą należy wykonać, a kobiety włączają w to emocje, przez co stają się dużo bardziej niebezpieczne...

« poprzednia 1 2 3 4 5 6 7 8 9 1015 16 następna »