Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

anulla89

Zamieszcza historie od: 4 marca 2011 - 3:58
Ostatnio: 21 lipca 2020 - 7:53
O sobie:

Skoro już tu zajrzałeś, to Ci powiem co nieco... Urodziłam się w 89' w najpiękniejszym polskim mieście (czyli oczywiście we Wrocławiu). Mam wspaniałego, gburowatego męża, i dwie wiecznie uśmiechnięte córki (roczniki 2008 i 2018). Poza tym jestem fanką kotów, mam jednego biało czarnego, przygarniętego wprost z chodnika pod blokiem, lenia o niesamowicie miękkim futerku, i drugiego, szroburego rozrabiakę, uzyskanego w identyczny sposób :) Tyle chyba Ci wystarczy? Miłego dnia życzę:)

  • Historii na głównej: 12 z 19
  • Punktów za historie: 2471
  • Komentarzy: 403
  • Punktów za komentarze: 1568
 
[historia]
Ocena: 1 (Głosów: 1) | raportuj
27 listopada 2018 o 14:41

@szafa: Jeżeli nie ma stanowiska odpowiedniego dla ciężarnej, a brak też medycznego uzasadnienia dla L4, to niestety pracodawca płaci kobiecie za siedzenie w domu. Akurat jestem w 9 miesiącu ciąży, i do 5 dostawałam wypłatę za nic nie robienie, bo nie było podstaw do zwolnienia lekarskiego, a pracodawca nie miał dla mnie stanowiska. Zabrzmi to strasznie, ale kiedy po kolejnej wizycie u lekarza przyszłam z zielonym druczkiem, moja kadrowa wręcz się ucieszyła, że jestem na L4, bo wreszcie mogli przestać mi płacić za nic-po (chyba?)33 dniach na zwolnieniu przejmuje ten obowiązek zus. Dopiero po mojej minie wywnioskowała, że nie "załatwiłam" sobie zwolnienia, tylko teraz mam do niego realne powody, i trochę jej się głupio zrobiło :)

[historia]
Ocena: 1 (Głosów: 1) | raportuj
14 listopada 2018 o 1:52

Taaak... Moja córa złapała ospę właśnie w przychodni. Od razu dodam, że u nas jak najbardziej funkcjonowały osobne wejścia dla dzieci chorych i zdrowych. My mieliśmy pecha-trafiło ją kiedy czekałyśmy na wizytę kontrolną po jakiejś infekcji. I biedne dziecko zamiast cieszyć się wolnością po chorobie, znowu zostało zamknięte w domu :)Przy okazji okazało się, że ani ja, ani mój teść, nie przechodziliśmy ospy, bo oboje się zaraziliśmy. I o ile u niego przebiegło to nadzwyczaj łagodnie-dosłownie kilka krostek, i przez dwa dni lekko podwyższona temperatura, o tyle ja przeżyłam jakąś totalna masakrę-nie życzę najgorszemu wrogowi...

[historia]
Ocena: 0 (Głosów: 0) | raportuj
10 listopada 2018 o 9:17

@zuczeks: Może i twój sposób działa, niemniej mam nadzieję, że nigdy nie trafisz na jakiegoś idiotę, który będzie próbował się mścić za taką "zniewagę". Piszę tak, bo zaledwie wczoraj, gdzieś w otchłani internetu, widziałam filmik nagrany przez świadka paskudnej sytuacji, w moim pięknym Wroclawiu, z lutego bieżącego roku. Otóż na drodze trzypasmowej, świadek tego zdarzenia jechał pasem środkowym, przed nim, na lewy zjechał gość w golfie (szczerze mówiąc nie przyglądałam się, czy napewno zrobił to jak należy, ale przynajmniej prędkość miał mnw. taką jak pozostałe widoczne auta, czyli wcale nie jechał za wolno), w następnej chwili za golfem pojawiła się insignia, lecąca zdecydowanie za szybko, której właściciel poczuł się tak urażony tym, że golf znalazł się na jego pasie, że zjechał na środkowy, zrównał się z golfem, po czym zaczął go spychać na barierkę energochłonną(!). A żeby było jeszcze zabawniej, kiedy golf sie zatrzymał, burak w suvie odjechał, żeby po paru minutach pojawić się z patrolem policji, i bajką, że to on jest tu poszkodowany. Na szczęście dla gościa z golfa był ten filmik który widziałam, i jego autor, który został świadkiem. Jednak limit szczęścia wyczerpało to, że nie oskarżono rzeczywistej ofiary, jednak agresor w sądzie wykpił się śmieszną grzywną, mimo że po pierwszej rozprawie było odwołanie, a jak dla mnie przynajmniej, powinni mu conajmniej dać zakaz prowadzenia+jakąś pokaźną sumkę do zapłacenia. Sęk w tym, że mam wrażenie :) że nie przez przypadek na obu rozprawach orzekał ten sam sędzia... Jakby się uprzeć, to można by jego zachowanie potraktować jako usiłowanie zabójstwa, a gość dostał bodajże 400zł za art.86 z (uwaga) kodeksu WYKROCZEŃ! Tak że tego... Ręce, i cycki opadają, na taki poziom sprawiedliwości...

[historia]
Ocena: 0 (Głosów: 0) | raportuj
25 października 2018 o 9:12

Z jednej strony źle, że nie zwróciłeś im uwagi, ale z drugiej strony, mimo, że zaraz będę miała na karku trzeci krzyżuk, to pamiętam seoje dzieciństwo dość dobrze, a jakoś nie mogę sobie przypomnieć sytuacji w której ktoś trzeci zwracałby mi uwagę na złe zachowanie wcześniej, niż zareagowałoby któreś z moich rodziców. Bo to ich zadanie w końcu-ja swoją córę upominam jeszcze zanim zacznie być na tyle upierdliwa, żeby ktoś zdążył wpaść na pomysł zwracania jej uwagi. Ogólnie od dłuższego czasu już niestety obserwuję spadek jakości wychowania małych dzieci-kiedyś rodzice karcili takie dzieciaki zanim zaczęły poważnie uprzykrzać życie otoczeniu, a teraz b.często odnoszę wrażenie, że spora część rodziców wychodzi z założenia "skoro nikt się nie odzywa, to znaczy, że nikomu to nie przeszkadza".. Zero działań wyprzedzających, bardzo ograniczone reakcje na złe zachowania, i niemal żadnych prób zapobiegania złym zachowaniom. Moje dziecko dostaje proste instrukcje zanim w ogóle przyjdzie jej do głowy robienie czegoś głupiego, np. kwestia ciszy, nie biegania, i ogólnie spokojnego zachowania na cmentarzu, była zwykle omawiana jeszcze przed przekroczeniem bramy cmentarza, a nie w momencie kiedy rejestruje już pierwsze mordercze spojrzenia innych odwiedzających groby. Piszę była, bo wielu rzeczy nie musze już dziecku tłumaczyć-są zrozumiałe od dawna. Jedna z rzeczy które mnie mocno martwią i smucą, to fakt, że moja córka, która wcale nie jest aniołem, a zwykłym dzieckiem, przez wielu rodziców jej koleżanek jest stawiana za wzór, a ja od lat słucham opinii jakie to grzeczne i dobrze wychowane dziecko mam-no i fajnie, zgadzam się, że potrafi się zazwyczaj zachować, i nie muszę się wstydzić za własne dziecko, ale to się, kurka, nie wzięło z powietrza, tylko właśnie stąd, że tłumaczymy, rozmawiamy, i zwracamy uwagę! A zachwycają się nią zwykle rodzice, którzy swoim dzieciom nie wyznaczają prawie żadnych granic, nie karcą za rozrabianie, a później narzekają jakie to ich dzieci niegrzeczne, i jakie to ja mam szczęście, że moja córka taka grzeczna i spokojna:nosz kurde blaszka-jakbym jej na wszystko pozwalała, to też by się zachowywała jak diabeł, bo to nie tylko kwestia charakteru, ale głównie wychowania (czy też jego braku...) I wiem co mówię, bo znam kilkoro dzieci (a i mój brat był taki), które są mocno nadpobudliwe, i gdyby im tylko pozwolić, to wlazłyby człowiekowi na głowę, ale jakoś potrafią się zachować przy ludziach, bo są dobrze wychowane, a nie tylko hodowane...

[historia]
Ocena: 7 (Głosów: 7) | raportuj
24 października 2018 o 15:34

Kiedyś trafiłam na płukanie żołądka do jednego z wrocławskich szpitali (dziś już na szczęście zamkniętego), ponieważ zatrułam się lekami. Mimo, że absolutnie nie była to próba samobójcza, to zostało to tak zinterpretowane, i też się nieźle nasłuchałam w szpitalu.. Najlepszy tekst jednej z pielęgniarek do drugiej, wygłoszony dwa kroki ode mnie: "Łykają głupie te tabletki, ratować później trzeba, miejsce zabierają, skoczyłaby jedna z drugim z mostu, to byłby spokój..." To był jedyny raz w moim życiu, kiedy autentycznie nie mogłam uwierzyć, że właśnie ktoś powiedział na głos to, co usłyszałam.

[historia]
Ocena: 0 (Głosów: 0) | raportuj
24 października 2018 o 8:00

@madleine89: Nie wiem w którym tygodniu była autorka, ale lepszym(dokładniejszym) sposobem określenia wieku ciąży jest usg między 8 a 12 tygodniem. Jestem teraz w drugiej ciąży, okres po urodzeniu córki miewam tak nieregularny, że powiedziałam lekarzowi wprost, że nie mam pojęcia kiedy był ostatni, zresztą w pierwszej ciąży przez pierwsze trzy miesiące biegałam przestraszona do lekarza, bo miesiączki miałam, choć z ciążą nic się nie działo niepokojącego. A lekarz stwierdził, że mogę zmyślić coś bliskiego prawdy, bo on i tak określi termin na podstawie tego usg októrym pisałam. Dodam też, że w pierwszej ciąży byłam daawno temu, jako gówniara, i też nie pamiętałam kiedy była ostatnia miesiączka-żaden lekarz (a i teraz, i wtedy mówiłam wszystkim, że ta data mija się z prawdą) nie traktował mnie inaczej z tego powodu, żaden nie zasugerował nawet, jak ty, że nie podchodzę poważnie do swojego stanu, bo nie pamiętam kiedy miałam miesiączkę... Co do karty ciąży się nie wypowiem, bo nie wiem-w pierwszej ciąży też prowadził mnie jakiś kiep, i nawet się słowem nie zająknął o takim wynalazku, dopiero na porodówce lekarze przecierali oczy ze zdumienia, że nie wiem o co pytają, na szczęście miałamna tyle rozumu, że nosiłam ze sobą wszystkie papiery... A teraz lekarz założył mi kartę na pierwszej wizycie, ale ponieważ chwilę mi zajęło znalezienie odpowiedniego(tak mi się wydawało...) lekarza, to trafiłam do niego już po 10tyg., więc możesz mieć w tej kwestii rację, aczkolwiek nadal nie wiemy w którym tygodniu była autorka, bo przecież poronić można też kilkumiesięczną ciążę...

[historia]
Ocena: 2 (Głosów: 2) | raportuj
24 października 2018 o 7:30

@PooH77: Możesz odbierać swoją pocztę, a autor komentarza pisze o sytuacji kiedy chce się odebrać pocztę innej osoby o tym samym nazwisku, żony, męża, córki, siostry, czy kogo tam masz w domu.

[historia]
Ocena: 1 (Głosów: 1) | raportuj
22 października 2018 o 8:29

@Lobo86: Dokładnie-wyrok zatarty uważa się za niebyły. Coś na ten temat niestety wiem, też dzięki mężowi ;) Znam nawet osobiście człowieka, który w takiej sytuacji dostał pozwolenie na broń. Policja nie chciała go dopuścić, właśnie ze względu na ten zatarty wyrok, ale w porozumieniu z prawnikiem uświadomił ich, że oni nawet nie powinni wiedzieć o tym skazaniu, a co dopiero próbować używać tego jako argumentu, bo toż przecie nielegalnie uzyskane dane, skoro oficjalnie figuruje jako nigdy niekarany. I jeszcze przez chwile tylko tak się będzie dało, bo w tej chwili przepisy w kwestii pozwolenia na broń mówią jasno-kandydat spełnia warunki-policja wydaje pozwolenie, ale rząd chce na powrót zmienić brzmienie tego przpisu na "policja może wydać pozwolenie", więc wracamy do stanu sprzed paru lat, czyli pełnej uznaniowości w tej kwestii, o której usunięcie tyle czasu walczyły wszelkie środowiska strzeleckie...

[historia]
Ocena: 0 (Głosów: 0) | raportuj
22 października 2018 o 8:05

@morgoroth: Też niedawno leżałam na patologii ciąży, i rzeczywiście kart na łóżkach nie było, a lekarze i położne zwracali się do nas jak im pasowało, większość lekarzy przy obchodach rzeczywiście tylko po imieniu, ale już np. podłaczane do KTG musiałyśmy recytować imiona, nazwiska i daty urodzenia :) Mi to tam akurat nie przeszkadzało, tym bardziej, że naprawdę polubiłam dziewczyny ze swojej sali, i zamierzam utrzymywać z nimi kontakt nie tylko na fb, ale zanim domyśliłam się o co chodzi, to zdążyło minąć 1,5 dnia :) Na pochwałę za to zasługuje sposób w jaki lekarze rozmawiali z nami w czasie obchodów-gdyby nie to, że i tak ze sobą rozmawiałyśmy, i każda wiedziała z jakiego powodu trafiła tam koleżanka z łóżka obok, to ze słów lekarzy w życiu bym się nie domyśliła co której dolega. Bo ważniejsze, lub bardziej skomplikowane rzeczy były omawiane w gabinecie, a nie przy łóżku. Ba, moja znajoma trafiła na ten sam oddział kilka dni po tym jak ja go opuściłam, i ponieważ we wstępnych testach wyszło, że może mieć HCV, to w szpitalu robili dodatkowe badanie(to na które sama się zapisała miało być dopiero za dwa tyg., a na wynik też się trochę czeka), i lekarz mówiąc o tym badaniu ani razu nie powiedział przy ludziach wprost o czym rozmawiają, więc gdyby nie to, że sama wolała uprzedzić "współlokatorki", to też by o niczym nie wiedziały. Dodam tylko, że obie byłyśmy na tym samym piętrze, w dosyć zaawansowanych ciążach, gdzie zwykle babki czekają już na poród, nie wiem zatem jak wygląda sytuacja piętro wyżej, gdzie trafiają kobiety które mogą w każdej chwili poronić, ale po tym co widziałam na tej "lżejszej" części oddziału patologii, wydaje mi się, że nie jest źle. Więc jak dla mnie zabawa z ukrywaniem nazwisk jest trochę bez sensu, ale jeśli to dzięki rodo lekarze nauczyli się większej dyskrecji przy obchodach, to ja to popieram, bo pamiętam jak było w tym samym szpitalu kilka lat wcześniej, kiedy moja znajoma trafiła tam z obumarłą ciążą, i leżała na 10-cio osobowej sali ze szczęśliwymi przyszłymi mamami, gdzie skład się ciągle zmieniał, bo kolejna szła rodzić, a lekarze bez żenady omawiali szczegółowo jej stan, stojąc przy łóżku...

[historia]
Ocena: 8 (Głosów: 8) | raportuj
15 października 2018 o 11:31

Po przeczytaniu niektórych komentarzy najpierw się wkurzyłam, a potem zrobiło mi się poprostu przykro. Egoizm niektórych użytkowników mnie wprost poraża. Powinniście się wstydzić i wy, i wasi rodzice, że tak was wychowali. Pomijając kwestię empatii, sama kultura wymaga żeby brać pod uwagę potrzeby osób z którymi przebywa się w jednym pomieszczeniu. Jeśli ktoś mówi, że źle się czuje, i prosi w związku z tym o ściszenie radia, zamknięcie/otwarcie okna, czy cokolwiek innego, co sprawi, że poczuje się lepiej (albo przynajmniej nie zacznie czuć się gorzej), to (o ile prośba nie jest idiotyczna, i nie obniża drastycznie komfortu pozostałych) świństwem jest jej tego odmawiać. Wszystkim którzy oburzają się na "dostosowywanie się" do jednostki, szczerze i świadomie po chamsku życzę, żeby znaleźli się w analogicznej sytuacji, kiedy to drobne ustępstwo ze strony itoczenia migłoby znacząco poprawić ich fatalne samopoczucie, a otoczenie nie tylko oleje ich ciepłym moczem, ale jeszcze zacznie wytykać egoizm, i złośliwie zacznie aktywnie przyczyniać się do pogorszenia ich stanu. Bo skoro nie potraficie się postawić w sytuacji autorki teoretycznie, to może doświadczenoe tego własną osobą da wam do myślenia. Na takie teksty jak wasze, aż brak słów-co się dzieje ze współczesnym społeczeństwem, że ludzie nie tylko mają takie poglądy jak wy, ale jeszcze nie wstydzą się ich głośno wypowiadać? Naprawdę, aż mi się przykro zrobiło, że nie tylko ktoś tak serio uważa, ale, że takich osób jest tu conajmniej kilka, i w dodatku nie wstyd im, że są całkowicie pozbawieni kultury osobistej, i jeszcze się tym szczycą. Quo vadis świecie?...

[historia]
Ocena: 3 (Głosów: 3) | raportuj
15 października 2018 o 10:40

@sotalajlatan: Bez przesady, ja też nie jestem tytanem współczucia, ani nigdy nie miałam prawdziwej migreny, ale to co wypisuje Lobo, to poprostu brak kultury, albo, bardziej dosadnie: zwykłe chamstwo. Lub jak kto woli, gwałt na zasadach współżycia społecznego. Może mogłabym zrozumieć jego punkt widzenia, gdyby autorka miała jakieś kosmiczne wymagania, typu "nie szeleść papierami", "nie skrob tak głośno tym długopisem", albo "nie stukaj tak w klawiaturę", ale po pierwsze, ona nie wymaga jakochś niesamowitych rzeczy, tylko ściszenia radia (swoją drogą, i tak niech się pozostali cieszą, że w ogóle mogą mieć włączoną muzykę w pracy-na moim magazynie takie coś by nie przeszło, i co wtedy-płakaliby, że się ogranicza ich wolność?), i nie wydzielania mocnych zapachów w jej bezpośrednim sąsiedztwie- jeśli dla kogoś spełnienie takich próśb stanowi problem, to nie chciałabym mieć z nim nic wspólnego, bo to pewnie ten gatunek ludzi, który widząc w autobusie człowieka, który zaraz zemdleje, odwraca wzrok, i udaje, że go tam nie ma. Swoją drogą, kiedyś można było z dużym prawdopodobieństwem stwierdzić, że jeśli ktoś troszczy się o zwierzęta, to jest osobą pełną empatii, tymczasem z komentarzy Lobo wyłania się obraz burzący moje dotychczasowe postrzeganie świata: zwierzaki kocha, i chce im pomagać, a ludzi, wże najlepszym razie ma gdzieś, a najczęściej wręcz potępia, i są dla niego problemem. I choć czasem zdarza się, że mamy zbieżne poglądy na niektóre sprawy, to jednak częściej myślę sobie "skąd biorą się tacy ludzie?"

[historia]
Ocena: 0 (Głosów: 0) | raportuj
15 października 2018 o 9:34

Jeszcze niedawno miałam podstawy obawiać się, że mój tatuś za parę lat będzie się zachowywał jak twój dziadek, ale, szczęściem w nieszczęściu jest to, że już nie czuje się tak młodo i rześko jak jeszcze z 5 lat temu, i sam zauważa, że czasem należy odpuścić. Jeszcze rzadko, ale tendencja rosnąca napawa mnie nadzieją, że już nie będzie np. targał mebli na czwarte piętro starej kamienicy, niecały tydzień po wyjściu ze szpitala, do którego trafił z zawałem... Z biegiem lat coraz częściej uświadamia sobie, że nie jest niezniszczalny, przed podjęciem się jakiejś misji dla zdrowego dwudziestolatka, niż stękając już po wykonaniu zadania... Mocno trzymam kciuki żeby i twój dziadek w końcu zrozumiał, że po pierwsze żyje nie tylko dla siebie, a po drugie, że już nie ma 20 lat, i to, że czasem poprosi o pomoc, nie oznacza, że jest niedołężny, tylko rozsądny...

[historia]
Ocena: 0 (Głosów: 0) | raportuj
12 października 2018 o 20:15

Abstrahując o kwestii pogotowia, chciałam tylko napisać, że świetnie rozumiem autorkę, bo jako smark bodaj siedmioletni też przeżyłam noc grozy z gorączką dochodzącą do 41,8, i do dziś pamiętam jaka byłam wtedy przerażona, choć ogólnie z całej nocy pamiętam nie tak znowu wiele.. Pamiętam, że obudziłam się bardzo późnym wieczorem, mój brat był wtedy na kolonii, więc próbowałam sama dojść do pokoju rodziców, i powiedzieć, że jest mi źle, ale nie doszłam do celu, bo przewróciłam się jeszcze przed progiem swojego pokoju. Pamiętam też, że choć pokój miał ok.10m2, to miałam wrażenie, że od drzwi dzieli mnie jakaś nieprawdopodobna odległość, ale najgorsze były halucynacje które dopadły mnie po tym jak upadłam. Okropne przeżycie, nawet dla dorosłego, a jako dziecko byłam już niemal pewna, że umieram... Na szczęście moja mama liznęła troszkę medycznego wykształcenia, i jakoś opanowała tę gorączkę w domu, ale ślady strachu w oczach rodzica wcale nie pomagają w takiej sytuacji.. :) A musiała się bać jak jasna cholera, bo jeszcze jedną rzeczą którą zapamiętałam, było to, że wtedy pierwszy i ostatni raz widziałam, że trzęsą jej się ręce. Teraz sama jestem matką, i mam gorącą nadzieję, że nigdy nie znajdę się w takiej sytuacji, i to nie tylko ze względu na córę którą mam, i tę którą niedługo urodzę, ale także dlatego, że nie jestem pewna jak długo w takiej sytuacji dałabym radę nie okazywać strachu przed i tak już przestraszonym dzieckiem...i pewnie jeszcze bardziej wystraszonym mężem :)

[historia]
Ocena: 2 (Głosów: 2) | raportuj
15 września 2018 o 9:30

Mój przyjaciel z dzieciństwa miał babcie terrorystkę w kwestiach jedzenia. I w dodatku mieszkali pod jednym dachem.. Babcię utemperował sam, kiedy mieliśmy po jakieś 11/12 lat. Otóż wziął grzecznie od babci zupę, poprosił o drugie danie, i szklaneczkę obowiązkowego kompotu, po czym wszystko razem zmiksował, wlał do worka, i obrazowo pokazał babci, przykładając worek do swojego brzucha, że jej standardowy obiad, to jakieś 4x więcej niż onw ogóle byłby w stanie zmieścić. A babcia, o dziwo, zrozumiała, i od tej pory zawsze pytała ile mu nałożyć. :)

[historia]
Ocena: 4 (Głosów: 4) | raportuj
12 września 2018 o 13:21

@kudlata111: Niestety, nie tylko w rodzinie. Mam brata starszego ode mnie o 6 lat. Jak miałam jakieś cztery lata, dostaliśmy na dzień dziecka takie same prezenty: radio-słuchawki (takie ustrojstwo co wygląda jak nauszne słuchawki z wysuwaną antenką, działa na baterie i odbiera fale radiowe, z jednej strony miały pokrętło od głośności, z drugiej ustawiało się stację, taki sobie bajer, ale dla nas, dzieciaków z niezamożnej rodziny naprawdę fajna rzecz, tym bardziej w tamtych czasach). Pewnego dnia do rodziców wpadli znajomi z dwójką dzieci, chłopak miał 7-8 lat, dziewczynka 9. Byłam strasznie zajarana nową rzeczą, więc oczywiście pochwaliłam się swoim prezentem, pokazałam, że na półce leżą takie same, ale zastrzegłam żeby ich nie ruszali, bo to mojego brata (nie było go z nami w pokoju), chwilę się pobawiliśmy, i zapomniałam o sprawie. Dodam tylko, że moje słuchawki zdążyły już ulec memu destrukcyjnemu wpływowi na otoczenie, i miały złamany i sklejony taśmą pałąk, ale działały, natomiast brat zawsze bardzo dbał o swoje rzeczy, wiec jego nadal wyglądały jak nowe. Po zakończonej wizycie niemiła niespodzianka - zniknęły słuchawki mojego brata. po stwierdzeniu, że nie ma ich nigdzie w domu, rodzice zadzwonili do znajomych, oczywiście słuchawki znalazły się u nich. Niestety do nas wróciły kompletnie zepsute, nie dało się ich już naprawić. Musiałam oddać bratu swoje słuchawki, bo dzieciaki znajomych powiedziały, że przecież ja im je pożyczyłam, a moi rodzice stwierdzili, że skoro bez pytania zadysponowałam nie swoja rzeczą, to konsekwencje zniszczenia muszę ponieść ja. Może niektórym wyda się to trochę absurdalne i infantylne, ale do dziś mam poczucie krzywdy w związku z tą sytuacją. Przede wszystkim dlatego, że nikt mi nie uwierzył, że oni nawet nie zapytali czy mogą je pożyczyć, a nawet gdyby to zrobili, to pożyczyłabym im swoje słuchawki, a nie brata, poza tym powinni byli raczej pytać o zgodę moich rodziców, a nie czterolatkę (zarówno ja, jak i brat, jeśli chcieliśmy pożyczyć, lub dać komuś coś z naszych rzeczy musieliśmy najpierw zapytać rodziców o zgodę, zwłaszcza jeśli było to coś wartościowego); a po drugie ze względu na to, że mimo, że to nie ja zniszczyłam sprzęt, ja zostałam za to ukarana...

[historia]
Ocena: 0 (Głosów: 0) | raportuj
9 września 2018 o 9:05

@Tajemnica_17: Trochę poniewczasie, ale łap minusa-jestem w drugiej ciąży, pierwszą przeszłam fantastycznie, dosłownie nic mi nie dolegało, poza większą objętością ;) ale teraz czuję się fatalnie już od rana, i to mniej więcej od początku drugiego miesiąca ciąży, a jestem w szóstym-nigdy nie miało, i nie ma wpływu na to jak traktuję obcych ludzi, moje złe samopoczucie. Naprawdę, nawet kiedy mam ochotę się rozpłakać, że jeszcze taaaki kawał do domu, a mi jest tak strasznie źle,jak ośo trafię się ogarnąć na te 30sekund potrzebnych na kulturalne uzyskanie miejsca w tramwaju czy autobusie. Ba! Ja się nawet potrafię uśmiechnąć, i podziękować w trakcie lądowania na zdobycznym krzesełku :) Jeszcze mi się nie zdarzyło żeby ktoś mi odmówił, ciekawe czemu? Powiem więcej-zdarzyło mi się kilka razy prosić o ustąpienie miejsca kiedy absolutnie nic w moim wyglądzie mnie do tego nie uprawniało, a poprostu gorzej się czułam. I kolejne zaskoczenie-magiczne zdanie "przepraszam, źle się czuję, czy mógłby pan/mogłaby pani ustąpić mi miejsca?" w 100% przypadków skutkowało pozytywną reakcją pierwszej zagadniętej osoby. I nie, nie posiadam magicznych zdolności, zniewalającego uśmiechu, tajnego hasła, ani niczego innego w tym stylu, efekt osiągam kulturą i miłym obejściem.

[historia]
Ocena: 3 (Głosów: 3) | raportuj
31 sierpnia 2018 o 22:59

@tatapsychopata: O to, to, to! Takiego sposobu załatwiania podobnych spraw nauczył mnie mój mąż, po tym jak pewnego razu naprawdę fatalnie poczułam się w pracy. Poszłam grzecznie do kierowniczki i zapytałam, czy mogę wyjść wcześniej, bo istnieje spore ryzyko, że padnę, i nie wstanę-oczywiście poudawała, że się przejęła, ale do domu mnie nie puściła, a całą sytuację próbowała obrócić w żart, i stosować szantaż "jest nas za mało, jak cię puszczę, to dziewczyny sobie nie poradzą, nie pójdą na przerwy, i w ogóle koniec świata nastąpi... Kiedy mąż mnie odebrał od razu dostałam prikaz na przyszłość-następnym razem nie pytaj, tylko mów "wychodzę wcześniej, ponieważ..., odrobię wtedy a wtedy". I cud normalny-kiedy kilka miesięcy później dopadło mnie w pracy zatrucie, poszłam do tej samej kierowniczki i już o nic nie pytając oznajmiłam, że wychodzę, jakoś nikt mnie nie zatrzymywał, a nawet, mimo, że było nas tyle samo co przy pierwszej sytuacji, wyznaczyła dziewczynę, która poczekała ze mną na męża. Świat się nie skończył, nikt nawet pretensji nie miał... Ot, ciekawostka, jak nasze podejście wpływa na podejście otoczenia.

[historia]
Ocena: 0 (Głosów: 0) | raportuj
20 lutego 2018 o 10:41

Ja to dopiero bym z nimi miała problem-mam broń bezpozwoleniową-nawet papierka bym nie miała żeby im wytłumaczyć, że wolno mi ją mieć... Chyba wydrukuję sobie odpowiednie ustępy z ustawy na takie sytuacje, bo na strzelnicy jestem z mężem średnio raz w tygodniu, i zwykle mamy dwa egzemplarze broni długiej i jeden rewolwer... Dobrze, że SM nie nosi służbowej broni, bo jeszcze by kogoś zabili zanim by zdążył wytłumaczyć...

[historia]
Ocena: 2 (Głosów: 2) | raportuj
5 lutego 2018 o 10:06

Bo ludzie myślą, że łuk to taka zabawka. Zapominają, że to w rzeczywistości broń. Mam kilka egzemplarzy broni czarnoprochowej, jestem w trakcie robienia pozwolenia na nitro, i na strzelnicach na które chodzę sytuacje potencjalnie niebezpieczne zdarzają się niezmiernie rzadko, bo ludzie mają świadomość, ze trzymają w dłoniach niebezpieczny przedmiot. Niestety, jeśli idzie o inne rodzaje broni, jak choćby wspomniany łuk, ludzie jakby zatracili świadomość, że to także jest niebezpieczne narzędzie przy którego obsłudze trzeba zachować ostrożność, i stosować jakieś zasady.. A ogólnie pozdrawiam Cię serdecznie! Jak już uporam się z pozwoleniem, to też zamierzam się zabrać za łuk :)

[historia]
Ocena: 0 (Głosów: 0) | raportuj
9 marca 2017 o 9:37

@Toolipan: Też miałam takie podejście, i choć sama nadal nie zamawiam zakupów spożywczych (mam samochód), to teraz przynajmniej wiem jak to mniej więcej wygląda w przygotowaniu, bo prawie zostałam jedną z osób kompletujących takie zamówienia. Otóż (przynajmniej w "moim" Tesco, do którego miałam się przyjąć, i w którym sama często robię zakupy, picker (czyli "składacz" zamówień internetowych) pracuje tylko na pierwszą zmianę (6:00-14:00), bo kierowcy wyjeżdżają tuż po 14, i do tej pory zamówienia mają być skompletowane, więc teoretycznie nie dostaniesz w takich zakupach czegoś mniej świeżego niż sam byś sobie wziął do koszyka, będąc w sklepie osobiście. Ale mimo to wolę sama sobie "wymacać" którego pomidora dam dziecku ;) Podejrzewam, że w przypadku opisanym przez autorkę mogło zabraknąć materiału, albo ludzi, czyli, albo nie było czegoś co zamówiło sporo osób i czekali na spóźnioną (z miliona możliwych powodów) dostawę, albo nie było wystarczającej liczby "składaczy", i pomagali im pracownicy z innych działów, lub zgoła nikt, albo zamówień było więcej niż samochodów, i część czekała na powrót aut które wyjechały o czasie. Ta opcja wydaje mi się najbardziej prawdopodobna. Dlatego też nikt jej nie poinformował, bo to takie trochę słabe, zadzwonić do kogoś i powiedzieć "uznaliśmy, że pani zamówienie jest mniej ważne niż inne, dlatego postanowiliśmy załatwić je jako drugie w kolejce..."

[historia]
Ocena: 0 (Głosów: 0) | raportuj
10 listopada 2016 o 1:02

@Isegrim6: Kiedyś powiedziałam mojej córce, że jeśli nie posprząta swoich klocków (kolejna taka sama sytuacja...), to ja to zrobię za nią, ale klocki oddam komuś, kto bardziej będzie o nie dbał. Nie ruszyło ją to, posprzątałam, a jak nie widziała, schowałam na pawlaczu, a małej powiedziałam, że oddałam jakiemuś starszemu panu dla wnuczki. Nie dość, że najpierw zarzuciła mi kłamstwo, bo "przecież nie wychodziłaś mamo z domu"-na szczęście mieszkaliśmy na parterze, więc powiedziałam, że pan akurat przechodził pod naszym oknem, to potem zaczęła mnie wypytywać o tego pana, coś tam jej naściemniałam, a ona z mojego opisu wywnioskowała, że pan był biedny, na co stwierdziła, że trochę szkoda jej ulubionych klocków, ale cieszy się, że trafią do kogoś, kto w inny sposób by takich nie miał, i jeszcze, że ma nadzieję, że ta dziewczynka się ucieszy, i że klocki się jej spodobają... Zabiła mnie wtedy tak skutecznie, że aż miałam ochotę jej oddać te klocki, ale zacisnęłam zęby i byłam twarda :) Po kilku miesiącach znalazłam je robiąc porządki, i oddałam dziecku, mówiąc, że ten pan mi je oddał, bo kupił wnuczce inne... Tyle, że wtedy moje dziecko miało 4 lata, a teraz ma 8, i jak ją straszę, że jakieś zabawki wyrzucę, albo schowam, to czasem potrafi mi powiedzieć, że przecież obie wiemy, że i tak tego nie zrobię :) Ale z moim dzieckiem jest trudno, bo nie dość, że jej charakter jest niemal 100% kopią mnie samej, to jest trochę zbyt inteligentna "życiowo" jak na swój wiek, tzn. jeśli idzie o szkołę, to jest normalna, niektóre rzeczy robi lepiej, inne gorzej, ale za to rozumie dużo lepiej niż jej rówieśnicy niektóre mechanizmy, że tak powiem życiowo-społeczne, a kiedy czasem jej coś tłumaczę językiem odpowiednim zdawałoby się dla jej wieku, to mówi, żebym nie rozmawiała z nią jak z głupkiem, tylko mówiła normalnie. Czasem kiedy ktoś z zewnątrz słyszy nasze rozmowy, to patrzą na mnie jak na jakąś wyrodną, nienormalną matkę, bo mówię do takiego małego dziecka (wygląda w dodatku na młodszą, bo jest drobna i niewysoka) językiem którego użyłabym w rozmowie z dorosłym, a i to nie każdym, bo z racji dobrego zrozumienia mam z córą system żartów, powiedzonek, a czasem i spojrzeń, o których wiem, że nikt inny by ich nie zrozumiał... Oj się rozpisałam :) A co do samej opowieści autorki- oczywistym jest, przynajmniej dla mnie, że są dzieci których nie trzeba prawie w ogóle dyscyplinować, nawet podnoszeniem głosu, a są takie, które bez porządnego klapsa po prostu nie posłuchają, choćby za przeproszeniem skały srały. I nikt mi nie wmówi, że to tylko kwestia rodziców, i wychowania, bo ja i mój brat byliśmy wychowywani przez tych samych rodziców, w ten sam sposób ( na ile to możliwe przy wychowywaniu chłopca i dziewczynki), a mimo to ja zawsze byłam spokojnym, nieśmiałym, i raczej grzecznym dzieckiem, a jeśli robiłam coś złego, to nie z premedytacją, a mój brat był, i jest nadal, awanturnikiem, wszędzie go zawsze pełno, i nie raz narobił kłopotów sobie i innym, a rodzice często byli wzywani do szkoły.

[historia]
Ocena: 0 (Głosów: 0) | raportuj
2 listopada 2016 o 14:21

A ja muszę, jako jedyna niestety, opowiedzieć o pozytywnym przykładzie :) Pod szkołą mojej córki od lat był problem z parkowaniem, który znam na szczęście tylko z opowieści, bo w wakacje przed pójściem mojej córy do pierwszej klasy, dyrektor w końcu wymusił na władzach miasta konieczne zmiany. Po obydwu stronach uliczki wydzielono dwie zatoczki, każda mieści ok.10-12 samochodów, a nad wszystkim stoi dumnie znak głoszący zakaz postoju dłuższego niż 5 czy 10 minut(nie pamiętam, bo my mamy blisko i chodzimy na piechotę, jak zresztą 80% uczniów naszej szkoły), od poniedziałku do piątku, w godzinach funkcjonowania świetlicy szkolnej. Przez pierwsze kilkanaście dni takiego stanu rzeczy stał tam w godzinach porannych policjant pilnujący wszystkiego, i informujący o zmianach. Dyrektor ogłaszał rodzicom gdzie tylko mógł, co udało się zrobić, a policja przez pierwszy miesiąc nikogo nie karała. Rodzice w miarę szybko dostosowali się do zmian, jakby nie było, na lepsze, a w czasie zebrań otwierana jest blokada, która broni wjazdu na plac przed szkołą, i wtedy rodzice mogą parkować tam, i w zatoczkach, bo zebrania zwykle są w godzinach w których zakaz już nie obowiązuje, i wszyscy są zadowoleni. Ale mamy bardzo fajnego, rzutkiego dyrektora i rozsądną, sympatyczną panią wicedyrektor, którzy starają się jak mogą, żeby szkoła jak najlepiej funkcjonowała, i co najważniejsze-słuchają tego co mają im do powiedzenia rodzice, i ściśle współpracują z radą rodziców, a z każdego zebrania r.r. zamieszczają obszerne sprawozdania, i bardzo się starają utrzymywać stałą komunikację z rodzicami, ale też i z dzieciakami.

[historia]
Ocena: 0 (Głosów: 0) | raportuj
5 września 2016 o 20:30

@nursetka: I dlatego mimo, że kiedyś mnie to drażniło, to teraz uważam, że to było genialne-na kliszy było 36 zdjęć. Jadąc na kolonię, jeśli w ogóle brałam aparat, to miałam jedną, max dwie klisze, i wtedy te zdjęcia były przemyślane i rzeczywiście przedstawiały rzeczy i chwile które naprawdę warto było uwiecznić. A teraz ludzie mają karty pamięci o jakichś kosmicznych pojemnościach, i napieprzają tych zdjęć jak szaleni. 400 zdjęć w tydzień mówisz? To prosto licząc, przy założeniu, że śpisz 6 godzin, daje nam około 3 zdjęcia na godzinę-naprawdę musisz sfotografować coś co 20 minut? A przy 4000 to już jakaś zupełna paranoja-wychodzi mi 31 zdjęć na godzinę... W tym roku byłam przez tydzień nad jeziorem z mężem, córą i teściem. Mieliśmy jeden aparat cyfrowy, a dorośli po telefonie z aparatem. W sumie przez ten tydzień zrobiliśmy po około 10 zdjęć każdym z telefonów, i może ze 30 aparatem. A i tak przeglądając te zdjęcia po powrocie stwierdziliśmy, że co najmniej kilkanaście było niepotrzebnych. Żeby nie było-ja też kiedyś miałam fazę fotografowania wszystkiego, zwłaszcza tuż po narodzinach mojej córki, kiedy kupiliśmy pierwszy porządny aparat cyfrowy. Przeszło mi kiedy zmienialiśmy komputer i przerzucałam wszystko ze starego kompa na nowy, poza tym postanowiłam wrzucić tam także wszystko z "luźnych" kart pamięci, pendraków, i innych miejsc i urządzeń na których znajdowały się jakieś nasze prywatne rzeczy. Spędziłam przy tym kilka godzin, a kiedy skończyłam, okazało się, że same tylko zdjęcia i krótkie filmiki zajęły niemal połowę całkiem sporego dysku, a nie były to bynajmniej zdjęcia zbierane przez całe życie, a jedynie przez około 3 lata...

[historia]
Ocena: 6 (Głosów: 6) | raportuj
18 sierpnia 2016 o 12:55

@wszyscy powyżej: Niestety, zgadzam się dziś z wami w całej rozciągłości. Jeśli już oddaję coś za darmo, to tylko znajomym i rodzinie, z zaznaczeniem (jeśli to coś małego), że jeśli im nie pasuje, to niech oddadzą dalej. Przy zmianie mieszkania pozbywałam się ścianki meblowej. Wystawiłam ją w internecie za niecałe 15% ceny pierwotnej-jeszcze tego samego dnia zadzwoniła do mnie dziewczyna, kulturalnie się dogadała, włącznie z pytaniem, czy przyczepka o konkretnych wymiarach wystarczy, żeby zabrać się na raz. Następnego dnia przyjechała z narzeczonym i przyszłym teściem. Zapakowali się w kilka minut, i ogólnie wywarli na nas bardzo pozytywne wrażenie. W dodatku przez telefon wspomniałam, że meble dotąd stały w pokoju córy, więc, żeby "nie było jej żal się z nimi rozstawać" (miała wtedy 5 lat) przywieźli jej czekoladę :)

[historia]
Ocena: -2 (Głosów: 4) | raportuj
13 sierpnia 2016 o 0:22

Jestem burakiem. Ale jeśli już wystawiam worek przed drzwi, to w momencie kiedy wiem, że a) będę wychodzić z domu za góra 30 minut, bo zwyczajnie mam taką sklerozę, że nawet kiedy postawię sobie śmieci przy drzwiach od wewnątrz, to w 9 na 10 przypadków zapominam ich zabrać, albo b) mój mąż właśnie wraca do domu, i kiedy widzi worek pod drzwiami od razu zabiera go do kontenera - on robi tak samo, kiedy wie, że ja będę w domu za kilka minut. A co do sąsiadów - mieszkam w bloku zamieszkanym w większości przez starsze osoby, które zwyczajnie nie mają sił na to, żeby wychodzić tylko ze śmieciami, i często widuję worki pod ich drzwiami, czekające, aż ktoś z domowników będzie wychodził z domu. Rozumiem to i nie mam do nich pretensji, ba, czasem nawet potrafię zgarnąć śmieci sąsiadów i wynieść je do kontenera. Tym bardziej, że starsi sąsiedzi nigdy nie zostawiają śmieci na klatce na dłużej niż 2 do 3 godzin. Ale jeśli widzę taki proceder pod drzwiami mieszkania, w którym mieszkają stosunkowo młodzi ludzie, a śmieci stoją przez noc, to zwyczajnie zwracam im uwagę. W przypadku jednych sąsiadów to nie działało. Najpierw zaczęłam im wkładać w drzwi kartki, z prośbą o szybsze zabieranie śmieci z klatki. Nie pomogło. Potem stawiałam im worek na wycieraczce, tak, żeby niemal w niego włazili wychodząc z domu. Nie pomogło. Zaczęłam im wieszać worek na klamce, więc kiedy wychodzili, śmieci waliły o podłogę, niejednokrotnie worek się rozwalił. Nie pomogło. Nie bardzo wiedziałam co jeszcze mogłabym zrobić, żeby nie było zbyt chamsko. Ktoś mnie na szczęście wyręczył. Inny wkurzony sąsiad wziął worek z ich śmieciami, i położył go na masce ich samochodu. Nie pomogło. Więc następnym razem nie kładł worka, tylko rozsypał jego zawartość. Pomogło, i to skutecznie, niedługo będzie już z 1,5 roku jak nie tylko wynoszą śmieci regularnie, ale nawet nie stawiają ich na klatce :)

« poprzednia 1 2 3 4 5 6 7 8 9 1015 16 następna »