Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

anulla89

Zamieszcza historie od: 4 marca 2011 - 3:58
Ostatnio: 21 lipca 2020 - 7:53
O sobie:

Skoro już tu zajrzałeś, to Ci powiem co nieco... Urodziłam się w 89' w najpiękniejszym polskim mieście (czyli oczywiście we Wrocławiu). Mam wspaniałego, gburowatego męża, i dwie wiecznie uśmiechnięte córki (roczniki 2008 i 2018). Poza tym jestem fanką kotów, mam jednego biało czarnego, przygarniętego wprost z chodnika pod blokiem, lenia o niesamowicie miękkim futerku, i drugiego, szroburego rozrabiakę, uzyskanego w identyczny sposób :) Tyle chyba Ci wystarczy? Miłego dnia życzę:)

  • Historii na głównej: 12 z 19
  • Punktów za historie: 2471
  • Komentarzy: 403
  • Punktów za komentarze: 1568
 
[historia]
Ocena: 0 (Głosów: 4) | raportuj
27 kwietnia 2020 o 15:29

@szafa: Wstawiając tu cokolwiek liczę się z tym, że na milion procent ktoś będzie miał mi coś do zarzucenia, poza tym zdaję sobie sprawę z własnych wad, błędów, zaniedbań, itd., itp., dlatego zazwyczaj staram się odpowiadać na pytania, ignorować ewidentne ataki (tu akurat nie ma ich znów tak dużo, ani nie są mocno drastyczne, nie raz widziałam jak autorzy byli mieszani z błotem(czasem słusznie, czasem nie), ja obrywam "lajtowo", i nawet nie całkiem za darmo), i nie przejmować zbytnio bzdurną krytyką (tą uzasadnioną biorę pod rozwagę, o ile sama wcześniej nie doszłam do takich wniosków), jedyne co mnie smuci, to fakt, że dawniej na tej stronie ludzie skupiali się głównie na właściwych "bohaterach" historii, a uwagi odnośnie zachowania opisującego zdarzały się marginalnie, i raczej w sytuacji kiedy ewidentnie dowalił gorzej niż rzekomy piekielny, a teraz mam wrażenie, że po przeczytaniu historii ludzie bardziej skupiają sie na wypunktowaniu tego, co autor zrobił źle, zupełnie pomijając, lub w małym procencie odnosząc się do opisywanych sytuacji. No ale tak się zmienił profil użytkowników posiadających tu konta, i wrzucając historię jestem tego świadoma.

Zmodyfikowano 1 raz Ostatnia modyfikacja: 27 kwietnia 2020 o 15:30

[historia]
Ocena: 1 (Głosów: 3) | raportuj
27 kwietnia 2020 o 15:16

@Armagedon: Od tej strony w sumie tego nie rozważałam, może i masz rację. Choć z drugiej strony zupełnie nie wyglądałana załamaną, smutną, czy przestraszoną, ale może dobrze się maskowała? Jednak kobieta w jej wieku chyba ogarnia antykoncepcję, twierdziła, że ciąża była zamierzona, ale nie wiem czy można jej wierzyć. A z wiekiem trafiłaś niemal idealnie, bo pierwszego syna urodziła mając 16 lat. Potem chwila przerwy, i kolejni synowie mają 21, 19 i 18. Około 10 lat temu straciła też jedno dziecko, właśnie tą upragnioną córkę, dlatego twierdziła, że bardzo się cieszy z dwóch córek, ale czy cieszy się naprawdę nie umiem stwierdzić. Za to ojciec rzeczywiście aż promieniał z radości.

Zmodyfikowano 1 raz Ostatnia modyfikacja: 27 kwietnia 2020 o 15:17

[historia]
Ocena: 0 (Głosów: 4) | raportuj
27 kwietnia 2020 o 11:24

@Tolek: Dałyśmy się "manipulować" (choć bardziej same się zmanipulowałyśmy) tylko przez pierwsze dwie doby, kiedy jeszcze nie wiedziałyśmy z jakim kwiatkiem mamy do czynienia, potem, co jest w historii napisane kilka razy, zwracałyśmy jej uwagę, nie raz dość ostro. Dlatego też położna interweniowała tylko raz na naszą prośbę, bo zazwyczaj same radziłyśmy sobie z panią Kasią, co jednak w żadnym stopniu nie umniejsza jej piekielności, tym bardziej, że upominałyśmy ją regularnie...

[historia]
Ocena: 1 (Głosów: 3) | raportuj
27 kwietnia 2020 o 9:55

@nursetka: Odpowiedziałam już pod drugą częścią: ja byłam 10 dni (poród w domu + sprawdzenie reakcji dziecka na moje leki), a pani Kasia 7(poród bliźniaczy + przysłali do niej psychologa, ale co z tego wynikło nie wiem, a przysłali, bo "olała" ciążę od strony medycznej, i koedyś leczyła się psychiatrycznie)

[historia]
Ocena: 2 (Głosów: 6) | raportuj
27 kwietnia 2020 o 9:51

@nursetka: Ja byłam 10 dni, pani Kasia 7. Tyle, że był grudzień, grzejniki na full, a pani Kasia dodatkowo w bluzie i długich spodniach. Wiele razy każda z nas zwracała uwagę położnym, pani Kasia była wiele razy upominana przez personel szpitala. I nie dawało to w zasadzie nic, poza bardzo krótkotrwałą poprawą. Wiem, że zachowanie pani Kasi zostało zasygnalizowane opiece społecznej, bo sama się o to skarżyła, ale szczerze mówiąc nie bardzo wiem, co jeszcze mógłby zrobić personel szpitala, poza rozmowami z nią, jej mężem, i zgłoszeniem tego do opieki? Chyba, że jest coś takiego, ale nie zostało zrobione? Nie wiem, piszę z pozycji laika, udręczonego obecnością tej kobiety..

[historia]
Ocena: 0 (Głosów: 0) | raportuj
23 kwietnia 2020 o 16:10

@Trepan: Masz rację, najwyraźniej mam szczęście, bo rzeczywiście jeszcze nigdy mnie nikt nie napadł, i mam nadzieję, że tak pozostanie :) Z CP właśnie to mnie rozwala, miałam i rewolwer i karabin i dubeltówki czarnoprochowe (ostała sie jeszcze tylko jedna dwururka, ale ją też zamierzam sprzedać), dlatego mam porównanie o ile bardziej potencjalnie niebezpieczna jest obsługa takiej broni, od obsługi broni współczesnej. Tak jak piszesz, nie da się tego szybko rozładować, proch do elaboracji w domu to też odpowiedzialność, krzywdę można taką bronią zrobić ogromną, a do jej kupienia wystarczy dowód osobisty, do kupienia prochu EKB, której wyrobienie jest formalnością (albo wycieczka do Czech), i nikt przy zakupie broni nawet nie zapyta "panie, a ty w ogóle umiesz to obsłużyć?" Wiem, że sporo sklepów oferuje krótkie szkolenie w cenie broni, lub za małą opłatą dodatkową, ale wiem też, że bardzo niewiele osób z tego korzysta, a moim zdaniem krótki kurs (choćby godzinny, z naciskiem na zasady bezpieczeństwa użytkowania) powinien być obowiązkowy przy broni bezpozwoleniowej... Może to i zalatuje jakimś ograniczaniem wolności, sama dawno temu byłam za powszechnym dostępem do broni bez żadnych ograniczeń, ale potem dorosłam :) i za dużo razy napatrzyłam się na strzelnicach na ludzi, którzy ze zwykłej, i łatwej do wyeliminowania niewiedzy, stanowili zagrożenie dla siebie i innych. Dlatego moim zdaniem takie kursy powinny być obowiązkowe. A w idealnej wizji świata taki kurs mógłby wystarczyć do zakupienia dowolnej broni, czy to CP, czy współczesnej. Co do kusz się nie wypowiem, bo niewiele wiem na ten temat :) Od niedawna w Polsce można kupić tłumik, ale znając zdolności interpretacyjne przepisów w wykonaniu KGP, cholera wie, czy za jego użycie nie będzie problemów, dlatego Firearms United pracuje nad ustaleniem jednej interpretacji, żeby dać to policji do przyklepania, i nie musieć się zastanawiać czy wolno tego użyć, czy może ma tylko służyć do ozdoby w domu :)

[historia]
Ocena: 0 (Głosów: 0) | raportuj
21 kwietnia 2020 o 11:46

@Trepan: A odnośnie czarnoprochowców, to to mnie właśnie rozwala w naszym ustawodawstwie. Broń współczesna, w kalibrze 22lr, czy 9x19 oczywiście może zabić, ale przy trafieniu w nogę, rękę, czy inne miejsce gdzie nie zahaczy żadnych organów wewnętrznych, zostawi "czystą" ranę, o stosunkowo niewielkim rozmiarze, a taki np. rewolwer w kalibrze 44, czyli jeden z najpopularniejszych, przy trafieniu w kończynę, zwyczajnie urwie lub rozszarpie taką kończynę tak, że w sumie nie będzie co zbierać. I broń CP jest do kupienia na dowód, a zdobycie współczesnej to droga przez mękę niemalże... Mam takie głupie marzenie, że kiedyś w Polsce do posiadania broni będzie wystarczyło coś w rodzaju patentu strzeleckiego. Nie jestem zwolenniczką modelu "amerykańskiego" gdzie każdy może wejść do sklepu i kupić dowolną "armatę", ale jestem zwolenniczką powszechnego dostępu do broni, po podstawowym przeszkoleniu. Tak, żeby każdy użytkownik wiedział jak się z bronią obchodzić i jak zachowywać się na strzelnicy, ale żeby zdobycie tej wiedzy i kupienie broni były proste, szybkie i tanie(a przynajmniej tańsze niż teraz).

[historia]
Ocena: 0 (Głosów: 0) | raportuj
21 kwietnia 2020 o 11:34

@Trepan: Nie, nie, nie. Zupełnie nie chodzi mi o to, że "nie strzelę, bo się boję i szkoda mi człowieka", tylko o to, że jeśli z sytuacji da się wyjść bez użycia broni, to nawet nie będę jej wyciągać. Jeśli natomiast już byłabym w sytuacji w której nie ma innego wyjścia, to nie miałabym oporów, tym bardziej, że ze swojej strony starałabym się zrobić wszystko, żeby jednak nie musieć do nikogo strzelać. A skoro strzeliłam, to postrzelony sam mnie do tego zmusił, więc nawet bym nie miała zbytnio poczucia winy. Sęk w tym, że prawo w naszym kraju działa tak, że nawet jeśli sąd uzna, że nie ma twojej winy, i zrobiłeś to co musiałeś, to zwykle i tak zamiast uniewinnienia stosuje się odstąpienie od wymierzenia kary, co jest równoznaczne z utratą pozwolenia, i moim zdaniem chore. Bardziej się mój komentarz miał odnosić do tego aspektu, może nie do końca jasno się wyraziłam, przepraszam. O tym, że mam obowiązek bronić swojej broni (śmiesznie to brzmi ;D) to doskonale zdaję sobie sprawę, dlatego mam zawsze poza domem broń pozabezpieczaną "zapinkami", w walizkach na kłódki, a przy dupie kaburę z zamaskowanym guzikiem do wypinania. Ale jeśli ktoś nie zagraża mojemu (i osób będących ze mną) życiu, ani nie próbuje odebrać mi broni, a "tylko" pieniądze czy przedmioty, to pewnie nawet nie pokażę mu, że mam przy sobie broń, chyba, że mnie do tego zmusi.

[historia]
Ocena: 4 (Głosów: 4) | raportuj
21 kwietnia 2020 o 11:03

Owszem, tu zawinił brak wyobraźni. A jak określić sytuację kiedy szłam (dawno temu, bo ze starszą córką) z wózkiem, głębokim, w środku niemowlak dwumiesięczny, a tu gość idący kilka kroków ode mnie, strzelił palącym się petem tak, że cudem dosłownie odbił się od zwisającej zabawki, i tylko obsypał dziecko popiołem, zamiast spaść mu na twarz... Sama jestem palaczem (już niedługo, bo moje fajki znikają z rynku, może to i lepiej), ale od kilku już lat zawsze noszę ze sobą mała, szczelnie zamykaną popielniczkę, bo strasznie mnie wkurzają wszechobecne na chodnikach pety...

Zmodyfikowano 1 raz Ostatnia modyfikacja: 21 kwietnia 2020 o 11:06

[historia]
Ocena: 7 (Głosów: 9) | raportuj
21 kwietnia 2020 o 10:58

@digi51: Co do zmian i wieczornych wyjść, przypomniała mi się dość zabawna rzecz. Urodziłam pierwszą córkę jako straszna gówniara, więc siłą rzeczy straciłam wiele dalszych znajomych, takich od imprezowania. Ale jedna z moich dobrych koleżanek kiedyś żartobliwie "oskarżała" mnie, że już nie da się mnie wyciągnąć na piwo, lub kilka piw, więc też trochę żartem odpowiedziałam jej "poczekaj z 10 lat, jak mi córka podrośnie, to obiecuję, że się z tobą upiję, jak tak bardzo. chcesz". Minęło 10,5 roku, znajoma żyjąca dotychczas za granicą, wróciła do kraju, spotkałyśmy się, i mówi do mnie takie oto słowa (też żartem): "Widzisz, tak się można z tobą umawiać! Miałyśmy się wspólnie napić, a ty co? A ty drugą córkę urodziłaś!" (między dziewczynami jest dokładnie 10 lat i 2 miesiące różnicy). Mówię " no wybacz kochana, tak wyszło :) ale chyba nie będziesz się gniewać?" Na co ona, z szelmowskim uśmiechem "nie no, w sumie to nawet dobrze, bo widzisz, ja właśnie przyszłam ci powiedzieć, że też nie mogę, bo w ciąży jestem, tak że teraz będziemy na siebie nawzajem czekać." :D

[historia]
Ocena: 0 (Głosów: 4) | raportuj
21 kwietnia 2020 o 0:45

@aegerita: To co niżej + nie, nie dałabym dwulatkowi wyprowadzić psa na spacer, ale stanie przy stole i patrzenie na dwie myszy, kiedy ja jestem tuż obok, to nie to samo co samodzielny spacer z psem. A o drugiego kota stoczyłam zażarty bój z mężem (jeszcze czasem marudzi, ale nie ma siły przebicia), właśnie dlatego, że szkoda mi było jednego futra jak łaziło takie samotne po domu :)

[historia]
Ocena: -3 (Głosów: 7) | raportuj
21 kwietnia 2020 o 0:40

@Aniela: Ale wiesz, to nie było pilnowanie w stylu "masz tu zwierza i jesteś w 100% odpowiedzialna za jego dobrostan", tylko "pilnowanie", tzn. ja kucam metr obok, a ty sobie popatrz na myszy i daj znać jakby próbowały złazić ze stołu. Wypadki mają to do siebie, że są raczej niespodziewane, bo gdyby przyszedł mi do głowy scenariusz, który się wydarzył, to bym mu zapobiegła. Nie raz wcześniej robiłyśmy dokładnie to samo, myszy latały po stole, córka miała radochę obserwując, i wszystko było ok. Owszem, jest w tym moja wina, nie przeczę, z sytuacji wyniosłam naukę i jestem ostrożniejsza, córka tak samo. Szkoda myszy, ale nie przesadzajmy, tym bardziej, że chyba każdy zrobił w życiu coś czego żałuje, a dałoby się tego uniknąć przy większej ostrożności.

[historia]
Ocena: 1 (Głosów: 1) | raportuj
21 kwietnia 2020 o 0:30

@Jorn: Absolutnie nie, w przypadku większości ludzi, ale ta akurat osoba uważa się z "eksperta" w kwestii zwierząt domowych, począwszy od psów, kotów i gryzoni właśnie, przez rybki i inne zamieszkujące terraria i akwaria, a na papużkach skończywszy. Mój błąd, że nie napisałam tego w histori, a to chyba jednak istotny szczegół :)

Zmodyfikowano 1 raz Ostatnia modyfikacja: 21 kwietnia 2020 o 0:31

[historia]
Ocena: 11 (Głosów: 15) | raportuj
21 kwietnia 2020 o 0:09

Nie miałaś "przyjaciólki", tylko dobrą koleżanką. Ona w tobie też nie miała przyjaciółki, tylko dobrą koleżankę. Bo przyjaciele nie zachowują się w stosunku do siebie ani tak jak ona traktuje ciebie, ani tak jak ty traktujesz ją. Jej życie się zmieniło, twoje pewnie też, wasza relacja także się zmieniła. Tobie to nie odpowiada, a ona nawet tej zmiany nie zauważyła. Mam przyjaciółkę, jedną, od wczesnej podstawówki. Nasza relacja ewoluowała przez tyle różnych poziomów, że nawet nie umiałabym ich wszystkich wymienić. Były lata kiedy spędzałyśmy ze sobą po kilkanaście godzin na dobę, a były i takie, kiedy nie widziałyśmy się po kilka miesięcy. Mimo to zawsze byłyśmy dla siebie przyjaciółkami. Ja mam dwie córki, i jestem 12 lat po ślubie, moja przyjaciółka zaręczyła się jakiś czas temu i pod koniec tego roku bierze ślub. Ja nigdy nie wypytywałam jej o plany względem dzieci, a ona z kolei sama czasem zabiera moją starszą córę na weeken do siebie, i jest jej ulubioną ciotką. Nasze życia i domy różnią się jak dzień i noc, ale te różnice nigdy nie były powodem do "zawieszenia", czy zerwania naszej przyjaźni. A jeśli naprawdę uważacie się za przyjaciółki, to pewnie jeszcze się dogadacie.

[historia]
Ocena: 1 (Głosów: 5) | raportuj
18 kwietnia 2020 o 18:32

@anulla89: wycięło mi z edycji: Właśnie to jak zareagowała sprawiło, że ta historia w ogóle się tu znalazła. Znajoma może i nie była jakąś bliską mi osobą, ale jednak znała mnie kiedyś na tyle dobrzr, że wiedziała, że w moim domu nie krzywdzi się zwierząt, ba, nawet kiedyś była trochę zaangażowana w akcję szukania domu dla kota którego znalazłam, a nie mogłam wtedy zatrzymać, dlatego tym bardziej zszokowało mnie to co, i jak mówiła.

[historia]
Ocena: 1 (Głosów: 9) | raportuj
18 kwietnia 2020 o 18:18

@black_lemons: Opowiedziałam, bo dopytywała. Najpierw ograniczyłam się do stwierdzenia, że nasze myszy niestety odeszły przedwcześnie. Zapytała co się stało, więc usciśliłam, że obie były ofiarami nieszczęśliwych wypadków. Dopytywała dalej, więc dopowiedziałam, że jedną niechcący udusiła moja dwuletnia wtedy corka, a drugą dopadł pies sąsiadki. Dopytywała dalej, więc opowiedziałam to co stoi w historii. W czasie rozmowy zachowywała się normalnie, dopiero potem wybuchła, dlatego właśnie uznałam, że coś z nią jest jednak nie tak. @Habiel: zdecydowanie była kobieta, a historia zniknęła na prośbę kolegi, tak samo jak na jego prośbę się pojawiła. I szczerze mówiąc moja wiarygodność w ocenie ludzi których nie znam jest dla mnie dość mało znacząca, ja też nie wierzę we wszystko co ludzie tu wrzucają :)

Zmodyfikowano 2 razy Ostatnia modyfikacja: 18 kwietnia 2020 o 18:19

[historia]
Ocena: 5 (Głosów: 11) | raportuj
18 kwietnia 2020 o 14:54

@minutka: Ano szkoda... Ale przynajmniej pierwsza nie zmarła zupełniie na marne, bo córka (choć wcześniej też nie miałam powodów do narzekania) od tamtej pory podchodziła do zwierząt z niemal nabożną czcią, i nigdy żadnego nie ruszała bez wyraźnego pozwolenia. I mało tego, dyscyplinowała dzieciaki w swoim otoczeniu, i tłumaczyła, że zwierzątka są delikatne, można im zrobić krzywdę nawet niechcący, i dlatego trzeba uważać, dobrze je traktować i nie męczyć.

[historia]
Ocena: 15 (Głosów: 27) | raportuj
18 kwietnia 2020 o 14:34

@SirVimes: @SirVimes: 1. Te konkretne myszy nie były z zoologicznego, ale "żywotność" mają zbliżoną, wzmianka o sklepie miała służyć temu, że myszy były hodowlane, a nie polne. A nie były z zoologa właśnie ze względu na to o czym piszesz, bo choć te 10 lat temu jeszcze jakoś bardzo ludzi nie uświadamiano w tej kwestii, to ja, jako, że w liceum miałam kilka szczurów, zdawałam sobie z tego sprawę. Dlatego, poza jednym zwierzakiem kupionym jak miałam z 10 lat, nigdy nie kupiłam żadnego zwierza w sklepie zoologicznym. 2. Najpierw były dwie, a ponieważ były urodzone w tym samym miesiącu, zakładaliśmy, że pożyją mnw. tyle samo. Druga nie żyła sama tak znowu długo, rozważaliśmy już przyprowadzenie jej towarzystwa, ale zmarła tragicznie zanim się na to zdecydowaliśmy. 3. Tu akurat racja, ale cholery nie dało się powstrzymać, więc zamiast z nią walczyć o nie wychodzenie, dostosowałam w miarę możliwości mieszkanie, żeby sobie krzywdy nie zrobiła. A akurat z wyciąganiem jej z ciemnych zakamarków nie było problemu, bo jak pisałam była naprawdę inteligentna, i wyłaziła sama kiedy w odpowiedni sposób się na nią postukało i poskrobało po podłodze. 4. A skąd pomysł, że dziecko było ze zwierzami bez nadzoru? Kucałam tuż obok czyszcząc klatkę. Córa była poinstruowana, i przestrzegała instrukcji, że ma myszy nie zaczepiać, nie brać do rąk, ręce może trzymać na stole, ale ma nie próbować zwierzaków łapać, czy głaskać jak nie stoję tuż nad nią. Wypadek z myszą był naprawdę wypadkiem, a nie zaniedbaniem, bo córa przestraszyła się kiedy mysza ją połaskotała i zadrapała, dlatego próbowała ją wyciągnąć. Sama doszła później do wniosku (dwulatka zaznaczam), że powinna była jakoś dać mi znać co się dzieje, ale przestraszony maluch nie jest najbardziej racjonalną istotą na ziemi. Wbrew temu co sobie wyobrażasz, zdaję sobię sprawę z tego, że zwierzęta mają uczucia, i że nie są zabawkami. Dlatego m.in. dziecko "pomagało" mi w opiece nad zwierzakami, żeby też się tego nauczyć. Owszem, w kwestii odejścia myszy mam sobie conieco do zarzucenia, ale nazywanie mnie chorą sadystką to jakiś kompletny kosmos. Mam nadzieję, że poprostu cię poniosło, a nie że jesteś psycholem pokroju opisanej dziewczyny... Dodam, że te myszy miałam, jak jest zaznaczone kilkukrotnie, ładnych parę lat temu, więc tym bardziej pisanie i mówienie mi w czasie teraźniejszym, bez wiedzy na temat tego jak obecnie wygląda mój stosunek i poziom wiedzy o zwierzętach domowych, że jestem nienormalna jest conajmniej słabe.

[historia]
Ocena: 0 (Głosów: 0) | raportuj
17 kwietnia 2020 o 18:13

Jestem pozytywnie zaskoczona ilością użytkowników piekielnych znających Buraka. I bardzo negatywnie "zaskoczona" tym, że ktoś bezczelnie niemal słowo w słowo przepisał nam tu jego filmik... Co do samej treści, to zgadzam się w 100% Powiem więcej-mam pozwolenie na broń, czasem ją noszę (w drodz z i na strzelnicę, kiedy jadę kupić np. kaburę, albo po kolejną broń, itd., oczywiście nosze zgodnie z prawem, tzn. nie załadowaną, ale załadowanie broni to kwestia sekundy) i nie wyobrażam sobie, że miałabym ją wyciągnąć na jakiegoś osiedlowego rzezimieszka. Już nawet nie chodzi o to, że nie ma co idioty prowokować do walki na śmierć i życie, ani nawet o to, że nie mam ochoty uszkadzać człowieka za kilka stów, ale w mojej sytuacji trafienie takiego debila i skuteczna przed nim obrona zakończyłaby się na 150% odebraniem mi pozwolenia, a tego wolałabym uniknąć. Zatem zwyczajnie staram się nie narażać na potencjalnie niebezpieczne sytuacje, a jeśli mi się taka nie daj borze zielony przytrafi, to prędzej kopnę napastnika w jaja i zwieję, niż zacznę do niego strzelać. Natomiast zupełnie inaczej ma się sprawa z czarnoprochowcami, na które w Polsce nie trzeba pozwolenia, na pierwszy rzut oka widać, że to nie zabawki, i słyszałam już o dwóch przypadkach obrony koniecznej z ich użyciem, w których broniący się nie został skazany za jej przekroczenie.

[historia]
Ocena: 1 (Głosów: 1) | raportuj
16 kwietnia 2020 o 1:32

@jotem02: Dokładnie. Córka chodzi do szkoły publicznej, nazjwyklejszej podstawówki pod słońcem. Ale z sensowną kadrą. Owszem, słyszałam dobre opinie o tej szkole, ale nie jest to żadna "prestiżowa" czy "najlepsza" szkoła. Mało tego, teoretycznie powinnien być u nas burdel straszliwy, bo "dopiero co" (znam przynajmniej dwa identyczne przypadki, gdzie nadal mają problemy z organizacją czegokolwiek) połączono naszą podstawówkę z byłym gimnazjum, i nauczyciele z obu szkół pracowali na dwa budynki, i dwa razy więcej uczniów. Nieoficjalnie mamy "podwójną" dyrekcję, ale jakimś cudem potrafią się dogadać, zamiast walczyć moędzy sobą, i widać efekty. Wiadomo, że nie jest idealnie, szkoła jest niedofinansowana, co jakiś czas rodzice słyszą prośby o wpłatę na to czy tamto (dobrowolnie), ale nie mogę powiedzieć złego słowa o szkole (czyli de facto nauczycielach, bo to ludzie tworzą miejsce).

[historia]
Ocena: 10 (Głosów: 12) | raportuj
13 kwietnia 2020 o 22:32

Z każdą kolejną historią o nauce zdalnej, zaczynam coraz bardziej doceniać szkołę mojej córki, i przede wszystkim dyrekcję. Od samego początku wszystkie ważne informacje dostajemy na dziennik elektroniczny, i na głównej stronie szkoły. Na stronie jest także zakładka z materiałami dodawanymi przez nauczycieli, i jest to jedyne miejsce z którego korzystanie jest obowiązkowe. Każda klasa dostała osobne hasło, i tam nauczyciele wrzucają wszystkie materiały. Wychowawczyni córki i nauczycielka historii uruchomiły ponadto zajęcia w microsoft teams, każdemu uczniowi założyły konto w aplikacji, wysłały dokładną instrukcję jak się do niej dostać i ją obsługiwać, i prowadzą w niej zajęcia online, ale nieobowiązkowe, tylko dla chętnych (ale obie babki są świetnymi nauczycielkami, więc na zajęciach zwykle są wszyscy uczniowie). Ale najważniejsze w tym wszystkim jest to, że dyrekcja naprawdę pilnuje żeby nauczyciele nie przesadzali z ilością materiału, w każdej sprawie można się ze wszystkimi łatwo i szybko skontaktować, i jeszcze nie słyszałam narzekania od żadnego znanego mi rodzica dziecka z naszej szkoły. Mało tego, dyrektor na samym początku nakazał nauczycielom informować go o uczniach którzy w ogóle, lub sporadycznie logują się po zadania, bo kombinował, załatwiał, i udało mu się skądś wytrzasnąć komputery do wypożyczenia uczniom którzy mieli z tym problem, a ta lista była mu potrzebna do wstępnego określenia zapotrzebowania, i potem wychowawcy dzwonili i pytali, czy uczeń ma dostęp do kompa, czy jest potrzeba zorganizowania go ze szkoły. Już dawno wiedziałam, że mamy fajną szkołę i ogarniętą dyrekcję, ale teraz tym bardziej to widać.

[historia]
Ocena: 27 (Głosów: 27) | raportuj
13 kwietnia 2020 o 22:13

@starajedza: Widzę, że nick zobowiązuje, bo styl większości twoich wypowiedzi jest subtelny jak taran bojowy... Każdy przeżywa żałobę inaczej, i jeśli komuś ma się zrobić lżej kiedy się wypłacze, to kimże ty jesteś żeby mówić że to nie jest normalne? Owszem, jakby tam zaczęły drzeć szaty, rwać włosy z głowy, i zawodzić bardziej niż antyczne płaczki, to byłoby to trochę za bardzo odjechane, ale płacz rodziny na pogrzebie to coś najnaturalniejszego pod słońcem. Dobrze, że matka i siostry nie miały okazji słyszeć komentarza tej kobiety. Ludzie potrafią być czasami okropnie bezmyślni w swoim egoizmie...

Zmodyfikowano 2 razy Ostatnia modyfikacja: 13 kwietnia 2020 o 22:15

[historia]
Ocena: 3 (Głosów: 3) | raportuj
11 kwietnia 2020 o 23:21

@kurzajka: Coś ty, ona jest tak głęboko przekonana o swojej wyższości nad wszystkimi wokół, że jak jej 99 osób z rzędu powie "stuknij się w łeb, bo zachowujesz się jak psychiczna", to odwróci się do 100 osoby i powie "no popatrz, nienormalni jacyś", z miną mówiącą "matko kochana, co ja muszę znosić z tymi debilami". To jest przypadek niereformowalny. Taki typ poprostu, który uważa, że wszystko robi najlepiej, jest najmądrzejszy i stoi moralnie ponad wszysykimi szaraczkami. Dobrze, że przynajmniej nie twierdzi dodatkowo, że jest najpiękniejsza, bo to już byłoby mało zabawne ;)

[historia]
Ocena: 2 (Głosów: 2) | raportuj
10 kwietnia 2020 o 15:51

@jonaszewski: Dzięki. I rzeczywiście jest "ciut" długo, już obiecałam wyżej poprawę przy pisaniu kolejnych historii. A punkt kulminacyjny może nastąpić jak szwagierka wróci do ojczyzny, choć mam nadzieję, że jednak nie, i nie przysporzy mi okazji do dopisania dalszego ciągu... :)

[historia]
Ocena: 0 (Głosów: 0) | raportuj
6 kwietnia 2020 o 15:56

@anulla89: I zapomniałam jeszcze dopisać, a nie mogę już edytować, że poza bieżącymi wpływami, miała też oszczędności, których nie chciała ruszać, a które bank doskonale widział, bo były na tym samym koncie. A nie chciała ich ruszać tak bardzo, że wolała dobrać gotówkę do kredytu konsolidacyjnego. I w sumie miała rację, bo oszczędności bardzo się jej przydały kiedy zachorowała. I skończyły się jeszcze zanim odeszła (to tak jakbyś miała zapytać dlaczego nie weszły do spadku)

« poprzednia 1 2 3 4 5 6 7 8 9 1015 16 następna »