Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

anulla89

Zamieszcza historie od: 4 marca 2011 - 3:58
Ostatnio: 21 lipca 2020 - 7:53
O sobie:

Skoro już tu zajrzałeś, to Ci powiem co nieco... Urodziłam się w 89' w najpiękniejszym polskim mieście (czyli oczywiście we Wrocławiu). Mam wspaniałego, gburowatego męża, i dwie wiecznie uśmiechnięte córki (roczniki 2008 i 2018). Poza tym jestem fanką kotów, mam jednego biało czarnego, przygarniętego wprost z chodnika pod blokiem, lenia o niesamowicie miękkim futerku, i drugiego, szroburego rozrabiakę, uzyskanego w identyczny sposób :) Tyle chyba Ci wystarczy? Miłego dnia życzę:)

  • Historii na głównej: 12 z 19
  • Punktów za historie: 2471
  • Komentarzy: 403
  • Punktów za komentarze: 1568
 
[historia]
Ocena: 6 (Głosów: 6) | raportuj
10 czerwca 2020 o 10:19

Matko, jak ja nie znoszę jak ktoś próbuje tykać moją młodszą córkę! Pewnie bym cię nie zwyzywała, bo jednak odrobinę kultury mam, ale na bank usłyszałabyś, że masz nie dotykać mojego dziecka, zwłaszcza po twarzy i dłoniach. Zrobiłaś coś głupiego, i dziwisz się, że ktoś cię za to opieprzył?

[historia]
Ocena: 0 (Głosów: 0) | raportuj
9 czerwca 2020 o 11:49

Moja osk ("akademia dobrej jazdy" we Wrocławiu) w czasie mojej nauki była drugą pod względem zdawalności w mieście, twierdzili, że dlatego, iż jako jedni z pierwszych wprowadzili wewnętrzny praktyczny. Podchodziłam do niego trzy razy, za każdym razem uwalili mnie na takiej bzdurze, że głowa mała, i szybko dowiedziałam się dlaczego - po trzecim egzaminie usłyszałam, że wystawią mi zaświadczenie o ukończeniu kursu od ręki, jeśli wykupię jeszcze 10 godzin jazd. Godzina kosztowała wtedy u nich jakoś 55 czy 60zł (razy 10h=6 stów..) a cały kurs 1200,-... Młoda wtedy byłam, uniosłam się honorem jak idiotka, i powiedziałam, że nie zapłacę. Jakiś czas temu stwierdziłam, że jednak prawko przydałoby mi się bardziej niż wtedy, i pomyślałam, że skoro opłaciłam tam już kurs, wyjeździłam godziny, to pójdę i się z nimi dogadam. Niech stracę, dopłacę to co tam sobie wymyślili, to i tak mniej niż nowy kurs. Ale w biurze na ul.Sienkiewicza (tam chodziłam na na teorię i tam wszystko załatwiałam) pani stwierdziła, że oni już nie mają żadnych dokumentów potwierdzających moje uczestnictwo w kursie, więc muszę opłacić kurs od nowa, ewentualnie skontaktować się z instruktorem, jeśli on ma swoje prywatne zapiski, to >może< dostanę jakąś zniżkę. Wszystkie informacje wyszarpane od niej po dwa słowa, kontaktu do instruktora oczywiście nie udało mi się dostać, a pokazane przeze mnie dwa z trzech potwierdzeń wpłaty za kurs (płaciłam w trzech ratach), zostały kompletnie zignorowane, bo "ja nie mam w komputerze, ani w segregatorach, może w głównej siedzibie firmy coś jeszcze będzie" (oczywiście od niej nie dowiedziałam się która to ta główna, a filii mają w mieście kilka, jeśli nie kilkanaście, sama rzecz jasna też nawet tam nie zadzwoniła). Wyszłam wkurzona jak nie wiem, i uznałam, że nie dam się dwa razy rżnąć tej samej firmie, a na kopanie się z nimi nie miałam ani czasu ani ochoty, i za parę dni zapisuję się na kurs gdzie indziej. Ale 1,5tys. poszło się paść bo, zanim wyskoczyli z tą dopłatą, sama dokupiłam kilka godzin przed kolejnymi egzaminami wewnętrznymi...

[historia]
Ocena: 0 (Głosów: 0) | raportuj
8 czerwca 2020 o 22:23

Mniejsza z tym, że historia stara... Ten gość szalenie przypomina mi mojego teścia. Wytłumaczyć mu cokolwiek to droga przez mękę, ale tłumaczyć mu skąd się wzięły jakieś błędy w rozliczeniach, fakturach (zwłaszcza za telefon), i innych płatnościach, to już sport ekstremalny, tylko dla ludzi o żelaznych nerwach... Jakiś czas temu miał tak, że dopiero na fakturze miał rozliczane jakieś tam zniżki, które w sumie obniżały mu rachunek telefoniczny o ponad 30zł. A on kilka razy w miesiącu sprawdzał stan konta na telefonie, wpisując krótki kod, a tam oczywiście wyświetlała mu się kwota do zapłaty bez uwzględnionych zniżek. Najpierw biegał z tym do salonu (współczuję konsultantom...), w końcu stwierdził, że on nie rozumie z tego co oni mu tłumaczą dlaczego w telefonie pokazuje mu się taka duża kwota, i poprosił żebym poszła z nim, to może ja zrozumiem i mu lepiej wytłumaczę. Przez kilka kolejnych miesięcy próbowałam mu to wytłumaczyć, w końcu zrezygnowana, powiedziałam, żeby nie sprawdzał nic na telefonie. Posłuchał dopiero po kilku kolejnych miesiącach, w czasie których oczywiście wciąż dopytywał mnie dlaczego tak dużo mu naliczają... Teraz w podobnych sytuacjach, jeśli nie rozumie po trzecim tłumaczeniu, za kolejnym razem zmyślam byle co, byle dotarło, i jak narazie działa... A, i mój teść też nie raz chciał płacić tę wyższą kwotę, bo za nic nie mógł przyjąć do wiadomości, że prawdziwa jest ta bardziej korzystna dla niego opcja.. Prędzej doszukiwał się spisku, polegającego na tym, że jak zapłaci mniej, to za kilka miesięcy dostanie wezwanie do zapłaty z kosmicznymi odsetkami... Ze dwa razy wpłacił więcej, i w kolejnym miesiącu dopiero były jaja, jak musiałam najpierw sama dojść, dlaczego ma do zapłacenia np. 25zł, zamiast 55zł, a potem jeszcze mu to wytłumaczyć...

[historia]
Ocena: 6 (Głosów: 20) | raportuj
31 maja 2020 o 13:58

Aleście polecieli... Z tego co widzę, autor nie napisał ani słowa na temat tego co jeszcze robi, lub czego nie robi dla kotów w jego okolicy. Nie zająknął się też na temat tego czy ma jakieś zwierzęta w domu, czy nie, więc równie dobrze może nie mieć ich wcale, jak i posiadać całe stadko znajd. Odniósł się w historii tylko do jednego aspektu, i opisał zayczajną kradzież, która go oburza, i powinna oburzać każdego normalnego człowieka. A wy na podstawie jednej informacji, kompletnie nie znając pozostałych okoliczności, objechaliście go z góry na dół. Owszem, samo dokarmianie, bez żadnych dodatkowych działań, nie jest najlepszym pomysłem, ale historia jest zupełnie o czym innym, i do tego aspektu, który nawet bez żadnych dodatkowych informacji jest wystarczająco piekielny, nie odniósł się w komentarzu prawie nikt... I proszę, darujcie sobie teksty, że piekielność jej zachowania jest oczywista, więc o niej nie pisaliście. Baba z historii jest zwykłą złodziejką, w dodatku jest bezmyślnie okrutna, bo pozbawia inne jedzenia istoty, które, w przeciwieństwie do jej psa, nie mają innego jego żródła (owszem, mogą zapolować, ale piszę o jedzeniu dostarczanym przez człowieka). Gdyby w historii zamiast jedzenia dla kotów występowało jakieś inne dobro materialne, nie wiem, np. zasadzone kwiaty, które baba by sobie ścinała, albo woreczki na psie odchody, wyłożone do bieżącego użytku, które zabierałaby całymi rolkami, to komentarze wyglądałybu zupełnie inaczej. To, że jedna osoba robi coś czego nie pochwalacie nie sprawia automatycznie, że opisana przez nią sytuacja jest mniej piekielna, i zasługuje na mniejsze potępienie. Niestety już od dłuższego czasu zauważam na tej stronie taką tendencję wśród komentujących, że nie ważne co, i jak bardzo piekielnego opisuje autor, ważne, żeby znaleźć jego błąd i mu go wytknąć, a jeśli błędu nie ma, lub jest niewielki, to tak nadinterpretować i dopisywać swoje wymysły, żeby było do czego się przyczepić. Wy nie potrzebujecie prawdziwych problemów i wrogów, bo świetnie potraficie sobie je wykreować, a potem atakować zawzięcie własne kreacje...

[historia]
Ocena: 4 (Głosów: 4) | raportuj
29 maja 2020 o 22:22

Mnie tu dodatkowo rozwala jeszcze jeden aspekt. Wiem, że przepisy nie pozostawiają miejsca na logikę, ale gdyby tak było, to sytuacja byłaby idiotyczna ze względu na to, że jesteś uprawniony do darmowych przejazdów z jakiegoś konkretnego powodu, a fakt, że w tym jednym momencie nie miałeś papierka, który to potwierdza, nie sprawia, że automatycznie zniknął powód z którego masz te przejazdy. Zwłaszcza, że dostarczyłeś dokumenty potwierdzające, że w sposób ciągły, bez żadnych przerw występował powód dla którego dostałeś ulgę, w momencie kontroli również występował, tyle, że nie był na tamtą chwilę odpowiednio udokumentowany, ale przecież kurka istnial...

[historia]
Ocena: 5 (Głosów: 5) | raportuj
28 maja 2020 o 10:56

Och, jak ja świetnie rozumiem wszystkich komentujących... Już nie pożyczam książek nikomu, chyba, że osobie z takimi samymi poglądami na tę kwestię jak ja, i tylko w formie wymiany, czyli ja pożyczam jakąś pozycję, a znajomy pożycza mi na ten czas jakąś swoją książkę. Ale i tak bardziej niż lekkie zniszczenie książki (czyli nie wygląda, ale da się czytać), denerwuje mnie kiedy ktoś książki w ogóle nie odda. Pozbyłam się w ten sposób kilku fajnych książek... Najbardziej z tej kategorii wkurzyły mnie dwie sytuacje. Jedna, kiedy koleżance z klasy pożyczyłam "hobbita" i wszystkie trzy części "władcy pierścieni", i jakieśdwa fantastyczne czytadła ona oddawała mi książki w ratach, i odzyskałam tylko hobbita, oba czytadła i pierwszą część trylogii, a kiedy dopytywałam o pozostałe, uparcie twierdziła, że ich ode mnie nie pożyczała, i jeszcze bezczelnie pytała, czy jak już je znajdę, to jej pożyczę... Z kolei gdy byłam nastolatką (już uczuloną na pożyczanie książek, więc zdarzało mi się to szalenie rzadko), znajoma moich rodziców wypatrzyła sobie w mojej biblioteczce kilka książek, które chciała pożyczyć, ale zamiast zapytać mnie, poszła do moich rodziców, a oni niemal zmusili mnie do pożyczenia jej tych książek (w sumie głównie tato, bo to dusza człowiek, i nie dociera do niego zupełnie, że nie wszyscy są tak uczciwi i godni zaufania jak on; mama za to sama jest fanatycznym czytelnikiem, i też już się sparzyła na pożyczaniu, więc tym razem nie naciskała, tylko zapytała). No i oczywiście nie wszystkie książki do mnie wróciły, a jak dorwałam znajomą i poprosiłam o zwrot pozostałych, to twierdziła, że przecież wszystko mi oddała, ale skoro wydaje mi się, że nie , to ona się rozejrzy w domuzwiązku dla spokoju sumienia... Nie muszę chuba dodawać, że książek "nie znalazła"? Ale za to kilkanaście lat później usłyszałam od jej syna, że moje książki on zniszczył (miał wtedy jakieś dwa lata, więc nawet nie mogę się na niego powkurzać za bardzo), a jego matce było wstyd oddać mi pobazgrane, więc nie oddała wcale. Ale przynajmniej chłopak w porządku, bo sam stwierdził, że oddać zniszczone było jej wstyd, ale nie oddać wcale i kłamać już nie, natomiast odkupienie nawet nie przyszło jej do głowy. Za to on poczuwa się do odpowiedzialności, więc jeśli podam mu tytuły, to on je odkupi. Po tylu latach już nawet nie bardzo pamiętałam co to było, poza tym część sama odkupiłam, ale była jedna pozycja, której było mi szkoda, a jakoś nie miałam okazji wcześniej jej dostać, i ten jeden tytuł mu podałam, a po dwóch tygodniach dostałam książkę, kwiatka i czekoladki :) A tak w ogóle, to wiecie, że komentujemy historię z 2017r.? Bo autorka ostatni raz logowała się w styczniu 2018r. ...

[historia]
Ocena: 4 (Głosów: 4) | raportuj
25 maja 2020 o 11:05

Ostatnio gdzieś widziałam całkiem mądre zdanie dotyczące facebooka. Pod wpisem podobnym do twojego, w którym autor narzekał, że fb jest głypi, że co chwilę wyświetlają mu się jakieś śmieci, itd., itp., ktoś napisał, że to nie jest wina fb, ani nawet ludzi, którzy "zaśmiecają" twój widok strony, a twoja. Tak, dobrze czytacie: wasz fb jest taki jak wy. Masz możliwość zablokowania treści, które ci nie pasują, masz możliwość dodawania stron i osób, które cię interesują, a facebook ogólnie działa na takiej zasadzie, że filtruje i podrzuca ci treści, które mogą cię zainteresować, na podstawie twojej na nim aktywności. Zatem twój facebook jest taki jak ty, jest odbiciem twoich zainteresowań, wyszukiwań, sam dobierasz swoich znajomych (masz możliwość nie obserwować swoich znajomych), więc jeśli coś na facebooku ci nie pasuje, uważasz, że wyświetla ci głupoty, a twoi znajomi są niezbyt inteligentni, czy interesujący, to wybacz, ale to jest tylko odbicie tego, co siedzi w tobie. Oczywiście nie jest to idealnie odwzorowane, i głupotą byłoby ocenianie kogoś na podstawie jego ściany na fb, ale już siebie samego dobrze przeanalizować pod takim kątem (z odpowiednim dystansem rzecz jasna). A co do rzeczy, które ludzie tam publikują, i ogólnie twojego posta, to oczywiście masz poniekąd rację, ludzie wrzucają tam bez zastanowienia masę bzdur, ale narzekanie na to, to temat do co najwyżej krótkiej pogawędki przy kawie z przyjaciółką, a nie problem, który zasługuje na poruszenie go na piekielnych. Sama mam kilkoro znajomych, którzy lekko przesadzają z uzewnętrznianiem się na fb, ale zwyczajnie przestałam ich obserwować i tyle. Jednak rozumiem ogólnie o co ci chodzi. Mam np. taką koleżankę, która od lat już wrzuca na swojego facebooka na zmianę zdjęcia swojej szczęśliwej, uśmiechniętej gromadki dzieci, czasem razem z rodzicami, a innym razem długaśne posty w których narzeka, i to tak naprawdę grubo, na swojego męża, lub jakieś krótkie teksty, typu "wszyscy faceci to świnie", "jeśli chcesz sobie zmarnować życie, to wyjdź za mąż", i inne takie. Teksty są na tyle ostre, że ja gdybym myślała w ten sposób o swoim mężu, to już dawno byłabym rozwódką, tymczasem ona z narzekania na faceta (którego sama sobie przecież wybrała), uczyniła sobie coś w rodzaju hobby, i masturbuje się komentarzami, wyrażającymi całe spektrum uczuć wyrażających poparcie dla niej, od współczucia, przez oburzenie, aż po przeprosiny jej męża, na które najczęściej odpowiada "spierd@#&!", lub wypisuje litanię kolejnych zarzutów. Po którymś z kolei takim poście uznałam, że mój poziom zażenowania i zniesmaczenia został już przekroczony, i przestałam ją obserwować. Co ciekawe, w kwestiach, które nie dotyczą jej życia prywatnego, lub stosunków małżeńskich, to całkiem normalna, sympatyczna dziewczyna...

[historia]
Ocena: 8 (Głosów: 8) | raportuj
22 maja 2020 o 22:10

Mój mąż po kolejnym awansie dostał tyle obowiązków, i na tyle wzrosła mu odpowiedzialność w pracy, że ze stresu zaczął mi w mocy zgrzytać zębami przez sen. Dużo pracy nad sobą zajęło mu dojście do momentu w którym jest teraz, czyli nie przejmowanie się tak bardzo rzeczami w pracy na które nie ma wpływu, i nie angażowanie się emocjonalnie w te, które stara się zmienić, naprawić, czy po prostu zrobić jak należy. Teraz, kiedy zdarza mu się bardziej strsujący okres w pracy, i zaczyna zgrzytać, to jest to sygnał, że trzeba trochę odpuścić. Ale zanim się tego nauczył, to chodził wiecznie wkurzony, nabawił się zapalenia żołądka, i przynosił do domu takie nerwy, że co chwilę wybuchały sprzeczki o jakieś bzdury. Teraz ja też nauczyłam się odpuszczać, kiedy widzę, że to nie jego nerwy, tylko "służbowe", ale wcześniej miałam czasami ochotę go udusić :)

[historia]
Ocena: 11 (Głosów: 11) | raportuj
22 maja 2020 o 10:27

Matko, okropne to jest. Nie wyobrażam sobie takiego życia, tym bardziej, że za dzieciaka zawsze zazdrościłam koleżankom, które miały własny pokój, bo ja miałam jeden z bratem. Najpierw całkiem maleńki, bo ok. 10m2, po przeprowadzce, kiedy miałam 8 lat, prawie dwa razy większy, bo ok. 18m2, i i tak było nam tam niewygodnie w dwójkę, choć mieliśmy do dyspozycji resztę mieszkania, z którego nasz pokój (poza łazienką rzecz jasna) był najmniejszym pomieszczeniem. Z kolei kiedy wyszłam za mąż, przez chwilę (ok. dwa lata) mieszkaliśmy z teściami. I choć mieszkanie było spore, bo 100m2, 3 pokoje, z olbrzymim korytarzem, to mieliśmy w planach niedługo się stamtąd wynieść na swoje, bo to taki średni komfort mieszkać z dziadkami. Nadal jeszcze nie mieszkamy tak, jak nam się marzy, bo teraz z dwoma córkami mamy niecałe 60m2, i jest nam ciasno jak cholera. Też mamy w planach dom, ale nasze dziecibdoskonale o tym wiedzą (tzn. jedno, bo deugie jeszcze ciut za małe żeby zrozumieć), i zupełnie nie wyobrażam sobie takiego oszczędzania, jak u twoich rodziców, a tym bardziej czekania z kupnem domu, aż dzieci pójdą na swoje, bo to głównie ze względu na nie chcemy mieszkać w domu... Ciężkie dzieciństwo zafundowali ci rodzice, i współczuję. Ale udało mi się znaleźć jeden pozytyw, mało pocieszajacy, ale jednak :) przynajmniej obaj z bratem szybko się usamodzielniliście, a to dobrze z perspektywy późniejszego radzenia sobie w życiu. No i wiecie jakie straszne jest takie gniecenie się w klitce w kilka osób, więc swoim rodzinom na pewno tego oszczędzicie :)

[historia]
Ocena: 3 (Głosów: 3) | raportuj
20 maja 2020 o 17:33

@anulla89: Tak sobie na szybko sprawdziłam, i w tej chwili na głównej jest 10 historii, z czego 5 jest "recyklingowanych", a 5 nowych. Całkiem łatwo można to sprawdzić, bo nowe histori mają numery już powyżej 85000, a przecież przy każdej historii znajduje się numer, w dodatku pogrubioną czcionką...

[historia]
Ocena: 3 (Głosów: 3) | raportuj
20 maja 2020 o 17:27

Droga administracjo, jak już wrzucacie ponownie stare historie, to róbcie to przynajmniej we w miarę prawdopodobny sposób... Bo np. powyższa jest wg. was dodana 17.05.2020r., a jej autor logował się ostatnio 26.04.2020r. To niby i tak lepiej, niż kiedy wrzucacie historię, której autor nie zawitał na stronę od kilku lat, ale do ideału ciut brakuje... Poza tym głupotą jest wrzucanie historii, które były już na głównej, jest masa historii, które trafiły do archiwum dawno temu, kiedy na główną było ciężej trafić, a miały całkiem sporo plusów, jak już musicie sztucznie generować ruch, to sie postarajcie, i wrzućcie coś, czego nie rozpozna natychmiast 90% użytkowników...

[historia]
Ocena: 6 (Głosów: 8) | raportuj
20 maja 2020 o 17:21

@Antoinette86: I wszystko ok, nie chcesz, to się nie doszkalasz, ale marudzenie później, że oni awansowali i dostali podwyżkę, a ty nie, jest dziecinne i bezdennie głupie.

[historia]
Ocena: 1 (Głosów: 3) | raportuj
15 maja 2020 o 6:17

@justangela: Zgadzam się z tobą. Z trudem, ale mogę zrozumieć, że dla rodziców dwóch facetów, córeczka urodzona o tyle później jest oczkiem w głowie, i ciągle im się zdaje, że to mała, słodka dziewczynka, choć to dawno nieprawda. Ale bracia nawet teraz mogą zacząć pracę nad tym, żeby przynajmniej w stosunku do nich i ich rodzin zachowywała się jak należy, jeśli nie są w stanie jej kontrolować na bieżąco. Albo olać ją zupełnie, ale to może się na nich wszystkich zemścić w przyszłości... Sama mam piekielną szwagierkę, pisałam o niej zresztą. Teraz sytuacja wygląda tak, że nasze stosunki są chłodno-poprawne, i baardzo rzadkie, ale kiedy zaczyna pokazywać różki, to natychmiast sprowadzamy ją na ziemię, bo mieliśmy już dość jej zachowania. I to działa, bo coraz rzadziej musimy ją dyscyplinować, w ciągu ostatnich dwóch lat ani razu nie zrobiła nic głupiego w naszym kierunku, mimo, że wiem, iż z resztą rodziny poczyna sobie tak samo jak zawsze. Oczywiście idealnie by było, gdyby całkiem "znormalniała", ale skoro nie jesteśmy w stanie do tego doprowadzić, to zajęliśmy się przynajmniej tym, jak odnosi się do nas. A co do tego, że taka duża różnica wieku sprawia, że nie mieli/nie mają na siostrę wpływu, i ogólnie się prawie nie znali, to (może niezbyt obiektywnie, bo tylko na własnym przykładzie) ale nie mogę się z tym zgodzić. Mam trzech braci, dwóch najstarszych jest ode mnie starszych o 11 i 12 lat, dodatkowo nie wychowywaliśmy się razem, bo oni mieszkali z pierwszą żoną naszego taty, a ja i trzeci wg. wieku brat jesteśmy dziećmi drugiej żony. Jak można się domyślić, nasze matki raczej za sobą nie przepadały, co było jedną z przyczyn niezbyt częstych kontaktów. Teoretycznie więc powinniśmy być dla siebie niemal obcymi osobami. Ale mimo wszystko nie jesteśmy, bo bracia zawsze interesowali się co tam u nas słychać, obaj twierdzą, że w związku z tym, że byłam dziewczynką, w dodatku najmłodszą w rodzinie, czuli się za mnie odpowiedzialni. Kiedy dochodziły ich słuchy, że mam (albo sprawiam) jakieś problemy, to przejeżdżali całe miasto, żeby ze mną pogadać, pomóc, albo (kiedy miałam kłopot z jednym gościem z klasy) po prostu się pokazać pod szkołą, żeby dać do zrozumienia, że w razie co staną za mną. Żeby było zabawniej, to i ich matka i babcia mocno nie pochwalały takiego asymilowania się z "tamtą rodziną", więc gdy byli młodsi, przy każdej takiej wizycie musieli albo ukrywać gdzie się wybierają, albo mocno się nagimnastykować, żeby nie słuchać potem marudzenia. Mogli odpuścić, widywać się z nami tylko w czasie kiedy tato brał ich do nas, i na jakichś rodzinnych uroczystościach, ale zależało im na kontaktach z młodszym rodzeństwem, więc się starali. Nie wiemy jak było w rodzinie opisanej przez autorkę, może bracia próbowali wychowywać siostrę w zastępstwie zapatrzonych w nią rodziców, a może uznali, że to nie ich problem i odpowiedzialność. Ale nie zgodzę się z tym, że sama różnica wieku sprawia, że rodzeństwo nie jest tak blisko, jak w przypadku kiedy jest w podobnym wieku. Jest to jednak zależne głównie od tego starszego rodzeństwa, to ono musi wykazywać chęć "bratania się z gówniarzami". A kiedy nie ma dobrych relacji, ani autorytetu, to ciężko w jakikolwiek sposób wpłynąć na krnąbrnego nastolatka, a później jeszcze ciężej na dorosłego... I mimo tego, że rodzice są poniekąd sami sobie winni, to i tak mi ich szkoda. Niestety, jak to mówią, dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane, a oni przecież chcieli, i nadal chcą jak najlepiej dla swojej córki... Szkoda tylko, że jednocześnie krzywdzą tym ją, i "olewają" synów...

[historia]
Ocena: 1 (Głosów: 1) | raportuj
11 maja 2020 o 22:06

@Hachiroku: Bardzo mi się podoba twój pomysł :) Wilk syty, i owca cała. Mąż może je wołać w angielskiej wersji, ty po polsku, a dzieciaki same zdecydują jak podrosną, która wersja im bardziej pasuje :)

Zmodyfikowano 1 raz Ostatnia modyfikacja: 11 maja 2020 o 22:07

[historia]
Ocena: 5 (Głosów: 5) | raportuj
6 maja 2020 o 16:15

@meliegree: Na normalnego człowieka, albo takiego któremu zależy na opinii w sasiedztwie, może to by zadziałało, ale tego gościa i tak już kojarzy prawie każdy w promieniu kilku kilometrów. Zepsuć mu reputację bardziej niż sam to robi chyba się nie da... A eskorta w sklepie pewnie jeszcze by go utwierdziła w jego mniemaniu o własnej "ważności"... Ale sposób niezły, do zapamiętania na przyszłość :)

[historia]
Ocena: 6 (Głosów: 6) | raportuj
6 maja 2020 o 16:01

@didja: Mój tato moeszka tam stosunkowo niedługo, ale z tego co opowiadali mu starsi lokatorzy, to facet był raczej normalnym dzieckiem w sensie nie zaburzonym psychicznie, tylko niesamowicie rozpieszczonym, w dodatku jego rodzice uważali się za lepszych od innych i byli jakimiś ważnymi (nie bardzo ważnymi, ale wystarczająco jak na lokalne warunki) szychami partyjnymi, więc baaardzo dużo sobie pozwalali, i równoe dużo uchodziło im płazem. Ustrój się zmienił, rodzice zmarli, ale mentalność u gościa pozostała niezmieniona. Sam przez całe życie pracował w jednej firmie, gdzie dochrapał się jednego z głównych stanowisk kierowniczych, więc na tym polu też uważa się za lepszego, i wydaje mu się, że skoro był ważny, to wolno mu więcej. Mam nadzieję, że ostatnia przygoda otworzy mu oczy na jego rzeczywistą "ważność" i "lepszość".

[historia]
Ocena: 7 (Głosów: 7) | raportuj
6 maja 2020 o 15:53

@Imnotarobot: Tak jak piszesz, sąsiedzi zgłaszali, i to właśnie policjant poddał pomysł monitorowania terenu.

[historia]
Ocena: 6 (Głosów: 6) | raportuj
4 maja 2020 o 20:57

Mam mieszane uczucia odnośnie tej historii. Z jednej strony chwała ci za to, że się angażujesz, że chcesz pomagać "swoim" dzieciakom, że mogą na ciebie liczyć i ufają ci. Ale z drugiej mam bardzo nie miłe wrażenie, że będziesz miała z tego tytułu poważniejsze problemy, i nie podoba mi się to... Popieram twoją postawę i to że ci się chce, ale martwi mnie, że jak to mówi znana maksyma "każdy dobry uczynek zostanie odpowiednio ukarany", i obawiam się, że ta kara zniechęci cię bardzo skutecznie do takich akcji, ze szkodą dla potencjalnych potrzebujących cię dzieciaków. Rozumiem potrzebę która tobą kieruje, ale odnoszę wrażenie, że albo nie zastanowiłaś się nad konsekwencjami dla ciebie, albo je zbagatelizowałaś. Powinnaś kierować się taką zasadą jak ratownicy medyczni, tzn. twoje bezpieczeństwo jest najważniejsze, bo jeśli tobie stanie się krzywda, to już nikomu nie będziesz w stanie pomóc. Tak mi przyszło do głowy, zamiast zabierać dzieciaka do siebie, zabieraj go na spacer, docelowo do jakiejś dalszej rodziny, jeśli jest taka w pobliżu. Za spacer z dwunastolatkiem nikt cię nie będzie ciągał po sądach, z domu wyszedł sam, a ty odprowadziłaś go tylko do najbliższego trzeźwego, odpowiedzialnego krewnego.

[historia]
Ocena: 3 (Głosów: 3) | raportuj
4 maja 2020 o 10:33

@Kaleb: Nie, nie tylko ty. Zgadzam się z każdym zdaniem. Historię wspomnianą na początku (tak mi się wydaje, że o tę chodzi), też czytałam, i nawet skentowałam. Właśnie dlatego, że mam to szczęście i od 22 lat przyjaźnię się z dziewczyną, która jest dla mnie jak siostra, a może i bliższa niż byłaby siostra. I dokładnie tak jak piszesz, nie ma znaczenia czy ostatnio widziałyśmy się wczoraj, czy rok temu, zawsze jest tak samo. W naszej relacji też były momenty kiedy jednej wiodło się lepie, a drugiej gorzej, ale nigdy przenigdy nie miało to wpływu na naszą znajomość. Każda z nas gdyby chciała, to znalazła by jakieś obszary w których mogłaby czuć się "lepsza", ale jakoś nie przypominam sobie takich rozkim ze swojej strony, a z jej nawet sobie nie wyobrażam.

[historia]
Ocena: 8 (Głosów: 12) | raportuj
4 maja 2020 o 10:16

Ogólnie dramatyzujesz. Rozumiem narzekanie na skąpstwo członka bliskiej rodziny, bo wiem jakie to potrafi być uciążliwe, mam takiego teścia (dzięki niebiosom nie mieszkamy razem już od dawna, bo skąpstwo to była jedna z jego mniejszych wad, choć upierdliwa). Ale nie jest to aż taki kaliber, żeby popełnić taką historię. Mocno przesadzasz, czujesz się bardziej pokrzywdzona niż w rzeczywistości, i tylko tej twojej matki mi naprawdę szkoda, bo choć sama go sobie wybrała, i raczej nie narzeka, to swój krzyż pański z nim ma, i napewno nie jest jej lekko. Tym bardziej, że z jednej strony walczy z mężem o każdy grosz, co raczej nie wpływa pozytywnie na jej poziom ciepłych uczuć dla niego, a przecież z jakiegoś powodu się z nim związała, a z drugiej strony słucha twoich narzekań, które na bank nie są dla niej przyjemne (zwłaszcza jeśli potrafi się postawić w twoim położeniu, więc rozumie twoje żale, a jednocześnie czuje pewnie, że zawodzi zaufanie męża, pozwalając tak po nim jechać). Jeśli rzeczywiście zależy ci na szczęściu mamy, to przestań narzekać i próbować zmieniać ją lub ojca, a zamiast tego pokaż jej, że może na ciebie liczyć, zrób dla niej coś miłego, kup coś, na co nie stać ją przez dziwactwa twojego ojca. Bo teraz to ona jest mediatorem pomiędzy tobą a ojcem, stara się być w porządku wobec każdego z was, i taka sytuacja zapewne wykańcza ją psychicznie i emocjonalnie, tym bardziej, że nie ma wsparcia w mężu, który nie rozumie, że jest męczący, ani w córce, która widzi tylko czubek własnego nosa.

Zmodyfikowano 1 raz Ostatnia modyfikacja: 4 maja 2020 o 10:16

[historia]
Ocena: 5 (Głosów: 7) | raportuj
4 maja 2020 o 9:51

@AnitaBlake: Współczuję Ci jak cholera, tym bardziej, że z innych twoich wypowiedzi kojarzę, że masz też problemy z bratem (tak się zastanawiam, czy nie ma tu związku, ale psychoterapeuta ze mnie żaden, więc to tak poza tematem). Mój mąż też czasem ma w zwyczaju pomarudzić, że za dużo wydaję. Kiedy to marudzenie osiąga poziom przy którym zaczynam zapominać dlaczego za niego wyszłam, stosuję terapię własnej produkcji (nie działa niestety bez przerwy (inflacja też swoje robi), ale zapewnia mi spokój na okres od kilku tygodni do kilku, a nawet kilunastu miesięcy) Zmuszam go żeby poszedł ze mną na zakupy, albo, co czasem działa nawet lepiej, wysyłam go samego, z konkretną listą + co tam mu się przypomni w sklepie. Wraca wtedy wkurzony. Ale już nie na mnie, tylko na wysokie ceny. Kiedy już skończy się pieklić, że tyle wydał, a ja skończę potakiwać, wypowiadam magiczne zdanie terapeutyczne "a ty się dziwisz, że ja tyle wydaję" I już, problem znika na kolene błogie chwile. Dodatkowo wynalazłam mu hobby które pochłania go (i kupę kasy...) bez reszty, i nie narzekam, że znów zamówił z netu coś za kilka stów, tylko czasem rzucę "to skoro ostatnio wydałeś tyle i tyle, to ja sobie teraz kupię to, dobrze kochanie?" Po tak zadanym pytaniu nie bardzo ma możliwość narzekać ;) (tylko nie stosuję tego zbyt często, bo hobby jest w sumie nasze wspólne, ale on jest bardziej wkręcony)

Zmodyfikowano 1 raz Ostatnia modyfikacja: 4 maja 2020 o 9:55

[historia]
Ocena: 3 (Głosów: 7) | raportuj
29 kwietnia 2020 o 12:28

@wrukw: Niezły przypadek, ale moja babcia też była dyplomowaną pielęgniarką, a mama także chodziła do Liceum Pielęgniarskiego, którego też nie ukończyła (uwalili ją w ostatnim semestrze, ze względów /jakby to idiotycznie nie zabrzmiało/ politycznych). I słyszałam oraz widziałam dokładnie to samo co opisujesz. A Armagedon ma rację, teraz niektóre pielęgniarki zachowują się jak udzielne księżne. Jak leżałam na oddziale położniczym spotkałam taką jedną położną, młoda dziewczyna, zadzierająca nos tak wysoko, że niemal o sufit zahaczała. Raz pobierała mi krew, i w trakcie rozmowy jedno zdanie zakończyłam mnw. "no ale ja nie jestem pielęgniarką, więc pani pewnie wie lepiej", na co ona odparła : "Ja też nie jestem pielęgniarką, ja jestem POŁOŻNĄ", tonem jakby mi oznajmiała, że jest królową anglii, a ja nazwałam ją babcią klozetową... Nierozumiem...

[historia]
Ocena: 3 (Głosów: 5) | raportuj
27 kwietnia 2020 o 23:23

@Armagedon: A tak na marginesie dodam, że choć nie zawsze się z tobą zgadzam, to zawsze z zaciekawieniem czytam twoje komentarze, bo często potrafisz spojrzeć na coś z zupełnie innej strony, a to cenna umiejętność.

[historia]
Ocena: -2 (Głosów: 4) | raportuj
27 kwietnia 2020 o 23:18

Armagedon: Szczerze mówiąc, to nie wiem, czy pierwsze bliźniaki były tego faceta, ale pozostałe dzieci napewno. Owszem, męża miała sympatycznego, i przetrwanie ich małżeństwa rzeczywiście jest do pozazdroszczenia, bo sama znam pary które rozpadały się z dużo bardziej błahych powodów. Choć statystyki też przemawiają na jej korzyść, bo rzadziej rozpadają się małżeństwa niezamożne, wielodzietne, katolickie i o konserwatywnych poglądach, czyli dokładnie takie jak jej. Po zastanowieniu doszłam downiosku, że gdybym nie poznała jej osobiście, to może i trafiłaby do mnie wersja, że jej zachowanie było efektem ciężkiego życia. W końcu zwykle, nawet nieświadomie, ale jednak mierzymy ludzi własną miarą, i postrzegamy przez pryzmat własnych doświadczeń i przemyśleń. Ale poznałam ją osobiście (może nie jakoś świetnie, jednak babka była nawet bardziej gadatliwa ode mnie, co jest dość trudne ;) , więc zdążyłam poznać jej zdanie i tok rozumowania na wcale sporo tematów) i powiem ci, że to była naprawdę prosta kobieta, z prostym podejściem do życia, i raczej szczątkową, a czasem wręcz udawaną wrażliwością. Miała np. bardzo złe zdanie o wszelkich "intelektualistach", wyznając zasadę, że >tylko i wyłącznie< praca fizyczna ma jakąkolwiek wartość. Sporo podobnych mądrości życiowych zdążyła wypowiedzieć w ciągu tego tygodnia który z nią spędziłam. Jedna z nich świadczy o tym, że raczej nie jest typem wrażliwej kobiety, dla ktorej strata dziecka jest osobistą tragedią, bo kiedy raz poruszyłyśmy ten temat (oprócz Kasi jeszcze dwie dziewczyny miały takie doświadczenia), to uznała, że przesadzają, bo straciły po jednym dziecku, a ona dwójkę, i jakoś nie rozpaczała, a przecież powinna dwa razy bardziej niż one, a poza tym każda z nich w końcu i tak doczekała kolejnego dziecka, więc o co ta cała drama. Dodała jeszcze, że najwyraźniej Bóg "oddał" im ich utracone dzieci, dlatego ona urodziła teraz bliźniaki, bo w końcu straciła dwójkę dzieci, i to wyraźny dowód na boską sprawiedliwość... A na koniec stwierdziła jeszcze, że przecież te dwie dziewczyny są jeszcze młode, więc zdążą jeszcze urodzić wiele dzieci... I zdecydowanie nie była to udawana kreacja pt. "patrzcie jaka jestem twarda", tylko jej prawdziwy pogląd na kwestię poronienia. Tym co "gryzło" mi się z obrazem prostej, pobożnej kobiety, było to, że za nic nie potrafiła przyznać się do błędu, albo uznać czyjejś racji wprost, i miała o sobie mocno zawyżone mniemanie, przez co olewała i próbowała traktować z góry pozostałe położnice. Jej racja zawsze była dla niej "najmojsza", nawet jeśli została cichaczem przejęta ze światopoglądu sąsiadki z sali. Choć może to akurat nie takie dziwne, biorąc pod uwagę, że sporo "katolików na pokaz" ma podobne podejście do ludzi...

[historia]
Ocena: -1 (Głosów: 3) | raportuj
27 kwietnia 2020 o 22:04

@Lapis: A mnie ani przy pierwszym, ani przy drugim porodzie nikt nie pytał o zdanie, tylko kazali siadać na wózek. Napisałam, że przez pierwsze dwie doby doświadczała ulgowego traktowania. Pierwszej nocy, tej w którą do nas trafiła, dzieci jeszcze z nią nie było, drugiej rzeczywiście starałyśmy się dać jej odpocząć, ale w kolejnych już ją normalnie budziłyśmy. A mąż pierwszy raz pojawił się rano, po porodzie, poszedł do pracy, wrócił wieczorem, i myślałyśmy, że to jednorazowa akcja, bo inni mężowie/ojcowie przychodzili późno właśnie ze względu na pracę, a on od drugiego dnia jej pobytu w szpitalu wziął urlop. Z każdą kolejną uprzykrzającą życie sytuacją coraz dobitniej zwracałyśmy jej uwagę, raz się nawet na nas "obraziła", ale wytrzymała w fochu tylko kilka godzin... Cokolwiek byśmy do niej nie mówiły, to przynosiło efekt na krótko, lub bardzo krótko. Na prawdziwą awanturę naprawdę nikt nie miał ochoty, tym bardziej, że pewnie i tak nie przyniosłaby żadnych efektów, poza tym jednak pobyt w szpitalu nie trwa wiecznie.

« poprzednia 1 2 3 4 5 6 7 8 9 1015 16 następna »