Profil użytkownika
krushyna ♂
Zamieszcza historie od: | 29 kwietnia 2011 - 10:53 |
Ostatnio: | 6 października 2021 - 8:54 |
- Historii na głównej: 30 z 36
- Punktów za historie: 24164
- Komentarzy: 318
- Punktów za komentarze: 2132
Zamieszcza historie od: | 29 kwietnia 2011 - 10:53 |
Ostatnio: | 6 października 2021 - 8:54 |
Zobacz też inne serwisy:
|
|||
Retro Pewex | Pewex | Faktopedia | Stylowi |
Rebelianci | Motokiller | Kotburger | Demotywatory |
Mistrzowie | Komixxy |
Ten "pseudo-cudzysłów" chyba sygnalizuje żart - grę słów. Ale ty wiesz lepiej...
Ten mój upodobania też miał bardzo podobne.
No i w opisanym przez Ciebie przypadku obie strony postąpiły bardzo przyzwoicie. Można? Da się?
Choćbyś mnie zabił - nie pamiętam. Liceum na warszawskim Grochowie.
"Będąc młodą lekarką, przyszedł do mnie pacjent". Widzisz analogię?
O rany. A co tu piekielnego? Ktoś szuka k* i jasno daje to do zrozumienia.
No to ja z przekory dam plusa ;-)
W związku z tym uczciwością (wg mnie w pełni wystarczającą) byłoby zostawienie telefonu w centrali. Bez zarobku. To klient zażyczył sobie dostawy...
Rozmowy takie są nagrywane. Naprawdę odpuściliście coś takiego? Czy może "trochę" koloryzujesz?
Też mi to śmierdzi
Oczywiście że tak, Lordshaper. Kiedy po wypadku rowerowym z pokiereszowaną połową twarzy (pełną żwiru), rozciętym łukiem brwiowym i wstrząsem mózgu (sądząc po objawach - wymioty, silne zawroty głowy itp) dotarłem jakoś o własnych siłach do szpitala, usadzono mnie w kolejkę pomiędzy planowymi pacjentami. Po 3 godzinach bez przejawów najmniejszego zainteresowania zrezygnowałem i powlokłem się do domu. Sam wydłubywałem żwir z twarzy, wyjąc z bólu przy dezynfekcji. 3 dni leżałem w łóżku z wielkim trudem wstając zanim się jako tako pozbierałem. Niestety, tak kretyńskie podejście wymusza wzywanie karetek nawet, kiedy można tego uniknąć.
Zmodyfikowano 1 raz Ostatnia modyfikacja: 11 stycznia 2013 o 10:28
Też przez kilka pierwszych sekund miałem ten problem.
A może samochody powinny zatrzymywać się przed przejściem jeśli pojawia się przy nim pieszy? A może powinny dojeżdżać do przejścia z taką prędkością, żeby widzieć co się na nim dzieje? Tak się tylko zastanawiam. I to jako kierowca przejeżdżający około 60 tys. km rocznie (tak wiem, że niektórzy jeżdżą znacznie więcej).
Owszem. Podobnie jak pieszego. Ale tylko jeżeli rowerzysta wstanie, otrzepie się i pojedzie dalej. A konkretnie - nie spędzi więcej niż 7 dni w szpitalu. W przeciwnym wypadku sprawa trafia do prokuratury (z automatu). Inną sprawą jest, że w przypadku rowerzysty JADĄCEGO przez PRZEJŚCIE DLA PIESZYCH istnieje duża szansa na uznanie jego własnej winy. W takim przypadku ofiara jest równocześnie sprawcą.
@MhL - jak jesteś "gitem" to może i tak. Dla zwykłego człowieka może być to coś potwornego. Nie chodzi o odsiadkę tylko o znęcanie się przez "prawdziwych" kryminalistów. I nie, nie chodzi mi tu o obronę bohatera historii. Odnoszę się tylko do Twojej wypowiedzi.
@nanab - z Twoim ostatnim komentarzem mam problem. Nie wiem, czy kliknąć "+" czy "-". O ile treść merytoryczna mnie razi to cięty język imponuje.
@devilska - zauważ, że Nace sam sobie przeczy. W niektórych momentach pisze, że sam by zapłacił, czy też że byłaby to zdrowa reakcja. Duża niekonsekwencja. Wobec pozostałych jego wypowiedzi nie rozumiem czemu miałby płacić. Przecież wg niego psim obowiązkiem taksówkarza jest przywieźć za darmo. Uważa, że klient był w porządku. Jego sprawa. Skoro nie widzi, że klient, skoro nie chciał płacić mógł po prostu sam pofatygować się do centrali (i odebrać telefonik za darmo, zachowując sobie i pieniądze i piwo) to trudno o dalszą polemikę. Wypomina, że taksówka to nie firma kurierska. Oczywiście, ale w zakresie DG taksówkarzy przeważnie jest również dostawa rzeczy (np. przywiezienie zakupów typu "flaszka na imprezę"). To też powinni robić gratis. Zresztą przecież nie o to chodzi. Cała historia nie dotyczyła znaleźnego 10% (którego nikt nie żądał) tylko zachowania klienta. Będąc na jego miejscu wybrałbym jedną z opcji - proszę o dostawę i oczywiście płacę normalną opłatę za kurs (i wtedy mogę lecz nie czuję się zobowiązany dorzucić drobny upominek - moje ewentualna dobra wola) albo nie chcę płacić (czy też nie mogę) i odbieram osobiście (choć wtedy też postarałbym się zostawić chociaż coś symbolicznego np. czekoladę).
No to postąpił bardzo ładnie i chwała mu za to. Nie można jednak tego WYMAGAĆ, uważając, że powinien przywozić je gratis. Skoro piszesz, że taksówkarz NIE CHCIAŁ zapłaty, to pewnie Twój kumpel był normalnym człowiekiem i ją zaproponował. W takim przypadku taksówkarz ze swojej strony zachował się wspaniale (oczko wyżej niż "przyzwoicie"). Przypuszczam zresztą, że pewnie przywiózł mu je niejako "przy okazji", kursując do tego hotelu.
Zmodyfikowano 1 raz Ostatnia modyfikacja: 11 stycznia 2013 o 9:20
Zanim Nace się przyczepi przyznajmy uczciwie, że po komentarzu taksówkarza wielce obrażony klient zapłacił tyle, że pokryło to koszty paliwa z pewną nawiązką (choć nie koszt normalnego kursu). Z tym zastrzeżeniem - zgadzam się w 100%
A z ciekawości - przy tak dużym odrzucie po pierwszym roku ile procent kończyło studia? U nas po pierwszym roku pozostawało ok 50% z czego większość z 2 lub 3 warunkami. Po drugim roku zostało jeszcze dobre 30-40%, po trzecim około 25% stanu początkowego. Do obrony docierało nawet 15% a na samej obronie odrzut był nieduży (najwyżej 20% zdających było "odwalanych").
Zmodyfikowano 1 raz Ostatnia modyfikacja: 10 stycznia 2013 o 22:37
@toskana - to chyba nie były państwowe studia dzienne? 20% procent wyników pozytywnych uważano np. na pierwszym roku za wysoce podejrzane i niemalże za dowód na jakieś oszustwo ze strony studentów. Dla wyrównania podnoszono poziom trudności na kolejnym podejściu.
Zmodyfikowano 1 raz Ostatnia modyfikacja: 10 stycznia 2013 o 22:30
Nie no, akurat losowanie (o ile odrzucimy wiarę w moc bioprądów ;-)) było specyfiką tego jednego typka. A on egzaminów nie prowadził. Można było też zazwyczaj obejrzeć pracę i poznać swoje błędy. A potem na poprawkach podobnie - kilku zdało... Zasada była jedna (cytując dziekana): "Panowie, na ćwiczeniach przerabiamy zagadnienia podstawowe. Ćwiczenia zaliczyć nietrudno. Ale egzamin to inna para kaloszy. Na egzaminie są zagadnienia bardziej skomplikowane i trzeba się do nich przygotować we własnym zakresie". A studia dzienne...
A tak z ciekawości - utrzymywał ten stosunek przez całe studia? U nas był doktorek nazywany esesmanem. Studentów do połowy 3 roku traktował, powiedzmy, tak jak powinno się traktować Straż Miejską. Od drugiego semestru na trzecim roku stawał się "do rany przyłóż". I tak podobno już od dziesiątek lat.
Pan profesor powinien może zmienić specjalizację i uczelnię. U nas studentek nie było (przepraszam, kiedyś na innym roku pojawiła się jedna). Skoro miał problem z paniami to może łatwiej by było idiocie?
Nie było u nas na uczelni w ciągu pierwszych trzech lat ani jednego egzaminu (nie mówię o przedmiotach kończonych zaliczeniem tylko egzaminem) który w pierwszym podejściu zdałoby więcej niż 50% studentów. A przypadek z "nie zdał nikt" to właśnie przedmiot prowadzony przez dziekana.