Profil użytkownika
naturalnawodamineralna
Zamieszcza historie od: | 7 marca 2011 - 21:52 |
Ostatnio: | 28 maja 2021 - 7:56 |
- Historii na głównej: 8 z 21
- Punktów za historie: 5470
- Komentarzy: 38
- Punktów za komentarze: 98
« poprzednia 1 2 następna »
Bardzo dobrze cię rozumiem. Też jestem za gruba, też chciałabym schudnąć, też lubię jedzenie. Nie jem żadnych fast foodów, przetworzonych produktów, nie jem w ogóle słodyczy. Jem za to dużo warzyw (owoców nie, bo nie lubię i to też sam cukier). Wszystkie wyniki badań w normie. Nie jeżdżę autem, chodzę wszędzie pieszo. I dupa. Jak było tak jest, z biegiem lat tylko gorzej.. Jedyne co mi pomogło to apka typu "Fitatu", liczenie kalorii i ujemny bilans, ale tak się nie da żyć cały czas. Mimo wszystko trzymam kciuki, że kiedyś damy radę :)
Cieszcie się, że zostaliście zaszczyceni rozmową z sanepidem- ten w moim mieście nie odebrał żadnego z naszych xxx połączeń. Izolację skończyłam 6 listopada i przez cały jej czas, do tej pory nie skontaktował się ze mną NIKT z sanepidu...
Takich rur używa się też jako elementów konstrukcji i np. zalewa potem betonem i nie ma to znaczenia czy są zardzewiałe. Często jako rury konstrukcyjne kupuje się rury wadliwe, tzn. nie spełniające norm wod-kan czy ciepłowniczych (np. milimetrowe odkształcenie, krzywo ucięty koniec) co przy konstrukcji nie ma znaczenia a takie rury są tańsze.
Klasyczny "typ wychowany przez wilki" :) (posłuchaj sobie podcastu Okuniewskiej z serii "Ja i moje przyjaciółki idiotki", odcinek pt. "Typ wychowany przez wilki" i pozostałe, polecam)
Często korzystam z airbnb i nawet jeśli opłata za sprzątanie jest uwzględniona w cenie i gospodarz nie napisał/nie powiedział, żeby po sobie pozmywać, to nie wyobrażam sobie tego nie zrobić...
Część komentujących pisze, że nazwa stanowiska nie zachęca lub kojarzy się z sekretariatem- może dlatego, że nigdy się nie spotkali z osoba pracującą na takim stanowisku. Mogę was jednak zapewnić, że Biuro Zarządu to nie sekretariat, tu (piszę tak, bo sama pracuje na takim stanowisku) znajomość KSH i innych zasad funkcjonowania organów spółki (również kwestie giełdowe, jeśli spółka jest publiczna, tzn. ma akcje na giełdzie) jest niezbędna. Stawka 4500 brutto to faktycznie trochę za mało (moim zdaniem), ale też aż tak dramatycznie nie odbiega to od poziomu wynagrodzeń na podobnym stanowisku w dużym mieście.
A co do komentarzy @mijanou: zgadzam się, metodologia badań leży i kwiczy...
Pomysł (na ten "eksperyment") oryginalny jak tureckie RayBany... Teoretycznie możnaby przypuszczać, że np. z powodów, jak już wyżej wspomniano, "etycznych" zdecydowałeś/zdecydowaliście się go ujawnić, ale jakoś nie chce mi się w to wierzyć. Powód? Nie dość, że przeprowadzono paranaukowy paraeksperyment społeczny oparty na dawno już wyświechtanym schemacie, to dodatkowo informacja o tym, że miał on miejsce została podana (wg mnie) w mało rzetelny sposób- tak jakby "testujący" chciał nam powiedzieć "patrzcie debile ale was zrobiliśmy w jajo". Poza tym co to za eksperyment, który pokazuje jedynie to, że ktoś kłamał i ktoś w to uwierzył? W brzozę Macierewicza też ktoś wierzy... A tak poza tym- ja osobiście jestem tu dla rozrywki, i chociaż oczywiście wolałabym czytać fakty, to dobra fikcja napisana dobrym piórem też sprawia "czytaczowi" przyjemność
Wybitnie piekielna historia... Ale trzeba przyznać, że opisana w pięknym stylu, gratuluję autorowi!
Po pierwsze- to, kto od kogo się dowiaduje zależy od zwyczaju na uczelni/umowy z promotorem... Po drugie- mój dobry kumpel (więc wiem, że historia jest prawdziwa) miał bardzo podobną sytuację na UJ na zaocznych- miał czekać na maila od informację od promotorki na maila lub telefon, ale jej nie dostał. Przyczyna- kobitka wysłała maila jakieś 2 czy 3 dni przed obroną na jakiś stary adres mailowy z początku kariery studenckiej kumpla, nie na ten, który on jej podał (może nowy adres zgubiła albo pomyliła...?) i też będąc w poniedziałek w pracy dostał telefon "Panie Marku, kiedy Pan będzie, bo my już czekamy?!" :)
Massai- i o to dokładnie mi chodzi, to mnie tak wkurza, że zgłoszenie w ogóle nie zostało przyjęte. jeery22- czytaj proszę ze zrozumieniem...
Zmodyfikowano 1 raz Ostatnia modyfikacja: 12 grudnia 2012 o 18:23
No to może ja mam jakiś wypaczony sposób patrzenia na świat, bo będąc na miejscu dyspozytora i wiedząc, że nie ma w tej chwili wolnej karetki mimo wszystko spróbowałabym jakoś pomóc i porozmawiać o innych możliwościach (auto, taksówka, najbliższy szpital) a nie powiedzieć jednego zdania i zostawić ludzi samych sobie... Podkreślam cały czas, że nie chodzi mi o fakt braku dyspozycyjnej karetki a o sposób zachowania i brak jakiejkolwiek chęci pomocy ze strony dyspozytora...
Ok, ale ja nie polemizuje z faktem, że karetki mogły być w tym czasie zajęte. I wiem, że wtedy nie da się nic zrobić. Ale jesli dzwoni starszy facet i zgłasza taką sprawę, to chyba wypadałoby poradzić, co może zrobić- gdzie jest najbliższy szpital, może powiedzieć co robic albo że nie ma w tej chwili wolnej karetki i możemy się zdecydować na czekanie (jeśli nie mamy innej opcji). A nie stwierdzić "nie mamy karetki" i zakończyć rozmowę- brak karetki nie zwalnia chyba z bycia człowiekiem?
Zmodyfikowano 1 raz Ostatnia modyfikacja: 12 grudnia 2012 o 8:24
sharp_one: nie ma prawa domagać się odszkodowania od poczty bo po 1 list nie był priorytetowy, po 2, nawet gdyby był (tu opinia kilku prawników) poczta NIE GWARANTUJE, że list priorytetowy dotrze następnego dnia, bo dostarczenie priorytetu na nast. dzień nie jest częścią umowy, jaką zawiera klient z pocztą wysyłając coś priorytetem... Llort: zgadzam się, szczerze wątpię, że da się wygrać taką sprawę...
Droga cukierniczko, muszę cię zmartwić i przytoczyć historię znajomej, która jest bardzo podobna i mimo, że się jeszcze oficjalnie nie zakończyła finał już znamy... Miała ona autko i chciała zmienić ubezpieczyciela. Kilka dni przed końcem umowy wysłała wypowiedzenie listem poleconym (więc ma też potwierdzenie nadania). Po jakimś czasie ubezpieczyciel zażądał zapłaty za polisę, ona powiedziała, że przecież wysłała wypowiedzenie. Ubezpieczyciel twierdzi, że nie doszło w terminie (list polecony, ba!, nawet priorytetowy nie gwarantuje dostarczenia przesyłki w terminie). Wysyłała bez potwierdzenia odbioru, więc nawet nie wie, kiedy to dostali- mogą kłamać, ale z tego co mi wiadomo często po prostu ubezpieczalnie nie przyjmują listów od listonosza i standardowo proszą, żeby przyszedł np. za kilka dni- wtedy zazwyczaj jest już po terminie tak czy siak. Podobno takie praktyki są częste. Koniec końców po długiej szarpaninie polegającej na wymianie maili, pism i telefonowanie do siebie sprawa trafiła do sądu. Znajoma poszukuje więc prawnika, który będzie ją reprezentował (ubezpieczyciel zgłosił juz podobno trzech radców prawnych jako pełnomocników, więc sama byłaby bez szans) i każdy prawnik (w tym kilku moich bliskich znajomych) mówi jej, że sprawa jest z gruntu przegrana, a napewno w pierwszej instancji. Może gdyby oparłoby się to o sąd apelacyjny lub najwyższy byłby cień szansy, że może wygrać, ale tylko cień. Takie sprawy są klasyką wśród ubezpieczycieli i prawników, każdy z góry wie jak to się skończy- przegra i poza kosztami ubezpieczenia dojdą jej do zapłaty całe koszty sadowe/postępowania. Przegra, bo nie ma dowodu, ze dostarczyła wypowiedzenie w terminie- a jej słowa i potwierdzenie nadania przesyłki poleconej może sobie wsadzić tam, gdzie słońce nie dociera... A chodziło tylko o OC na stare Cinquecento....
Zmodyfikowano 1 raz Ostatnia modyfikacja: 11 października 2012 o 23:01
"stanowisko sekretarki mi uwłacza"- aż mną zatrzęsło, jak to przeczytałam- nie ma takiej pracy (poza może kilkoma, wiecie o co chodzi), która hańbi (uwłacza) i jest to w 100% prawdziwe stwierdzenie. Każda praca jest potrzebna a takie "nadymanie się" godzi w godność pracy i wysiłek innych ludzi. Skończyłam studia, znam języki, jestem kontaktowa, ale zanim dostałam wymarzoną pracę pracowałam w sklepie z ubraniami, w kwiaciarni, rozdawałam ulotki i stałam na promocjach. I każde, podkreślam, KAŻDE z tych doświadczeń nieraz niezmiernie przydaje mi się w mojej ukochanej pracy- na stanowisku sekretarki... a przynajmniej tak zazwyczaj skrótowo się na moje stanowisko mówi. Nie twierdzę, że nie ma sekretarek, które tylko parzą kawę, kserują dokumenty i piłują paznokcie, ale stereotyp, że każda jest taka niesamowicie mnie drażni- w mojej pracy nauczyłam się o finansach, kontrollingu, handlu, przetargach publicznych, prawie i innych dziedzinach biznesu więcej, niż niejeden z moich znajomych- menagerów w wielkich korporacjach. Przepraszam, że w komentarzach wylewam swoje żale, ale jak jeszcze raz usłyszę, że "stanowisko sekretarki mi uwłacza" albo "ona tylko odbiera telefony i parzy kawę", to przysięgam, że strzelę w półobrotu jak Chuck Noris aż mi moja ołówkowa spódnica pęknie! wrr.... :)
Zmodyfikowano 1 raz Ostatnia modyfikacja: 27 sierpnia 2012 o 22:14
Draco: u mnie akurat sytuacja była nieco inna, do tej lekarki trafiłam, bo inna, która zazwyczaj przyjmuje pacjentów z mojej firmy jest na urlopie. A u mnie w firmie nikt nigdy nie miał problemów z uzyskaniem dofinansowania na okulary, pod tym względem pracodawca o nas dba. Po interwencji kadrowca (i awanturze u dyrekcji przychodni)na następny dzień z samego rana zadzwoniła do mnie pani z rejestracji tej prywatnej przychodni i zaprosiła po odbiór zaświadczenia o konieczności używania okularów.
Historia jest trochę "branżowa" i może nie wszyscy wiedzą, że ktoś kto obraca akcjami (i do tego z dumą w głosie- jak w/w akcjonariusz- ogłasza to wszem i wobec, że ma rachunek maklerski, jakby było to coś niezwykłego dla spółki akcyjnej) powinien wiedzieć o podstawowej zasadzie- spółki, ktore są notowane na giełdzie nie mają prawa udzielac nikomu żadnych informacji o np. ich sytuacji czy kondycji finansowej, poza informacjami dostepnymi publicznie- na stronie internetowej i w komunikatach wysyłanych na giełdę- byłoby to "nie fair", gdyby jeden akcjonariusz dostał jakąś informację a drugi nie, bo ten pierwszy mógłby sprzedać/kupić jej akcje i zarobić/nie stracić a drugi by stracił, bo nic by nie wiedział...
szwas: 1) nie ma znaczenia jak duża jest brama, jeśli się zamknięta, to w środku jest ciemno. 2) tak, na moim osiedlu garaże mają progi- wiem, że to niezbyt mądre, jednak da się je spokojnie pokonać samochodem, natomiast dla małego dziecka stanowią nie lada wyzwanie 3) mamusia tak się darła, że słyszało ją chyba całe osiedle, w tym ja, mimo, że byłam kawałek od niej
No i ona właśnie nie myślała... :)
Zanim doszłam do tej baby już otworzyła ten nieszczęsny garaż. "Sprzed"- dzięki, poprawię
Jak już pisałam powyżej- czy wybranie droższej firmy daje większą szansę na dotarcie dokumentów na czas? Jak dla mnie nie... Po drugie, jak ktoś pracuje "biurowo" to rozumie, że niektórych dokumentów po prostu nie da się przygotować wcześniej. W tym przypadku też się nie dało, ale tłumaczyć czemu nie mam zamiaru, bo dla historii nie ma to większego znaczenia... Po trzecie, jeśli ktoś nie wierzy w prawdziwość tej historii w całości lub w detalach, to po co w ogóle czyta piekielnych- jest tu wiele bardzo nieprawdopodobnych historii, ale właśnie chyba o takie na tym portalu chodzi, no i o zaufanie do ich autorów oczywiście.
Może i mają, ale na każde drgnięcie na krześle słyszeli tylko od pani z rejestracji: Proszę nigdzie nie odchodzić pani technik już idzie!
Taką samą sytuację miałam parę dni temu, o 7 rano w przejściu podziemnym (nowym, z galerią sklepową), pełnym ludzi. Ale widać 25cio letnia dziewczyna elegancko ubrana w jasnym płaszczu leżąca pod schodami ze łzami w oczach z bólu wszystkim wokół wydawała się być alkoholiczką/narkomanką/brudasem, bo chociażby spytanie, czy nic mi nie jest, graniczyło dla obecnych wokół parudziesięciu osób z cudem. A nawet, gdybym była jednym w powyższych, to tak czy inaczej fajnie byłoby zachować jakiekolwiek resztki ludzkich odruchów...
lucy1980, Psajdak: wybrałam najtańszą, bo po gdybym wybrała najdroższą prawdopodobieństwa dostarczenia dokumentów na czas byłoby takie samo. Jaka to różnica? Czy bym dała za przesyłkę 100 czy 1000 zł tak samo mogłaby nie dojść na czas... Bronzar: tak, to była sprawa jednorazowa MrSpook: miło mi usłyszeć aż tyle komplementów w jednym komentarzu i gratuluję tak wspaniałej znajomości firmy, w której pracuję. Równie miło słyszeć mi te odniesienia do stanowsik menedżerskich, dobrze, że mi tego życzysz, jednak muszę cię zmartwić, że nie jesteś wszechwiedzący a Twoje przypuszczenia są błędne- w momencie, kiedy to się działo pracowałam w kancelarii, czyli takim pocztowym sekretariacie firmy, na samym dole firmowego łańcucha pokarmowego- więc tym samym Twoja teoria o menedżerach co to te hektolitry śmieci wyrzucają gdzieś tam (co to w ogóle ma do tematu?) legła w gruzach Aha, gdyby sprawa była tak prosta, że miałby kto z tym jechać, to nie zamawialibyśmy kuriera. A gdyby to nie musiały być dokumenty podpisane przez zarząd, który znajdował się w Katowicach, to bym pewnie jakoś wpadła na pomysł z e-mailem i wydrukowaniem i podpisaniem tego na miejscu...