Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

smokk

Zamieszcza historie od: 1 maja 2011 - 10:47
Ostatnio: 22 grudnia 2023 - 7:15
Gadu-gadu: 13454625
O sobie:

Pytania? Wątpliwości? Chęć nawrzucania?
Proszę pisać na adres smokk-88@wp.pl

Nieautoryzowane forum serwisu Piekielni.pl:
http://www.piekielni.pun.pl/forums.php

  • Historii na głównej: 25 z 62
  • Punktów za historie: 20728
  • Komentarzy: 1698
  • Punktów za komentarze: 14035
 

#26794

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pracuję w salonie dilerskim znanej, niemieckiej marki pilarek jako sprzedawca - serwisant.

Po przez opis jednego przypadku, chciałbym Wam, Drodzy Czytelnicy, przedstawić najbardziej piekielne, moim zdaniem, zachowanie z jakim może się spotkać serwisant.

Jeszcze w kwestii formalnej. Przepraszam za stosowanie "fachowego" nazewnictwa. Postaram się wyjaśnić każdy niezrozumiały termin.

Wczoraj klient (K) przyniósł do naprawy jedną z mniejszych pilarek. O dziwo mimo rocznika 2007 była dość zadbana. Z zewnątrz. Niestety w "środku" przedstawiała obraz nędzy i rozpaczy. Karter (coś jak podstawa na której montuje się silnik) wokół bębna sprzęgła (element napędzający łańcuch tnący i często także pompę olejową poprzez ślimak pompy) był cały wytopiony. Po zdjęciu sprzęgła, które zrobiło się tęczowe, było jeszcze lepiej. Ślimak pompy olejowej zintegrował się z karterem. Po przeprowadzonych oględzinach było jasne, że ktoś próbował ciąć z uruchomionym hamulcem (w pilarkach hamulec działa w taki sposób, że blokuje ruch bębna sprzęgłowego ale pozwala na "gazowanie") w wyniku czego generowane był bardzo wysokie temperatury, które doprowadziły do wymienionych uszkodzeń.

Po podliczeniu ceny części, około 500 złotych jeśli to kogoś interesuje, zadzwoniłem do K z jakże radosną nowiną.

K: O Jezu jak drogo! Nie da rady taniej?
J: Przykro mi ale takie są ceny.
K: To niedobrze... Powie mi pan czemu tak się stało?
J: Użytkownik starał się ciąć z włączonym hamulcem. Duża temperatura się wytworzyła i wszystko się potopiło.
K: Ojej, czyli nie można robić z włączonym hamulcem?
J: No nie można. W instrukcji obsługi jest to dokładnie napisane.
K: Tyle, że ja nie czytam instrukcji. Za grube są.

Właśnie nie czytanie instrukcji uważam za najbardziej piekielne i głupie zachowanie wśród użytkowników. Nie tylko pilarek ale i innego sprzętu.

Skomentuj (22) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 451 (549)
zarchiwizowany

#27304

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
było już sporo historii o złych, niedobrych facetach i biednych kobietach. To może dla równowagi coś o kobiecie - ropuszce.

Cały dramat odbywał się w czasie gdy uczęszczałem do drugiej klasy liceum. W rzeczonym czasie byłem z niewiastą w moich oczach nieomal idealną. Zafascynowana bronią, historią, książkami SF i fantasy. Zainteresowania pokrywały się nam idealnie. Oczywiście ideałów nie ma. Ona miała dwa defekty.

Pierwszym był fanatyczny wręcz feminizm. Na każde szarmanckie zachowanie odpowiadał tym, że jestem seksistą i "wpycham ją na wiktoriański piedestał, na którym kobieta nie ma prawa do własnego zdania" - cytat autentyczny. Nie ważne czy chciałem za nią zapłacić, ustąpić miejsca, dać kwiatka zawsze było to samo. Z czasem przestałem. W tedy usłyszałem, że jestem prostakiem bo jej nic na urodziny nie dałem.

Jako, że była starsza ode mnie o rok w czasie gdy ja musiałem kisić się na lekcjach ona zdawała maturę. Gdy chciałem jej dodać jakoś otuch przed egzaminem nawrzeszczała na mnie, że tylko jej stres pogłębiam. Aby dodać powagi swoim słowom przejechała mi pazurami po twarzy.

Przez tydzień się nie widzieliśmy. W końcu się przemogłem i postanowiłem się do niej przejść. To co zobaczyłem wywołało we mnie taki szok, że do dziś nie mogę uwierzyć. Po wejściu do jej pokoju zobaczyłem jak robiła "loda" facetowi, którego nazywała swoim "najlepszym przyjacielem". Nic nie powiedziałem. Po prostu wyszedłem.

Czułem się strasznie upokorzony. Nie miałem ochoty na nic. Na szczęście z załamania pomogła mi wyjść dziewczyna z którą związany byłem wcześniej. Po czasie od znajomych dowiedziałem się, że moja kochana feministka lubiła sobie "pobzykać". Na każdej imprezie, o których z resztą nie wiedziałem, musiała skoczyć do wyrka przynajmniej z jednym facetem.

kobiety

Skomentuj (22) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 118 (240)
zarchiwizowany

#25848

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Dzięki historii dodanej przez Jot (http://piekielni.pl/25845#comments) przypomniała mi się historia jaką wraz ze współlokatorem w knajpie przeżyliśmy.

Na początku mojej bytności w Piernikolandzie mieszkałem w akademiku. Pewnego razu po powrocie z zajęć jeden z chłopaków, z którymi mieszkałem, Marcin (Imię zmienione. Albo i nie. Z resztą jakie to ma znaczenie?), ogłosił, że odczuwa ból wewnętrzny i z tego powodu musi się napić i szuka towarzystwa. Mnie dwa razy prosić nie trzeba. Poszliśmy.
Po kilku piwach wiadomo co się dzieje. Natura wzywa. Obaj idąc za wewnętrznym wezwaniem udaliśmy się do toalety. Po wyjściu, idąc wąskim korytarzem natrafiliśmy na dwie dziewczyny, dobrze już doprawione. Jedna z nich, czując zapewne inny rodzaj zewu natury, rzuciła się na Marcina. Jedną rękę zarzuciła mu za szyję, natomiast drugą sięgnęła do jego narządu kopulacyjnego. W totalny szoku nie zareagowałem, towarzyszka napastniczki w śmiech. Marcin odsunął napaloną pannę od siebie.
M(arcin): Poj***** cię? Co ty, kur**, odstawiasz?
N(apalona panna): Mam ochotę się bzykać z tobą.
M: Co? Wypier***** idiotko!
N: Zobaczysz pedale! Zniszczę cie!
Jakoś sobie z tych gróźb nic nie zrobiliśmy. Po powrocie do naszego stolika podszedł do nas ochroniarz i każe nam się wynosić. Zapytany o powód, informuje nas, że jedna z klientek oskarżyła nas o napaść i próbę gwałtu. Marcin starał się wytłumaczyć niestety strażnik barowej moralności był niewzruszony. Aby uniknąć nieprzyjemności musieliśmy się ewakuować.

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 141 (197)
zarchiwizowany

#25688

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Pracuję jako sprzedawca - serwisant w salonie dilerskim znanej, niemieckiej marki pilarek spalinowych.

Wczorajszy dzień był bardzo szalony. O piekielnych kosiarzach już było teraz czas na najbardziej absurdalną sytuację jaką do tej pory w pracy przeżyłem.

Jakieś dziesięć minut przed zamknięciem do sklepu wpada dość niecodzienna klientka. Białe kozaczki za kolana, czarne leginsy, różowa kurtka, czapka z imitacją kocich uszu i cały worek cekolu na twarzy składał się na obraz seksi, mrrrraaaauuu, kocicy (w jej mniemaniu zapewne, bo jak dla mnie to raczej odpychająca się wydawała)
J: Dzień dobry. W czym mogę pomóc?
K: Heloł, misiaczku. Mój papcio prosił mnie, żeby zobaczyła co ciekawego tu masz.
(Całe te zdanie wypowiedziane zostało z pięknym, w swojej głupocie, hamerykańskim akcencie ala Dżoanna.)
Po tych słowach klienta zaczęła chodzić po całym sklepie kręcąc przy tym biodrami w taki sposób, ze zaczynałem się zastanawiać czy jej coś nie pęknie zaraz. Co chwilę podchodziła do mnie, kładła mi dłoń albo na klatce piersiowej, albo na ramieniu (w pewnej chwili zacząłem się zastanawiać czy zaraz mnie za części ciała poniżej pasa nie zacznie łapać). Każde jej pytanie było okraszone misiaczkiem. Oblizywała wargi.
Po jakimś czasie całą ta szopka zaczęła mnie już nużyć no ale wiadomo, klienta ze sklepu bez powodu wyrzucić nie mogę. Cierpię więc w ciszy starając się nie cofać w rozwoju intelektualnym do poziomu embrionu.
Gdy wybiła 17,00 grzecznie wyprosiłem panią ze sklepu. Była bardzo niezadowolona, że "taki fajny misiaczek każe jej wychodzić." Na odchodne spytała się mnie jeszcze czy nie poszedłbym z nią do "klabu".
Chyba nie skorzystam z zaproszenia.

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 182 (220)
zarchiwizowany

#25683

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Pracuję jako sprzedawca - serwisant w salonie dilerskim znanej, niemieckiej marki pilarek spalinowych.

"Zima się skończyła, śniegu ni ma, kosy zaczną przynosić." Tymi słowami powitał mnie wczoraj (piątek, 24.02.2012) mój miszczu kierownik. Nie wierzę w siłę sprawczą słów ale ten wiedźmiarz pieprzem doprawiany krakał w złą godzinę. Jakieś 10 minut po tych pamiętnych słowach rozpętało się istne pandemonium z kosami w roli głównej.
Chciałbym przedstawić trzy przypadki, które najbardziej mi w pamięć zapadły.

Przypadek pierwszy.
Do sklepu wchodzi jeden ze stałych klientów biznesowych wraz ze swoim pracownikiem i trzema kosami (info dla czepialskich: jedną kosę niósł biznesmen a dwie pozostałe pracownik). Kładą swój ładunek przede mną.
K(lient): Dzień dobry. Kosy do przeglądu przynieśliśmy. Chodzą w miarę dobrze. Filtry, świece wymienić.
J(a): Ok. Na czwartek, piątek będą gotowe. Musimy części do nich pozamawiać.
K: Jak to?! Czemu nie ma pan filtrów na półce?! Toż to jakiś skandal!
J: Wie pan, sezon na kosy jeszcze się nie zaczął więc części nie zamawiamy.
K: To oburzające!
J: Przykro mi. Takie są realia. To zostawia Pan te kosy czy zabiera?
K: Zostawiam. Proszę mi dać tylko pokwitowanie, żeby nie wyszło, że się u was zapodziały.
Klient po otrzymaniu pokwitowania z wielkim fochem wyszedł ze sklepu. Do widzenia nie stwierdzono.

Przypadek drugi.
Do sklepu wchodzi starszy jegomość z elektrycznym trymerem (najmniejsza i najtańsza wersja podkaszarek), którego dni świetności minęły z dziesięć lat temu. Klient prosi o naprawę. Biorę trymer do ręki, wącham czy silnik nie spalony, stwierdzam, że śmierdzi spalenizną. Podłączam do prądu i po uruchomieniu widzę, że silnik urządził sobie disco bandżo.
Informuję klienta, że naprawa jest nie opłacalna i proponuję mu nowe urządzenie. Kręcę się, wiję, naprowadzam na kupno. Tak gdzieś z dwadzieścia minut dziadkowi opowiadam. Już myślałem, że łyknie nówkę a on rozbraja mnie tekstem: "Wie pan wszystko pięknie ale wolę naprawić swoją starą koskę. Zaniosę ją do warsztatu gdzie mi wirnik przewiną."
Normalnie myślałem, że zabiję dziadka.

Przypadek trzeci.
Do sklepu wchodzi klient z czymś na widok czego czułem się jakbym wypił naprawdę wytrawnego bełta. Normalne mózg mi stanął a cała reszta opadła. To co miał ze sobą klient bardziej przypominało silnik do indiańskiej dłubanki niż kosę spalinową. Na początku myślałem, że to jakaś podróba. Po sprawdzeniu autentyczności pytam klienta co sobie życzy.
K: Coś na obroty nie chce wchodzić. Pewne gaźnik trza przeczyścić.
Oho, myślę sobie, magister inżynier mechanik mi się trafił.
J: Zobaczymy co trzeba zrobić. Jak to nic poważnego na wtorek będzie.
Po tych słowach w klienta cały zastęp szatanów, potworów diabelskich wstąpił. Zaczął się rzucać, krzyczeć, że mu trawa rośnie (w lutym? ciekawe...), że na dziś potrzebna jest mu koniecznie.
Facet jakiś niestabilny emocjonalnie mi się wydał, a wiadomo, że z takimi lepiej nie zadzierać. Jako, że ruch nie było chwilowo, dla świętego spokoju zabrałem kosę na warsztat.
Po wyciągnięciu gaźnika i zdjęciu pokrywy oraz membrany sterującej moim oczom ukazał się obraz nędzy i rozpaczy. Całe wnętrze było oblepione jakąś białą mazią. Informuję klienta, sprawdzam czy jest na stanie w sklepie. Niestety nie ma. Sprawdzam czy jest na magazynie głównym. Też nie ma i nie będzie. Mówię klientowi, że nic nie poradzę, niech szuka we własnym zakresie. Klient wyzywając mnie od idiotów tudzież debili wychodzi.

Dzięki takim ludziom kocham swoją pracę.

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 57 (155)

#24480

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Krótka historia o ciekawskich współpasażerach.

Jestem dumnym posiadaczem łuku bloczkowego. Nie jest to jakieś pro cudo za kilka tałzenów, a rekreacyjna zabaweczka o 21 funtach naciągu.
Jadąc pewnego razu do domu rodzinnego, postanowiłem zabrać ze sobą moją zabawkę. Oczywiście jak zawsze łuk zrobił wielką furorę w środkach komunikacji publicznej, jednak wszystkich przebił pewien tatuś z syneczkiem, z którymi przyszło mi dzielić przedział w pociągu.

Dzieciak jak to dzieciak, ciekawy wszystkiego dostał do ręki łuk, pobawił się chwilę i się znudził. Tatko jednak przejawiał wręcz niezdrową fascynację.
Jadąc tak, w pewnym momencie poczułem silną potrzebę wyjścia do toalety.

Gdy wchodziłem z powrotem do przedziału, okazało się, że starszy ze współpasażerów celuje w kierunku drzwi, w których niespodziewanie się pojawiłem. Facet chyba się zestresował, bo wypuścił strzałę, która trafiła mnie w bark. Całe szczęście, że maiła tępy grot i zamiast się wbić odbiła się ode mnie.
Współpasażer cały zbladł, zaczął mnie żarliwie przepraszać i do końca wspólnej drogi nawet na mój łuk nie spojrzał.

pkp

Skomentuj (40) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 642 (750)
zarchiwizowany

#25072

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Pracuję jako sprzedawca-serwisant w salonie dilerskim znanej, niemieckiej marki pilarek spalinowych.

Na łamach tego serwisu pojawiło się już kilka list o głupocie ludzkiej. Chciałbym dodać coś od siebie, krótką listę powodów zatarcia silnika. W celu wyjaśnienia, zatarcie silnika jest najbardziej kosztownym uszkodzeniem, w przypadku mniejszych urządzeń całkowicie nieopłacalnym do naprawy.

1. Zbytnie obciążenie silnika.
Temat rzeka. Po prawdzie mało który użytkownik stosuje się do zaleceń producenta.
Przypadek ekstremalny: zastosowanie w przypadku 4,6 konnego silnika prowadnicy 90cm i cięcie rolek papieru. Maszyna popracowała tak tydzień i zaliczyła piękne rysy na tłoku i cylindrze. Klient zgłosił uszkodzenie na gwarancję, której nie uznano. Sprawa sądowa została przez klienta przegrana.

2. "Skakanie" po olejach.
Drugi, najczęstszy powód uszkodzenia. Każdy olej do dwusuwu posiada inne właściwości, niestety nie wszyscy tą kwestię rozumieją.
Przypadek ekstremalny: klient, podający się jako inżynier od dróg czy mostów, nie był w stanie zrozumieć swojego błędu, którym było zastosowanie chyba, każdego oleju dostępnego na rynku.

3. "Słabe" paliwo.
Często paliwa dostępne na stacji posiada więcej wszelakiego świństwa niż oktanów. Zasada jest prosta - im tańsza stacja tym gorsze paliwo.
Przypadek ekstremalny: klient zakupił paliwo na stacji należącej do pewnej sieci hipermarketów. Wystarczyło wypalić cztery zbiorniki a silnik poszedł się kochać. Facet podobno założył sprawę w sądzie.

To na razie tyle.

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 24 (132)
zarchiwizowany

#24447

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Dziwnym trafem częściej spotykam się z przejawami chamstwa i nietolerancji ze strony tych niby bardziej tolerancyjnych grup.
Poniższa historia wydarzyła się w okresie letnim, dokładnego terminu nie pamiętam.
Osoby z Torunia lub okolic pewnie spotkały się z ciekawym zjawiskiem, chodzi mi o pewnego pana, który lubi sobie postać w okolicy starego bądź nowego rynku i głosić kazania o miłości bliźniego, Jezusie, marności żywota ludzkiego i tym podobnych rzeczach.
Pewnego razu idąc z empiku spotkałem rzeczonego jegomościa. Jak zwykle swoim kazaniem chciał, mimo panującego ciepła, rozgrzać serca grzeszników. Przystanąłem z myślą o posłuchaniu sobie rewelacji jakie kaznodzieja ma do przekazania. Postałem sobie chwilę, już miałem się zbierać gdy podeszła do niego grupka kilku anarcho-rastów ("A" w kółku na koszulkach, czapeczki w barwach Etiopii, dredy te sprawy) w celu jak się okazało rozpoczęcia własnej ateistycznej krucjaty.
Zaczęło się niewinnie, dyskusja na poziomie, przerzucanie się rzeczowymi argumentami, których przytaczał nie będę bo nie tego oczekują czytelnicy tego portalu. W pewnym momencie, poniesiony zapewne żarliwością dyskusji, jeden z przeciwników kaznodziei złapał książkę, która znajdowała się na przenośnym statywie głosiciela wiary, rzucił ją na ziemię i zaczął deptać. Reszta grupki w śmiech, facet w płacz i krzyk. Wygrażał im, że spotka ich kara za zbezczeszczenie słowa bożego.
Waleczni ateiści machnęli ręką na faceta, kopnięciem jeden z nich przewrócił statyw i poszli sobie.
Niestety nie wiem jak się sprawa potoczyła. Osobiście mam nadzieję, że kara ich jednak spotkała.

Toruński Kaznodzieja Nowej Ery

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 124 (244)

#23197

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Po maturze przez rok pracowałem w stoczni jachtowej.

Ostatnie wydarzenia z Gdańska przypomniały mi jak w miejscach gdzie pracowałem podchodzono do zabezpieczeń ppoż.

Historia 1:
W procesie produkcyjnym laminatów PS bardzo ważne jest utrzymanie odpowiednio wysokiej temperatury. Jak wiadomo w naszym klimacie występuje takie zjawisko jak okres grzewczy. No i żeby produkować trzeba było sypać w gardziel pieca coś co się pali. W ramach oszczędności stosowano:
- resztki z produkcji i montażu, które dawały wspaniały, czarny i toksyczny dym; hale znajdowały się około trzy kilometry od rezerwatu bociana czarnego;
- worki jutowe, w których przewożono tytoń, przeżarte były jakimś chemicznym syfem od zabijania szkodników, raz zatrułem się tym szajsem, faza była ostra;
- szmaty przesiąknięte acetonem.

Historia 2:
Na hali produkcyjnej, czyli tam gdzie zmagazynowane były najbardziej niebezpieczne i łatwopalne substancje, obowiązywał całkowity zakaz palenia. Nikt nie podchodził do niego poważnie. Przynajmniej do pewnego wydarzenia. Kolega mył coś acetonem. W czasie tej czynności palił papierosa. Popiół wpadł do kanistra. Piękny huk, płomień i stan przedzawałowy u połowy załogi.

Historia 3:
Pracowałem z pewnym jegomościem, który w dziedzinie szkutniczej jest mistrzem. Niestety jak każdy geniusz miał pewną cechę specyficzną, mianowicie nigdy trzeźwy nie chodził. Jak wiadomo od pewnego poziomu upojenia alkoholowego człowieka ogarnia przemożna chęć snu. W przypadku Miecia, bo tak zwał się rzeczony osobnik, pewnego dnia sen dopadł w chwili gdy gotował listwę odbojową. Gdy Miecio sobie spał, woda się wygotowywała. Jak się skończyła, na hali zaczął unosić się dym i zapach spalenizny. Wszyscy wpadli w popłoch. Zgiełkiem poruszony Miecio wstał ze swojego barłogu, poczochrał się po czuprynie, wyłączył palnik i dalej poszedł spać. Na następny dzień już nie pracował.

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 462 (502)
zarchiwizowany

#23940

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Zakupiłem sobie na internetowej stronie empiku grę (dla ciekawskich podaję tytuł "Dead Island". Odebrałem, zapłaciłem, wszystko ok. Wracam do mieszkania, odpalam laptopa, wrzucam płytkę do czytnika. Żadnych kłopotów. Aktywacja przez Steam? Spoko, nie pierwszy raz to robię. Biorę instrukcję w ręce wpisuje kod i czekam na weryfikację. No i jest problem. "Podany kod został już użyty" czy coś w ten deseń mi się pokazuje. Ki diabeł? Źle kod wpisany? Wpisuję jeszcze raz. To samo. Może bez myślników? Może zero to literka "O"? Próbuję kilka razy i nic. Myślę sobie, dobra czas zajrzeć na stronę Techlandu, może tam coś jest. Jak pomyślałem tak zrobiłem. No i okazuje się, że jest informacja jak obejść ten problem. Trzeba tylko napisać do pomocy technicznej Steam. Wykonuję wszystkie polecenia i zostaje mi tylko czekać 24 godziny na odpowiedź.
Po tym czasie przychodzi informacja, że gra jest używana i oni nic na to nie poradzą. Zagotowało się we mnie. Kolejny mail z załączonym skanem faktury na dowód, że kupiony produkt jest nowy. No i czekam na odpowiedź.
Przy okazji szukałem w internecie informacji na temat zdublowanych kluczy i wychodzi na to, że spora część nakładu na Europę Wschodnią ma tą przypadłość, która mnie spotkała. Super.
PS. Jak mi odpiszą, że nic nie zrobią to chyba pojadę to siedziby Techlandu i przy pomocy zabawek z pracy wybiję im z głów pomysł integracji gier ze Steam. Cała dywizja wrocławskich ochroniarzy mi w tym zbożnym dziele nie przeszkodzi.
EDIT: Jeszcze na koniec jedno spostrzeżenie mi przyszło do głowy. Wszyscy producenci i dystrybutorzy płaczą, że piractwo na PC jest olbrzymie no ale takim zachowaniem to raczej tego faktu nie zmienią.

Steam

Skomentuj (54) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 276 (298)