Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

zaana

Zamieszcza historie od: 6 listopada 2015 - 16:20
Ostatnio: 15 października 2018 - 17:07
  • Historii na głównej: 4 z 6
  • Punktów za historie: 1672
  • Komentarzy: 100
  • Punktów za komentarze: 601
 

#22374

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia Nanami o epilepsji, przypomniała mi inną, również dotyczącą choroby, ale w tym przypadku jest to autyzm.

Mam rodzeństwo: dwóch braci i siostrę. Jeden z braci cierpi na autyzm. Muszę opisać jakie objawy ma mój brat, ponieważ jest to istotne dla historii.
Brat (nazwijmy go Krzyś) odpowiada na zadane mu pytanie - z sensem, bez dłuższego namysłu. O ile na pytanie odpowie, to sam za dużo nie pyta, ale mówi (można by rzec ze gaworzy(?)) w swoim własnym języku, albo powtarza swoje ulubione reklamy. Krzyś uwielbia podziwiać widoki z wszelakich okien, a już w szczególności z tych położonych wyżej. Potrafi chodzić od jednego okna do drugiego, analizować widoki, a później rysować to co najbardziej mu się spodobało. Je jak każdy, wiadomo że nie wszystko, bo każdy czegoś tam nie lubi. Problemów z K. absolutnie nie ma. A teraz do rzeczy:

Wraz z rodzeństwem mamy babcie, która mieszka jakieś 350km od naszego rodzinnego domu, więc odwiedzamy ją tylko na wakacje. Babcia mieszka w bloku, na piętrze 10-tym, a my dla odmiany w domu jednorodzinnym, z dużym ogrodem. Pewnego lata dzwonimy do babci powiadomić, że jak to co roku - przyjedziemy. Babcia jak zawsze z pytaniem: "a kto przyjedzie?" Więc odpowiadamy, że MY WSZYSCY. Piekielna stwierdziła, że przyjechać to możemy wszyscy, ale Krzyś nie może zostać na dłużej, bo ona miejsca tyle w mieszkaniu nie ma.
Wyjaśniam: Moja babcia jest PRZEKONANA, że mój autystyczny brat nie jest jej wnukiem (a czy napisałam, że moja babcia to dla mojej mamy teściowa?) a poza tym cholernie wstydzi się tego ze Krzyś jest jaki jest, dlatego nigdy nie zaprasza go na dłuższą wizytę - max.1 dzień.

Tak więc my - reszta rodzeństwa, podjęliśmy decyzję:
Albo zostajemy WSZYSCY i wszyscy jesteśmy TAK SAMO traktowani, albo nie zważając na długą drogę - wracamy do domu.

Jechaliśmy z naszą mamą samochodem, co było dla nas dużym udogodnieniem (i jak się okazało szczęściem), bo jakby nie patrzeć zawsze jeździliśmy pociągiem. Zajeżdżamy ładnie pod blok babuni, wchodzimy, witamy się, a to usiądźcie bo obiadek bla, bla, bla. W pewnej chwili cisza, konsternacja i szybkie przeliczenie naszego bagażu walniętego tuż koło drzwi.

Babcia [B], Ja [J], Najstarszy brat [NB]:
[B] A co wy tyle toreb pobraliście?
[NB] No każdy ma swoją torbę, nie rozumiem w czym problem?
[J] A właśnie, bo Krzyś też zostaje.
[B] Ale ja tutaj nie mam tyle miejsca!
[J] (szybkie wyjaśnienie kto gdzie, z kim może spać, aby wszyscy byli happy).
[B] Ale co on będzie tutaj robił? Ja sobie z nim nie poradzę, poza tym on potrzebuje ogrodu! No patrz jak łazi - tylko od okna do okna! Poza tym ja nie będę specjalnie dla niego gotować!
[NB] Gdybyś chciała go chociaż trochę poznać, to wiedziałabyś dlaczego łazi od okna do okna i co je.
[J] No właśnie!
[B] (do dziadka) KAZIK, NO ZRÓB COŚ!
[DK] A co ja się będę wpier*alał...
[B] Krzyś nie może zostać.
[J] To my też nie zostajemy. Albo wszyscy albo nikt.
[B] Booka! Nie bądź taka pyskata, a w ogóle to mnie nie szantażuj!
[J] Krzyś też zostaje?
[B] Ja nie mam miejsca, nie!
[J] Zbierajcie się, jedziemy do domu.

Rodzinka powstała, i nie zważając na krzyki babci i przekleństwa dziadka, zabraliśmy nasze bagaże i wyszliśmy. Ogólnie cała ta wizyta nie trwała nawet 15 minut. Jak to mój brat określił "nie zdążyłem zjeść dokładki rosołu".

Miasto z Lodka :D

Skomentuj (29) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 736 (780)
zarchiwizowany

#72615

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Witajcie kochani,

zaczynam pisać te słowa z ciężkim sercem. I głębokim przekonaniem, że prawdopodobnie zostanę zakrzyczana, wyśmiana i obrzucona błotem jak średniowieczna cudzołożnica pod pręgierzem. Albo zwyczajnie spuszczona w otchłanie internetu w sposób, w jaki spuszcza się brudną wodę w kiblu - i mój tekst nawet nie wychynie nawet z poczekalni. Skąd to wiem? A no głównie z doświadczenia. Temat, który zamierzam poruszyć, spotyka się najczęściej właśnie z agresją, śmiechem lub w najlepszym razie zakryciem uszu i odwróceniem spojrzenia.

O co mi więc chodzi?
O największy w historii holocaust, który dzień po dniu rozgrywa się na ziemi. Codziennie. Chodzi o niewolnictwo, morderstwa, gwałty, wyzysk, dominację, tortury, okaleczanie. O dyskryminację, okrucieństwo, ucisk. Przemoc. Rzeź. I o ludzką bezduszność.

I przede wszystkim chodzi tutaj o to, co powinno definiować nas - ludzi - istoty, które twierdzą, że potrafią odróżniać dobro od zła.

Chodzi o weganizm.

Otwieranie oczu jest bardzo bolesne. Ja to wiem, sama przez to przeszłam. Tak cholernie, niesamowicie ciężko jest przyznać się do tego, jak bardzo nasze codziennie wybory krzywdzą inne stworzenia. I jak mocno mamy to gdzieś. Ciężko jest przyznać, że żebyś mógł zjeść kanapkę z szynką, inne stworzenie musiało cierpieć i umrzeć, udręczone, przerażone, nierozumiejące. W bólu, krwi i we własnych odchodach.
Broniłam się przed tą świadomością dość długo. 27 lat. Ignorowałam posty znajomych wegan na facebook'u.
Zrezygnować z jedzenia boczku? Serów? Jajecznicy? Skórzanych butów? Przecież ja uwielbiam swoją ramoneskę! Jeżdżę konno!

Cóż, już nie. I nigdy w życiu nie byłam szczęśliwsza i nie czułam się lepiej sama ze sobą.

Wiecie jednak, co jest najbardziej bolesne – piekielne? Wciąż wierzę, że większość ludzi z natury jest dobra. Że nie chcą krzywdzić. Że są po prostu niedoinformowani, że nie wiedzą, jak wygląda masowy chów i masowy ubój.
Gdzie tam. Wiecie, ile osób, w ciągu roku prób podjęcia tematu na szerszym forum, faktycznie chciało dowiedzieć się czegoś więcej na ten temat?
No ile? Strzelajcie.
Jedna.
Cała reszta jedynie się śmieje, twierdzi, że przesadzam, że nie może być tak źle. Albo twierdzi, że aha, ciekawe, ale ja bym tak nie mógł, bo przecież boczek, bo ser, bo jajka, bo mleko. I idzie dalej, tak naprawdę nie słuchając ani jednego słowa.

Znieczulica? Wyparcie? Strach? Wygoda? Egoizm? Wszystko na raz.

Nikt nigdy nie chce postawić się choć na chwilę w roli ofiary, zwłaszcza przy świadomości, że samemu trzeba by w tym scenariuszu być oprawcą.
Przyznajcie się sami, czy macie odwagę uruchomić empatię i postawić się, choć na chwilę, w roli zwierząt? Spojrzeć ich oczami na przemysł mięsny, mleczny i jajeczny? Na rzeźnie? Spróbujcie wziąć pod uwagę punkt widzenia ofiary, na mały moment.
Ciężko, hm? Niewygodnie. I w sumie to właściwie po co? Zwierzęta są od tego, żeby je jeść. Cykl życia i takie tam. Lwy. Pradziadkowie. Chów wybiegowy. Humanitarny ubój. Boczek.
Właśnie… jeśli to nie Ty jesteś ofiarą bardzo łatwo przychodzi ci zracjonalizować i usprawiedliwić okrucieństwo, niesprawiedliwość, zniewolenie – a nawet morderstwo.

Kochani… jedna osoba. W ciągu całego roku. Cóż, jestem widać kiepskim mówcą, żadnym oratorem, mea culpa. Ale nikt nawet NIE PRÓBUJE spojrzeć na materiały promujące weganizm = CRUELTY FREE lifestyle. Uwierzcie mi, że ja wcale nie należę do wrzeszczących wariatów w makietami. Opowiadam, tłumaczę. Nie grzmię, nie grożę, nie wyzywam od morderców, oprawców, bandy barbarzyńców – mimo, że właśnie tym na tej planecie jesteśmy.
Nie robię tego, chociaż szczerze wam powiem, że często mam ochotę. Zwłaszcza widząc radosnych mięsożerców, chodzących po ulicach, jedzących lody i hot-dogi – zadowolonych – jakby ich styl życia nikomu nie wyrządzał krzywdy. Jakby konsumowanie przemocy oraz śmierci było naturalne i normalne.
Oczywiście, mogą nie wiedzieć co dzieje się rzeźniach, na farmach, w cyrkach, w laboratoriach.

Piekielność nie w tym, że nie wiedzą. Piekielność w tym, że Z PREMEDYTACJĄ wybierają niewiedzę.

Wiecie, że masa ludzi myśli, że krowa czy koza dają mleko całe życie, ot tak, bez konieczności zajścia w ciążę?
Że mleko jest zdrowe? Że nie ma w nim śluzu i ropy?
Wiecie, że są ludzie, którzy nie wiedzą, że jajko to efekt kurzej menstruacji i wychodzi tym samym otworem co odchody i płyny waginalne?
Wiecie, że są ludzie, którzy myślą, że w parówkach jest mięso?
Że zwierzęta na farmach nie są kopane, maltretowane, opalane żywcem, rozczłonkowywane za życia?

Ludzie oburzają się, kiedy ich działania w stosunku do zwierząt porównywane są do tego, co robili Naziści Żydom, czy biali południowcy czarnym niewolnikom. Kiedy słyszą, że zakłady mięsne z których pochodzą ich obiady to współczesne obozy koncentracyjne.
Nie chcą słuchać, nie próbują zrozumieć, mają milion argumentów ale przenigdy nie słuchają odpowiedzi. Rzucają teoriami jak śnieżkami w piekle, coraz zacieklej i zajadlej, a widząc bezsensowność swoich argumentów zaczynają mi w końcu wmawiać, że rośliny też mają uczucia. Albo że niezjedzone zwierzęta przejmą władzę nad światem. Inteligentni, wykształceni ludzie w różnym wieku. Przykro słuchać.

Wiecie, o co tak na serio chodzi w tym całym weganizmie?
Wcale nie o nas, wegan - to nie jest jakaś hipsterska fanaberia, która sprawi, że będziemy fajniejsi i bardziej non-mainstream, cool, whatever. Nie będziemy. Żadne zwierzaki nie noszą nas na rękach po powrocie do domu, a od ludzi dostajemy najczęściej pusty śmiech albo słowną (żeby tylko…) agresję i niezrozumienie.
A my nie chcemy atakować Was (!!!)– chcemy tylko, żebyście to wy przestali atakować stworzenia, które nigdy, przenigdy nie zrobiły wam nic złego. W zamian za to dostajemy najczęściej lincz i drwiny.
Nie jest lekko. Ale jest warto :)

Powiem Wam o co chodzi w tym całym weganizmie:

Chodzi o empatię. O współczucie. Altruizm. Miłosierdzie. Porządność. O etykę. Miłość. Odpowiedzialność.
O niewyrządzanie krzywdy stworzeniem, z którymi dzielimy tę planetę.

Jeśli ktokolwiek z was zechce obalić moje narastające rozczarowanie naszą rasą, proszę, podaję Wam jak na tacy kochani moi, przywróćcie mi wiarę w ludzi:

Gary Yourofsky (którego tutaj parę razy zacytowałam).
Gość jest logiczny, inteligentny i cholernie odważny. Mówić Izraelczykom o zwierzęcym holocauście w taki sposób, żeby 10% narodu przeszło na weganizm? Wow.

Gary:


Dla hardcore’owców:


Dajcie znać, czy chociaż spróbowaliście otworzyć jeden z tych filmów i obejrzeć tak z połowę.
I zanim zadacie mi jakieś pytanie, rzucicie argumentem – większość odpowiedzi znajdzie w filmikach powyżej, i to wytłumaczonych znacznie lepiej, niż ja potrafię to zrobić ;) Słowo :)

Dajcie miłości jeszcze jedną szansę!
Otwórzcie oczy!
Zobaczycie, będzie tylko lepiej, obiecuję :)

zwierzęta weganizm miłość współczucie etyka empatia holocaust rzeźnia mord

Skomentuj (24) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -17 (21)

#72161

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Przeczytałam dziś pewien artykuł i miałam ogromną nadzieję, że to primaaprilisowy żart. Po kilku minutach w internecie okazało się, że jednak nie.
Tak na marginesie, to co za czasy, gdy czytasz artykuł i nie jesteś w stanie stwierdzić, czy to żart czy nowy pomysł naszych polityków.

Mówię tutaj o nowym projekcie ustawy aborcyjnej.
Ustawa mówi między innymi o tym, że zakaże się wykonywania badań prenatalnych - bo przecież wiadomość o poważnej wadzie dziecka prowadzi do decyzji o aborcji. Szkoda, że politycy nie pamiętają o tym, że wiele wad można leczyć jeszcze w ciąży. Można się przygotować do ewentualnej operacji, której po urodzeniu będzie wymagało dziecko.
Kobieta podczas USG dowiaduje się, że jej dziecko będzie roślinką, jeśli urodzi się żywe, to będzie żyć max kilka godzin, a tak w ogóle to pewnie nie dożyje pani porodu, bo ciąża zagraża życiu matki. Co wtedy? Ano nic, nie wolno przerwać takiej ciąży.
Ciąży pozamacicznej również nie wolno usunąć. Niech oboje umrą, bo Bóg tak chce.

Ale najbardziej kontrowersyjny moim zdaniem jest pomysł, aby każde poronienie było przez lekarza zgłaszane na policję. Będzie robione dochodzenie, czy przypadkiem nie ma w tym winy kobiety. Jeśli okaże się, że kobieta w ciąży np. chodziła do pracy lub jeździła rowerem, to zostanie jej postawiony zarzut zabójstwa, ew. nieumyślnego spowodowania śmierci dziecka. Wyobrażacie sobie taką sytuację? Pomyślcie teraz, że około 10%-15% ciąż kończy się poronieniem. Wielu nie zdaje sobie sprawy z tego, jak wiele kobiet dotyka ta tragedia. Ja też zawsze myślałam, że czasem jakaś kobieta poroni, ale to przecież mnie nie dotyczy. Ja się zdrowo odżywiam, biorę witaminy, robię regularnie badania. I bum, mi też może się to przytrafić.

Wg tej ustawy powinnam mieć sprawę w sądzie o zabicie nienarodzonego dziecka. Już nawet słyszę zeznającą w tej sprawie teściową, która kilka miesięcy temu, bezpośrednio po moim poronieniu, powiedziała mi, że to moja wina, bo mało jadłam. Powiedziała to kobieta z I stopniem otyłości.

Ale najbardziej dziwi mnie jedna rzecz. Czytając komentarze w internecie na temat tej ustawy, można rozróżnić dwie grupy ludzi - za ustawą i przeciw niej. Ta druga grupa uważa, że każdy powinien mieć prawo wyboru, wiele z tych osób deklaruje postawę "gdybym się dowiedziała, że dziecko będzie ciężko chore, to nie usunęłabym ciąży, ale nie oceniam i nie krytykuję, każdy powinien mieć wybór i bierze to na własne sumienie".

Grupa popierająca nowe zmiany uważa, że kobieta, która zaszła w niechcianą ciążę nie ma prawa do aborcji, bo powinna brać odpowiedzialność za swoje czyny, kobieta zgwałcona nie ma prawa do aborcji, bo dziecko nie jest winne, przecież można je oddać. A kobieta w ciąży ma być z automatu pozbawiona wszystkich praw człowieka - jej zadanie to donosić ciążę i urodzić... albo umrzeć. I z tej grupy bije niesamowita nienawiść, krytyka, pogarda, a w skrajnych przypadkach niewybredne wyzwiska w stronę osób, które mają inne poglądy. Czy ktoś jest w stanie wyjaśnić owo zjawisko?

Skomentuj (105) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 421 (491)

#53787

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kilka tygodni temu wylądowałam nieoczekiwanie w szpitalu. Oddział neurologii - w większości sami starsi ludzie, niektórzy w naprawdę kiepskim stanie; po udarach, wylewach, z problemami kręgosłupa.
Nie wszyscy jednak mieli podobny problem. Na moje nieszczęście, leżałam w jednej sali z bardzo żwawą i niekoniecznie schorowaną "babcią", panią Wiesią. Odniosłam wrażenie, że swój pobyt w szpitalu traktuje jako źródło rozrywki i swego rodzaju urlop... Jeśli można to tak nazwać.

Przykładów mam wiele, ale może ograniczę się do tych najbardziej piekielnych:

- Noc. Dwie pielęgniarki na cały oddział, salowych brak. Ludzie umierają, słychać jęki i podniesione głosy pielęgniarek z korytarza. Na to nasza kochana pani Wiesia stwierdza, że jej niewygodnie i ktoś NATYCHMIAST musi poprawić jej poduszkę. Dzwoni dzwonkiem. Raz, drugi, trzeci. Przybiega pielęgniarka i w progu pośpiesznie tłumaczy, żeby chwileczkę poczekać, bo mają bardzo ciężki przypadek i pacjent z sali obok walczy o życie. Pani Wiesia obruszyła się i obrażona odwróciła na drugi bok. Po 5 minutach foszek jej najwyraźniej przeszedł, bo znów zadzwoniła po pielęgniarkę. Problemem wciąż okazywała się nieszczęsna poduszka. I tu się zaczyna: awantura na cały oddział: że jak to, że jakim prawem, że żywi (!) pacjenci powinni być ważniejsi, że ona to zgłosi do ordynatora itp. No cóż, bywa. Poduszkę jej poprawiono, ale to nie uciszyło pani Wiesi. Przez kolejne dwie godziny wymyślała kolejne problemy - a to jej woda upadła, a to kapcie nierówno stoją... Warto dodać, że pani Wiesia nie była przykuta do łóżka i miała pełną swobodę ruchów. I tak do 4:00 rano.

- Niestety miałam tego pecha, że badanie rezonansu wyznaczono mi w ten sam dzień, co naszej ulubionej pacjentce. Ja miałam godzinę 11:30, natomiast pani Wiesia 10:00. Od 7:00 rano siedziała w szlafroku na krzesełku pod drzwiami i czekała aż ktoś po nią przyjdzie. Grubo po 10:00 (co wcale nie przeszło bez echa) przyszła pielęgniarka i... wyczytała moje nazwisko. Trochę się zdziwiłam, ale zgarnęłam szybko potrzebne rzeczy i wyszłam z sali. Za moimi plecami posypała się dorodna wiązanka, a chwilę później pani Wiesia wyleciała na korytarz i kontynuowała awanturę, angażując w sprawę nawet ordynatora i odgrażając się, że ona ma znajomości i wszyscy tutaj pożałują. Ha-ha.

- Muszę też dodać, że przez cały mój pobyt w szpitalu próbowała skrzętnie się mną wysługiwać. Nie byłam w jakimś bardzo złym stanie, więc na początku, z czystej dobroci i szczerych chęci wyręczałam ją w prostych czynnościach, jak np. podanie widelca lub noża czy przyniesienie z lodówki jogurtu. Jednak szybko zorientowałam się, że robię za Kopciuszka i dalej pani Wiesia musiała radzić sobie sama. Pomijam komentarze kierowane do odwiedzającej mnie mamy, że jestem niewychowana i bezczelna.

- Pani Wiesia opowiadała również o niezawodnym sposobie dostania się do szpitala:
Należy zadzwonić na 112 (BROŃ BOŻE NA 999) i powiedzieć, że ma się bardzo wysokie ciśnienie, duszności, wymioty, wysoką temperaturę i ból głowy. Podobno zabierają od razu na dwa tygodnie. Piekielna chwaliła się, że w tym roku jest w szpitalu już 4 raz, a obecny pobyt ma ZAREZERWOWANY aż do 19 sierpnia.

- Wokół szpitala był specjalny park, w którym można było wypocząć na świeżym powietrzu. Pani Wiesia nie skorzystała z niego ani razu, choć wciąż narzekała na duchotę w sali i brak odpowiedniej wentylacji.

- Co do ciągłych awantur z lekarzami i pielęgniarkami... Aż szkoda słów.

I... Wisienka na torcie.

- Pani Wiesia stwierdziła również, że odwiedzająca mnie babcia rzuciła na nią klątwę i, że ona musiała sobie to znakiem krzyża pod kołdrą odczynić! Dla wyjaśnienia: babcia weszła do sali, przywitała się ze wszystkimi, zostawiła mi na stoliku owoce i słodycze i... wyszła.
Później z tego tytułu wywiązał się dość zabawny dialog, kiedy Pani Wiesia stwierdziła, że moja siostra (która była codziennym gościem) w ogóle nie jest do mnie podobna. Wyjaśniłam więc szybko, że Ola wdała się w mamę, a ja za to w babcię :) Jej mina była dość zabawna. Szczególnie, kiedy później wpatrywałam się w nią dość przenikliwym spojrzeniem kilkanaście sekund, a później szybko odwracałam wzrok.
Może to dość okropne, stosować takie "szatańskie" praktyki na starszych ludziach, ale jeśli chodzi o tą panią - nie miałam żadnych skrupułów.

Ja rozumiem, że pobyt w szpitalu może nieść za sobą wiele plusów, jak chociażby darmowe posiłki i lekarstwa i wcale nie twierdzę, że Pani Wiesia nie była na nic chora, ale wydaje mi się, że takie zajmowanie miejsca w sali jest niesprawiedliwe. Na korytarzu leżały naprawdę cierpiące osoby i jestem w stanie sobie wyobrazić, że to nic przyjemnego - leżeć przykutym do łóżka, kiedy wokół co chwila ktoś się kręci (samo korzystanie z basenu musi być krępujące...).

Tak czy inaczej, pewnie takich lub podobnych przypadków jest wiele, ale mnie - jako osobie rzadko przebywającej w szpitalach - wydało się to dość dziwne. Jak widać hieny mają wiele podgatunków.

szpital

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 582 (616)

#18855

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pracuję w punkcie dilerskim znanej, niemieckiej marki pilarek łańcuchowych.

Przed chwilą miałem bardzo ciekawą parę klientów. Łysy koks większy o co najmniej dwie głowy ode mnie i w barach dwa razy jak ja (choć ze mnie też nie ułomek) oraz jego, zapewne, ukochana, osobnik płci niewieściej który ma w dowodzie osobistym jako adres zamieszkania ma chyba jakieś solarium.

Facet okazał się miłym i inteligentnym gościem. Pytania miał konkretne, podobnie jak wiedzę. Doskonale wiedział czego chce, a przyszedł tylko "rozwiać swoje małe wątpliwości".
Jego luba natomiast wywołała we mnie wielokrotne załamanie. Oto jej pytania:
- Czemu tu tak śmierdzi paliwem? (dziwne żeby w serwisie nie śmierdziało nim)
- Czemu wszystko jest takie drogie? W markecie jest taniej. Będę miała więcej kasy na kosmetyki. (cena może i niższa ale gdzie jakość)
- Czy mogę z kompa skorzystać? Musze się na fejsika zalogować.
- Gdzie jest jakaś drogeria? (po tym jak jej powiedziałem poszła sobie).

Facet widząc moje zwątpienie na twarzy, powiedział:
- Może i jest głupia, ale za to zaj... w łóżku. - i poszedł szukać swojego szczęścia zostawiając mnie w osłupieniu.

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 667 (757)

#49699

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historyjka sprzed tygodnia, o piekielnej "młodzieży" i skutecznych policjantach.

Będąc późną porą (około północy) w pracy postanowiłem wyjść przed budynek na fajkę. I co ukazało się mym oczom? Na dziedzińcu po drugiej stronie ulicy ukazała mi się duża grupa "młodzieży" (ok. 20-30 sztuk). Tzn. najpierw ich usłyszałem a potem ujrzałem, gdy wzrok się do ciemności przyzwyczaił. Gwar jak w piwnej mordowni, do tego brzęk butelek, odgłosy kopanych puszek... i to wszystko około północy. Myślę sobie, coś się z tego zrodzić musi, zwłaszcza że dzielnica spokój kochająca... I długo nie musiałem czekać (wciąż ta sama fajka się tliła) - przyjechał radiowóz, wysiadło dwóch policjantów i idą, zmierzają, kroczą powoli ku wyzwaniu. Myślę sobie "Oho, będzie ciekawie", no bo chyba nie zamierzają ich wszystkich wyłapać i wypisywać mandaty za picie alkoholu w miejscu publicznym...

I nie zamierzali, akcja była przednia. Podeszli do towarzystwa, krzyknęli "Policja!", zapalili każdy po dwie takie megalatary, pomachali nimi na wszystkie strony (z dwóch policjantów zrobiło się czterech) i zapędzili "młodzież" w róg. Po czym policjant alfa odezwał się tymi słowy:
- Zamknąć dzioby, ludzie chcą spać. Wypierniczać mi stąd i żeby mi tu nikt swoich rzeczy nie zapomniał, kapsli też!
Co też "młodzież" potulnie z podkulonymi ogonami poczyniła.

Jeszcze zbierali "swoje rzeczy", gdy musiałem wracać do roboty. A krztusiłem się ze śmiechu, takiej świetnej akcji dawno nie widziałem :)

nocne libacje młodzież policja

Skomentuj (32) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 837 (917)

#60333

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Podejrzewam, że historia wyjątkowo kobieca - większość mężczyzn może nie zrozumieć problemu ;) Będzie długie, ale serio - zjawisko jest jak plaga.

Zbliża się wesele mojego kuzyna. Ponieważ niedawno okazało się, że moje leki i tarczyca się nie lubią, potrzebuję nowej sukienki. Dodatkowo, jakby nieszczęść było mało, bozia pokarała mnie biustem stosunkowo dużym jak na mój ogólny rozmiar, a że przytył razem ze mną - muszę więc teraz kupić kieckę w rozmiarze circa 46, żeby zmieścić się w nią w jego okolicach, a poniżej spokojnie zwęzić do 42.

Piekielności z tym związanych napotkałam już kilka.

Po pierwsze, okazuje się, że większość producentów odzieży damskiej uznała, że kobiety, które mają więcej niż 105-110 cm w biuście (a ja więcej stanowczo mam):
a) nie istnieją
b) na pewno mają więcej niż 60 lat, więc ciuch wygląda jak peerelowska garsonka mojej babci
c) czerpią przyjemność z chodzenia w bezkształtnych workach
d) są chorobliwie otyłe, więc cały ciuch będzie jak namiot

Po drugie, reakcje sprzedawców. Wchodząc do sklepu z sukienkami od razu kierowałam swe kroki do lady i pytałam o sukienki o takim a takim obwodzie w biuście, odcinane w talii, byle nie pastelowe. Sprzedawcy:
a) nie mieli zielonego pojęcia, jak centymetry przekładają się na ich rozmiarówkę. Serio - rozumiem to jeszcze w sklepach w halach targowych, ale w szanujących się i nienajtańszych markowych, jak Zara, Bialcon, Vero Moda?
b) mierzyli mnie wzrokiem pt. "czego ty szukasz, babo?", sięgali po najbliżej wiszącą sukienkę a la namiot, nie zerkając na rozmiar ani kolor, i mówili "no na pani TUSZĘ to to albo nic", "wie pani, ciężko będzie, TAKIE rozmiary to nie u nas", "poszukam, ale wątpię, TAKIE rozmiary to raczej szyje się na zamówienie...". Bardzo było mi miło.
c) wciskali mi na siłę ciuchy za małe. To, że się dopinam, nie znaczy, że wyglądam dobrze i to widać - dlaczego pani wszelką mocą wciska mi za małą sukienkę za 250 zł, twierdząc, że wyglądam cudownie i w ogóle jest prawie idealnie?

Po trzecie, wielu producentów, kiedy już uda im się wypuścić kieckę w danym rozmiarze i nie-babciową, nie-workową, stwierdza, że dziewczyna tych gabarytów:
a) może nosić identyczny fason jak osoba w rozmiarze 36
b) najwyraźniej nie potrzebuje biustonosza, więc sukienki będą z dekoltem do pępka, odkrytymi plecami itp. - tu podpowiedź: nie, w tym rozmiarze nie ma stanika bez "tyłu", bez ramiączek, a silikonowe ostatecznie pękają w tańcu innym niż spokojny walc.
c) na pewno kocha błyszczące, świecące, pełne cekinów, falbanek, firanek i koronek w dziwnych miejscach potworki, więc tylko takie będzie produkował.

Sukienki szukam już dwa tygodnie. Mam jeszcze miesiąc. Po tym weekendzie chyba ostatecznie uszyję u krawcowej...

Skomentuj (134) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 522 (756)

#63732

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W mediach burza. Źli lekarze zamknęli przychodnie, pacjenci odbijają się od drzwi, płacz i zgrzytanie zębów. Dobry minister grozi i straszy karami. Rzecznik praw pacjenta krzyczy o półmilionowych karach. Wszystkie działa wycelowane w gabinety, które nie podpisały nowych umów z Funduszem Zdrowia.

A dlaczego nie podpisały?

Jak już kiedyś pisałam, finansowanie POZ działa na zasadzie ryczałtu - NFZ ma listę pacjentów dla każdej poradni i za każdego co miesiąc płacił kilka złotych. Jeden lekarz może mieć 2750 pacjentów zapisanych do siebie (8 zł za pacjenta). Dodatkowo stosowano przeliczniki za ciężko chorych pacjentów, albo za osoby powyżej 65 roku życia, wtedy "ich wartość" była odpowiednio wyższa niż te 10 zł miesięcznie. Mądre głowy wyliczyły, ze średnio za pacjenta miesięcznie POZ dostawał 10,50 zł.

Za te pieniądze trzeba utrzymać całą poradnię.
Wynająć lokal, ogrzać go, doprowadzić prąd, wodę, internet, dbać okresowo o remonty, zakupić wyposażenie (albo spłacać kredyt na zakup np stołów, krzeseł, kozetek, szafek, sejfów etc).
Trzeba zadbać o leki dostępne na miejscu, sprzęt medyczny (np lampy, EKG), rękawiczki, gazy, plastry i inne duperele, które łącznie co miesiąc kosztują naprawdę spore pieniądze.
Trzeba opłacić umowę z laboratorium (badania krwi, moczu itp), z pracownią rentgenowską, z odbiorem odpadów medycznych, z karetką transportową. To najczęściej ryczałt plus opłaty za każdą wykonaną usługę.
Trzeba wreszcie zapłacić za pracę pielęgniarki (a najczęściej dwóch), lekarza, sprzątaczki.
Większe przychodnie mają odrobinę łatwiej - część kosztów da się rozłożyć na większą ilość pacjentów, ale część zostaje taka sama.
No i najważniejsza kwestia - jeśli do naszej przychodni zapisze się tylko 1000 pacjentów, to dostaniemy tylko 10000 zł. A koszty wcale nie pójdą drastycznie w dół.

Tyle przydługiego wstępu.

Nowa umowa dokłada obowiązków dla lekarzy POZ. Nie obowiązków "badaj dokładnie" - bo to media usiłowały nam przekazać krzycząc o "szkoleniach onkologicznych". Te szkolenia nie miały nic wspólnego z leczeniem, ale z ADMINISTRACJĄ - jak to rozliczać, jakie będą karty, jakie przepisy. Ale pierwszy mały cel osiągnięto - w Polskę poszedł przekaz "lekarzy trzeba uczyć rozpoznawać nowotwory, bo są tępi i sami nie potrafią". Kolejny, że lekarze nie chcą tych szkoleń (bo od początku mówili, że pakiet kolejkowo-onkologiczny to bubel) tylko umocnił wiarę w to, że leczą nas aroganckie nieuki.

Nowe obowiązki dla lekarzy POZ to długa lista badań, które lekarz może zlecić - i za które musi zapłacić. Czy dołożono pieniędzy? O, tu jest haczyk. Bo tak, stawka za pacjenta wzrosła. Ale przecież NFZ nie miał pieniędzy? Tak, dalej nie ma. Te pieniądze zostały przesunięte z... POZ. Tak, dobrze czytacie, z POZ do POZ.
Stawka za osobę wzrosła. Ale zmieniono przeliczniki! Osoby ciężko chore już nie są dodatkowo płatne. Czyli zamiast np 2000*10,50zł mamy 2000*11zł!! Straszna podwyżka! O pięćdziesiąt groszy miesięcznie! to aż 6 zł rocznie na osobę!
Dodatkowo, z list mają zniknąć osoby "nieubezpieczone" - świecące w systemie na czerwono. Ale, jak pewnie wiecie, w systemie jest pełno błędów. I te błędy wychodzą przypadkowo.
Czyli w sytuacji: pan Kowalski nie chodzi do lekarza. W styczniu NFZ wykazał go na czerwono. Przestał płacić. W lipcu Kowalski przychodzi i pokazuje, że jest ubezpieczony - NFZ po wymianie pism wciąga Kowalskiego na listę - ale od lipca! Wcześniej przecież Kowalski nie przyniósł żadnych dowodów na to, że jest ubezpieczony! Innymi słowy, lekarz nie dostaje połowy pieniędzy za tego pacjenta. A takich pacjentów jest około 7% w systemie...

Po podliczeniach mądrych głów: stawka zostaje pi razy oko ta sama. Ale trzeba za nią kupić duuuużo więcej.

Wielu z nas zapomina, że w Polsce nie ma państwowych przychodni. Są same prywatne, które podpisują z NFZ kontrakt na przyjmowanie państwowych pacjentów. To są firmy.
Szefowie firm policzyli, że za te same pieniądze nie da się kupić więcej. Albo trzeba tworzyć fikcję - czyli i tak nie zlecać tych badań, albo ograniczyć badania dla "bardziej zdrowych". Można też obniżyć pensję personelowi, albo kupować gorsze strzykawki. Albo podpisać umowę z firmą transportową "Krzak", która jeździ starym trabantem. Skądś te pieniądze trzeba wziąć, bo NFZ ich nie daje!
Na szczęście przychodnie mają swoje stowarzyszenia, żeby nie być bezbronne i nie musieć w takiej sytuacji jak obecna bać się monopolu Funduszu. Mogą negocjować - już w listopadzie było słychać, że gabinety mogą nie podpisać umów. Czy coś z tego wynikło? Czy ministerstwo albo NFZ coś zmienił? NIE! Spotkań było mnóstwo, żadne nie przyniosło nic poza "więcej wam nie damy, nie chcecie, to nie podpisujcie".

Ale teraz słychać krzyki, że to lekarze są źli, bo nie chcą podpisać niekorzystnych umów. To, że musieliby oszczędzać na pacjentach, badaniach, sprzęcie, nikogo nie obchodzi.

A już najmniej obchodzi pacjentów, którzy najgłośniej krzyczą o pazernych konowałach, co jest bardzo, ale to bardzo smutne.

system jak zwykle

Skomentuj (141) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 508 (788)

#16619

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Tym razem historia osobna, jak sobie życzyliście :)
(P) Pani/Klientka
(J) Ja
(S) Synek

Pewnego pięknego dnia przyszła do mojego sklepu z komputerami i podobnym sprzętem Pani w wieku lat koło 60-65, wyglądająca bardzo biednie. Od progu lamentuje, jak to ciężko w Polsce, jak to nie ma pieniędzy, ale dodaje:
"No, ale ON mi żyć nie daje! Pan mi powie ile to kosztuje!"
Tu daje mi kartkę, na której mam części do komputera powiedzmy klasy "ultra-vip-top-max-bussines-wypasione" (panią Czosnek przepraszam za słownictwo od razu ;))
Przedstawiam cenę w okolicach 4 tys. zł. (trzy podzespoły) Matka w szloch ze słowami:
(P): "ON mnie wykończy, już tyle kredytów nabrałam, mieliśmy dom budować, a tu nic z tego.."
Myślę sobie - mężulek lubi dobre sprzęty i chyba pograć też lubi, ale Pani dodaje:
(P) Mąż już trzecią robotę bierze, w niedzielę, robi po 16 godzin a i tak na NIEGO nie wystarcza!"
Myślę sobie: Co do cholery? Kto to ten "ON"?
I Pani mi wyjaśnia po chwili.
(P) "No, ale jak trzeba, to trzeba, biedactwo nie ma kolegów, ciągle w domu siedzi sam samiusieńki, to niech już ma to co chce! Niech już będzie, ja się najwyżej zapożyczę.."
Skojarzyłem, że to dla synka, ale z ciekawości pytam:
(J) Aaaa ile pociecha ma lat ?
(P) LEDWO 39 skoczył...

Ni się nie odezwałem, Pani części zamówiła, zapłaciła, odebrała, ale dwa dni później wraca.
(P) Proszę Pana czy nie mógłby Pan do nas przyjść i ten komputer poskładać razem do kupy?
(J) Nom dobrze, ale to dojazd kosztuje itp.
Pani machnęła ręką z rezygnacją i umówiliśmy się na WIECZÓR.

Wieczorem zajeżdżam pod wskazany adres, wchodzę na piętro pukam, otwiera mi klientka i zaraz za nią jej mąż. Oboje do mnie z tekstem (WYSZEPTANYM)
(P) Proszę wejść, ale bardzo proszę cichutko bo nam śpi..." (domyśliłem się że synek)
Zabieram się do roboty, montuję zestaw, w pewnym momencie RYK (!!!)
(S) - K... wa co to za hałasy !!! K..a!!!!!!"
(P) - Spokojnie syneczku, śpij...
(S) - Czy ten p....y fagas już k....a złożył moje cacko, czy się z nim jeszcze pie...li ????!!!!
(P) - Jeszcze nie (nie dokończyła)
(S) - Co za ch...j!!

No nie wytrzymałem i wlazłem do pokoju obok. Na łóżku w barłogu (kotłowanina kocyków i kołder) leży sobie uflejony facet, włosy przetłuszczone na max, wszystko śmierdzi, no masakra...

(J) Ty, SYNEK!! Wyrażaj się może trochę ładniej, bo jak nie to ci tak dupę skopię, że na niej przy komputerze nie siądziesz przez miesiąc!!! (nerwus jestem chociaż tylko 176cm wzrostu :))

Synek patrzy się na mnie, jakby zobaczył zjawę (chyba pierwszy raz go ktoś opieprzył). Pierwsza odzyskała mowę Pani Matka.
- A to my już wyjdziemy syneczku...
Po czym wyciąga mnie siłą z pokoju i z płaczem do mnie.
(P) Niech Pan już idzie, on nam teraz żyć nie da przez miesiąc! (a w tle już słyszę ryk i inwektywy) Proszę to pieniądze i wciska mi banknot...
W pierwszym momencie miałem wyjść, bo pomyślałem, sami sobie taki zgotowali los, ale jestem dość impulsywny facet, więc kasę wziąłem, ale wyrwałem się matce i do pokoju gościa.
(J) TY gnojku!!!! (wiem nieładnie, ale nerwy...) Jak się k...a dowiem, że tu rodzicom robisz problemy, to ci załatwię dożywotni brak dostępu do netu (głupie, ale pierwsze co wymyśliłem, na sporo nastolatków działa :))
(S) Ale..
(J) Zapamiętaj sobie! - wywrzeszczałem i wyszedłem. No strasznie mnie takie pasożytnictwo denerwuje..

No i happy end :D Jakiś tydzień później do sklepu wchodzi kto? Mama z synkiem !!! Synek (lat 39) przeprasza za zachowanie, wręcza mi (jak za PRL-u) czekoladę i prosi, żebym jednak złożył do końca ten komputer i nie blokował mu internetu ( :)) Matka cała w skowronkach!

Obiecałem, że się zastanowię, ale sprzęt złożyłem dwa dni później, działa, a Pani Matka co jakiś czas zagląda do mnie i mówi, że jak syn coś marudzi, to go MNĄ straszy :D

Skomentuj (47) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1434 (1474)

#16543

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Oj ciężko dodać pierwszą historię... W końcu jednak i ja się przełamałem. Mam wiele wspomnień zarówno po stronie klienta jak i sprzedawcy więc na początek seria :)

1. Do sklepu z komputerami wchodzi starszy Pan. Rozgląda się, pyta co to, co tamto. Zastanawia się. W końcu wypala:
- Ale owsa tu u was nie ma?

2. Przychodzi pani i prosi tusz do drukarki Canon. Pokazuję, pyta o datę ważności.
- Proszę tu spojrzeć, ma jeszcze 23 miesiące ważności.
- UUUUUUUU - rzecze zbulwersowana Klientka - Ostatnio kupowałam to miała ponad rok ważności !!! (po czym wychodzi)

3. Zawsze myślałem , że ludzie o hmmm skromnej inteligencji to niewielki odsetek społeczeństwa. Myliłem się. Cytuję dokładnie:
K: Klientka
C: córka Klientki
J: ja
Wchodzi matka (50+ lat) z córką (25+ lat)
- Ooooo widzisz, tu mają ŻAGIEL!!!! MÓWIŁAM CI! (mamy raty w Żaglu)
J: W czym mogę pomóc?
K: Macie tu żagiel?
J: Udzielamy rat w tym systemie.
K. Mówiłam ci!!! (triumfalnie) W takim razie chciałabym komputer, bo wie pan (konfidencjonalny szept) ja już mam kilkanaście rat w żaglu! (uśmiech wampira)
J: (pytania co potrzebują, jaka matryca, dane notebooka itp)
K. Wie pan, te są dobre (pokazuje na 10") Te (wskazuje na 15") to są dla firm, nie? Jak skur....ów stać! A nas na te małe (10"′)
J: Oczywiście ta 10" to 960 zł. Najprostszy model.
K. Hmmmmmmm... Wie pan.... pan jest żonaty?
j: (stupor) Eeee takk...
K. A bo wie pan, moja córcia nie jest wybredna...
C: Nic a nic!!!!
K: I byśmy się mogli dogadać... pan by nam obniżył cenę, a córcia się odwdzięczy...
J: Jestem żonaty, jak wspomniałem. (nie licząc, że córka straszny paszkwil :P)
K: Sama panu zdejmę tę obrączkę jak trzeba! (uśmiech bazyliszka - twarz podobna)
J: (niemal na skraju załamania) Wie pani, nie da się, palce mi pogrubiały... (prawda :))
C: Słodziutki, nie takie rzeczy udało mi się wyssać!!

Wymiękłem i wyprosiłem ze sklepu. Klient mniej ale ile nerwów więcej.

4.
K: Klientka
J: ja
Do sklepu wchodzi pani koło 50.
K: Hej ty, smarkaczu!!! (mam 40 lat)
J. Tak?
K: Czy ty ku...a wiesz, że jak piszesz na szyldzie "Jakość to nasza specjalność", to powinieneś mnie wyruchać zanim przeszłam przez drzwi, mając 10 orgazmów?

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 849 (1025)