Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

zaana

Zamieszcza historie od: 6 listopada 2015 - 16:20
Ostatnio: 15 października 2018 - 17:07
  • Historii na głównej: 4 z 6
  • Punktów za historie: 1672
  • Komentarzy: 100
  • Punktów za komentarze: 601
 

#19877

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia o zespole weselnym, przypomniała mi własne 4-letnie perypetie w tej branży.

Nadchodzi weekend. Jedziemy. Prawie 200 km. Na miejscu zapewniony nocleg i śniadanie dnia następnego. Wszystko zapisane w umowie.
Na miejscu pełen luksus. Obiekt zabytkowy - stary pałacyk. Piękna sala, pełen przepych. Nie powiem ucieszyło to nas, bo i akustyka dobra i wrażenia estetyczne spoko.

Akcja właściwa.
Sprzęt rozstawiony, do rozpoczęcia imprezy jeszcze ponad godzinę. Akurat tyle czasu by usiąść i zjeść obiad (na ogół zespoły weselne jedzą wcześniej - po to żeby goście nie czekali aż muzycy się posilą). Nie ma jednak stolika wydzielonego dla nas. Pytamy kelnerów - nic nie wiedzą, mamy pytać Młodej Pary. Pokój? Nic im nie wiadomo. No cóż, zdarza się, ludzie zestresowani, zapominają o takich rzeczach. Wyciągnęliśmy kanapki i inne buły, które zostały nam z drogi i jemy przed lokalem. Goście zaczynają się zjeżdżać. Sądząc po klasie aut należą do raczej "wyższych sfer".

Udaliśmy się zatem na salę przygrywać weselnie i gości witać, przekonani, ze Młodzi powiedzą nam gdzie mamy swoje miejsce. Wierzcie mi - to nie jest fanaberia. Kapela potrzebuje przerw. Grając 45 minut, ta 15 minutowa pauza jest optymalna by odpocząć (gitara waży około 4-5 kg, a trzymam ją na sobie około 10 godzin). Skończyliśmy pierwszy set. Nic. Nikogo. OK - zestresowani, zdarza się. Gramy dalej. W czasie drugiego setu już bardziej integracyjnie - oficjalne powitanie, pierwszy taniec... No nie sposób nie zauważyć 3 rosłych orkiestrantów robiących show;).
W międzyczasie kolega zwrócił mi uwagę, że na sali wszystkie miejsca są już zajęte. Następna przerwa- pytamy kelnerów gdzie siadać, nic nie wiedzą. Szef zespołu idzie do Młodych i przedstawia sprawę. Co usłyszał od Pana Młodego?
- Nie zawracaj mi głowy. W umowie nic nie ma o jedzeniu i stoliku. Radźcie sobie sami, a jeśli nie będzie mi się podobało to zobaczymy czy działacie legalnie. Jeśli nie, to się nie wypłacicie - i dalej gadka jaki to on wzięty prawnik, o noclegu mamy zapomnieć.

Groźbą się nie przejęliśmy bo działalność jak najbardziej legalna była, wszystko co trzeba opłacone. Powiecie, że faktycznie zespół jest w pracy i nie ma potrzeby żeby się "gościł", bo to i nie ich święto i dodatkowy wydatek. W umowie też nic faktycznie o jedzeniu nie było. To raczej swego rodzaju zwyczaj, by i tą orkiestrę weselną nakarmić. Powiem, że nie oczekiwaliśmy równego z gośćmi traktowania, ot obiad zjeść, kolację i trochę wody mineralnej na stoliku. No i miejsce żeby usiąść i dać odpocząć nogom i plecom oraz wypocząć przed powrotem - nie było kierowcy.

Postanowiliśmy sobie sami poradzić - wszak nasz klient nasz pan. Podczas kolejnej zabawy z młodymi, na parkiecie pośród rozbawionych gości znalazł się jeden całkiem nie z tej baśni.
Facet w czerwonym polarze, w czapce z daszkiem i termiczną torba z pizzą wyglądał komicznie pomiędzy surdutami frakami i pięknymi wszelkiej maści sukniami wieczorowymi. Tak - zadzwoniliśmy po pizzę. Widząc dezorientacje dostawcy kolega przywołał go do siebie przez mikrofon i zaczął płacić, po czym odłożyliśmy pizze i gramy jakby nigdy nic, bo nie czas na przerwę. Stolik znalazł się w tempie ekspresowym, jedzenie też. Wszystko za sprawą ojca Pana Młodego, który to nieźle syna obsztorcował. Pokój jak się domyślacie też się odnalazł.

Jaki z tego morał?
Kiedy wyprawiasz przyjęcie za ponad 100 tys zł nie próbuj zaoszczędzić kosztem obsługi, to kelnerzy, kucharze i zespół dba o klimat Twojego wesela.
Co zapamiętają goście z tego skądinąd udanego przyjęcia? - Faceta z pizzą.

wesele hej

Skomentuj (53) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1369 (1401)

#12718

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Odziedziczyłam po bracie 9 letniego amstaffa. Każdy na pewno wiele o tych psach słyszał i wielu ma z góry wyrobioną opinię, ale wiadomo, że zachowanie zwierzaka w 90% zależy od jego właściciela i sposobu w jaki psiak jest wychowywany :).
Moje psisko jest przesłodkim i przekochanym stworzeniem, w które włożyłam dużo wysiłku aby zachowywał się poprawnie. Thor nie atakuje ludzi i innych zwierząt, ale dla świętego spokoju zawsze wyprowadzam go na smyczy i w kagańcu.
Pewnego dnia postanowiłam przejść się z nim do parku, towarzyszył mi wtedy mój przyjaciel.

Idziemy, gadamy o wszystkim i o niczym, pies niucha w najlepsze wśród zarośli, gdy znikąd pojawia się szczuropodobne coś, co wydaje dzwięki podobne do szczekania ( tak, jakaś mieszanka Szitsu lub innego ratlerka) i rzuca się w stronę Thora z wyraźnym zamiarem ataku. Ściągnęłam smycz na krótko, stanęłam pomiędzy psami, czuje już lekkie rozdrażnienie mojego, który ogólnie toleruje takie rozszczekane maluchy, zawsze wystarczy krótkie warknięcie i małe ucieka w stronę właściciela. Jednak ten nie odpuszczał i na siłę próbował mnie ominąć, aby tylko dostać się do Thora. Gdzieś z daleka widzę 3 babiny [b1,b2,b3] idące spacerkiem w naszą stronę, więc krzyczę do nich czy ta bestia skacząca koło mnie to ich i czy z łaski mogą go zawołać do siebie.
[b1]- Ale dziecko! Przecież on tylko chce się pobawić!! - krzyczy jedna z nich i dalej jak gdyby nigdy nic poruszają się swoim żółwim tempem w naszą stronę.

Zabawa moim zdaniem wygląda inaczej między psami, na pewno nie opiera się na szczerzeniu kłów, bulgotaniu i doskocznych atakach. Thor coraz bardziej zdenerwowany miota się na smyczy próbując uciec przed popierdółką, popierdółka nie wiedząc już jak dostać się do Thora postanowiła przyatakować MNIE! Panie stanęły w bezpiecznej odległości, śmieją się coś między sobą ale psa nie wołają. Gdy moje psisko zauważyło, że popierdółka złapała mnie za spodnie, wyrwał w jej stronę i skotłował między łapami. Pisk, jęk, skomlenie. Babcie w krzyk, popierdółka jednak się nie poddaje, wydostaje się spomiędzy łap Thora, ja cały czas bezskutecznie próbuję odciągnąć 35 kilowego kloca od mniejszego psa, bo to jednak nadal żywe stworzenie choć głupie jak but (pewnie miał to po właścicielce). 3 baby nadal coś tam krzyczą o tym, że psa zabiłam (??), że policja... kolega stoi z boku i nie wie co robić.

Popierdółka przystąpiła do ponownego ataku i dziabnęła Thora w łapę. Tego było dla mnie za wiele.
[ja] Pani zawoła tego psa w tej chwili, bo zaraz zdejmę mojemu kaganiec!!
[b1] Ty morderczynio ty! Ty diable wcielony!! Ja policje wzywam!! Pewnie nieszczepiony!! .... itd itp. (koleżanki wtórują jak mogą, jednak żadna się nie ruszy aby kundla zabrać, jedna za to ostro próbuje wezwać policję)
[ja] Byle zabrała pani to szczekające ścierwo od mojego psa, bo zaraz się szanse wyrównają!! - naprawdę miałam już zamiar puścić mojego luzem, bo to dziadostwo podgryzało go jak mogło, odgonić się nie dało, a mój z kagańcem na pysku miał niewielkie pole manewru, niestety nie jest łatwo poruszyć się z szalejącym amstaffem skaczącym w koło nóg. Nie wiem jak to się stało, ale nagle ścierwolec przeleciał 2 metry i padł gdzieś w krzakach jęcząc niemiłosiernie. Thor jednak dalej stał w kagańcu oszołomiony. Okazało się, że mój kolega w akcie desperacji złapał go i rzucił gdzieś w bok mając nadzieję, że ten odpuści. Baby w jeszcze większy krzyk (ale nadal stoją święte krowy w tym samym miejscu), ja nie wiem co mam robić. Przyjechała policja i zaczęło się tłumaczenie.

Jak wiadomo 3 panie obarczyły mnie całą winą, że pies mój to bestia, która biega bez smyczy i kagańca po osiedlu i atakuje inne psy (chyba im się pomyliło z ich kundlem) i że na pewno wściekły. Do tego nie omieszkały bardzo obrazowo opisać zachowania kolegi. Thor krwawi z łapy i skamle, popierdółka u której nagle znalazła się smycz wyje na rękach właścicielki, panowie policjanci główkują ostro, widzą jednak, że mój zapięty i w kagańcu, słyszeli moją wersję, kolega był świadkiem (potem znalazł się jeszcze jakiś, który potwierdził naszą wersję) ja wyjmuję książeczkę mojego psiaka, że szczepiony i zdrowy i się pytam jednej z pań czy takową również posiadają... i tu ZONK! Babka do mnie z ryjem, że jakie szczepienia?! Jej pies tego nie potrzebuje, poza tym nie stać jej na takie wymysły... Znów zaczęła krzyczeć i na mnie i na mojego psa i na panów policjantów i na kolegę, że my wszyscy spiskujemy i że Bóg nas wszystkich ukarze...

Sprawa skończyła się całkiem niemiło dla starszej pani, bo musiała zapłacić mandat, za mojego weta i za kwarantanne swojego psa (bo może on był wściekły wyskakując z zarośli i atakując inne zwierze i człowieka).
I wracając do początku historii... duży i "groźny" pies nie zawsze jest tym najgorszym, a małe popierdółki to bardzo często prowokatorzy bójek :)

moher/ pies/ policjanci

Skomentuj (119) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 864 (1002)

#43673

przez (PW) ·
| Do ulubionych
A tymczasem na kolei...
Słyszeliście zapewne o kradzieżach w pociągach dalekobieżnych, o wpuszczaniu gazu usypiającego do przedziałów, itp. Część to oczywiście legendy, jednak sporo z nich to prawda.

Zima jakąś dekadę temu. Prowadziłem pociąg sezonowy relacji Gdynia-Zakopane, część wagonów zarezerwowane przez kolonie, zimowiska, sportowców, itp. W Bydgoszczy chciał nie chciał trzeba zmienić kierunek i przemanewrować lokomotywę z jednej strony na drugą, tak, że koniec składu staje się jego początkiem i odwrotnie. Ostatni będą pierwszymi - mówi Pismo.

Zapinamy loka, próba hamulców, wszystko gra, mamy jeszcze kilka minut... Patrzę, a do lokomotywy pakuje mi się kierownik, co do diabła? Widzę, że niemal płacze ze śmiechu, myślę sobie "będzie dobrze", nie myliłem się...
- PeKaPista, jak ci opowiem numer to padniesz.
- ??
- W trzecim wagonie jadą na zgrupowanie do Zakopca wioślarze, chłopaki posnęli. Nic dziwnego o tej porze, kiedy dojeżdżaliśmy do Bydy łepek ich obrobił, miał pecha, że ktoś się obudził i zaczęli go gonić, a że nie zatrzymałeś się jeszcze, to zamiast skakać na peron zamknął się w kiblu. Chłopaki..., a wiesz jacy są wioślarze (wiem, sam wiosłowałem) zablokowali mu wyjście i dzwonią po policję. Wiesz co usłyszeli od dyżurnego?
- ...?
- Że łepek już sam zadzwonił żeby go przyjechali wyciągnąć z kibla.

Miał rację, padłem. Odjechaliśmy z 20 min. opóźnieniem, bo policja musiała ratować złodzieja przed zemstą pokrzywdzonych.

kolej wszelkiej maści

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1158 (1190)

#47061

przez (PW) ·
| Do ulubionych
A tymczasem na kolei...

Nie raz i nie dwa zdarzyło mi się przejechać pociągiem jakieś zwierzę, człowiek przywykł. Ale zawsze były to przypadkowe zderzenia. Aż do dzisiaj kiedy to poziom ludzkiej znieczulicy osiągnął szczyty. Bo co trzeba mieć we łbie, żeby przywiązać psa między jedną szyną a drugą? Taka to frajda patrzeć jak pociąg robi mielonkę?

kolej wszelkiej maści

Skomentuj (68) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1197 (1269)

#57726

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Z racji emocjonalnych nacisków uczęszczam na kurs przedmałżeński.
Słowo daję, gdyby nie to, że obiecałam sobie, że przetrwam, to już dawno tkwiłabym za kratami jako winna wielokrotnego morderstwa i profanacji zwłok. Ale obiecałam, więc w spokoju i skupieniu zaciskam zęby, starając się nie myśleć o tym, że marnuję czas, taplam się w głupocie i jeszcze za to płacę.

Tylko kilka najbarwniejszych kwiatków:

- Wszelkie dyskusje o miejscu religii i wiary w życiu rodzinnym obowiązują w Jedynym Słusznym Formacie. Z Jedynymi Słusznymi Wnioskami. Dałam się sprowokować i wygłosiłam jadowity komentarz odnoszący się do pozytywnej teologii objawienia i jej przełożenia na możliwości kultywowania wiary w rodzinie - a raczej tego, że takich możliwości dziś nie widzę. Zostałam opatrzona komentarzem "ta pani przyszła się wymądrzać i siać zamęt";

- Gender (nie ma kwadransa bez zwrotu antygenderowego) jest przyczyną i konsekwencją (logiki nawet nie usiłowałam szukać) wszelkiego zepsucia moralnego naszych czasów;

- Bezpłodność to nie problem w rozmnażaniu, wystarczy wierzyć i wszystko jest możliwe (zaczęłam się krztusić ze śmiechu, kiedy to usłyszałam, ale facetowi, który dał z siebie wyrwać, dlaczego dzieci mieć nie będzie, raczej do śmiechu nie było);

- Odmówienie zwierzania się ze wszelkich bolączek, niepełnosprawności ("Ale co takiego konkretnie pani jest? Bo są choroby, z którymi nie można brać ślubu!" - kwiatek w kwiatku) i historii pożycia jest niedopuszczalne i świadczy o tym, że przychodzi się na kurs ze złym nastawieniem;

- Szpanowanie wiedzą - "pani psycholog" odpytuje każdego, jak chce nazwać dzieci, kręci głową, kiedy jakieś imię jest zbyt nowoczesne (no bo kto przy zdrowych zmysłach daje córce na imię Lucyna), bo to prowadzi do zepsucia i konsumpcjonistycznego stylu życia, opowiada historie patronów i patronek "dopuszczalnych" imion. Przychodzi do mnie. Jak chcę nazwać dziecko? Teodycea!

Usłyszałam historię świętej Teodycei, rzymskiej męczenniczki za wiarę z III wieku naszej ery, która nawróciła męża, dzieci, służbę i mało, a nawróciłaby cały świat. Przez moment uwierzyłam, że to ukryta kamera.

Nie dziwię się popularności nowych ruchów religijnych, neopogaństwa, pogaństwa, religii wschodnich, pastafarianizmu, IPU i ateizmu w Polsce. Dziwię się, że ktokolwiek pozostał przy katolicyzmie, skoro nauczanie ludzi w jego duchu właśnie tak wygląda.

Skomentuj (126) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 426 (1012)

#71246

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Zapuściłam się dzisiaj w głębokie czeluści Piekielnych i przeczytałam historię Werbeny o Damianku (zainteresowanych odsyłam tu ->http://piekielni.pl/31713.

W trakcie czytania naszło mnie na moje osobiste wspomnienia od 7 do 15 roku życia.

W latach 1999-2007 miałam przyjemność 'znać' niejakiego Jakuba. Udręka z jego osobą w tle zaczęła się w pierwszej klasie podstawówki. Kubuś, wychowanek Domu Dziecka zachowywał się prawie jak w/w smarkacz. Był niesamowicie problematyczny, przeszkadzał w zajęciach i lubował się od najmłodszych lat w przemocy. Zaczęło się niewinnie, od podszczypywania i kopniaków wymierzonych żeńskiej części klasy, skończyło się na niszczeniu rzeczy/kradzieży przyborów szkolnych z piórników oraz zakłócania zajęć. Próbowano wobec niego wszelakich form uspokajania - doszło nawet do tego,że pracownica Domu Dziecka przychodziła do nas na lekcje i siadała z agresorem w ławce,żeby go w razie czego poskromić.

W trakcie sześciu lat 'pobierania' wiedzy w podstawówce Kubuś zdążył:

- Podejść do jednej z dziewczynek i bez powodu wylać jej atrament na bluzkę. Bluzka oczywiście do wyrzucenia.
- Kopnąć którąś z dziewcząt w kość ogonową tak, że poszkodowana wyła tydzień przy próbach siadania na własnej rzyci.
- Podrzeć ćwiczenia z matematyki w drobny mak, bo dostał jedynkę za nieodrobioną pracę domową (4 klasa podstawówki). Szczątkami ćwiczeń rzucił pod nogi nauczycielki warcząc 'bezsens'.
- Prezentować palenie papierosów w szkolnej toalecie (smarkacz 11 letni!)
- Podjąć próbę kradzieży telefonu komórkowego któremuś dziecku z klasy.

W gimnazjum było jeszcze gorzej. Kilka przykładów:

- wymuszanie pieniędzy
- zastraszanie
- groźby podpalenia komuś włosów.

Dyrekcja nijak nie mogła lub nie chciała się go pozbyć, bo zarówno podstawówka jak i gimnazjum były rejonowe.
Oczywiście nasz agresorek nawet w gimnazjum nie wykazywał się chęcią do nauki. Nie zdał kilka razy.

Ze szkoły wyrzucono go po tym jak zdemolował szkolną łazienkę. Wrzucił odpaloną petardę do umywalki i połamał nowiutkie deski klozetowe. Od tamtej chwili nie słyszeliśmy o nim więcej.

Zapewne nie ma z niego pożytku, jeżeli jeszcze chodzi po tym padole. Nie wyśmiewam się w tym momencie z nikogo ale namawiam do refleksji - co mogło wyrosnąć z dzieciaka, który od pierwszych lat nauki przedstawiał sobą taką patologię?

patologia w podstawówce i gimnazjum

Skomentuj (33) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 213 (283)

#42518

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Wiele widziałam, wiele słyszałam. Czasem naprawdę tego żałuję.
Ale do rzeczy:
Dziecko jak dziecko. Nieważne czy blond, rude, piegowate, zezowate - mimo wszystko dziecko.
Dla niektórych kobiet słowo dziecko kojarzy się z 9-miesięczną męczarnią, dla innych "mus", zwłaszcza po zakupie domku z ogródkiem i ślubie, dla jeszcze innych - coś co nieosiągalnego.

Wiecie co mnie wkurza?
Kiedy widzę dzieciaczka lat 3-4 ciągniętego przez matkę niemal za szmaty po ulicy. Kiedy widzę kobiety w ciąży z petem w gębie i kiedy widzę te małe smutne pyszczki, dla których ktoś kto powinien być autorytetem, wzorem i bohaterem, potwornie je krzywdzi. Nie tylko fizycznie, może i psychicznie.

W mojej małej wsi w lutym tego roku, blond Marcinek wpadł pod samochód kiedy mamusia kazała mu "spie*dalać, bo spuści psa z łańcucha" - do teraz się rehabilituje - a w zasadzie wtedy kiedy babcia chłopca zapłaci jego matce, która wychodzi z założenia "płać mu za tą rehabilitację, ale dopóki mi też coś do kieszeni nie wpadnę, dzieciak może nawet zdychać" - tak więc biedna babuleńka płaci za rehabilitacje wnuka, do tego jeszcze córce... za to by pozwoliła rehabilitować syna!
Pani mamusia oczywiście inwestuje pieniądze w napój bogów to jest tani spiryt z bazaru. I życie się toczy, a to chyba najważniejsze, co nie?

Młoda mama z mojej wioseczki, siedemnastoletnia Wanessa czy inna tam Mercedes, z zwęgloną skórą i w różowej skórzanej kurteczce, podrzuca swoją córkę wszystkim, od sąsiadów zaczynając, na ekspedientkach w sklepach spożywczych i rzeźnikach kończąc. Przepije nie jednego chłopa, świadczy swoje usługi w samochodach i pokazuje swoje walory za dwa mocne, albo exclusive drinka w barze. Z oliwką i parasolką.
Dziecko? A nie wiem, chyba tu go zostawiłam, ewentualnie tam. Mamusia paniusi biega po ludziach w poszukiwaniu wnuczki przynajmniej raz w tygodniu.

Żona mojego przyjaciela wyrywa mu z rąk ich ośmioletnią córkę, chociaż chlała i ćpała przez całą ciąże, a mała nie chce mieć z nia nic wspólnego - sąd uznał że kobieta jest matką i może widywać córkę raz na dwa tygodnie w weekendy. To że mała potrafi zwymiotować wszystko, łącznie z obiadem sprzed tygodnia z nerwów przed przyjazdem matki, nikogo to nie interesuje. A ojciec może tylko walnąć baranka w ścianę i mieć nadzieje że córa wróci cała i zdrowa, a nie o drugiej w nocy w piżamce, przebiegając trzy przecznice, piszcząc z przerażenia, bo mamusia i jej amant tłuką się, a ona się boi.

Moi sąsiedzi, dzieci sztuk dziewięć potrafią wydać wszystkie pieniądze na alkohol, ciągnąć kasę z innych źródeł, bo w końcu procenty drożeją, a trzeba sobie radzić. Nie zapomnieli jednak o dzieciach, którym załatwili dobrej jakości wałówkę u sióstr zakonnych, po to by potem posprzedawać ich zegarki z komunii, buciki, zimowe kurtki a nawet kołdry.

Będąc u koleżanki notorycznie słyszałam płacz dziecka zza ściany, małego niemowlaczka. A chwilę później wrzask: "no k*rwa, zamknij w końcu ten pysk!".

"Rodzinny dom dziecka", czy jak to się tam nazywa, działający w małym miasteczku (do niedawna, na szczęście) opierał się na zasadzie:
"Bierzemy kupę dzieciaków do siebie, z dzieciaków jest kasa".
"Rodzice" dzieci taplali się w luksusach, złota biżuteria na szyjach, natomiast latorośle wyglądało jak siódme dzieci stróża. Dzieciom wmawiano że powinny się cieszyć nawet z suchego chleba, oraz z tego że mają ciepłą wodę i w ogóle powinny być wdzięczne za ich dobroć i okazane wsparcie w postaci łóżka, koca i pełnej michy.


Tak samo: Ile jest dzieci w domach dziecka, które trafiają tam bite, molestowane, gwałcone, głodzone i są "chowane", nie "wychowywane" bez grama prawdziwej miłości, której nawet najlepszy opiekun czy wychowawca nie da jej na raz X dzieciakom?

A teraz z drugiej strony:
Ile jest kobiet, par, które chcą mieć dzieci, a z przyczyn zdrowotnych na przykład - nie mogą? I muszą patrzeć na tragedie dzieci, które mogłyby mieć lepiej, ale nikt się o to kompletnie nie stara? Jak one się czują?
Powiem Wam : jak ja. Lekarz powiedział mi że prędzej świnie zaczną latać niż urodzę dziecko ze swoją wagą i chorym kręgosłupem, tak samo jak prędzej zaczną latać niż będę mogła jakiekolwiek zaadoptować dopóki sprawa adopcji w tym kraju jest jaka jest.

A dwie ulice dalej ode mnie dom dziecka.
I serce mi pęka już od dawna, kiedy mówią mi dzień dobry zza płotu. A co dopiero teraz, kiedy pomyśle że któreś z nich mogłoby być moje.

Co mnie skłoniło do napisania tego?
Prezent od cioci, która wpadając z Niemiec, przywiozła worek śpiochów dla dziecka mojej siostry, po czym radośnie krzyknęła:
- Call, a Ty planujesz podobno, dlatego wzięłam tak dużo. Jak dziecko Twojej siostry wyrośnie, to dostaniesz to wszystko, na pewno będą potrzebne, oby jak najszybciej niech będą!

Chyba nie będą.

życie?

Skomentuj (96) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 734 (960)
zarchiwizowany

#70997

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Jakiś czas temu zrobiło się głośno o panu X. Pan X jest byłym kulturystą, który dzięki pewnej telewizji śniadaniowej i programowi w TV pełni swoją misję w odchudzaniu Polaków. Jak już mówiłam zrobił się ostatnio sławny, odchudza gwiazdy i sam bryluje na imprezach. W przeciągu kilku ostatnich lat zbił niemały majątek. Na czym? Tak naprawdę na marzeniach zrozpaczonych ludzi, którzy chcą schudnąc i ładnie wygladać. Po mojej przygodzie z tą poradną, troszkę poszperałam o niej w internecie. Dieta to nic innego jak zwykła głodówka z tym że ubrana w piękną otoczkę „zdrowego stylu życia”. Ludziom wciska się kit że białko, witaminki i minerały są aby wspomóc odchudzanie, a tylko nieliczni wiedzą że odchudzający się, musza łykać tyle prochów żeby przy takim rygorze nie powypadały im włosy i paznokcie. Przy dłuższym stosowaniu diety ludzie mają probelm z nerkami i wątrobą. A jednak niewiele osób to zauważa bo wszyscy oni są zachwyceni jak szybko chudną. Olaboga im większą masz otyłość masz szansę zgubić nawet 5 kg w pierwszym tygodniu. Jednak nie wszyscy wiedzą, że nie jest to tłuszcz tylko woda, która schodzi z Cb bo w diecie nie można używać soli która ta wodę zatrzymuje. Oczywiście po 3-4 tygodniach spadki wagi stają się coraz mniejsze. Z dwóch powodów: cała woda już zeszła a organzm przyzwyczaił się już do tego rygoru kalorycznego i spowolnił metabolizm. I to własnie to ostatnie jest powodem gigantycznego efektu jojo, który spotyka odchudzających się po zakończeniu diety. Pomimo długiego etapu „wyprowadzenia z diety”, nawet nie jedząc tłusto i niezdrowo, tyje się lawinowo, bo organizm nie jest przyzywczajony do strawienia np. makaronu pełnoziarnistego z warzywami gdy przez dobre kilka miesiecy nie miał do czynienia z węglowodanami. Ale o tym już pan X nie mówi, woli pokazywać ludzi którzy już po pierwszym tygodniu są lżejsi o 5 kg!!! A kolejni idioci, zachęceni przez nic nie wiedzacych o dietetyce konsultantów wpłacają na jego konto nawet 700 zł miesiecznie (za abonament, wykupienie członkostwa i wszelkiego rodzaju odżywki białkowe z witaminami) bo wierzą że jest on „chudo-twórcą”. Naprawdę nie polecam, mówię o tym z własnego doświadczenia

uslugi

Skomentuj (71) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 81 (143)

#70788

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Nawiążę do historii pani czekającej na brudnego grosza.

Kiedyś kiedyś pracowałam na stoisku bożonarodzeniowym - towar typu skarpetki, czapki, szaliki, kapcie itp.
Tego dnia moja zmienniczka zostawiła mi na początek dnia 110 zł w dwóch banknotach - 100 zł i 10 zł, drobnych zero. Towar mieliśmy z końcówkami x.99 lub x.90 zł.
Galerię otwierano o 9 rano. Niedługo potem przyszła pani, zakupiła towaru na 299,90 zł. I tu zaczął się problem. Mówię pani, że nie mam jak wydać, akurat w swoich drobnych też nie miałam takiej kwoty. Pani twardo, że chce resztę. Proponuję jej, że dam jej 50 groszy ze swoich, niech stracę - nie.
I dylemat, czy odpuścić zakup na tak dużą kwotę (miałyśmy oprócz godzinówki procent od sprzedaży), czy kombinować.
W końcu poprosiłam panią o chwilę cierpliwości, dałam dyskretnie znać koleżance ze stoiska obok by "rzuciła okiem" i pobiegłam rozmieniać. Początek dnia, sprzedawczynie w innych sklepach też nadmiaru drobnych nie posiadały, więc musiałam się nabiegać na przestrzeni trzech pięter, zajęło mi to jakieś 15 minut.
Pani oczywiście zaczekała na swoje 10 groszy.
Po czym objechała mnie, bo "ona się spieszy".

drobne klienci

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 261 (309)
zarchiwizowany

#62049

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Jestem nauczycielem matematyki. Tak wiele mówi się, że uczniowie się stresują, ale ja uważam, że to brednie. Po tym jak zostałem zwolniony dyscyplinarnie uważam, że uczniowie to najgorsze mendy, a nauczyciele to mesjasze polskiej oświaty.

Miałem uczennicę, nazwijmy ją Lukrecja. Lukrecja co by wiele nie mówić, miała bardzo brzydką twarz. Nie mogłem na nią patrzeć, więc zamiast pytać od razu wstawiałem jej jedynki. Doszło do tego, że Lukrecja miała zagrożenie i musiała zdawać egzamin semestralny. Napisała co prawda wszystko poprawnie, ale stwierdziłem że skoro jej nie lubię to będę asertywny i wpiszę jej niedostateczny na semestr. Po wielu bojach z rodzicami obiecałem, że jednak będę ją pytał uczciwie po lekcjach.

Przyszła więc na konsultacje zaliczać sprawdzian z ciągów. Dałem jej więc do obliczenia równanie całkowe, którego oczywiście nie potrafiła. Nawrzucałem jej, że nadaje się tylko do najprostszej zawodówki i nie wiem co ona robi w liceum. Popłakała się i uciekła.

Niedługo potem zostałem zwolniony i poniosłem od groma konsekwencji.

Na koniec mały apel: szanujcie takich oddanych nauczycieli jak ja, niedługo może ich zabraknąć.

Upadek oświaty.

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -33 (39)