Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

zaana

Zamieszcza historie od: 6 listopada 2015 - 16:20
Ostatnio: 15 października 2018 - 17:07
  • Historii na głównej: 4 z 6
  • Punktów za historie: 1672
  • Komentarzy: 100
  • Punktów za komentarze: 601
 

#74712

przez ~Autobusowiczka ·
| Do ulubionych
Się wczoraj uśmiałam :)

Jadę autobusem, niedaleko stoi chłopak, a przed nim dziewczyna, oboje gdzieś w moim wieku (ćwierćwiecze). Chłopak patrzył w okno i chyba się zamyślił, bo kiedy autobus już dłuższą chwilę stał na przystanku rozejrzał się, podskoczył i próbował dostać się do drzwi. Ludzi dużo, chłopak "przepraszam, przepraszam, dziękuję, przepraszam...." i przepycha się między ludźmi, kiepsko mu to szło, bo spora torba podróżna przewieszona przez ramię. Niestety wysiąść nie zdążył.

Podchodzi do niego wspomniana wyżej dziewczyna.
D: Trącił mnie pan tą torbą. W pośladek.
Ch: (z uśmiechem miłym na twarzy) oj, przepraszam bardzo, nie zauważyłem...
D: TRĄCIŁEŚ MNIE I POWINIENEŚ MNIE NATYCHMIAST PRZEPROSIĆ!!! CHAM! PROSTAK! - i w ten deseń.
Chłopak oczy szeroko otworzył, przeprosił ponownie, a ta nie słucha, swoją tyradę jedzie.
I w pewnym momencie widzę, że chłopak wściekł się, torba widać ze ciężka, pewnie kawał drogi za nim lub przed nim, a przystanek przegapił, jeszcze ta się na niego drze, że ma przeprosić choć to zrobił... i nagle
Ch: PRZECIEŻ TO KUR...ZROBIŁEM PRZED CHWILĄ! DWA RAZY CIĘ PRZEPROSIŁEM, CO, MAM CI KUR... PIERWORODNEGO TERAZ ODDAĆ?!

Dziewczyna jak jej opadła szczęka tak nie pozbierała jej wysiadając :)

komunikacja_miejska

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 417 (443)

#74717

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pracuję w ogrodzie zoologicznym, zanim jednak do niego trafiłam na stałe, to odbyłam kilka staży i praktyk w innych ogrodach (także tych zagranicznych) i to tych właśnie miejsc będą dotyczyć historie.

Opiszę kilka głównych piekielności ze strony zwiedzających.

Dzisiaj czas na DOKARMIANIE ZWIERZĄT.

Nie wiem skąd w ludziach taka mania karmienia wszystkiego co się rusza. W zoo zwierzaki naprawdę nie głodują, każdy ma ustaloną określoną dietę odpowiednią dla gatunku, wieku a nawet płci i temperamentu osobnika.

A co robią zwiedzający? Mimo tabliczek zakazu, próśb i gróźb pracowników muszą przecież nakarmić. I w ruch idą bułki, czipsy, frytki, batoniki i inne artykułu spożywcze, które mogą spowodować nawet śmierć zwierzaków! Oto kilka ofiar głupoty ludzi z którymi miałam bezpośrednio kontakt:

1. Zmarła lama, zwierzak nie był ani stary ani schorowany więc zrobiono sekcję i co? W żołądku znaleziono zbitą masę składającą się z gum do żucia, sznurków, opakowania po czipsach i innych bliżej nieokreślonych produktach. Człowiek dawał, łakomy zwierzak zjadał i przypłacił to życiem. Później zmarły jeszcze dwie kolejne lamy, zawartość żołądków bardzo podobna.

2. Rozchorował się makak. Zwierzak dosłownie słabł w oczach. Badania RTG wykazały, że coś zalega w przewodzie pokarmowym. Podjęto decyzję o operacji, okazało się że były tam papierki po cukierkach i batonach, patyczki po lodach, a nawet korek od butelki. Ściany żołądka były tak zmienione nowotworowo od trawienia śmieci, że podjęto decyzję aby zwierzaka już nie wybudzać.

3. Nawet zwykła bułka może doprowadzić do śmierci. Tak było w przypadku jednego kucyka. Ulubieniec dzieciaków, bardzo kontaktowy zwierzak. Jednak ktoś go nakarmił świeżym pieczywem a świeże pieczywo jest bardzo dla koni szkodliwe. Doprowadziło do kolki i w konsekwencji kucyka nie udało się już uratować.

Są to dla mnie szczególnie smutne historie, bo znałam te zwierzęta osobiście, a ktoś je po prostu zabił. Celowo bądź nie, skutek jest taki, że głupota spowodowała ich śmierć.

Jeżeli jesteście w zoo i widzicie, że ktoś karmi zwierzaki to albo zwróćcie mu uwagę albo poinformujcie pracownika. Nawet gdy jest to tylko gałązka z pobliskiego krzaka. Wiele roślin jest trujących i można nawet w ten sposób zaszkodzić zwierzakowi. Poza tym wiele zwierząt jest przyzwyczajonych do małej ilości kiepskiego jedzenia, tak je natura wymyśliła i tak jest. Opiekunowie muszą wiedzieć ile zwierzak zjadł i ile mu dać, dokarmianie powoduje, że zbilansowana dieta w ogóle nie istnieje. Co z tego, ze zwierzak dostał wiadro odpowiedniego pokarmu skoro dwa razy tyle jeszcze dostanie od ludzi.

Dodam też, że podawanie zwierzakom jedzenia jest niebezpieczne też dla ludzi. Podajesz małpie batona przez kraty? Jak cię złapie za palca, to jest duża szansa, że wyrwie go ze stawu!

Piekielni są wszyscy ci co idą do zoo i karmią zwierzaki. Nie można mówić o niewiedzy bo na każdym kroku są tabliczki o zakazie, jest to także w regulaminie zoo. Kiedyś jeden gościu co dosłownie wisiał przez barierkę i starał się wcisnąć żubrowi kanapkę na moją dość dosadnie wypowiedzianą kwestię o zakazie karmienia powiedział: "ale ja myślałem, że nikt nie patrzy!"

ogród zoologiczny

Skomentuj (28) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 380 (394)
zarchiwizowany

#74706

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Nie istnieje w Polsce zakaz picia w miejscu publicznym!
Jest to po prostu skrót myślowy niepoparty aktami prawnymi.
Sam do niedawana nie byłem tego świadomy.

Strażnik miejski wystawiając mandat ma obowiązek wskazać, który z przepisów prawa naruszyliście swoim występkiem. Jeżeli powie standardowe "zakaz spożywania alkoholu w miejscu publicznym" to poproście o wskazanie takiego zapisu w jakimkolwiek akcie prawnym.

Zapewne powoła się on na ustawę o wychowaniu w trzeźwości, co za dużo nie zmienia, gdyż zabrania ona "spożywania" jedynie na ulicach, parkach i placach (nie ma tam nic o "miejscach publicznych").

Więc HURA - możemy raczyć się złotym trunkiem leżąc na plaży na kocyku :)
No niestety jest jeden haczyk.
W tej samej ustawie jest zapis mówiący, że każda gmina może rozszerzyć ten zakaz na KONKRETNE miejsce ze względu na jego specjalny charakter.

Więc nie wystarczy stwierdzenie, że w danej gminie nie wolno pić alkoholu np. na plażach, czy obiektach sportowych. Gmina musi wskazać konkretne miejsce (np. skwer między ulicą Kwiatową i Makową, czy boisko przy ul. Sportowej 3). Dodatkowo owe miejsce musi posiadać specjalny charakter - a np. lasek między blokami raczej takowego nie posiada.
Poza tym gmina ma na waszą prośbę ma obowiązek udostępnić wam listę takowych miejsc, lub wskazać miejsce gdzie możecie ją znaleźć.

Zauważam w tej sytuacji kilka piekielności:
1. Nieznajomość prawa przez obywateli.
2. Nieznajomość/nadinterpretacja prawa przez władze i osoby egzekwujące jego przestrzeganie.
3. Wykorzystywanie niewiedzy obywateli przez władze miasta i stróżów prawa - wielu miastach strażnicy miejscy są w pełni świadomi, że nie ma zakazu picia w miejscu publicznym, a i tak potrafią wystawić mandat za picie np. na nieużytku, klatce schodowej itp.

miejsce publiczne

Skomentuj (33) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 42 (136)

#10343

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W pewne sobotnie przedpołudnie najpierw usłyszeliśmy agonalne rzężenie silnika, potem resztkami sił wtoczył się na plac przed warsztatem całkiem nowy model bardzo ładnego francuskiego samochodu. Nowoczesny francuski silnik diesla, komfort, moc i ekonomia... ciężko było skojarzyć te pojęcia z odgłosami, jakie wydawał.
Wysiadł mocno a nawet bardzo mocno zdenerwowany kierowca, poszedł porozmawiać z Szefem i już za chwilę wpychaliśmy auto na kanał, nawet nie próbując go ponownie zapalać.
Rozpoczęliśmy oględziny w poszukiwaniu przyczyny tak fatalnej kondycji silnika w naprawdę młodym i ładnie utrzymanym aucie.

Tymczasem właściciel wyjął telefon i nerwowo spacerując po placu przed warsztatem zaczął rozmawiać z żoną.
Trudno nazwać to rozmową. Dokładnie mówiąc mężczyzna łajał swoją ślubną (która, jak się domyślaliśmy była użytkowniczką auta) od najgorszych, pomstując jak można było doprowadzić samochód do takiego stanu! Mąż nie szczędził gorzkich słów, wylewał żale, co go podkusiło, żeby kupować jej samochód, jaką trzeba być idiotką, żeby tak zajechać auto. Wyrażał nawet obawy o inteligencję ich obecnych i nienarodzonych jeszcze dzieci, jeśli te odziedziczą ją po matce...

Tymczasem my robiliśmy swoje i jak się okazało, zagadka co doprowadziło silnik od stanu takiego w jakim był – nie była trudna do rozwikłania.
Szef podjął się misji przekazania hiobowych wieści :
-Proszę pana, już wiemy co się stało, ktoś zatankował benzynę zamiast oleju napędowego i to jest przyczyną... – Szef nie dokończył.
Twarz klienta zaczęła się zmieniać. Najpierw poczerwieniał, potem zbladł. Wybałuszył oczy a następnie zrobił taką minę, jakby właśnie miał zawał, albo nawiązał kontakt z Obcymi.
- Ja... ja właśnie jadę ze stacji benzynowej – wykrztusił.

Wesoły Warsztat

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1088 (1158)

#64907

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pracując w warsztacie samochodowym, jak w każdej innej branży usługowej, można zapoznać się z najróżniejszymi typami ludzi, którzy nas odwiedzają. Sam samochód, trochę jak pies, w jakiś sposób interferuje z osobowością właściciela, ukazując różne ludzkie słabości, pasje i piekielności.
Pokusiłem się o spisanie różnych, czasem pojawiających się (nie zawsze piekielnych) typów Spaliniarzy. I Spaliniarek.

Typowy Janusz. Typowy Janusz zwraca się do mechaników per "ty", domaga się natychmiastowego wjazdu do warsztatu i sprawdzenia, co stuka i puka w jego aucie (Janusz prawie zawsze ma diesla). Po stwierdzeniu, co się zepsuło, Janusz wymaga szczegółowej listy potrzebnych części, które Janusz kupi przez internet, na giełdzie, albo znajomy mu załatwi. Kiedy części już przybędą, Janusz wraz ze szwagrem i kolegą Zdziśkiem wymienią sami "na garażu". Janusz w wersji ekstra (lub jak szwagier nie ma czasu) próbuje, jak szef nie widzi, umówić się "na garażu" z którymś z mechaników, by ten "zrobił mu" za flaszkę, lub inną niewygórowaną sumę pieniędzy.
Szef wyczuwa Januszów jak pies androidy, stosuje wtedy, zarezerwowaną na specjalne okazje broń: "diagnostyka przedserwisowa, 60zł".

Kobieta. Kiedy coś się dzieje z samochodem, kobieta przyjeżdża i mówi co się dzieje. My sprawdzamy. Dogadujemy szczegóły i naprawiamy co trzeba. Jeśli warsztat traktuje kobietę poważnie i nie naciąga na kasę, wykorzystując jej niewiedzę, kobieta staje się stałą klientką. Jeśli poziom usług jest odpowiedni, zaczynają przyjeżdżać koleżanki Kobiety.

Kobieta "Blondynka". W sumie nie wie, czemu przyjechała na warsztat. Chyba coś się dzieje, ale nie wie co. Albo facet jej kazał. Tylko doświadczenie mechaników, ich spostrzegawczość i wnikliwa diagnostyka może uratować Blondynkę i jej auto. W którym właśnie skończyły się hamulce, nie ma oleju w silniku, albo, co gorsza, olej jest, ale wlany do zbiorniczka retencyjnego układu chłodzenia. A`propos oleju. Jeśli załoga warsztatu ma choć odrobinę oleju w głowie, to ona wykonuje wszystkie manewry autem Blondynki w warsztacie i jego okolicy, zwłaszcza, jeśli stoją tam auta innych klientów...

Mężczyzna. Mężczyzna przyjeżdża, bo wie co się stało. Albo co się stanie. Mężczyzna ma już części, wie, co trzeba zrobić, jak, czym i gdzie. I za ile. Czasem rzeczywiście wie. Czasem przywiezione części pasują. Czasem to, co kazał zrobić pomaga. Bywa jednak całkiem często tak, że Szef wypowiada sakramentalną formułę: "a może tym razem my sprawdzimy, co się dzieje?". Albo "niech się pan nie denerwuje, odda pan sprzedającemu, to tylko przesyłka na pański koszt, a my za ten czas, żeby było szybciej, zamówimy pasującą część. W tej samej cenie, przywiozą nam ją za dwie godziny..."

Pan Darmoszka. Pan Darmoszka wcale nie jest biedny. Pan Darmoszka kupił, czasem bardzo drogi, samochód i uważa, że na tym inwestycje muszą się zakończyć. Auto ma jeździć i jeździć - za darmo. Perspektywa wydania choćby złotówki na części i naprawy jest dla Pana Darmoszki równie miła, jak pomysł usunięcia owłosienia łonowego za pomocą miotacza ognia. W świecie Pana Darmoszki istnieją tylko używane części z internetu, no ewentualnie te chińskie, zrobione z najtańszych otrąb ryżowych. On nie przyjmuje do wiadomości, że tłumika nie da się po raz dziesiąty pospawać. To olej się kiedyś wymienia? Te opony mają jeszcze 0,00001mm bieżnika i na pewno wytrzymają jeszcze co najmniej jeden sezon. I że niby dlaczego w naszym warsztacie nie zakładamy używanych klocków hamulcowych? Jak to niebezpieczne? Ktoś już ich używał i były dobre. Kiedy Pan Darmoszka płaci w kasie, ma taką minę, że wiemy to na pewno - jesteśmy złymi ludźmi.

Tuner. Tuner ma zazwyczaj najmocniejszą wersję silnikową danego modelu samochodu. Moc tę już dawno zwiększył. O swoim aucie wie wszystko. Zawsze przywozi swoje części, zazwyczaj bardzo drogie. Zawsze należy robić to, co każe. Można się od niego sporo nauczyć. Pieści nasze uszy słowami "przy 160 mam podsterowność", "niestabilne ciśnienie doładowania przy 5 tysiącach obrotów" albo "drgania przy hamowaniu z 200km/h". Tuner potrafi przyjechać, założyć super drogie tarcze hamulcowe i metaliczne klocki najlepszej firmy, następnie przegrzać je na Track Day`u w weekend i w następnym tygodniu z uśmiechem przyjechać założyć jeszcze droższe. Jak to mawia Guy Martin "Nie ma takiej rzeczy jak tanie ściganie". Otoczony szacunkiem i należycie dopieszczony Tuner staje się wizytówką firmy. Samochody Tunerów, jeśli akurat nie stoją na hali, parkujemy zawsze w widocznym miejscu.

"Tunningowiec". Tunningowiec zazwyczaj posiada kilku(nasto)-letni samochód klasy kompakt z niewielkim i ekonomicznym silnikiem, który kiedyś kupił jego dziadek. W rękach Tunningowca pojazd ten przechodzi metamorfozę i staje się bolidem z Szybkich i Wściekłych. Wnuczek katuje do niemożliwości Bogu ducha winne auto, które dziesięć lat temu zwyciężyło w klasie "ekono" Tygodnika Działkowca. Nalepki "Tunning", "Sport", "Rally" oraz napojów energetycznych z daleka informują innych frajerów na drodze, że nie ma żartów. Przyciemniane szyby, tylne lampy i niebieskie diodki są niezbędne przy prędkościach powyżej 300km/kwartał. Bodykit trzymający się na klej, zipy i słowo honoru budzi zrozumiałą zazdrość innych Tunningowców. Każdy Tunningowiec wie, że nic tak nie zwiększa osiągów pojazdu oraz prestiżu właściciela, jak średnica rury wydechowej. Z tego oto powodu auto Tunningowca posiada wiadrowydech o średnicy większej, niż średnica butli gazowej w bagażniku. Wydech ten zapewnia akustyczne tsunami, porównywalne z pierdzeniem Godzilli. "Tunningowcy" na warsztacie są równie lubiani jak granaty z wyciągniętą zawleczką. Ich pojazdy zazwyczaj są ofiarami licznych przeróbek prosto z forum w necie. Nic już nie da się normalnie zrobić, a dotykanie misternie posklecanych na drut i taśmę klejącą patentów dostarcza emocji, które znają saperzy.

Maniak. Maniak, ogarnięty swą manią posiada irracjonalny samochód. Bez sensu, niepraktyczny, nieekonomiczny. Stary. Nie ma do niego części. Nie ma instrukcji. Konstruktor maniakalnego pojazdu zazwyczaj też był maniakiem i zadbał, żeby jego mechanizmy działały w sposób inny niż w normalnych autach. Taki pojazd w końcu znajduje swego pana. Niczym Jin i Jang stają się swoim dopełnieniem. Maniak zaczyna odyseję po warsztatach, starając się naprawić, poprawić, odrestaurować obiekt swej obsesji.
Większość warsztatów spławia Maniaków. Szybciej i wygodniej zmienić klocki, tłumik i rozrząd w popularnych do bólu autach, niż doktoryzować się nad ikoną motoryzacji lat 70`tych. Są też warsztaty, które dobrze wiedzą, że Maniak chętnie zapłaci za poświęcony czas, pod warunkiem, że coś zostanie naprawione "nareszcie", lub zwyczajnie "dobrze". Nic tak nie koi skołatanego serca Maniaka jak słowa "możemy to dorobić" i "to się da zregenerować".

warsztat samochody usługi klient

Skomentuj (43) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 930 (1026)
zarchiwizowany

#74557

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Dość długo zastanawiałam się, czy dodać tę historię. Na plus świadczy to, że jest niewątpliwie piekielna. Na minus - nie wydarzyła się ani mi, ani moim znajomym. Znam ją z telewizji. Niech piekielni zadecydują.

Bardzo lubię oglądać stare odcinki "Katastrof w przestworzach". Kilka tygodni temu trafiłam na naprawdę wredny przypadek...

Leci sobie samolot z Danii do Szwecji, czy jakoś tak. Nagle silniki zaczynają się krztusić. Pilot zmniejsza ciąg, żeby się uspokoiły (standardowa procedura). Po chwili ciąg zwiększa się sam z siebie, co dobija silniki. Samolot zaczyna spadać. Obaj piloci walczą o życie swoje i pasażerów i wygrywają, mimo że samolot się rozbił, nikt nie zginął.

Dochodzenie wykazuje, że... Piloci mają w zwyczaju lekko zmniejszać ciąg, gdy przelatują w nocy nad miastami. Więc producent zainstalował system, który ma temu zapobiec. Nie poinformował o tym swoich klientów, piloci nic nie wiedzieli o tym "udoskonaleniu".


Krótko mówiąc - piloci są debilami, którzy na pewno rozbiją samolot, jeśli im nie przeszkodzimy.

Kapitan samolotu już nigdy nie wszedł do kokpitu. Nie dziwię mu się...

Odpowiadając na pytania edytuję: Seria 10, odcinek 3. "Zdradzony pilot". Dziękuję Szwa i PiekielnyDiablik.

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 40 (118)

#74542

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Miał być komentarz do poprzedniej mojej historii ale było by trochę za długo, więc będzie jako osobna historia i jednocześnie jako ostrzeżenie żeby zawsze przed wyjściem z domu wyłączać sprzęt elektroniczny.

Przywiózł mi kiedyś znajomy swojego laptopa do naprawy. Jak zobaczyłem co wyciąga z reklamówki to aż w pierwszej chwili odebrało mi mowę. Komputer wyglądał jakby uczestniczył w pożarze. Obudowa dolna i górna potopiona totalnie, zaczynała już powoli spływać, to samo z klawiaturą, a same klawisze stopiły się w małe kuleczki plastiku.

Kiedy w końcu wyszedłem ze stanu szoku i zapytałem co się stało i czy wszyscy w domu cali odpowiedział, że nie wie jak do tego doszło i żadnego pożaru nie było, po prostu wyszli z domu w niedzielę zostawiając komputer włączony a jak wrócili to w pokoju unosił się dym a sam komputer był w takim właśnie stanie, poprosił aby spróbować to coś reanimować a w najgorszym przypadku odzyskać dane z dysku twardego.

Po rozebraniu, a ciężko było rozebrać tak potopiony komputer gdzie plastiki pozlewały się ze sobą, wiedziałem już jak do tego nieszczęścia doszło. Zostawili komputer włączony, wyłączone były tryby oszczędzania energii w postaci uśpienia czy hibernacji i komputer sobie wesoło mielił powietrze. W pewnym momencie wentylator powiedział, że ma dość mielenia powietrza i zatarł się.

Temperatura na procesorze zaczęła powoli rosnąć a z nieobracającym się wiatrakiem szybko osiągnęła poziom krytyczny (dla tego modelu procesora). Przy temperaturze tej powinno dojść do awaryjnego wyłączenia sprzętu, jednak tak się nie stało i komputer pracował dalej. Najprawdopodobniej zawiódł czujnik temperatury. W końcu osiągnął tak wysoką temperaturę, że plastiki zaczęły się topić, wręcz dosłownie upłynniać, nie wiele mu już pewnie brakowało do temperatury zapłonu tworzywa. Przed pożarem domu uratował ludzi kondensator umieszczony niedaleko procesora, nie wytrzymał temperatury i dostał zwarcia. Tym razem zadziałały zabezpieczenia przeciwzwarciowe i komputer szczęśliwie się wyłączył, ale aż strach pomyśleć co by było gdyby nie dostał zwarcia.

Główną przyczyną było niedbalstwo właścicieli, wiedzieli że z wiatrakiem jest nieciekawie bo przy kręceniu się "wył" okrutnie i nic z tym nie zrobili aż w końcu się zatarł, pech chciał, że akurat jak ich w domu nie było. Dostali lekcję życia i od tamtej pory nikt nie zostawia włączonego sprzętu jak wychodzą z domu

serwis

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 184 (202)
zarchiwizowany

#15720

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Witam Wszystkich :)
Na dobry początek sytuacja, która kiedy tylko sobie ją przypomnę wywołuje u mnie śmiech i niedowierzanie :)

Otóż szłam sobie grzecznie ulicami mojego miasta (na południu Polski, co jakimś cudem miało chyba znaczenie dla bohaterki), przede mną tupta elegancka nie młoda- nie stara Pani, a z naprzeciwka nadchodzi kolejna. Pani przede mną pyta grzecznie tej drugiej:
-Przepraszam bardzo, która jest godzina?

a ona na to uwaga:
-NIE WIEM!! JESTEM Z GDYNI!!

Pytająca w szoku poszła dalej, mnie do dziś radość łapie :)
Cóż Bareja wiecznie żywy :)

uliczki miasteczka Ch.

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 166 (228)

#14139

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Byłam jakiś czas temu z koleżanką w takiej "niby pizzerii". Koleżanka poszła zająć miejsce, a ja zamówić makaronik. Podchodzę do lady. Zamówienie przyjmował młody facet. Obok niego kręciła się jakaś dziewczyna (na oko z 16-17 lat)
Facet [F], dziewczyna [D]
[D] - No chodź w końcu.
[F] - Nie widzisz, że zamówienie przyjmuję?
[D] - No chodź będzie fajnie... chodź. No idziesz?
[F] - Zaraz przyjdę. Idź na zmywak bo sporo do umycia jest.
[D] - Oj nie bądź taki.
[F] - (już widać było wkurzenie) Idziesz na zmywak czy nie?
[D] - A magiczne słowo?
[F] - Hokus pokus, czary mary, zapie####aj umyć gary!
Dziewczyna jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki zaraz znikła.
Nie wytrzymałam i wybuchłam śmiechem.

Mała "niby pizzeryjka"

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 728 (852)

#74419

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia o Chorwacji i Bukareszcie przypomniała mi anegdotę o pewnym kraju i jego stolicy. Koleżanka pracuje w pewnej instytucji, w której była pracownica narobiła dużo tzw. wałków i zniknęła, a raczej wyjechała do męża do Afryki. Dziś jest poszukiwana przez różnych ludzi, których oszukała. Koleżanka często odbiera takie telefony:

- Czy pracuje tu Pani Anna M.? (nazwisko wybitnie sugerujące, ze pani poszła za mąż nie za Polaka).
- Pracowała, ale wyjechała do męża.
- Ooo (z nadzieją w glosie), a można wiedzieć dokąd?
- Można, do Burkina Faso.
- (zazwyczaj chwila ciszy i upewnienie się, ze się dobrze usłyszało) Gdzie???
- Do Wagadugu.
- Kuźwa, to są poważne rzeczy, a Pani sobie jaja robi!

Ale kto by tam znał jakieś kraje w Afryce.

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 246 (286)