Profil użytkownika
Crannberry ♀
Zamieszcza historie od: | 21 czerwca 2018 - 18:11 |
Ostatnio: | 8 maja 2024 - 20:16 |
- Historii na głównej: 110 z 111
- Punktów za historie: 18010
- Komentarzy: 2278
- Punktów za komentarze: 17797
Zamieszcza historie od: | 21 czerwca 2018 - 18:11 |
Ostatnio: | 8 maja 2024 - 20:16 |
Zobacz też inne serwisy:
|
|||
Retro Pewex | Pewex | Faktopedia | Stylowi |
Rebelianci | Motokiller | Kotburger | Demotywatory |
Mistrzowie | Komixxy |
@bazienka: Tu masz profil Zagłoby https://piekielni.pl/user/zaglobaonufry Ten tekst pożegnalny jest u samej góry
@Kinessa: Wiem o tym. Nie wypełniałam tego formularza, gdyż nie życzyłam sobie, żeby kurier w przypadku mojej nieobecności zostawiał paczkę w jakimkolwiek innym miejscu niż poczta (co jest opcją domyślną). W tej chwili wszystkie dostawy zamawiam wyłącznie do pracy
@szafa: Nie przypominam sobie, żebym z bohaterem historii wchodziła w jakiś związek. Był moim kumplem, z którym znajomość zakończyłam, kiedy zaczął się nieładnie zachowywać. Wydaje mi się, że dość wyraźnie napisałam, że na żadne związki nie miałam w tamtym czasie ochoty, a już tym bardziej z nim. Więc „dziecko” powinno raczej wrócić do szkoły i się czytać nauczyć, bo ma z tym najwyraźniej spory problem
Lekcja życia, której nie powstydziłby się nawet sam mistrz dzikdzik...
@eulaliapstryk: Twój komentarz zrobił mi dzień :D
@drogowit: ale ja nie mieszkam w Polsce. W PL faktycznie widuję je na każdym kroku. W Monachium widziałam bodajże raz
@Jorn: może nie za Adolfa, ale spokojnie gdzieś do 2009-10, dopóki linie lotnicze nie wprowadziły dodatkowych opłat za bagaż rejestrowany. POtem wiele linii zmieniło przepisy. Ale też w Lufie nigdy się nikt nie czepiał i nie kazał przekładać jednego kilograma. Przyznać się przyznali, kasy nie chcieli zwrócić. Za bilety płaciliśmy karta byłego, on po tym liście odpuścił temat, a ja się za słabo orientowałam, żeby drążyć.
@Michail: Paczkomat byłby fajną opcją, ale niestety mieszkam na przedmieściach już poza granicami administracyjnymi miasta i niestety "u nas na wsi" takich luksusów nie ma. Właśnie podobno zgłaszają, nawet złosliwie (pewnie dlatego mnie ten kurier o to oskarżył). Ta sama sąsiadka mi opowiadała, że przytrafiło się to jej facetowi. Zostawił jakiejś babce paczke z laptopem pod drzwiami (domek jednorodzinny na ogrodzonej posesji) i sam podpisał. Babka zgłosiła zaginięcie i typ co prawda nie stracił pracy, ale potrącili mu z pensji 800 euro. Wtedy się oduczył tak robić.
@digi51: ale jeszcze w pokoleniu moich rodziców zdarzało się, że ktoś grzecznemu dziecku spuszczał lanie "na wszelki wypadek"
@nursetka: U mnie cholerykiem był ojciec. Potrafił wybuchać o pierdoły i np. zrobić awanturę z wrzaskami i rzucaniem przedmiotami, bo coś źle usłyszał. Ale na szczęście odkąd skończyłam 9 lat widywałam go raz lub dwa w miesiącu, więc nie doświadczałam tego często. "Straumatyzowała" mnie za to moja matka, która ma spokojny charakter, kar fizycznych przesadnie nie stosowała (tak jak Ty, dostałam może ze dwa razy szmatą), ale za to urządziła mi dwudziestoletnie pranie mózgu, wychowując mnie w przekonaniu, że do niczego się nie nadaję i nic w życiu nie osiągnę, a będąc zależna od niej ekonomicznie, muszę życ w 100% pod jej dyktando. Wychowała sobie w ten sposób idealnie stłamszoną ofiarę bez własnego zdania. Po studiach w jakimś odruchu buntu czmychnęłam na drugi koniec Europy i dopiero tam, będąc już dorosła uczyłam się od podstaw takich rzeczy jak pewność siebie, asertywność czy bronienie swoich interesów. Po latach spytałam, dlaczego mi coś takiego zrobiła. Bo słyszała, że jedynacy wyrastają na zakochanych w sobie egoistów i chciała tego uniknąć.
@Balbina: Bardzo mi przykro z powodu tego, co przeszłaś. Każdy ma inny sposób odreagowywania i inny efekt wywołuje to u niego z życiu dorosłym. Jeden będzie odreagowywał bijąc słabszych kolegów, po innym to spłynie, inny będzie potrzebował terapii w dorosłym życiu. Później jeden będzie tak samo tłukł swoje dzieci ("bo mnie ojciec bił i wyrosłem na porządnego człowieka"), inny będzie wchodzic w związki z przemocowcami, uznając dostawanie wpi*dolu za normalny model funkcjonowania rodziny i skoro ktos ja bije, to na pewno zasłużyła, a jeszcze inny nie będzie chciał powielać błędów rodziców i swojego dziecka nie tknie palcem. Ale fakt, że niektóre "metody wychowawcze", nawet nie musi być to karanie fizyczne potrafią "zryć beret" na wiele lat i wymagają długiej walki w dorosłym życiu
@PaniMasztalska: Pomysłowy :) Moi kuzyni w dziecińswtie zrobili "pułapke na złodzieja" z 20 jajek i opakowaniu proszku Ixi. Zamiast złodzieja do mieszkania wszedł jednak ojciec wracający z pracy i mikstura spadła mu na głowę. Skończyło sie jak wyżej
@PaniMasztalska: A może na odwrót? Może w dziecińswtie napie*dalano go pasem i on odreagowywał na innych. W końcu agresja budzi agresję. Natomiast odkąd dorósł i przestano go katować, stał sie spokojnym człowiekiem. Do podstawówki chodził ze mną chłopak. Już w wieku 10 lat był młodym bandytą. Rodzice byli wzywani do szkoły, chłopak w domu dostawał wpie*dol. I był coraz bardziej agresywny. W pewnym momencie został odebrany rodzicom i nagle zupełnie inny człowiek
@BananaJuice: W polskiej opinii publicznej istnieje też jakaś dziwna dychotomia w postaci albo napie*dalania pasem albo zupełnego braku wychowania, zupełnie jakby nie było nic pomiędzy, przy czym ta pierwsza opcja przedstawiana jest jako ta "właściwa". Co ciekawe, jak posłucha się polityków, największymi jej orędownikami są ci, którzy wbrew temu, co mówią, wcale nie wyrośli na "uczciwych, porządnych obywateli", tylko na zakompleksionych, mściwych kasztanów. Z wyjątkiem sytuacji przez Ciebie wymienionej (pokazanie, że uderzenie innej żywej istoty ją boli), chyba jedyne, czego można nauczyć dziecko biciem, to że rację ma zawsze ten silniejszy fizycznie, szacunek wzbudza się strachem, a jak ktoś się z nami nie zgadza, można mu spuścić wpie*dol. Odnośnie wychowania bezstresowego, które mylnie jest utożsamiane z zupełnym brakiem wychowania, to jakaśtam jego odmiana stosowana jest na szeroka skalę w Skandynawii. Dziecka nie wolno uderzyć, nie podnosi się głosu, z dzieckiem się rozmawia, tłumaczy się mu i uczy konsekwencji. I z tego, co zauważyłam, to wydaje się działać. Ilekroć jestem w Szwecji w restauracji, czy w jakiś innym miejscu użyteczności publicznej, gdzie przebywają rodzice z dziećmi (nie mówie tu o placach zabaw czy innych miejscach typowo dziecięcych, gdzie mogą, a nawet powinny się wyszaleć), tych dzieci prawie nie słychać. Siedzą grzecznie z rodzicami przy stolikach i jedzą posiłek. Nie ma wrzasków, płaczu, biegania czy rzucania jedzeniem. Na zastraszone tez nie wyglądają. Czyli da się.
Tak niestety często jest. Ktos faktycznie w potrzebie nie skorzysta, bo będzie sie krępował, a Janusz będzie miał mokro w majtkach na myśl jak przyoszczędził.
@Error505: Historię znam tylko z jego opowiadania, może walizka była starsza niż mówił, a on nie chciał sie przyznać, że nie kupuje co roku nowej, tylko lata z taką z poprzedniego sezonu ;) W ostatnich latach, chandrycząc się o rózne sprawy, zauważyłam prawidłowośc, że pierwsze roszczenie klienta bardo często jest odrzucane (może liczą, że ludzie albo nie znają przepisów, albo nie będzie im się chciało szarpać, zwłaszcza o drobne kwoty), dopiero kiedy klient nie ustępuje i przysyła im albo pismo od adwokata, albo zaczynające się od słów "po rozmowie z adwokatem", pełne paragrafów, to ustępują, ale ze słowami, że jest to z ich strony "gest dobrej woli" (aus Kulanz)
@Error505: Lufa miałaby nam oddać cztery stówki. Za 40 eur (czyli 10% wartości sporu) nie pracowałby adwokat, to miałam na myśli ;) Ale tym niemniej, kwota to dla nich żadna, więc spodziewaliśmy się zwrotu, choćby w celu "zachowania renomy". Za walizke oddali Ci cała kasę? Bo podobną akcję miał ostatnio mój szef. Też w Lufie. Zniszczyli mu walizkę, wysłał wszystkie dane, łącznie z wyceną nowej (walizka Rimowa, więc kosztowała kilka stówek, miał ją niecały rok). I oddali mu 30euro, bo potrącali ileś procent za każdy rozpoczęty miesiąc użytkowania...
@Eander: orientacyjne daty, z tego, co kojarzę podaję w każdej historii. Kiedy mają one znaczenie dla historii, podaję nawet daty dzienne. Czepiłeś się słowa "iluś" w moim kontarzu. Napisałam o "iluś latach", gdyż nie wiem, jak określić datę początkową pierwszej chronologicznie historii (o teściowej) - dzień, kiedy związałam sie z jej synem? Kiedy poznałam ją? Kiedy zaczęło jej odpie*dalać, ale jeszcze nie mówiła nic bezpośrednio do mnie? Czy może kiedy zaczęła faktycznie być otwarcie chamska wobec mnie? A może pierwszy raz, kiedy jej syn wziął jej strone? Bo to są różne lata. Więc, zależnie od przyjętej wersji "iluś" może oznaczać pomiędzy 9 a 13. Podąłabym konretną liczbę, ktoś wyliczyłby sobie inaczej i byłby zarzut, że się komus lata nie zgodziły, ergo piszę fejki. Nie dogodzisz...
@digi51: Nie działa komentowanie obrazkiem, tu masz link: https://imagizer.imageshack.com/img921/392/LyYwPY.png
@digi51: Polecam przeczytać moje historie jeszcze raz, tym razem dokładnie. Część rzeczy, które mi zarzucasz wymyśliłaś sobie sama, na inne odpowiedziałam już wielokrotnie w komentarzach i nie chce mi się pisać jeszcze raz tego samego. Może żeby zakończyć tę dyskusję, wrzucę ci kilka dokumentów. Są po niemiecku, ale ten język chyba znasz, a przynajmniej powinnaś. - Fragment wyroku eksmisyjnego mojego byłego (który podobno istniał tylko w mojej głowie) - Pismo od rzetelnego i uczciwego ADAC, w którym zarzucają, że to niby nie ja byłam kierowcą - Mail od pracownika Ab In Den Urlaub do TUI na temat zwrotu kosztów za zakupione przez nas bilety (które, twoim zdaniem, niemożliwe, żeby ktoś niechcąco anulował). Odnośnie twojego zarzutu, że "o wszystko jestem gotowa pójść do sądu". W przypadku tych biletów spójrz, o jaką kwotę chodziło. Nie wiem, jakie w swojej pracy otrzymujesz napiwki, może powodzi ci się tak dobrze, że stueurówkami palisz w kominku, ale ja chyba wybrałam mniej lukratywną ścieżkę kariery, bo dla mnie dwa tysiące osiemset euro (do kwoty podanej w mailu doszły jeszcze bilety na pociąg do Stuttgartu i z powrotem) jest to dużo pieniędzy i, tak, jeśli byłoby trzeba, byłam gotowa o zwrot walczyć w sądzie. A że jakaś sprawa zakończyła się na moją korzyść. Jeśli w jakiejś kwestii masz rację, a strona przeciwna nie, to przy normalnie funkcjonującym systemie prawnym, jeśli jesteś w stanie udowodnić, ze tę rację masz (bo to wynika np. z zawartej umowy), to sprawa z reguły zakończy się pomyślnie dla ciebie (bycie "kryształowym" lub nie ma tu akurat najmniejsze znaczenie). I nie jest to żaden spektakularny cud, tylko normalna kolej rzeczy.
@boom_boom: Wiem, Rechtschutz, świetna sprawa, bardzo się przydaje. Korzystałam w jego ramach z porad prawnych w późniejszych historiach (z anulowanymi biletami czy samochodem zastępczym). W 2013 nie wiedziałam jeszcze niestety o jego istnieniu.
@helgenn: - 30 niemot. No mniej wsięcej. Ludzie ogarnięci z lataniem albo przyjeżdżają na lotnisko trochę później, albo idą jeszcze do duty free czy na kawę, a pod bramkę przychodzą na kilka/kilkanaście minut przed boardingiem. Ci zdążyli zobaczyć na ogólnym ekranie nową bramkę i do niej poszli. 2 godziny przez lotem pod bramką siadają właśnie niemoty, starsi ludzie lub tak jak moi rodzice - rzadko podróżujący, zestresowani lotniskiem i nie bardzo wiedzący gdzie się ruszyć. Lot wyświetlał się na ekranie, to siedzieli i czekali. - tutaj owszem, trochę nostra culpa. Nie patrzyliśmy na inne bramki. Raz, że nasza była na końcu holu, więc inne bramki mieliśmy jakby za plecami, a dwa, skoro nasz lot był wyświetlony przy naszej bramce, nie przyszło nam do głowy, żeby patrzeć na inne - z lotniska w Monachium latam bardzo cześto (był czas, że nawet raz w tygodniu) i rozpoczęcie boardingu nie zawsze zapowiadają. Pare razy mi się zdarzyło, że po prostu rozpoczęli wpuszczanie pasazerów bez zapowiadania przez mikrofon. Pracownica, z którą rozmwaiałam jako pierwszą mówiła, że ponoć nie mają takiego obowiązku. - wywoływanie pasażerów to osobny temat i całkiem niedawno dowiedziałam się jak to działa (nie wiem, czy tylko w MUC, czy na inbych lotniskach też). Jeśli pasażerowie idą do samolotu rękawem, wtedy robi się last call, final call i ultimate call, a następnie wywołuje brakujących pasażerów po nazwiskach i dopiero potem podejmuje decyzje, czy ich szukać, czy wyładować ich bagaż. Jeśli do samolotu podwozi autobus, wtedy nie robią tych final call. Kto się spóźni ma pecha (o tym się właśnie w brutalny sposób przekonała niedawno moja koleżanka). Dlaczego bardziej opłaca się wyładować ileś bagaży niż puścić dodatkowy kurs autobusu - nie mam pojęcia. Moim zdaniem jest to nieloigiczne, ale nie znam się na ich procedurach. - wyładowanie bagażu nie trwa godzinę. To jest z reguły około 15 min. Tutaj osób było więcej, ale też nie każdy musiał mieć walizkę nadaną na bagaż, dużo ludzi lata z podręcznym.
@Eander: nie wiedziałam, że podawanie konkretnych dat jest tak istotne, ale jeśli za początek można uznać powiedzmy rok mojego pierwszego ślubu, kiedy była teściowa zaczeczęła "pokazywać rogi", to był 2009, a ostatnia chronologicznie historia z anulowanymi biletami była z lipca 2019, czyli równe 10 lat
@digi51: gdyby wszystkie opisane sytuacje wydarzyły się w ciągu miesiąca, czy nawet roku, byłoby to faktycznie za dużo na jedną osobę. Opisane przeze mnie historie wydarzyły się w ciągu iluś lat, tylko wrzucam je wszystkie naraz, bo mnie akurat na tym etapie naszło na pisanie. Jeden ma pracę, która generuje piekielne sytuacje (np. upierdliwi klienci), inny ma pecha do ludzi w życiu prywatnym. Ale sam fakt, że mam za sobą małżeństwo z psycholem nie wyklucza chyba, że mogę trafić na chaos w komunikacji publicznej, Janusza biznesu, niekompetentnego urzędnika czy nieuprzejmą panią w sklepie. Jezeli ktoś uważa każdą sytuację grubszego kalibru niż babcia w tramwaju narzekająca na młodzież za niemożliwą, to ma takie prawo i nic na to nie poradzę. Tylko konieczność udowadniania pod dosłownie każdą historią, "nie jestem wielbłądem" i że sytuacja naprawdę się wydarzyła, robi się bardzo męcząca (zwłaszcza, że wiele padających argumentów jest zupełnie od czapy) i szczerze mówiąc zniechęca do dalszego pisania
Zmodyfikowano 1 raz Ostatnia modyfikacja: 29 listopada 2019 o 11:23
@MrNazarinho: 1800 to średnia krajowa na całe Niemcy. W Monachium zarabia się przeciętnie więcej niż w innych miastach, ale ceny, zwłąszcza najmu, są o wiele wyższe. I 1600 w samodzielnie prowadzonym gospodasrtwie domowym nie starczyłoby mi wówczas na utrzymanie się. Dla przykładu, takie najbardziej podstawowe koszty: - mieszkanie: czynsz, rachunki, ubezpieczenie, internet - 1200 eur - komórka - 50eur - ubezpieczenie samochodu - 60eur - bilet miesieczny - 100eur (mieszkam pod miastem, szósty ring) - benzyna (nie wszędzie dojedziesz komunikacją) - 60eur - leki, które stale przyjmuję - 30eur - jedzenie, chemia, środki czystości - 200eur przy dużych oszczędnościach Razem 1700. Przy wegetacji i rezygnacji ze wszystkiego nadal brakuje 100eur by domknąć budżet. A oprócz tego trzeba się jeszcze ubrać, czasem wypadnie niespodziewany wydatek, bo coś się np. zepsuje i trzeba kupić nowe. Już nie wspomnę nawet o "luksusach" typu kino, książki, fryzjer, kawa na mieście czy odwiedzenie rodziców.