Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Traszka

Zamieszcza historie od: 22 kwietnia 2011 - 15:45
Ostatnio: 24 października 2022 - 21:50
O sobie:

Uroczyście oświadczam, że wszystkie moje historie są wytworem mojej chorej wyobraźni, a zbieżność osób lub sytuacji z rzeczywistymi jest całkowicie przypadkowa.

  • Historii na głównej: 165 z 167
  • Punktów za historie: 147787
  • Komentarzy: 163
  • Punktów za komentarze: 2372
 

#39402

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Los bywa okrutny.

W czwartek wiozłam karetką młodą panią X, już-za-chwilę matkę - pierwsze dziecko, radość ogromna.
W piątek urodziła zdrową córeczkę. Ojciec przeszczęśliwy, świata poza nimi nie widział całe popołudnie, ledwo dał się przekonać, żeby na noc wrócić do domu.

W piątek w nocy wiozłam karetką młodego ojca, pana X, który świętował urodzenie swojej pierworodnej. Świętował z kolegami, głośno, stawiał drinki w barze, cieszył się dzieciak. Na chwilę wyszedł z klubu zadzwonić.

Wpadł w oko kilku facetom, którzy mieli ochotę na jego pieniądze i telefon. Postawił się. Dostał kilka razy po głowie, kilka razy w brzuch. Znaleźli go kumple zaniepokojeni, że długo nie wraca.

Gdy przyjechaliśmy był nieprzytomny, od razu intubowaliśmy. Źrenice nierówne, brzuch jakiś podejrzany. Teraz X leży na tutejszym OIOMie. Przeszedł już dwie operacje - w głowie krwiak, w brzuchu rozwalona śledziona. Nie wiadomo czy się obudzi.

I tylko jeden problem. Jak powiedzieć prawdę jego żonie?

erka

Skomentuj (89) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1380 (1448)

#38628

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Chyba przegapiłam kręcenie kolejnego odcinka Monty Pythona...

Karetka, 2 w nocy. Wezwanie "brak kontaktu".

Wchodzimy do mieszkania w którym szaleje zdrowa (?) 40-latka, obok na łóżku leży, faktycznie bez kontaktu, jej matka, ok 70-80 lat. Przy czym na pierwszy rzut oka staruszka jest niepełnosprawna od dłuższego czasu. Ważne więc żeby ustalić, co stało się TERAZ.

J: Witam, co tu się stało?
40 (ton pełen niechęci, coś jak "sprzątnijcie TO"): No leży.
J: widzę, ale dlaczego pani wezwała pogotowie?
40 (nadal pełna niechęć): jak nie chcecie jej brać to nie, bez łaski
J: ??? Nie rozumiemy się. Pytam, na co pani zachorowała.
40: A co to, ja jestem lekarzem? To wy macie wiedzieć...
J (WTF?): Zgadza się, ale muszę wiedzieć co się zmieniło w stanie pani.
40: No jak to co, widzi przecież.
J: No nie widzi. Na jakie choroby choruje mama?
40: Ochocho, chorób to ma całą listę...
J (już mam poczucie, że tracę czas): Proszę tą listę.
40 - poszła szukać.
W tym czasie badamy panią, stwierdzam zapalenie płuc, wysoka gorączka. Pani "pływa" - raz niby patrzy przytomnie, raz pusty wzrok w ścianę. Wiadomo, taki stan z minuty na minutę się nie pojawia.
Wraca 40 z jakimś starym wypisem. A tam, na pierwszym miejscu "Pacjentka przyjęta w stanie ciężkim, zapalenie płuc, odwodniona. Choroba Alzheimera." itd. Jesteśmy w domu.

J: Dlaczego pani dopiero teraz wzywa pogotowie? Mama ma zapalenie płuc. Czemu nie wezwała pani wizyty domowej z przychodni?
40: Wezwałam przecież, przyjechaliście
J: Wcześniej. Teraz już trochę późno...
40: Bierzecie czy nie?
J: Bierzemy, bo zaniedbała pani mamę ZNÓW do takiego stopnia, że prawie umiera.
40: Pff...
J: Rozumiem... No dobrze, my zabieramy panią, a pani będzie się tłumaczyć później innym instytucjom. Żegnam.

PS. Córka chyba przemyślała sprawę, bo pojawiła się baaardzo zatroskana, dopytywała co z mamusią. Szkoda tylko, że to była 4 wizyta matki w szpitalu, że oprócz zapalenia płuc miała odleżyny, poodparzaną skórę... Ale przecież w tym kraju można bezkarnie tłumaczyć, że "nie znam się", prawda?

erka

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1065 (1103)

#38630

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wezwanie które przebiło - jak na razie - wszystko, co widziałam.

Karetka, środek nocy (jakżeby inaczej).
Jedziemy do silnej duszności, kobieta 35 lat. Wezwanie rozpaczliwe, krzyki "pospieszcie się", "ona umiera". Lecimy oczywiście na gwizdkach, bokiem biorąc zakręty.

Wpadamy do mieszkania, wita nas flegmatyczny facecik koło czterdziestki, prowadzi do pokoju, gdzie na krześle siedzi babka i zawzięcie czyści nos (efekty dźwiękowe a'la "zły słoń").

J: Gdzie pacjentka?
Babka z krzesełka (przez nos): To ja
J: ???
Ratownik z tyłu: To żart? Wzywali państwo do duszności.
B: Bo jak oddycham przez nos, to mi duszno.
J (nadal nie wierząc): To proszę oddychać ustami...
B: Nie umiem! Nie mogę spać!
J: I to jest powód, dla którego wzywali państwo pogotowie?
B: Ja się duszę!
J: Widzę, że pani nigdy nawet nie widziała osoby, która się dusi...

Ale żarty żartami, a zbadać babę trzeba, mimo, że na pierwszy rzut oka widać, że nic jej nie jest. Parametry dobre, w badaniu nic kompletnie, nie licząc oczywiście kataru.

J: Przykro mi, jest pani zdrowa :)
B: Ale nie mogę oddychać przez nos!
J: Trudno. Taka choroba. Musi pani iść do apteki i kupić sobie coś na katar.
B: JA? Wy mi coś dajcie!
J: Niestety, mamy tylko leki na zatrzymanie krążenia, na obrzęk płuc, na zawał... Na katar nie wzięliśmy.
B: To mi przywieźcie!
J: Pani chyba żartuje.
B: To zabierzecie mojego męża do apteki! Radek, ubieraj się!
J: Ja mam lepszy pomysł. Pan Radek sam pójdzie do apteki. Chłopaki, wracamy. Koniec tego.

Gdy wychodziliśmy, dobiegały nas jeszcze okrzyki "Ja was do sądu podam! Pogotowie ma pomagać! Ja się duszę!". Całkiem głośne jak na duszącą się osobę...

erka

Skomentuj (43) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1154 (1204)

#33045

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Opowieść z cyklu "Troskliwi przechodnie".

Wezwanie do nieprzytomnego znalezionego na ulicy.
Pan się przewrócił i nie wstaje.

Dojeżdżamy, rzeczywiście. Leży. Z twarzą odwróconą do chodnika, głową podgiętą pod siebie. Zaczynamy akcję reanimacyjną, ale niestety bez efektu.

Nie byłoby w tym nic wyjątkowo piekielnego, gdyby nie to, że obok stał tłumek gapiów, którzy na bieżąco komentowali nasze działania. Oczywiście wcześniej żadne z nich nie tylko nie zaczęło masażu serca, ale nawet nie pokusiło się o odwrócenie faceta na plecy...

ulica

Skomentuj (41) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 761 (817)

#31530

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Środek nocy. Wezwanie karetki reanimacyjnej do młodego mężczyzny - wzywa rodzina. Facet ponoć ma zawał, nie oddycha.

Jedziemy na drugi koniec miasta, znajdujemy mały zadbany domek. Dzwonimy. Nic. Dzwonimy ponownie. Na próg wychodzi zaspany młody facet.

J: Dobry wieczór, pogotowie. Wzywał Pan karetkę?
F: Ja? Ależ skąd. Spałem przecież...
J: Mieszka pan sam? Nie ma nikogo więcej kto mógłby wezwać pomoc?
F: Tak, teraz sam... Żona z dziećmi wyjechała. Nikogo więcej nie ma.
J: W takim razie przepraszamy, dobranoc.

Prosimy centralę o weryfikację - może adres nie ten, może ktoś pomylił ulice?

C: S-ka, możecie wracać do siebie, wyjazd nieaktualny.
J: ???
C: Kobieta potwierdza adres... Ale uważajcie: ŚNIŁO jej się, że mąż umiera. Komórka nie odpowiadała. Więc wysłała was, żebyście sprawdzili, czy wszystko w porządku...

Tak, tak, jechaliśmy tylko po to, żeby zbudzić męża i powiedzieć żonie, że wszystko z nim dobrze. Ocenę pozostawiam Wam.

Miasto nocą

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1317 (1363)

#31178

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Zamknięte osiedla to jakiś horror. Rozumiem ludzką potrzebę zamykania się w swoim grajdołku, ale chyba jakiś kontakt z rzeczywistością trzeba mieć? Nie? No to, ku przestrodze...

Jedziemy karetką reanimacyjną do nieprzytomnego (takie wezwanie może oznaczać absolutnie wszystko - od pani "taka dziś jestem nieprzytomna" siedzącej na kanapie, do 3-dniowych zwłok). Tym razem jednak jedziemy do starszej osoby, po zawale, więc sytuacja raczej z tych pilnych.

Dojeżdżamy do SuperOsiedla. SuperOsiedle charakteryzuje się tym, że mieszkańcy postanowili zamknąć wszystkie wjazdy szlabanami. Oprócz tego same domy są dość gęsto upakowane, numeracja niby ma jakiś sens, ale nikt go jeszcze nie odkrył, a parkingów jest za mało, więc samochody stoją wszędzie.

Podjeżdżamy - brama wjazdowa zamknięta. Jedziemy pod drugą, oczywiście to samo. Obok bramy nie da się przejechać, za ciasno. Nawet nie możemy spróbować przejechać trawnikiem, bo chodniki obok są szczelnie obstawione samochodami - nie ma jak wyjechać. Ochroniarzy nigdzie nie widać, nawet nie jestem pewna, czy w ogóle tam są. Prosimy centralę o zadzwonienie do rodziny pacjenta, niech otworzy bramę, a w tym czasie ja z Ratownikiem polecę piechotą z najpotrzebniejszym sprzętem.

No i tak sobie biegamy po osiedlu, obładowani sprzętem, szukamy magicznego numeru 12b (który jak się okazuje, wcale nie jest pomiędzy 12a i 12c). Udało się, znaleźliśmy. Wchodzimy, badamy, decydujemy, że zabieramy do szpitala i to dość szybko. Ratownik wzywa kierowcę z noszami - niestety, Kierowca dalej kwitnie pod bramą, sam z noszami pewnie tu nie trafi, zwłaszcza, że my przebijaliśmy się trawnikiem od jakiejś dziwnej strony. Rodzina pilota do bramy kiedyś miała, ale już nie ma. No trudno, ja zostaję z pacjentem, Ratownik leci pomóc Kierowcy.
Po kolejnych 15 minutach mamy już pacjenta zapakowanego, wychodzimy z klatki... No tak, trawnik. Ratownik zgrzyta zębami, kierowca klnie pod nosem, przenoszą nosze górą, bo przejechać się po tym nie da. Ja w tym czasie lecę obok obwieszona sprzętem jak choinka, modląc się, żeby nam się pacjent nie zatrzymał, bo na szybko nawet nie będę miała jak reagować.

Docieramy do karetki, mokrzy, wściekli, sprawdzając czy nic nam nie wypadło w czasie tego galopu (pacjent był nadal na noszach, połowa sukcesu). Docieramy i Kierowca puszcza wiązankę, od której roi się między innymi od panienek lekkich obyczajów. Co się stało? Ano karetkę mamy zaparkowaną tak, żeby w miarę możliwości nie zablokować całego wjazdu na osiedle - czyli trochę z boku. Za to jakiś cymbał zaparkował nam na centymetry za tylnymi drzwiami... Nie da się ich nawet otworzyć na pełną szerokość, nie mówiąc o podjechaniu noszami.

Tak więc stoimy sobie w piękny wietrzny dzień pod chmurką jak debile, obok nas pacjent w ciężkim stanie na noszach, a kierowca próbuje jakoś wyjechać spomiędzy słupków od bramy, a samochodu cymbała.

Gdy wreszcie się udało i dojechaliśmy do szpitala, okazało się, że cała ta eskapada zajęła nam lekko licząc godzinę. To tyle, jeśli chodzi o szybką pomoc i transport do szpitala...

PS. Nie odmówiłam sobie zgłoszenia przez radio wyczynu cymbała, ale - co chyba zrozumiałe, nie czekaliśmy na przyjazd Policji. Mam nadzieję, że dostał przynajmniej mandat, chociaż chyba bardziej wychowawcze byłoby 15 batów wymierzanych na środku osiedla. Podobnie jak baty należą się kretynowi, który pozawala zamknąć osiedle bez żadnej bramy awaryjnej. Chociaż... w końcu to sami mieszkańcy tak chcieli...

SuperOsiedle

Skomentuj (52) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1014 (1050)

#27946

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Sporo ostatnio o pomyłkach "funkcji" (szef myjący naczynia, etc). Dorzucę swoje trzy grosze, chociaż w moim przypadku sytuacja nie była aż tak spektakularna.

Siedzę na dyżurze w naszym małym szpitaliku. Ciemna noc, więc starym zwyczajem zmieniamy się w punkcie informacyjnym (każdy siedzi swoje 2h, reszta w tym czasie śpi - jeśli jest spokojnie, to można złapać chociaż trochę snu).

Koło 3 na izbę wpada pacjent. Od wejścia krzyczy, że musi się pilnie spotkać z lekarzem. Wygląda całkiem rześko, na 95% stanu zagrożenia życia nie ma. Pozostaje nam 5% do wyjaśnienia. Ponieważ pacjent jest jeden, jedyny, to nie ma sensu budzić rejestratorki i pielęgniarki, też umiem wpisać dane do systemu.

[Dialogi lekko skrócone, w sumie szarpaliśmy się w podobnym stylu z 5 minut]
J: Witam.
P: Jest jakiś lekarz?
J: Jest, spokojnie. :) Ma pan jakiś dokument?
P: (grzebie w kieszeniach) Pani, ja muszę szybko do lekarza, ja nie mam dokumentów!
J: A co się dzieje?
P: Ja się nie będę jakiejś biurwie tłumaczył! Chcę wejść do lekarza! (o chamie, poczekaj, zobaczymy jak będziesz kozaczył).
J: Rozumiem, ale muszę pana skierować do odpowiedniego lekarza. Może mi pan nakreślić chociaż problem?
P: Ginekolog!
J: ??!! (jeszcze jeden rzut oka, czy na pewno stoi przede mną facet - tak, niewątpliwie) Ginekolog?
P: No to ogólny!
J: (mając już pewne podejrzenia) Na pewno pan jest pacjentem?
P: Nie wtrącaj się! Tak to jest jak głupie baby w szpitalach pracują! Będę rozmawiał z lekarzem tylko!
J: Dobrze, nie ma sprawy... (zabieram papiery, wchodzę do gabinetu, siadam wygodnie i zapraszam Pieniacza).
P: Dzień dob... to jakiś żart jest? Chciałem rozmawiać z lekarzem!
J: No i rozmawia pan...
P: No ten... tego... to ja przepraszam, wie pani, hehe, człowiek w złości takie różne rzeczy mówi...
J: Przejdźmy może do rzeczy. Co pana sprowadza?
P: (czego można się było spodziewać od początku) Bo widzi pani... My z dziewczyną, ten, no... i nam gumka pękła... i czy mogłaby pani wypisać receptę na tą tabletkę "po"...
J: Nie mogłabym. Taką receptę może przepisać tylko ginekolog, ja nie mam możliwości zbadać pacjentki ginekologicznie, a to konieczne przed tymi lekami, nie mówiąc o tym, że chyba nie mam co badać u pana.
P: (pod nosem) Mściwa k***... (jeb drzwiami)

No i jak tu wytłumaczyć, że to nie przez zemstę, tylko przez to, że facet nie miał macicy?

szpital na prowincji

Skomentuj (45) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1086 (1188)

#27945

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dziś o skutkach grzebania w receptach i skur... znaczy, nieprzyzwoitości niektórych aptek.

Jak pewnie wiecie, w razie błędu na recepcie aptekarz ma prawo go poprawić (np. literówki w nazwisku, adresie, brak peselu itd ). Jeśli taki błąd przegapi, NFZ nie odda mu pieniędzy za wydany lek. W tej chwili, każdy się boi iść pacjentowi na rękę, bo kary są duże i za naprawdę idiotyczne rzeczy (np. wpisanie "ul. Jana Pawła II" zamiast "ul. papieża Jana Pawła II", albo "PCK" zamiast "Polskiego Czerwonego Krzyża"). Stąd coraz więcej kombinowania jak wydać lek na 100%, czyli tak, żeby Fundusz w ogóle nie kontrolował recepty.

Regularnie kupuję leki dla babci. Potrzebna kolejna porcja, więc piszemy receptę, sprawdzamy cenę i procenty (a minister obiecał, że już nie będzie trzeba...), zabieramy kwitki i idziemy do apteki.
Recepta wręczona, wpisana do komputera, lek wydany. Pani życzy sobie 130 zł. Zaczęłam płacić, ale moja podświadomość popiskuje, że coś dużo wyszło.
J: O, spore koszty tym razem.
A: No wie pani, leki zdrożały, nowa lista refundacyjna...
J: Hmm... Ale wie pani, ja sprawdzałam te leki przed wyjściem, nie rzuciła mi się w oczy jakaś duża różnica cen.
A: Ależ skąd, proszę spojrzeć (tu pokazuje ceny leków z kolumny 100%).
J: Ale to są ceny nierefundowanych leków.
A: No a pani ma napisane nierefundowane.
J: ???
A: No tak, musi pani mieć pretensje do lekarki, która to pisała...
J: Po pierwsze, to ja to pisałam. Po drugie, proszę w takim razie pokazać ten błąd. Po trzecie, ma pani możliwość go poprawić, a nawet jak pani nie chce, to chyba warto uprzedzić pacjenta, że sprzedaje mu pani droższe leki, a nie upierać się, że tak ma być.
A: No... em... Ale...
J: Gdzie jest ten błąd?
A: No tu nazwisko jest trochę nieczytelne... To jest A czy O?...

Ręce opadają. Już pomijam, że jeśli było nieczytelne, to recepta w ogóle nie powinna być wydana (bo niby komu, skoro nie można jednoznacznie odczytać nazwiska?), ale fakt, że najpierw się kasuje na 100%, a później liczy na to, że się nikt nie połapie jest chamstwem dużego formatu. Ba, nawet jak się połapie, to robienie z klienta idioty "bo teraz to tyle kosztuje".

Zaczynam rozumieć nienawiść pacjentów do "służby zdrowia".

apteczne piekiełko

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 945 (985)

#26378

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Naciągactwo wiecznie żywe...

Na 999 dzwoni Pani J. Prosi o przysłanie karetki do mamusi. Mamusia choruje na serce i ma bardzo wysokie ciśnienie, bóle serca, duszności, jest blada i spocona.

Zespół specjalistyczny jedzie na sygnale przez pół miasta.

Na miejscu zastaje uśmiechniętą starszą panią. Ciśnienie 130/85. Wysycenie krwi tlenem - 99% (czyli żadna duszność), skóra ani blada ani spocona. Pani spytana o bóle obojętnym tonem mówi "tak, tak, bardzo boli...", chodzi po domu w poszukiwaniu dokumentów bez najmniejszych problemów i ograniczeń.

Zostawić pani w domu nie wolno, bo przecież "boli". Trzeba zabrać. Lekarz decyduje o przewiezieniu na oddział ratunkowy. Pani sugeruje "może lepiej kardiologia?". Lekarzowi zaczyna coś świtać...

Na oddziale ratunkowym pani trafia w moje ręce.
Wszystkie badania wychodzą ujemnie. Pani zachwycona.

Żegna się słowami:
- Ach, widzi pani, w przychodni miałam wizytę u kardiologa na wrzesień wyznaczoną, a tak to już mam z głowy.

Że też nie można takim ludziom przywalić kary pieniężnej plus robót społecznych...

SOR

Skomentuj (48) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 945 (1025)

#26338

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Przyzwyczaiłam się już, że pacjenci wykłócają się o miejsce w kolejce i to, kto teraz wejdzie ("ja mam numer 3!" "ja tu stoję od rana!" itd), ale pewna pani przeszła samą siebie.

Siedzę w poradni, odbieram telefon - dzwoni kobieta we wczesnej ciąży, wymiotuje od rana, coraz gorzej się czuje i nie wie co ma zrobić, bo numerki już się skończyły. Pyta, czy ją przyjmę. Owszem, przyjmę, nawet bez kolejki, wystarczy, że przyjdzie, ma wchodzić od razu jak poprzedni pacjent wyjdzie.

Jakieś pół godziny później pod drzwiami wybucha awantura z "urwami i ujami" w roli głównej.

Lekko zdezorientowana, bo mimo wszystko jakieś pozory kultury jednak pacjenci najczęściej utrzymują, wychodzę na korytarz. Tłum nawet tego nie zauważa, wszyscy są zajęci oglądaniem spektaklu "pani Jadzia gnoi ciężarną".

Proszę o spokój. Nic. Proszę drugi raz - tłum ciut spokojniejszy, pani Jadzia nadal wrzeszczy, kobieta w ciąży ma łzy w oczach. Trzeci raz wrzasnęłam pani Jadzi prawie do ucha.

J: Co pani wyrabia, co tu się w ogóle dzieje?! Pani jest w przychodni, nie na jarmarku!
PJ: O, pani doktor, ja teraz wchodzę, ja mam numerek a ta suka się pcha w kolejkę!
J: Nie, teraz wchodzi pani (tu zaproszenie gestem Ciężarnej)
PJ: (Pchając się przed C) teraz wchodzę JA!
J: Widzi pani co tu jest napisane? (kartka "o kolejności przyjęć decyduje lekarz")
PJ: (Pcha się nadal)
J: Nie ustąpi pani?
PJ: Ja tu już długo czekam, ja jestem starszą osobą! (wchodzi do gabinetu)
J: Dobrze, proszę wejść (wchodzę za nią do gabinetu... zabieram bloczek z receptami, pieczątkę, słuchawki, wychodzę)
J: A panią (ciężarną) zapraszam do gabinetu zabiegowego.

Ciężarna zbadana, wysłana transportem do szpitala, bo naprawdę źle się czuła. Wracam do gabinetu. Po pani Jadzi została tylko historia choroby. Chyba mam ją z głowy na dłużej. :)

POZ

Skomentuj (29) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1286 (1320)