Profil użytkownika
Traszka
Zamieszcza historie od: | 22 kwietnia 2011 - 15:45 |
Ostatnio: | 24 października 2022 - 21:50 |
O sobie: |
Uroczyście oświadczam, że wszystkie moje historie są wytworem mojej chorej wyobraźni, a zbieżność osób lub sytuacji z rzeczywistymi jest całkowicie przypadkowa. |
- Historii na głównej: 165 z 167
- Punktów za historie: 147787
- Komentarzy: 163
- Punktów za komentarze: 2372
Smaczek z festiwalu światła :)
Mijamy wnękę pomiędzy kamienicami, taki mały placyk wręcz. Szeroki, doskonale widoczny i... lekko śmierdzący. Stało na nim kilka osób z dziećmi. Zaskoczyło mnie to, ale zanim zdążyłam pomyśleć cokolwiek, do moich uszu dobiegł głos małej dziewczynki:
"Mamo, ja tu nie chcę, tu śmierdzi!"
I odpowiedź...
"Nie marudź, wszyscy tu sikają! No już, albo idziemy dalej!"
No i faktycznie, zerknęłam drugi raz na towarzystwo... wszyscy sikali :/
Mijamy wnękę pomiędzy kamienicami, taki mały placyk wręcz. Szeroki, doskonale widoczny i... lekko śmierdzący. Stało na nim kilka osób z dziećmi. Zaskoczyło mnie to, ale zanim zdążyłam pomyśleć cokolwiek, do moich uszu dobiegł głos małej dziewczynki:
"Mamo, ja tu nie chcę, tu śmierdzi!"
I odpowiedź...
"Nie marudź, wszyscy tu sikają! No już, albo idziemy dalej!"
No i faktycznie, zerknęłam drugi raz na towarzystwo... wszyscy sikali :/
Ocena:
323
(465)
Wiozłam karetką zdrowego (w sensie chorób przewlekłych) pięciolatka o masie własnej 37 (słownie trzydzieści siedem) kilogramów.
Razem z mamusią ważyli pewnie ze 180.
Norma dla wieku to ok 17-24 kg.
Razem z mamusią ważyli pewnie ze 180.
Norma dla wieku to ok 17-24 kg.
Ocena:
404
(646)
Historia świeżuteńka, chociaż niestety nie moja :) Ale za to z pierwszej ręki. Opowiada koleżanka:
Byłam wczoraj z kluczem do skrzynki w punkcie dorabiania. Mam jeden, chcę mieć dwa - logiczne, trzeba dorobić. Klucz jest odrobinę skrzywiony, ale wiem, że z dorobieniem nie będzie problemu, bo już kiedyś dorabiałam taki felerny.
Idę do sklepu, wręczam klucz facetowi, zwracam uwagę, że lekko krzywy, na co facet, że ok, nie ma sprawy.
Coś tam dłubie przy tym kluczu, ale nie zwracam uwagi, w końcu ja też nie lubię, jak mi się gapi ktoś na ręce.
Chwilę później na ladzie ląduje nowy kluczyk i... mój stary, złamany. "20 złotych" pogania mnie pan Kluczykobójca.
Żałujcie, że nie widzieliście mojej miny - opad szczęki połączony z pełnym wytrzeszczem.
- Chwila, przecież pan zniszczył mój klucz!
- No a co miałem zrobić? - Pan jest wyraźnie zdziwiony, tak jakby każdy klucz do dorobienia należało najpierw połamać.
- Moment, przyniosłam panu jeden dobry klucz, pan oddaje mi jeden być-może-dobry klucz i żąda pan 20 złotych???
- Pani, jak ja zdejmę klucz z haczyka, to już licznik cyknął, trzeba zapłacić!
- Ale pan mi zniszczył klucz! Za co ja mam płacić?
- Taaaak? To proszę, pani weźmie sobie ten swój klucz! - I popycha w moją stronę połamańca. A ja powoli zastanawiam się, czy to może jakaś ukryta kamera? Staram się opanować i lodowatym tonem tłumaczę
- Dostał pan dobry klucz. Proszę oddać mi dobry klucz. I ten złamany też, bo kto wie, jak pan dorobił nowy, skoro udało się panu złamać wzór.
O dziwo, facet mięknie.
Oddaje oba klucze, na odchodne pokrzykując jeszcze "Tak, niech pani dalej tak wykorzystuje ludzi! Ja teraz sam za to muszę zapłacić!"
No i jak tu sensownie podsumować tę sytuację?
Byłam wczoraj z kluczem do skrzynki w punkcie dorabiania. Mam jeden, chcę mieć dwa - logiczne, trzeba dorobić. Klucz jest odrobinę skrzywiony, ale wiem, że z dorobieniem nie będzie problemu, bo już kiedyś dorabiałam taki felerny.
Idę do sklepu, wręczam klucz facetowi, zwracam uwagę, że lekko krzywy, na co facet, że ok, nie ma sprawy.
Coś tam dłubie przy tym kluczu, ale nie zwracam uwagi, w końcu ja też nie lubię, jak mi się gapi ktoś na ręce.
Chwilę później na ladzie ląduje nowy kluczyk i... mój stary, złamany. "20 złotych" pogania mnie pan Kluczykobójca.
Żałujcie, że nie widzieliście mojej miny - opad szczęki połączony z pełnym wytrzeszczem.
- Chwila, przecież pan zniszczył mój klucz!
- No a co miałem zrobić? - Pan jest wyraźnie zdziwiony, tak jakby każdy klucz do dorobienia należało najpierw połamać.
- Moment, przyniosłam panu jeden dobry klucz, pan oddaje mi jeden być-może-dobry klucz i żąda pan 20 złotych???
- Pani, jak ja zdejmę klucz z haczyka, to już licznik cyknął, trzeba zapłacić!
- Ale pan mi zniszczył klucz! Za co ja mam płacić?
- Taaaak? To proszę, pani weźmie sobie ten swój klucz! - I popycha w moją stronę połamańca. A ja powoli zastanawiam się, czy to może jakaś ukryta kamera? Staram się opanować i lodowatym tonem tłumaczę
- Dostał pan dobry klucz. Proszę oddać mi dobry klucz. I ten złamany też, bo kto wie, jak pan dorobił nowy, skoro udało się panu złamać wzór.
O dziwo, facet mięknie.
Oddaje oba klucze, na odchodne pokrzykując jeszcze "Tak, niech pani dalej tak wykorzystuje ludzi! Ja teraz sam za to muszę zapłacić!"
No i jak tu sensownie podsumować tę sytuację?
ślusarz?
Ocena:
702
(742)
Każdy dobry uczynek musi zostać przykładnie ukarany.
W ostatnim czasie, ze względu na urlopy mamy mały sajgon z przyjęciami. Dzień w dzień na przejście przez izbę przyjęć trzeba czekać kilka godzin.
Ale mamy też dwójkę stażystów i studenta. W ludzkim odruchu stwierdziliśmy, że modyfikujemy system - najpierw pacjent idzie na rozmowę, zlecenie badań, wypisanie wszystkich kwitów, czytanie regulaminu i całą papierologię, a potem, z kompletem druków, jest oglądany przez lekarza i zapada decyzja, co dalej.
W praktyce wygląda to tak, że stażyści prosili kolejne osoby z korytarza do takiego małego pokoiku - ni to magazynku, ni to biura, ledwo stolik i dwa krzesła się mieściły - po czym pacjent wracał na korytarz.
System działał dość sprawnie, całe dwa dni.
Drugiego dnia do dyrekcji poleciał pacjent ze skargą.
Bo to nie może tak być, w jakiejś obskurnej kanciapie wypisywać kwity, on musi przez to dłużej czekać na lekarza, bo mu kolejka ucieka (!!!), a w ogóle dlaczego stażysta z nim najpierw rozmawia, a nie od razu ordynator!
Dyrektor przyznał rację, w końcu nasz klient - nasz pan.
Wróciliśmy do starego systemu. Nadal stażysta wypełnia wszystkie kwity, ale teraz robi to w gabinecie, w obecności lekarza (i pozostałych uczących się). Czasu zajmuje to dwa razy tyle, kolejki wróciły do stanu sprzed modyfikacji.
Ale przynajmniej jest "lege artis".
W ostatnim czasie, ze względu na urlopy mamy mały sajgon z przyjęciami. Dzień w dzień na przejście przez izbę przyjęć trzeba czekać kilka godzin.
Ale mamy też dwójkę stażystów i studenta. W ludzkim odruchu stwierdziliśmy, że modyfikujemy system - najpierw pacjent idzie na rozmowę, zlecenie badań, wypisanie wszystkich kwitów, czytanie regulaminu i całą papierologię, a potem, z kompletem druków, jest oglądany przez lekarza i zapada decyzja, co dalej.
W praktyce wygląda to tak, że stażyści prosili kolejne osoby z korytarza do takiego małego pokoiku - ni to magazynku, ni to biura, ledwo stolik i dwa krzesła się mieściły - po czym pacjent wracał na korytarz.
System działał dość sprawnie, całe dwa dni.
Drugiego dnia do dyrekcji poleciał pacjent ze skargą.
Bo to nie może tak być, w jakiejś obskurnej kanciapie wypisywać kwity, on musi przez to dłużej czekać na lekarza, bo mu kolejka ucieka (!!!), a w ogóle dlaczego stażysta z nim najpierw rozmawia, a nie od razu ordynator!
Dyrektor przyznał rację, w końcu nasz klient - nasz pan.
Wróciliśmy do starego systemu. Nadal stażysta wypełnia wszystkie kwity, ale teraz robi to w gabinecie, w obecności lekarza (i pozostałych uczących się). Czasu zajmuje to dwa razy tyle, kolejki wróciły do stanu sprzed modyfikacji.
Ale przynajmniej jest "lege artis".
szpital
Ocena:
507
(549)
Pewien facet trafił na SOR pobity. Dostał komplet badań, tomografię głowy, szycie łuku brwiowego, obserwację.
A właściwie powinien dostać obserwację, ponieważ zaraz po zaszyciu rany oddalił się, nie czekając nawet na wyniki tomografii.
Kilkanaście godzin później trafił do nas ponownie, tym razem z dużymi zaburzeniami świadomości. Znów badania, kolejne TK. Odesłany na operację krwiaka przymózgowego.
Nie byłoby w tym absolutnie nic piekielnego, gdyby nie fakt, że wpłynęło pisemko, że pan domaga się zadośćuczynienia, bo przecież wcześniej był u nas, nikt go nie uprzedził, że nie może się oddalić, a on miał krwiaka i mógł być niepoczytalny. I w ogóle to nasza wina, że on uciekł z SORu.
Nieścisłości były tylko dwie. W pierwszym badaniu krwiaka nie było (co nie wyklucza oczywiście, że dopiero narastał). A przy drugim pobycie pan miał rozwalone trochę więcej twarzy - znaczy, zaliczył kolejną bójkę pomiędzy badaniami.
Czyli prawdopodobnie krwiaka nabawił się mszcząc się za pierwsze pobicie.
Co nie przeszkadza mu pisać kolejnych zażaleń na odmowę wypłaty odszkodowania.
A właściwie powinien dostać obserwację, ponieważ zaraz po zaszyciu rany oddalił się, nie czekając nawet na wyniki tomografii.
Kilkanaście godzin później trafił do nas ponownie, tym razem z dużymi zaburzeniami świadomości. Znów badania, kolejne TK. Odesłany na operację krwiaka przymózgowego.
Nie byłoby w tym absolutnie nic piekielnego, gdyby nie fakt, że wpłynęło pisemko, że pan domaga się zadośćuczynienia, bo przecież wcześniej był u nas, nikt go nie uprzedził, że nie może się oddalić, a on miał krwiaka i mógł być niepoczytalny. I w ogóle to nasza wina, że on uciekł z SORu.
Nieścisłości były tylko dwie. W pierwszym badaniu krwiaka nie było (co nie wyklucza oczywiście, że dopiero narastał). A przy drugim pobycie pan miał rozwalone trochę więcej twarzy - znaczy, zaliczył kolejną bójkę pomiędzy badaniami.
Czyli prawdopodobnie krwiaka nabawił się mszcząc się za pierwsze pobicie.
Co nie przeszkadza mu pisać kolejnych zażaleń na odmowę wypłaty odszkodowania.
SOR
Ocena:
558
(624)
Wezwanie karetki do duszności u dziecka. Jedziemy, pakujemy się do mieszkania - dzieciak rzeczywiście lekko świszcząco - furczący, coś tam się ewidentnie dzieje z tymi płuckami. Na szczęście stan nie jest tragiczny, ale kwalifikujący do zabrania na oddział.
Informuję więc, że jedziemy do szpitala.
Matka: Do szpitala... A do którego?
Ja: Do X, tam jest oddział pediatryczny.
M: O, nienienienienie. Do X na pewno nie.
J: ? Przykro mi, ale to jedyny szpital w okolicy.
M: Och, ale ja tam kiedyś byłam, tam jest po prostu strasznie!
J: Ale nadal jest to jedyny szpital dyżurny w okolicy.
M. Nie, stanowczo nie. Jeśli szpital, to w Y!
J: To ponad 80 km stąd.
M: Trudno, ja się na X nie zgadzam!
J: W takim razie musi pani jechać sama, my tak daleko nie pojedziemy, bo nie ma takiej konieczności.
M: Ale ja nie chcę do X! Ja chcę do Y! Wy mnie musicie zabrać!
J: ...do najbliższego szpitala dyżurnego...
M: Ale ja się nie zgadzam! Ja płacę na was! Ja wymagam!
J: To nie zmienia faktu, że my możemy jechać tylko do X, jeśli chce pani do Y, może pani jechać sama.
M: Ja wezwałam pogotowie!
J: Pogotowie, nie taksówkę.
M: Ale mam prawo wybrać lekarza!
J: I wybrała pani mnie. A ja wybieram dalej. Chyba, że chce pani ponownie wybrać kogoś innego - ale to już bez mojego udziału.
M: Taaaak? To ja napiszę skargę! Ja was wszystkich zwolnię! A pani to w ogóle kim jest? Pani się za kogo uważa?!
J: Myślę że dalsza dyskusja jest bezcelowa. Jedzie pani z nami, czy podpisuje dokument o odmowie?
M: Ja wam nic nie podpiszę!
J: To ja wezwę policję na świadków, bo pani jest agresywna, nie słucha pani zaleceń, a w dodatku grozi pani jakimiś wydumanymi konsekwencjami. A wybór ma pani prosty. Albo X z nami, albo gdzie się pani zamarzy - ale bez nas. I proszę może pomyśleć o dziecku, bo do X mamy 12 km, a córka jest chora.
M: Ja tak tego nie zostawię!
J: Ja też. A teraz proszę zabrać dziecko i przejść do karetki. Bo my za 2 minuty jedziemy. Chyba, że wzywamy policję?
Matka ostatecznie dała się przekonać, trochę jeszcze popyskowała w karetce o tym "chorym systemie" i o "ja wam płacę i chyba mam jakieś prawa!", a na pożegnanie rzuciła coś o prokuraturze, ministrze i wszystkich świętych, ale byliśmy już tak zmęczeni, że nikt nie słuchał...
Skargi na razie nie ma. Może w tym X to nie tylko umieralnia?
Informuję więc, że jedziemy do szpitala.
Matka: Do szpitala... A do którego?
Ja: Do X, tam jest oddział pediatryczny.
M: O, nienienienienie. Do X na pewno nie.
J: ? Przykro mi, ale to jedyny szpital w okolicy.
M: Och, ale ja tam kiedyś byłam, tam jest po prostu strasznie!
J: Ale nadal jest to jedyny szpital dyżurny w okolicy.
M. Nie, stanowczo nie. Jeśli szpital, to w Y!
J: To ponad 80 km stąd.
M: Trudno, ja się na X nie zgadzam!
J: W takim razie musi pani jechać sama, my tak daleko nie pojedziemy, bo nie ma takiej konieczności.
M: Ale ja nie chcę do X! Ja chcę do Y! Wy mnie musicie zabrać!
J: ...do najbliższego szpitala dyżurnego...
M: Ale ja się nie zgadzam! Ja płacę na was! Ja wymagam!
J: To nie zmienia faktu, że my możemy jechać tylko do X, jeśli chce pani do Y, może pani jechać sama.
M: Ja wezwałam pogotowie!
J: Pogotowie, nie taksówkę.
M: Ale mam prawo wybrać lekarza!
J: I wybrała pani mnie. A ja wybieram dalej. Chyba, że chce pani ponownie wybrać kogoś innego - ale to już bez mojego udziału.
M: Taaaak? To ja napiszę skargę! Ja was wszystkich zwolnię! A pani to w ogóle kim jest? Pani się za kogo uważa?!
J: Myślę że dalsza dyskusja jest bezcelowa. Jedzie pani z nami, czy podpisuje dokument o odmowie?
M: Ja wam nic nie podpiszę!
J: To ja wezwę policję na świadków, bo pani jest agresywna, nie słucha pani zaleceń, a w dodatku grozi pani jakimiś wydumanymi konsekwencjami. A wybór ma pani prosty. Albo X z nami, albo gdzie się pani zamarzy - ale bez nas. I proszę może pomyśleć o dziecku, bo do X mamy 12 km, a córka jest chora.
M: Ja tak tego nie zostawię!
J: Ja też. A teraz proszę zabrać dziecko i przejść do karetki. Bo my za 2 minuty jedziemy. Chyba, że wzywamy policję?
Matka ostatecznie dała się przekonać, trochę jeszcze popyskowała w karetce o tym "chorym systemie" i o "ja wam płacę i chyba mam jakieś prawa!", a na pożegnanie rzuciła coś o prokuraturze, ministrze i wszystkich świętych, ale byliśmy już tak zmęczeni, że nikt nie słuchał...
Skargi na razie nie ma. Może w tym X to nie tylko umieralnia?
Taxi - 999
Ocena:
693
(771)
Pani X, pacjentka SORu - która wcale nie powinna być leczona w SORze, tak na marginesie (bo za zdrowa na to) - uznała za celowe poskarżyć mi się na haniebne zachowania naszych lekarzy.
"Przecież to jest oburzające, tłum ludzi na korytarzu, a tu jeden do drugiego takie obrzydliwe propozycje wykrzykuje! To niemoralne! Przecież to lekarze, oni tu ludzi dotykają, rozbierają, tu trzeba zaufania, a takie - za przeproszeniem pani doktor - pedalstwo! Przecież tak nie powinno być!"
Hmm... Może rzeczywiście jakiś przyciężki dowcip poleciał, ale z drugiej strony, tak na korytarzu? Zdumiona pytam więc co nieszczęsny chirurg (bo o niego chodziło) wykrzykiwał do kolegi. Pani, hiperwentylując, ledwo wykrztusza:
"Umyjesz się ze mną?!"
... do zabiegu, oczywiście, czego pani już się nie domyśliła, więc dorobiła własną wersję :)
No... zboczeńcy... umawiać się na jakieś operacje po nocy...
"Przecież to jest oburzające, tłum ludzi na korytarzu, a tu jeden do drugiego takie obrzydliwe propozycje wykrzykuje! To niemoralne! Przecież to lekarze, oni tu ludzi dotykają, rozbierają, tu trzeba zaufania, a takie - za przeproszeniem pani doktor - pedalstwo! Przecież tak nie powinno być!"
Hmm... Może rzeczywiście jakiś przyciężki dowcip poleciał, ale z drugiej strony, tak na korytarzu? Zdumiona pytam więc co nieszczęsny chirurg (bo o niego chodziło) wykrzykiwał do kolegi. Pani, hiperwentylując, ledwo wykrztusza:
"Umyjesz się ze mną?!"
... do zabiegu, oczywiście, czego pani już się nie domyśliła, więc dorobiła własną wersję :)
No... zboczeńcy... umawiać się na jakieś operacje po nocy...
SOR
Ocena:
622
(692)
Kurs z technik udrażniania dróg oddechowych - nowych i inwazyjnych. Wideolaryngoskopy, bronchoskopy, zestawy do wszelkich tracheotomii i ogólnie dużo różnych zabawek.
Razem z kolegami bawimy się, zabieramy sobie te mordercze narzędzia, manewrujemy co rusz innymi prowadnicami, zupełnie innymi ruchami, uczymy się, innymi słowy.
Różnym osobom różnie idzie i nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby zabawy nie psuł X. X ani razu nie złapał za żadne narzędzie, za to występy innych komentował non stop, czasem bezpośrednio do ćwiczącego, a czasem, co gorsza, scenicznym szeptem za plecami trenującego.
"Nie no, tak to nigdy ci się nie uda"
"Tak, tak, starym to raczej trudno się nowych rzeczy nauczyć"
"Weźże złap to inaczej, przecież nie tak jak ten wasz przestarzały sprzęt"
"Dla niektórych te nowinki to jednak za dużo"
"Ależ ci drżą ręce"
"Te kursy to jednak dobra metoda sprawdzenia ile nasi specjaliści potrafią"
W końcu któryś z kolegów zirytowany wiecznym gadaniem X, grzecznie poprosił, żeby może zademonstrować te poprawne ruchy. Albo zamknąć paszczę, bo irytuje ludzi. Na szczęście X obraził się i zniknął. A my dalej bawiliśmy się bez przeszkód - i jeśli myślicie, że zabawy w "intubujesz astmatyka w trzęsącej karetce z zepsutym światłem" to domena studentów, to bardzo się mylicie :)
Razem z kolegami bawimy się, zabieramy sobie te mordercze narzędzia, manewrujemy co rusz innymi prowadnicami, zupełnie innymi ruchami, uczymy się, innymi słowy.
Różnym osobom różnie idzie i nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby zabawy nie psuł X. X ani razu nie złapał za żadne narzędzie, za to występy innych komentował non stop, czasem bezpośrednio do ćwiczącego, a czasem, co gorsza, scenicznym szeptem za plecami trenującego.
"Nie no, tak to nigdy ci się nie uda"
"Tak, tak, starym to raczej trudno się nowych rzeczy nauczyć"
"Weźże złap to inaczej, przecież nie tak jak ten wasz przestarzały sprzęt"
"Dla niektórych te nowinki to jednak za dużo"
"Ależ ci drżą ręce"
"Te kursy to jednak dobra metoda sprawdzenia ile nasi specjaliści potrafią"
W końcu któryś z kolegów zirytowany wiecznym gadaniem X, grzecznie poprosił, żeby może zademonstrować te poprawne ruchy. Albo zamknąć paszczę, bo irytuje ludzi. Na szczęście X obraził się i zniknął. A my dalej bawiliśmy się bez przeszkód - i jeśli myślicie, że zabawy w "intubujesz astmatyka w trzęsącej karetce z zepsutym światłem" to domena studentów, to bardzo się mylicie :)
nuda zabija powoli
Ocena:
332
(460)
Pewien Tatuś kupił motor dla synka. 125 cm3, dawne prawo jazdy A1. Taki mały ścigacz. Oczywiście podszedł z odpowiednią dawką (we własnym mniemaniu) ostrożności, kupił model świeżo odnowiony, oklejony nalepkami, na "sportowych" gumach, znanej firmy i w dodatku bardzo okazyjnie.
Motorek miał być dla syna, więc oczywiście najpierw został przetestowany pod ojcem - ojcem, dodajmy, słusznych gabarytów, ze 120 kg żywej wagi. Ojciec poczuł się lekko zawiedziony, bo 125 cm pod 120 kg ciągnie raczej słabo, ale znalazła się rada. Za drobną dopłatą "podrasował" silnik, tak, że mocy zrobiło się jakby więcej.
Tak spreparowany super-motor sprawił synkowi na 16 urodziny. Co prawda synek nie miał jeszcze prawa jazdy, bo w sumie to miała być niespodzianka, więc miał tylko sprawdzić, pojechać kawałek po bocznej drodze i mieć dobrą motywację do kucia przepisów.
Czy mam pisać dalej? Czy już każdy wie jak kończy się spotkanie małolata bez doświadczenia, a z dużą dawką adrenaliny, z motocyklem na gołych oponach (bo na tym kończyła się ich sportowość), z krzywą ramą i w dodatku podrasowanego pod 120 kg (a usiadło na nim może 60-70)?
Dla tych z ubogą wyobraźnią dopowiem - źle się skończyło. Małolat wsiadł, odkręcił gaz i pojechał prosto w ogrodzenie na końcu ulicy. Nie był w stanie nawet zakręcić, zahamować, nic. W panice zacisnął ręce na kierownicy odkręcając dodatkowo gaz. Policja szacowała, że walnął w siatkę (na szczęście w siatkę!) z prędkością minimum 70 km/h, po czym malowniczo przekoziołkował przez czyjś ogród (tratując rabatki) dobre 10 metrów.
Pozytywy są dwa - chłopak mimo braku kasku i ochraniaczy miał tylko złamaną rękę i ogólne potłuczenia, a nie ma żadnych trwałych śladów przygody. A ojciec chyba nabrał rozumu, bo motor kazał wywalić bez sprawdzania, czy na coś się jeszcze nadaje.
Motorek miał być dla syna, więc oczywiście najpierw został przetestowany pod ojcem - ojcem, dodajmy, słusznych gabarytów, ze 120 kg żywej wagi. Ojciec poczuł się lekko zawiedziony, bo 125 cm pod 120 kg ciągnie raczej słabo, ale znalazła się rada. Za drobną dopłatą "podrasował" silnik, tak, że mocy zrobiło się jakby więcej.
Tak spreparowany super-motor sprawił synkowi na 16 urodziny. Co prawda synek nie miał jeszcze prawa jazdy, bo w sumie to miała być niespodzianka, więc miał tylko sprawdzić, pojechać kawałek po bocznej drodze i mieć dobrą motywację do kucia przepisów.
Czy mam pisać dalej? Czy już każdy wie jak kończy się spotkanie małolata bez doświadczenia, a z dużą dawką adrenaliny, z motocyklem na gołych oponach (bo na tym kończyła się ich sportowość), z krzywą ramą i w dodatku podrasowanego pod 120 kg (a usiadło na nim może 60-70)?
Dla tych z ubogą wyobraźnią dopowiem - źle się skończyło. Małolat wsiadł, odkręcił gaz i pojechał prosto w ogrodzenie na końcu ulicy. Nie był w stanie nawet zakręcić, zahamować, nic. W panice zacisnął ręce na kierownicy odkręcając dodatkowo gaz. Policja szacowała, że walnął w siatkę (na szczęście w siatkę!) z prędkością minimum 70 km/h, po czym malowniczo przekoziołkował przez czyjś ogród (tratując rabatki) dobre 10 metrów.
Pozytywy są dwa - chłopak mimo braku kasku i ochraniaczy miał tylko złamaną rękę i ogólne potłuczenia, a nie ma żadnych trwałych śladów przygody. A ojciec chyba nabrał rozumu, bo motor kazał wywalić bez sprawdzania, czy na coś się jeszcze nadaje.
Ocena:
592
(642)
The best of the best wytłumaczeń studenckich pod zbiorczym tytułem "dlaczego nie byłem na praktykach". Autentyki!
10. Nie mogłem trafić (zastosowane w małym szpitalu z jednym, jedynym SORem).
9. Zaspałem, a jak miałem się spóźnić, to wolałem nie przyjść wcale.
8. Nie mogłem przyjść, a nie znam numeru do szpitala, żeby uprzedzić.
7. Uznałem, że jest zbyt ładna pogoda.
6. Wyprałem ciuchy szpitalne i nie zdążyły wyschnąć.
5. Mój pies był chory, a nie ufam dziewczynie, żeby ją zostawić z nim samą.
4. Zabrakło mi pieniędzy na dojazd.
3. Pomyliłem dni tygodnia.
2. Myślałem, że po dwóch dniach zrobimy dzień przerwy.
1. Kolega był chory, więc solidarnie nie przyszedłem.
10. Nie mogłem trafić (zastosowane w małym szpitalu z jednym, jedynym SORem).
9. Zaspałem, a jak miałem się spóźnić, to wolałem nie przyjść wcale.
8. Nie mogłem przyjść, a nie znam numeru do szpitala, żeby uprzedzić.
7. Uznałem, że jest zbyt ładna pogoda.
6. Wyprałem ciuchy szpitalne i nie zdążyły wyschnąć.
5. Mój pies był chory, a nie ufam dziewczynie, żeby ją zostawić z nim samą.
4. Zabrakło mi pieniędzy na dojazd.
3. Pomyliłem dni tygodnia.
2. Myślałem, że po dwóch dniach zrobimy dzień przerwy.
1. Kolega był chory, więc solidarnie nie przyszedłem.
SOR
Ocena:
495
(627)