Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Werbena

Zamieszcza historie od: 20 lutego 2011 - 23:23
Ostatnio: 27 stycznia 2014 - 15:24
O sobie:

Z wykształcenia kopaczka dołów i wieśniakolożka, z zawodu wróżka, z charakteru paskuda, jędza i stworzenie aspołeczne. Ruda, podła, cyniczna.

  • Historii na głównej: 42 z 50
  • Punktów za historie: 49256
  • Komentarzy: 335
  • Punktów za komentarze: 4379
 
[historia]
Ocena: 16 (Głosów: 20) | raportuj
12 kwietnia 2012 o 19:22

Zerwanie zerwaniem, przez piętnastką odrastał mi paznokieć palucha prawej stopy, a uparłam się, że nie przerwę ćwiczeń baletowych. Do dziś śmieję się, że właśnie wtedy starłam zęby, zaciskając je z bólu.

[historia]
Ocena: 10 (Głosów: 10) | raportuj
4 kwietnia 2012 o 23:06

Wszystkim powyżej dziękuję za życzenia. Doceniam je - wiele dla mnie znaczą. :)

[historia]
Ocena: 32 (Głosów: 32) | raportuj
1 kwietnia 2012 o 23:02

Dajcie spokój, niedokładnie i niejasno to napisałam. Pomocy od rodziny wymagałam o tyle, o ile pewnych rzeczy sama nie mogę zrobić, a w tym roku teściowie i moja matka mają spędzić święta u nas. Dywany ważą każdy ponad 2/3 tego, co ja, od kilku tygodni mam silne zawroty głowy i nie powinnam nawet wchodzić na taborety, a co dopiero myć okien. Dlatego nie byłam szczęśliwa, kiedy mąż spakował walizkę i wyjechał - i nie protestowałam, kiedy dzwonił do Teściowej&Teściowej, matki jego i moja z prośbą o pomoc w tym, czego sama nie zrobię (ale we trzy dałyśmy radę uwinąć się z dywanami). Absolutnie nie wymagałam całodobowej służącej, nie spodziewałam się też kogoś, kto na pół tygodnia przeprowadzi się do mnie i będzie katalogować dobytek pod pretekstem ścierania kurzu. Do teściowej zadzwoniłam, żeby zwyczajnie dać upust złości. I uprzedzić na zaś. Happening miał miejsce w domu kuzynki, a widownią była jej rodzina. Szczegóły pozwolę sobie pominąć, to akurat dość drażliwa sprawa. Powiem tylko, że wyrzuciłam jej, co mi leżało na sercu.

[historia]
Ocena: -2 (Głosów: 2) | raportuj
6 marca 2012 o 20:38

Daj adres, przyślę ci słownik w ramach pomocy humanitarnej. :D Bo w nim przeczytasz regułę łączliwości: "kilo- pierwszy człon wyrazów złożonych oznaczający jednostki miary tysiąc razy większe od podstawowych". A wiesz, dlaczego "k" NIE JEST prefiksem? Z tego, co napisałeś, wynika, że nie masz pojęcia. :) "Kilo" to też nie prefiks, ani nie zastępnik tysiąca. Dywiz to taki ładny i tak ciekawie modelujący rzeczywistość znak interpunkcyjny. "13 kilo mieszkańców" oznacza 13 kilogramów mieszkańców. Albo celujesz w bywalców żłobka, albo dość słabe to zaludnienie. :D Zmiany w języku, radosny zwolenniku językowej ewolucji, podlegają pewnym uwarunkowaniom obserwowanym, na oko, od czasów pie. Innowacje ocenia się w odniesieniu do nich. Jedno z tych uwarunkowań to zasada nieduplikowania w sposób sztuczny miejsc w systemie, skoro są już zajęte. Dlatego zabijaniem języka zajmujesz się właśnie ty, nie rozumiejąc, dlaczego formacja "kilomieszkaniec", zbudowana na wzór kilograma i kilometra, jest zwyczajnie śmieszna.

[historia]
Ocena: -2 (Głosów: 4) | raportuj
6 marca 2012 o 14:50

No, widzę, że rozmowa przechodzi na poważne poziomy. Jeszcze trochę i dorówna nieśmiertelnemu "1000k gold plizz". Nic nie słyszałam o tym, żeby RJP zastąpiła słowniki ortograficzne tabelą skrótów SI. Nowej definicji "mieszkańca" i jego reklasyfikacji też jakoś nie nagłośniono. Słowotwórstwo pozwala tworzyć takie fajne słowa, jak kilogram, mikrometr, hektolitr i podobne. A pozwala, ponieważ na jego gruncie dochodzi do afiksacji. Prefiksy, takie jak właśnie "kilo-", pełnią funkcję semantyczną. Wyrażają wielkość lub ilość. I o ile do jednostek miary lub wagi można je zastosować, o tyle nijak mają się do wyrażania wielkości zbiorowości ludzkich, ponieważ "mieszkaniec" nie jest jednostką miary ani wagi. Proste. Rudymentarne. Jak niewiele rzeczy w języku - logiczne. Ach, jak bardzo subtelnego, humanistycznego umysłu potrzeba, żeby to pojąć, żeby zrozumieć słowa, których się używa. :P

[historia]
Ocena: -1 (Głosów: 3) | raportuj
6 marca 2012 o 13:37

A jednostki miar i wag, liczebniki, słowotwórstwo i ortografia to materiał z podstawówki. Skoro go nie opanowałeś, to - idąc twoim tokiem rozumowania - do niej nie chodziłeś! A gdybyś chodził, to wiedziałbyś, do wyrażania jakich wielkości i ilości można używać przedrostków kilo-, decy- etc. I "kilomieszkaniec" jako jednostka liczby ludności w języku polskim nie funkcjonuje.

Zmodyfikowano 1 raz Ostatnia modyfikacja: 6 marca 2012 o 13:38

[historia]
Ocena: 4 (Głosów: 4) | raportuj
6 marca 2012 o 12:27

Po przecinkach, wielokropkach i przed nawiasami też byś mógł.

[historia]
Ocena: -1 (Głosów: 3) | raportuj
6 marca 2012 o 12:21

Zatem trzynaście kilomieszkańców?

[historia]
Ocena: 1 (Głosów: 1) | raportuj
6 marca 2012 o 12:16

Pierwszy raz słyszę, żeby biblioteka identyfikowała użytkowników po adresie, a nie po numerze karty bibliotecznej. Z bibliotekarskiego punktu widzenia niemalże niemożliwe.

[historia]
Ocena: 10 (Głosów: 16) | raportuj
5 marca 2012 o 2:21

Brawo, Emilka. Brawo. Kobieta może wypychać z siebie melony, arbuzy i nawet śliwki. Ma do tego prawo. Jestem oddaną zwolenniczką do tego, żeby miała prawo do wyboru, czy chce tę spożywkę urodzić i pozwolić jej żyć, czy też usunąć. To, gdzie dla mnie zaczyna się człowiek, to inna kwestia i nie chcę jej teraz roztrząsać. Jestem za tym, żeby mężczyzna miał prawo wyboru co do tego, czy ktoś będzie zmuszać go do poddania się badaniu jąder, czy nie. Czy się na to badanie zgodzi, czy odmówi. Jestem za tym, żeby otrzymał jasną i rzetelną wykładnię tego, jak ważne jest to badanie. I żeby wciąż miał perspektywę wolnego wyboru. Jestem za tym, żeby relacje obywatel-państwo były równe. Żebym odczuwała satysfakcję z tego, że mam swój wkład w jego rozwój i trwanie. Żebym nie była okłamywana przez jego dygnitarzy i nie musiała latami zmagać się z niekompetencją urzędników, niedbałością służb i niekonsekwencją prawa (mój proces przeciwko państwu polskiemu toczy się już piąty rok i nie widać końca). Nie mam żadnego powodu, by być dumna z tego, że jestem Polką, kobietą, warszawianką. Równie dobrze mogłam urodzić się żydowskim chłopcem w Harlemie. Nie mogę być dumna z czegoś, czego nie osiągnęłam swoją pracą, w co nie wniosłam wkładu z wolnej, nieprzymuszonej woli. Ale mogę być z tego zadowolona. Niestety, rzeczywistość sprawia, że nie jestem. Wierzę, że warto się starać, aby uczynić ten kraj lepszym. Wierzę, że jest to możliwe i wierzę, że moją wiarę podzielają inni. Ale czasami bardzo trudno jest mi trwać w tej wierze, szczególnie wtedy, kiedy widzę, z jakim absurdem realiów muszę mierzyć się każdego dnia, a za co winę ponoszą urzędnicy nieumiejący wypełniać swoich obowiązków, politycy niewywiązujący się z umów wyborczych, służby, które zlekceważyły swoje obowiązki oraz prawo, którego - mimo upływu wielu lat i moich licznych interwencji w tej sprawie u posłów z mojego okręgu - nikt nie poprawił. Ja zrobiłam dla tego kraju wszystko, co uznałam za stosowne. Zapytana o to, czy uważam, że odwdzięczył mi się tym samym, musiałabym długo zastanawiać się nad odpowiedzią.

[historia]
Ocena: 7 (Głosów: 7) | raportuj
5 marca 2012 o 2:07

Mój mąż na swoją komisję przyniósł zaświadczenia od alergologa i flebologa, które powinny mu dać E. W książeczce ma wbitą kategorię "A", szanowna komisja miała głęboko w dupie jego zaświadczenia, zobaczyli sylwetkę drwala i stwierdzili, że zdrowy.

[historia]
Ocena: 12 (Głosów: 14) | raportuj
5 marca 2012 o 1:52

@Kobalamina Mojego raka wykryto w bardzo wczesnym stadium. Rozwija się błyskawicznie, pustosząc organizm tak, że różnice obserwowałam z tygodnia na tydzień. Mam pecha być kobietą uczuloną na multum substancji, w dodatku nie można poddać mnie narkozie ani znieczulić w inny sposób. Anestezjolog i farmaceuta szpitalny po 10 minutach rozmowy z każdym stwierdzili, że mi nie pomogą, bo przekraczam swoimi wymaganiami ich wiedzę, a główkować nie będą. Zresztą, nie wiem, czy chciałabym, żeby się mną zajmowali, bo jeżeli archeolożka poprawia doktora nauk medycznych właśnie w medycznych kwestiach z zakresu jego specjalności, to imho coś jest nie tak. Na tym skończyły się uroki "leczenia na wczesnym etapie", które oferowała mi służba (przepraszam. Służba nie lubi być nazywana służbą. Ochrona, według nowej nomenklatury ochrona) zdrowia inna niż rodzina, znajomi i załatwianie wszystkiego dzięki koneksjom. Od onkologa usłyszałam, że gdybym nie była siostrą jego kumpla, to nigdy bym do niego nie trafiła. Leki i udział w eksperymencie farmakoonkologicznym załatwiła mi bratowa, dzięki rozlicznym kontaktom wśród onkofarmaceutów, na lewo zresztą, więc leczę się nielegalnie. Dzięki temu nie ponoszę kosztów chemii, które przekraczają moje możliwości finansowe i nie doczekają się dofinansowania od państwa. Jeżeli umrę, będę nieudanym eksperymentem i z tą świadomością przystąpiłam do leczenia. Dlaczego uprawiam taki sieciowy ekshibicjonizm? Ponieważ najlepszym, co mnie w tym wszystkim spotkało, poza szansą na przeżycie, była perspektywa wyboru. Mogłam odmówić, pogodzić się z tym, że nikogo nie zainteresuję, ponieważ jestem trudnym, niestandardowym przypadkiem, który jest trudno leczyć, a o wyleczeniu nie ma co myśleć. Ponieważ dla lekarzy i farmaceutów stanowiłam problem i woleli powiedzieć mi to wprost i mnie zostawić. Ponieważ moje wyleczenie wniosłoby marginalny wkład w rozwój medycyny. Natura likwiduje patologie. W tym wszystkim miałam perspektywę wyboru, świadomość tego, czym jest rak dla rodziny, osób opiekujących się chorym. Wiedziałam, jakie są koszty duchowe i materialne, obciążenia, trudności i co mnie czeka. Wiedziałam, że mogę zwyczajnie powiedzieć "nie", bo to właśnie moje prawo, zadecydować o tym, czy podejmę walkę z wrogiem, jakim stałam się sama dla siebie. To było piękne i nikt nie mydlił mi oczu "wczesnym wykryciem", tylko powiedziano wprost - komplikacji jest tyle, że nawet gdybym przyszła i powiedziała "za pół roku wyrośnie mi guz" W NICZYM by to nie pomogło. System przeżułby mnie, zmielił i wypluł, bo dla systemu jestem zbyt droga, zbyt niestandardowa, a gdybym chciała kupić pomoc medyczną, musiałabym być dziedziczką połowy naftowych imperiów świata. W każdej chwili mogłam im i sobie tego oszczędzić, po prostu zasypiając. Ci, których by to dotknęło, zrozumieliby mnie - a przynajmniej chcę tak myśleć. To, dlaczego ze sobą walczę, to inna opowieść, którą - poza moimi najbliższymi - usłyszała tylko jedna osoba, z tego portalu właśnie. Ale jedno zdanie w tej historii brzmi "chcę dać bratowej materiał do książki". I to jest powód równie dobry, jak wszystkie opowieści o woli życia, heroizmie ducha i im podobnych.

[historia]
Ocena: 1 (Głosów: 1) | raportuj
3 marca 2012 o 23:30

Winnych czemu? Temu, że mieli dostęp do banku pytań, który i tak zapewne obejmował całość materiału? A co w tym złego? Uczenie się metodą katechizmową widziałam przed każdą sesją i wciąż jestem jej zwolenniczką, przecież na tym opierają się wszystkie akcje z próbnymi testami, zbiorami zadań itp.

Zmodyfikowano 1 raz Ostatnia modyfikacja: 3 marca 2012 o 23:30

[historia]
Ocena: 3 (Głosów: 5) | raportuj
3 marca 2012 o 23:22

Nie tyle "niedouczony", co "nierecytujący opracowań z pamięci z uwzględnieniem różnic między średnikiem i przecinkiem". Listy zagadnień miały nam powiedzieć, na czym mamy się skoncentrować, pytania do nich układaliśmy sami, sami je też przed egzaminem opracowywaliśmy, na egzaminie dostawaliśmy inne i jeżeli się pokryły, to mieliśmy szczęście, jeżeli nie, to trudno, a to, że nie zapamiętaliśmy wszystkiego było związane z tym, że nie wszystko z naszej radosnej twórczości zapamiętać się dało. Jeżeli lista miała 250 zagadnień, każde z nich było opisane w 2-5 opracowaniach, z których 90% różniło się w detalach, to było oczywiste, że detali nikt pamiętać nie będzie. Co właśnie z definicji detalu wynika.

[historia]
Ocena: 3 (Głosów: 3) | raportuj
3 marca 2012 o 23:03

Na archeologii spora część prowadzących udostępniała listy zagadnień obowiązujących do egzaminów, wychodząc ze słusznego założenia, że z puli 500-600 pytań, na które rozpisywaliśmy listy i tak jest z czego wybierać, a my i tak nie nauczymy się bezbłędnie odpowiedzi na wszystkie.

[historia]
Ocena: 12 (Głosów: 12) | raportuj
3 marca 2012 o 22:08

"Zapach" to nie był, tylko odór, jak z palonej smoły. W tłumie i zaduchu rozniosło się momentalnie, aż dostałam zawrotów głowy, siedząc 3 metry dalej. Podejrzewam, że to był skręt z najpodlejszej (czyli najtańszej) machorki i śmieci.

[historia]
Ocena: 0 (Głosów: 0) | raportuj
28 lutego 2012 o 22:17

@ssplayer Kobieta posiadająca tytuł zawodowy magistra etnologii. A co myślałeś? http://www.poradnia-jezykowa.uni.wroc.pl/pj/index.php/p/archiwum/wszystkie/40 :P

[historia]
Ocena: 8 (Głosów: 28) | raportuj
28 lutego 2012 o 18:06

Myślę w kategoriach czysto moich. Jeżeli ktoś nie jest w stanie uszanować mojej grzecznej(!), umotywowanej(!!) prośby o powstrzymanie się od palenia/picia/wybijania okien/rzucania śmieciami/szarpania mną (to, co konkretnie robi, nie ma znaczenia - zagraża mi to, pogarsza moje samopoczucie i narusza moją przestrzeń życiową), ponieważ "jemu wolno" i robi to z czystej złośliwości - a jeżeli ktoś udaje niedowidzącego, żeby mnie tym wprawić w zażenowanie ku uciesze gawiedzi, to odbieram to jako złośliwość niemalże esencjalną - przestaje się dla mnie liczyć kim jest, jakie ma zasługi czy pozycję. Taki człowiek wyraźnie pokazuje, że nawet przy (skądinąd akceptowanym przeze mnie w innych okolicznościach przyrody) nierównym rozkładzie wzajemnego szacunku po jego stronie szacunku do mnie nie ma w ogóle, a to z miejsca determinuje mnie do skończenia z udawaniem, że mówię do kogoś lepszego od siebie. Życie nauczyło mnie dostosowywać przekaz do odbiorcy. Powtórzę się: jeżeli ktoś urządza sobie przedstawienie kosztem drugiej osoby, nawet jeżeli owa persona nie dochowała wszystkich konwenansów i wyraziła swoją rację topornie, to moim zdaniem klasy należnej autorytetowi osobowemu taki ktoś nie ma. I już, nie trafia do mnie to, że za zasługi można wybaczyć bezpardonowe chamstwo. A to, co przedstawia opowiastka powyżej, to spotkanie całej zgrai chamów. Swoją drogą, "skromny i inteligentny staruszek", jak przedstawia bohatera BardFust, raczej nie "kleiłby głupa" kosztem innych i raczej umiałby się postawić ponad ordynarną kobietą, tymczasem zrobił z niej pośmiewisko, choć mógł uniknąć całej awantury. To wspaniały przykład pasywnej agresji. Albo chce się mi - jako czytelniczce - zamydlić oczy i przedstawić sytuację możliwie jednowymiarowo, albo autor ma bardzo niskie wymagania wobec swoich idoli. Wrócę jeszcze na moment do wypowiedzi SadbutTrue, która tak wspaniale podsumowuje wszystkie elementy mojej osobowości. Moje bardzo kiepskie, ale za to niezwykle skuteczne wychowanie wpoiło mi bardzo prostą zasadę: jeżeli czegoś chcę, nie będę czekać, aż ktoś mi to w swojej łaskawości da, tylko sama to wezmę, a jeżeli ktoś zechce zabrać mi to, do czego doszłam sama, zrobię wszystko, żeby mu to uniemożliwić. Więcej na ten temat wypowiadać się nie będę, osoby zainteresowanie wbiciem mi kija w nerki lub innymi formami tępienia zapraszam na konfrontację, skalpele wciąż są ostre. Dixi, amen.

[historia]
Ocena: 6 (Głosów: 20) | raportuj
28 lutego 2012 o 14:26

@SadButTrue Przyganiał kocioł garnkowi, a sam smoli. Pominę wycieczki osobiste i wyciągnięte spod dywanu argumenty ad personam, zacytuję tylko moją matkę: "nigdy nie starałam się wychować dzieci dobrze, ja je wychowywałam skutecznie!"

[historia]
Ocena: 5 (Głosów: 25) | raportuj
28 lutego 2012 o 14:10

Ja nie napiszę "kleić głupa", tylko powtórzę to za autorem dykteryjki. A skoro znamy tylko wersję autora i tylko jego spostrzeżenia, to kimże jestem, by zadawać mu kłam i twierdzić, że dziadek głupa nie kleił? Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Dla osoby lubiącej dym tytoniowy to "jakże wielka okropna niedogodność hehehe", dla mnie to element wysoce niepożądany, za gwarancję braku którego w czasie podróży zapłaciłam. Swobody przesiadkowej w pociągu z miejscówkami nie ma, więc sam się przesiądź, najlepiej za okno. To samo, za które wywaliłabym bezczelnego dziadka. Na postawę "siedzę tutaj, robię coś, co ci się nie podoba, mimo że mi tego nie wolno i co mi zrobisz?" zawsze reagowałam postawą "a kopnę cię w jaja, zobaczymy, czy ciągle będzie ci tak wesoło".

[historia]
Ocena: -2 (Głosów: 30) | raportuj
28 lutego 2012 o 13:29

Przynajmniej miał tyle sprawności i pogody ducha, żeby "kleić głupa", co raz na zawsze strąca go z piedestału moich potencjalnych autorytetów.

[historia]
Ocena: 3 (Głosów: 23) | raportuj
28 lutego 2012 o 13:10

Z armią bijących pokłony uszanowania słuchaczy dziadziusiowi - przecież przenieśliby go na rękach.

[historia]
Ocena: 1 (Głosów: 25) | raportuj
28 lutego 2012 o 13:03

"lubię zapach dymu i mi nie przeszkadza" Również lubię zapach dymu, ale teraz mi przeszkadza, bo jego wdychanie grozi mi utratą przytomności. Mojemu mężowi dłuższe przebywanie w pomieszczeniu zadymionym bardzo smolistym dymem - a podejrzewam, że davidoffów "dziadzio" nie palił - grozi tygodniem na pulmonologii. Gdyby rżnął głupa i udawał, że nie rozumie, co chcę mu zakomunikować, wywaliłabym go przez okno - właśnie w imię moich standardów, które dzielę razem z osobami układającymi regulamin przewozu osób i rzeczy pociągiem, którego dziadek zobowiązał się przestrzegać, kupując bilet i zajmując miejsce w przedziale.

[historia]
Ocena: 18 (Głosów: 56) | raportuj
28 lutego 2012 o 12:46

Jako była palaczka związana węzłem małżeńskim z osobnikiem wręcz drastycznie uczulonym na dym tytoniowy i żywy dowód na to, że rzucić można w ciągu jednego dnia ("jeżeli chcesz ze mną mieszkać, przestajesz palić") po grzecznym(!) zwróceniu uwagi, że jadę w przedziale dla niepalących i zignorowaniu tegoż wściekłabym się i zaszlachtowała nawet panteon egipskich bogów. Miałabym bardzo głęboko w dupie, czy weteran walczył w Warszawie, czy pod Troją, czy ma dwa kilogramy medali, czy został kanonizowany, kiedy ktoś nie chce współpracować na drodze pertraktacji i dialogu, człowiekowi pozostaje wytoczyć działa. Ordery są oznaką pewnej klasy. W klasie tej mieści się na przykład szanowanie tego, że w miejscu dla osób NIEPALĄCYCH się NIE PALI, tym bardziej, że miejsca dla palaczy zostały osobno wydzielone. A kiedy komuś to przeszkadza, nie projektuje się na tę osobę nieuzasadnionych roszczeń. Jeżeli jednak wielce odznaczonego stać tylko na "klejenie głupa", jak nie omieszkał poinformować nas autor, czyli bezczelne w moim odczuciu wykorzystywanie wieku tudzież innych okoliczności - innymi słowy, wymuszanie tolerancji zachowania, o którym wiedział, że jest niewłaściwe - to świadczy to dla mnie dobitnie o tym, że pewne odznaczenia trafiają do nieodpowiednich osób. Na znak szacunku, o którym tyle wyżej można było przeczytać, wystarczyło przetransportować staruszka z bagażami do części dla palących. Ale po co? Łatwiej zabawić się w gimnazjalistę z terroryzowaniem w stylu "ale że o co głupiej babie chodzi". A chodzi o zasady i szacunek do samego siebie. Teraz, gdyby ktoś zaczął palić przy mnie i nie reagował na komunikaty "przepraszam, jestem chora, proszę przy mnie nie palić", to nie szukałabym bradfaustowej sprężyny - zamordowałabym samymi paznokciami. Kiedyś rozmawialiśmy o kwestii respektowania zakazu palenia na socjoaksjologii. Argument "świeże powietrze nie szkodzi, w przeciwieństwie do dymu" zripostowano tekstem "to niech przeżyją najsilniejsi". Co zrobiła Werbena? Wyciągnęła z torebki pięć skalpeli i tak uzbrojona poprosiła o demonstrację próby przeżycia w sytuacji konfliktowej.

[historia]
Ocena: -1 (Głosów: 3) | raportuj
28 lutego 2012 o 12:20

Mam się za inteligentną osobę i całkiem niezłą etnolożkę, ale nanobiomechatroniki za choinkę nie mogłam sobie przyswoić nawet na podstawowym poziomie. ;)

« poprzednia 1 2 3 4 5 6 7 8 9 1012 13 następna »