Profil użytkownika
Werbena ♀
Zamieszcza historie od: | 20 lutego 2011 - 23:23 |
Ostatnio: | 27 stycznia 2014 - 15:24 |
O sobie: |
Z wykształcenia kopaczka dołów i wieśniakolożka, z zawodu wróżka, z charakteru paskuda, jędza i stworzenie aspołeczne. Ruda, podła, cyniczna. |
- Historii na głównej: 42 z 50
- Punktów za historie: 49256
- Komentarzy: 335
- Punktów za komentarze: 4379
Nie zdążyłam rzucić, zaczęłam rechotać na cały głos. :D
Musiałabym spędzić 2 dni na rozsyłaniu nowego numeru do wszystkich osób i instytucji, które powinny mieć ze mną kontakt, poza tym, mam umowę na korzystnych dla mnie warunkach, więc raczej nie zmienię. Już wolę udawać nagłe zakłócenia na łączach.
Spokojnie, straty są do odrobienia. Widziałam już dzieci z PDD-NOS, które po intensywnej terapii (niestety, kilkunastoletniej) radziły sobie w miarę dobrze. Raz wypracowane efekty w zasadzie nie są zaprzepaszczone, jeżeli zdążyły się utrwalić, można je uzyskać ponownie w stosunkowo krótkim czasie (tylko trzeba odpowiednio szybko zacząć działać).
Mojemu przyjacielowi w trakcie ostatnich dwóch lat studiów 4 razy padł dysk i 2 razy bezpowrotnie stracił zawartość skrzynki pocztowej przez awarię serwerów. Ostatni raz był dwa tygodnie przed końcem V roku, prawie chodził po suficie z wściekłości. Na szczęście miał wszystkie notatki i próbne wydruki magisterki, więc jakoś ją odtworzył, bo był gotów walić głową w ścianę.
Na moim roku na archeo nie było osoby, która przynajmniej poważnie nie rozważałaby studiów na innym kierunku, do końca III roku praktycznie tylko osoby, które studiowały dla rozrywki nie miały dwóch indeksów. Sama studiowałam 4 kierunki, w ramach pracy własnej niemalże całkowicie przerobiłam program piątego. I wiesz co? Nie uważam za złodziei i degeneratów ani siebie, ani kolegów z roku.
Poszłam tam, porozmawiałam o zajściu, zostałam przeproszona. Właściciel jest bardzo porządnym i sympatycznym człowiekiem.
Pamiętaj, prawdziwa sława zaczyna się dopiero wtedy, kiedy ma się swojego osobistego hejtera.
Jeżeli chodzi o klątwy, bez problemu mogę uzyskać dostęp do całego magazynu IEiAK UW, a tam mam klątw i zaklęć od cholery. "Nieśże wodo-rzeko, nieśże rzeczeńko me troski, nieśże z wioski do wioski, niechże ona-zazdrośnica straci krasy z swoje lica! Niech ją mać od proga przegoni, niech ją brat różdżeczką pogoni, niechże jej więcej nie trzymie ziemia, za mój krzywd, za cierpienia!" brzmi całkiem udanie.
Nie otrzymał pomocy? Litości! Przez niego moja koleżanka, terapeutka z poradni pp sama musiała iść na leczenie - dostała ostrej nerwicy. Była trzecia z kolei, teraz wykończa czwartą.
I coraz poważniej o tym myślę. Zazwyczaj pilnuję tego, co piszę, dla pewności przejrzałam wszystkie komentarze, wszystkie historie i utwierdziłam się w tym podejrzeniu - podałam imię, zawód, miasto, kilka faktów o osiedlu, jakich wiele, wygląd. Nic więcej, wszelkie drogi kontaktu - numery, adresy mailowe - w privach albo całkowicie poza portalem. Oprócz użytkowników piekielnych wśród autorów byli też ludzie z forum branżowego, tych poznałam od razu (i parę kontaktów ścięłam natychmiast). Ale wypłynęły drobiazgi, których nie ma nigdzie i ktoś musiał albo się z nich wygadać, albo ma kilka sieciowych tożsamości.
BlackMoon - tak, jestem chora. Jestem tak chora, że przez myśl przeszło mi, żeby go naprawdę uszkodzić. Mi więzienie nie straszne, został mi maksymalnie rok życia, długo bym się nie męczyła. A za każdym razem, kiedy słyszę, że znowu komuś zamalowano sprayem szyby w aucie, przebito opony, znowu ktoś zatłukł kociaki, połamał drzewka, wylewał wodę na sprzątaczki, rzucał kamieniami w okna na parterze i maluchy na placu zabaw, kiedy znajdowałam fekalia pod drzwiami, kiedy okradano piwnice, "ktoś" zerwał skrzynkę na listy i znaleźliśmy tylko popiół w śmietniku przed klatką nie miałam żadnych wątpliwości, że w pewnym momencie przekroczy cienką granicę naszej tolerancji i zwyczajnie rozszarpiemy go na strzępy. Myślisz, że jestem najbardziej pokrzywdzona? Synek sąsiadów wrócił dwa lata temu z podwórka bez trzech zębów. "Ktoś" złapał go w bramie i usiłował nakarmić żwirem. Mamy na osiedlu panów piwnicznych. Czystych, miłych, niewadzących nikomu. Oni już kilkanaście razy zbierali się, żeby go zwyczajnie zamurować w ścianie, bo regularnie rzuca się w nich pustymi butelkami. Teraz zwierzyli mi się, że na noc zostawiają wartowników, bo boją się spać bez ochrony. A jak ktoś mu się postawił, to obrywał od tatusia. Rok temu napisałam, że ani policja, ani straż miejska nie chcą podejmować interwencji. Kiedy dzieciak zaczynał karierę, byli wzywani trzy, cztery razy dziennie. Gdybym wtedy nagrywała to, co się działo, byłabym dzisiaj obrzydliwie bogata - wrzaski, histeria, rozdrapywanie twarzy pazurami, rzucanie się w amoku na funkcjonariuszy, zawodzenie, straszenie pobiciem, wzywanie pogotowia i wszystkich świętych na świadków. Damian jest z tych, którzy złapani z ręką w twojej kieszeni będą ci wmawiać, że to ani ich ręka, ani twoja kieszeń. Po ostatnim procesie chciałam się odwoływać, ale prawnik - z naszego osiedla! - otwarcie powiedział, że nie ma to najmniejszego sensu, skoro trzy poprzednie sprawy o niszczenie mienia i pobicie zakończyły się tak samo. Niska szkodliwość społeczna(!!! nie mam pojęcia, jaka zatem jest wysoka szkodliwość - skręcenie komuś karku?), dziecko chore, nie zaadaptuje się w innym otoczeniu, umocnić nadzór kuratora. Przeżyj to. Przeżyj złapanie kogoś, kto cichaczem oblewa ci drzwi do mieszkania benzyną. Przeżyj albo go zabierz, jestem pewna, że wszyscy w klatce zrzucimy się na roczny wikt i opierunek dla niego, a ja nawet oferuję się zaprowadzić pościć na Borneo, gdyby komukolwiek przyszło do głowy go szukać. Gdyby naprawdę miał trudno. Gdyby musiał walczyć o przetrwanie, jeść ze śmietników, borykał się z DDA, był ofiarą molestowania (na szczęście ma 13 lat i jeszcze CHYBA nie obudziła się w nim seksualność, wolę nie myśleć, co będzie, kiedy dojrzeje), cokolwiek. Ale on robi to z czystej przyjemności pokazywania innym, że jest od nich silniejszy, odważniejszy, bardziej bezwzględny. Jego resocjalizacji podjęłabym się tylko poprzez lobotomię. Jest inteligentny, nawet za bardzo, diabelnie sprytny, doskonale wybiera cele ataków, nauczył się wykorzystywać słabe punkty systemów do swoich celów. Jest bezwzględny, a teraz źle trafił, ponieważ w mojej sytuacji również mogę sobie pozwolić na bezwzględność. Skoro bawi się ogniem, kiedy ma 13 lat, nie wyobrażam sobie, co będzie, kiedy dorośnie i zwerbuje sobie podobnych. Bo jego naśladowcy już się pokazują.
Po trzecim razie człowiek przestaje zwracać uwagę, wiem z doświadczenia. Obecnie jestem na etapie skreślania z listy kolejnych krewnych.
Uzupełniając, bo możliwość edycji mi zniknęła: dzięki korespondencji i szczegółom, które w niej padły, rozpoznałam 4 osoby z piekielnych, ale w podawanie nicków bawić się nie zamierzam - to ludziki w rodzaju historii 0, komentarzy 0, szkoda, że jadu za troje. Gdyby nie napisały do mnie, a i to prawie rok temu, nie wiedziałabym o ich istnieniu. Ba, nawet nie mam pewności, czy to naprawdę osobni ludzie. Zastanawia mnie tylko jedno - skąd ktoś z piekielnych wiedział, jak mam na drugie imię, bo to akurat informacja, którą poznały dwie osoby. Bynajmniej nie anonimowe, ale za to wierzyć mi się nie chce, żeby wzięły w tym udział, bo mam z nimi bezpośredni kontakt i oni akurat wiedzą o moich słabych punktach, a jakoś ich nie wykorzystano.
Nie uznam. Nie są to ani osoby aktywne, ani znane, wymieniłam z nimi kilka, w porywach kilkanaście prywatnych wiadomości. Niemniej jednak, nie wiedziałam, że są aż tak cwani, żeby bawić się w przeszukiwanie deep netu, żeby mnie namierzyć.
Tego nie wiem, ale się domyślam, w Warszawie jest wiele wróżek, ale to wciąż zbiór ograniczony, przy odpowiedniej dozie uporu można do nas trafić. Bardziej mnie zastanawia, skąd ktoś wiedział, gdzie mieszkam i jak mam na drugie imię, o tym spośród użytkowników piekielnych nie wiedział niemal nikt i trudno mi uwierzyć, żeby te wyjątkowo nieliczne osoby się wygadały lub brały w tym udział.
Cóż, moja szefowa podobno aż popłakała się ze śmiechu przy relacji z tego, czego tu o niej nie wypisuję. Szkoda tylko, że radośni twórcy nie zwrócili uwagi, że ona też ma tu konto.
Ja też miałam egzaminy i zaliczenia w rodzaju "każdy zda". Najczęściej z przedmiotów rzemieślniczych, gdzie do zaliczenia od biedy można by podejść po trzecich zajęciach, bo do uzupełnienia była tylko literatura, a zajęcia opierały się na praktyce (jak ta nieszczęsna konserwacja ceramiki). Albo przedmioty w stylu Internet w pracy etnologa, powtórka ze wszystkich pracowni, źródła teoretyczne, bazy, jak ktoś zaliczył wcześniejsze zajęcia na coś więcej niż 3 z litości, to musiał zaliczyć i to. Choć najgorsze był techniki naukowe w pracy kulturoznawcy. Przypisy, bibliografie, rodzaje dokumentów naukowych. Czym się różni referat od komunikatu, jakie są podobieństwa między artykułem i fragmentem monograficznym. Średnio rozgarnięty człowiek wie to po maturze. Podejście wykładowców? Wykładowcy mówili wprost, że można te zajęcia przeprowadzić w godzin 5. 10 w porywach przy opornej grupie. Ale w standardach kształcenia z ministerstwa jest rozkaz, że mają trwać równo 30 godzin, więc siedzimy i ściubolimy raporciki jak jakieś zetlałe zombie, a prowadzący stara się nie usnąć w trakcie mówienia. Na zaliczeniu - czego wymagać? Odpytywania z norm? Recytowania definicji adnotacji źródłoznawczej, nieaktualnej od 30 lat? Recytowania zasad układania spisów treści, bo raz na pierdyliard publikacji jeden wyjątkowy się trafi? Wymagali tego, co mieli zapisane w standardach. I były ciołki, które to oblewały. Zresztą... mój ojciec wykłada na uczelni. Prowadzi przedmioty, które każdy omija szerokim łukiem, zdawalność w granicach 80%. Jemu się tego prowadzić nie chce, bo przedmiot jest odtwórczy, rozwija się z prędkością martwej mrówki, jego zainteresowań dotyka marginalnie, a kogoś, kto się na tym nie tylko zna, ale jeszcze aktywnie zajmuje, ze świecą szukać. Studentom się nie chce, bo się nudzą. Nikomu się nie chce, ale ministerstwo wymaga, żeby był taki przedmiot, prowadziło się go w postaci wykładów i był z tego egzamin, więc ludzie robią to na odwal się, bo tak jest najprościej.
Rany, to lepsze niż ping-pong, bo przynajmniej można się pośmiać z rywala. :D Przyganiał kocioł garnkowi, a sam smoli. "Dysgrafia" to umiejętność zaburzenia pisania, łopatologicznie rzecz ujmując. "Nie potrafię napisać prosto kreski", żeby długo i daleko nie szukać, doskonale to oddaje. :P Wymyślasz swoją wersję wydarzeń na poczekaniu?
Widzę ścisłowiec, umiejętność odczytania wszystkich słów użytych w zdaniu kuleje. "Ręcznie" - zalinkować hasło ze słownika, czy jednak nie trzeba?
Poczekaj, aż będziesz musiał ręcznie zapisać komuś ważną wiadomość - hasło, nazwisko, adres, numer telefonu, nazwę leku, specyfikację, cokolwiek, życzę powodzenia. Wszystkim, którzy twierdzą, że nie da się nic zrobić z dysfunkcjami, polecam wycieczkę na zajęcia plastyczne dla osób niewidomych i niemogących korzystać z rąk. Jeżeli ślepa kobieta jest w stanie namalować mój portret, to dysortografik twierdzący, że nie będzie pisać poprawnie, bo nie może budzi tylko moją pogardę.
Żadną kaucję, po prostu w cenie każdej wizyty znalazło się kilka złotych na pokrycie potencjalnych strat w zastawie (bo kawy/herbaty do wróżby to chciał każdy, a płacić za stłuczony spodek to już niekoniecznie). I do tamtej pory jakoś uparcie filiżanki się nie tłuką. Ani nie giną w torebkach klientek.
Mając nawet tylko 10 winnych dziennie, musieliby szybko uzupełniać braki w zastawie. A jakoś nie wyobrażam sobie pić tamtejszej kawy (najtańsza za 12 funtów, gospodarz wizyty miał gest) z jednorazowego kubka. ;) Przy okazji - z naszej wróżbiarni kubki i filiżanki przestały ginąć dopiero wtedy, kiedy koszt ich odkupienia wrzuciliśmy w cenę całej wizyty. Do tej pory nie wiem, co się ludziom tak spodobało w najzwyklejszym fajansie.
Wszystkie trzy hasła mogą być częścią ze wszech miar wartościowych i ciekawych badań. Na przykład nad ikonicznością postmodernizmu jako usprawiedliwienia wszelkiej głupoty naukowej.
W Dublinie widziałam, jak jakaś kobieta - na cycach napis "Gośka jestem" - pytała cudowną angielszczyzną "friiiiiii??", pokazując paluchem na saszetki z cukrem i przyprawami na ladzie. "Free" - no to przesypała wszystko, co było w zasięgu ręki do torby, złapała wielką garść serwetek i poszła. Mając takich klientów, prędko kazałabym płacić kaucje za talerze i kubki.
Już się skończyło, wczoraj dzwonili do mnie z jednej z uczelni, czy nie chciałabym startować na miejsce po byłej znajomej z roku, która "zupełnym przypadkiem" przedwczoraj żaliła mi się (i połowie starego roku również), że wywalili ją dyscyplinarnie za kolejne niestawienie się do pracy. Jej usprawiedliwienie "no przecież normalny człowiek ma prawo raz w miesiącu jechać do spa, nie?" rozłożyło nas na łopatki, nawet nie chciało nam się wyjaśniać jej, że wyjście za teraz już byłego kierownika zakładu nie jest jednoznaczne z ukoronowaniem na królową nieba i ziemi.