Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Werbena

Zamieszcza historie od: 20 lutego 2011 - 23:23
Ostatnio: 27 stycznia 2014 - 15:24
O sobie:

Z wykształcenia kopaczka dołów i wieśniakolożka, z zawodu wróżka, z charakteru paskuda, jędza i stworzenie aspołeczne. Ruda, podła, cyniczna.

  • Historii na głównej: 42 z 50
  • Punktów za historie: 49256
  • Komentarzy: 335
  • Punktów za komentarze: 4379
 
[historia]
Ocena: 2 (Głosów: 4) | raportuj
10 czerwca 2011 o 16:55

Dzisiaj to prawie norma. Swoją drogą, nie wiem, jaki to musiałby być dyplom, żeby napisać na nim "wszystko" (pomijając, oczywiście, to, że mógł niczego nie umieć), do tej pory sądziłam (a odebrałam już kilka dyplomów ukończenia studiów), że umiejętności są wyszczególnione w standardach nauczania. Ode mnie +, zachęciłeś mnie do wstawienia historii o rozmowie, którą współprowadziłam.

[historia]
Ocena: 13 (Głosów: 15) | raportuj
8 czerwca 2011 o 19:40

Nie tyle naiwność, co nieroztropność, ale faktem jest, że 7 minut na przejście z PKP na PKS w wielu miastach jest wystarczającym czasem, a rozkład jest często jedyną informacją dla pasażerów, w jakim czasie przewoźnik oferuje się przetransportować ich z miejsca na miejsce. Imho odgórne tolerowanie tego, że coś nawali i się utknie, bo tak, to zgadzanie się na ograniczanie swoich praw. Sama kiedyś znalazłam się w sytuacji, w której nie zdążyłam na ostatnią przesiadkę, ponieważ organizacja transportu zastępczego nawaliła, kierowca busa stwierdził, że dla jednej pasażerki nie będzie jechać kilkudziesięciu kilometrów i obsługa pociągu straciła ponad 20 minut na przekonywanie go do powrotu, czekaliśmy ponad godzinę na jakimś przystanku kolejowym, bo stacją tego nie nazwę. Rzecz jasna, pociąg nie czekał, następny jadący mniej więcej w tę samą stronę (ale już nie na tej samej trasie, dodatkowa przesiadka, do tego nowy bilet) za 18 godzin. Musiałam spędzić noc i ponad pół następnego dnia na dworcu, bo przechowalnia bagażu - oczywiście - nieczynna od lat, a z dwiema walizkami nie chciałam chodzić po obcym mieście, na miejscu byłam dobę później, głodna, przepocona i śmiertelnie skonana. Napisałam skargę-epopeję, z odpowiedzi dowiedziałam się, że InterCity jest przykro i bardzo polecają się na przyszłość.

[historia]
Ocena: 7 (Głosów: 19) | raportuj
1 czerwca 2011 o 22:40

Werbalnie komunikowało nam się całkiem miło. Widać gość zinterpretował uśmiech jako "bierz mnie, jestem twoja". Teraz żałuję, że kawy nie parzy się w makutrach albo żeliwnych rondlach - miałby większego guza. A poważnie - nie znam gorszego rodzaju przemocy (bo celowe wtargnięcie w czyjąś strefę intymną zawsze uznaję za przemoc) niż seksualna. Chyba nic nie boli bardziej. :/

[historia]
Ocena: 17 (Głosów: 23) | raportuj
26 maja 2011 o 20:10

Ty też przeczytaj swój komentarz, a potem weź słownik i popraw tragiczne ortografy.

[historia]
Ocena: 20 (Głosów: 20) | raportuj
21 maja 2011 o 22:49

Ostatnim razem usłyszałam w Douglasie "na pewno panią stać? Bo mi się nie wydaje!" (może nie wyglądam na krezuskę, ale jeżeli robię zakupy, to mam środki na ich opłacenie). Moja odpowiedź była natychmiastowa - "A panią stać na pisemną naganę? Proszę mnie skontaktować z bezpośrednim przełożonym!". Następnego dnia nasłałam tam znajomą z miejskiej gazety na dziennikarską prowokację.

Zmodyfikowano 1 raz Ostatnia modyfikacja: 21 maja 2011 o 22:49

[historia]
Ocena: 3 (Głosów: 3) | raportuj
21 maja 2011 o 12:58

Z wielkim trudem zachowałam stoicki spokój. :)

[historia]
Ocena: 0 (Głosów: 2) | raportuj
8 maja 2011 o 23:52

I co to wnosi do historii? Kompetencje komunikacyjne większości ludzi są na tyle rozwinięte, że kompensują takie usterki, nawet bez efektów estetycznych. Zresztą, przyganiał kocioł garnkowi, a sam smoli. "Przypadki po polsku tak działają"? Od kiedy przypadki działają po polsku, angielsku, mandaryńsku?

Zmodyfikowano 3 razy Ostatnia modyfikacja: 8 maja 2011 o 23:54

[historia]
Ocena: 7 (Głosów: 7) | raportuj
8 maja 2011 o 15:46

Czasami można się naciąć, kiedy lekceważy się mamusię. Mój promotor na archeo właśnie tak zrobił, kobieta przyszła powiedzieć mu, że córka jest chora, ten, nie zwracając uwagi na obecność moją i koleżanki w gabinecie, wyśmiał ją, obraził i na samym końcu zapytał, co jest córce, że sama się nie pofatygowała. Na odpowiedź matki "córka jest w śpiączce po wypadku" raczej nie był przygotowany, bo wesołość mu się momentalnie skończyła, nawet nie wiedział, jak ją przeprosić.

[historia]
Ocena: 8 (Głosów: 12) | raportuj
8 maja 2011 o 0:40

I dlatego cieszę się z mojej posady. Klienci awanturują się rzadko, a szefowa potrafi rzucić krótkim "morda za drzwi, plebsie", wezwać policję i oskarżyć ich o awanturę i stwarzanie zagrożenia w pracy. :>

Zmodyfikowano 1 raz Ostatnia modyfikacja: 8 maja 2011 o 0:40

[historia]
Ocena: 25 (Głosów: 25) | raportuj
8 maja 2011 o 0:09

Żeby nie było - mógł się nie znać na sprawach akurat tego typu. Tylko ze swojej niewiedzy zrobił pretekst do pozbycia się mnie - i wtedy szlag mnie trafił, bo nie po to płacę im sporą kasę, żeby na siłę starali się mnie pozbyć, przy okazji narażając mój proces.

[historia]
Ocena: 14 (Głosów: 14) | raportuj
23 kwietnia 2011 o 1:23

Niestety, to mało prawdopodobne, jeżeli ktoś naprawdę nie pójdzie do sądu i mediów. Jego nazwisko wydało mi się znajome, potem sprawdziłam i najpewniej jest krewnym pewnego profesora, dość ważnej osoby w chirurgii, jak znam życie, to synem albo bratankiem. Za mocne plecy, żeby go ruszyć z powodu marnych skarg pacjentów. Moją skwitowano słowami "Nic się pani nie stało, to o co ma pani pretensje?"

[historia]
Ocena: 19 (Głosów: 19) | raportuj
9 kwietnia 2011 o 23:47

Kiedyś na pisemku z dziekanatu znalazłam "upowarznienie". Do dzisiaj je przechowuję, jako dowód kompetencji kobiety, która potrafiła wyrzucić cały plik dokumentów z powodu wyjechania podpisem poza wykropkowaną linię (co przy podwójnym nazwisku zdarzało mi się za każdym razem). :D

[historia]
Ocena: 32 (Głosów: 34) | raportuj
9 kwietnia 2011 o 19:19

Po jakości obsługi sądząc, mógł być podrabiany lub mieszany z wodą. ;) Szczerze mówiąc, mam nadzieję, że nie znajdą tych dwóch.

[historia]
Ocena: 3 (Głosów: 7) | raportuj
26 marca 2011 o 20:51

Zawsze zastanawia mnie, co tkwi w osobach, które w swoich oczach czynią się autorytetami w krytykowaniu czegoś na podstawie "mienia znajomych". Idąc dalej tą drogą, powinnam być wprost znakomitym krytykiem psychologii, w końcu trochę czasu na niej spędziłam, rodzice i brat właśnie tym się trudnią. Mam świadomość tego, jaki materiał podsuwam pieniaczom, ale... Jest taki stary dowcip, który powtarzają każdemu świeżemu narybkowi na psychologii - psycholog nie ma pomagać. Psycholog ma wysłuchać i wziąć za to pieniądze. U mnie dodatkowo można się napić herbaty lub kawy w cenie wizyty. Skuteczna wróżka sprawi, że klient przyjdzie drugi raz dla rozrywki. Znacie kogoś, kto z tego powodu chodzi do psychologa? Widzicie, za obszarami ludzkiej działalności od wieków ciągną się stereotypy i ustalona ranga społeczna. Psycholog jest waloryzowany bardzo wysoko, z czego śmieją się studenci i absolwenci psychologii. Wróżka z kolei przeciwnie, nie jest zawodem prestiżowym, z czego śmieją się wróżki. Wróżki odwiedzają psychologów, a psycholodzy wróżki. I jakoś się dogadują. Przy okazji, ktoś, kto uważa, że psycholog jest zawodem medycznym - a przekonanie o tym widać w komentarzach powyżej - powinien zdać sobie sprawę, że w sumie do medycznych zaliczany jest tylko psycholog kliniczny, reszta psychologicznych specjalności usilnie stara się nie być częścią szeroko pojętej humanistyki. Tak na marginesie pacjentów i objawów. Dla osób, które chorobliwie interesują się moim studiowaniem, mam informację, że przez 7 lat studiów przepisałam sobie aż 5 przedmiotów: łacinę, logikę, historię filozofii, lektorat angielskiego i wf. Zatrważające, jak bardzo ucierpiało na tym moje wykształcenie, nie? Temat uważam za zamknięty. Przechodząc do meritum sprawy: sąsiadka jakoś nie obnosi się przesadnie ze swoją religijnością. Ponieważ jej życie niespecjalnie mnie interesuje, nie potrafię powiedzieć, czy jest dewotką, maniaczką religijną czy tylko praktykującą wierzącą. Jeżeli jest żarliwie pobożna, to zachowuje to dla siebie i rodziny, nie angażując sąsiadów, co zresztą bardzo się jej chwali. Księdza z wizytą duszpasterską przyjęła, co wiem stąd, że pożyczała od nas świeczkę. Na podstawie luźnych informacji pokusiłabym się o stwierdzenie, że jest przeciwna wróżkom ideologicznie i - zarazem - mi osobiście. Ważne dla niej było tylko to, że jest u mnie za darmo. Co ciekawe, to, że jestem wróżką, ma na sytuację wpływ tylko taki, że dostarcza jej wygodnego stereotypu, którego mogła się uczepić. Gdybym była psychologiem (a uchowaj, Boże), pewnie słyszałabym, że sama zwariowałam, zaraziłam się od pacjentów. A dla porównania, mąż tej kobiety zawsze jest tak uprzejmy w stosunku do mnie, że dziwię się, jak oni mogą tworzyć zgodne małżeństwo.

Zmodyfikowano 2 razy Ostatnia modyfikacja: 26 marca 2011 o 21:30

[historia]
Ocena: 31 (Głosów: 31) | raportuj
24 marca 2011 o 0:31

Kiedyś wracałam z Katowic do Warszawy i musiałam dzielić przedział z kobietą, która wychowywała swojego syna metodą "bądź grzeczny", rzucanego obojętnym tonem, bez odrywania oczu od Cosmo, za każdym razem, kiedy ktoś w przedziale zaczął protestować przeciwko działaniom bachora. Był diaboliczny - pluł, kopał, szczypał, wyrywał książki, gazety, krzyczał... Za wszelką cenę starał się zwrócić na siebie uwagę matki, która była zajęta przeglądaniem pisemka. Na uwagę konduktora, że dzieciak zabrudził przedział, okna i fotele, zareagowała wściekłym "No przecież jeszcze nie wysiadam!". To, że wylał mi sok na kurtkę, przełknęłam tylko dlatego, że chwilę później wypluł papkę z batoników na kolana dziewczyny, która siedziała obok mnie (a miała białe spodnie). Ta już nie zdzierżyła i z całej siły - bardzo widowiskowo - grzmotnęła gnojka książką (znamienne, że była to akurat "Historia wychowania" Kota, nie ma to jak solidna lektura :D). Mamuśka właśnie wtedy postanowiła zainteresować się tym, co dzieje się z jej pociechą. Odczepiła się dopiero wtedy, kiedy zapluta kazała jej oddać sobie 200 zł za spodnie, ja dorzuciłam 400 za kurtkę, a pozostałe osoby dodały resztę za zniszczone czasopisma. Kasy, rzecz jasna, nie oddała, stwierdziła, że mogliśmy pilnować jej dziecka.

[historia]
Ocena: 6 (Głosów: 14) | raportuj
21 marca 2011 o 16:05

@ocelota A to "m.in." czym było, dysortografią stosowaną? Dwie sprawy. Po pierwsze, wolałabym milczeć niż, twoim wzorem, publicznie przyznawać się do tego, że jestem jednostką niedoedukowaną, która nie miała na tyle dojrzałości, żeby zrezygnować z kierunku, który jej nie satysfakcjonował. Po drugie, najpierw skończ jakiś kierunek, ba, postudiuj na nim, zanim wypowiesz się na temat jego poziomu i nakładu pracy, jakiego wymaga, o samodzielności dyscypliny nie wspominając.

[historia]
Ocena: 5 (Głosów: 13) | raportuj
21 marca 2011 o 8:47

Archeologia, etnologia i kulturoznawstwo, które kończę w tym roku.

[historia]
Ocena: 3 (Głosów: 19) | raportuj
20 marca 2011 o 20:11

Gwoli jasności - wróżbiarstwo niczego nie pokazuje. :) Wróżbiarstwo jest sztuką interpretacji efektów zastosowania pewnych technik. Kształty dostrzeżone w fusach, zgodnie z metodyką, interpretujemy tak, a nie inaczej, podobnie rozkłady kart i układy run. I właśnie za to płacą klienci. Podobnie można by np. zamówić interpretację kilku obrazów lub utworów muzycznych i za nią zapłacić. Tylko na interpretacji obrazów z Muzeum Narodowego nie zarobię na chleb, a na interpretacji tarota i układaniu horoskopów - owszem. Różni ludzie, różne potrzeby. :)

[historia]
Ocena: 3 (Głosów: 23) | raportuj
20 marca 2011 o 20:04

Ja też nie sprzedaję horoskopu z gazety jako profesjonalnego, nad którym muszę spędzić dwa wieczory, żeby nie pomylić się w interpretacji danych. Tak samo nie wymyślam przepowiedni na poczekaniu. Nauka zawodu trwa długo, jest kosztowna i wymagająca. Zresztą, można mnie sprawdzić - podręczników do nauki wróżenia jest od groma w każdej księgarni, choć większość z nich trzeba czytać z braniem kolosalnej poprawki. Często klienci sami je czytają. Nikogo nie zmuszam do korzystania z moich usług, podobnie jak nie namawiam podstępem. Ludzie przychodzą i płacą z własnej woli. Zadowoleni, a jest ich większość, wracają. Od mojej pensji odprowadzane są wszystkie składki. Uczciwie wykonuję swoje zajęcie, czego nie mogę powiedzieć o wielu osobach, które krytykują mnie i moją grupę zawodową. :P

Zmodyfikowano 1 raz Ostatnia modyfikacja: 20 marca 2011 o 21:18

[historia]
Ocena: 9 (Głosów: 15) | raportuj
20 marca 2011 o 15:30

Tajemnica zawodowa. ;) Niestety, jej stosunku do mnie ta wizyta nie zmieniła, podejrzewam, że gdybym była pielęgniarką, zarzucałaby mi, że pewnie zabijam ludzi, zamiast się opiekować chorymi, piję cały dzień kawę i tylko czekam na łapówki. Ot, nie podobam się jej i tyle.

[historia]
Ocena: 1 (Głosów: 5) | raportuj
13 marca 2011 o 9:28

Z (na szczęście cudzego) doświadczenia wiem, że krzyk jest najgorszą metodą wymuszania czegokolwiek na ludziach, choć czasami to też metoda jedyna. Na widok szatni zapchanej do granic możliwości pewnie by mi było przykro, że robię zamieszanie (sama stałam po drugiej stronie ściany i usiłowałam ogarnąć napierający tłum, więc wiem, jak się wtedy czuje człowiek, choć szatnia to nie była), ale stałabym tam jak kołek i do znudzenia powtarzała "Rozumiem, że jest duży ruch, ale wolę, żeby od razu poszukała Pani mojej kurtki". Awantura byłaby bezcelowa, przecież fizycznie nie byłabym w stanie nikogo zmusić, żeby rzucił wszystko i się tym zajął. W teatrze sytuacja była inna, szatniarka miała pod opieką może 70 okryć i nawet za bardzo nie udawała, że szuka, tylko pokazała mi kartkę, że za rzeczy pozostawione w szatni teatr nie ponosi odpowiedzialności (guzik prawda). Opisywane dziewczyny wykazały się skrajną głupotą - równie dobrze to szatniarze mogli wezwać policję, jako powód podając awanturę. W procesie cywilnym o znieważenie w miejscu publicznym wygrana chyba pewna...

[historia]
Ocena: 8 (Głosów: 10) | raportuj
12 marca 2011 o 17:54

Muszę przyznać, że najpewniej nie odeszłabym od tego okienka, póki nie znalazłaby się moja kurtka/nie przyjechałaby policja, choć najpewniej powstrzymałabym się od agresji. Po drugiej obronie dostałam od rodziców płaszcz i kapelusz za prawie 3 tysiące i cieszyłam się nimi przez półtora tygodnia - "zagubiły się" w teatralnej szatni. :/

[historia]
Ocena: 12 (Głosów: 14) | raportuj
10 marca 2011 o 14:25

Prawie że moja była sublokatorka, tylko ona jeszcze zażyczyła sobie, żeby mój chłopak (do którego należy mieszkanie) "odwiedzał" mnie nie częściej niż raz na 2 tygodnie, bo "ona jest artystką" (fałszowała na klarnecie tak koszmarnie, że nie dało się tego wytrzymać) i potrzebuje świętego spokoju. Kiedy - ledwo powstrzymując się od rękoczynów - wysyczałam, że on tutaj mieszka, stwierdziła, że przecież może się wyprowadzić. Pomieszkała z nami 4 dni, potem nie zdzierżyłam i ją wyprowadziłam.

[historia]
Ocena: 5 (Głosów: 7) | raportuj
24 lutego 2011 o 0:09

Różnie, zależy od tego, ile ma się szczęścia. Najpierw jest elementarne szkolenie (podstawy 2-3 miesiące do pół roku, potem "specjalizacja" średnio 2-3 lata kursów i samodzielnej nauki, zależy od tego, w czym człowiek chce się wyspecjalizować, wiadomo, że fusy i chirologia wymagają mniej wysiłku od astrologii), a potem szukanie pracy. Najwięksi farciarze znajdują posady w firmach i koncernach jako konsultanci albo jako "doradcy" celebrytów (w pierwszym przypadku ciężka praca za godziwe pieniądze, w drugim są bardziej przyjaciółmi do wynajęcia i potakiwaczami niż wróżbitami). Załapanie się do salonu na umowę to trochę też jak złapać Pana Boga za nogi, bo przynajmniej stałe zatrudnienie, częściej ludzie działają w centrach (wtedy zakładają własne firmy i mają umowy o współpracy) albo w szarej strefie - wróżą na placach, jarmarkach, festiwalach. Można też iść do telewizji i siedzieć we wróżeniu na antenie (a raczej w call center podczepionym do programu), ale to jest skrajna ostateczność, kiedy ktoś po prostu musi znaleźć jakąś(!) pracę - tam rzeczywiście kwitnie szarlataństwo. Znam kilka osób, które pracowały jako mniej medialne wersje Macieja i żadna nie wytrzymała tego psychicznie, ten zawód ma żelazną etykę i naciąganie dzwoniących zdecydowanie się w niej nie mieści. Z pieniędzmi jest różnie, w salonie nie zarabiamy kokosów, ale razem z zarobkami chłopaka na przeżycie bez szaleństw wystarcza. Zawsze też można dorobić układając bazę horoskopów do czasopism, pisząc artykuły albo obsługując imprezy (urodziny, wieczory panieńskie itp.), można też napisać książczynę w stylu "Moje życie z kartami", znaleźć kogoś, kto to wyda i liczyć na czytelników.

[historia]
Ocena: 4 (Głosów: 8) | raportuj
23 lutego 2011 o 23:40

Jeszcze smutniejsze, że niektórzy nie przyjmują do wiadomości, że skoro klienci przychodzą, to chyba potrzebują naszych usług.

« poprzednia 1 24 5 6 7 8 9 10 11 12 13 następna »