Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Werbena

Zamieszcza historie od: 20 lutego 2011 - 23:23
Ostatnio: 27 stycznia 2014 - 15:24
O sobie:

Z wykształcenia kopaczka dołów i wieśniakolożka, z zawodu wróżka, z charakteru paskuda, jędza i stworzenie aspołeczne. Ruda, podła, cyniczna.

  • Historii na głównej: 42 z 50
  • Punktów za historie: 49256
  • Komentarzy: 335
  • Punktów za komentarze: 4379
 
[historia]
Ocena: 30 (Głosów: 36) | raportuj
28 maja 2012 o 14:22

Przypomniały mi się tabliczki wywieszone w pewnej knajpie. "Żebrakom wstęp wzbroniony", poniżej zdjęcie jakiegoś poparzonego na twarzy dziecka i podpis "garnek wrzącego oleju czyni cuda". Jako osoba niejednokrotnie potraktowana sposobem "napluję ci do żarcia, durna p*zdo" jestem oddaną zwolenniczką takiego rozwiązania. Wnerwiało mnie niemiłosiernie, kiedy nawet w barze mlecznym koło Foksalu pojawiały się tabuny żebraków "pani daj, ja bardziej głodna niż pani", a dzieciaki potrafiły nawet porwać torebkę z kolan i spierdzielać, aż się kurzyło (na szczęście dorwałam gnojka i na szczęście dla niego nie byłam sama, bo bardzo poważnie rozważałam zatłuczenie go kawałkiem płyty chodnikowej). Pozwalają sobie na takie chamstwo, bo wiedzą, że w 95% przypadków nie spotkają ich żadne konsekwencje. Najpierw zadziała szok, więc się ucieknie, niewiele osób będzie chciało wstać od stołu, potem jeszcze pozbierać rzeczy, zapłacić rachunek, biec za taką mendą... Praktycznie są bezkarni, więc traktują innych jak bydło. Wsadzić palec do jedzenia? Napluć? Zrzucić talerz na podłogę, bo się nie znalazło głupiego? Proszę bardzo, przecież im nie wolno mnie uderzyć, co najwyżej obsługa znowu każe mi się wynosić (ale mnie nie dotkną). Ludziom naprawdę poprzewracało się w dupach, od kiedy nie można ich uspokoić lewym sierpowym, niestety, masy są tak bardzo prymitywne, że nic poza bólem fizycznym i tresurą na zasadzie psa Pawłowa nie działa.

[historia]
Ocena: 8 (Głosów: 8) | raportuj
23 maja 2012 o 19:44

Przy tym, co dzieje się w niektórych empikach i tak się dziwię, że pracownicy mają odwagę rozmawiać z klientami. Koleżanka z grupy była empikarką, wytrzymała 2 lata, odeszła po wprowadzeniu obowiązkowych rewizji osobistych na początku i końcu każdej zmiany. I nie, nie było tak, że sprawdzała cię osoba tej samej płci.

[historia]
Ocena: 24 (Głosów: 24) | raportuj
22 maja 2012 o 22:43

Odebrać prawa rodzicielskie? Opinia kuratorki w skrócie: rodzina dba o dziecko, zaspokaja jego potrzeby i robi co może, żeby mu zapewnić właściwe warunki do rozwoju, edukacji, blablablabla. Serio. Ostatnio złapaliśmy dziewczynę (przychodzi teraz AŻ raz na 6 tygodni) na klatce i niemal siłą zaciągnęliśmy na przesłuchanie przy kawie. Powiedziała, że najchętniej własnoręcznie by drania udusiła, ale dzieciak już ma w papierach chorobę (podziwiam uczciwość zawodową - nie dała z siebie wydrzeć, jaką konkretnie) i jeżeli ona w raporcie napisze, że konieczna jest izolacja, badania, zmiana środowiska, to miną miesiące, zanim ktoś coś z tym zrobi, a ona nieprzyjemności będzie mieć od razu. Skoro sąd rodzinny nie zainteresował się tym, co dziecko wyprawia (a przywlokłam przed oblicze Temidy ponad pół nader skorego do obszernych zeznań bloku), tylko stwierdził, że dla dziecka najlepsze jest pozostawienie w środowisku rodzinnym, to pozostała mi już wiara tylko w sprawiedliwość niebiańską. Albo chodnikową, bo kiedyś zgłupieje na tyle, żeby się rzucić na dresików, wtedy nie chciałabym być w jego skórze.

[historia]
Ocena: 37 (Głosów: 41) | raportuj
20 maja 2012 o 22:51

Przez chwilę o tym myślałam, ba, w bonusie chciałam dorzucić przebieżkę wokół osiedla, ale nawet ja nie jestem aż tak wyzuta z zahamowań, żeby go rozebrać do naga. Wolałam mu pokazać, że konsekwencje są jak najbardziej możliwe i bardzo przykre, ale bardziej go upokorzyć i nastraszyć niż rzeczywiście skrzywdzić. Mimo wszystko to wciąż dziecko, może i nienawidzę go jak wściekłego psa i pomagałabym go spakować, gdyby go zsyłali do kopalni soli, ale nawet publiczne upokorzenie powinno mieć swoje granice. Poza tym, zniszczenie butów jest tak starym skryptem kulturowym, że nie mogłam się powstrzymać. Z niewieloma rzeczami rozstajemy się mniej chętnie niż własnymi butami. ]:->

[historia]
Ocena: 41 (Głosów: 43) | raportuj
20 maja 2012 o 22:14

Gdybyś pomieszkała w tym bloku, w dodatku z psem/samochodem/dziećmi i natknęła się na niego choć raz (a zwłaszcza na niego w zestawie z rodzicami), nie dziwiłabyś się. On żyje chyba tylko dlatego, że szybko biega, inaczej już dawno ktoś by go zaciukał przy kolejnej próbie kradzieży w piwnicy albo rysowaniu gwoździem po karoserii.

[historia]
Ocena: 44 (Głosów: 46) | raportuj
20 maja 2012 o 22:00

Czniam na jego zemstę, już cała klatka wie, że gnojek chciał nas puścić z dymem. Widzę i przepowiadam, że raczej nie zdąży się zemścić, bo kilku sąsiadów, którym ozdobił szyby w autach graffiti chciało go powiesić na najbliższej latarni, w końcu drzwi i wycieraczek w bloku jest pod dostatkiem, a kto wie, jak wyładuje swoją złość. Bo wątpię, żeby szybko wrócił na moje piętro.

Zmodyfikowano 1 raz Ostatnia modyfikacja: 20 maja 2012 o 22:01

[historia]
Ocena: 0 (Głosów: 0) | raportuj
20 maja 2012 o 21:51

Można, można, coś o tym wiem.

[historia]
Ocena: 17 (Głosów: 17) | raportuj
18 maja 2012 o 23:18

Składałam chyba 7 razy, bezskutecznie. Ostatni raz przed świętami. Oddalony. W pewnym momencie zaczęłam wierzyć, że to krakowski sposób uprawiania lokalnego patriotyzmu i karania zdrajczyni, która wyniosła się do stolicy.

[historia]
Ocena: 12 (Głosów: 16) | raportuj
18 maja 2012 o 21:58

Co do rozwijanej wyżej teorii spiskowej... Przez te lata sędzina (na marginesie, to potoczna, ale jak najbardziej akceptowana przez system językowy nazwa kobiety wykonującej zawód sędziego) była chora sto razy, ale tyle samo razy były chore jej dzieci, tak samo prokurator, obrońca oskarżonego, sam oskarżony, poszkodowany i reszta cyrku. Odnoszę wrażenie, że na ich tle i tak ja wychodzę na tę z końskim zdrowiem, bo wcześniej tylko kilka razy wysyłałam zaświadczenia o tym, że leżę i zdycham, głównie kiedy mi płuca siadały. Ale wtedy wystarczył podpis ordynatora, że leżę w szpitalu. Ten proces to jedna wielka paranoja, powoływanie biegłych, odwoływanie biegłych, czekanie na ekspertyzy, przekładanie rozpraw, wypadki losowe, odczytywanie akt (pół roku w plecy, a ja warowałam pod drzwiami, jakby sąd nie mógł przewidzieć, że skoro ma jeszcze jakieś 10 godzin czytania przed sobą, to może jednak nie musi mnie wzywać), wnioski o przekładanie przełożeń... Majstersztyk, jeżeli chodzi o przeciąganie sprawy ponad ludzkie wyobrażenie. Cała zabawa kosztowała wymiar sprawiedliwości nielichą kasę, bo za każdym razem wnosiłam o zwrot kosztów podróży i równowartość utraconego zarobku. A jak raz ominęła mnie kontraktowa impreza, za którą miałam dostać kilka ładnych tysięcy, pojechałam i okazało się, że dzisiejsza rozprawa trwa niecałe 20 minut, bo sąd rozpatruje wniosek o odroczenie do czasu ukończenia pracy biegłego, to miałam ochotę ich pozabijać. Ba, największy kwiatek był wtedy, kiedy rozprawa zbiegła się z pogrzebem mojego dziadka. Zadzwoniłam do Krakowa - moja obecność jest absolutnie niezbędna, tym razem sąd mnie przesłucha. Na miejscu okazało się, że jednak nie. Serio zastanawiam się, na ile będzie wartościowe moje zeznanie, bo po tylu latach normalny człowiek raczej nie jest w stanie ze szczegółami odtworzyć widzianej raz sceny i mieć całkowitą świadomość tego, co się zdarzyło, a co przez ten czas nałożył na to jego umysł. A mnie po lekach trudno nazwać normalną. Teraz nawet nie mam pojęcia, czy dostanę kolejną dawkę - po każdej dozie powinnam bezwzględnie 10 godzin leżeć pod stałą obserwacją onkologa i farmaceuty onkologicznego, dla dobra mojego i projektu, który funduje mi tę chemię. A tu policjanci ledwo poczekali, aż mną przestanie trząść, kazali się ubrać i wywieźli do radiowozu. Mam nadzieję, że tapicerkę po moich wymiotach będą jeszcze długo prać. Na sali sądowej występowałam już jako oskarżona, pozwana, powódka (ja kontra Rzeczpospolita Polska, materiał na dobry film sensacyjny), wielokrotnie świadek (co by o moich rodzicach nie mówić, doskonale wiedzieli, jak używać dzieci w trakcie rozwodu), oskarżycielka posiłkowa, biegła... ale takiego burdelu jak z tą sprawą jeszcze nie przeżyłam. A wystarczyłoby, żeby przesłuchał mnie sąd w Warszawie, jak o to wielokrotnie prosiłam, przecież na każdym wezwaniu dostaję pouczenie, że przysługuje mi prawo do przesłuchania przed sądem rejonowym "z przyczyn zdrowotnych, odległości lub innych powodów uniemożliwiających osobiste stawienie się". Ale nie, po co, przecież skoro przez tyle czasu dawałam radę być osobiście, to najwyraźniej musiałam z tego zrobić jakieś moje hobby. I niby wszystko pozostaje w zgodzie z literą prawa, niby sama chciałam przyspieszenia tego procesu, ale ludzie... trochę litości. Po 9 latach, nie mogąc doprowadzić do końca jednej sprawy, chyba zrezygnowałabym z pracy.

[historia]
Ocena: 8 (Głosów: 8) | raportuj
18 maja 2012 o 15:58

Wiem to wszystko. Zwyczajną informację od onkologa dołączyłam tylko do pierwszej informacji, "przedwezwaniowej", bo przewidziałam, że w takim tempie prowadzenia sprawy albo zwariuję, albo dostanę sklerozy. Problem był tylko taki, że po szóstym niestawieniu, usprawiedliwionym tym samym powodem, co zawsze sąd doszedł chyba do wniosku, że albo przesadzam lekarzom, albo mam się pojawić za wszelką cenę.

[historia]
Ocena: 33 (Głosów: 35) | raportuj
18 maja 2012 o 15:40

A wam się wydaje, że kto mi wystawiał te zaświadczenia, pediatrzy z osiedlowej przychodni? Oczywiście, że byłam u lekarza sądowego. Ba, u niejednego. Świstek od onkologa wysłałam tylko raz, kiedy UPRZEDZAŁAM sąd, że jestem chora i niech się opamięta z przeciąganiem sprawy. Swoją drogą, kuriozum polskiego wymiaru "sprawiedliwości" objawia się też w tym, że lekarz sądowy miał świadczyć o tym, że dany człowiek rzeczywiście z przyczyn zdrowotnych nie może stawić się na rozprawie. W Warszawie jest tylko 14 lekarzy sądowych, a żaden nie specjalizuje się w onkologii, większość to interniści. Musiałam im tłumaczyć, co mam w dokumentacji, dlaczego muszę wziąć leki właśnie wtedy, dlaczego muszę je wziąć pod opieką mojego lekarza prowadzącego i farmaceuty specjalizującego się w onkologii, dlaczego muszę wtedy codziennie być na badaniach. Umówienie się na wizytę w paru razach graniczyło z cudem. I za każdym razem musiałam to opowiadać od początku. Paranoja. Raz usłyszałam "wierzę pani na słowo, to zupełnie nie moja dziedzina". A w zaświadczeniach, zgodnie z prawdą, było napisane, że jestem gotowa do stawienia się 4 dni po przyjęciu leków. Do pierwszego sama dołączyłam informację, że będę je brać równo co 2 tygodnie, planowaną datę zakończenia terapii też podałam. Trudno jest z tylekroć przesyłanych informacji wyciągnąć wniosek, że skoro tylekroć przyjeżdżałam, a teraz sama informuję o tym, że nie mogę, to raczej nie wymyślam? @ Jezwenice Niby jak do tego doprowadziłam? Składając wniosek o to, żeby mnie przesłuchać przed sądem, do którego mogę spokojnie dotrzeć, stawiając się na rozprawy przez te lata (w przeciwieństwie do składu sędziowskiego i prawników obu stron), czy też może informując sąd, że się przeprowadziłam? A może wysyłając sama z siebie list z informacją, że choruję? Za kilka miesięcy nie będę w stanie mówić ani pisać, o poruszaniu się nie wspominając, a najdalej w grudniu w ogóle nie będzie miał kto zeznawać, co wtedy zrobi sąd? Ukarze moich spadkobierców grzywną (swoją drogą, ciekawe, zawsze sądziłam, że podstawowym sposobem ukarania świadka, który nie stawia się na rozprawy, jest grzywna, dopiero potem ), bo znowu "utrudniam działania sądu"? Sędzina - jedna i ta sama przez cały czas - miała 8 lat, żeby mnie przesłuchać, za każdym razem stałam pod drzwiami. Nie skorzystała z żadnej z tych okazji. Skarżyłam się na to wielokrotnie. Prezes sądu stwierdził tylko, że ludzie mają poważniejsze problemy niż występowanie w charakterze świadka.

[historia]
Ocena: 13 (Głosów: 15) | raportuj
9 maja 2012 o 14:55

Na moim roczniku eksperymentowano i praktyki przyznano nam odgórnie według numerów indeksu (po klęsce tego systemu zarzucono go w cholerę i dobrze). Zmiany wchodziły w grę tylko wtedy, kiedy ktoś przekonał koordynatora praktyk, że musi robić je gdzieś indziej, bo inaczej świat się skończy, ale koordynator poradził sobie z tym w znany i lubiany sposób "od wczoraj jestem na urlopie". Razem z kumplem i koleżanką wylądowaliśmy w pewnym muzeum, na szczęście już nieistniejącym. Na szczęście dla eksponatów i zwiedzających. Muzeum małe, małomiasteczkowe z gatunku "szwarc, mydło i powidło". Załoga - 1 stary kawaler po pięćdziesiątce, szkła jak denka od butelek, sweter wydziergany sto lat temu przez babcię i włosy układane na słoninie. W czasie miesiąca praktyk robiliśmy wszyscy troje za: sprzątaczy, przewodników, rachmistrzów, magazynierów, konserwatorów, artystów malarzy, ślusarzy, kucharzy małej gastronomii ("Pani Weroniczko, ja wiem, że właśnie kazałem pani posprzątać w piwnicy, ale nie zrobiłaby mi pani kawki?"), poszukiwaczy zaginionej wazy (bo zginęła 30 lat temu i nie wiadomo, gdzie jest), dekoratorów wnętrz, portierów, nocnych stróży (nigdy wcześniej się tak nie bałam, jak zostawiona sama na noc w tej okropnej rupieciarni), hydraulików, elektryków, informatyków, archiwistów i przedstawicieli stu innych profesji. Stan budynku i wyposażenia opłakany, stan zbiorów jeszcze gorszy, księgi inwentarzowe niekompletne, eksponaty nieopisane, ekspozycja stała w większości rozebrana, wielkiej części zbiorów na pierwszy rzut oka brak, depozyty wymieszane ze zbiorami własnymi, wszystko rozpieprzone, uszkodzone i zarośnięte brudem. Niektóre okna myłam przy echu komentarzy, że ktoś już je mył... w 89... nie, jednak 88... I tak cały miesiąc. Gość był wiecznie niezadowolony. Bo my chcemy tylko odpoczywać i nic nie robić, tyko byśmy wcześniej wychodzili. A zasuwaliśmy po 11, 12 godzin na dobę, 60 godzin praktyk mieliśmy wyrobione po tygodniu, a ile nam wpisano w karty? Po 3 godziny pracy dziennie. Najgorsze, że trzeba było do niego odnosić się właśnie tak, jak praktykantka w historii powyżej. O każdą przerwę na skorzystanie z toalety, zjedzenie obiadu lub zwyczajnie umycie rąk po brudnej pracy musiałam warczeć. Wolne w święto ustawowo wolne od pracy? Tylko po soczystej awanturze. Koleżanka skaleczyła się rozbitą gablotą (paskudne, głębokie cięcie przez nadgarstek), do szpitala odprowadziliśmy ją dopiero wtedy, kiedy kumpel podsunął gościowi kułak pod nos i powiedział, że zaraz on też będzie krwawić. Bo to są praktyki i my mamy zapierd*lać, a nie się obijać. I on już nas zna. Gość był zagrożeniem dla zbiorów. Podejrzewam, że za braki co wartościowszych eksponatów odpowiada osobiście. Sama widziałam, jak stłukł filiżankę z serwisu (kompletowałam go przez 2 dni, najpierw szukając skorup, a potem je sklejając) i wywalił ją do śmieci. Przy zwiedzających opowiadał takie bzdury, że aż żal było słuchać. Mylił epoki literackie ze stylami architektonicznymi ("no to jest typowy obraz oświeceniowy"). W sprawozdaniu z praktyk mieliśmy wszyscy wpisane "nieobowiązkowi, chamscy, leniwi, z brakami w podstawowej wiedzy muzealniczej". I dziwicie się, że część praktykantów jest wredna dla, pożal się boże, "opiekunów"?

[historia]
Ocena: 12 (Głosów: 14) | raportuj
7 maja 2012 o 10:30

Kiedyś znalazłam swoje zdjęcie w jednym z katolickich portali typu "duchowe zagrożenia", pod artykułem o "demonicznym oszustwie diabła, wróżbiarstwie". Mail do właściciela strony poszedł, a jakże, ale jednocześnie poszedł pozew. Najłatwiej zarobione 2 tysiące w moim życiu.

[historia]
Ocena: 24 (Głosów: 28) | raportuj
5 maja 2012 o 22:00

Nie rozumiem: podaje się miejsce pracy, podaje stopień naukowy (tytuł to albo inżynier, albo profesor), podaje się informacje dotyczące wyglądu, zaznacza się, że bardzo wyraźnie charakteryzuje on osobę, a potem stosuje się pseudoszantaż w celu niedopuszczenia do podania imienia i nazwiska. Będę bardzo rozpoznawalny, ale niech nikt nie mówi, kim jestem. Naprawdę nie rozumiem, najpierw poharatam sobie przedramiona, a potem zakleję plastrem, żeby nie krwawiło i żeby nikt nie widział. Nie rozumiem jednej jeszcze rzeczy. Co jakiś czas spotykam się z wypowiedziami osób chwalących się dorobkiem naukowym i artystycznym, nie tylko tutaj. To, co je łączy z powyższym fragmentem, to rażąca niechlujność językowa. Dziwię się, że ktoś, kto przygotował dysertację, a wcześniej szereg innych pisemnych wypowiedzi nie wypracował w sobie nawyku czytania tego, co publikuje, sprawdzania pod kątem jasności i precyzji. Stoi mi przed oczami promotorka z etnologii, która bezlitośnie odrzucała całe rozdziały, jeżeli znalazła w nich choć jeden błąd. Mawiała wtedy "chaos w języku to chaos w umyśle, od osób chcących ukończyć studia i nauczać innych oczekuję ładu".

[historia]
Ocena: 0 (Głosów: 0) | raportuj
23 kwietnia 2012 o 9:19

Ma zeznanie babci, że praktyka podrzucania dziecka ciągnie się od długiego czasu.

[historia]
Ocena: 42 (Głosów: 46) | raportuj
23 kwietnia 2012 o 0:20

Skoro obcięła, to znaczy, że miała coś ostrego (nóż, nożyczki, sekator), a to znaczy, że można było przedstawić sprawę sądowi jako napaść z użyciem niebezpiecznego narzędzia. Ciekawe, jak by jej się spodobał miesiąc miodowy zza krat.

[historia]
Ocena: 0 (Głosów: 8) | raportuj
22 kwietnia 2012 o 23:33

Jeżeli dzieciak jest odporny psychicznie, zwyczajnie zabrałabym go na wycieczkę do lasu i wróciła po dwóch-trzech dniach. Masz jak w banku, że do tego czasu rodzice chłopca zawiadomią wszystkie możliwe służby, a dopiero później zaczną się zastanawiać, jakie konsekwencje może mieć porzucenie dziecka.

[historia]
Ocena: 27 (Głosów: 27) | raportuj
21 kwietnia 2012 o 17:22

Czasami mam w torebce rzeczy, których nie chcę pokazywać nikomu innemu. Wtedy choćby ochroniarze prosili na kolanach, będę stać w miejscu i domagać się wezwania policji.

[historia]
Ocena: 19 (Głosów: 21) | raportuj
19 kwietnia 2012 o 9:05

Zaproście ją. Na "ciasto pogodzenia" czy jakąś inną jadalną bzdurę, którą połknie. A wcześniej skombinuj potas, mojego faworyta wśród trucizn. Umrze szybko i w boleściach, a szansa, że zatrucie zostanie wykryte, jest znikoma, jeżeli nie pobierze się krwi i innych płynów do dwóch godzin po śmierci, podwyższony poziom potasu w czasie sekcji zrzuci się na hemolizę.

[historia]
Ocena: 10 (Głosów: 10) | raportuj
17 kwietnia 2012 o 22:16

Na przykład doktor sztuk, specjalność dyrygentura. Swojego czasu miałam z takim zajęcia, przerastało go wszystko, co technologicznie było bardziej zaawansowane od puzonu.

[historia]
Ocena: 4 (Głosów: 6) | raportuj
17 kwietnia 2012 o 20:40

Ja bym raczej weszła w komitywę z jakąkolwiek kanapką doktorka i załatwiła mu przyprawę z talu. Jak się będzie leczyć tak, jak innych, to sczeźnie w boleściach.

[historia]
Ocena: 11 (Głosów: 13) | raportuj
17 kwietnia 2012 o 18:44

Owszem, czytanie ze zrozumieniem. Której części: "w", "większości" czy "wypadków" nie udało się zrozumieć?

[historia]
Ocena: 2 (Głosów: 2) | raportuj
17 kwietnia 2012 o 18:37

Zazwyczaj mój obcas ląduje na stopie delikwenta tak, że - jeżeli nie ma glanów - kości śródstopia pękają z przyjemnym dla ucha chrzęstem.

[historia]
Ocena: 17 (Głosów: 29) | raportuj
17 kwietnia 2012 o 18:24

Za każdym razem, kiedy widzę radę "puść metal, ustaw pełną moc dźwięku i wyjedź" mam wielką ochotę napisać na ostrzu siekiery, jak czują się sąsiedzi katowani podwójną dozą hałasów, a potem porąbać rzeczoną siekierą drzwi do obu siedzib idiotów, zaczynając od tych, którym wydaje się, że od puszczenia ichniego hałasu ten pierwszy zrobi się lżejszy do zniesienia. Zwłaszcza wtedy, kiedy sobie na kilkanaście godzin wyjadą. Zamieszkajcie sobie w bloku, w którym taka wojna na łomot się toczy i słuchajcie przez cały dzień pisków, jazgotów i walenia jakiejś trashowej kapeli. Które słychać w sąsiednich klatkach. Czasami nawet w budynku naprzeciwko. A potem wyskakujcie z takimi genialnymi pomysłami. Akceptowalne, kiedy mieszkania są tylko 2, jak w powyższej historii, ale w większości wypadków cierpią na tym niewinni postronni z budynku/osiedla.

[historia]
Ocena: 3 (Głosów: 3) | raportuj
12 kwietnia 2012 o 21:54

http://piekielni.pl/26408 wiedziałam, że motyw łapówki za skierowanie do urologa gdzieś już się przewinął. edit: dzięki tobie znam teraz przynajmniej jeden przykład mężczyzny, który przeżył coś podobnego do kobiety, którą u ginekologa bez jakiejkolwiek zapowiedzi zaczyna oglądać pięciu praktykantów, na oko z jej rocznika i młodsi.

Zmodyfikowano 1 raz Ostatnia modyfikacja: 12 kwietnia 2012 o 21:55

« poprzednia 1 2 3 4 5 6 7 8 9 1012 13 następna »