Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

kalipso

Użytkownik otrzymał bana za: Zmyślanie historii pod nickami Kalipso, Dysfolid i LucjuszKot.
Ban wygasa: 2112-11-15 16:21:07
Zamieszcza historie od: 25 maja 2011 - 20:29
Ostatnio: 15 listopada 2013 - 18:56
O sobie:

http://www.piekielni.pun.pl/forums.php

  • Historii na głównej: 0 z 98
  • Punktów za historie: 66185
  • Komentarzy: 945
  • Punktów za komentarze: 10817
 
zarchiwizowany

#33311

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Wesele znajomego.
Po latach samotności i pracy na kontraktach, postanowił się wreszcie ożenić. Przywiózł sobie prześliczną, wpatrzoną w niego jak w tęczę dziewczynę, z południa Europy.
Jak ją pierwszy raz zobaczyłam, nadałam jej w myślach własne imię - Orchidea, tak delikatna i piękna jest jej uroda.

Wesele było w domu młodego, w rodzinnej wsi.
Ze strony dziewczyny tylko rodzice.
Gości zaproszono dużo, bo rodzina młodego liczna, do tego koledzy z pracy, przyjaciele. Między nimi koleżanka zza płotu, znajoma z dzieciństwa.

Ta właśnie, w trakcie wesela zapragnęła porozmawiać na osobności z panną młodą. Pod pozorem dodatkowych życzeń oddaliły się obie wśród uśmiechów i uścisków do ogrodu, gdzie brutalnie zaatakowała pannę młodą.
- Ty ku..o, ty znajdo, ty szmato! Jak to zrobiłaś?! Ja kocham go całe życie, a ty mi go zabrałaś...
Rzuciła się niespodziewanie z pięściami i z pazurami.
Na krzyki goście pognali na pomoc. Kilku chłopa nie dawało rady odciągnąć furiatki, polała się krew. Wezwano pogotowie do obu pań.
Piękna Orchidea ze szramami na twarzy i licznymi stłuczeniami wylądowała w szpitalu.

Przyjaciel w szoku. Znał sąsiadkę od pieluch, nigdy mu do głowy nie przyszło, że ta coś do niego czuje ani, że może być niebezpieczna.

Skomentuj (44) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1186 (1282)
zarchiwizowany

#32771

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Tyle się mówi o wyzysku pracowników i przekrętach w dużych sklepach.
Ja, pracowałam kiedyś w osiedlowym sklepiku i było równie piekielnie.

1) Uwaga kontrola...
Nie wiem jaką mieli moi szefowie wtyczkę w Sanepidzie, ale zawsze wiedzieli z dwudniowym wyprzedzeniem, że szykuje się kontrola. Zarządzali wtedy generalne porządki i przeglądy lodówki. Stare śmietany, spuchnięte serki i inne takie smaczności szły do specjalnego kosza i do piwnicy (na chwilowe przechowanie), na zapleczu znikał ufajdany ręcznik a pojawiał się czysty, szef chował popielniczkę i sprzątał pety z kanciapy.
Tu muszę wyjaśnić, że kanciapa ta nie była nijak zamykana, więc jak sobie puszczał dymka to leciało na chleb i bułeczki, że o owocach i warzywach nie wspomnę (te przynajmniej z założenia klienci powinni umyć przed zjedzeniem).

2) Co oczy nie widzą...
Kiedyś przywieźli dużą ilość hiszpańskich truskawek w bardzo okazyjnej cenie. Już na drugi dzień rano widać było tą okazyjność - w koszyczkach pojawiła się piękna bujna pleśń.
Kiedy chciałam to wyrzucić dostałam orzchan i polecenie przebrania tego "z grubsza"
- Nie marudź i do roboty. Nigdy nie słyszałaś o penicylinie?
Co ja się nagimnastykowałam, żeby nie kupiły tego matki dzieciom z osiedlowej podstawówki...

3) Czystość to podstawa...
Przez cały rok użerałam się o zakup środków czystości.Brak mydła, brak papieru, połamana miotła itp. Na początku nieświadoma skąpstwa w tej dziedzinie, z myślą, że tylko wszystko się skończyło, przyniosłam z domu płyn do naczyń, mleczko do czyszczenia i papierowe ręczniki. Wobec takiego bogactwa przystąpiono do generalnych porządków. Koleżanki z pracy pukały się w czoło, że dałam się tak wkręcić. Zużyto wszystko do ostatniej kropelki wielokrotnie płucząc korek od płynu. Puki był choć ślad pianki...
Od tego czasu nosiłam w torbie własny czysty ręcznik i mydło nie licząc już na nic. Szef przyłapany na używaniu jednego i drugiego tylko wzruszył ramionami.

4) Kochane pieniążki...
Ile by nie było utargu zawsze "kicha" i mało i na pewno leżało się na zapleczu a nie pracowało. Normą było podawanie wielu produktów poza kasą z poleceniem: "weź nie nabijaj tak wszystkiego, szkoda taśmy, znajomym z osiedla nie musisz", z równoczesnym gadaniem , że wszyscy pracownicy na sklepie kradną a na zaplecze wychodzą wyżerać lub chować pieniądze w bieliznę. O ile wiem remanentu nie było tam od lat mimo, że prowadzący bracia sami sobie nie ufają za grosz.

Czemu to wszystko piszę właśnie dziś?
Przechodząc koło sklepiku zobaczyłam przez szybę nową sprzedawczynie. To moja znajoma. Ogarnął mnie strach o nią i żal co ją tam spotka.
Moi byli szefowie mają odpowiednią opinię w okolicy. Musi mieć dziewczyna bardzo trudną sytuację, że zaczęła pracę właśnie tam:(

piekielny sklepik

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 185 (221)
zarchiwizowany

#31820

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Stoję w kolejce, na poczcie.
Przede mną kilka osób, między innymi dziewczyna z około 4-5 letnim chłopczykiem.
Dzieciak nie potrafi ustać minuty w miejscu. To, że biega to drobiazg, ale do tego wydaje dźwięk pracującej kosiarki, warcząc i "jeżdżąc" małym autkiem po wszystkich blatach, stołach, parapetach, zrzuca przy tym ze świstem wszystko co tam napotka, blankiety, ulotki...

Zmiana zajęcia.
Teraz biega pełnym gazem wbijając się w kolejkę co chwilę w innym miejscu, żeby przedostać się na drugą stronę. Ludzie zaprawieni "z byka" odsuwają mu się z drogi, jak zdążą. Dźwięk kosiarki, przechodzi z warczenia w wycie i piski wysokiej częstotliwości...

- Może pani uspokoić dziecko? - Odzywam się jako jedyna, mimo, że wszyscy już coś burczą pod nosem, lub ostentacyjnie zaciskają usta.
- Dziecko musi się wybiegać, bo potem w domu rozrabia. - Odpowiada z wyższością dziewczyna.
- To może niech biega na boisku lub podwórku?
- On biega tam gdzie chce, robi to co chce i nie będę na niego krzyczeć, bo pani tak się podoba.

Dziewczyna podaje dziecku batona. Nie jest to chyba dobry pomysł, bo jest gorąco i baton wyraźnie zmienia konsystencję. Mały bierze słodycz w obie ręce i już jest cały upitolony czekoladą. Rozgląda się, w co by się tu wytrzeć. Startuje do kogoś z kolejki, ten cofa się gwałtownie więc wyciera się o stół i ławkę gdzie ludzie wypełniają dokumenty, zostawiając długą brunatną smugę.
Szukam w torebce chusteczek.
Nie zdążyłam.

Jakiś pan z kolejki za mną nie wytrzymał i odciąga dzieciaka za łokieć, w kierunku mamuśki.
- Pani syn brudzi wszystko czego się dotknie, niech mu pani wytrze ręce.
- Ani mi się śni. - Paniusia na to. - Brudne dziecko to szczęśliwe dziecko!

W tym momencie "brudne i szczęśliwe dziecko" przesuwa obiema rękami z góry na dół po spodniach opiekunki, wycierając dokładnie czekoladę z paluszków.
Wybuch jaki nastąpił, spowodował nerwowe drgnięcie wszystkich obecnych na poczcie.

- Ty durny gówniarzu! Coś ty zrobił?! - Wrzasnęła nagle oburzona pani i uderzyła syna po rękach - Ty gnojku! Zobacz jak ja teraz wyglądam?! - I chlast małego po głowie, prawie po twarzy. - Ty szczeniaku! - Chlast, chlast, chlast...

Wystartowałam, żeby odciągnąć drące się dziecko, ale ubiegła mnie jakaś pani. Chłopczyk wrzeszczy na całe gardło, na gołych nogach, rękach, szyi czerwienieją ślady razów. Matka macha łapami na każdego kto się zbliża. Piekło na kółkach. Wyleciała pani zza szybki, wyszła kierowniczka. Panią uspakajają w jednym kącie, chłopaczka w drugim.

Poczułam się strasznie głupio i wyszłam z poczty.
Widząc i słysząc popisy małego, zaprawiona z główki w czułe miejsce, sama miałam ochotę go potelepać z lekka za szmaty, albo jakoś uciszyć, przywiązać do ławki czy coś w tym rodzaju, bo cholernie działał mi na nerwy, ale po tym co zobaczyłam...
Gdyby nie interwencja ludzi z kolejki kobieta chyba by go zatłukła. A może to właśnie nasze zwracanie uwagi ją sprowokowało?

I tak źle i niedobrze

Skomentuj (24) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 681 (759)
zarchiwizowany

#31343

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Mam kolegę, który w pewnym mieście na wschodzie kraju, zarządza ruchem kolejowym na danym odcinku, z dworcem włącznie. Człowiek niezwykle sympatyczny, ale czasem, mimo wieku 40stu kilku lat przychodzą mu do głowy szczeniackie pomysły.

Kiedyś na nocną zmianę przyszedł koleś w stanie wskazującym i został na tym złapany. Oczywiście nie poczuwał się zupełnie do winy, bo co tam kilka piwek, ale za to zaczął wśród kolegów szukać kapusia, który się ośmielił tak niesłusznie na niego donieść! ( Nic to, że miał zawiadywać ruchliwym węzłem - głównie towarowym, ledwo trzymając się na nogach, przecież Polak potrafi i dałby radę, gdyby nie jakaś szuja...)

Z przyczyn nieznanych wytypował mojego kolegę i zaczął go wyzywać
- Co? Konfidencie pier...ny?! - kolega zagotował się wewnętrznie i nie zamierzał darować zniewagi.

Poczekał, aż sprawa przyschnie trochę i będą mieli tą samą zmianę. Poczęstował oskarżyciela kawką, potem herbatką z wkładką, "gubiąc" kluczyk do służbowej toalety. Poczęstowany biegał więc na tory w ustronne miejsce. Za którymś razem ustawił się za składem towarowym, dokładnie na przeciw peronu pełnego oczekujących pasażerów...
- Skład B22 z toru 6 na 6a - padła wówczas przykładowa komenda, potem potwierdzenie i skład ruszył odsłaniając delikwenta szerokiej widowni. Facio kapnął się dopiero, jak dotarł do niego gromki śmiech zgromadzonych ludzi. Porwał się wtedy z kucaka i z portkami w garści ruszył przed siebie, w dzikich hopach, jak na wyścigach w workach, w stronę budynku nastawni.

Wiem, zemsta to takie niskie i niegodne uczucie, ale ile daje czasem radochy i satysfakcji;)

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 244 (282)
zarchiwizowany

#31239

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Są na świecie rzeczy, które wydaja się nam oczywiste.
Ostatnio na większym spędzie znajomych (imieniny jednego z nich), dyskusja toczyła się na temat żywności i jej pochodzenia.
Jedna dziewczyna, dopytywała się czym właściwie jest kawior i dlaczego zajeżdża rybą. Ktoś inny chciał wiedzieć co to są kalmary i jak się je je.
Wszyscy pytali i wszyscy odpowiadali na raz, aż padło pytanie wieczoru

- Czemu się mówi, że mleko jest od krowy? Do czego właściwie jest ta krowa?
Przecież mleko jest z trawy.

Zapadła cisza i wszyscy zaczęli spoglądać po sobie z głupimi minami.
Najpierw myślałam, że gościu się wygłupia, ale nie, on pytał poważnie!
Tłumaczyłam więc naprowadzając, że jałówka, że cielaczek, ale dalej patrzył na mnie jak na kosmitkę, przy chichocie reszty towarzystwa, więc wytłumaczyłam dosadnie.

- Co tu mam?
- Cycki, znaczy się piersi...
- Jak myślisz, kiedy poleci z nich mleko?
- Jak urodzisz dziecko?
- No właśnie. Krowa tez tak ma.

:-/

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 146 (232)
zarchiwizowany

#31065

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Zasłyszane w kolejce.
Stoją przede mną dwie młode mamusie, jedna z wózkiem i pociechą w nim śpiącą.
Rozmawiają o jakimś zasiłku na dziecko i jego skandalicznie niskiej kwocie.
- Co to jest? - zagaduje pierwsza - to gówno nie pieniądze są!
- No dokładnie, na nic nie starcza - dodaje druga - pieluchy i te sprawy...
- U mnie to idzie dużo na mleko. Ty wiesz ile on żre?! - wskazuje z wyrzutem na swoją pociechę mama nr.1 - Żre, sra w pampersy a na opłaty, kosmetyki czy gdzie wyjść to już zupełnie nie starcza.

Nie mam pojęcia o jaki zasiłek na dziecko chodziło, ale z samej nazwy miał chyba być na dziecko a nie na przeżycie całej rodziny, jako jedyny dochód.
Panie odchodząc, komentowały jeszcze postawę miejscowego księdza, porównując go do męskiego organu kopulacyjnego, za to, że nie chce ochrzcić bo ślubu nie mają...

mamuśki

Skomentuj (28) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 87 (223)
zarchiwizowany

#30023

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Za żywopłotem na działce, od strony drogi dla rowerów mam pas zieleni, trawy po prostu. Regularnie go koszę, czasem sama, czasem "za pomocą" sąsiada. ;)
Taki prikaz zarządu działkowiczów.

Właśnie maszeruję z grabiami uprzątnąć teren, kiedy słyszę, jak pani mówi milusim, pieszczotliwym głosikiem do pieska (bokser, ze 30 kilo żywej wagi).
- Biedny Neruś, trawkę skosili. Mój malutki, jak ty teraz kupkę zrobisz? No jak? Lubi Neruś w trawkę, prawda? Biedny pieseczek. Niedobrzy ludzie, skosili Nerusiowi a on tak lubi w trawkę. Pańcia nakrzyczy na tych niedobrych ludzi, powie ty ty niedobry, co tak robią Nerusiowi...
I tak nawija jak nakręcona.
Wychodzę z tymi grabiami.
- Pani wybaczy, ale dla wygody i radości Nerusia mam nie kosić, żeby Neruś miał gdzie srać?!
- Mój Neruś nie SRA! On robi kupkę. - Pani na to z wielkim fochem.
- To może raczy pani tą kupkę zabrać ze sobą?
Pani popukała się w czoło, zwinęła smycz i pomaszerowała z Nerusiem, tłumacząc mu jaką chamką okazała się pani z działki.

A straszny, okropny potwor, czyli ja, po każdym grabieniu musi myć narzędzia, bo w kupce całe.

piesio

Skomentuj (32) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 736 (782)
zarchiwizowany

#29479

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Jest w moim mieście taki jeden zakazany parking.
Wszędzie z niego blisko, ale miejsce straszne, brudne i dziurawe,na tyłach odrapanego blokowiska, do tego płatne 2zł za godzinę. Ale co robić, gdzieś zatrzymać się trzeba a dookoła same zakazy i straż miejska lata jak wściekła.

Wysiadamy z koleżanką z jej samochodu a przy drzwiach kierowcy stoi łepek z brudną szmatą.
- Myjemy autko?
Błoto wszędzie, czarne kałuże pod kołami, pada śnieg z deszczem. Nie ma sensu myć, do tego szmata i woda do mycia brudniejsze niż auto...
- Nie, dziękuję - koleżanka grzecznie odpowiada.
Chłopak już zły a zza innego samochodu wygląda kilku kumpli.
- Może jednak myjemy? - Uśmiech trochę złośliwy, splunął na ziemię - Opłaci się pani.
- Nie, nie myjemy, w taką pogodę nie ma sensu. Koleżanka zamyka samochód i odchodzimy.
Uwinęłyśmy się w urzędzie w pół godziny. Wracamy.
Auto stoi gdzie stało, na oko wszystko gra. Dopiero pod domem zobaczyłyśmy wielką rysę na całej długości samochodu.

Wróciłyśmy porozmawiać z parkingowym, ale on oczywiście nic nie widział ani nie słyszał.

parking strzeżony

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 650 (702)
zarchiwizowany

#29412

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Ktoś gwałtownie zapukał do drzwi, otwieram.
Na korytarzu stoi facet niepierwszej świeżości i uderza do mnie takim tekstem
- Bry, pani ojciec prosił, żeby pani szybko dała dwie dychy, bo gumę złapał i.. i ten tego i potrzebuje.
Pana widzę na oczy pierwszy raz w życiu, nawija nawet dość przekonująco, wygląda na zatroskanego, spieszy mu się wyraźnie w tej posłudze.
Wtopa polega jednak na tym, że mój ojciec nie żyje od 6 lat, a do tego znać go nie mógł, bo tu był może ze dwa razy w życiu. :)

- A po kwiaty na grób pana nie przysłał, prędzej by się przydały.
- Czemu? - Pan drapie się po szczecinie na pyszczku.
- Bo chłopina nie żyje od 6 lat.
Pan momentalnie zmienia taktykę.
Wali się z plaskacza w niskie czółko aż echo idzie.
- Co ja pieprzę, szanownej pani, co ja kurna pieprze! To pani mąż kazał dać tą dychę...
Spoglądam na pana z nieukrywana ironią i coraz szerszym uśmiechem.
- Cholera, znowu nie trafiłem? - Pan teraz już w desperacji czochra bujny kłak na głowie. - To może za moją fatygę dołoży się szanowna pani do winka?

Podła jestem, wiem, ale się nie dołożyłam.

aktor podwórkowy

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1101 (1129)
zarchiwizowany

#29745

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
W związku z nadejściem wiosny zaczął się dla mnie i wielu innych posiadaczy sezon na działce.
Poszłam więc zrobić porządki i przy okazji skontrolować jak po zeszłorocznym katakliźmie odrasta mój żywopłot.

Kataklizm ma na imię Grześ i niech go piorun strzeli, jeśli w tym roku zarobi u mnie chociaż złotówkę.

Jestem osobą mało towarzyską, dlatego dookoła działki mam gęsty żywopłot. Gdyby przewidywał to regulamin działkowców, wykopałabym głęboką fosę, żeby ostatecznie rodzaj ludzki trzymać od mojej ostoi spokoju z daleka. Jednak żywa zasłona od świata rozrosła się w ogromne krzaczory, których sama nie dawałam rady okiełznać.
Grześ zaoferował się sam, że za opłatą doprowadzi moją graniczną roślinność do właściwego stanu.
Polecenie brzmiało : 20cm ponad siatkę, wyrównać od ścieżki rowerowej, zostawić wewnątrz w stanie nienaruszonym. Jasne? Mało skomplikowane? Nie dla Grzesia.
Zaopatrzony w narzędzia, rękawice, klucze i coś do picia pomaszerował.

Spodziewałam się go po 3-4 godzinach. Nie wraca. Po 6ciu poszłam go szukać.
Już schodząc ze wzniesienia ujrzałam widok, od którego ciśnienie mi skoczyło, a im byłam bliżej chęć mordu przysłaniała mi świat!
Żywopłot wyglądał jak poligon zryty pociskami, porzępolony niemiłosiernie. Miejscami sterczał pół metra nad płot, miejscami się za nim chował, ale to jeszcze nic. Przy samym płocie w wyciętej do samej siatki dziurze stał Grześ, kontemplując swoje dzieło i drapiąc się po łepetynie... Próbował załatać wyszarpaną dziurę obciętymi gałęziami, które już przywiędły od upału, wtykając to tu , to tam po patyku...
Na mój widok po drugiej stronie siatki, wzdrygnął się nerwowo.
- O, już jesteś? Fajnie, ten tego, ja już jakby kończę.

Dostałam istnego szału! Wpadłam na działkę jak rozpędzona lokomotywa i rzuciłam się na niego. Nie wiem, kto mnie jeszcze słuchał, ale do druku to się nie nadawało zupełnie. Na koniec zapowiedziałam, że teraz go tam zabiję, zakopię i udepczę i że będzie to z korzyścią dla społeczeństwa!

Przez dwa dni z pomocą kumpla równał krzaki pod sznurek, jak z resztą miał zrobić od początku. Do dziś jak mnie widzi, to przechodzi na druga stronę ulicy, rozpowiedział, że jestem czepialską cholerą, a żywopłot odrasta.

Jak już zarośnie zupełnie ogłoszę, że ma być taki dziki, bo prowadzę jedyny w Europie rezerwat Hefalumpów i nie ma ciachania, bo szlachetne zwierzęta muszą mieć cień i spokój.

ogrodnik

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 217 (263)