Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Bryanka

Zamieszcza historie od: 18 maja 2011 - 15:50
Ostatnio: 22 kwietnia 2024 - 14:53
O sobie:

Siedzę w UK. Trenuję konie i ludzi..

  • Historii na głównej: 35 z 53
  • Punktów za historie: 12619
  • Komentarzy: 4882
  • Punktów za komentarze: 42062
 
zarchiwizowany

#46788

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Tytułem wstępu
Mam córkę - już nastolatkę, która do końca nie jest zdrowa (ma pewne problemy sercowe i inne) ale w zasadzie funkcjonuje normalne.
"Dzięki" lekarzom, którzy zalecali aby dziecko maksymalnie chronić przed wszystkim - zmarznięciem, przegrzaniem, wysiłkiem, ruszaniem się, oddychaniem itd. jak była mała to sporo życia spędzała w szpitalach - lekkie przeziębienie potrafiło w 3 dni skończyć się zapaleniem płuc :( .
Dopiero jak miała 5 lat trafiliśmy do genialnej lekarki-pediatry, która zaleciała nam w trybie pilnym wyciągnięcie małej "spod klosza". I to było to :) - zero kichania nawet po kąpieli w Bałtyku przy temperaturze powietrza 15 stopni (wody nie sprawdzałem - spacerowałem po plaży w zimowej kurtce).

A teraz właściwa sytuacja w naszej kochaaaanej Piekielnej oświacie:

Córka poszła do szkoły, w I klasie zaczęła uprawiać sport na świeżym powietrzu - (w jej możliwościach zdrowotnych). Zaczęła odnosić sukcesy i jak każde dziecko dumna ze świetnego miejsca szła pochwalić się w szkole.
Gdy chwaliła się trofeum za II miejsce w regionie (3 województwa!) usłyszała tylko od Piekielnej Nauczycielki - "To po co jeździsz na te zawody jeśli nie wygrywasz?"...
Aż ciężko to skomentować.
Zresztą nauczycielka zaczęła jawnie tępić - wytykając publicznie wszystkie rzeczywiste i urojone niedociągnięcia, błędy, czy niezręczności.

Oczywiście na tym się nie skończyło - sprawa sportu wylądowała na dywaniku u dyrektora. Córka miała sporo opuszczonych dni z powodu zawodów, czy zgrupowań kadry - oczywiście wszystko usprawiedliwione przez klub i związek sportowy. Ale to, dla Piekielnego Dyrektora nie było żadnym wytłumaczeniem. "Obowiązek szkolny polega na tym, że dziecko nie może mieć TYLE godzin opuszczonych w roku szkolnym! To niepoważne! To zostało już zgłoszone do kuratorium!..."
Oczywiście Młoda nie miała żadnych zaległości - plasowała się w górnej części osiągnięć klasowych, a wszystkie zaległości były odrabiane, ale dla Piekielnego Dyrektora nie miało to znaczenia. Pytanie "Czy lepiej by było, gdyby tyle godzin maiła opuszczone z powodu choroby?" zbył milczeniem.

W końcu po II klasie przenieśliśmy Córkę do innej szkoły - a ponieważ również wyprowadziliśmy się z tamtego rejonu więc było łatwiej. W nowej szkole jest akceptowana i panuje spokojniejsza oraz normalna atmosfera.

Ale zadra pozostała

szkoła nauczyciele sport

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 147 (233)

#46756

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Z pewnych przyczyn, musiałam wyprowadzić się od rodziców i zamieszkać z rodziną, bardzo bliską, co ważne. On [O]i żona[Z], przed trzydziestką, oboje piekielni. On pracuje w dużej firmie, zarabia sporo, ona siedzi w domu i nie robi nic. Rodzice płacą im co miesiąc X00 zł, za mój osobny pokój, rachunki i jedzenie. Niestety nie mam możliwości zmiany mieszkania, nie mam do kogo się wynieść, więc wszystko muszę cierpliwie znosić.

Gdy tylko się wprowadziłam usłyszałam pewne zasady:

1. Mycie.

[Z] Nie będziesz kąpać się codziennie.
Ja wielkie WTF, bo przepraszam bardzo ale chociaż 5-minutowy prysznic wieczorem to moim zdaniem rzecz normalna, nie muszę tłumaczyć dlaczego.
[Ja] No ja będę brała chociaż szybki prysznic.
[Z] No tak, zapomniałam że ty jesteś taka czyścioszka jeb***a.
[Ja] No sorry, ale człowiek się poci i w ogóle...
[Z] No i co z tego? Są dezodoranty, wystarczy że się wypryskasz i pachniesz. Ja tak robię. Nie mówię latem, ale teraz zimą po co się codziennie kąpać, wystarczy raz na tydzień. Chyba, że mam okres to sobie ci**ę podmyję.
[Ja] A co z praniem?
[Z] No ja wiem, że ty się codziennie przebierasz i bluzki od razu do kosza wkładasz... a to przecież można kilka dni nosić pod rząd tę samą bluzkę, jak nie ma plam to nawet dwa tygodnie...

Powiedziałam, że oni mogą robić co chcą, ja prysznic będę brała codziennie skoro płacę za rachunki. Swoją drogą mówi to kobieta, która bez makijażu na klatkę schodową nie wyjdzie, ubiera się w modnych i drogich sklepach, dużo kasy wydaje na biżuterię, dodatki i perfumy.

2. Sprzątanie.

Może jestem dziwna, staroświecka, zacofana itp., ale moim zdaniem kobieta, która cały dzień spędza w domu bo nie pracuje, powinna utrzymywać w domu porządek, prawda? Nie. Sprzątam ja i On. Oczywiście to mi przypada sprzątanie kuchni po świętach, sylwestrze i większym gotowaniu (rzeczy, których nie jadłam). Ona nie robi nic, co gorsza jest straszną bałaganiarą, a o wszystko obwinia nas.

Ja sprzątam większość, jedno z nich pomyje raz w tygodniu lub pozamiata. Z wysoką gorączką musiałam w weekend rano posprzątać klatkę schodową (mieszkają w bloku). Dobrze rozumiem zasady podziału obowiązków?
Kiedyś wszyscy upominali mnie o noszenie kapci, teraz sama je zakładam by nie pobrudzić sobie skarpetek, bo Żona nie raczy pozamiatać.

3. Jedzenie.

Teoretycznie rodzice płacą także za jedzenie. Czemu teoretycznie? Zjadłam tam w ciągu kilku miesięcy 4 obiady. Kilka razy inna osoba z rodziny (nazwijmy ją Basia) zaprosiła mnie do siebie na obiad bo gotuje o niebo lepiej, a jedna porcja nie robi jej różnicy. Od tego czasu On i Zona tak się przyzwyczaili, że już nawet nie pytają mnie czy chcę zjeść z nimi. Nawet jeśli wiedzą, że tego dnia do Basi nie idę. A ja zaczęłam jadać tam regularnie.

Potrafią przy mnie jeść obiad i nie spytać czy chcę porcję. Dobra, może myślą że jednak do Basi pójdę? Lub nie jestem głodna?
Potrafią także zamówić pizzę i jeść ją na moich oczach, nie pytając czy chcę kawałek. Tak samo ze słodyczami i przekąskami. Ale gdy On (łasuch) zobaczy w moim pokoju coś słodkiego to częstuje się bez wahania, nawet gdy mówię mu wprost, że ma tego nie robić.

W lodówce mam swoją własną półkę i nawet herbatę mam oddzielną. Przypominam, że płacę za jedzenie, ale nawet masła nie używam ich. Działa to w drugą stronę - moje jogurty znikają. Nie muszą się bać, że coś im zabiorę, ponieważ ani on, ani ona nie uznają terminów ważności. Gdy otwiera się lodówkę to zapach powala na ziemię, a na produktach tworzy się nowa forma życia.

4. Święta.

Może nie jestem zbyt religijna, ale lubię atmosferę świąt i kolację w gronie rodziny. Dodatkowo były to pierwsze święta spędzone bez rodziców, co było trudne ponieważ bardzo za nimi tęskniłam. Zaznaczę tutaj, że w święta nie lubię się obżerać.
Wpada raz do mnie On do pokoju i mówi:
[O] Co będziesz jadła na święta?
[J] Pewnie tylko trochę X i kawałek Y.
[O] To jedziesz z nami na zakupy przedświąteczne, trzeba kupić kilka rzeczy.
[ja] Jasne.
[O] Dołożysz się do zakupów, nie?
[Ja] Co?? Przecież dostajesz X00 zł na jedzenie, a ja u was i tak nie jem, więc...
[O] Nie wkur***j mnie! Chcesz żreć to daj!
[Ja] To ja nie będę jadła. Kupię sobie coś.

On wyszedł, a ja się rozryczałam, bo wszystkiego się spodziewałam, ale nie czegoś takiego. W końcu to rodzina, a ja nie zarabiam, bo wciąż się uczę.

W Wigilię przy stole warknął do mnie:
- Jedz, nawet jeśli nie zapłaciłaś...

Zjedliśmy, czas na prezenty. Ona dostała biżuterię za kilkaset złotych, on prezent o trochę mniejszej wartości. Pomyślałam, że skoro rodzina to kupię im coś i miałam w pokoju dwie czekolady (na nic więcej mnie nie stać, skoro sama kupuję jedzenie). Ona obdarowana, on obdarowany patrzą na mnie oboje i mówią:
- Ooooj jacy my okropni, he he he. Nic Zakrenconej nie kupiliśmy, jesteśmy tacy źli, he he he.
Tak przykro nie zrobiło mi się nigdy. Tym bardziej, że wcześniej pytali czy ja mam coś dla nich, bo oni mi coś kupią. Było mi głupio, że mam dla nich tylko po czekoladzie, ale w końcu nie dałam im nawet tego.

Dla kogoś mało piekielnie? On to mój starszy brat. Nie kuzyn, nie wujek, nie obca osoba. Brat.

współlokarorzy rodzina

Skomentuj (70) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1507 (1697)
zarchiwizowany

#46392

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Kilka miesięcy temu zadzwonił telefon:
Ja: Słucham?
Pracodawca: Witam, czy jest Pani nadal zainteresowana ofertą pracy w Hotelu Pieklisko za Piekiełkiem?
Ja: Tak, oczywiście.
Pracodawca: Chciałbym zaprosić Panią na rozmowę kwalifikacyjną, jutro na godzinę 12. Pasuje Pani?
Ja: Tak, tylko, że ja przyjadę rowerem.
Pracodawca: Nie ma problemu.
Do przejechania miałam 15 kilometrów w jedną stronę. Jechałam drogą rowerową, więc się nawet za bardzo nie zmęczyłam i dużo czasu mi to nie zajęło. Wchodzę do hotelu, recepcjonistka wskazuje mi restaurację, gdzie odbędzie się rozmowa. Wchodzę do niej i widzę eleganckiego pana w garniturze oraz panią, która również była dobrze ubrana. Nie miałam zielonego pojęcia o jakie stanowisko chodzi. W trakcie rozmowy wyszło, że ma to być praca jako pokojówka. Dla mnie super, lubię sprzątać. Tylko pan ze mną rozmawiał, a pani siedziała z dość ponurą miną. W końcu padło pytanie:
Pan: A jak się Pani dostała do nas?
Ja: Rowerem…
Wielkie zdziwienie na ich twarzach, a po chwili wybuch śmiechu…
Pan: Hahaha, ja myślałem, że Pani zartuje z tym rowerem! Pani naprawdę tu przyjechała rowerem?! Haha…
Ja: No tak…tak jak mówiłam przez telefon…
Pan: No to się Pani chociaż dla zdrowia przejechała, no bo nie możemy Pani zatrudnić, skoro przyjechała Pani rowerem!
Ja: Tak, na pewno mi to wyjdzie na zdrowie…(ciągle w szoku).
Najlepsza była Pani (powiedziane raczej ponurym i poważnym tonem):
No tak, no bez samochodu to Pani pracy nigdzie nie znajdzie!

Aha…Teraz się z tego śmieję, ale wtedy byłam w niezłym szoku.

Rozmowa kwalifikacyjna

Skomentuj (34) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 206 (312)

#46363

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Szkoła podstawowa, stołówka.
Rzecz działa się ponad dziesięć lat temu, ale obawiam się, że problem może być wciąż w wielu miejscach aktualny.

W stołówce obowiązywała oczywiście samoobsługa. Starsze dzieci sobie radziły, ale najmłodsze miewały kłopoty z doniesieniem gorącego obiadu w całości do stolika, a na pomoc personelu czy nauczycieli nie było co liczyć. Dlatego czasem jakiś rodzic czy dziadek wpadał doglądnąć swojego malucha, pomagając przy okazji innym dzieciom.
Przebywanie w tym miejscu owocowało często nieprzyjemnymi obserwacjami.
Nieuprzejmość i opryskliwość kucharek, popędzanie, wielka łaska przy uzupełnianiu czystych sztućców lub kubków z kompotem, nawet wydawanie obiadów z petem w zębach (zauważył i opieprzył na miejscu mąż znajomej, a on fantastą nie jest) jakoś do czasu uchodziło.

Nie wytrzymała moja mama.
Nie bywała tam za często, jednak zawsze z oburzeniem komentowała dysproporcję między ładnie zastawionym stołem nauczycieli, z obrusem, osobnymi sztućcami i talerzami, a gołymi, odrapanymi i chwiejącymi się stołami dla dzieci.

Tego dnia miarka się przebrała: dla dzieci były tłuste kubki z kompotem, resztki ziemniaków w stojaku ze "świeżo umytymi" widelcami, spojrzenia spode łba przy zwróceniu uwagi, a w końcu wystawienie tych samych sztućców (zostały tylko przepłukane, ziemniaki tylko wpadły głębiej). Mama się wściekła, podeszła do pustego stolika nauczycielskiego, wzięła stamtąd czyściutkie nowiutkie widelce i odprowadzana oburzonymi spojrzeniami zaniosła je dzieciakom.
Po powrocie do domu chodziła po pokoju zła jak osa, w końcu złapała za telefon i zadzwoniła do dyrektora. Opisała sytuację, zagroziła sanepidem i zażądała interwencji.

Sprawa została załatwiona szybko i sprawnie, a jakże:
Na drugi dzień rodziców przywitała wielka kartka na drzwiach stołówki: "RODZICOM I OPIEKUNOM WSTĘP WZBRONIONY".

szkoła

Skomentuj (39) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1152 (1214)

#46364

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Wielu z Was nie uzna tego za piekielne, ba, zapewne zgarnę tyle minusów, że aż mnie zaboli - ale mnie zjawisko, które opiszę, doprowadza do szewskiej pasji na przemian z odruchami wymiotnymi.

Czytam wiele forów i stron internetowych, gdzie dopuszcza się komentowanie czy zamieszczanie własnych tekstów. Robię korekty również na portalach internetowych, gdzie piszą często osoby bez wykształcenia w tym kierunku. Dodatkowo wychodzę z domu, spotykam się z ludźmi i słucham rozmów. Doszłam też niedawno do wniosku, że Polacy nie potrafią normalnie wypowiadać się na temat... dzieci.

Jeśli gdziekolwiek, w tekście czy rozmowie, pojawi się temat niemowlęcia - zaczyna się gehenna zdrobnień. Dla wielu ludzi nie istnieje "dziecko" czy "niemowlę". Są dzieciątka, dzieciaczki, dzidzie, bobaski, maleństwa, maluszki, dziubdziusie, bobo, niemowlaczki... I te młode istoty zazwyczaj nie mają normalnych imion. Są Anusiami, Juleczkami, Madziusiami, Jasieczkami czy moje ostatnio ulubione - Bartłomiejkami.

Dzieci te nie posiadają również normalnych części ciała ani wyposażenia pokoju. Mają serduszka - nigdy serca, paluszki - nigdy palce, żołądeczki, główki, włoski, szczoteczki, skarpeteczki, dywaniczki, szafeczki, buteleczki, talerzyczki, zabaweczki, foteliczki... Z tendencją, niestety, do zmieniania tego nawet w skarpetunie czy fotelunie, itp. Jest to nagminne, nawet w tekstach przysyłanych do zamieszczenia na portalu informacyjnym. Autorom czasem ciężko zrozumieć, że nie przejdzie tekst w stylu "A najpiękniejsze skarpetunie dla bobasków robiła pani Hania skądś tam".

Kiedy dziecko jest już nieco większe i można z nim rozmawiać, to wszędzie słychać "A cio telaz moja kluszynka kochana źje na obiadek?". Kiedy niedawno chwilę zakręciłam się obok czteroletniej kuzynki Lubego i mówiłam do niej normalnie, zostałam wręcz ofuknięta, że dziecko straszę i że tak nie wolno, bo nie zrozumie.

Powoli unikam wszelkich miejsc, gdzie pojawia się cokolwiek z dziećmi związanego, bo natężenie powyższych infantylnych zwrotów przekroczyło już dawno masę krytyczną. I wnoszę tu mały apel o opamiętanie się ;)

Skomentuj (129) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 983 (1613)
zarchiwizowany

#46344

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Właśnie wróciłam ze szpitala po piątkowym spotkaniu z idiotą, ale po kolei.

Pojechałam z moją sunią do weterynarza na kontrolę po zapaleniu ucha. Humor Mini nie najlepszy,lekki wnerw na cały świat,w tym na mnie że ją wzięłam do miejsca zła.

Po wizycie wracam do firmy. Muszę powiedzieć że sunia lat 8 rasy bulterier. Mini cały czas jeździ w bagażniku,tak nauczona od początku. Kaganiec na pysku, smycz w rękę i hop na parking. W tym momencie podbiegł do mnie młody wariat i chciał mi wyrwać torebkę.

Nie wiem czy miał więcej szczęścia niż rozumu. Skończyło się na rozbitej głowie,pękniętym łuku brwiowym,połamanej szczęce i popękanych żebrach.

Szkody z mojej strony to,wizyta w szpitalu bo upadek w ciąży to nic przyjemnego(za 8 tyg. na świat przyjdzie mój drugi syn :) )i połamany kaganiec.
Cała akcja trwała zaledwie półtorej minuty. Tyle czasu zajęło mojemu mężowi wybiec ze sklepu i zdjąć małą z pijanego delikwenta.

Do szpitala pojechaliśmy jedną karetką. Młody złodziej miał 16 lat i 1.1 alkoholu we krwi.
A wczoraj odwiedzili mnie rodzice młodzieńca strasząc sądem,bo pobiłam ich synka.

ps. Pod sklepem mamy monitoring więc wszystko widać,sunia zasłużyła na wielki przysmak.

Proszę o radę:Czy mogą nas podać do sądu przy takim zdarzeniu?

parking

Skomentuj (30) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 382 (426)

#45467

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jestem dosyć młodym facetem (23 lata), dobrze zarabiam, mam lekką pracę, żonę (starszą ode mnie ale radzącą sobie w życiu i prowadzącą własny kwiaciarniany biznes) i 3-letnią córeczkę (tak się czasem zdarza).
Otóż moja córcia od września uczęszcza do przedszkola.

Córcia z natury jest słoneczkiem bardzo ugodowym. Gdy ją o coś spytamy zawsze się zgadza. A to czy na obiad chce zupkę? - Tak. Czy na deser chce kisiel? - Tak.
Na każde pytanie zawsze się zgadza.

Dwa dni przed przerwą świąteczną dostałem z przedszkola wezwanie. Myślę sobie: "No to się zaczęło". Jakież było moje zdziwienie gdy okazało się, że mój kwiatuszek ani nikogo nie pobił, ani nic nie zniszczył.

Na drugi dzień oczywiście nieświadomy zerwałem się z pracy i stawiłem się na spotkanie w przedszkolu. Niestety... Dyrektorka placówki zrobiła sobie dłuższy weekend przed świętami i spotkanie nie było możliwe.

Wczoraj, gdy zaprowadziłem córcię do sali, czekała na mnie już "wychowawczyni" z tzw. pianą w ustach, że jutro "MAM SIĘ STAWIĆ" o godzinie 12 na spotkanie z dyrekcją i POLICJĄ w obecności córki.

Powiem szczerze, że razem z żoną srogo się wystraszyliśmy tak naprawdę o co w tym wszystkim chodzi.

Nadszedł jednak dzisiejszy dzień. Zgodnie z planem po marudzeniach mojego przełożonego stawiłem się w przedszkolu. W gabinecie dyrektorki byłem ja, moja 3-letnia córka, dyrektorka, wychowawczyni, przedstawiciel policji (notabene mało zainteresowany bo 3/4 czasu rozmawiał przez telefon) i uwaga: Kurator!

Pytam więc: - O co biega?
Wychowawczyni: - Amelko powiedz nam czy tata bije??

c - córka [będę pisał tak jak córcia się wypowiada],
j - ja,
w - wychowawczyni,
d - dyrektor,
k - kurator,
p - policjant

c- Nio, bije tata...
w- A czy mama bije?
c- Nio bije mama...
w- A co tata pije amelko? Wódkę?
c- Nio, wodke nio...
d- Piją rodzice?
c- Nio piją.

Wtedy do akcji wkraczam ja, już troszkę wyluzowany, bo wiem z czym mam do czynienia.

j- Amelko a powiedz mi czy pani krzyczy?
c- Nio ksicy glosno...
j- A powiedz skarbie czy pani bije?
c- Nio, bije pupe.

Miny obu pań powoli marnieją, ale postanowiłem już dołożyć do pieca i w tym momencie to chyba ja byłem tym piekielnym, może nawet odrobinę przesadziłem, ale przynajmniej pan kurator i policjant zmienili sferę zainteresowań.

j- A czy pan kucharz przytula?
c- Nio tuli.
j- A buzi daje?
c- Nio daje, daje.

W tym momencie przerwał mi pan kurator

k- Raczej to spotkanie było zbędne, chyba że pani W*** ma jeszcze jakiś zarzut?

Cisza.

Po wszystkim rozmawiałem jeszcze z policjantem i dowiedziałem się, że mogę zgłosić to jako pomówienie, jednak nie mam ochoty i siły na zabawy z przedszkolem.

Dowiedziałem się też, że moja córka została skreślona z listy dzieci, uwaga, uzasadnienie:

"Naganne zachowywanie się na zajęciach, niszczenie mienia publicznego". Jako dowód przedstawiono zbitą szklaną bombkę. :)

Ale to nic, na szczęście nie jedno przedszkole w mieście...

dzieci szkoła rodzice

Skomentuj (70) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1190 (1302)

#44663

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia z ostatniej wigilii klasowej połączonej z mikołajkami.

Moja koleżanka ma ogromny talent do robótek ręcznych - stroiki, bukiety, kartki świąteczne i wszystko co podpada pod wyroby hand-made, jej dzieła są absolutnie boskie.

Rozlosowaliśmy kogo mamy na mikołaja w ostatnim tygodniu listopada.
No i się jej trafiła Osoba. Delikatnie mówiąc, nie lubimy tej osoby, jest to temat rzeka. Ale, gdy Ania-koleżanka przynosiła do szkoły jakieś swoje wyroby, a to na konkurs, a to wychowawczyni miała urodziny, a to święto szkoły, to zawsze ta Osoba mówiła, że chciałaby takie piękne cuś.

Ania poświęciła 2 tygodnie na zrobienie naprawdę cudownego stroika świątecznego, jakieś gałązki świerka, świeca, wstążki, jakieś ozdobniki. Żałuję że nie zrobiłem zdjęcia.

Nadszedł czas wymiany prezentów. Osoba rozpakowała i skwitowała "no, nawet". Ania się ucieszyła, że udało się jej wstrzelić w jej gust.

No ale... Ze swoją psiapsiółeczką Osoba po lekcjach puściła wiązankę "te ta gruba k**wa dała mi jakiś swój chwast, no patrz k**wa co to jest???", po czym wywaliła stroik do kosza na przystanku. A ja stoję z Anią obok.

Uwierzcie mi, jeszcze nigdy nie widziałem kogoś tak bardzo płaczącego.

Skomentuj (37) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 932 (1068)
zarchiwizowany

#44597

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
To raczej bardziej pytanie niż historia.

Jako, ze portal nie posiada forum, większość rzeczy dopowiada się w komentarzach, ja mam jedno male pytanie, które zaprząta moje myśli zawsze, jak tylko wejdę na piekielnych.

Mianowicie: wie ktoś, co z Werbena? Wiem, ze to może śmieszne, bo jest mi obca osoba, ale ostatnio ktoś nawiązał do niej w historii i zwyczajnie mi się przypomniało, ze fakt, była taka, ze czytałam wszystkie historie i w ogóle, wiec pewnie nie ja jedna jestem ciekawa, co z nią sie dzieje. Może ktoś z was, kto znal ja nieco lepiej, kto może nawet pisał z nią prywatnie gdzieś wie, co się z nia stało?

Jak was to wkurzyło - przepraszam. Po prostu musiałam zapytać.

piekielni

Skomentuj (40) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 176 (306)

#42814

przez (PW) ·
| Do ulubionych
O tym, że warto z dziećmi rozmawiać zwłaszcza na trudne tematy.

Moja przyjaciółka Wera w czasach liceum w wyniku poważnego wypadku straciła nogę. Amputowano ją tuż pod kolanem. Udało się dzięki pomocy bliskich, przyjaciół i całkiem obcych osób zakupić protezę. Wyglądem przypomina metalowy szkielet, nie jest zabudowana, co jest dość ważne dla historii.

Niepełnosprawność dla Weroniki jest faktem, do którego po pewnym czasie się przyzwyczaiła. Przez długi czas jednak nie mogła oswoić się z widokiem nogi w protezie. Wspólnie ze swoim psychologiem uzgodniły, że co jakiś czas Wera pozwoli sobie na noszenie odzieży, która nie ukrywa protezy. Dziewczyna wyszła z założenia, że jeśli otoczenie zaakceptuje jej wygląd może i ona także to zrobi.

Początkowo chodziła ubrana w długie zwiewne spódnice, spodnie rurki i z czasem przeszła na spódnice do kolan. Zazwyczaj spotyka się z zerkaniem na protezę, szeptami, ale ku jej zdziwieniu piekielnych sytuacji zbyt wielu nie doświadcza. Jeśli już się zdarzają, Wera stara się je ignorować. Za jej zgodą przytaczam jej historie. Może dadzą komuś do myślenia.

Sytuacja nr 1.
Zorganizowałyśmy babski wieczór: zakupy, kino, lody. Wera założyła na tą okazję długą spódnicę za kostkę. Podczas seansu w kinie nieopodal nas siedział ojciec z dzieckiem. Dziewczynka (lat 8-10) zauważyła protezę. Zaczęła ojcu zadawać pytania, nie mogła skupić się już na filmie. Gdy poszłyśmy do szatni po zakupy, ojciec podszedł z dzieckiem do nas i dość głośnym szeptem zapytał czy Weronice nie jest wstyd tak się pokazywać. Dzieci ją mogą zobaczyć, tak jak jego córka, a jej proteza to nie jest nic przyjemnego do oglądania. I tak krótką chwilę.

Wera nie reagowała, popatrzyła na mnie wymownie żebym też się nie odzywała. Po chwili ignorowania ojciec złapał ją za rękę i zapytał czy go w ogóle słucha. Wera kazała mu puścić, po czym nachyliła się nad dzieckiem i powiedziała spokojnym głosem, że miała wypadek i operowano jej nogę, a ta rzecz to proteza, która pozwala jej chodzić. Zapytała dziecka czy rozumie. Mała kiwnęła głową i spytała czy ją to boli. Wera pokręciła głową, że nie. Wyprostowała się, powiedziała "do widzenia" i wyszłyśmy.

Sytuacja nr 2.
Sklep osiedlowy. Kolejka do kasy spora. Weronika stoi gdzieś pod końcem. Z kolejki wychodzi babcia z dzieckiem. Kiedy mijają Weronikę (ubraną w szorty), dziecko patrzy na protezę. Przy drzwiach pyta babci co się tej pani stało. Babcia ze współczuciem:
- Bo ta pani to kaleka jest.

Sytuacja nr 3 (już nie tak piekielna).
Wera wyskoczyła po bułki. Przed nią w kolejce ojciec z około 4, 5-letnim chłopczykiem. Chłopczyk patrzy na protezę, oczy jak 5 zł. Po chwili ciągnie Werę za brzeg spódnicy. Ta się nachyla i pyta co chciał. Dziecko z pełną powagą w głosie mówi:
- Jesteś Ironmanem?

kino itp

Skomentuj (116) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1073 (1175)