Profil użytkownika
Fahren ♂
Zamieszcza historie od: | 19 listopada 2011 - 0:00 |
Ostatnio: | 7 grudnia 2024 - 1:59 |
O sobie: |
"Mniej więcej", to są dwa palce w d**. Jeden mniej, drugi więcej. |
- Historii na głównej: 64 z 129
- Punktów za historie: 29753
- Komentarzy: 2551
- Punktów za komentarze: 17790
zarchiwizowany
Skomentuj
(12)
Pobierz ten tekst w formie obrazka
O tym, że "serwis" nie znaczy "profesjonalnie"
Na początku grudnia padła mi pompa wody (spora nieszczelność). Więc dałem auto do serwisu (jak sądziłem, lepiej zrobią, niż "garażowcy") Wymienili pompę, przy okazji kilka innych części (w tym rozrząd) i fajnie. Nacieszyłem się autem dwa dni. Przestał palić na (w moim mniemaniu) trzy cylindry (z czterech). No to do reklamacji. Auto wzięli, po kilku dniach dzwonią, że działa. Ponoć zawiodły kable wysokiego napięcia, niby w innych miejscach. Bullshit, od października ich nie ruszałem. Po kolejnych pięciu dniach przestał trzymać obroty (spadał do 500 obr/min, gaz w podłodze nic nie zmieniał). Sprawdzam olej - ledwo dolna kreska. Dolałem i trzyma... przez jakieś 20 km bo zdążył wypalić. Teraz stoi na parkingu i go nie ruszam, bo po prostu nim nie dojadę.
O rozrządzie wspomniałem, bo sami mówili, że przestawili o jeden ząb w stosunku do starego (źle założonego podobno), więc mniemam, że przez to uszkodziły się zawory. Tak więc straciłem sporo kasy i nadal nie mam sprawnego auta...
Na początku grudnia padła mi pompa wody (spora nieszczelność). Więc dałem auto do serwisu (jak sądziłem, lepiej zrobią, niż "garażowcy") Wymienili pompę, przy okazji kilka innych części (w tym rozrząd) i fajnie. Nacieszyłem się autem dwa dni. Przestał palić na (w moim mniemaniu) trzy cylindry (z czterech). No to do reklamacji. Auto wzięli, po kilku dniach dzwonią, że działa. Ponoć zawiodły kable wysokiego napięcia, niby w innych miejscach. Bullshit, od października ich nie ruszałem. Po kolejnych pięciu dniach przestał trzymać obroty (spadał do 500 obr/min, gaz w podłodze nic nie zmieniał). Sprawdzam olej - ledwo dolna kreska. Dolałem i trzyma... przez jakieś 20 km bo zdążył wypalić. Teraz stoi na parkingu i go nie ruszam, bo po prostu nim nie dojadę.
O rozrządzie wspomniałem, bo sami mówili, że przestawili o jeden ząb w stosunku do starego (źle założonego podobno), więc mniemam, że przez to uszkodziły się zawory. Tak więc straciłem sporo kasy i nadal nie mam sprawnego auta...
Autoserwis "Bosch" w Poznaniu (Piątkowo)
Ocena:
179
(223)
O chamskim remoncie auta za cudze pieniądze.
Otóż w mojej mieścince jeździł sobie pewien cwaniak. Wynalazł pewien sposób, jak zdobyć odszkodowanie "ot tak". Gdybym sam tego nie przeżył, to pewnie bym nie uwierzył, że ktoś tak robi specjalnie.
Otóż cwaniak działał w ten sposób - siadał komuś na zderzaku (a miał dobre auto), coby ktoś próbował mu uciec rozpędzając się. Gdy już prędkości były większe, wyprzedzał... i zaraz po manewrze ostro po hamulcach, praktycznie stawał w miejscu. Bez względu na to, czy coś jakaś przeszkoda jest, czy nie. Chodziło o to, aby wyprzedzony wjechał mu w bagażnik, co dostanie odszkodowanie z OC "tego, co nie zachował odstępu" (wspominałem, że wyprzedzając zajeżdżał pod sam zderzak?) Ja będąc wyprzedzonym i widząc, jak blisko niego jestem, nieco przyhamowałem, co by miejsce zrobić. A że hamulce miałem mocne, to też uratowało mnie przed skasowaniem auta (nie mówiąc już o śmierci, bo stracić sterowanie w środku lasu jadąc jakieś 100 km/h nie jest wesołe). Okazało się, że cwaniak jednak szybciej wytracał prędkość i puknąłem go delikatnie w zderzak (wypadkowa może 4km/h).
Cwaniak awaryjne i do mnie z ryjem, jak ja jeżdżę (?), obejrzał "szkody" (dwie delikatne rysy od mojej rejestracji) i dzwoni na policję. Ok, to dzwoń. Przyjechali, popatrzyli i pytają. Najpierw jego, potem mnie. On, że jechał sobie spokojnie, i nagle coś w niego uderzyło, ja mówiłem, jak było. No i wyszło na moje, gdyż na asfalcie po ostrym hamowaniu zostają ślady. Więc policjanci uznali, że gdybym faktycznie ja spowodował stłuczkę, hamowalibyśmy łagodniej. Cwaniak dostał mandat (nie pamiętam już, jak wysoki, działo się to jakieś półtorej roku temu), ja nie dostałem nic.
Podobno w ten sposób załatwił sobie już kilka odszkodowań od tych, którzy nie zdążyli wyhamować, więc oprócz blacharki naprawiał sobie inne, niezwiązane z bagażnikiem części (Wymiana kabli wysokiego napięcia, lusterka typu M3...) Tak więc kierowcy, uważajcie.
Otóż w mojej mieścince jeździł sobie pewien cwaniak. Wynalazł pewien sposób, jak zdobyć odszkodowanie "ot tak". Gdybym sam tego nie przeżył, to pewnie bym nie uwierzył, że ktoś tak robi specjalnie.
Otóż cwaniak działał w ten sposób - siadał komuś na zderzaku (a miał dobre auto), coby ktoś próbował mu uciec rozpędzając się. Gdy już prędkości były większe, wyprzedzał... i zaraz po manewrze ostro po hamulcach, praktycznie stawał w miejscu. Bez względu na to, czy coś jakaś przeszkoda jest, czy nie. Chodziło o to, aby wyprzedzony wjechał mu w bagażnik, co dostanie odszkodowanie z OC "tego, co nie zachował odstępu" (wspominałem, że wyprzedzając zajeżdżał pod sam zderzak?) Ja będąc wyprzedzonym i widząc, jak blisko niego jestem, nieco przyhamowałem, co by miejsce zrobić. A że hamulce miałem mocne, to też uratowało mnie przed skasowaniem auta (nie mówiąc już o śmierci, bo stracić sterowanie w środku lasu jadąc jakieś 100 km/h nie jest wesołe). Okazało się, że cwaniak jednak szybciej wytracał prędkość i puknąłem go delikatnie w zderzak (wypadkowa może 4km/h).
Cwaniak awaryjne i do mnie z ryjem, jak ja jeżdżę (?), obejrzał "szkody" (dwie delikatne rysy od mojej rejestracji) i dzwoni na policję. Ok, to dzwoń. Przyjechali, popatrzyli i pytają. Najpierw jego, potem mnie. On, że jechał sobie spokojnie, i nagle coś w niego uderzyło, ja mówiłem, jak było. No i wyszło na moje, gdyż na asfalcie po ostrym hamowaniu zostają ślady. Więc policjanci uznali, że gdybym faktycznie ja spowodował stłuczkę, hamowalibyśmy łagodniej. Cwaniak dostał mandat (nie pamiętam już, jak wysoki, działo się to jakieś półtorej roku temu), ja nie dostałem nic.
Podobno w ten sposób załatwił sobie już kilka odszkodowań od tych, którzy nie zdążyli wyhamować, więc oprócz blacharki naprawiał sobie inne, niezwiązane z bagażnikiem części (Wymiana kabli wysokiego napięcia, lusterka typu M3...) Tak więc kierowcy, uważajcie.
Droga w lesie
Ocena:
479
(507)
zarchiwizowany
Skomentuj
(10)
Pobierz ten tekst w formie obrazka
W poprzedniej historii wspomniałem, że moja siostra przez nieobecność miała piekło w szkole. Tak więc po kolei.
Siostra wraz z klasą pojechała na kolonie, opiekunami było kilku nauczycieli (w tym informatyk, prywatnie mąż polonistki uczącej w tej samej szkole). Jak to na koloniach bywa, gdy podopieczni śpią, opiekunowie oddają się innym rozrywkom, jak np opróżnianie butelek z napojem procentowym. Po powrocie ktoś o owym opróżnianiu się wygadał. A że w to miejsce z tymi nauczycielami jechała tylko klasa mojej siostry, winnego zaczęto szukać tam. Pech chciał, że siostra była nieobecna podczas poszukiwań, toteż klasa zrzuciła winę na nią (nieobecna nie mogła się wybronić. I wtedy ciało pedagogiczne zaczęło ją niszczyć psychicznie, każdy z nauczycieli na niej "siedział". Dostawała różnego rodzaju uwagi za:
- Brak rękawów przy mundurku (co z tego, że jest w-f i ma prawo dziewczyna sobie je odpiąć, coby się nieco schłodzić)
- Zbyt nisko zapięty mundurek (czyli do miejsca, gdzie obręcz barkowa łączy się z mostkiem) i "świeci" dekoltem (Nauczycielek ten zakaz nie obejmuje)
- Zbyt wysoko zapięty mundurek ("skoro zakrywa szyję, to pewnie coś na niej ma")
- Lakier na paznokciach
- Nawet ledwo zauważalny makijaż (miała wtedy 15 lat, makijaż normalna rzecz moim zdaniem)
- Inna fryzura (siostra włosy prostuje, raz nie miała czasu i jej pofalowały)
- Sposób chodzenia (do dziś nie wiem, o co chodziło)
- Jakakolwiek biżuteria
- Pofarbowaną grzywkę
Rodzice wzywani do szkoły byli średnio 3 razy w tygodniu. Z byle powodu. A mama moja jeździła, tłumaczyła, przepraszała i w ogóle. Jednego dnia mama musiała wstać wcześniej, zrobić mleko dla najmłodszej z rodzeństwa, która się obudziła. Gdy mama przygotowywała mleko, siostra (ta gimnazjalistka) akurat do szkoły wychodziła, więc mama wiedziała, w jakim była stanie. Po godzinie telefon. Ze szkoły. Że z wyglądem siostry jest coś nie tak. Ok, to mama w auto, ja przy najmłodszej i pojechała. Co się okazało? Siostra przyszła do szkoły z pełnym, mocnym makijażem (w tym miejscu zapaliła się czerwona lampka, bo nie kojarzyła, żeby siostra była jakoś wyraźnie wymalowana). Zaraz po tym, mama poprosiła, żeby siostra była przy tej rozmowie, co będzie miała szansę się wytłumaczyć. Ok, nauczycielka po nią poszła (trwały lekcje, ważne) i po wprowadzeniu do dyrektorki mama oniemiała. Makijażu brak. Nawet rzęsy nie były wymalowane, czy nos przypudrowany. To mama od razu zaczęła wrzeszczeć na dyrektorkę, że po co ja wzywa do szkoły, skoro nic się nie dzieje, siostra nic złego nie robi ani nic. Tłumaczenia ciała pedagogicznego, że "najwyraźniej go zmyła" były co najmniej żenujące. I tu punkt kulminacyjny - gdy mama wychodziła, jedna z nauczycielek (dziwnym trafem polonistka) odprowadzała mamę do drzwi. I nagle "drrrrrrryń" - dzwonek na przerwę, wszyscy wychodzą na korytarz i mama wręcz chamsko pokazuje palcem "Ta nie ma mundurka", "Ta jest na szpilkach", "Ta ma pofarbowane włosy", "Ta ma kolczyki", "Ta ma praktycznie dekolt na wierzchu". Wyliczanka trwała do 15 osoby w ciągu minuty, za każdym razem wymieniając inne uchybienie, za które u siostry był telefon do rodziców. Nauczycielka tylko się zmieszała i przytakiwała.
Niestety, miejscowość nasza duża nie jest, toteż nie było gdzie siostry przenieść. Musiała się z tym gimnazjum użerać przez rok, bo na szczęście była już w ostatniej klasie.
Siostra wraz z klasą pojechała na kolonie, opiekunami było kilku nauczycieli (w tym informatyk, prywatnie mąż polonistki uczącej w tej samej szkole). Jak to na koloniach bywa, gdy podopieczni śpią, opiekunowie oddają się innym rozrywkom, jak np opróżnianie butelek z napojem procentowym. Po powrocie ktoś o owym opróżnianiu się wygadał. A że w to miejsce z tymi nauczycielami jechała tylko klasa mojej siostry, winnego zaczęto szukać tam. Pech chciał, że siostra była nieobecna podczas poszukiwań, toteż klasa zrzuciła winę na nią (nieobecna nie mogła się wybronić. I wtedy ciało pedagogiczne zaczęło ją niszczyć psychicznie, każdy z nauczycieli na niej "siedział". Dostawała różnego rodzaju uwagi za:
- Brak rękawów przy mundurku (co z tego, że jest w-f i ma prawo dziewczyna sobie je odpiąć, coby się nieco schłodzić)
- Zbyt nisko zapięty mundurek (czyli do miejsca, gdzie obręcz barkowa łączy się z mostkiem) i "świeci" dekoltem (Nauczycielek ten zakaz nie obejmuje)
- Zbyt wysoko zapięty mundurek ("skoro zakrywa szyję, to pewnie coś na niej ma")
- Lakier na paznokciach
- Nawet ledwo zauważalny makijaż (miała wtedy 15 lat, makijaż normalna rzecz moim zdaniem)
- Inna fryzura (siostra włosy prostuje, raz nie miała czasu i jej pofalowały)
- Sposób chodzenia (do dziś nie wiem, o co chodziło)
- Jakakolwiek biżuteria
- Pofarbowaną grzywkę
Rodzice wzywani do szkoły byli średnio 3 razy w tygodniu. Z byle powodu. A mama moja jeździła, tłumaczyła, przepraszała i w ogóle. Jednego dnia mama musiała wstać wcześniej, zrobić mleko dla najmłodszej z rodzeństwa, która się obudziła. Gdy mama przygotowywała mleko, siostra (ta gimnazjalistka) akurat do szkoły wychodziła, więc mama wiedziała, w jakim była stanie. Po godzinie telefon. Ze szkoły. Że z wyglądem siostry jest coś nie tak. Ok, to mama w auto, ja przy najmłodszej i pojechała. Co się okazało? Siostra przyszła do szkoły z pełnym, mocnym makijażem (w tym miejscu zapaliła się czerwona lampka, bo nie kojarzyła, żeby siostra była jakoś wyraźnie wymalowana). Zaraz po tym, mama poprosiła, żeby siostra była przy tej rozmowie, co będzie miała szansę się wytłumaczyć. Ok, nauczycielka po nią poszła (trwały lekcje, ważne) i po wprowadzeniu do dyrektorki mama oniemiała. Makijażu brak. Nawet rzęsy nie były wymalowane, czy nos przypudrowany. To mama od razu zaczęła wrzeszczeć na dyrektorkę, że po co ja wzywa do szkoły, skoro nic się nie dzieje, siostra nic złego nie robi ani nic. Tłumaczenia ciała pedagogicznego, że "najwyraźniej go zmyła" były co najmniej żenujące. I tu punkt kulminacyjny - gdy mama wychodziła, jedna z nauczycielek (dziwnym trafem polonistka) odprowadzała mamę do drzwi. I nagle "drrrrrrryń" - dzwonek na przerwę, wszyscy wychodzą na korytarz i mama wręcz chamsko pokazuje palcem "Ta nie ma mundurka", "Ta jest na szpilkach", "Ta ma pofarbowane włosy", "Ta ma kolczyki", "Ta ma praktycznie dekolt na wierzchu". Wyliczanka trwała do 15 osoby w ciągu minuty, za każdym razem wymieniając inne uchybienie, za które u siostry był telefon do rodziców. Nauczycielka tylko się zmieszała i przytakiwała.
Niestety, miejscowość nasza duża nie jest, toteż nie było gdzie siostry przenieść. Musiała się z tym gimnazjum użerać przez rok, bo na szczęście była już w ostatniej klasie.
Gimnazjum
Ocena:
230
(258)
O piekielności na PKP.
Jakoś rok temu miałem przetransportować się z Gdańska do Poznania. Jedyny słuszny wybór - pociąg. A że rzadko nimi jeżdżę, to poszedłem do okienka (mimo że w Gdańsku był wtedy automat biletowy, jednak ze względu na dokumenty wolałem zaopatrzyć się u kogoś kompetentnego - oj, jak się pomyliłem). Przyszła moja kolej, mówię jaki chcę bilet i pokazuję dokumenty uprawniające do zniżek (Legitymacja szkolna + Legitymacja osoby niepełnosprawnej, mam I grupę). Pani bilecik wydrukowała, sprzedała, do odjazdu jeszcze godzinka czasu. Wszystko cacy.
Wsiadłem w pociąg, wewnątrz luz, w przedziale łącznie ze mną trzy osoby. Po ok. 100 km słyszę "Dzień dobry, bileciki do kontroli". Ok, daję bilet, obie legitymacje i co słyszę? Że bilet jest nieważny(!) Na moje pytanie dlaczego, konduktor stwierdził, że legitymacja szkolna jest nieważna, gdyż nie jadę ze/do szkoły do domu. Powiedziałem, że dokumenty sprawdzała pani w okienku i wystawiła mi ten oto bilet z taką oto zniżką. Mimo to - bilet nieważny. Konduktor zaprezentował mi trzy opcje - Przyjmę mandat, kupię bilet u niego z ostatniej stacji (drugi, tym razem "ważny"), albo na najbliższej stacji wysiądę i nigdy się nie widzieliśmy. Opcja nr 3 odpadała, następny pociąg miał jechać dopiero o 5 rano, a gdy rozmawialiśmy było ok 21. Opcja nr 2 - owszem, najkorzystniejsza, ale gotówki nie noszę, pieniądze mam na koncie i wszędzie płacę kartą, a pan terminala nie miał. Więc musiałem przyjąć mandat. I ufaj tu człowieku ludziom z okienek...
Na szczęście pani kierownik w Poznaniu okazała się być wyrozumiałą, powiedziała, co mam napisać, co wypełnić, co skserować, zanim wniosek przyjęła, sprawdziła, czy czasem nie muszę czegoś poprawić i poszło. Efekt? "w drodze szczególnego wyjątku PKP postanawia anulować mandat, jedynie prosi o dopłatę do wartości biletu". Czyli niecałe 10% mandatu :)
Jakoś rok temu miałem przetransportować się z Gdańska do Poznania. Jedyny słuszny wybór - pociąg. A że rzadko nimi jeżdżę, to poszedłem do okienka (mimo że w Gdańsku był wtedy automat biletowy, jednak ze względu na dokumenty wolałem zaopatrzyć się u kogoś kompetentnego - oj, jak się pomyliłem). Przyszła moja kolej, mówię jaki chcę bilet i pokazuję dokumenty uprawniające do zniżek (Legitymacja szkolna + Legitymacja osoby niepełnosprawnej, mam I grupę). Pani bilecik wydrukowała, sprzedała, do odjazdu jeszcze godzinka czasu. Wszystko cacy.
Wsiadłem w pociąg, wewnątrz luz, w przedziale łącznie ze mną trzy osoby. Po ok. 100 km słyszę "Dzień dobry, bileciki do kontroli". Ok, daję bilet, obie legitymacje i co słyszę? Że bilet jest nieważny(!) Na moje pytanie dlaczego, konduktor stwierdził, że legitymacja szkolna jest nieważna, gdyż nie jadę ze/do szkoły do domu. Powiedziałem, że dokumenty sprawdzała pani w okienku i wystawiła mi ten oto bilet z taką oto zniżką. Mimo to - bilet nieważny. Konduktor zaprezentował mi trzy opcje - Przyjmę mandat, kupię bilet u niego z ostatniej stacji (drugi, tym razem "ważny"), albo na najbliższej stacji wysiądę i nigdy się nie widzieliśmy. Opcja nr 3 odpadała, następny pociąg miał jechać dopiero o 5 rano, a gdy rozmawialiśmy było ok 21. Opcja nr 2 - owszem, najkorzystniejsza, ale gotówki nie noszę, pieniądze mam na koncie i wszędzie płacę kartą, a pan terminala nie miał. Więc musiałem przyjąć mandat. I ufaj tu człowieku ludziom z okienek...
Na szczęście pani kierownik w Poznaniu okazała się być wyrozumiałą, powiedziała, co mam napisać, co wypełnić, co skserować, zanim wniosek przyjęła, sprawdziła, czy czasem nie muszę czegoś poprawić i poszło. Efekt? "w drodze szczególnego wyjątku PKP postanawia anulować mandat, jedynie prosi o dopłatę do wartości biletu". Czyli niecałe 10% mandatu :)
Poczekaj Kiedyś Przyjedzie
Ocena:
344
(392)
zarchiwizowany
Skomentuj
(39)
Pobierz ten tekst w formie obrazka
Będąc w klasie maturalnej przytrafiło mi się piekiełko z polonistką. Dlaczego? Pokrótce - siostra uczyła się wówczas w gimnazjum. Pojechała wraz z klasą na kolonie, gdzie opiekunami byli nauczyciele. Jednym z nich był informatyk, prywatnie mąż polonistki (ważne), uczącej w tej samej szkole. A wiadomo, jak to na koloniach, gdy dzieci śpią, można się oddać różnym rozrywkom, takim jak opróżnianie butelek z napojem procentowym. Jakoś krótko po powrocie, po szkole rozeszła się wieść, jaką też opiekę dzieci miały po nocach. A że tylko jedna klasa akurat tam jechała, było wiadomo, gdzie szukać "winnego". Pech chciał, że tego dnia siostry w szkole nie było, toteż cała klasa zrzuciła winę na nią (nieobecna się nie wybroni). I od tego czasu całe ciało pedagogiczne uwiesiło się na siostrze. Ale to temat na osobną historię. Czemu przez to i mi się oberwało? Gdyż polonistka z tegoż gimnazjum uczyła też mnie w tym czasie do matury (Nauczanie indywidualne w domu, dyrekcja LO przydzieliła mi właśnie ją do nauki).
Skoro nauczanie "domowe", nauczycielka miała tryb "róbta co chceta", czyli:
- Sprawdziany z ledwo zaczętego tematu (na poziomie "wałkowania" od min 2 tygodni)
- Przeczytanie lektur w rekordowym czasie (stawiam piwo temu, kto przeczyta "Lalkę" w tydzień, nie zaniedbując innych przedmiotów)
- Dość często odpytywała, gdy (o dziwo) orientowałem się w temacie jakiejś książki, słyszałem tylko "Dobrze, siadaj". Bez oceny, bez niczego. Zaś pomyłki sowicie wynagradzała laczkami.
- Prezentację "z sensem" zacząłem pisać dopiero w kwietniu (pisałem dokładnie to samo, co miałem wcześniej, tylko użyłem innych słów)
- Po jakimś czasie (jak mi się wydaje, dwóch miesiącach) od rozpoczęcia roku szkolnego, nauczycielka zażyczyła sobie, żebym to ja do niej jeździł na lekcje, nie ona do mnie (warunki były identyczne, w czasie nauki rodzeństwo było w szkole) - koniec końców wyszło mi to na zdrowie, bo codziennie jakieś 6 km pokonywałem rowerem
Efekt? - Dopuszczający na świadectwie, 95% na maturze. Dowiedziałem się, że najchętniej polonistka by mnie posadziła, bo "słaba średnia mi z ocen wychodzi" (Ciekawe, jak miałem mieć mocniejszą, skoro nie dostawałem nic powyżej 3?) ale nie mogła, bo na indywidualnym trzeba przepuścić, w końcu nauczycielka skupia się tylko na jednym uczniu i skoro nie nauczy - to chyba wybrała zły zawód.
Skoro nauczanie "domowe", nauczycielka miała tryb "róbta co chceta", czyli:
- Sprawdziany z ledwo zaczętego tematu (na poziomie "wałkowania" od min 2 tygodni)
- Przeczytanie lektur w rekordowym czasie (stawiam piwo temu, kto przeczyta "Lalkę" w tydzień, nie zaniedbując innych przedmiotów)
- Dość często odpytywała, gdy (o dziwo) orientowałem się w temacie jakiejś książki, słyszałem tylko "Dobrze, siadaj". Bez oceny, bez niczego. Zaś pomyłki sowicie wynagradzała laczkami.
- Prezentację "z sensem" zacząłem pisać dopiero w kwietniu (pisałem dokładnie to samo, co miałem wcześniej, tylko użyłem innych słów)
- Po jakimś czasie (jak mi się wydaje, dwóch miesiącach) od rozpoczęcia roku szkolnego, nauczycielka zażyczyła sobie, żebym to ja do niej jeździł na lekcje, nie ona do mnie (warunki były identyczne, w czasie nauki rodzeństwo było w szkole) - koniec końców wyszło mi to na zdrowie, bo codziennie jakieś 6 km pokonywałem rowerem
Efekt? - Dopuszczający na świadectwie, 95% na maturze. Dowiedziałem się, że najchętniej polonistka by mnie posadziła, bo "słaba średnia mi z ocen wychodzi" (Ciekawe, jak miałem mieć mocniejszą, skoro nie dostawałem nic powyżej 3?) ale nie mogła, bo na indywidualnym trzeba przepuścić, w końcu nauczycielka skupia się tylko na jednym uczniu i skoro nie nauczy - to chyba wybrała zły zawód.
Ocena:
115
(175)
zarchiwizowany
Skomentuj
(8)
Pobierz ten tekst w formie obrazka
Podobno o zmarłym mówi się tylko dobre rzeczy. Więc gdyby ktoś mnie zapytał o ś.p księdza z mojej rodzinnej miejscowości, musiałbym milczeć. Dlaczego?
Powód nr 1 - Kolęda - wstęp
Jak co roku ksiądz wraz z ministrantami i organistą chodził po kolędzie do parafian. A ponieważ moja miejscowość zbyt wielka nie jest, to należeliśmy wszyscy do jednego kościoła. Więc ksiądz wraz z kompanią objeżdżał całą wieś przez kilka dni. Z tym że... ktoś zawsze musiał po księdza przyjechać własnym samochodem i jeździć od domu do domu. Mimo, iż ksiądz posiadał własny wóz. Zaś organista i ministranci musieli chodzić pieszo za samochodem.
Powód nr 2 - Kolęda - rozwinięcie
Gdy już ksiądz z ekipą przybyli w progi parafian, od razu było widać, że ksiądz chce swoje odklepać jak najszybciej, wziąć kopertę i "z Panem Bogiem". Dzięki temu przez jakiś czas mieliśmy świętego pająka, gdyż ksiądz poświęcił jedną ścianę z obrazem mony lisy, zamiast choćby jednego pokoju oraz nas - parafian. Krótka pogadanka, dostaliśmy po obrazku i tyle...
Powód nr 3 - Bierzmowanie (moje)
Jak wiadomo, do bierzmowania, chrztu, pierwszej komunii i innych wydarzeń trzeba się przygotowywać. Dostaliśmy po "zeszyciku" i mieliśmy się spowiadać przez 9 pierwszych piątków miesiąca. No cóż, mus to mus (choć uważam, że powinno się na nie chodzić z chęci, nie przymusu). Tak więc w pierwszy piątek się wyspowiadałem, ksiądz podpisał i po mszy do zakrystii po pieczątkę, że otrzymaliśmy ciało Chrystusa. Minął miesiąc, przyszedł kolejny piątek, wchodzę do zakrystii, daję księdzu zeszycik i...? (K)siądz, (J)a
(K) - A dlaczego tu nie ma mojego podpisu?
(J) - Bo nie byłem u spowiedzi
(K) - Przecież ty musisz chodzić do spowiedzi. Mam cię nie bierzmować?
(J) - Ale jak ja mam iść do spowiedzi, jeśli nie mam z czego się spowiadać?
(K) - Bez dziewięciu spowiedzi cię nie wybierzmuję
Wtedy zrozumiałem, że żeby zostać bierzmowanym, muszę grzeszyć. Ot, logika..
Powód nr 4 - Bierzmowanie ciąg dalszy
Dostałem od lekarza zaproszenie na miesięczny pobyt w szpitalu (cele rehabilitacyjne). No to na najbliższym spotkaniu z księdzem mówię mu, że na paru (dokładnie 4) spotkaniach mnie nie będzie, bo będę 50 km stąd. Ksiądz mnie postraszył brakiem bierzmowania (znów). Tak więc powiedziałem tacie, na czym stoję i postanowił za tydzień jechać ze mną, żeby to wyjaśnić. Reakcja księdza? "On nie wygląda na chorego" (fakt, na pierwszy rzut oka nie widać, ale jednak ksiądz mnie znał wtedy od 15 lat). Wtedy tatko się zirytował (dość łagodne określenie) i zapytał księdza, czy mam sobie odciąć rękę albo nogę, żeby ksiądz dał mi dyspensę od spotkań. Podziałało i pozwolił jechać.
Powód nr 5 - Reforma kolędy
Ponieważ ktoś zrobił kawał z kopertami na kolędzie, ksiądz wprowadził reformy. Dowcip polegał na tym, iż w kopercie, którą ksiądz zabrał odwiedzając parafian, zamiast portretów królów, znalazł portrety króliczków z pism dla mężczyzn :)Tak więc ksiądz zażyczył sobie braku kopert. Tj zawartość tak, koperty niet. Dzięki czemu ksiądz dokładnie wiedział, kto ile dał.
Powód nr 6 - Kolejna reforma kolędy
Pewnego razu, gdy ksiądz zakończył odwiedziny parafian, w pewną niedzielę w ogłoszeniach ksiądz postanowił zreformować wysokość "co łaska", gdyż jak stwierdził, "20 zł to nie jest ofiara". Tak więc ci wierni, którzy nie byli w stanie oddać Jagiełły od razu, mają zbierać co miesiąc po 10 zł dla księdza na kolędę. Wtedy jeden z parafian wstał, i publicznie zapytał, czy ksiądz w takim razie chodzi odwiedzić parafian, czy po pieniądze? Okazało się, że pan, który wstał parę miesięcy wcześniej wymalował cały kościół za darmo.
Powód nr 7 - zbiórki
Otóż w naszym kościele sypał się dach, trzeba było zrobić remont, więc z tej okazji ksiądz urządził zbiórkę pieniędzy na ten właśnie cel. Zbiórka trwała chyba miesiąc, nieco się uzbierało, w każdym razie że i po remoncie sporo jeszcze zostanie. Ale minął kolejny miesiąc, drugi, trzeci, dachu nikt nie ruszył, a co po tym czasie słyszymy? Kolejna zbiórka na remont dachu. Ludzie się zbuntowali, mówiono o tym nawet w lokalnej telewizji. Ksiądz jedynie "Nie miał sobie nic do zarzucenia". Niedługo po tym ksiądz został odesłany przez biskupa na emeryturę.
Powód nr 1 - Kolęda - wstęp
Jak co roku ksiądz wraz z ministrantami i organistą chodził po kolędzie do parafian. A ponieważ moja miejscowość zbyt wielka nie jest, to należeliśmy wszyscy do jednego kościoła. Więc ksiądz wraz z kompanią objeżdżał całą wieś przez kilka dni. Z tym że... ktoś zawsze musiał po księdza przyjechać własnym samochodem i jeździć od domu do domu. Mimo, iż ksiądz posiadał własny wóz. Zaś organista i ministranci musieli chodzić pieszo za samochodem.
Powód nr 2 - Kolęda - rozwinięcie
Gdy już ksiądz z ekipą przybyli w progi parafian, od razu było widać, że ksiądz chce swoje odklepać jak najszybciej, wziąć kopertę i "z Panem Bogiem". Dzięki temu przez jakiś czas mieliśmy świętego pająka, gdyż ksiądz poświęcił jedną ścianę z obrazem mony lisy, zamiast choćby jednego pokoju oraz nas - parafian. Krótka pogadanka, dostaliśmy po obrazku i tyle...
Powód nr 3 - Bierzmowanie (moje)
Jak wiadomo, do bierzmowania, chrztu, pierwszej komunii i innych wydarzeń trzeba się przygotowywać. Dostaliśmy po "zeszyciku" i mieliśmy się spowiadać przez 9 pierwszych piątków miesiąca. No cóż, mus to mus (choć uważam, że powinno się na nie chodzić z chęci, nie przymusu). Tak więc w pierwszy piątek się wyspowiadałem, ksiądz podpisał i po mszy do zakrystii po pieczątkę, że otrzymaliśmy ciało Chrystusa. Minął miesiąc, przyszedł kolejny piątek, wchodzę do zakrystii, daję księdzu zeszycik i...? (K)siądz, (J)a
(K) - A dlaczego tu nie ma mojego podpisu?
(J) - Bo nie byłem u spowiedzi
(K) - Przecież ty musisz chodzić do spowiedzi. Mam cię nie bierzmować?
(J) - Ale jak ja mam iść do spowiedzi, jeśli nie mam z czego się spowiadać?
(K) - Bez dziewięciu spowiedzi cię nie wybierzmuję
Wtedy zrozumiałem, że żeby zostać bierzmowanym, muszę grzeszyć. Ot, logika..
Powód nr 4 - Bierzmowanie ciąg dalszy
Dostałem od lekarza zaproszenie na miesięczny pobyt w szpitalu (cele rehabilitacyjne). No to na najbliższym spotkaniu z księdzem mówię mu, że na paru (dokładnie 4) spotkaniach mnie nie będzie, bo będę 50 km stąd. Ksiądz mnie postraszył brakiem bierzmowania (znów). Tak więc powiedziałem tacie, na czym stoję i postanowił za tydzień jechać ze mną, żeby to wyjaśnić. Reakcja księdza? "On nie wygląda na chorego" (fakt, na pierwszy rzut oka nie widać, ale jednak ksiądz mnie znał wtedy od 15 lat). Wtedy tatko się zirytował (dość łagodne określenie) i zapytał księdza, czy mam sobie odciąć rękę albo nogę, żeby ksiądz dał mi dyspensę od spotkań. Podziałało i pozwolił jechać.
Powód nr 5 - Reforma kolędy
Ponieważ ktoś zrobił kawał z kopertami na kolędzie, ksiądz wprowadził reformy. Dowcip polegał na tym, iż w kopercie, którą ksiądz zabrał odwiedzając parafian, zamiast portretów królów, znalazł portrety króliczków z pism dla mężczyzn :)Tak więc ksiądz zażyczył sobie braku kopert. Tj zawartość tak, koperty niet. Dzięki czemu ksiądz dokładnie wiedział, kto ile dał.
Powód nr 6 - Kolejna reforma kolędy
Pewnego razu, gdy ksiądz zakończył odwiedziny parafian, w pewną niedzielę w ogłoszeniach ksiądz postanowił zreformować wysokość "co łaska", gdyż jak stwierdził, "20 zł to nie jest ofiara". Tak więc ci wierni, którzy nie byli w stanie oddać Jagiełły od razu, mają zbierać co miesiąc po 10 zł dla księdza na kolędę. Wtedy jeden z parafian wstał, i publicznie zapytał, czy ksiądz w takim razie chodzi odwiedzić parafian, czy po pieniądze? Okazało się, że pan, który wstał parę miesięcy wcześniej wymalował cały kościół za darmo.
Powód nr 7 - zbiórki
Otóż w naszym kościele sypał się dach, trzeba było zrobić remont, więc z tej okazji ksiądz urządził zbiórkę pieniędzy na ten właśnie cel. Zbiórka trwała chyba miesiąc, nieco się uzbierało, w każdym razie że i po remoncie sporo jeszcze zostanie. Ale minął kolejny miesiąc, drugi, trzeci, dachu nikt nie ruszył, a co po tym czasie słyszymy? Kolejna zbiórka na remont dachu. Ludzie się zbuntowali, mówiono o tym nawet w lokalnej telewizji. Ksiądz jedynie "Nie miał sobie nic do zarzucenia". Niedługo po tym ksiądz został odesłany przez biskupa na emeryturę.
księża
Ocena:
137
(173)
zarchiwizowany
Skomentuj
(6)
Pobierz ten tekst w formie obrazka
Kolejna opowieść ze szpitala. Tutaj piekielnym jestem ja :D
Tytułem wstępu - z jakiegoś powodu (ostatniego dnia pobytu dowiedziałem się, że przez to, iż uczyłem się do matury, co reszta uznała za "dziwne") byłem gnębiony przez męską część wcześniej wspomnianego szpitala, dziewczyny się nie wtykały - nie były ani po mojej stronie, ani po ich, po prostu neutralne (żeby nie było - sami pacjenci). Piloty* były na porządku dziennym, z początku to olewałem, bo co będę się użerać z bandą z jaskini? Ale jak zaczęli mi urządzać zielone nocki** postanowiłem coś z tym zrobić. Jako że na sali oprócz mnie było jeszcze dwóch kolegów (jedyni, co się za mną wstawili) postanowiłem skończyć z zielonymi nockami. Jak? Otóż w każdej sali drzwi otwierają się na zewnątrz, a po prostym korytarzu (zwłaszcza nocą) echo się niesie. Dyżurka była na tym samym piętrze, więc wystarczało, że pielęgniarka wyjrzała na korytarz i już wiedziała, gdzie coś się dzieje (na noc wszystkie drzwi miały być zamknięte). Dzięki zrządzeniu losu, akurat tej nocy lekarz przyszedł do piguły se pogadać. Ja zaraz po ogłoszeniu ciszy nocnej i ogólnym uspokojeniu szpitala (ok 22.30) zrobiłem alarm. Konstrukcja była prosta - oprzeć krzesło o drzwi tak, że po ich otwarciu huknie o podłogę, na korytarzu będzie słychać że coś spadło i piguła zaraz przyleci sprawdzić, o co chodzi. Alarm nie zawiódł i cała trójka sprawców (wszyscy z jednej sali) polecieli do lekarki na dywanik. Co otrzymali? oprócz raportów (mit głosił że po trzecim wylatujesz bez możliwości powrotu) całodzienny pobyt na lekcjach wszystkich klas (od zerówki do trzeciej gim) przez dwa tygodnie, zakaz wjazdu do mojej sali i standardowo powiadomienie rodziców.
*Pilot, to odwrócenie czyjegoś materaca wraz z pościelą o 180st. Ogólnie nieszkodliwe, wystarczy ponownie zaścielić
** Zielona nocka, to wysmarowanie wszystkiego, co się da pastą do zębów. Co bardziej ambitni spryskiwali szafę wraz ze wszystkimi ubraniami delikwenta damskim dezodorantem/perfumem (dość intensywnie), o ile ofiara była facetem
Tytułem wstępu - z jakiegoś powodu (ostatniego dnia pobytu dowiedziałem się, że przez to, iż uczyłem się do matury, co reszta uznała za "dziwne") byłem gnębiony przez męską część wcześniej wspomnianego szpitala, dziewczyny się nie wtykały - nie były ani po mojej stronie, ani po ich, po prostu neutralne (żeby nie było - sami pacjenci). Piloty* były na porządku dziennym, z początku to olewałem, bo co będę się użerać z bandą z jaskini? Ale jak zaczęli mi urządzać zielone nocki** postanowiłem coś z tym zrobić. Jako że na sali oprócz mnie było jeszcze dwóch kolegów (jedyni, co się za mną wstawili) postanowiłem skończyć z zielonymi nockami. Jak? Otóż w każdej sali drzwi otwierają się na zewnątrz, a po prostym korytarzu (zwłaszcza nocą) echo się niesie. Dyżurka była na tym samym piętrze, więc wystarczało, że pielęgniarka wyjrzała na korytarz i już wiedziała, gdzie coś się dzieje (na noc wszystkie drzwi miały być zamknięte). Dzięki zrządzeniu losu, akurat tej nocy lekarz przyszedł do piguły se pogadać. Ja zaraz po ogłoszeniu ciszy nocnej i ogólnym uspokojeniu szpitala (ok 22.30) zrobiłem alarm. Konstrukcja była prosta - oprzeć krzesło o drzwi tak, że po ich otwarciu huknie o podłogę, na korytarzu będzie słychać że coś spadło i piguła zaraz przyleci sprawdzić, o co chodzi. Alarm nie zawiódł i cała trójka sprawców (wszyscy z jednej sali) polecieli do lekarki na dywanik. Co otrzymali? oprócz raportów (mit głosił że po trzecim wylatujesz bez możliwości powrotu) całodzienny pobyt na lekcjach wszystkich klas (od zerówki do trzeciej gim) przez dwa tygodnie, zakaz wjazdu do mojej sali i standardowo powiadomienie rodziców.
*Pilot, to odwrócenie czyjegoś materaca wraz z pościelą o 180st. Ogólnie nieszkodliwe, wystarczy ponownie zaścielić
** Zielona nocka, to wysmarowanie wszystkiego, co się da pastą do zębów. Co bardziej ambitni spryskiwali szafę wraz ze wszystkimi ubraniami delikwenta damskim dezodorantem/perfumem (dość intensywnie), o ile ofiara była facetem
służba_zdrowia
Ocena:
19
(49)
zarchiwizowany
Skomentuj
(26)
Pobierz ten tekst w formie obrazka
Pewnego razu z dość oczywistych* względów byłem w szpitalu. A że dość często tam bywam, to znam personel, który (nie chwaląc się) mnie lubi. rzecz działa się jakiś czas temu, miałem z 14-15 lat. Czas pobytu - miesiąc. Razem ze mną na sali chłopak lat ok 13, który irytował podbieraniem z szafek. Na szczęście ginęły tylko słodkości i owoce. Sam, jak coś miał, to ni hu hu, żeby się podzielić. Ale nic, nie tylko mi ginęło, kilku innym z INNYCH sal też. Skarga u lekarza odpadała - żaden z nas nie jest kablem. Ale postanowiliśmy go oduczyć podbierania. Zrzuciliśmy się na frugo, w celu sporządzenia pułapki. Nie, nie chodziło o to, żeby go przyłapać, bo to by nic nie dało. Ja, ze względu na znajomości (a akurat tego dnia była zajefajna pielęgniarka na dyżurze) miałem załatwić... środki przeczyszczające. Pogadałem i zdobyłem, com chciał. Połączyliśmy jedno z drugim i czekamy... W końcu - jest. Po kolacji, znaleźliśmy opróżnioną butelkę. Ponieważ przed nami ze stołówki wyszły tylko cztery osoby (w tym ten chłopak) wiedzieliśmy, że się udało. Na efekty nie trzeba było długo czekać. po ok 5 minutach od odkrycia, siedząc w dyżurce i gadając sobie w najlepsze z pielęgniarką chłopak wleciał i oświadczył, że boli go brzuch. Ta się zczaiła, o co chodzi i tylko skwitowała, że to mu samo przejdzie. I wtedy zaczęła się zabawa. Środek zaczął robić swoje, a między dyżurką, a ubikacją jest dobre 50 metrów. Nie wiedziałem, że on umie tak szybko biegać :D Mimo to - nie zdążył. Ale na szczęście do końca pobytu był spokój
P.S - Nie pytajcie w komentarzach, czemu tak dobrze znam tamtejszy personel. Co najwyżej piszcie na PW :D
* W komentarzach widzę pewne niezrozumienie (w sensie czemu to ma być oczywiste). Chodzi o to, że jest to oczywiste, że byłem w szpitalu bo COŚ mi było. Ale nie jest istotne co, więc się nie chwalę.
P.S - Nie pytajcie w komentarzach, czemu tak dobrze znam tamtejszy personel. Co najwyżej piszcie na PW :D
* W komentarzach widzę pewne niezrozumienie (w sensie czemu to ma być oczywiste). Chodzi o to, że jest to oczywiste, że byłem w szpitalu bo COŚ mi było. Ale nie jest istotne co, więc się nie chwalę.
służba_zdrowia
Ocena:
72
(182)
zarchiwizowany
Skomentuj
(9)
Pobierz ten tekst w formie obrazka
Witam. Dowiedziałem się o sobie wielu interesujących rzeczy o sobie od Piekielnej, ale po kolei
Wynajmuję sobie pokój u bardzo fajnych ludzi, wszystko gra gitara, ale jakoś w czerwcu dowiedziałem się, że czeka nas wyprowadzka (sprawy spadkowe mieszkania). Więc póki czas, szukam sobie innego lokum (co prawda owi państwo, u których mieszkam chcieli wziąć mnie ze sobą, ale uznałem, że 100 km dziennie do pracy nie jest dobrym pomysłem). Więc dzwonię, szukam i jest. Umówiłem się, pojechałem obejrzeć przyszły pokój i Piekielna była wtedy bardzo miła, można było pogadać, pośmiać się itp. Uznałem, że udało mi się znów trafić na fajnych właścicieli. O zgrozo, jak się pomyliłem. Ale do rzeczy. Wprowadzając się porozkładałem wszystkie swoje rzeczy tam, gdzie miało być ich miejsce i jest fajnie. Ponieważ Piekielna swoje lata ma, dorobiła się już wnuczek w słusznym wieku (ok 4 lata młodsze ode mnie). Akcja nr 1 (jeszcze nie piekielna, ale mająca wpływ) - siedzę u siebie, przeglądam se neta w poszukiwaniu jakiejś interesującej rzeczy i słyszę pukanie. Piekielna weszła, zapytała czy nie chcę czasem czegoś z mc′ D. Odpowiedziałem , że w sumie nie wiem, co tam mają. Toteż Piekielna (ważne) zaproponowała, żebym z tymi wnuczkami poszedł, przy okazji poznam okolicę (przypominam, to był dopiero pierwszy dzień), więc się zgodziłem. Poszliśmy, coś tam próbowaliśmy gadać, ale ledwo szło. Rozmowa rozkręciła się dopiero po powrocie do domu. Tak se gadaliśmy, śmialiśmy się i cacy, Piekielna co chwilę wpadała zapytać, czy chcemy herbatkę (choć wiedziałem, że coś innego nią kierowało, ale dobra, nic niestosownego się nie działo więc zero strachu). owa gadka-szmatka przeciągnęła się do ok 23, czas najwyższy spać. Wtedy sobie przypomniałem, że nie wziąłem od nich nr telefonu, a że miały wyjechać zaraz na drugi dzień (ja wtedy byłem w pracy od 7, więc nie bardzo ok. 6 rano budzić...) to się cofnąłem, zapukałem, poczekałem, aż mi otworzą (mogły się przebierać, nie chciałem więc wparować) i pytam czy mi nr dadzą. Dały, żaden problem i poszedłem spać (była max 23.20). Pomieszkałem u Piekielnej dosłownie 4 dni (choć opłaciłem miesiąc z góry). Czemu? Gdyż Piekielna poprosiła mnie o mała przysługę. Mianowicie - udostępnić pokój na weekend, bo "synuś pokłócił się z żoną i musi gdzieś przez weekend mieszkać". Odparłem, że w takim razie gdzie ja mam spać, jeśli nie u siebie? - "Na pewno masz jakichś znajomych". Na nieszczęście miałem, a że uczynny ze mnie człek, to się zgodziłem tylko na weekend (czyt. sobota i niedziela do wieczora). Wziąłem parę rzeczy i siedzę u znajomych. Nagle telefon dzwoni. Patrzę - Tata. Co więcej, dzwonił z pretensjami, co ja wyprawiam. Ja będąc niczego nieświadomy wszystkiemu zaprzeczam, że nic przecież nie robię. "No przecież Piekielna do mnie dzwoniła, że wyjechałeś do xxx (miejscowość, gdzie miałem mieszkać z poprzednimi ludźmi)". "Że co? Ja przecież jestem u tychitamtych". Żeby było dla taty wsio jasne, pojechałem wyjaśnić sytuację (Niech mi ktoś wmówi, że da się przejechać samochodem 100 km w 10 minut). I tu dopiero zaczęła się zabawa. Okazało się, że:
- jestem pijakiem (gdzie u Piekielnej nie wypiłem ani kropli, podczas gdy ona przez te 4 dni co wieczór raczyła się winem)
- jestem brudasem (ze względu na ubłocone buty, ale taka praca)
- jestem oszustem, bo chcę od Piekielnej zwrot jakichśtam pieniędzy, których jej nie dawałem (dziwne, że mam dokumenty z jej podpisem, że jednak je dostała)
- jestem niedoszłym bratobójcą(!), bo prawie udusiłem brata (wówczas półrocznego) poduszką, gdyż nie chciał przestać płakać (Muszę wspominać, że nic takiego nie miało miejsca? Nawet nic, co mogłoby chociaż takie zachowanie imitować?)
- jestem niebezpieczny dla otoczenia, gdyż o 2.30 waliłem pięściami w drzwi do pokoju jej wnuczki i nie wiadomo co od niej chciałem (Gwoli uzupełnienia - podobno wnuczka się mnie wtedy cholernie wystraszyła i jak przestałem, poleciała do babci. Ale w ciągu tych 4 dni pomieszkiwania owa babcia snuła plany, żeby się tam do tej wnuczki ze mną wybrać)
Po jakimś czasie (chyba 2-3 tygodniach), po uprzednim umówieniu się pojechałem zabrać resztę rzeczy. Co dziwne "mój" pokój, był już przez kogoś zajęty. A kaucji, jak i zwrotu za przedwczesne wyrzucenie mnie (gdzie 4 dni, a gdzie miesiąc) do dziś nie widzę. Ale widzę podstawy do wszczęcia postępowania sądowego. We wtorek sprawa ląduje właśnie tam
Wynajmuję sobie pokój u bardzo fajnych ludzi, wszystko gra gitara, ale jakoś w czerwcu dowiedziałem się, że czeka nas wyprowadzka (sprawy spadkowe mieszkania). Więc póki czas, szukam sobie innego lokum (co prawda owi państwo, u których mieszkam chcieli wziąć mnie ze sobą, ale uznałem, że 100 km dziennie do pracy nie jest dobrym pomysłem). Więc dzwonię, szukam i jest. Umówiłem się, pojechałem obejrzeć przyszły pokój i Piekielna była wtedy bardzo miła, można było pogadać, pośmiać się itp. Uznałem, że udało mi się znów trafić na fajnych właścicieli. O zgrozo, jak się pomyliłem. Ale do rzeczy. Wprowadzając się porozkładałem wszystkie swoje rzeczy tam, gdzie miało być ich miejsce i jest fajnie. Ponieważ Piekielna swoje lata ma, dorobiła się już wnuczek w słusznym wieku (ok 4 lata młodsze ode mnie). Akcja nr 1 (jeszcze nie piekielna, ale mająca wpływ) - siedzę u siebie, przeglądam se neta w poszukiwaniu jakiejś interesującej rzeczy i słyszę pukanie. Piekielna weszła, zapytała czy nie chcę czasem czegoś z mc′ D. Odpowiedziałem , że w sumie nie wiem, co tam mają. Toteż Piekielna (ważne) zaproponowała, żebym z tymi wnuczkami poszedł, przy okazji poznam okolicę (przypominam, to był dopiero pierwszy dzień), więc się zgodziłem. Poszliśmy, coś tam próbowaliśmy gadać, ale ledwo szło. Rozmowa rozkręciła się dopiero po powrocie do domu. Tak se gadaliśmy, śmialiśmy się i cacy, Piekielna co chwilę wpadała zapytać, czy chcemy herbatkę (choć wiedziałem, że coś innego nią kierowało, ale dobra, nic niestosownego się nie działo więc zero strachu). owa gadka-szmatka przeciągnęła się do ok 23, czas najwyższy spać. Wtedy sobie przypomniałem, że nie wziąłem od nich nr telefonu, a że miały wyjechać zaraz na drugi dzień (ja wtedy byłem w pracy od 7, więc nie bardzo ok. 6 rano budzić...) to się cofnąłem, zapukałem, poczekałem, aż mi otworzą (mogły się przebierać, nie chciałem więc wparować) i pytam czy mi nr dadzą. Dały, żaden problem i poszedłem spać (była max 23.20). Pomieszkałem u Piekielnej dosłownie 4 dni (choć opłaciłem miesiąc z góry). Czemu? Gdyż Piekielna poprosiła mnie o mała przysługę. Mianowicie - udostępnić pokój na weekend, bo "synuś pokłócił się z żoną i musi gdzieś przez weekend mieszkać". Odparłem, że w takim razie gdzie ja mam spać, jeśli nie u siebie? - "Na pewno masz jakichś znajomych". Na nieszczęście miałem, a że uczynny ze mnie człek, to się zgodziłem tylko na weekend (czyt. sobota i niedziela do wieczora). Wziąłem parę rzeczy i siedzę u znajomych. Nagle telefon dzwoni. Patrzę - Tata. Co więcej, dzwonił z pretensjami, co ja wyprawiam. Ja będąc niczego nieświadomy wszystkiemu zaprzeczam, że nic przecież nie robię. "No przecież Piekielna do mnie dzwoniła, że wyjechałeś do xxx (miejscowość, gdzie miałem mieszkać z poprzednimi ludźmi)". "Że co? Ja przecież jestem u tychitamtych". Żeby było dla taty wsio jasne, pojechałem wyjaśnić sytuację (Niech mi ktoś wmówi, że da się przejechać samochodem 100 km w 10 minut). I tu dopiero zaczęła się zabawa. Okazało się, że:
- jestem pijakiem (gdzie u Piekielnej nie wypiłem ani kropli, podczas gdy ona przez te 4 dni co wieczór raczyła się winem)
- jestem brudasem (ze względu na ubłocone buty, ale taka praca)
- jestem oszustem, bo chcę od Piekielnej zwrot jakichśtam pieniędzy, których jej nie dawałem (dziwne, że mam dokumenty z jej podpisem, że jednak je dostała)
- jestem niedoszłym bratobójcą(!), bo prawie udusiłem brata (wówczas półrocznego) poduszką, gdyż nie chciał przestać płakać (Muszę wspominać, że nic takiego nie miało miejsca? Nawet nic, co mogłoby chociaż takie zachowanie imitować?)
- jestem niebezpieczny dla otoczenia, gdyż o 2.30 waliłem pięściami w drzwi do pokoju jej wnuczki i nie wiadomo co od niej chciałem (Gwoli uzupełnienia - podobno wnuczka się mnie wtedy cholernie wystraszyła i jak przestałem, poleciała do babci. Ale w ciągu tych 4 dni pomieszkiwania owa babcia snuła plany, żeby się tam do tej wnuczki ze mną wybrać)
Po jakimś czasie (chyba 2-3 tygodniach), po uprzednim umówieniu się pojechałem zabrać resztę rzeczy. Co dziwne "mój" pokój, był już przez kogoś zajęty. A kaucji, jak i zwrotu za przedwczesne wyrzucenie mnie (gdzie 4 dni, a gdzie miesiąc) do dziś nie widzę. Ale widzę podstawy do wszczęcia postępowania sądowego. We wtorek sprawa ląduje właśnie tam
Wynajem
Ocena:
246
(270)