Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

InuKimi

Zamieszcza historie od: 18 lipca 2011 - 23:38
Ostatnio: 3 lipca 2022 - 9:37
Gadu-gadu: 8754834
O sobie:

Młoda, trochę idealistka, nie znosi wulgaryzmów. Ćwiczy i pasjonuje się Aikido. Lubi anime i mangę, książki i filmy.

  • Historii na głównej: 14 z 20
  • Punktów za historie: 4220
  • Komentarzy: 1271
  • Punktów za komentarze: 3967
 

#18855

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pracuję w punkcie dilerskim znanej, niemieckiej marki pilarek łańcuchowych.

Przed chwilą miałem bardzo ciekawą parę klientów. Łysy koks większy o co najmniej dwie głowy ode mnie i w barach dwa razy jak ja (choć ze mnie też nie ułomek) oraz jego, zapewne, ukochana, osobnik płci niewieściej który ma w dowodzie osobistym jako adres zamieszkania ma chyba jakieś solarium.

Facet okazał się miłym i inteligentnym gościem. Pytania miał konkretne, podobnie jak wiedzę. Doskonale wiedział czego chce, a przyszedł tylko "rozwiać swoje małe wątpliwości".
Jego luba natomiast wywołała we mnie wielokrotne załamanie. Oto jej pytania:
- Czemu tu tak śmierdzi paliwem? (dziwne żeby w serwisie nie śmierdziało nim)
- Czemu wszystko jest takie drogie? W markecie jest taniej. Będę miała więcej kasy na kosmetyki. (cena może i niższa ale gdzie jakość)
- Czy mogę z kompa skorzystać? Musze się na fejsika zalogować.
- Gdzie jest jakaś drogeria? (po tym jak jej powiedziałem poszła sobie).

Facet widząc moje zwątpienie na twarzy, powiedział:
- Może i jest głupia, ale za to zaj... w łóżku. - i poszedł szukać swojego szczęścia zostawiając mnie w osłupieniu.

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 667 (757)

#18719

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Będzie krótko i dosyć infantylnie.

Pracuję w zagranicznym banku i zajmuję się funduszami inwestycyjnymi. Dziś dostałam maila z broszurką firmową, która opisywała możliwości rożnych programów komputerowych, szkolenia, komentarz od Pana Wielmoznego Prezesa, itp.

Po krótkiej lekturze dostałam nagłego ataku głupawki i przez kilka minut nie mogłam się uspokoić - koledzy do tej pory nie wiedzą co mi odbiło. A chichotek dostałam przez Computerised Unit Trust Administration System, który został zapisany skrótem (CUTAS), a obok niego widniało zdjęcie Pana Wielmożnego Prezesa...

Eh, zagraniczne języki nie przestają dostarczać rozrywek!

praca bank zagranica

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 584 (724)

#18786

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia zasłyszana od moich rodziców.

Ich znajomi mają dziecię płci męskiej - lat 7, gdy wydarzyła się owa historia. Byli akurat w odwiedzinach u znajomego, który miał pokaźnych rozmiarów i groźnej postury amstaffa jako psa obronnego i stróżującego.

Weszli ostrożnie przez furtkę - pies patrzy spode łba ale widzi że skoro właściciel toleruje intruzów to on też musi. Chłopiec podszedł do psa - mierzą się spojrzeniem. Młody wyciąga rączkę - znajomi wstrzymali oddech. Ale pies obwąchiwał malutką rączkę przez dłuższą chwilę po czym ogon z każdą chwilą merdał coraz szybciej i z większym rozmachem. Napięcie rozładowane, piesek przyjazny i kochany, wszyscy są szczęśliwi.

- Uuuuuu, żaden z niego pies obronny skoro nie gryzie, uśpić trza będzie - mruknął w ramach niezbyt smacznego żartu właściciel amstaffa. I w tym momencie dzieciak zrobił coś... może i głupiego, ale... Uszczypnął psa w ucho. W tym momencie pies po prostu capnął młodego zębami za rękę, po chwili jednak puścił i odszedł, zagoniony do boksu przez właściciela.

Pogotowie wezwane, choć młody szybko się uspokoił mimo krwawiącej ręki. Zapytany przez rodziców co w niego wstąpiło odpowiedział bardzo poważnie:
- Bo ten pan powiedział że skoro piesek nie gryzie to trzeba go będzie uśpić...

Sprawa została załatwiona ugodowo - pies miał wszystkie szczepienia, właściciel też był odpowiedzialny jak i rodzice młodego. Amstaffowi nic się nie stało, podobnie jak młodemu, ręka wymagała tylko paru szwów.

Uważajcie co mówicie gdy w pobliżu kręcą się dzieci...

zasłyszana historia

Skomentuj (23) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 648 (684)

#18515

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Krótka, lekko straszna ale nie do końca piekielna przygoda z dresami.

Godziny późno wieczorne, wychodzę z psem na spacer. Po załatwieniu psich potrzeb, wracamy do mieszkania. Jakieś 300-400m od bloku podbija dwóch dresów. Pierwsza myśl - cholera, nie mam telefonu, nie mam portfela, nie skroją mnie, więc będzie wpie*dol. Po chwili myśl druga - przecież mam psa, ugryzie jednego, drugi ucieknie ,więc chyba będę żył.

Podeszli do mnie i jak na komendę zdjęli swoje zakapturzone bluzy. W głowie myśl "no ku*wa pięknie, pedały mi się trafiły, jakby nie mogli tylko wpie*dzielić". Wtem odzywa się ten większy.

[D]res: Ty, psiarzu, który z nas ma większe muły?
[J]a: No ty... - I pokazałem ręką na tego większego.
[D] (zwracając się do kolegi) - A widzisz Krzychu, wygrałem. Wypie*rzaj po żelki.

I sobie poszli.

Osiedle

Skomentuj (23) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1070 (1162)

#18389

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Noc, zimowa, grudzień zeszłego roku. Miejsce akcji - całodobowe TESCO. Wracałem do domu z kilkudniowego wypadu do rodziny kilkaset kilometrów od domu. Jako, że śpiący nie byłem, to postanowiłem wdepnąć na zakupy, w końcu lodówka pusta.

Ogólnie kupowanie w nocy to bajka, niemal zero ludzi, cisza, spokój. Blisko godzinę zeszło mi na załadowanie praktycznie całego wózka. Staje w kolejce do kasy, zaczynam wykładać swoje zakupy, wtem wyrasta obok mnie młoda kobieta, z paczką pampersów i jakąś kaszką lub czymś podobnym (nie mam dzieci i miał raczej nie będę, więc się nie znam na takich produktach). Zapytała na wpół zaspanym głosem czy mogłaby stanąć przede mną, bo dziecko w domu głodne, z mężem. W sumie dla mnie żaden problem - i tak kasowanie moich produktów potrwa wieczność. Pani podziękowała, ustawiła się przede mną i nagle "JEB!". Odwracam się, a tam - tak, zgadliście - Moher Commando! I to w dodatku w zimowym kamuflażu! Wózkiem oberwałem tak mocno, że sam Pudzianowski zgiąłby się w pół. To co po chwili usłyszałem, zwaliło mnie z nóg jednocześnie zrzucając moją szczękę do podłogi.

[M]oher: Spier*alaj alfonsie, ku*we puściłeś, to i mnie puścisz turbanie jeden.

W tym momencie mój umysł wskoczył na wyższe obroty i padła riposta - może i niekulturalna, ale miałem przynajmniej pewność że piekielna zrozumie.

[J]a: Przykro mi, ale cudzej ku*wy nie przepuszczę.

Babcia strzeliła karpika i siedziała już cicho. Reszta kasowania przebiegła spokojnie.

Swoją drogą, wiedzieliście, że moherowe babcie robią nocami zakupy?

TESCO ;)

Skomentuj (33) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 886 (936)

#18447

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Słynne są tu opowieści o piekielnych matkach. Niestety i mojego zawodu one nie omijają... Pamiętam pewną sprawę kiedy to zostaliśmy wezwani do kilkulatki w kiepskim stanie. Dojechaliśmy na miejsce (dodam, że dzielnica wcale nie jakaś zapuszczona). Najpierw nikt nam nie otwierał, zadzwoniliśmy do sąsiadów czy może wiedzą gdzie są właściciele bo może nie chcieli czekać na karetkę, "zapomnieli" odwołać i sami pojechali na SOR (zdarza się).
Nie, nikt nie widział, nikt stąd nie wychodził, ale w sumie to pani sąsiadka wezwała pogotowie bo "oni to by nie mieli chęci"...

W głowie zapaliła mi się lampka "będzie ciężko" i nie całkiem się myliłem. W końcu usłyszeliśmy płacz dziecka zza drzwi. Wykombinowaliśmy, że sąsiadka zadzwoni bo niby coś chce i udało się. Otworzyli. Jak już nas mamuśka zobaczyła to łaskawie pozwoliła wejść i zobaczyć co z córką. A córka... Cóż, 4 i pół roczku, zapuchnięta od płaczu, z wymiocinami wokół i siedzi. Mamuśka nawet nie zainteresowała się, po wpuszczeniu nas do środka wróciła oglądać TV.

Zdecydowaliśmy zabrać małą do szpitala.

J-Przepraszam, musi pani udać się z nami. Córkę trzeba koniecznie zawieźć do szpitala, podejrzewamy, że zjadła coś niedozwolonego ponieważ zaczęła wymiotować krwią (zdarza się, że dzieci w pewnym wieku łykają różne dziwne przedmioty, które później ranią im przewód pokarmowy, w dodatku dziewczynka powtarzała "boli od misia" - jak się okazało później w szpitalu był to mały, metalowy miś, breloczek do kluczy).
M-A muszę? Wie pan, zaraz mój serial bę...
J-Proszę pani, pani córka wymiotuje krwią, musi pani jechać z nami...
M-A za 30 minut możemy? To nie trwa długo.

Spojrzałem na kolegę bardzo wymownie...

K-Wie pani co? Pani córka łyknęła jakieś badziewie, krwawi z przewodu pokarmowego, a pani chce oglądać serial!? Poje... Normalna jesteś kobieto!?
M-Jak pan śmie!?
K-JA!? Twoja córka się wykrwawia!

Małą spakowaliśmy do karetki, wróciłem na górę upewnić się, że mamuśka zaraz do nas dołączy. Na górze niespodzianka bo pani powywalała ciuchy z szafy i przebiera się... Stanąłem w kuchni i czekam ponaglając ją. Po chwili weszła do kuchni w prawie kompletnym negliżu i pytała jaką bluzkę powinna ubrać, nie wytrzymałem...

J-Jeśli chce pani robić sobie żarty z ratowników kosztem krwawiącej wewnętrznie córki to proszę bardzo, równie dobrze ten czas możemy stracić na wezwaniu policji i opieki społecznej i wtedy na pewno nie skończy się to tak jakby pani chciała. Już pani teraz zapowiadam, że zostanie pani obciążona kosztami całej akcji, a i mandat na pewno panią nie ominie bo to, proszę pani, jest utrudnianie pracy ratownikowi. Uważa pani, że to zabawne? Może dla zabawy łyknie pani ze dwie żyletki? I poczuje się jak czteroletnia dziewczynka, której w żołądku zbiera się krwawa bulgotanina? Nie mówiąc o tym, że możliwym jest wydostanie się ostrego przedmiotu z przewodu pokarmowego i poranienie innych organów.

Miałem nadzieję, ze po takim wywołującym poczucie winy u większości ludzi wywodzie pani złapie pierwszy lepszy ciuch i poleci do córki, ale... Pani rzuciła tylko:
- A to ja nie jadę, bo pewnie nie wrócę do 20...
Obróciłem się i poszedłem do karetki.

W szpitalu zgłosiliśmy wszystko ordynatorowi, który powiadomił odpowiednie "władze". Mamy nadzieję, że dziewczynka nie wróciła więcej do mamy...

Pogotowie

Skomentuj (70) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1597 (1639)

#18163

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Domowych skarbów nie pokazuje się obcym. Nigdy, nikomu, niezależnie od okoliczności. O słuszności tej zasady przekonałam się w zeszłym tygodniu na własnej skórze.

Miałam ci ja zielnik. Zielnik - przynajmniej dla mnie - niezwykle cenny, bo kolekcja ziółek, opisów ich leczniczych zastosowań i związanych z nimi przesądów została zapoczątkowana jeszcze przez moją prababkę w latach jej szumnej młodości. Babcia doprowadziła zielnik do stanu robiącego wrażenie, ciotka, która go po niej przejęła - do budzącego oniemiały z zachwytu podziw. Po prostu skarb rodzinny, za który każdy etnolog i historyk farmakognozji w jednym dałby sobie uciąć ręce, uszy i kilka innych cielesnych wypustek, a ja jeszcze więcej, bo babcia włączyła w zapiski bogatą część swoich wspomnień i rozległej wiedzy etnograficznej. Dwa lata temu, kiedy przymierzałam się do magisterki o medycynie ludowej, ciotka postanowiła rozstać się z zapiskami i przekazać je mi, żebym dołożyła coś od siebie jako najmłodsza zielicha w rodzinie. Magisterkę napisałam i obroniłam, zielnik leżał u mnie w sekretarzyku i robił za bardzo alternatywną książkę kucharską oraz pamiątkę niemal równą relikwii. Póki nie wmieszali się w to, jak zwykle z najlepszymi chęciami, (nie)znajomi.

Chwila prywaty - osobiście nie mam niczego do ludzi, którzy studiują farmację jako jednostek, ale z racji zawodu licznych bliższych i dalszych krewnych tudzież powinowatych z bratową na czele, wydział farmacji tutejszego uniwerku medycznego odwiedzałam częściej niż przeciętni śmiertelnicy i nieodmiennie odnosiłam wrażenie, że albo mam zbyt wysokie wymagania, albo studenci (i nie tylko studenci) uważają, że dyplom należy im się za to, że rodzice/wujkowie/kochankowie wyprowadzacza psów są aptekarzami, zaś praca własna to niemile widziany dodatek, który powinien pozostawać w strefie całkowicie dowolnych opcji. Rozmawianie o czymkolwiek innym niż apteka rodziców i sposób obejścia egzaminów było ponad ich możliwości. Ale może po prostu trafiłam w niewłaściwe pokolenie.

Studenci farmacji, kiedy przychodzi czas nauki farmakognozji, muszą zrobić zielnik. Zajęcie przez wszystkich lubiane i kochane. Pod warunkiem, że się chce.

Reprezentantką takiego nieudanego pokolenia jest córka przyjaciela mojej bratowej, dziewczynka nastawiona na odziedziczenie apteki po tatusiu i wybitnie niechcąca. Pojawiła się w moim życiu bardzo niedawno, za sprawą telefonu od jej matki, która opowiedziała mi długą i wyciskającą łzy z oczu historię o tym, jak to jej jednorodna, dziewczę wszechstronnie genialne, musi zrobić zielnik "TO ŚMIESZNE JAK MOŻNA TEGO WYMAGAĆ ŻEBY JEJ WRAŻLIWA CÓRECZKA WAŁĘSAŁA SIĘ PO LASACH I ŁĄKACH ONA JEST STWORZONA DO WYŻSZYCH CELÓW CO CI PROFESOROWIE WYMYŚLAJĄ". Zapytana, co właściwie mam wspólnego z lenistwem jej córki, odparła, że PRZECIEŻ JA MAM GOTOWY ZIELNIK, to pożyczę jej córce, ona go odda i zaliczy farmakognozję. Ale to już teraz, bo córeczka ma przedłużoną sesję i czas jej się kończy.

Zagotowało się we mnie. Migiem zadzwoniłam do bratowej i wymolestowałam zeznania - owszem, zna taką panią, to żona jej przyjaciela, córka ma ogólne kłopoty ze sobą i studiami, ale przyjaciel jeszcze ze studiów i może zgodziłabym się pokazać jej zielnik, żeby przynajmniej zobaczyła, jak można coś takiego zrobić. Kręcąc nosem i marudząc, zgodziłam się na jednorazowe, krótkie oględziny pod moim nadzorem. Córeczka zadzwoniła, jakoś uzgodniłyśmy termin (kończyło mi się L4 i wracałam do pracy, co doczekało się komentarza "ale ty problemowa jesteś"). I wszystko mogłoby się na tym skończyć, gdyby córeczka nie postanowiła wykazać się większym sprytem od mojego.

Pojawiła się u mnie w odpowiednim dniu, ale 3 godziny przed moim powrotem, doskonale wiedząc, że mnie nie będzie i zaskakując mojego narzeczonego w środku projektu informacją, że przyszła po obiecany zielnik. Co prawda tłumaczyłam mu wcześniej, że taka panienka przyjdzie i będzie go oglądać pod moim nadzorem, ale na jego miejscu pewnie też zapamiętałabym tylko tyle, że jakaś dziewczyna przyjdzie w związku z ziółkami. I gdybym miała tyle poczciwości, co on, też bym go jej oddała, bo skoro ze mną już ustalone i coś rano wspominałam, to pewnie wszystko jest w porządku.

Tak. Zabrała zapiski i zniknęła. Po moim powrocie do domu, dobre dwie godziny zajęło mi zorientowanie się, że nie przyjdzie, a zielnik zniknął. Szybkie przesłuchanie chłopaka, kontrolowany wybuch wściekłości (w końcu niewinny), przesłuchanie bratowej, która, niestety, nie potrafiła podać z pamięci adresu przyjaciela, a ten nie odbierał jej telefonów, więc ustalenie właściwego celu nalotu zabrało mi kolejnych kilka godzin... Koniec końców, zwerbowana naprędce ekipa szturmowa (ja, bratowa i mój chłopak, wszyscy pod pewnymi względami robiący za trzech asasynów każde) znalazła się na miejscu dopiero bardzo późnym wieczorem.
Dobijanie się do drzwi, otwiera przyjaciel i ląduje na podłodze, a ja wrzaskiem domagam się zwrotu bezczelnie wyłudzonego manuskryptu. Z góry zbiega żona, drąc się jeszcze głośniej ode mnie. Awantura rozpętuje się na całego (zawdzięczam jej ponowne L4, bo całkowicie rozwaliłam sobie wtedy gardło), bratowa nakrywa córkę usiłującą się chyłkiem wymknąć, ojcu w końcu udaje się wytłumaczyć (bardzo bolesnym dla ucha sopranem), co się stało... Z miejsca stanął po mojej stronie. Córeczka, choć wzbraniała się jak mogła (linia obrony "na co komu sterta starych papierzysk" przyniosła jej ode mnie kopniaka w dupę), oddała w końcu mój zielnik. A raczej to, co z niego zostało. Drżącymi od nerwów i hamowanego płaczu rękami przewracałam kolejne kartki, bestialsko pocięte i podziurawione. Chciała chyba poprzyklejać rysunki i opisy, więc wycięła je z oryginału... przy okazji niszcząc coś, nad czym pracowały 4 pokolenia mojej rodziny. Dobrze, że byłam zmęczona, bo chyba zabiłabym na miejscu. Jej ojciec patrzył mi przez ramię, potem zapytał, czy to jest to, na co wygląda. Przytaknęłam - i dopiero wtedy zaczęła się zabawa. Miał bogatszy zasób inwektyw niż ja. Na końcu córeczka zrobiła się zielona.

Za zniszczony zielnik dostanę odszkodowanie (wypłacone w całości z jej forsy, jak zapewnił jej ojciec, będzie na sporą część weselnych wydatków), ale pieniądze nie naprawią pociętego papieru. Córka, niestety, nie wyleciała ze studiów, co i tak było najbardziej miłosiernym z moich życzeń dla niej. Przynajmniej mam świadomość, że bardzo długo zapamięta, że cudzych rzeczy się nie niszczy, bo trzepnięcie jej po kieszeni wywołało falę spazmów. Ale jedna z najcenniejszych dla mnie rodzinnych pamiątek jest w strzępach, bo jakaś smarkula postanowiła iść na skróty. Zaczęłam rozumieć ciotkę Iwaszkiewicza, która nawet cukier zamykała na klucz, kiedy przychodzili goście.

Skomentuj (76) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1410 (1478)

#18050

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jechałem pociągiem wraz z grupką młodych ludzi, którzy zdążali na konwent mangi i anime, głośno dyskutując o swojej wspólnej pasji.
Rozmowie przysłuchiwałem się z zaciekawieniem, jako że wiedzę o mandze mam minimalną, o anime jeszcze mniejszą (chyba jedynym japońskim serialem, obejrzanym w całości były "Muminki" w dzieciństwie), a chętnie bym się dowiedział, co w tym momencie na rynku jest warte przeczytania/obejrzenia. I tak sobie jedziemy, połowa rozmowy toczona po japońsku, jako że prawie wszyscy studiują japonistykę (jak się potem okazało, po to, by móc zapoznawać się z oryginalnymi wydaniami, nie czekając na tłumaczenia) i postanowiłem się włączyć, podpytać, co polecają itp.
Gdy otrząsnęli się z zaskoczenia, że wiem, co znaczy "otaku" i parę innych "branżowych" słówek, zaczęli pytać, co znam i co mi się podobało.

Wymieniając kilka polskich tytułów, usłyszałem wyrzut, że nie mówię ich po japońsku! Oni nie znoszą tych miernych translacji!
Ponieważ nie było tego dużo, dodałem jeszcze na koniec, że właściwie to głównie czytam komiksy europejskie i amerykańskie.
I w tym momencie dwóch chłopaków z grupki powiedzieli niemal równocześnie:
-Czy ty nie jesteś za stary na komiksy?
-Przecież to głupoty dla dzieci!

Po czym wrócili do swoich rozmów po japońsku.
Przyzwyczaiłem się, że przeciętny Kowalski uważa mnie za niedorozwiniętego, gdy w miejscu publicznym czytam komiks. Ale żeby to zdanie podzielali ludzie z niemal identycznego środowiska czytelniczego?

Środowisko

Skomentuj (84) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 588 (724)

#17834

przez (PW) ·
| Do ulubionych
O głupocie niektórych właścicieli psów.

Poszłam dziś na spacer z moimi dwiema suczkami. Jedna 14-latka, wszystko jest jej obojętne, obce psy mija nie zaszczycając ich nawet spojrzeniem. Druga 5-latka, bardzo przyjazna, z każdym psem by się bawiła, a obcych po rękach lizała.

Przechadzam się dziś z nimi przez pobliską łąkę. Pieski idą z 10m przede mną. Nagle moja 5-latka zatrzymuje się przy zakręcie, zaczyna machać ogonkiem - aha, czyli pies za zakrętem. Podchodzę i na wszelki wypadek biorę na smycz. Jakieś 20m dalej stoi foksterier, bez smyczy, bez kagańca i... warczy. Szybko zawijam drugiego psa na smycz i rozglądam się za właścicielem Foksia. Brak.

Nie bardzo mam się gdzie ruszyć, bo po jednej stronie krzaki, po drugiej ścieżka ze stojącym na środku psem. Zbliża się otyła, młoda pani, powolnym, "królewskim" krokiem. Dodam, że foksterier cały czas zmniejszał dystans do moich psów, coraz bardziej złowrogo warcząc. Odzywa się właścicielka:
- Fooooksiuu! Chooooooooooooodź!
Zamiast podejść do właścicielki pies zbliżył się do mnie na dystans jakichś 5m i coraz bardziej agresywnie warczy i podszczekuje. Moje psy stoją i czekają. Nawet im się sierść nie zjeżyła, może dlatego, że w dwa razy mniejszym psie nie dostrzegły żadnego zagrożenia. A właścicielka Foksia? Nic, stoi sobie z 15m od psa i już nawet go nie woła. Ja:
- Przepraszam, czy może pani wziąć pieska?
- A nie, nie, bo to jest foksterier i jak go zapnę na smycz to będzie bardzo agresywny.
Eeee?
- No dobrze, to niech go pani zawoła, bo widzi pani,nie bardzo mam jak przejść koło niego w bezpiecznej odległości.
- Ale niech się pani nie martwi, on nic nie zrobi...
- Niestety, nie wierzę w takie zapewnienia, bardzo proszę pieska wziąć.
- Nie mogę, bo on już jest zdenerwowany, jak go teraz ruszę to mnie ugryzie.
- No to co? Mam tu tak stać z psami do nocy?
- Ale on naprawdę nic nie zrobi!
- No dobrze, a jak moje psy coś mu zrobią? - oczywiście, wiem, że moje psy nigdy ani człowieka ani psa nie ugryzły, ale przecież zawsze może być ten pierwszy raz, poza tym widzę, że inne argumenty nie docierają. Pani od Foksia:
- No to co? To pani mi będzie za leczenie płacić, jak się nad psami panować nie umie!
- Aha, a nie obchodzi pani, że w wyniku pogryzienia pani pies może bardzo cierpieć?
- Phi...
Pani w końcu wzięła Foksia na smycz (istotnie, w momencie zapinania smyczy pies nieomal ją ugryzł). Gdy już ją wyminęłam krzyknęła za mną:
- Kagańce się na takie durne, agresywne psy nosi!
Chyba miała na myśli Foksia.

Psiarze

Skomentuj (34) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 565 (649)

#17629

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Znowu o piekielnych gimnazjalistkach.
Parę lat temu zostałem wytypowany do bycia opiekunem na 3 dniowej wycieczce po paśmie Radziejowej. Poziom szlaku łatwy do średniego, sprawdzone wcześniej schronisko, prognoza pogody super - jednym słowem, miała być extra wycieczka! No i była - aczkolwiek nie od razu.

Historia z 1 dnia.
Idziemy całą gromadą - tzn. uczniowie klas 1 i 2 gimnazjum. Jak to zwykle bywa w takich sytuacjach cały peleton po jakichś 2 godzinach rozciągnął się znacznie - wiadomo, dzieciaki mają różną kondycję. Kierownik wycieczki poprosił, abym szedł na końcu i zbierał ewentualnych maruderów.
Przez jakieś 4 godziny marszu wszystko było OK - słoneczko świeci, gimnazjalistki szczebiocą, wszyscy pitolimy bez sensu - ot, relaks.
Po wyjściu na kolejna polankę, zauważyłem pod drzewem grupkę moich koleżanek nauczycielek, które szły na czele peletonu, teraz skupionych wokół jakichś postaci. Lekko podenerwowany (od razu myśl, że uczniowi coś się stało), podchodzę tam.
Między nauczycielkami siedzą 3 gimnazjalistki - psiapsiółki, całe czerwone i zaryczane. Okazało się, że "padły" kondycyjnie. Do tego wpadły w lekką histerię i odmówiły dalszego marszu. Koleżanki próbowały najpierw terapii odpoczynkiem, następnie przeszły do logicznych argumentów, potem próśb, rozkazów - efekt był zerowy. Pierwszoklasistki stwierdziły, że mamy je zostawić w spokoju, a one do wieczora nigdzie się nie ruszą i już! Jedna z koleżanek była już tak zdesperowana, że zaczęła dziewczętom nawijać jakąś wymyśloną na poczekaniu historię z wilkami w roli głównej - też nic to nie dało.
Po godzinie takiej zabawy, gdy łzy dziewuszkom trochę obeschły, jedna z nauczycielek wpadła na "genialny" pomysł - zaproponowała beksom, że pan (czyli ja) weźmie ich plecaki, to im będzie łatwiej.
Nie byłem tym pomysłem zachwycony, ale cóż - pannice stwierdziły, że w takim razie to one chyba dojdą do schroniska.

No więc ruszyliśmy - nie powiem, początek był nawet dla mnie niezły. Towarzyszył mi szmerek "achów" i "ochów", gdy maszerowałem z własnym plecakiem na grzbiecie oraz po jednym w każdej z rąk.
Oczywiście po jakimś czasie miałem już dość, ale przy życiu trzymała mnie świadomość, że już niedaleko, psiapsiółki maszerują i zaraz odpoczniemy w schronisku.
Uff - wreszcie dotarliśmy! Godziny popołudniowo-wieczorne, wykorzystaliśmy standardowo - prysznic, rozpakowanie się i wybór pokoi, etc.
Wieczorem ruszyliśmy na obchód i kontrolę pokoi. Kolejny to ten, gdzie mieszkały m. in. 3 gracje - taką już ksywkę zdążyły zdobyć.

Wchodzę do pokoju - pierwszy opad szczeny - na środku siedzi na krześle dziewczę opatulone jakimiś ręcznikami i z płatami folii we włosach! Na moje idiotyczne "co się tu dzieje"? usłyszałem, że wszystko jest OK, wycieczka świetna, a laski są właśnie w trakcie wykonywania jakichś zabiegów kosmetyczno-fryzjerskich.
Gdy troszkę ochłonąłem, uśmiechnąłem się i rzuciłem tekstem typu - jak im się chce po tak w sumie męczącym dla nich dniu, zabawiać się w salon fryzjerski? Jedna z gracji uświadomiła mnie, że to dla nich najlepszy odpoczynek, a zresztą to one dopiero zaczynają i machnęła ręką gdzieś za siebie.

Gdy tam zerknąłem, dostałem kolejnego opadu szczeny - moim oczom ukazały się zsunięte 2 łóżka, na których równiutko ułożone pyszniły się m. in. suszarki, lokówki, prostownica, do włosów, jakieś kosmetyki, szminki itp. NIEZBĘDNE młodzieży damskiej przedmioty.
Już, już miałem to jakoś w moim mniemaniu dowcipnie skomentować, gdy nagle spostrzegłem wśród tego bajzlu znane mi skądinąd 2 plecaki!

Powoooooli odwróciłem się, zrobiłem kilka oddechów i równie powooooli, za to DUŻYMI LITERAMI zapytałem je, czy to właśnie te wszystkie babskie zabaweczki targałem przez ostatnie godziny, wypluwając sobie płuca?
Niestety - potwierdziły. Wyszedłem z pokoju bez słowa, cichutko zamykając drzwi. Nie dlatego rzecz jasna, że taki ze mnie iron man - bałem się po prostu, że jeszcze chwila obserwacji ich zadowolonych z siebie facjat, a wpadnę w szał i zrobię coś, czego potem pożałuję.

Epilog tej historyjki miał miejsce następnego dnia na szlaku. Pogoda popsuła się - i szybko okazało się, że nasze gracje nie mają praktycznie nic przeciwdeszczowego, z wyjątkiem parasola! Na delikatne (początkowo) wyrzuty koleżanek, że przecież każdy uczeń jeszcze w szkole miał szkolenie, jak przygotować się do górskiej wyprawy, stwierdziły, że już nic im się do plecaków nie zmieściło.
No, jak słodko - prawda?

Skomentuj (47) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 920 (1014)