Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

TrissMerigold

Zamieszcza historie od: 3 lutego 2012 - 14:21
Ostatnio: 15 grudnia 2016 - 19:07
O sobie:

No i wróciłam :) Nie ma jak uzależnienie od piekielnych ;)

  • Historii na głównej: 13 z 22
  • Punktów za historie: 11032
  • Komentarzy: 1718
  • Punktów za komentarze: 14737
 
zarchiwizowany

#34977

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Jak kibicować się nie powinno vol II.
Para miała przyjść do baru na finał, by dołączyć do sporej ekipy znajomych. Oboje rzekomo zagorzali kibice Włoch.
Dziewczyna z jakichś powodów musiała się spóźnić i dociera w przerwie meczu. W przerwie jak to w przerwie większości "skraplają się uczucia", więc kolejka do toalety ogromna. Facet z tejże pary w tej kolejce. Przychodzi dziewczyna, tak jak i on z twarzą w barwach Włoch. Przywitała się z częścią znajomych nie stojących w kolejce do wc, popytała o mecz i swojego faceta, po czym mówi, że "wyskoczy tylko na chwilę po coś do samochodu".
W tym czasie facet wraca i siada ze znajomymi. Dziewczyna po powrocie zmieniła cały odcień makijażu; z włoskiego na hiszpański.
Urządziła potężną awanturę na cały bar swojemu facetowi, bo "robi jej siarę kibicując takim lamusom".
Kurtyna.

Euro

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 207 (329)

#19948

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Historia o piekielnych emerytach. Niestety, prawdziwa...
Mam w życiu pecha. Takiego wieeelkiego. Cokolwiek by się nie działo, już mnie nie zaskoczy, co najwyżej pozytywnie.
Przez cały wrzesień siedziałem skoszarowany na kursie zawodowym. Zakwaterowałem się w całkiem przyjemnym miejscu - ośrodek w stylu gierkowskim, ale dotychczas spędzone dni były całkiem całkiem. Tym razem...
W ośrodku rozgościła się grupa emerytów. Poza nimi głównie ja, w pokoju na piętrze. Pierwszy wieczór - próbuję odpocząć po wykładach. Na korytarzu miarowy, głuchy łomot. Wyjrzałem: Pani w wieku Colosseum względnie mamutów żwawo przemierzała korytarz łomocząc laską. Niech jej będzie - ruch to zdrowie. Zamknąłem drzwi, na szczęście na klucz. Za chwilę ktoś szarpie za klamkę, potem oburzone walenie do drzwi. Otwieram: moja znajoma z widzenia babuleńka, zdziwiona niepomiernie. Pyta:
-To ja tu nie mieszkam?
-Nie - odpowiadam
-A dlaczego?
- Bo ja tu mieszkam...
-To gdzie ja mieszkam?
- Naprzeciwko, w ósemce, to jest pokój siedem...
Poszła.
Rundka po korytarzu, w tym czasie zdążyłem się częściowo roznegliżować. Łomot do drzwi.
-Słucham?!
-To ja tu nie mieszkam?
-Nie!!! Ja tu mieszkam!!! Pani pod ósemką, naprzeciwko!!!
-I czego się denerwuje? Gówniarz taki nerwowy...
Poszła...
Wchodzę pod prysznic. Znowu szarpanie za klamkę i walenie do drzwi...
-Czego???!!!
-Dlaczego pan ciągle jest w moim pokoju?? Co to za porządki??
-Ile razy mam tłumaczyć, że to mój pokój??!! Pani naprzeciwko!!! Na drzwiach bałwanek a nie siekierka!!!
- Co za cham! Ty gówniarzu bezczelny!
Tu nie wytrzymałem, przyznaję... Wyemitowałem wiązkę słów odstresowujących. A że jestem spory, babcię wymiotło spod drzwi. Szczęśliwie trafiła do tych naprzeciwko i zniknęła mi z horyzontu.
Włażę jednak do łazienki...
Łomot do drzwi i pytanie innej starszej pani:
-Pani Stasiu, dobrze się Pani czuje??
Otworzyłem. Policzyłem do 10. Wyjaśniłem, że Pani Stasia mieszka naprzeciwko i że nie zrobiłem jej krzywdy, więc poza ogólnym zacietrzewieniem nie powinna doznać uszczerbku...
Myślałem, ze już po sprawie...
Za kwadrans ryk na korytarzu:
-Zapraszam wszystkich na wieczorek towarzyski!!!
To z kolei piekielny emeryt pragnący zaznać towarzystwa moich przeuroczych sąsiadek...
Za kolejny kwadrans zrobił przelot po pokojach żeby sprawdzić, czy wszyscy poszli na wieczorek! Genialnie...
I tak całe dwa tygodnie: łomot kul, balkoników, skrzypienie artretycznych stawów, rano gimnastyka przy muzyce Mietka Fogga, wieczorem dancing przy disco polo...
Myślałem, ze to najgorszy dopust Boży w moim życiu, więc jak zobaczyłem, że się towarzystwo pakuje, bylem szczęśliwy jak norka. W końcu nie da się trafić gorszego sąsiedztwa...
A jednak: w następnym tygodniu wprowadził się żeński chór operowy...
W dzień ćwiczenia na holu, potem pokojach, na wieczór imprezka na tymże otwartym holu... Trzydzieści sopranów chichoczących do późnej nocy!
Ja jednak mam pecha...

Skomentuj (55) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 802 (914)
zarchiwizowany

#34813

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Opisuje to na gorącą prośbę Tomka (ojca Adasia).
Młody, co tu dużo ukrywać, ma genialną rodzinkę. Od strony ojca 3 pokolenia harley′owców obu płci, od strony matki zbieranina najróżniejszych pozytywnych wariatów jakich widziałem. Żałuję, że nie mogłem zobaczyć, gdy na ich weselu te dwie menażerie się dogadały i tylko na filmie widziałem jaki ubaw z tego był. Wystarczy powiedzieć, że teściowie młodych oficjalnie wymienili się żonami podczas wesela i rzeczywiście zachowywali się jakby to ta druga była ich żoną (w granicach przyzwoitości oczywiście).
Jedno "ale". W każdej rodzinie znajdzie się czarna owca. W tym przypadku "Oliwia". Oliwia jest młodszą siostrą Tomka. Młodszą o 10 lat.
Analiza:
Obiekt badawczy: Oliwia
Cechy zewnętrzne: gruby pancerz kosmetykopodobny na twarzy, sierść długa koloru blond, ciemna przy skórze, umaszczenie tułowia głównie różowe i białe, wzrost zawyżony przez praktycznie wrośnięte protezy w postaci szpilek, do tego długie pazury (prawdopodobnie występowały u protoplastów w celach obronnych, dziś mija się to z celem z powodu ich kruchości i ataku paniki obiektu na akt złamania któregoś).
Charakterystyka zachowania: nie stwierdzono śladów inteligencji, względnie w pojedynczych przebłyskach zbliżony do upośledzonego glonojada, niezwykłe zdolności przetrwania (uzasadnienie: do dziś nie udowodniono żadnej z hipotez uzasadniających w jaki sposób obiekt jest w stanie funkcjonować samodzielnie), okrzyk godowy "SUPCIIIIIO!!!" wydawany bardzo wysoką i charakterystyczną odmianą pocierania szkłem o styropian.
Zwyczaje godowe: dla bezpieczeństwa zaniechano badań.

Syt 1:
Oliwia zapowiada, że przyprowadzi chłopaka ze swojej klasy. Przykazała wszystkim domownikom, aby o nic go nie wypytywać, bo nie chce by "rodzina wariatów" go spłoszyła. Wszyscy wiedzieli, że będą kłopoty.
Dziadkowie Adasia wraz z Tomkiem siedzą w kuchni. Kawa, kanapki, IM w tle. Wpada Oliwia i wyciąga zza framugi swojego wypićkanego żelem glancusia po solarze, z petem w gębie i wybitnie zdegustowanym wyrazem twarzy.
-Kochanie, to są moi rodzice i brat.
Żelik mierzy wzrokiem wzrokiem wszystkich, wypluł peta na podłogę, przydeptał i wypala:
-Te laska co jest?! A gdzie jest mój browar? Powinien już na stole czekać skoro wiedziałaś, że będę, nie?
Wszyscy poza O w szoku.
-Już, już, kochanie zaraz przyniosę, zaczekaj u mnie.
Wyszedł, pozostałym nadal nie podniosła się szczęka.
-I co? Prawda, że SUPCIIIIO? Tato, popatrz jakiego będziesz miał MĘSKIEGO zięcia! Brat, masz może jakieś piwo?
Była oburzona gdy chłopy wynieśli gnojka na butach.
O i Ż mieli wtedy po 15 lat.

Syt 2.
W czwórkę jadą do rodziny przez pół Polski. 300km od domu Oliwia w szloch i płacz. Histeria to mało powiedziane. Ona musi do domu, teraz już, MUSI!!! Rodzice panika, cały czas pisała z kimś na komórce, może coś się stało komuś? No to w tył zwrot i na pełnym gazie do domu. Próbują wypytać Oliwii a ta tylko prosi o komórkę, na jeden sms, bo jej skończyła się kasa.
Pod samym domem, odzywa się kom Oliwii, wzięła głęboki wdech i...:
-Kaśka w końcu! Dostałaś sms? Musisz mnie szybko z twoją ciotką spotkać, ta co ma salon. Jak to co?! Paznokcie złamałam! Dwa! Musze mieć szybko zrobione! Jak ja się między ludźmi pojawię?!
Awantura podobno była nieziemska.

Syt 3.
U "Adasiów" na kawie. Młody ma kompletnego świra na punkcie swoich włosów, dba, pielęgnuje, etc. Największą zbrodnią jest celowe zniszczenie ich, największą obrazą (poza obrazą rodziny) szydzenie z jego piór.
O siedzi na kawie, Adaś coś majstruje w pobliżu. O wypala:
-Adaś, ściął byś te włosy. Wyglądałbyś jak chłopiec. Trochę żelu i byłbyś jak Ronaldo!
Rodzice młodego w śmiech, a z miny Adasia chyba skopiowano mem Are You F**kin Kidding me?. Patrząc na rodziców, cichym załamanym głosem mówi:
-Czy wy to słyszeliście?
po czym zrobił dorodnego facepalm′a. Na to O w krzyk:
O -O Boże, o Boże, o Boże... dzwońcie po karetkę. Adaś nic Ci nie jest? Adaś ciocia mówi, poznajesz mnie?
T -Odbiło Ci?
O -Dzwoń po karetkę. w telewizji słyszałam, że małym dzieciom nie rośnie od razu kość na środku głowy,pewnie już ma wstrząs mózgu!
Panika trwała jeszcze dobrych kilka minut.

Syt 4.
Ubycher vs Oliwia.
U - Po co chciałaś się spotkać?
O - Musimy pogadać.
U - Słucham.
O - Musimy zacząć ze sobą być.
U - SŁUCHAM?! Co Ci odbiło?
O - Adaś mówi o tobie wujek, a Ty nim nie jesteś. To będzie źle wpływać na jego psychikę. Jestem jego prawdziwą ciocią, tylko tak możemy mu pomóc.
U - Skąd Ci to przyszło do głowy?!
O - Koleżanka mi powiedziała. Ona studiuje pedagogikę i się na tym zna.

Oto i Oliwia szanowni piekielni. Jest tego więcej, ale bez pozwolenia więcej nie zamieszczę.

Skomentuj (28) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 474 (544)

#34814

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Burza za oknem, to przypomniała mi się z Adasiem jedna historia.

Pilnowałem Młodego do godzin późnych. Burza na zewnątrz się rozszalała, to wszystko z prądu odłączone. Siedzimy przy świeczkach, ja z książką, Młody brzdąka na akustyku. Nagle pukanie. Patrzymy po sobie, na rodziców dużo za wcześnie, wiec ki czort? Kiwam Adasiowi, żeby do swojego pokoju poszedł, sam idę otworzyć. Otwieram. Za drzwiami piekielna sąsiadka. Krzyczy coś i wciska mi jakiś przedmiot w ręce. Po chwili zauważyłem, że to długa, gruba świeca-gromnica jak do chrztu.

J - Ale po co mi to?
PS - Jak to?! Świecę Świętej Panience w oknie zapalić! Burza jest! Bezbożnicy! Wszystkich nas popalą!

Nauczony nie wdawałem się w dyskusję. wcisnąłem jej gromnicę i wypchnąłem za drzwi. PS chwilę powaliła w drzwi, pokrzyczała i poszła.

Minął jakiś czas, deszcz zelżał, waliło tez jakby dalej. Pukanie. Tym razem Młody mnie ubiegł i zajrzał przez okno nad drzwiami na pietrze.

A - Wujek! Straż pożarna!

Biało przed oczami mi się zrobiło, lecę na dół, po drodze analizując wszystkie możliwe czarne scenariusze.
Otwieram. Strażacy miny nietęgie, pytają czy wszystko dobrze, czy to my zgłaszaliśmy wezwanie?
WTF?! Jakie wezwanie? Ano do prób podpalenia. Nie, nic nie wiemy. W domu trzy świeczki na stole, każda na talerzu dla pewności, Chcę już wpuszczać ich do środka, gdy zza węgła wyskakuje kolejny strażak z okrzykiem:

- Ku**a chłopaki obok się w oknie pali!

I wszyscy w te pędy pod dom PS. Biegiem na górę, Adaś już w oknie ogląda akcję. Okno wybite, straż leje wodę na parter, dwóch trzyma wrzeszczącą PS.
W każdym oknie jej domu gromnica.
Od jednej zapaliła się firanka i zasłona.

Finał: każdy kto miał cierpliwość słuchać, dowiedział się, że sataniści jej czarcią magią dom chcieli podpalić.

A! Skąd SP u nas? Dowiedziałem się na komisariacie. Sama PS ich wezwała (bo nie chcieliśmy bronić siebie i sąsiadów od burzy). Tak wrzeszczała przez telefon, że dyspozytor zrozumiał jedynie, że ktoś chce coś podpalić.

Skomentuj (24) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 780 (834)

#34727

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Koleżanka, powiedzmy Beata, handluje bielizną damską w Internecie. Nie jest to jakaś wielka działalność, ledwo kilka aukcji na tydzień. Gdy do niej ostatnio zawitałem, trafiłem na końcówkę, jak mi sie wydaje, wymiany maili między nią a pewnym piekielnym internautą. Pozwolę sobie streścić maile do formy dialogu, tak będzie wygodniej.

- Witam, jestem zainteresowany kupnem zestawu XXX, proszę o więcej zdjęć.
Beata założyła komplet na jakiegoś manekina, którego używa do prezentacji, obfotografowała i zdjęcia wysłała mailem. Odpowiedź przyszła naprawdę szybko.
- Nie takie. Ubierz to albo weź kogoś innego.
- Może jeszcze jakieś specjalne życzenia? – zapytała z oczywistą ironią. Oczywistą, ale chyba nie dla wszystkich.
- Tak, najlepiej blond, szczupła sylwetka, małe cycki. – gdy nadeszła ta odpowiedź, akurat ja wpadłem z wizytą.
Zwierze ze mnie podłe. Gdy Beata podzieliła się ze mną treścią tej korespondencji uknułem plan jak pofolgować własnej złośliwości i rozwiązać jej problem zarazem.

Jestem blondynem, szczupłym i raczej nie piersiastym. Ubrałem biustonosz, zrobiłem ślicznego „dzióbka” i dałem sobie strzelić zdjęcie.

Wysłaliśmy je z zapytaniem, czy klient życzy sobie też zdjęcie majtek.

Życie codzienne

Skomentuj (55) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1682 (1758)

#34718

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pewnego lata razem z przyjacielem Krystianem z pogotowia, nie mając pomysłu na urlop, postanowiliśmy połączyć przyjemne z pożytecznym. Zapisaliśmy się jako letni ratownicy nad jeziorem - poza Polską - jako wolontariusze w zamian za zakwaterowanie, wyżywienie itp.

Podstawą dostania się było zdanie testu z języka angielskiego i pierwszej pomocy. Poszło gładko i z racji naszego stażu byliśmy na liście pierwsi i ustanowili Krystiana "szefem" grupy. Do grupy dostało się dziesięć osób, w tym dwie panienki - ponoć ratowniczki.
Na miejscu przemieszano nas z kilkoma tubylcami, którzy jak my zgłosili się jako letnia pomoc (osoby były różne, od tylko przeszkolonych z pierwszej pomocy po jednego chirurga, który chciał odpocząć od rodzinki :)).

Na trzeci dzień pobytu dosiadły się do nas wyżej wspomniane "ratowniczki". Łosia i Osia były szczupłymi, uroczymi brunetkami.
My między sobą dużo rozmawialiśmy o pracy - cóż, nie da się ukryć, że na takie niepłatne wyjazdy rzucają się głównie zawodowi napaleńcy. ;) One z kolei zawsze gdzieś tam starały się wciskać jakieś luźniejsze tematy, różne głupotki typu ładna pogoda, pyszne jedzenie, itp. Na początku myśleliśmy sobie, że może tu praca, tam praca, a to jednak wakacje i nie chcą non stop rozmawiać o robocie. Łapaliśmy się na ich zagadywanki bo przecież my też zwariować nie chcemy. Może napaleńcy, ale w końcu nie szaleńcy!

No i po tygodniu dotarli wszyscy, dostaliśmy karty ze swoimi "rewirami" i godzinami służb - jezioro duże, 20 ratowników ledwo starczyło żeby upchać wszędzie ze zmiennikami, a na jednym stanowisku 2-3 ratowników. Dziewczyny aktywnie pomagały póki stawialiśmy budki i urządzaliśmy w środku tak, aby jak najbardziej przypominało to gabinet "zabiegowy" (przyznać muszę, że warunki były dość... partyzanckie, ale to w końcu miała być tylko pierwsza pomoc).

Udało się, wszystkie plaże zostały otwarte, wieść gruchnęła i zaczęli ludzie walić bramami, a ci którym się czekać nie chciało, płotami (lub ew. dziurami w nich, które specjalnie na tę okazję powstały - same oczywiście). Ja i Krystian dostaliśmy dużą plażę, ale za to we dwóch (duże plaże były obsadzone 3 ratownikami, ale "my doświadczeni sobie poradzimy"). Dziewczęta dostały malutką plażę niedaleko naszej (były one przerywane pasami zieleni różnorakiej).

Dwa tygodnie upłynęły nam lajtowo. Ludzie jak to ludzie - wpadali na kretyńskie pomysły podtapiając się dla zabawy lub zakopując po szyję w piachu i skacząc po tym (zakopią takiego po szyję, a później skaczą po nim - a na wykrzykiwanie zakopanego "nie mogę oddychać" radośnie pochichują do momentu, kiedy ten nie traci przytomności). Dzieci się gubiły, bo dorośli mieli własne ścieżki, mimo codziennego przeczesywania plaży i tak każdego dnia trafił się ktoś ze szkłem lub innym przedmiotem wbitym w ciało i takie tam.

Ale nastał taki dzień, że wieczorem, po zamknięciu plaż pracownicy dwóch sąsiednich nie zjawili się nam w ośrodku. Dzwonimy do budki (każda budka miała telefon i co godzinę informowała ośrodek czy na danej plaży wszystko jest ok), ale nikt nie odbiera. Wtedy spojrzano w rejestr i okazało się, że pracownicy tych dwóch plaż nie zgłaszają się już od godziny 16 (dlaczego nikt tego nie zauważył - nie wiadomo)! W kilka minut została wysłana delegacja w składzie nasz polski koordynator, szef ośrodka i dwóch ichniejszych ratowników.

I wieczorem okazało się... Otóż na plaży dziewcząt, Ośki i Łośki, zaczęła topić się ciężarna. Brzuszek miała już wysoki, można spokojnie rzecz przedporodowy. Dziewczęta wytargały panią z pomocą przypadkowego turysty i nieudolnie zabrały się do pierwszej pomocy.

Spanikowane ratujące bez sprawdzenia oddechu zabrały się za uciskanie klatki piersiowej kobiety. Wiadome jest, że u ciężarnych ciśnienie i przepływy wszelakie rozkładają się inaczej niż u ludzi w stanie, w każdym razie, nie odmiennym. Szybciutko okazało się, że pani po prostu straciła przytomność i dopiero silne uciski na klatkę piersiową zaburzyły rytm jej oddychania (spróbujcie uciskać sobie klatkę piersiową niezgodnie z rytmem swojego serca to zrozumiecie - oczywiście żartuję, niech nikt tego nie próbuje!).

Pani zaczęła się krztusić, charczeć, dusić, a dziewczęta zadowolone z rezultatów swojej pracy (no przecież odzyskała oddech! Co z tego, że wcale go nie utraciła?) odsunęły się kawałek.
Turyści pomogli pani wstać, a dziewczęta zadowolone wyprostowaniem kryzysowej sytuacji zaczęły się oddalać.

Chlust.

W wyniku, prawdopodobnie, stresu pani zaczęła rodzić. I tu niespodzianka, teraz pani naprawdę przestała oddychać i padła jak martwa na piasek. Ośka niezrażona z pędem rzuca się na kolana tuż przy pacjentce, Łośka za to... Nogi za pas! Osia dostrzegła, że pani nie oddycha, rozczapierzyła jej jamę ustną i widzi - jest powód, pani zalepiła sobie gardło gumą do żucia czy jakimś innym karmelkiem. Co by zrobił każdy myślący człowiek w takiej sytuacji? Oczywiście wyciągnąłby torujący tlen przedmiot z gardła w prosty i nieinwazyjny sposób. Ale nie Osia...
Ta miała ochotę na coś ekstremalnego!

Wyciągnęła więc z kieszeni długopis, pozbawiła go wkładu i zamknięcia, biorąc zamach zaczęła celować w szyję chcąc zrobić dziurę na tlen (czyli tracheotomię bo tak się owa czynność nazywa). Legenda i seriale medyczne głoszą, że aby wykonać taki zabieg wystarczająca jest w rzeczywistości obudowa długopisowa, która bez przeszkód zgodzi się wtargnąć w tchawicę poszkodowanego i doprowadzić mu tlen do płuc ratując mu życie - bo przecież jak wiadomo, długopisy zostały specjalnie do tego celu stworzone! Ej, w serialach się udaje! A na poważnie, te wszystkie nasadki to wiecie, gdzie można sobie wsadzić. Czymś takim możemy co najwyżej przebić się do przełyku i dobić konającego.

W tym momencie przybiegła Łosia ciągnąc za sobą poczciwego doktorka, który obejmował straż na plaży po lewej (my znajdowaliśmy się po prawej). Lekarz rozgonił towarzycho, przywrócił martwą z zaświatów i zabrali ją do szpitala.

Dziewczęta nie wróciły tej nocy do ośrodka, wyszło na jaw, że żadna z nich nie ma najprostszego przeszkolenia medycznego, zgłosiły się bo chciały darmowych wakacji, a wujaszek jednej załatwił im potrzebne pozwolenia (no a co, dziewczyny młode, niech z życia korzystają).

Jestem pewien, że tego porodu pani nigdy nie zapomni, a jej dziecko po latach kiedy usłyszy tę historię powie: no co ty mamo, nie kituj!
Przecież nie każdy wychodzi cało spod ręki polskiej terrorystki z długopisem w ręku...

Niech mi ktoś powie, że seriale okołohausowe nikomu nie szkodzą.

Letnia praca

Skomentuj (73) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1574 (1620)

#34318

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Przeżyłam wiele przebojów z kurierami, ale sytuacja z dzisiejszego ranka nigdy nawet nie przyszła mi do głowy.

Znalazłam na parapecie półpiętra paczkę. Sporą, ciężką, waga kuchenna pokazuje prawie 2 kilogramy. Oklejona taśmą firmy kurierskiej z cyferką w nazwie. List przewozowy naklejony na pudełko (zawsze myślałam, że przykleja się je w woreczkach, a nie kartkę luzem) i zalany kawą. Chyba kilka razy, bo kawałka brakowało, a spora część rozpadła mi się w palcach, kiedy próbowałam go odkleić i jakoś wysuszyć. Strona z adresami całkowicie nieczytelna, rozpoznałam tylko, że imię odbiorcy zaczyna się na An-, a ulica kończy na -ego 4. Reszta starta, rozdarta, czarna i lepka.
Nazwa ulicy, przy której mieszkam, bynajmniej nie kończy się na -ego. Wnioskuję, że paczka powinna znaleźć się w zupełnie innym miejscu, tym bardziej, że adresowana chyba do budynku wolno stojącego, a nie mieszkania w bloku. W klatce co prawda są Anny i jeden Antoni się chyba też znajdzie, ale przecież nie będę chodzić od drzwi do drzwi i pytać, czy ktoś czeka na przesyłkę, bo znalazłam.

Zadzwoniłam na infolinię firmy kurierskiej, powiedziałam, co znalazłam. Usłyszałam, że to niemożliwe i żebym podała numer przesyłki. Tylko ciekawe, skąd mam go wziąć, skoro tak samo czytelny, jak wszystko inne. Żaden kurier ani nikt inny po paczkę nie przyjdzie, bo nie i na pewno zmyślam.

Od dzisiaj wszystkie przesyłki będę chyba dostarczać osobiście. Albo gołębiami pocztowymi.
Aktualizacja: paczka odwieziona na policję.

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 748 (808)

#33637

przez (PW) ·
| Do ulubionych
"Przyjaźń po latach", czyli trzyaktówka umoralniająca.
W roli głównej niedoszła pani etnolożka.

Zacznijmy od charakterystyki głównej bohaterki.
W czasach zamierzchłych i ledwo pamiętanych miałam w grupie Mireczkę. Nie Mirę, nie Mirkę lub Mirosławę, tylko właśnie Mireczkę, bo "tu wódeczka, tam kreseczka, a ona jest Mireczka".
Mireczka była najlepszą kumpelą wszystkich ludzi na roku, co było widać zwłaszcza w momentach, w których potrzebowała pożyczyć fajkę, kilka złotych lub piwo. O notatkach nie wspominam, ponieważ Mireczka wiecznie potrzebowała notatek, jak ZUS złotówek i silnik paliwa.

Ja i kolega, z którym wtedy się trzymałam, byliśmy chyba pierwsi, którzy zorientowali się, że Mireczka, pożyczając po złotówce-dwa złote, wisi nam ponad trzy setki, kolejną stówkę w kserówkach, a papierosy na wiecznie nieodpalenie mogliśmy liczyć już w paczkach.
Z dnia na dzień nasze źródełko wyschło i Mireczka musiała zostać najlepszą przyjaciółką innych grup. Rok nie był zbyt mały, więc dopiero po jakimś czasie doszły do nas przemyślenia Mireczki na nasz temat, dokładnie relacjonować nie będę, ale "sqrwiałe zjeby" to jedno z jej łagodniejszych określeń. Nic dziwnego, że kontakty zostały bez - i ceremonialnie zerwane. Tak upłynął rok pierwszy.

Na roku drugim Mireczka zastosowała technikę wybierania ćwiczeń u najmłodszych i najbrzydszych doktorantów, takich, co to cycki widują w nocnym kinie. Efektem pracowitego studiowania okazała się śliczna córeczka (ojca grupowo zidentyfikowaliśmy po nosie i uszach, niestety, niezgodnie z typowaniem matki, jak łatwo afera ciążowa ze studentką rujnuje karierę akademicką, to nikt nie uwierzy). "Bo ona w ciąży" jakoś wypłakała wpis na rok trzeci. Trzeciego roku już nie zaliczyła, wzięła dziekankę i słuch po niej zaginął. Czasami tylko wspominałam ze znajomymi Mireczkę na spotkaniach z kolegami.

Akt I - lato.

Odbieram telefon. Numer nieznany.
[M] No cześć, co ty tak numery pozmieniałaś? Nijak nie można się do ciebie dostać, musiałam połowę ludzi obdzwonić!
[Ja] Eee... kto mówi?
[M] No jak to kto, Werka! [nienawidzę, kiedy się do mnie mówi Werka. Tylko jedna osoba mówiła na mnie Werka i nawet solidny cios w szczękę nie mógł jej tego oduczyć.] Kumpeli z grupy nie poznajesz?
[Ja] Mireczka?!
[M] Mireczka, tu wódeczka, tam kreseczka! Co ty taka zdziwiona?
[Ja] Ostatni raz rozmawiałyśmy jakieś 6 lat temu.
[M] Oj tam, oj tam, nieważne, słuchaj, jest taki biznes...

W skrócie - Mireczka postanowiła się reaktywować i skończyć studia, więc aktywnie studiowała na wieczorowych, ale jak zwykle potrzebowała drobnej pomocy z zaliczeniem zajęć, więc gdym miała jakieś notatki, najlepiej ze wszystkiego i jakieś gotowe referaty i prace zaliczeniowe, to ona bardzo chętnie by wzięła. Tylko tak zaraz, już, natychmiast, bo sesja idzie i ona w zasadzie już jest na terminach poprawkowych. A przy okazji, to w jej prywatnym życiu tragedii sto, po prostu milion, żyć nie ma za co, dzieci (bo się jeszcze dwójki dorobiła) też nie mają za co żyć, kanał, dramat, nie wyobrażam sobie tego i w ogóle ze dwa seriale by wyszły.
Dlaczego dzwoni akurat do mnie, nawet nie musiałam pytać, bo jasne było, że wszyscy inni już jej odmówili.

Obiecałam, że sprawę przemyślę, rozłączyłam się i policzyłam, że zmiana numeru wyjdzie jednak za drogo, więc postanowiłam żyć ze świadomością, że Mireczka ma ten aktualny.

Myślałam tak długo i intensywnie, że w końcu rzuciłam monetą, bo notatki i tak zalegają w piwnicy i się kurzą, a to, z czego korzystam, na pewno zostanie u mnie, więc mogłabym jej te na pewno zbędne i niepotrzebne oddać. Los zdecydował, że oddam.
Przejrzałam, spakowałam to, co do czego byłam absolutnie pewna, że więcej się nie przyda (podstawy muzealnictwa, brr).

Mireczka, odbierając paczuszkę z kartkami, głośno wyraziła niezadowolenie, że tak mało, jaka jestem skąpa, nieużyta, podła i w ogóle. Wzięła, podziękować zapomniała, spróbowała pożyczyć 20 zł i zniknęła.

Akt II - początek zimy.

Odbieram telefon od mojej byłej promotorki, że ktoś oddał jej referat zaliczeniowy łudząco podobny do tego, który sama jej kiedyś przedstawiłam. I czy mogłabym przyjść do instytutu i to wyjaśnić. Wiedząc doskonale, co się stało, poszłam, zobaczyłam Mireczkę szalejącą z wściekłości i moją promotorkę uśmiechającą się jak kot do spyrki.

Mireczka, zaliczając sesję w baaardzo przedłużonych terminach, jako referat zaliczeniowy z metodologii badań oddała moją własną pracę, zmieniając ją w stopniu minimalnym (czyli personalia i daty). Możliwe, że nawet uszłoby jej to na sucho, gdyby nie to, że kilka tygodni wcześniej wersję rozbudowaną podesłałam właśnie promotorce z prośbą o opinię, bo chciałam z nią wystąpić na pewnej konferencji. Szydło z worka nawet nie tyle wyszło, co wybiegło, bo pani profesor miała na biurku i tekst pierwotny, i rozwinięty na potrzeby konferencji.

Co zrobiła Mireczka?
Zarzuciła mi, że to JA okradłam JĄ z jej pracy intelektualnej, bo przecież to ona pomagała mi przy pisaniu tego tekstu, jeszcze w moich czasach studenckich. Zanim zdążyłam otworzyć usta, profesorka opluła ją, parskając ze śmiechu, po czym wpisała jej pałę i stwierdziła, że sprawa skończy się w komisji dyscyplinarnej.

I skończyła. Mireczka z hukiem wyleciała ze studiów po raz drugi, po czym obdzwoniła wszystkich z wieścią, jak to uknułam podstępną intrygę wymierzoną w nią, a kierować miała mną zawiść, zazdrość i ogólna jędzowatość. Miała, biedna, takiego pecha, że ja zrobiłam to samo, tylko przed nią.

Akt III - dzisiejszy ranek.

Mireczka zadzwoniła z wieścią, że znowu studiuje, tym razem kulturoznawstwo na UKSW. I ma właśnie sesję i gdybym miała może jakieś notatki, bo pamięta, że ja też to studiowałam... [uprzedzając komentarze - nie, zdecydowanie nie na UKSW].

Skomentuj (29) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1052 (1130)

#33527

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Po raz kolejny (już dawno straciłam rachubę) świat utwierdził mnie w przekonaniu, że ja i współczesne rodzicielstwo zdecydowanie do siebie nie pasujemy.

Poślubiłam wielbiciela gier komputerowych. Wiedziałam, na co się piszę i czym to grozi, więc bez słowa godzę się z tym, że do dwóch metrów chłopa dostałam w bonusie cały zastęp jego licznych postaci z przeróżnych mmorpgów, a na domowe i wyjazdowe imprezy co jakiś czas zgłaszają się znajomi z gildii graczy.
Większość drobnych prezentów starałam się wiązać z jego pasją - figurka, plakat, kubek i podobne.

Niedawno mieliśmy okrągłą rocznicę związku. Stwierdziłam, że się szarpnę i przygotuję coś wyjątkowego. W tajemnicy (a trudno utrzymać coś w sekrecie, kiedy ma się męża pracującego w domu) uszyłam i wyhaftowałam koszulę i pelerynę, identyczne, jakie nosi jego ulubiona postać w ukochanej grze. Cztery miesiące żmudnej roboty (kto nie wie, jak się haftuje batyst, niech lepiej się za to nie bierze, niewiedza jest źródłem szczęścia), ale widziałam, jak śmieją mu się oczy na widok biało-złotych ubrań ozdobionych emblematami gildii, symbolami klasy i innymi znakami z gry, więc miałam swoją nagrodę. Cieszył się jak dziecko. Uparł się, że będzie nosić to wszędzie, nawet do wynoszenia śmieci. Ot, męski kaprys. I chodził. Przez kilka tygodni wiele osób podziwiało, gratulowało, ofert odkupienia - sukcesywnie odrzucanych - było sporo, kilka razy nawet chcieli mu płaszczyk ukraść.

Dzisiaj byliśmy na zakupach. Wracamy powoli, bo pogoda daje żyć i słyszymy z tyłu wołanie.
[Matka] TYYY!!! TY GRUBY!!!! STÓJ!!!
Zdziwieni - mąż gruby nie jest, a ja tłuszcz mam już tylko w lodówce - odwracamy się i widzimy, że biegnie do nas jakaś kobieta z synem, miał tak mniej więcej 13-15 lat.
[Matka] No, stój!!! Ile chcesz za tą szmatę??
Mi się już zapaliły ognie armagedonu w oczach, bo nikt nie będzie nazywać szmatą mojej roboty, ale mój mąż ma tak samo cięty język, jak ja.
[Mąż] Za dużo dla ciebie.
Odwracamy się i idziemy dalej. Kobieta się nie zraża i łapie go za pelerynę.
[Matka] Stój, k*rwa. Pięć dych daję.
Mąż wziął jej rękę w delikatny uchwyt (puszka konserwy od niego pęka), zdjął je z płaszcza i poszliśmy dalej.
Woła za nami [chłopak].
[Ch] Ty! Z XYZ (czyli z gildii mojego męża)! Weź sprzedaj k*rwa szmatę, nikt takiej nie ma!
Nie wytrzymałam. No właśnie, nikt takiej nie ma.
[Ja] Nazwij to szmatą jeszcze raz, to będziesz zęby zbierać z trawnika. Odwal się od nas i wracaj do szkoły, tam uczą szyć.
[Ch] Z tobą nie gadam!
[Mąż] To pogadaj ze mną.
I stanął przed chłystkiem - 210 cm wzrostu, 100 kilogramów żywej wagi, sylwetka zapaśnika. Chłopak poznał, że się zagalopował, bo zwyczajnie dał w długą.
Uszliśmy może 10 metrów, kiedy on minął nas w pędzie, a coś trafiło męża w plecy - czyli w pelerynę. Po białej tkaninie rozmazana substancja, którą zidentyfikowałam jako czarną pastę do butów. Generalnie ciuch do wywalenia, nie dopiorę tego, a wywabienie plamy zniszczy materiał i haft.

Mąż się zerwał i zaczął go gonić, ale dzieciak zwiał, podobnie jak mamusia. Kilka razy ich widziałam, więc muszą być z okolicy. Jak go znajdę, przysięgam, rozwalę łeb kamieniem za wszystkie wieczory siedzenia z tamborkiem i nićmi.

Skomentuj (106) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1591 (1687)

#34562

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Akt II historii piekielni.pl/33522

[K]uzynka kumpeli siedzi w domu, próbuje czymś zając sobie czas, to sprząta mieszkanie, to pakuje rzeczy zmarłego żeby je oddać dla biednych, ogólnie stara się sobie wszystko ogarnąć i poukładać. Dzwoni telefon, obiera i słyszy:
- Tu [C]iotka Piekielna, dzwonię, bo rodzice Adama(zmarłego) KAZALI mi cię przeprosić.
- [K]: yyyyy... no ok, miło, że w końcu się pani na to zdecydowała.
- [C]: Dziecko, ale o czym Ty mówisz?! To, że oni mi kazali cię przeprosić, to nie znaczy, że ja mam w ogóle zamiar to zrobić!!!
- [K] już całkiem zdezorientowana pyta w takim razie po co dzwoni.
- [C]: Bo ja ci chciałam powiedzieć, że wtedy na cmentarzu miałam rację!! I wcale tego nie żałuję!!! I należało ci się, bo kłamiesz i udajesz przed wszystkimi jaka to biedna jesteś i załamana!!
- [K] już prawie płacze i pyta czy sprawia jej to satysfakcję, bo ona wbrew temu co myśli, naprawdę cierpi.
-[C]: tak mam satysfakcję kłamczucho! A wiesz czemu? Bo ten twój nowy, co to go obściskiwałaś na cmentarzu cię zdradza!! Haha! Widziałam go dzisiaj z jakąś czarną jak się przytulali na mieście. Masz za swoje!

Jeb słuchawką!

Ja rozumiem, nie chciała przeprosić, bo uważa, że miała rację, ale dzwonić i dalej dręczyć, to już przegięcie. -.-

cmentarz akt II - telefon

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 712 (766)