Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

TrissMerigold

Zamieszcza historie od: 3 lutego 2012 - 14:21
Ostatnio: 15 grudnia 2016 - 19:07
O sobie:

No i wróciłam :) Nie ma jak uzależnienie od piekielnych ;)

  • Historii na głównej: 13 z 22
  • Punktów za historie: 11032
  • Komentarzy: 1718
  • Punktów za komentarze: 14737
 
zarchiwizowany

#32417

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Miałam przyjemność mieć wykłady z pewnego przedmiotu z ostrym, wymagającym, ale przede wszystkim niesamowicie kompetentnym [Sz]anownym [P]anem [D]okto[r]em. Na wykłady chodziłam chętnie i nad wyraz często, mimo iż rzeczone zajęcia odbywały się w piątki w godzinach 15:50-19:10, przez co weekendy zaczynałam raczej późno ;)Warte zaznaczenia w tym miejscu jest, iż Szanowny Pan Doktor miał w zwyczaju na zajęcia się spóźniać. Czasem była to godzina, czasem dwie, a jak łatwo się domyślić zajęcia wówczas przedłużały się do 20.00 bądź 21.00. W czasie wykładów SzPDr niejednokrotnie zatrzymywał się i ubolewał nad tym, jaka ta dzisiejsza młodzież jest niekulturalna i niewychowana, ale nie o tym.

Nadszedł czerwiec, a za nim ulubiony okres z życia studenta : sesja. Egzaminu z owego przedmiotu się nie bałam specjalnie z uwagi na to, iż uczyłam się systematycznie a i kodeks znałam wówczas niemal na pamięć. I jest! Nadchodzi! Niedziela 20 czerwca - dzień egzaminu. [Edit: ważne! studiuję dziennie]. Start : godzina 9.00, ale zaraz, zaraz... Minęła już 9:15, a SzPDra nikt nie widział.
Mijają 10.00 - nic,
11.00 - dalej nikt nic nie wie
12.00 nawet Panie w Dziekanacie (o dziwo cudowne i miłe istoty ;)) nic nie wiedzą, SzPDr zupełnie jak zeszłoroczny, niedoszły letni kochanek - nie dzwonił, nie pisał.

Godzina 13:00 - my już maksymalnie zmęczeni wyczekiwaniem, (nogi bolą od chodzenia w kółko, w brzuchach burczy, bo ani nic iść zjeść ani nic, bo a nuż przyjedzie, a głowy pękają już od natłoku wiedzy) i... jest! Przyjechał! Wchodzi po schodach, następnie kieruje się i wchodzi do katedry. Po drodze mija nas bez słowa, ani dzień dobry, ani pocałujcie się w nos, no nic...

Myślicie, że egzamin się w końcu zaczął? A skąd! SzPDr musiał iść na obiad. Kiedy wróci? Nie powiedział :)

Efekt : egzamin rozpoczął się o godz. 14:20. Pierwszego dnia zdało dziesięć osób. Na czterdzieści pięć. Od 14:20.

PS. Nie zdałam. Powinnam wiedzieć, że w pytaniu o konkretny artykuł miałam rozpocząć wypowiedź od paragrafu trzeciego, a ja głupia blondyna, od pierwszego zaczęłam...

uczelnia

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 195 (225)

#29247

przez (PW) ·
| Do ulubionych
O tym jak Aneczka została posądzona o kazirodczy związek z bratem.

Mam chrześnicę, lat prawie 3. Dziewczę słodkie i grzeczne. Los chciał, że przez pewien czas, kilka miesięcy temu, mieszkała ona razem ze swoim tatą (a moim bratem stryjecznym) u nas w domu. Moja bratowa w tym czasie była w szpitalu i rodzina zdecydowała, że najlepszym rozwiązaniem będzie przeprowadzka właśnie do nas (moja mama głośno i stanowczo dopominała się o wnuki, więc chociaż przez chwilę mogła poczuć się jak babcia i nabrać wprawy rzecz jasna:)).
Brat do pracy, ja na zajęcia, mama w domu z Pyzą. I tak pięknie mijały dni, niczym niezmącony błogi spokój. W międzyczasie przygotowania do wesela. Mała zaczęła wołać do mnie Mami, ale tylko dlatego że brakowało jej prawdziwej mamy i to dawało jej poczucie bezpieczeństwa. Bratowa leżała na zakaźnym i nie było mowy o odwiedzinach, a Mała tęskniła bardzo.

Pech chciał, że pewnego dnia Ukochana Sąsiadka (materiał na kilka osobnych historii) ZUPEŁNYM przypadkiem znalazła się pod drzwiami naszego mieszkania (my mieszkamy na 4 piętrze, ona na 2) i ZUPEŁNYM przypadkiem usłyszała (znaczy się podsłuchiwała gadzina jedna) jak Pyza się do mnie zwraca. Ale coś jej nie pasowało. Bo przecież z brzuchem mnie nie widziała, niemowlaka też w bloku nie było od moich czasów... Zaczęło się dochodzenie. No bo jak to: do mnie Mami, a do mojego brata Tatuś. Serialowi Detektywi powinni się od US uczyć, a przynajmniej odbyć u niej krótki staż lub praktyki zawodowe, ewentualnie kurs/ szkolenie.

I tak zaczęło się:
1) wypytywanie o nas pozostałych sąsiadów,
2) dokładne notowanie kto do nas przychodził i wychodził, z dokładną datą i godziną,
3) zapisywanie godzin wychodzenia z domu i powrotu do niego domowników,
4) próba wyciągnięcia (nieudana całe szczęście) mojej karty choroby z gabinetu ginekologicznego w naszej przychodni pod przykrywką „zatroskanej o stan macicy swojej wnuczki kochającej babci”,
5) wydzwanianie telefonem/domofonem i sprawdzanie kto odbierze.

Całe to przedstawienie trwało ze dwa tygodnie, aż wreszcie padły wnioski: cała rodzina jest w TO wtajemniczona, nawet mój przyszły ślubny!!! W jej bloku patologia!!! Brat ma dziecko z siostrą i nawet się nie kryją z tym faktem. Na obrazę boską!!! Powiadomiła o tym oczywiście odpowiednie służby: policję i księdza dobrodzieja. Ksiądz dobrodziej, krótko mówiąc sprawę olał, bo mamy w czerwcu z Lubym ślub brać, a pieniążków nikt mu nie odda jak pójdziemy siedzieć (o masz, materialista się trafił, a to pech :D). Policja zgłoszenie przyjęła, podeszła do całej sprawy dość sceptycznie, no ale zgłoszenie jest – trzeba jechać.

I tak trzech sympatycznych funkcjonariuszy, o rumianych policzkach i lekkiej zadyszce zapukało do naszych drzwi. Powiedzieli co i jak. Brat w śmiech, ja w śmiech, a matula karpik. I tak żeśmy sobie pogadali, herbatkę wypili, braciszek dokumenty odpowiednie przedstawił, coby nie było problemów. I już panowie mieli się do wyjścia zbierać, gdy nagle wpada do mieszkania ona (oczywiście ZUPEŁNYM przypadkiem) i w krzyk:
- Aresztować ich!!!! Mówię wam - aresztować!!!! To zbrodniarze, pedofile, pederaści!! Zboczeńce jedne! W piekle żywcem spłoniecie, już ja tego dopilnuję!! (widać ma znajomości :D)- I kilka przerywników typowo polskich.

Panowie policjanci wzięli US pod ręce (ale wierzgała, skubana :D) i na klatkę wystawili, by cokolwiek ochłonęła. Po tym jak jej ciśnienie trochę spadło, dowiedzieliśmy się o całym śledztwie i jego efektach. Policjanci zapytali czy chcemy wnieść oskarżenie, bo ten tekst z piekłem zabrzmiał jak groźby karalne... US zniknęła równie szybko i tajemniczo jak się pojawiła, klnąc na czym świat stoi. Funkcjonariuszom podziękowaliśmy, oni przeprosili za zamieszanie, ale takie ich obowiązki.

Sąsiadka się nie odzywa, inni sąsiedzi nadal patrzą trochę krzywo.
Ale najlepszy był ksiądz dobrodziej – kilka dni później zadzwonił i zapytał czy aby na pewno ten ślub bierzemy, bo jak nie to on ma na nasze miejsce parę, bo szkoda żeby się zmarnowało...
Bratowa nie uwierzyła.

sąsiedzi

Skomentuj (33) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 931 (1015)
zarchiwizowany

#22825

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Po długiej nieobecności - ponownie Adaś. Tym razem naprawdę był 100% piekielny, ale z mojej strony chwała mu za to!

Słowem wstępu; Młody sam z siebie prawie od początku określa mnie jako "wujek ...(tu wstaw to na co akurat ma "fazę")". Z kolei ciocia Adasia (siostra jego babci, a teściowej Tomka) nie toleruje ani mnie, ani ojca Małego, w dokładnie odwrotny sposób niż właśnie jej siostra.

Raz jakimś zbiegiem wydarzeń padł na mnie obowiązek odebrania Młodego od babci. Pukam grzecznie do drzwi, otwiera mi [b]abcia Adasia i jak zawsze; "O! Łukasz! Wejdź, wejdź! Kawy chcesz? Ciasta? Może piwko?", jednak już w progu z głębi mieszkania usłyszałem znajome warknięcie "Kogo niesie?". Najwyraźniej zapomniałem się i moje wywrócenie oczami nie umknęło uwadze gospodyni. Westchnęła tylko ciężko i poklepując mnie w ramię wprowadziła do salonu. Oczywiście na kanapie siedziała rozwalona [C]iotunia. Licząc w duszy (co ja sobie myślałem?) na chociaż jedno normalne spotkanie z tą kobietą, grzecznie się przywitałem, zasiadłem na fotelu i zanim moje cztery litery go dotknęły przede mną wylądował już sernik. No, ale nie na ciacho tu przyszedłem.
J-A Młodego gdzie wywiało?
B-W łazience, ręce próbuje domyć, bo malował i całe ma w farbach.
Rzeczywiście, w pobliżu stała zaimprowizowana sztaluga, profesjonalnie przykryta materiałem zasłaniającym "dzieło".
Nie minęła chwila, a Adaś już wisiał mi u szyi. I tu zaczyna się akcja właściwa:
C - Adasiu, pokażesz ciotuni co tam tak ładnie malowałeś cały dzionek? No pokaż, ciotunia prosi!
Adaś podbiegł do swojej instalacji i z zgrabnym ukłonem, jak profesjonalny artysta odsłonił malunek. Kartka była podzielona na 4 części i na każdej namalowane najróżniejsze ludziki. Teraz pozostało objaśnić "kto jest kto".
A - Tu jest babcia Stasia, dziadek Władek i babcia Jasia (prababcia). Tu jest babcia Rózia i dziadek Marek. Tu jest ciocia Edyta, wujek Jarek, Michał i Tomek (jego najbliższe kuzynostwo), a tu jest mama, tata, ja i ciocia Aneta.
C - Ooo!!! A ta ostatnia osoba, którą trzymasz za rękę to kto? No, no, no... Powiedz cioci... Takie długie włosy i taka ładna sukienka, taka sama jaką ma ciocia, no nie wiem, kto to może być?
Kątem oka widzę, że B już zaczyna krztusić się ze śmiechu, ale nadal liczę na to, że Adaś niczego nie wymyśli, o ja głupi.
A - No jak? To nie sukienka tylko płaszcz! A to przecież wujek U-boot!!!
3, 2, 1, 0...
C - Adasiu, ale jak to?! - zapowietrzyła się - Przecież to nie jest twój wujek! Ciocia Ci tłumaczyła! To tylko OBCY pan!
A - Ale to wujek i już!
B - Dałabyś już dzieciakowi spokój...
C - Dlaczego ciotuni nie namalowałeś?!
Młody w iście filmowym geście poskrobał się po głowie i niezręcznym tonem:
A - Bo wiesz ciociu, myśmy nawet brudzia nie pili...
Nie wytrzymałem, ze śmiechu spadłem z fotela razem z ciastem, B się popłakała (ze śmiechu), a C zanim zdążyliśmy się pozbierać, stała już w przedpokoju gotowa do wyjścia.

Naturalnie wieczorem mama Adasia dostała telefon o tym jak pozwala demoralizować swoje dziecko dwóm obdartusom.

Adaś ;)

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 413 (445)

#32369

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
O Euro.

Znajomy, zwany dalej pokrzywdzonym, wygrał dwa bilety na mecz Polska-Rosja. Ucieszony, uchachany, gębusia się śmieje.

Radości z tego faktu nie podzieliła jego wybranka życia zwana dalej dziewczyną łamane na heterą.

Zaprotestowała przeciwko wyjazdowi swojego mężczyzny na mecz jako powód podając, że jego data pokrywa się z imprezą urodzinową, którą ona organizuje.

Jako że grunt to bunt, pokrzywdzony łatwo się nie poddał, twierdząc, że nawet pod pantoflem trochę miejsca mieć musi i stwierdził, że nie potrzebuje zgody i pojedzie na mecz, czy to z jej błogosławieństwem, czy też nie.

Na takie dictum nie było innej rady, a że manifa wymaga pokazówy, nasza bohaterka kina akcji, bilety cudem zdobyte z rąk faceta wyrwała, po czym z wielką satysfakcją rozdarła na jego oczach...

Podobno się popłakał.

Odgłosy kłótni słychać było aż na ulicy, a i do teraz zerkam co jakiś czas przez okno, czy nie zobaczę policji, pogotowia albo przynajmniej samochodu od przeprowadzek.

Tak niehumanitarne, że aż mnie boli.

euro

Skomentuj (182) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1512 (1624)

#31380

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Będzie o piekielnej teściowej, która zalazła mi za skórę. Mojej lubej też.

Mamy pięcioletniego synka, dla sytuacji nazwijmy go [K]uba, oraz psa - Charliego. Poruszamy się małym, czteroosobowym autem - Corsą - praktycznie bez wolnego miejsca w bagażniku. Przez co, to nieistotne. Tyle słowem wstępu.

W ubiegłe wakacje, postanowiliśmy razem z [Ż]onką, że wybierzemy się do Hiszpanii. Wiadomo, przygotowania trwają pełną parą. Kilka tygodni przed wyjazdem zwoni telefon od Piekielnej Teściowej [T]. Odbieram.
- Halo?
- No cześć, cześć Tomaszku, cześć. - powiedziała Piekielna. Już coś czuję, że będzie źle, ponieważ nigdy nie czuła do mnie jakiejkolwiek sympatii więc zdrobnienie mojego imienia w jej ustach to był cud. - Słyszałam, że wybieracie się z Aśką na wakacje, tak? No wiesz, ja nie mam żadnych planów..
- ...
- Jesteś tam? Tomaszek?
- Tak, tak. - oznajmiam grobowym głosem - Jestem.
- To dobrze, dobrze. Jak tam Kuba?
- Całkiem w porządku.
- Cieszę się. On też się wybiera do Hiszpanii?
- Tak, a gdzie niby mamy go zostawić samego na dwa tygodnie?
- Tak pytam. Hmm. Czyli macie jedno wolne miejsce?
- ...
- Tak?

W tamtym momencie próbowałem podnieść gębę z ziemi. Nie mogłem pozwolić, żeby na tak małe auto, jakie mamy, zmieściły się cztery osoby, plus pies, plus bagaże. To było niemożliwe. Kiedy wytłumaczyłem to rozentuzjazmowanej Teściowej, ona poprosiła córkę do telefonu. Ich rozmowa trwała dobre piętnaście minut. Ja w tym czasie biorę prysznic. Kiedy wyszedłem rozpłakana Żonka tuli się do mnie. Ja się pytam co się stało. Okazało się, że Piekielna Teściowa wyzywała ją od niewdzięcznych s#k, dziw#k i debilek, dlatego, że powiedziała, iż nie starczy miejsca w aucie na cztery osoby. Oniemiałem. Niechętnie dzwonię do mamuśki.

Kiedy odebrała, od razu powiedziałem:
- Przepraszam bardzo, kobieto, co ty wyrabiasz?
- O co ci chodzi? Mówiłam Joaśce żeby za ciebie nie wychodziła! Jak odnosisz się do starszych? Czy ty wiesz co to kultura?
- A ty, droga teściowo, wiesz co to kultura? Dlaczego najpierw próbujesz wpychać się nam na wyjazd na wakacje, gdzie chcieliśmy spędzić je tylko w trójkę, a potem, kiedy słyszysz sprzeciw wyzywasz WŁASNĄ CÓRKĘ od @$%^&* czy !@##$%^. Jak ty tak możesz?
- No bo jak ja, staruszka (miała wtedy 54 lata), mam spędzić wakacje, bez mojego Kubulka? Jak ja mogę to przeżyć? Ty też jesteś niewdzięczny, jesteś pazerny na pieniądze, ty tylko po to się ożeniłeś z moją Joanną. Rozwiedź się z nią, nie jesteś jej wart, słyszysz? Idź ty #$!#$%, jesteś totalnym zerem, rozumiesz? Nie zasługujesz na moją Joaśkę. - powiedziała. Woda się we mnie zagotowała. Pomijając już to, co powiedziała o mnie, najpierw obraża własną córkę, a potem jest już jej Joaśką?

Po kilku dniach sprawa się rozwiązała, Piekielna przeprosiła Żonkę, mówiąc, że to było w stresie, i w podnieceniu, bo nigdy nie była w Hiszpanii, i chciałaby ją zobaczyć i zwiedzić. Luba to zniosła. Przebaczyła jędzy. A jędza, tydzień (przełożyliśmy datę wyjazdu, z powodu zaistniałej sytuacji psychicznej Żonki) przed naszymi wakacjami dzwoni do drzwi. Byłem akurat w pracy więc nie słyszałem całej rozmowy, ale z historii mojej lubej, wyglądało to mniej więcej tak.

Otwiera drzwi i widzi matkę z dwoma dużymi walizkami, kapeluszem na głowie i okularami słonecznymi na jędzowatym nosie.
- No i jak? Jedziemy?
- Też miło cię widzieć.
- Oj przestań, ty to zawsze miałaś poczucie humoru.
- ...
- Co tak nic nie mówisz?
- Powiedziałam ci przecież.. - Luba zaczyna panikować - Nie starczy nam miejsca w samochodzie, a nawet jeśli, to nie masz przecież zarezerwowanego miejsca w hotelu. Mamy już tam pokój na trzy osoby z psem, więc nie ma opcji żebyś pojechała z nami.
- Jakoś się załatwi. Nie marudź.
- ...
- Wpuścisz mnie do domu?
Zamknęła drzwi za sobą, i stanęła nos w nos z matką.
- Posłuchaj mnie.. Nie pojedziesz, słyszysz? Chciałabym, ja.. - Bliska płaczu, "ogarnęła się" i powiedziała - Nie jestem niewdzięczna! Kocham cię mamo, ale nie możesz z nami pojechać. Arghh. Napijesz się czegoś?

Matka uciekła, zostawiając walizki przed drzwiami. Luba rozdygotana, uspokoiła się i po godzinie odwiozła owe walizki do domu Teściowej. Miała klucze do mieszkania, więc weszła tam i nikogo nie zastając odłożyła je pod drzwi i pojechała po mnie do pracy. Później, poszliśmy coś zjeść, do kina i na spacer. Tak na rozluźnienie. Trwało to około trzech i pół godziny. Nawet nie zdajecie sobie sprawy jak żałuję, że nie zjadłem tamtego dnia śniadania, i musiałem zjeść coś na mieście. Gdybym wrócił do domu wcześniej, może nic by się nie stało.
Wiecie co przypomniała sobie Teściowa? Że ona też ma klucze do naszego mieszkania. Kiedy weszliśmy oboje pożałowaliśmy tego, że w ogóle weszła w ich posiadanie.

Otwieram drzwi i widzę przerażający widok: podwinięty i podarty dywan, zbite lustro i szyba w kuchni. Wyglądało tam po prostu jak w horrorze. No nic, dzwonimy na policję, nie wiemy o co chodzi.
Policja zebrała zeznania, popytała, czy mamy jakichś wrogów, zrobiła parę fotek i wyszła z domu. Po godzinie porządków, i ogółem ogarnięciu bałaganu, dzwoni telefon. Odbieram tym razem ja.

- Halo?
Jak przypuszczałem była to moja Teściowa, która wręcz wykrzyczała to oto zdanie:
- JAK WY MOŻECIE? POLICJA DO MNIE PRZYJECHAŁA! DLACZEGO WY MI TO ZROBILIŚCIE? JA MAM NIBY Z WAMI JAKIŚ KONFLIKT? BZDURA. WY JESTEŚCIE NIEWDZIĘCZNIKAMI, JA BIEDNA, STARA KOBITKA CHCIAŁAM ZOBACZYĆ HISZPANIĘ, CHCIAŁAM JĄ ZWIEDZIĆ, A WY NIE, BO PRZECIEŻ STARA TO TEŻ I SPRÓCHNIAŁA (?) I ZŁA! TAK, WY JESTEŚCIE ZŁO WCIELONE, JA NA WAS SKARGĘ DO SĄDU ZŁOŻE, WY POPAMIĘTACIE! POLICJE NA WŁASNĄ MATKĘ WYSYŁAĆ NO! POWIEDZ, TEJ SWOJEJ JOAŚCIE PRZEKLĘTEJ, ŻE ONA MA SIĘ JUŻ TU NIE POKAZYWAĆ! S*URWIE*E Z WAS! WY... WY - najwidoczniej starczyło jej epitetów, więc rozłączyła się.

Teraz, jak na to patrzę, to z drugiej strony... dobrze, że tak się stało. Zarobiliśmy sporą sumkę odszkodowania od mamuśki od siedmiu boleści, za co naprawiliśmy wyrobione przez nią, i prawdopodobnie jej bratanka (to inna historia) szkody. Zerwaliśmy z nią wszelaki kontakt.

A dla was, drodzy czytelnicy tej historii: niech będzie to dla was przestroga, że jeśli gdzieś się wybieracie, to nie ogłaszajcie w tę i wew tę, gdzie i po co. Zwłaszcza, jeśli macie taką Piekielną Teściową.

brak mi słów

Skomentuj (55) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1354 (1390)

#29583

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kupię sobie strzelbę... Albo nie - wiatrówkę, na nią nie trzeba mieć pozwolenia. I zrobię polowanie!!!!! Piekielni mi świadkiem!!!!!

Zastanawiacie się pewnie czemu tak się wściekam. Już wyjaśniam.

Wstęp.
Mój Narzeczony ma wrzód na dupie, paskudny i wredny - siostrę rodzoną (nazwijmy ją Mariolka), starszą od niego o 14 lat. Nie lubiłyśmy się od początku, bo ja nie toleruję fałszywców, a ona była zazdrosna o sympatię ich rodziców do mnie. Teściom się zmarło, za wcześnie i niespodziewanie. Kochałam ich jak swoich, bo byli niesamowici. Pozostał majątek - dom i trochę ziemi. Siostra ustawiona - dorastająca córka, mąż i kupa kasy. Co dwa lata nowy samochód, ciągłe remonty w domu, wypasione wycieczki. Ciężko pracowali, to i się dorobili. Znam wielu bardzo bogatych ludzi, ale nikt nie obnosi się z pieniędzmi jak oni. Narzeczony - w spadku dostał cały majątek. W testamencie było zaznaczone, że ich córce pierworodnej już nic się nie należy, bo zasponsorowali jej budowę domu. Koniec i kropka.
Po odczytaniu testamentu na linii Mariolka - przyszły ślubny jest regularna wojna o spadek. Były już próby podważenia oryginalności zapisu i kilka spraw w sądzie. Ale to co teraz zrobiła...

Rozwinięcie.
Po zaręczynach doszliśmy do wniosku, że nie będziemy ich na wesele zapraszać. A właściwie Narzeczony tak zadecydował. Ja go rozumiałam i w pełni tę decyzję popierałam. Ruszyły przygotowania. Należymy do osób, które wolą wszystko wcześniej pozałatwiać. I tak w styczniu już wybraliśmy zaproszenia, dogadaliśmy się w sprawie dekoracji kościoła i sali weselnej, a także samochodu i bukietów dla mnie i świadkowej. Wybór sali weselnej, zamówienie DJ′a i kościoła poszły na pierwszy ogień. Tuż przed świętami wybraliśmy menu i tort weselny. Suknia i garnitur u krawcowej na ukończeniu. Obrączki zamówione u jubilera. Zero stresu.

Ale to zbyt piękne, prawda? Tak właśnie stwierdziła Mariolka i postanowiła zniszczyć nam ślub i wesele, a w każdym bądź razie utrudnić to, co tylko się da. W poniedziałek dostaję telefon od znajomej kwiaciarki, która przygotowuje nam wszystkie dekoracje z kwiatów, że jednak będzie bardzo ciężko zamówić te kwiaty w takiej ilości i może byśmy się jeszcze raz zastanowili czy je chcemy.
- Monika, jakim cudem będzie problem ze słonecznikami?
- Z jakimi słonecznikami???? Przecież chcieliście tulipany queen of the night?!
- Co Ty mówisz? Jakie tulipany?
- Mariolka była u mnie przed weekendem i powiedziała, że zmieniliście zdanie. Swoją drogą, czemu mi nie powiedzieliście, że jednak się pogodziliście i pomaga Wam przy ślubie?

Zamarłam.

- Monika, cofam wszystko to, co mówiła Mariolka. Wracamy do pierwotnej wersji.
- Ale...
- Nie ma żadnego "ale". A jak się u Ciebie pojawi Mariolka, to powiedz, że wszystko idzie zgodnie z planem i tulipany będą na czas. A ja zabiję zdz*rę!!!!!

I tak oto pozytywnie nastawiona do życia wsiadłam w samochód i udałam się na wycieczkę objazdową na trasie kościół – sala weselna, po drodze odwiedzając cukiernię, DJ’a i drukarnię. Jak się pewnie już domyśliliście Mariolka odwiedziła wszystkie te miejsca i pozmieniała rezerwacje. Jak jej się to udało – jeden Bóg raczy wiedzieć. Zawsze była wyszczekana, zawsze musiało być tak jak ONA chce. Zawsze. Ale teraz to przegięła! Okazało się, że zmiana zamówienia na kwiaty to pikuś:
- odwołała DJ’a i zamówiła zespół (koszt dwukrotnie większy, ale zespół musi być, bo co by o NIEJ ludzie powiedzieli),
- udała się do księdza dobrodzieja z „dobrą nowiną” – otóż jestem w ciąży i on jako dobry kapłan powinien zabronić mi noszenia białej sukni i welonu (!!!!!! ) – liczyła, że będę musiała nowej sukni szukać na dwa miesiące przed ślubem,
- w cukierni zrobiła karczemną awanturę, bo Pani z obsługi chciała zadzwonić do nas i potwierdzić zmianę tortu z trzypiętrowego śmietankowego na orzechowo – czekoladowy (nic piekielnego??? a jak Wam powiem, że Luby ma alergię na orzechy????),
- zmieniła menu w restauracji na takie, które jej odpowiada: owoce morza, dziczyzna (a fuj!), drogie alkohole – wszystko z górnej półki (koszt wzrósł o 70 zł od osoby), a także wybrała inne dekoracje (najdroższe), ustawienie stołów (mu chcieliśmy „podkowę”, a ona zarządziła sześcioosobowe okrągłe stoliki ).

Ale to co zrobiła w drukarni... Dołożyła do naszego zamówienia kolejne 50 zaproszeń. Zapytacie się po co jej aż tyle? Otóż postanowiła zaprosić członków rodziny swojego męża – dodatkowe 100 osób (!!!!!). Skąd o tym wiem. A no stąd, że zostawiła listę gości.

Zakończenie.
Jakimś cudem udało mi się to odkręcić. Do tej pory mnie zastanawia, jak jej się to udało. Wszyscy zgodnie stwierdzili, że była taka autentyczna i nie sądzili, że ma złe zamiary. Luby dowiedział się o wszystkim jak wrócił z pracy. Zadzwonił do Mariolki, zj*bał z góry do dołu. I co usłyszał: bo pieniądze po matce i ojcu to jej się należą, a nam chciała dać nauczkę.

Czy ktoś widział promocję na wiatrówki???

rodzinka

Skomentuj (123) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 2121 (2231)

#32290

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pamiętacie Kochani Mariolkę? Pewnie, że pamiętacie. A chcecie się dowiedzieć, co znowu wymyśliła? Tak myślałam. Już opisuję.

Jak już pewnie wiecie za kilkanaście dni wychodzę za mąż, a ta wredna hmmm małpa próbuje wszelkimi metodami zepsuć nam najważniejszy dzień naszego życia. Ale to, do czego teraz się posunęła, przechodzi ludzkie pojęcie.

Dwa tygodnie temu mój narzeczony (niestety brat rodzony Mariolki) wyjechał na kilka dni do Niemiec, odwiedzić chorego na raka wujka. Miał zostać tam 3 dni i wrócić 4 dnia nad ranem. Co ważne Mariolka też dostała zaproszenie, nie pojechała. Dzięki temu orientowała się mniej więcej, kiedy Mój będzie do domu wracał.

Dzień 4, godzina 02:15 – telefon. Patrzę jednym okiem na wyświetlacz (numer prywatny), drugim śpię. Decyzja – nie odbieram. Nie minęły 2 minuty – kolejne połączenie. Uparcie próbuję spać, wiec nie odbieram. Za chwilę... komórka znowu dzwoni. Lekko wku*wiona i mocno zaspana (bo na 8:00 na zajęcia) poddaję się:
- Słuuuchaam.
- Ania?
- Tak. Kto mówi?
- Yyyy... ciotka Piekielnicka z Niemiec.
- Oj, ciociu, cześć. Co się stało, że dzwonisz o tej porze? Aaaaa, pewnie chciałaś się dowiedzieć, czy Mój dojechał. Jeszcze go nie ma. Powinien być za 3 – 4 godziny.
- No ja właśnie w tej sprawie dzwonię... Bo... Dziecko, nie wiem jak mam ci to powiedzieć...

Ja oczywiście momentalnie się obudziłam, serducho bije jak oszalałe, ręce się trzęsą – jedna myśl: miał wypadek!!!! Musiałam usiąść, bo zrobiło mi się słabo.

- Bo Twój narzeczony miał wypadek...
- Boże... Ale nic mu nie jest? Powiedz, że nic mu nie jest!!!!!!!
- Dziecko, tak mi przykro... Jego stan jest krytyczny, lekarze nie dają mu szans. Pakuj się i przyjeżdżaj, jeżeli chcesz się z nim pożegnać... Tak mi przykro.

Moją matulę obudziło potworne wycie, gdy tylko mnie zobaczyła zorientowała się, co się stało. Spakowała moje rzeczy, bo ja nie byłam w stanie i wpakowała mnie do samochodu. Gdy tylko odrobinę ochłonęłam, zaczęłam wydzwaniać do Mariolki, bo mimo wszystko to siostra, powinna wiedzieć... Ale nie odbierała. Matula powiedziała, że może już wie i też jedzie do Niemiec.

Odjechałyśmy może ze 100 km, gdy ponownie zadzwonił mój telefon. Jak tylko zobaczyłam numer od razu zemdlałam. Ocknęłam się po kilku minutach, z głową na kolanach mamy. Domyślacie się, co pomyślałam zanim straciłam przytomność... Że nie zdążyłam się pożegnać... Bo ktoś dzwonił z komórki narzeczonego.

Całe szczęście mama odebrała telefon. Dzwonił narzeczony, że dojeżdża do domku i ma ochotę na mnie... Matula moja nie miała siły nic z siebie wykrztusić. Powiedziała tylko, że dobrze, żeby jechał ostrożnie. Gdy doszłam do siebie od razu do niego zadzwoniłam. Zostało mu 170 km do domu. Umówiliśmy się, że będę na niego czekać. Nic mu nie wspomniałam, ale od razu zadzwoniłam do ciotki do Niemiec. Co się okazało – nikt do mnie nie dzwonił, byli zszokowani równie jak ja. Zapytali się tylko, kto mógłby być na tyle podły... No kto...??!! MARIOLKA!!!!

Sucz nie odebrała od tamtego dnia ani jednego telefonu. Zostawiłam jej jedną wiadomość: „Że nie zasługuje na to by nazywać ją człowiekiem”. Narzeczony po tym jak doszedł do siebie po mojej i mamy opowieści, kolejny raz skontaktował się z prawnikiem. Chcemy sądowy zakaz zbliżania się i kontaktowania.

P.S. Pewnie zapytacie jakim cudem nie poznałam jej po głosie. Była 2 w nocy, w słuchawce jakieś szumy i strach o życie najukochańszej osoby na świecie. Nie miałam szans jej rozpoznać.

Mariolka

Skomentuj (97) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1613 (1733)
zarchiwizowany

#32236

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Skoro tak spodobała się historyjka o Moherowej Czwórce to dorzucę jeszcze trochę. :)
Jak już wspominałam babinki są z parafią związane bardzo. Bardzo, bardzo. Właściwie to tym zajmują się całe dnie. Mamy dość młodego proboszcza... Mówię Wam, co on się z nimi ma... :)

Razu pewnego babinki były we czwóreczkę na mszy. Całą mszę, jak nigdy kręciły się niespokojnie. Wachlowały się nawzajem, coś sobie pokazywały, gadały. Widać, że poruszone czymś w 100%. Jakoś wytrzymały do końca. Resztę opowiedziała mi znajoma, która poszła po mszy do księdza wraz z innymi po podpis potrzebny do bierzmowania...
Babinki jak huragan (czyli jak zwykle) wpadły na zakrystię.
-Olaboga, o jezusie-maryjo-i-wszyscy-święci-razem-wzięci!!!! OBRAZA BOSKA! Chryste Panie, zmiłuj się!!!
I w ten deseń przez minutę. Ksiądz już zaczął dostawać padaczki z nerwów co też się stało. Pyta.
-No jak to co?! I ksiądz się jeszcze pyta!?! Aniela, czymaj mnie bo nie wyczymie!!! Gdyby ksiądz nie był księdzem to bym przez łeb dała, jak Boga kocham!!! Jak tak można!? Obraza boska!

Wiecie co się okazało? Że ksiądz miał centymetrową plamkę na sutannie (czy tam albie, już nie pamiętam) i one to wypatrzyły. :) Zdarły z biednego proboszcza ubranie i dawaj na sygnale do domu, prać. :)

Wikaremu też się regularnie dostaje, za WTRANCANIE się w aranżacje kwiatowe na ołtarzu. Uprzejmie cytuję: A pójdzie mnie stąd ksiądz, ale już bo jak mietłe wezmę! Ksiądz to się może na Słowie Bożym zna, ale na kwiatach to ani trochę! Duchowny, nie duchowny, ale jak każdy chłop: nic się nie zna, a się wtranca!!!
Wikary nie miał żadnych szans :)

Jeśli chodzi o chórek kościelny i ministrantów to zapewniam, że w całej Polsce nie ma tak wykształconych dzieci jak u nas. Ksiądz i wikary zostali definitywnie odsunięci od rekrutacji bo chcieli przyjmować jak leci. Babinki urządziły casting jakiego nie powstydziłoby się Hollywood. Trzeba było znać obowiązkowy repertuar modlitw i pieśni sakralnych, odpowiednio się ubrać, okazać ostatnie świadectwo i przyzwoicie się zachowywać. Obawiacie się, że mogło zabraknąć chętnych? :) Nic z tego, babinki mają szeroko zakrojone kontakty w świecie babć, a te umiały już odpowiednio zmotywować swoje wnuczęta do stanięcia w eliminacjach... :)

Kościół

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 352 (392)

#32193

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Ostatnio będąc na wezwaniu znalazłem pieska. Mam lekko zaleczoną kynofobię, ale widząc zmarnowanego, wychudzonego, brudnego maluszka zdecydowałem się go zabrać. Najpierw wpakowaliśmy go do pudełka i do karetki, a później zostawiliśmy w stacji dając mu jakieś "ludzkie" jedzenie i wodę.

Rano wziąłem go do domu. Zebrałem od mojej piękniejszej połowy informacje i powoli douczając się w zoologicznym wyprałem później psa w psim szamponie i nakarmiłem czym psa się powinno. Położyłem ręcznik tuż przy dwóch pudełkach po margarynie (które chwilowo robiły za miski), usadziłem pieska i uciekłem z kuchni (mimo, że to szczeniak serce waliło mi jak oszalałe). Popołudniu załadowałem go do kociego transportera i zawiozłem do weterynarza - ten widząc MNIE z psem prawie spadł z krzesła. Cóż, znajoma, która opiekuje się moimi zwierzętami akurat złośliwie mi wyjechała. Wróciliśmy do domu. Zauważyłem, że tego Gnojka strasznie bawi jak uciekam przed jego ostrymi jak szpilki kłami. I goni mnie tak po całym mieszkaniu, koty widząc okazje do zabawy dołączają się, a wredofrety chcąc nie chcąc również muszą. ;)

Każde zetknięcie się ze szczeniakiem przyprawiało mnie o przyspieszoną akcję serca. Logika podpowiadała mi, że jestem szalony, a podświadomość swoje. Boję się szczeniaka. Takiego co może upierniczyć mnie najwyżej w kostkę. Uciekam przed nim, to musi wyglądać tragikomicznie (czyli gdyby ktoś to oglądał płakałby ze śmiechu). Sam się z siebie w duchu śmiałem.

W każdym razie. Wróciłem na miejsce zbrodni i z zamiarem szybkiego pozbycia się pieska (miał obrożę) rozwiesiłem zdjęcia i prewencyjnie rozejrzałem się po okolicy za jakimiś ogłoszeniami, że Gnojek zaginął. Wróciłem do domu, a właściwie słysząc za drzwiami szczekanie cofnąłem się i poleciałem do pubu chlapnąć sobie na odwagę. ;) Po drugim piwie telefon. Pani jest właścicielką pieska i ona go koniecznie chce TERAZ. Podałem adres, pani przyjechała.

Wskoczyła do mieszkania i dopadła do psiaka. Ogląda go dokładnie, zagląda mu w uszy, sprawdza podwozie - musi się przekonać czy to jej myślę sobie...

- Eee, to nie rasowe!
- Słucham? Co rasowe?
- Ten pies, nie jest rasowy! Kłamał pan!
- Ja nic takiego nie mówiłem, pani mówiła, że to pani pies. Ja na psach się nie znam, nie wiem czy to to rasowe jest.
- Ogłaszał się pan, że ma rasowego psa na wydanie.
- Eee... Nie? Ogłaszałem, że psa znalazłem!
- Pfff...! - Syknęła i... Rzuciła Gnojkiem na ziemię. Pies zaskowyczał, przeturlał się i wylądował pod moimi nogami, zanim schyliłem się ten dziabnął mnie w gołą stopę. Zęby zacisnąłem, przez głowę przeleciały mi wspomnienia z pierwszego pogryzienia (oczywiście poważniejszego) przez psa, a serce mało nie wyskoczyło mi z obrębu klatki piersiowej.

- Agresywny w dodatku! I pan takie coś chce wydać!
- Wyjdź kobieto po prostu.

Pani się stawiała, ŻĄDAŁA ode mnie rasowego psa - TERAZ!!! Doszło do lekkich przepychanek i panią wyrzuciłem.

Nikt więcej nie zadzwonił.
Teraz mieszkam sobie od tygodnia z psem. I nie wiem co z nim zrobić szkoda mi go do schroniska. Na dzień idzie do sąsiada-księdza. Mam nadzieję, że on go weźmie w końcu. :) Tam przynajmniej nikt nie będzie nim rzucał, a ja sobie będę mógł z bezpiecznej odległości oglądać jak rośnie. Wet twierdzi, ze urośnie duży, więc u mnie tym bardziej zostać nie może.

Skomentuj (60) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1133 (1175)

#32031

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wiecie, jaka mieszanka boli najbardziej? Upokorzenie pół na pół z bezsilnością.

Powiedzieć, że źle wyglądam, to wyjątkowo mnie skomplementować. Tydzień temu zmarła, leżąca na słoneczku, taki opis jest bliższy prawdzie. Maskuję się, czym mogę - kapelusze, chusty, makijaż, ale nie założę na twarz maski (choć ostatnio rozważam). Na ulicach co i rusz ktoś patrzy na mnie ze strachem i odrazą. Luz - idę dalej. Niestety, nie zawsze można iść, nie zawsze też mogę wytrzymać w chustce i kapeluszu, czasami jest na to zwyczajnie za gorąco.

Spotkałam się dzisiaj z przyjaciółką, wpadłyśmy na pomysł wypicia kawy na mieście. Trafiłyśmy do jednego z lokali na starym mieście, usiadłyśmy w ogródku. Kelner odebrał i przyniósł zamówienie, my siedzimy i rozmawiamy. Po kilkunastu minutach [k]elner wraca, cały czerwony, staje obok naszego stolika i wpatruje w czubki swoich butów.

[k] Najmocniej panie przepraszam, ale kierowniczka prosi, żeby zechciały panie wejść do środka.
Zdziwiłyśmy się - w ogródku prawie wszystkie stoliki zajęte, w końcu piękna pogoda, ale ani nie było wielkiego tłoku, ani nikt nie czekał na wolne miejsce.
[ja] Dlaczego?
Biedny chłopak zrobił się bordowy.
[k] Kierowniczka naprawdę prosi. Tam jest wygodniej, chłodniej, ciszej...
[ja] Ale o co chodzi? Dlaczego mamy się chować?
Chłopak prawie że zsiniał.
[k] Bo chodzi... chodzi... o to, że pani pewnie będzie tam wygodniej...

Mało się nie udusił. Żal mi się go zrobiło, ale jednocześnie zezłościłam się, bo domyśliłam się, że to ja jestem powodem "zaproszenia".
[ja] Nie, proszę pana, nie będzie mi tam wygodniej. Proszę zawołać kierowniczkę.

Chłopak zniknął, jakby się pod ziemię zapadł. Po minucie podeszła do nas niewiele starsza od niego [dz]iewczyna (a na pewno młodsza ode mnie). Przyznaję szczerze, zazdrość mnie ukłuła. Wysoka, smukła, opalona szatynka, nienaganna sylwetka, na twarzy pewność siebie księżnej na włościach, delikatny makijaż, wysokie kości policzkowe, ostry podbródek. Idealna harmonia rysów. Nawet w najlepszych czasach nie wyglądałam tak perfekcyjnie, jak ona.

[dz] Chciały panie ze mną rozmawiać.
[ja] Owszem. Proszę nam wytłumaczyć, dlaczego miałybyśmy chować się w środku. I proszę sobie darować bajeczki o wygodzie.

Mogę tylko podziwiać jej opanowanie. Zmierzyła mnie wzrokiem i niemalże zimno powiedziała:

[dz] Swoim wyglądem odstrasza pani klientów. Jeżeli chcą panie kontynuować wizytę u nas, proszę przenieść się do stolika w lokalu.
[ja] A co, jeżeli się nie przeniesiemy?
[dz] Wtedy poproszę panie o opuszczenie terenu kawiarni.
I co zrobić w takiej sytuacji? Przecież nie urządzę sceny, nie zacznę histeryzować, płakać też nie będę. Zostało jedno wyjście. Spojrzałam na koleżankę, ona na mnie, niemal jednocześnie wstałyśmy i chwyciłyśmy torebki.
[ja] Chyba rozumie pani, że w tych okolicznościach żadna z nas nie zamierza zapłacić za zamówienie?
Nawet jej powieka nie drgnęła.
[dz] Oczywiście. Dziękuję za zrozumienie.

Nie zostało nam nic innego, jak kupić pudełko lodów i zjeść je na balkonie. Oglądając moje zdjęcia sprzed roku, jeszcze z włosami i całą twarzą.

Skomentuj (56) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1458 (1558)