Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

anulla89

Zamieszcza historie od: 4 marca 2011 - 3:58
Ostatnio: 21 lipca 2020 - 7:53
O sobie:

Skoro już tu zajrzałeś, to Ci powiem co nieco... Urodziłam się w 89' w najpiękniejszym polskim mieście (czyli oczywiście we Wrocławiu). Mam wspaniałego, gburowatego męża, i dwie wiecznie uśmiechnięte córki (roczniki 2008 i 2018). Poza tym jestem fanką kotów, mam jednego biało czarnego, przygarniętego wprost z chodnika pod blokiem, lenia o niesamowicie miękkim futerku, i drugiego, szroburego rozrabiakę, uzyskanego w identyczny sposób :) Tyle chyba Ci wystarczy? Miłego dnia życzę:)

  • Historii na głównej: 12 z 19
  • Punktów za historie: 2471
  • Komentarzy: 403
  • Punktów za komentarze: 1571
 
[historia]
Ocena: 21 (Głosów: 21) | raportuj
27 grudnia 2011 o 22:35

Ahhhhaaaahhhhaaaa!!! :D W pierwszej chwili zamiast 'serwer' przeczytałam 'sweter', i zachodziłam w głowę co ma wspólnego sweter z grą w CS i czemu miałby się cieszyć popularnością, i w końcu - na cholerę swetrowi forum... A dyrektor i spółka mnie rozwalili. Chyba bym dostała napadu histerycznego śmiechu słysząc ich zarzuty :)

[historia]
Ocena: 2 (Głosów: 4) | raportuj
27 grudnia 2011 o 22:14

Strasznie chaotycznie napisane, mimo to łap plusa, bo Twoje przejścia w tej szkole były iście piekielne. Jak masz trochę czasu, to popraw historię, bo ciężko się czyta,a szkoda żeby utknęła w poczekalni. Pozdro i wszystkiego dobrego! :)

[historia]
Ocena: 1 (Głosów: 3) | raportuj
20 grudnia 2011 o 6:41

Aleście naśmiecili! :) Ludzie- skąd wy macie tyle wolnego czasu? Podzielcie się! Jestem niepracującą kurą domową, i w życiu nie znalazłabym tyle czasu i chęci na bezsensowne przerzucanie się łajnem w internecie co wy, pracujący i studiujący. Że wam się tak chce... Napisałabym, że podziwiam, ale jednak nie, bo zamiast komentować historię (po to w końcu mamy tu opcję komentarzy), wy tu sobie urządzacie wirtualny odpowiednik jakiejś burdy w knajpie. Założę się, że w realu dawno ktoś by dostał po mordzie :) I przynajmniej było by śmiesznie, a tak zanudzacie nas tu jakimiś sporami z odwołaniami do poprzednich dyskusji, itd., itp. Naprawdę nikogo oprócz zainteresowanych nie obchodzą wasze utarczki, a tylko pokazujecie obcym ludziom, że jesteście pieniacze i nie umiecie odpuścić. Kojarzy mi się z waszą "dyskusją" ten obrazek: http://img17.imageshack.us/img17/9841/beztytuuyymu.jpg Nie szkoda wam czasu i nerwów? Mi by było szkoda, ale wy róbcie ze swoim życiem co chcecie, tylko taka mała prośba,ok? Róbcie to sobie prywatnie, a nie publicznie, bo kurka przez wasze wywody nie ma tu prawie żadnego komentarza odnośnie historii. I nawet ja, narzekająca na taki stan rzeczy, nie napiszę nic na temat, bo już mi się nie chce, a w ogóle przez was już nawet nie pamiętam o czym była historyjka... :)

Zmodyfikowano 1 raz Ostatnia modyfikacja: 20 grudnia 2011 o 6:43

[historia]
Ocena: 1 (Głosów: 1) | raportuj
17 grudnia 2011 o 10:15

No cóż- nie zazdroszczę Ci tej podróży, ale jeśli naprawdę jedli dropsy, to wcale nie dziwi mnie ich zachowanie - tak właśnie one poniekąd działają, że człowiek wyzbywa się wszelkiego wstydu i krępacji i jeśli ma akurat kogoś pod ręką, to zaczynają się dziać różne rzeczy. Ta dziewczyna może wcale nie być na co dzień aż tak wyuzdana, a kiedy wytrzeźwiała i uświadomiła sobie co robiła w tym pociągu, to pewnie bardzo się ucieszyła z faktu, że nie widział jej wtedy nikt znajomy. :) Chociaż nie - ona musi być, jak to ładnie ująłeś, wszetecznicą - w końcu nie znała nawet tego brzydala... Fuj - po twoim opisie cofa mi się śniadanie.

[historia]
Ocena: 1 (Głosów: 7) | raportuj
13 grudnia 2011 o 14:35

A a Ą ą B b C c Ć ć D d E e Ę ę F f G g H h I i J j K k L l Ł ł M m N n Ń ń O o Ó ó P p R r S s Ś ś T t U u W w Y y Z z Ź ź Ż ż Masz tu wszystkie nasze piękne literki, skopiuj sobie i używaj do woli ;) pzdr.:)

[historia]
Ocena: 1 (Głosów: 1) | raportuj
13 grudnia 2011 o 12:04

Czytałam w poczekalni i śmiałam się w głos, a kiedy wyszło na główną przeczytałam mojemu ślubnemu i autentycznie biedak się popłakał ze śmiechu przy ostatniej historii :) Uwielbiam Twój sposób pisania, a niektóre określenia wywołują niepohamowane napady śmiechu :D Dzięki Michu!

[historia]
Ocena: 8 (Głosów: 8) | raportuj
12 grudnia 2011 o 13:12

Kiedy zmarła macocha mojego taty, jej syn bardzo szybciutko pojawił się w jej mieszkaniu celem wyniesienia wszystkich cennych przedmiotów. Oczywiście w czasie kiedy my się babcią zajmowaliśmy nawet go na oczy nie widzieliśmy... Mój dziadek wziął drugi ślub kiedy jego dzieci i syn jego drugiej żony byli już dorośli, w związku z czym mój tato nie poznał tego pana do aż śmierci swojej macochy... Ale zabił nas jednym swoim "wybrykiem". Otóż mój dziadek miał w domu stary, wiszący zegar z kukułką. Zegar nie przedstawiał w zasadzie żadnej wartości materialnej, nie licząc tego, że można by go było sprzedać po normalnej cenie ( a nie był zbyt wartościowy), jednak i dziadek, i jego żona często powtarzali mojemu tacie żeby ten zegar zabrał po ich śmierci. Mówili tak, ponieważ zegar był ich ślubnym prezentem od kobiety która ich ze sobą poznała, w związku z czym miał dla nich dużą wartość sentymentalną. Niestety syn starszej pani trochę opacznie zrozumiał ich słowa i myślał chyba, że w zegarze jest ukryty jakiś skarb, bo po śmierci swojej matki pierwszą rzeczą jaka zrobił było rozkręcenie zegara na części pierwsze... Chyba był trochę zawiedziony, że nic nie znalazł i nawet miał do mojego taty pretensje, że pewnie wyjął wcześniej cenną zawartość... Ręce opadają. A mojemu tacie w domowym zaciszu naprawienie zegara zajęło ponad miesiąc, bo zegarmistrzem nie jest, tylko majsterkowiczem :) Ale zegar działa i dumnie zdobi ścianę w moim rodzinnym domu :)

[historia]
Ocena: 7 (Głosów: 9) | raportuj
10 grudnia 2011 o 22:42

No nie mogę! Szlag mnie trafił jasny po przeczytaniu tej historii. Amczek, nie wiem jaką jesteś osobą i wiem, że od niedawna znasz tego chłopaka, ale ja bym chyba nie wytrzymała i poszła do tych pseudo dziadków zrobić im z dupy jesień średniowiecza. Taki poziom sk.rwysyństwa jaki reprezentują te stare pasożyty wywołuje we mnie niemalże furię. Nie mieści mi się w moim małym rozumku jak ci ludzie mogą spać i patrzyć w lustro bez napadów mdłości. A jeśli nie chcesz, lub nie możesz sama się mieszać w jego życie, bądź czujesz, że on miałby jakieś obiekcje, to spróbowałabym znaleźć kogoś, z czyim zdaniem się liczy i nakłonić tę osobę do działania, bo tak przecież nie może być! Ten chłopak tak długo nie pociągnie. W najlepszym przypadku za jakiś czas stanie się sfrustrowanym gburem, a w najgorszym - szlag go trafi i zrobi coś sobie, albo swoim dziadkom. Nosz kfa! Idę sobie poprzeklinać w kuchni...

[historia]
Ocena: 0 (Głosów: 2) | raportuj
9 grudnia 2011 o 22:02

Nobby, podejrzewam, że chodziło Ci o znaki diakrytyczne, a nie dialektyczne, ale jak sam piszesz, jesteś "na bakier z humanizmem i ortografią" ;)

[historia]
Ocena: 6 (Głosów: 8) | raportuj
9 grudnia 2011 o 18:21

Mamusia trochę przegięła. No dobra, bardzo, bo to jednak kupa czasu i dzieciakowi rzeczywiście mogło się coś stać. Ale trochę nie rozumiem waszego oburzenia. Tzn. rozumiem, ale nie do końca. Już tłumaczę :) Od urodzenia mieszkam we Wrocławiu, czyli jednym z większych polskich miast. I kiedy byłam brzdącem takim jak moja córa teraz (ma trzy lata) i trochę starszym, to rzeczywiście rodzice nie wypuszczali mnie z domu samej. Ale od kiedy poszłam do zerówki, czyli skończyłam 6 lat, mogłam sama wychodzić na dwór. Zwykle bawiłam się pod blokiem, czyli mojej mamie wystarczył rzut okiem przez okno na podwórko żeby mnie skontrolować. Ale nie raz się zdarzało, że szłam np. na podwórko obok i wtedy już mnie nie widziała. A pamiętam też dalsze wyprawy, nieraz naprawdę dalekie, o których moja mama nie miała pojęcia, i może to lepiej, bo tylko by się niepotrzebnie denerwowała :) Nie uważam żeby rodzice mnie zaniedbywali, nie jestem "dzieckiem ulicy", ale też nie byłam trzymana na krótkiej smyczy i na zdrowie mi to wyszło. Kilka razy zdarzyło się, że rodzice zorientowali się, że nie ma mnie tam gdzie powinnam być i zaczynała się akcja poszukiwawcza z udziałem sąsiadów i rodziców moich podwórkowych kolegów, a kiedy już mnie znajdowali i okazywało się, że za daleko polazłam, to dostawałam taki opieprz, że przez dwa tygodnie nie ruszałam się poza granice piaskownicy :) Trochę się rozpisałam, a chodziło mi o to, że dzisiejsi rodzice trochę za bardzo panikują i nie pozwalają swoim dzieciom na odrobinę swobody, którą przecież my mieliśmy. Mam takich sąsiadów w bramie obok, którzy maja syna coś około 11-12 lat i córę około 7-8. I wychowują te dzieciaczki podobnie do tego jak moi rodzice wychowywali mnie i mojego brata, i jak inni rodzice wychowywali swoje dzieci, kiedy byłam mała. Tzn. dzieciaki wychodzą na dwór same, a kiedy matka woła je z balkonu, to maja się pojawić w ciągu dwóch minut. Jak się nie pojawią, to najpierw przepytują (wciąż z balkonu) dzieciaki na podwórku gdzie są ich pociechy i dopiero kiedy nie uzyskają satysfakcjonujących odpowiedzi zaczynają dalsze poszukiwania. Jeszcze się nie zdarzyło żeby dzieciaki były dalej niż dwa podwórka stąd i nigdy im się nic nie stało, ale okoliczne babcie i wzorowi rodzice (ci co to ośmiolatki prowadzą do trzepaka za rączkę) nie przepuszczą okazji, żeby ponarzekać na ich niedbalstwo i lekceważenie własnych dzieci. Nie chciałabym być teraz dzieckiem, bo panuje jakaś psychoza, że jeśli dziecko samo wyjdzie z domu, to zaraz wpadnie pod samochód/zaatakuje je zboczeniec/albo Bóg wie co jeszcze mu się stanie. Jakiś czas temu czytałam artykuł o matce która miała spore kłopoty, bo kiedy jej maluch spał, skoczyła na chwilę do sklepu i zostawiła dziecko samo w domu. No przecież przez te 15 minut kiedy jej nie było, to śpiące dziecko było w śmiertelnym niebezpieczeństwie! Jak ona tak mogła! Wyrodna matka! Zabrać jej dziecko, a ją ukamienować!-.- Mój szwagier mieszka w Anglii i w pewnym momencie musiał rzucić pracę, bo tak mu z żoną wypadały zmiany, że ich dwunastoletnia córka musiałaby przez dwie godziny dziennie być sama w domu, a podobno tam nie wolno dziecka zostawić samego. Nawet jeśli to dziecko będąc na wakacjach w Polsce potrafi bez problemu zająć się młodszymi kuzynkami i ugotować prosty obiad... Nie chcę żeby tu było tak samo, ale widzę, że to wszystko zmierza w takim kierunku, i nie ukrywam, że martwi mnie to. Bo niby kiedy dzieci maja się nauczyć samodzielności, jeśli nic nie pozwala im się robić samodzielnie? Zachowanie matki z historyjki było skrajnie głupie, bo ona wiedziała na co stać jej malucha, a mimo to miała to gdzieś i przez siedem godzin nie zainteresowała się co robi jej dziecko, co jest objawem totalnej nieodpowiedzialności z jej strony i jak najbardziej potępiam jej zachowanie i stosunek do całej sytuacji. Z drugiej strony jednak proszę was- nie popadajmy w skrajności- rodzice nie powinni zachowywać się jak opisana kobieta, ale też nie powinni swoich dzieci trzymać pod szczelnym klos

Zmodyfikowano 2 razy Ostatnia modyfikacja: 10 grudnia 2011 o 20:06

[historia]
Ocena: 4 (Głosów: 4) | raportuj
5 grudnia 2011 o 21:43

No i to jest po.ebane! Do dzieciaka który naprawdę zagraża swojemu otoczeniu i jest solidnym wrzodem na dupie kurator przychodzi raz na trzy miechy na chwilkę, a u mojego męża, któremu dozór został jeszcze z czasów gówniarskiej głupoty pan kurator zjawia się co najmniej raz w miesiącu, zajmuje nam zwykle bite trzy godziny i za każdym razem pyta o to samo, czy aby na pewno nie robimy go w .uja, a co trzy miesiące każe kupować testy, mimo, że grubo ponad dwa lata temu mąż dostał zaświadczenie o pozytywnie zakończonej terapii i w tej chwili nikomu kto nie zna jego przeszłości nawet by do głowy nie przyszło, że był takim "rozrywkowym" nastolatkiem. Ciekawi mnie czy o zmianę kuratora może wystąpić osoba trzecia, czy to leży tylko w gestii podopiecznego, bo najwyraźniej pan/i kurator przyznana Damiankowi nie wywiązuje się należycie ze swoich obowiązków. I mam pytanie, bo nie wiem czy to norma, czy tylko nam przyznali jakiegoś nadgorliwca- czy kurator robił wywiad wśród sąsiadów? I czy ktokolwiek z was drodzy piekielni kiedyś spotkał się z czymś takim, że kurator waszego sąsiada wpada do was i wypytuje o swojego podopiecznego? Bo nasz tak zrobił, czym straszliwie nas wk.rwił, bo nie wszyscy nasi sąsiedzi wiedzieli, że mój mąż ma takiego "opiekuna" i wcale nam nie zależało na tym żeby się dowiadywali...

[historia]
Ocena: 2 (Głosów: 2) | raportuj
5 grudnia 2011 o 14:22

Ja się właśnie staram o wykup swojego mieszkania i niedawno dostałam pismo, że przyjęli zgłoszenie naszej chęci do całej tej zabawy i pod spodem wykaz instytucji które również to pismo dostały i wykaz papierków jakie owe instytucje mają odesłać nadawcy w ciągu siedmiu dni. Dziś dzwoniłam do pana który się zajmuje naszą sprawą i usłyszałam m.in., że zanim oni dostaną te papierki (te co to maja do nich trafić w ciągu 7 dni), to minie ze dwa miesiące... :)

[historia]
Ocena: 2 (Głosów: 2) | raportuj
3 grudnia 2011 o 16:45

Ja od 13 roku życia nie miałam żadnych problemów z kupnem czegokolwiek. Wszyscy mi zawsze powtarzali, że wyglądam na dużo starszą niż jestem. Nikt nigdy nie spytał mnie o dowód i zawsze byłam wysyłana przez znajomych do sklepu. Zaczęli mnie pytać o dowód kiedy urodziłam córę. Nie zauważyłam żeby jakoś bardzo mnie to odmłodziło, ale teraz bez dowodu to się nie ruszam, bo nie pytają mnie tylko w okolicznych sklepikach, gdzie jestem na "ty" z wszystkimi kasjerkami...

[historia]
Ocena: 1 (Głosów: 1) | raportuj
29 listopada 2011 o 20:36

W sadze o wiedźminie Sapkowskiego była taka sytuacja w której zaprzyjaźniona z Geraltem kapłanka (nie pamiętam jej imienia) namawiała go na jakiś "seans magiczny". Wiedźmin zapytał czy to, że on w to nie wierzy nie sprawi, że cała operacja się nie uda. Na co kapłanka odrzekła, że nie. Zapytał czemu tak sądzi, i w odpowiedzi usłyszał,że byłby to pierwszy znany jej dowód na to, że niewiara ma jakąkolwiek moc. Nie są to dosłowne cytaty, bo już dawno nie wracałam do tej książki, ale myślę, że mógłbyś powtórzyć to swojemu przyszłemu teściowi. :)

[historia]
Ocena: 2 (Głosów: 2) | raportuj
29 listopada 2011 o 19:48

Dla mnie używane książki to też był standard, chyba, że nauczyciel zmieniał podręczniki na coś co dopiero wyszło i wtedy to był dla mnie problem, bo właśnie musiałam albo kserować, albo ciułaliśmy na nową książkę, bo używanych zwyczajnie nikt nie miał... Pamiętam natomiast opowieści mojej mamy (rocznik 1960) o podręcznikach które na pierwszej stronie miały kilka miejsc na wpisanie właściciela, bo właśnie tak było, że książki przekazywało się kolejnym rocznikom. I jak dla mnie świetne rozwiązanie- przede wszystkim rodzice nie musieli co roku wydawać fury pieniędzy na nowe książki, poza tym, tak jak napisałaś- dzieci uczyły się szacunku i dbania o swoje rzeczy. I nikt nie czuł się gorszy przez to, że miał używane książki zamiast nowych, bo wszyscy takie mieli, natomiast kiedy ja chodziłam do szkoły nieraz dzieciaki śmiały się i wytykały palcami swoich rówieśników których nie było stać na nowe podręczniki, a w skrajnych przypadkach nawet nie chciały się bawić z takimi dziećmi... Dzieci potrafią być okrutne... A taki maluch z prawdziwie biednej rodziny zwykle przejmuje się takimi rzeczami bardziej niż potrzeba. Chciałam jeszcze powiedzieć, że absolutnie się zgadzam z resztą Twojej wypowiedzi. :)

[historia]
Ocena: 10 (Głosów: 12) | raportuj
28 listopada 2011 o 19:22

Nienawidzę takich mend. Ja przez 3/4 okresu mojej edukacji miałam kserowane książki, lub jakieś starocie z kiermaszów bądź oddawane za darmo, bo w stanie nie nadającym się do sprzedaży, ale jeszcze "dychające", i brałam to wszystko z przysłowiowym pocałowaniem ręki, bo moich rodziców nie było stać na nowe książki, a nie raz i na używane brakowało. I nie do pojęcia dla mnie jest jak można komuś coś zniszczyć tak o, a tym bardziej osobie która stara się mi pomóc. Tym bardziej nie mogę znieść kiedy ktoś niszczy książki, nie ważne czy powieści, czy podręczniki. Ale też znam takich ludzi i ich dzieci, które nikogo i niczego nie szanują i myślą, że wszystko im wolno, bo "oni są biedni". I szlag mnie trafia kiedy o takich pomyślę. A do tych z góry, co się oburzają, że autorka wrzuca wszystkich do jednego worka- ja jakoś nie doczytałam się w tej historii niczego takiego, a biorąc pod uwagę dzisiejszą poprawność polityczną i wszechobecny jazgot nt. "tolerancji", jako osoba pochodząca z biednej rodziny powinnam jako pierwsza zacząć się rzucać o coś takiego. Ale nie robię tego, bo potrafię rozróżnić ludzi takich jak moi rodzice, którym się w życiu nie powiodło, ale mimo to starają się godnie żyć, od menelstwa, które wszystkie pieniądze prze chlewa, ma pretensje do wszystkich w koło, bo "oni przecież są biedni", i pasożytuje na instytucjach, które w zamyśle miały pomagać prawdziwie potrzebującym, a nie cwaniakom, którym się nie chce znaleźć roboty, ale rączki po pieniądze to wyciągać już potrafią. Niestety, tak to już jest, że ludzie którym naprawdę taka pomoc jest potrzebna zwykle są zbyt dumni, lub za bardzo się wstydzą tego, że im w życiu nie wyszło, żeby o nią poprosić i starają się sami sobie dawać radę, a taka patologia zrobi wszystko żeby się nachapać jak najwięcej przy jak najmniejszym wysiłku. Zero honoru, wstydu, samokrytyki i szacunku do innych. Za to po pieniądze i inne formy pomocy rączki bardzo długie, a do oskarżania wszystkich o swoją nieudolność japy wielkie. Jak dla mnie tacy ludzie są straceni, a ich dzieci jeśli nie będą miały własnego rozumu pewnie za parę lat zaczną takie samo życie jakie prowadzą ich rodzice i powiększą grono nierobów i darmozjadów.n

[historia]
Ocena: 2 (Głosów: 2) | raportuj
22 listopada 2011 o 4:24

Całe życie marzę o malamucie. Najpiękniejsze psy na świecie. I mówię to jako zdeklarowana kociara :) Ale jeszcze troszkę i kupimy sobie z mężem domek i może wreszcie spełnię swoje marzenie o wielkiej kuli futra, bo na razie nie mam serca żeby jakiegokolwiek psa, a zwłaszcza takiego dużego trzymać w bloku... Strasznie Ci zazdroszczę autorze :) [Oczywiście pupila, a nie upierdliwej baby :)]

[historia]
Ocena: 3 (Głosów: 9) | raportuj
20 listopada 2011 o 12:45

Ja zostałam zdiagnozowana jako rak piersi. No i jestem rakiem, tyle, że zodiakalnym :)

[historia]
Ocena: 0 (Głosów: 4) | raportuj
6 listopada 2011 o 17:44

Też znam taką rodzinkę. Ale oni mają wywieszoną karteczkę na wewnętrznej stronie drzwi od toalety z rymowanym hasełkiem: " W tym domu o planetę dbamy, wodę oszczędzamy, więc brązowe spłukujemy, a żółte odpuszczamy"... Na szczęście ta zasada obowiązuje tylko domowników i nie robią problemów swoim gościom za spuszczanie wody...

[historia]
Ocena: 14 (Głosów: 16) | raportuj
2 listopada 2011 o 11:30

On tak pisze, bo sam jest jeszcze pewnie "młodzieżą szkolną" i też by tak chciał, ale nie ma takiego nauczyciela... :) Kiedy chodziłam do gimnazjum, mieliśmy takiego praktykanta u pani od plastyki-chłopak w sumie niewiele starszy od nas, część zainteresowań mieliśmy z nim wspólnych i przy jakimkolwiek wyjściu poza mury szkoły bardzo się staraliśmy żeby był jednym z opiekunów. Wiele razy się udawało i kiedyś udało nam się także zabrać go na trzydniową wycieczkę. Większość klasy, włącznie z Krzyśkiem (kazał mówić sobie po imieniu), nie pamięta większości wycieczki. Niestety nie uczył u nas długo, bo jakiś smutny kujon naskarżył dyrektorce, że pozwala uczniom palić papierosy w czasie wycieczek na terenie miasta i co gorsza, sam z nimi pali! Dobrze, że nie wiedział, że nie zawsze to były papierosy :)

[historia]
Ocena: 9 (Głosów: 9) | raportuj
29 października 2011 o 18:20

Szczerze wam współczuję zszarganych nerwów i szkoda waszego wysiłku włożonego w kapitalny remont, ale aż mam ochotę zaklaskać z radości, że się zabezpieczyliście, i mimo, że może to trochę potrwać, to jednak odzyskacie przynajmniej swoje pieniądze (piszę "przynajmniej", bo straconego czasu, włożonego w remont wysiłku i zawiedzionej nadziei na własne mieszkanko nikt wam niestety nie wynagrodzi) W końcu ktoś, kto pomyślał zanim dał się wpuścić w maliny. Takie zachowanie jest godne pochwały i naśladowania. Brawo! Walczcie o swoje, trzymam kciuki ( i pewnie reszta piekielnych też), żeby jak najszybciej udało wam się jak najpomyślniej załatwić tę nieprzyjemną sprawę. edit: A swoją drogą, skoro zapewne i tak skończy się w sądzie, to może uda wam się jeszcze dostać zadośćuczynienie za "cyrk z pomówieniami, prześladowaniami na facebooku i innych portalach, gdzie znalazła nasze profile" ?

Zmodyfikowano 1 raz Ostatnia modyfikacja: 29 października 2011 o 18:23

[historia]
Ocena: 2 (Głosów: 2) | raportuj
29 października 2011 o 10:49

Nie odkryłam dotąd tej tajemnicy, ponieważ wśród moich znajomych nie ma nikogo kto by zajmował się rybkami z pasją. Znam kilka osób które mają w domu akwaria, ale to nie są prawdziwi pasjonaci, a raczej osoby które trzymają rybki, bo ładnie wyglądają i poświęcają im tyle samo uwagi co ładnemu ułożeniu poduszek na kanapie. A wy piszecie o hodowli rybek z takim uczuciem, że wydaje mi się to naprawdę fajnym zajęciem :) @lilith691 No ja właśnie nie chcę żeby to była "zupa rybna", chcę się tym zając "odpowiednio", tzn. tak żeby rybkom było tak dobrze jak tylko może być rybce w akwarium, i żeby dodatkowo cieszyły moje oko :) Nie chcę być kolejnym nieodpowiedzialnym ludzikiem, który trzyma rybki tylko dlatego, że ładnie mu mu współgrają z kolorem ścian... :) Chyba trochę chaotycznie się wypowiadam, ale mam nadzieję, że zrozumiecie o co mi chodzi :) Serdecznie was pozdrawiam i dziękuję za zasianie w mojej głowie tego pomysłu :) Teraz muszę się przygotować "teoretycznie", przekonać męża i zacząć realizację projektu "rybka" :)

[historia]
Ocena: 2 (Głosów: 4) | raportuj
28 października 2011 o 21:12

Ja jakoś nigdy nie mogłam zrozumieć ludzi którzy trzymali w domu rybki. Ani tego przytulić, ani pogłaskać, tylko popatrzyć sobie można, a to mnie tak średnio kręci. Ale jak tak czytam wasze komentarze i tą historię, to aż zapragnęłam mieć akwarium pełne kolorowych rybek. Poważnie. I chyba całkiem serio nad tym pomyślę i wprodzę w życie ten pomysł. :) I córa będzie szczęśliwa i teściowej nie zaszkodzę preferowanymi dotąd "sierściuchami"(ze względu na częste operacje i obniżoną odpornośc nie może mieć w domu żadnego większego zwierzaka). Całkiem niezły pomysł. Im dłużej nad tym myślę, tym bardziej mi się podoba. Dzięki :)

[historia]
Ocena: 5 (Głosów: 5) | raportuj
25 października 2011 o 20:37

Kiedy miałam osiem lat, moi rodzice załatwili zamianę mieszkania. Pojechaliśmy z wizytą do matki(ok.70 lat), córki(ok.50 lat) i wnuka (ok.5 lat) z którymi się zamienialiśmy, w celu obejrzenia mieszkania. Na oględzinach wszystko cacy, normalne dwa pokoje, (niestety) wspólny korytarz i kuchnia (mieszkanie dwu rodzinne) i w papierach wspólna łazienka, ale w rzeczywistości babeczki przerobiły spiżarnię na łazienkę i mikro toaletę.Lokatorzy "naszego" mieszkania zrobili na nas całkiem pozytywne wrażenie, tak samo sąsiedzi z którymi odtąd mieliśmy dzielić mieszkanie. Po przeprowadzce dopiero okazało się, że nasze miłe panie nie były do końca takie miłe... W moim pokoju po zabraniu mebli starszej pani okazało się,że już kilka malowań było robionych wokół mebli (to jeszcze w miarę zrozumiałe-dwie kobiety mogły mieć kłopot z odsuwaniem szaf do malowania), szkoda tylko, że utrzymywały, że niedawno był robiony remont, więc nic nie trzeba będzie malować ani odnawiać.. W rzeczywistości doprowadzenie pokoi do porządku zajęło nam prawie tydzień, a to dopiero początek... W drugim pokoju na ścianach była boazeria. Nie wzbudziło to naszych podejrzeń. Później zauważyliśmy, że w rogu pokoju poprzednia lokatorka zaczęła demontaż desek, najwyraźniej zamierzając zabrać je ze sobą, ale zaniechała go i nawet kilka przybiła z powrotem. Mój tatuś zaciekawiony powodem porzucenia tych deseczek, z których zresztą ta pani była bardzo dumna podczas naszej wizyty, zaczął ściągać boazerię, ale też zrezygnował i zajął się tym dopiero po dłuższym czasie, kiedy trochę się zadomowiliśmy i uzbierał trochę grosza, bo okazało się, że na trzech z czterech ścian rozrósł się imponujących rozmiarów grzyb... Drzwi od tego pokoju również były inne niż w całym mieszkaniu i również nie bez powodu. Drzwi były z zewnątrz obłożone boazerią,a od wewnątrz obite skórą. Od nowych sąsiadów dowiedzieliśmy się, że w ten sposób zostały zakryte ślady siekiery z którą były mąż ganiał tą panią po domu... Ale najlepsze zostawiłam na koniec :) Kiedy zobaczyliśmy łazienkę to się załamaliśmy. W czasie naszej wizyty, w łazience znajdował się brodzik, umywalka i w pomieszczeniu 1.5m2 x 1.5m2, muszla klozetowa i górnopłuk. Po naszej przeprowadzce w łazience i w toalecie zostały tylko wystające ze ścian, poobcinane gumówką rury. Poza tym skuły kafelki i zdarły tapetę ze ścian. O takich rzeczach jak brak żyrandoli i gniazdek nawet nie wspominając. Co najlepsze, żyrandole nie zostały zdemontowane przez odkręcenie, czy jak tam można zdjąć żyrandol, ale sprytne panie poobcinały kable przy samym suficie... Nie pytajcie mnie po co i dlaczego to zrobiły, bo ile bym się nad tym nie zastanawiała, to nic mi nie przychodzi do głowy...

[historia]
Ocena: 1 (Głosów: 3) | raportuj
24 października 2011 o 23:29

Ej, ja się zaśmiałam.. Nawet się lekko oplułam.. Sorry, nie powinnam. Ale powiedz-naprawdę ani troszkę cię to nie rozbawiło? :)

« poprzednia 1 27 8 9 10 11 12 13 14 15 16 następna »