Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

anulla89

Zamieszcza historie od: 4 marca 2011 - 3:58
Ostatnio: 21 lipca 2020 - 7:53
O sobie:

Skoro już tu zajrzałeś, to Ci powiem co nieco... Urodziłam się w 89' w najpiękniejszym polskim mieście (czyli oczywiście we Wrocławiu). Mam wspaniałego, gburowatego męża, i dwie wiecznie uśmiechnięte córki (roczniki 2008 i 2018). Poza tym jestem fanką kotów, mam jednego biało czarnego, przygarniętego wprost z chodnika pod blokiem, lenia o niesamowicie miękkim futerku, i drugiego, szroburego rozrabiakę, uzyskanego w identyczny sposób :) Tyle chyba Ci wystarczy? Miłego dnia życzę:)

  • Historii na głównej: 12 z 19
  • Punktów za historie: 2471
  • Komentarzy: 403
  • Punktów za komentarze: 1571
 
[historia]
Ocena: 34 (Głosów: 34) | raportuj
16 lipca 2012 o 0:20

Straszne. Bardzo, bardzo mi szkoda tego chłopca, ale szkoda mi też Ciebie droga autorko i twoich przedszkolnych kolegów (przynajmniej tych którzy pamiętają tę historię), bo mi było by bardzo źle ze świadomością takiej historii. I na nic by się zdały rozsądne skądinąd, tłumaczenia, że przecież dzieci nie rozumieją. I tak było by mi przykro, tak jak i zapewne jest przykro Tobie. Nieco podobna historia miała miejsce w mojej podstawówce. Nie aż tak tragiczna na szczęście, ale i tak przykra. Chodziła ze mną do klasy pewna dziewczyna (nazwijmy ją M.), razem doszłyśmy na początku trzeciej klasy i jako dwie nowe szybko się dogadałyśmy, jednak aż do opisanego wydarzenia nasze stosunki były bardziej koleżeńskie niż przyjacielskie. Ale była też i ona-córka pani wicedyrektor (niech będzie B.), do której prawie wszystkie dzieciaki się podlizywały. Ja za nią nie przepadałam, a moja koleżanka wręcz jej nie znosiła, ale nie okazywała jej na co dzień niechęci. Niestety to działało tylko w jedną stronę, bo B. uprzykrzała jej życie na każdym kroku. No i któregoś dnia, jakoś w połowie czwartej klasy, przekonała wszystkie dzieciaki żeby w ogóle się do M. nie odzywały. Tego dnia nie było mnie w szkole. Kiedy przyszłam następnego dnia rano, M. siedziała zgaszona pod klasą, a mnie tuż po wejściu do szkoły zgarnęła delegacja która miała mi wyjaśnić co się dzieje i dlaczego mam z M. nie rozmawiać. Na klasowy ostracyzm M. zasłużyła sobie zbrodniami równie straszliwymi, co nie prawdziwymi, toteż przed koleżankami zagrałam piękne oburzenie, a tuż po dzwonku zaprowadziłam M. za rękę do swojej ławki. I tak już zostałyśmy w jednej ławce do końca podstawówki i przez całe gimnazjum. Powiedziała mi po wielu latach, że choć miała kompletnie w nosie te wszystkie dzieciaki, to i tak nigdy w życiu nie było jej tak źle, jak tego dnia gdy nagle wszyscy zaczęli traktować ją jak powietrze, a ona nie miała pojęcia o co im chodzi...

[historia]
Ocena: 0 (Głosów: 2) | raportuj
8 lipca 2012 o 12:52

Kompletnie nie rozumiem paniki w takim momencie. Zwłaszcza jeśli wszystko idzie w miarę "z rozkładem". Sama rodziłam pierwsze (i chyba ostatnie;) ) dziecko jako gówniara dziewiętnastoletnia, a mój ślubny jest wyjątkowym panikarzem, ale jakoś dotarłam do szpitala cała i zdrowa, a na córę musiałam poczekać jeszcze kilka ładnych godzin... Wody zaczęły mi się delikatnie sączyć kiedy mój był jeszcze w pracy, a ja akurat robiłam zakupy na obiad. Wróciłam spokojnie do domu, ugotowałam ten obiad, poczekałam na męża, nakarmiłam go i dopiero wtedy stwierdziłam, że w zasadzie to możemy się powoli zbierać. I dobrze zrobiłam, bo jak pisałam-czekałam jeszcze kilka dobrych godzin i gdyby nie mój ukochany, to pewnie jeszcze trochę bym w domu posiedziała, ale przestraszony zaordynował natychmiastowy wyjazd i jeszcze mnie opierniczył, że nie kazałam mu się wcześniej zwolnic z pracy... Niby po co, skoro czułam i wiedziałam, że wszystko jest ok? Jakbym wtedy miała prawko, to pewnie sama bym się zabrała do szpitala zanim zaczęły się mocniejsze skurcze, ale wzywać pogotowie, kiedy nic złego się nie dzieje? Bez sensu...

[historia]
Ocena: 12 (Głosów: 12) | raportuj
8 lipca 2012 o 1:10

Oj, nie zgodzę się z tobą wcale. Kilka dni temu na trawniku tuż pod moim oknem padł chłopak. Widzieliśmy z mężem jak szedł i się zataczał. Na podwórku było z dziesięć osób, część z dzieciakami, dzień wyjątkowo upalny. Mieliśmy akurat wychodzić z domu, ale jak zobaczyliśmy, że po jakiejś minucie chłopak nadal leży i się nie rusza, to mąż do niego wyleciał. Okazało się, że chłopak nie oddycha i dosłownie z sekundy na sekundę robi się coraz bardziej siny i tętno mu słabnie w zastraszającym tempie. Kiedy mąż zaczął reanimację, to szanowne podwórkowe towarzystwo zebrało się w kółeczko i patrzyło. Ja w tym czasie wisząc w oknie (parter) wzywałam pogotowie. Mój ma problemy z sercem i po chwili już widziałam, że zaraz opadnie z sił, i mimo, że wołał "niech mi ktoś pomoże", to jeden łepek ruszył się dopiero kiedy wskazałam go paluchem i powiedziałam "pomóż mu!", mój zaordynował "ty uciskasz, ja dmucham" i jakoś go podtrzymali do przyjazdu karetki. Swoją drogą, pogotowie też się nie szczególnie popisało... Pierwszy telefon wykonałam, kiedy mój obchodził blok i jeszcze nie wiedziałam dokładnie jaka jest sytuacja, ale wiedząc, że do pijanego mogą nie przyjechać nic się na ten temat nie odzywałam. Pan dyspozytor sam stwierdził, że najpierw mąż ma sprawdzić czy chłopak jest trzeźwy, a jeśli nie, to nie ich sprawa i mam dzwonić na policję. Rozłączyłam się i zanim dodzwoniłam się na policję wiedziałam już, że chłopak nie oddycha. Pan policjant stwierdził, że skoro nie oddycha to jednak mam dzwonić na pogotowie... Na szczęście tym razem odebrał inny dyspozytor (też zresztą niezbyt przyjemny) i z wielką łaską wysłał karetkę. Panowie z karetki podjechali nie od tej strony co trzeba i urządzili sobie prawie stumetrowy spacerek żółwim tempem przez całe podwórko, mimo, że wysłałam jedną babkę żeby im pokazała drogę. W tym czasie mój mąż był już sino koperkowy z wysiłku, bo nikt inny jakoś się nie pchał do sztucznego oddychania, mimo, że chłopak z każdą sekundą był bliżej śmierci niż życia (no cóż, to jeszcze mogę im darować). Sanitariusze na szczęście go odzyskali i powieźli do szpitala. Następnego dnia popołudniu ktoś zapukał w moje okno, odsłaniam roletę, a tam nikt inny jak chłopak któremu mój mąż uratował poprzedniego dnia życie. Popytał ludzi z podwórka, znalazł nas i przyszedł podziękować. Okazało się, że tego dnia zdał egzamin na prawko i świętował z kolegami, na co dzień w zasadzie nie pije, a przytomność stracił, bo jeden z kolegów chcąc zaoszczędzić kupił wódkę na jakiejś mecie i chłopak miał po tym specyfiku prawie sześc promili... Jak go zobaczyłam z bliska, to doszło do mnie, że znam go z widzenia, a jego matkę znam osobiście i wiem, że mieszkają we dwójkę i to naprawdę porządny chłopak, który stara się jej pomagać jak tylko może. Gdybyśmy mieli takie podejście jak ty, to w tej chwili chłopak by nie żył, a jego matka straciłaby jedyne oparcie w życiu i pewnie niedługo sama by umarła, tyle, że z głodu, bo znam jej sytuację i bez syna naprawdę znalazłaby się w tragicznym położeniu. Ale co tam-wypił-niech zdycha, nie? Nie każdy pijany, leżący na ulicy jest regularnym ochlej mordą, natomiast każdy jest człowiekiem. Może jakiś żul wymamrocze żeby dać mu spokój, może nawet zwyzywa, a może uratujesz życie porządnemu człowiekowi? Nikt nie jest na tyle wszechwiedzący, żeby móc na pierwszy rzut oka osądzić czy dana osoba "zasługuje" na to by ją ratować, czy nie.

[historia]
Ocena: -5 (Głosów: 9) | raportuj
7 lipca 2012 o 21:25

Mam nadzieję, że chociaż te robale wyciągnęli jakimś sitem przed zmiksowaniem... Tak czy owak- brrr...

[historia]
Ocena: 3 (Głosów: 3) | raportuj
6 lipca 2012 o 22:00

Hagen, troszkę mnie ubodłeś, bo sama jestem młodą mamą- urodziłam moją córę w wieku 19 lat i całkiem szczerze przyznaję- przez prawie całą ciążę byłam dość mocno przestraszona, że będę właśnie taką mamą z przymusu, bo za dziećmi to ja nigdy nie przepadałam, zresztą cudzych do dziś jakoś szczególnie nie ubóstwiam, ale.. No właśnie, ale kiedy już mała pojawiła się na świecie, to wszelkie wątpliwości i jakieś niejasne, przykre odczucia prysnęły jako ta bańka mydlana :) W dużej mierze zapewne dzięki temu, że mam naprawdę wspaniałą, grzeczną i mądrą córę. Wiem, że "każda sroczka swój ogonek chwali", ale serio, jak patrzę na dokonania mojej pociechy, jej sposób myślenia, rozwiązywania problemów i porównuję ją w myślach z innymi dziećmi w jej wieku, a nierzadko i starszymi, to duma rozpiera mnie aż po czubki uszu :) Nie wiem ile kobiet w tym przedziale wiekowym jest świadomymi matkami, ale chciałabym cię pocieszyć, że chyba wcale nie tak mało. Najlepszym przykładem niech będzie moja koleżanka, o której zawsze myślałam, że na matkę to ona się może będzie nadawała po trzydziestce, jeśli w ogóle ( znacie ten typ- życie to jedna wielka impreza, ja nie mam żadnych zmartwień i nie wiem co to odpowiedzialność, wszystkim zajmą się rodzice, a ja się umówiłam z koleżanką, to lecę ). Jest co prawda troszkę starsza niż piszesz, bo moja rówieśniczka, ale myślę, że (przynajmniej jeszcze niedawno) mentalnie jak najbardziej mieściłaby się w tym przedziale. Przedostatnio widziałam się z nią jeszcze zanim zaszła w ciążę, a pięć miesięcy temu szczęśliwie powiła zdrową dziewczynkę. Spotkałyśmy się w końcu kilka dni temu i spędziłyśmy razem prawie cały dzień. I byłam tak pozytywnie zaskoczona jej podejściem do maleństwa i jej nowych, dość męczących przecież obowiązków, że aż się wzruszyłam. Jedna maleńka istotka dokonała takiej zmiany w całym jej postrzeganiu świata, siebie samej i wszystkich wokół, że aż trudno w to uwierzyć. Jeśli ta dziewczyna była w stanie aż tak się zmienić i dojrzeć przez te kilka miesięcy, że bez obaw oddałabym jej pod opiekę własne dziecko, to myślę, że tylko beznadziejne przypadki mają w głowie taki mur którego nawet instynkt macierzyński nie przeskoczy.

[historia]
Ocena: 1 (Głosów: 1) | raportuj
20 stycznia 2012 o 22:05

Misiak, nie ty jeden masz takie problemy. Wysłałam kiedyś męża po sałatę lodową. Przed wyjściem jeszcze go spytałam, czy na pewno wie jak to wygląda. -Tak, tak kochanie, spoko, przecież nie jestem debilem. I przyniósł. Kapustę pekińską. Do dziś się z niego śmieję :)

[historia]
Ocena: 0 (Głosów: 0) | raportuj
20 stycznia 2012 o 15:17

Czy Ty mieszkasz gdzieś w okolicy ul.Reja? Bo w mojej administracji jest taki sam cham i prostak, tyle, że ten "mój" już wie, że od trzech lat w tym domu rządzę ja i lepiej mnie za bardzo nie wkurzać. A ostatnio wprowadziła się dziewczyna trochę starsza ode mnie, którA też nie pozwoli sobie w kaszę dmuchać i pan jest bardzo nieszczęśliwy kiedy musi coś załatwić u mnie albo u niej, bo reszta sąsiadów słucha go z miną "przepraszam, że tu jestem", co bardzo mu odpowiada.

[historia]
Ocena: 0 (Głosów: 0) | raportuj
20 stycznia 2012 o 12:24

Moja mama w liceum wieczorowym miała gościa który oceniał prace "na wagę", tzn. brał od ciebie napisany test, czy tam kartkówkę i jeśli objętościowo stwierdzał, że jest tego dużo, to automatycznie miałeś wyższą ocenę. Kiedy go wyczaiła, zaczęła wrzucać do środka puste kartki, bo pan profesor już nie zaglądał do prac które ocenił na wagę przy oddawaniu. I od tamtej pory nie zdarzyła jej się ocena niższa niż pięć.

[historia]
Ocena: 0 (Głosów: 0) | raportuj
19 stycznia 2012 o 19:37

Ale nie denerwuj się na mnie :) Przeczytałam Twojego posta, i nawet go chyba zrozumiałam ;) Odpisałam Ci tylko, że wcześniej nie mieliśmy dowodów na to, że sąsiadka jest agresywna i komuś zagraża, dlatego nie było podstawy do tego, żeby ją skierować na przymusowe leczenie. Kiedy dowody się pojawiły, w postaci zeznań sąsiadów, B. trafiła do szpitala i została w nim na resztę swych dni. A tak w ogóle, to byłam wtedy mały smark i nie do końca wszystko dokładnie pamiętam, a z policją nawet nie rozmawiałam, więc nie wiem czy, i co poradzili moim rodzicom. Żeby rozwiać wszelkie możliwe pozostałe wątpliwości-ja się wcale z Tobą nie sprzeczam, ja się z Tobą absolutnie zgadzam, nie wiem w którym miejscu nam komunikacja nawaliła, ale to nieistotne-pozdrawiam Cię serdecznie :) (całkiem serio, bez cienia ironii)

[historia]
Ocena: 0 (Głosów: 0) | raportuj
19 stycznia 2012 o 17:23

Nowi sąsiedzi nie są aż tak spektakularni jak B.-ot, zwykłe mendy społeczne, ale krwi nam napsuli... Któregoś dnia może się zbiorę żeby o nich opowiedzieć, ale nie oczekuj fajerwerków :)

[historia]
Ocena: 0 (Głosów: 4) | raportuj
19 stycznia 2012 o 17:16

Zgadza się, dlatego kiedy w końcu zrobiła coś >przy świadkach< zabrali ją do psychiatryka. Wcześniej nie było dowodów na to, że komuś zagraża. Przecież nikogo nie wsadzą do szpitala, bo sąsiad na niego naskarżył... Uprzedzę kolejne pytanie-tak, mieliśmy te jej kartki, ale twierdziła, że to mój ojciec je wypisuje, żeby się jej pozbyć... Po prostu nie dało się jej tego udowodnić, dopóki przy ludziach nie wyskoczyła do mojego taty z siekierą...

Zmodyfikowano 1 raz Ostatnia modyfikacja: 19 stycznia 2012 o 17:17

[historia]
Ocena: 3 (Głosów: 3) | raportuj
18 stycznia 2012 o 21:11

Mam nadzieję, że poszła skarga? Za takie coś powinien wylecieć, albo przynajmniej zebrać porządny opierdziel i nie dostać premii. Cham jeden. Kompletnie nie rozumiem tej historii-przecież właśnie na tym polega praca kierowcy autobusu-na wożeniu ludzi, więc czemu do ciężkiej cholery on tych ludzi nie wozi? To po jakiego grzyba siedzi w tym autobusie? Dla ozdoby? Pacan... Oj, ja bym mu nie popuściła, tym bardziej, że zazwyczaj podróżuję z dzieckiem, i jak bym przez takiego gnoja musiała małą ciągać na zimnie, to bym mu takiego smrodu narobiła, że nawet na babcię klozetową by go nie przyjęli! No chamstwo normalnie!

[historia]
Ocena: 1 (Głosów: 1) | raportuj
15 stycznia 2012 o 14:39

Chodziłam do dwóch liceów, i w pierwszym miałam najlepszą na świecie nauczycielkę fizyki. Jestem kompletnym debilem jeśli chodzi o nauki ścisłe, a na jej lekcje chodziłam z uśmiechem od ucha do ucha. Kobieta tak świetnie tłumaczyła, że nie było w klasie osoby, która miałaby problemy z fizyką (oczywiście przy choćby odrobinie wkładu własnego-wiadomo przecież, że nawet najlepszy nauczyciel niczego cię nie nauczy, jeśli sam tego nie chcesz). Słowem-jedna z najlepszych nauczycielek z jakimi miałam do czynienia(a trochę ich było, bo mam za sobą dwie podstawówki, gimn. i dwa licea). Ale już w drugim liceum nie było tak fajnie. Trafiłam na faceta, który chyba bał się swoich uczniów... Mimo, że gość był bardzo inteligentny i miał naprawdę dużą widzę, to za cholerę nie potrafił nikogo niczego nauczyć. Idealny przykład na to jak NIE powinien zachowywać się nauczyciel. Kompletnie nie miał pojęcia jak przekazać nam swoją widzę. Nic nie potrafił wytłumaczyć zrozumiale, a jego lekcje polegały na tym, że pisał zadanie na tablicy, praktycznie sam je rozwiązywał i kazał przepisywać do zeszytu. Ze wszystkich klas jakie prowadził, a było ich 6, czyli ponad 150 ludzi(w klasie średnio 25os., a zwykle więcej),na koniec roku nie zagrożonych było dosłownie kilka osób(wszystkie te osoby fizyki uczyły się same-na korepetycjach). Tragedia.

[historia]
Ocena: 2 (Głosów: 2) | raportuj
15 stycznia 2012 o 12:42

Kiedyś widziałam taki filmik, na którym gość czekał właśnie na zwolnienie się miejsca z którego ktoś wyjeżdżał, i kiedy już miał wjeżdżać na wyczekaną miejscóweczkę, jakaś baba w kabriolecie mu się bezczelnie wcisnęła, nawet na niego nie spojrzawszy. Facet musiał się ostro wku.wic, bo kiedy babka odeszła, wysiadł ze swojego auta, stanął na tyle jej kabrio i... nasikał na siedzenia. :)

[historia]
Ocena: 1 (Głosów: 1) | raportuj
15 stycznia 2012 o 12:14

Nie znoszę czegoś takiego. Też nieraz musiałam coś załatwić będąc z dzieckiem, i nigdy mi do głowy nie przyszło żeby się po chamsku wpychać w jakąś kolejkę. Przyszłam później , to i postoje trochę dłużej... Czasem ludzie sami mi proponowali żebym stanęła przed nimi, ale i z takiej propozycji nie zawsze korzystam, bo kiedy mam dużo czasu, to nie robi mi różnicy czy postoję w kolejce te dwie minuty dłużej. A ta parka to takie typowe cwaniaki, co myślą, że wszystko im wolno. Mam nadzieje, że kiedyś ktoś ich nauczy, jakąś doraźną metodą, że nie są sami na świecie. Najgorsze jednak jest to, że ich dziecko w przyszłości prawdopodobnie będzie się zachowywać tak samo, bo w końcu wzorce zachowań wynosi się z domu, a co może wynieść z domu dziecko takich buraków, jak nie buractwo właśnie...

[historia]
Ocena: 2 (Głosów: 8) | raportuj
14 stycznia 2012 o 16:26

To co właśnie przeczytałam jest straszne! Nie wiem jak można tak krzywdzić własne dziecko i jeszcze uważać, że wszystko jest cacy... Włos się jeży na głowie. Moja córa ma trzy lata i 3 miesiące-uwielbia frytki, ale dostaje je maks. 2 razy w miesiącu. Ale my z kolei mamy inne zmartwienie, (takie samo zresztą jak moi rodzice mieli ze mną, dlatego nie panikujemy) moja córa, tak jak i ja, może jeść za trzech, a mimo to jest chuda jak szczapa. Na siatce centylowej dotyczącej wagi jest zatrważająco blisko dolnej granicy, ale rozwija się normalnie, a poza tym jak już pisałam-ja mam tak samo, więc to chyba jednak genetyka :) A obie mamusie z Twojej historii nie powinny były nigdy zostać matkami. Albo ktoś powinien prowadzić kursy dla takich "przypadków" pt. "prawidłowa obsługa podstawowych funkcji dziecka".

[historia]
Ocena: 2 (Głosów: 2) | raportuj
14 stycznia 2012 o 6:59

http://www.pani-halinka.pl/comic/comic/58-0038/

[historia]
Ocena: 2 (Głosów: 2) | raportuj
12 stycznia 2012 o 7:22

Czytam te wasze historie o poczcie i listonoszach, i obiecuję, że następnym razem jak zobaczę mojego listonosza, to go wycałuję i postawię dobrą flaszkę! :) W obecnym miejscu zamieszkania jestem już prawie cztery lata, i nie wiem jak wygląda awizo wypisane jego ręką, bo jeszcze NIGDY mi żadnego nie wystawił (mieszkamy w czwórkę (do niedawna w piątkę) i zawsze jest ktoś w domu). Niniejszym chciałabym serdecznie pozdrowić mojego listonosza! Oby więcej takich jak Pan, panie Mirku! :)

[historia]
Ocena: 1 (Głosów: 1) | raportuj
11 stycznia 2012 o 13:51

To jabłko to jakiś stary chwyt jest. :) Nas tym uraczyła pani od "wychowania do życia w rodzinie" w podstawówce. Też byliśmy podzieleni na grupy według płci. Tyle, że te zajęcia prowadziła... opiekunka świetlicy szkolnej. Ogólnie fajna babka, tylko trochę zbyt konserwatywna, na szczęście nie narzucała nam swojej "jedynej słusznej" ideologi (przynajmniej niezbyt nachalnie). Ale święta też nie była, bo na zajęciach o antykoncepcji, wciskała nam chyba wszystkie negatywy jakie kiedykolwiek usłyszała o tym strasznym narzędziu szatana jakim są pigułki, spirale, itp., itd.

Zmodyfikowano 1 raz Ostatnia modyfikacja: 11 stycznia 2012 o 13:51

[historia]
Ocena: 0 (Głosów: 0) | raportuj
10 stycznia 2012 o 22:14

Rozmawiałam dziś z mamą i powiedziała, że owszem-zerówka była obowiązkowa, ale po tym "incydencie" zakomunikowała pani dyrektor, że nie pośle mnie tam więcej, bo woli mieć żywe dziecko, a pani dyrektor, chyba pod wpływem wyrzutów sumienia, nie robiła nam problemów, i nawet dostałam świadectwo na koniec roku szkolnego.

[historia]
Ocena: 0 (Głosów: 0) | raportuj
10 stycznia 2012 o 2:05

Z ręką na sercu odpowiem, że ... nie mam pojęcia czy była obowiązkowa, czy nie. Wiem, że po tym wypadku mama już mnie więcej tam nie puściła. Możliwe, że wbrew prawu, ale tego dowiem się rano, bo sama nie wiem i postanowiłam, że zadzwonię i spytam, żeby zaspokoić waszą (i swoją) ciekawość. Dodam, że (jak wynika zresztą z mojego nicku) jestem rocznik 89',więc do zerówki chodziłam dokładnie w połowie lat 90,natomiast do przedszkola jak i do żłobka nie chodziłam wcale.

[historia]
Ocena: 1 (Głosów: 1) | raportuj
9 stycznia 2012 o 15:59

Bardzo Ci współczuję straty taty i tego, że w takiej chwili musiałaś się jeszcze "szarpać" z urzędnikami. Niedawno pochowałam z mężem jego mamę-szczęściem w nieszczęściu było to, że mój tato kiedyś pracował w zakładzie pogrzebowym i właśnie do tego zakładu się zwróciliśmy,a oni już się zajęli całą papierologią, do nas należało tylko zamówienie mszy u księdza, wybranie urny, cmentarza i stawienie się na pogrzebie. Za to później zaczynają się przygody. Teściowa zmarła na początku listopada, a my nadal załatwiamy masę różnych rzeczy-ubezpieczyciele, OFE, ZUS, banki, notariusze, itd., itp. I coś czuję, że jeszcze nie dobrnęliśmy nawet do połowy... W każdym razie trzymaj się i wszystkiego dobrego.

[historia]
Ocena: 6 (Głosów: 6) | raportuj
4 stycznia 2012 o 18:20

Maluchy to ja kiedyś hurtowo otwierałam kluczem od bramy mojej koleżanki. Klucz ten pasował również do wszystkich bram na jej osiedlu-co ciekawe takie możliwości miały tylko klucze z jej bramy, koleżanki z sąsiednich bloków już nie miały takiego bonusu :)

[historia]
Ocena: 1 (Głosów: 1) | raportuj
30 grudnia 2011 o 23:23

A z moim weselem było tak, że trzech kolegów od początku samych się zadeklarowało, że jakby ktoś odpadł, choćby w dniu ślubu, to oni chętnie przyjdą. I przyszli, mimo, że dowiedzieli się w wieczór poprzedzający wesele. I byli bardzo zadowoleni, zresztą my też, bo mieliśmy małe wesele, a trzech młodych chłopaków ożywiło imprezę i wszyscy się świetnie bawili :) Dobrzy znajomi są o tyle lepsi od rodziny, że sami ich sobie wybieramy-są bardziej wyrozumiali niż sztywna ciotka i nie przejmują się aż tak konwenansami żeby się obrazić o taką rzecz. Dodam tylko, że ja nie mogę mieć pretensji do moich gości, bo wesele na 40 osób zorganizowaliśmy w miesiąc. Goście dostali zaproszenia w ciągu trzech dni od ustalenia daty i jestem bardzo wdzięczna wszystkim którzy byli, że mimo tak małej ilości czasu pojawili się i świętowali z nami :)

[historia]
Ocena: 13 (Głosów: 13) | raportuj
28 grudnia 2011 o 4:50

Na szczęście jeszcze nie wszyscy tak schamieli. Niektórzy potrafią się odwdzięczyć i sama kiedyś takiej wdzięczności doznałam :) Wyjeżdżaliśmy z mężem z hipermarketowego parkingu, kiedy zauważyliśmy, że na dachu auta przed nami coś leży. Po ruszeniu ze świateł 'coś' spadło, zatrzymaliśmy się, podniosłam strasznie gruby portfel-w środku było ponad 500zł, dwie karty bankomatowe, do każdej pin na karteczce(!) i to za czym chyba najbardziej bolałby właściciel-dowody rejestracyjne 5 pojazdów, w tym dwóch jakichś ciągników, czy czegoś w tym rodzaju, dowód osobisty, prawko, książeczka wojskowa, ubezpieczeniowa i co tam jeszcze ludzie noszą w portfelach, a poza tym wydruk z bankomatu z dnia w którym znaleźliśmy portfel i za to co miał na koncie, można by kupić auto z salonu. Ale żadnego numeru telefonu czy czegoś takiego... Ponieważ portfel był za duży żeby wysłać go w kopercie, musiałam nadać paczkę, więc właściciel miał moje dane, i po paru dniach znalazłam w skrzynce list z gorącymi podziękowaniami i 500 zł 'znaleźnego'. W sumie to się nie dziwię facetowi, że tak hojnie nas wynagrodził, bo gdybyśmy nie odesłali mu tego portfela, a nie daj boże dobrali się do jego kart, to nieźle by popłynął. Ale te pieniądze, to w sumie pryszcz w porównaniu z tym ile czasu i zachodu zajęłoby mu wyrabianie straconych dokumentów...

« poprzednia 1 27 8 9 10 11 12 13 14 15 16 następna »