Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

anulla89

Zamieszcza historie od: 4 marca 2011 - 3:58
Ostatnio: 21 lipca 2020 - 7:53
O sobie:

Skoro już tu zajrzałeś, to Ci powiem co nieco... Urodziłam się w 89' w najpiękniejszym polskim mieście (czyli oczywiście we Wrocławiu). Mam wspaniałego, gburowatego męża, i dwie wiecznie uśmiechnięte córki (roczniki 2008 i 2018). Poza tym jestem fanką kotów, mam jednego biało czarnego, przygarniętego wprost z chodnika pod blokiem, lenia o niesamowicie miękkim futerku, i drugiego, szroburego rozrabiakę, uzyskanego w identyczny sposób :) Tyle chyba Ci wystarczy? Miłego dnia życzę:)

  • Historii na głównej: 12 z 19
  • Punktów za historie: 2471
  • Komentarzy: 403
  • Punktów za komentarze: 1571
 
[historia]
Ocena: 27 (Głosów: 27) | raportuj
23 grudnia 2012 o 11:32

Grubo... Zainstalujcie kamery, jak dalej będą przerzucać śmieci przez wasz płot, to przynajmniej będziecie wiedzieli komu należy zwrócić jego "zgubę". Najlepiej prosto na głowę! Co za chamy...

[historia]
Ocena: 3 (Głosów: 3) | raportuj
21 grudnia 2012 o 20:19

Jeśli mogę spytać-w jakim mieście ta firma? Pytam, bo skoro ciągle szuka, to jeśli jest z mojego miasta, to przesłałabym mu CV mojego taty-zawodowy kierowca od ponad 20 lat, uczciwy i solidny. Niestety po pięćdziesiątce i na rencie, więc w swoim zawodzie pracuje za, już nawet nie śmieszne pieniądze, a nie chce iść gdzie indziej, bo naprawdę kocha jeździć. A ja nie mogę patrzeć jak go wykorzystują, i jak zamiast, tak jak kiedyś, cieszyć się z pracy, ma przez nią same zmartwienia... Niestety, przez większość życia pracował w państwowej firmie, i po redukcji etatów nie potrafi sobie znaleźć miejsca.

[historia]
Ocena: 15 (Głosów: 19) | raportuj
21 grudnia 2012 o 15:44

@nightdream: O, dokładnie-kiedy dzieciak usłyszał od mamy, że mu wolno, to już nic innego nie miało szansy do niego dotrzeć. Moim zdaniem dziewczyna zrobiła dobrze, a mamusi ktoś powinien wytłumaczyć dlaczego się na mamusię nie nadaje. Przynajmniej dopóki nie nauczy się swojego synka wychowywać, a nie hodować. A synkowi, jak obchodzić się z cudzymi zwierzakami, i nie tylko zwierzakami. Jeszcze tylko mi powiedz, że kiedy mały próbował się dobrać do kota, ona nie zwracała na to żadnej uwagi, to już będę miała pewność... Śmiesznym zbiegiem okoliczności tak się składa, że ostatnio miałam analogiczną sytuację, tyle że w autobusie. Jechałam z moją czteroletnią córą do domu. Linia długa, ale nie przesadnie obładowana, w dodatku godziny w których nie ma tłumów. Wsiadłyśmy na trzecim przystanku, a jechałyśmy do samego końca. Przystanek za nami wsiadła dziewczyna, troszkę starsza ode mnie z wielkim, wiklinowym transporterem z kociakiem w środku. Usiadła na wprost mnie i próbowała położyć sobie transporter na kolana, ale nie bardzo jej to szło (był naprawdę duży, a ona grubo ubrana). Na ten widok, zaproponowałyśmy jej zamianę-ja z córą na kolanach, na jej miejsce, a ona z kotem, na nasze dwa (autobus nie był jakoś przesadnie wypełniony, ale nigdzie nie było wolnej "dwójki", wszystko pojedyncze). Dziewczyna podziękowała, a mojej córze z każdą sekundą oczy świeciły się coraz bardziej, bo uwielbia koty, ale swojego jeszcze nie ma. Zaczęła mi szeptać na uszko o kocie, zadawać pytania i wreszcie padło "a ta pani pozwoliłaby mi go pooglądać z bliska?". Czterolatki nie szepczą zbyt cicho, wiec dziewczyna oczywiście wszystko słyszała, i uśmiechała się coraz szerzej. Wytłumaczyłam małej, że kotek pewnie się denerwuje, bo raczej nie często jeździ autobusami, itd., ale dziewczyna po chwili sama zaproponowała małej żeby się przyjrzała bliżej, obróciła transporter przodem do mojej córy, i cierpliwie odpowiadała na pytania typu: "jak kotek ma na imię?", "ile ma latek?", "co je?", czy ma swoją ulubiona zabawkę ze sobą, bo ona ma i jak się nu.dzi, to ja wyciąga z kieszeni [tu następuje prezentacja :)]", itp., itd. Ogólnie bardzo fajna podróż, bo po pierwsze moje dziecko zostało przeze mnie dokładnie poinstruowane (nie tylko wtedy, ale za każdym razem jak ma jakiś kontakt ze zwierzakiem) co wolno robić przy zwierzątku, a czego nie, i wyjaśnione dlaczego tak, a nie inaczej, po drugi dlatego, że na szczęście zapamiętała sobie dobrze te instrukcje :), a po trzecie dzięki anielskiej cierpliwości właścicielki kota ;) Nieraz sama jej odpowiadałam na serie pytań o jakiegoś zwierzaka, i uwierzcie, że chociaż to naprawdę urocze i grzeczne dziecko, to od ilości szczegółów o które pyta można mieć dość :). Trochę się rozpisałam :) Tym bardziej piekielna jest dla mnie ta historia, bo to dziecko miało wg. autorki ok 6-7 lat, więc co do tej pory robili jego rodzice, że nie zna zasad, które powinien znać trzylatek? I co to dziecko ma w głowie, że samo nie potrafi dojść do takich wniosków? Tzn. wiem, że większość winy za takie zachowanie ponoszą zapewne rodzice, ale do licha-pamiętam siebie jako sześcio i siedmiolatkę, pamiętam swoich rówieśników, i jakoś każde z nas rozumiało takie rzeczy jak np. to, że jeśli chcesz podejść do cudzego zwierzaka, to trzeba najpierw zapytać właściciela, a jeśli odmówi, to najwyżej można sobie popatrzeć... I nikt mi tego nie musiał tłumaczyć, ani normalnie, ani stosując jakieś podstępy, typu straszenie właśnie... P.S. Czemu słowo " n u d z i " jest zakazane?

Zmodyfikowano 1 raz Ostatnia modyfikacja: 21 grudnia 2012 o 15:47

[historia]
Ocena: 9 (Głosów: 9) | raportuj
20 grudnia 2012 o 20:20

Szkoda mi tego księdza. Chciał dobrze, ale trochę się pospieszył. Powinien najpierw poznać swoich parafian, wtedy bez żadnej listy wiedziałby komu powinien* sprawić taką paczkę. A tak ludzie wykorzystali jego dobre serce, i nieznajomość ich sytuacji materialnej. Brak listy byłby resztą lepszy również z powodu który podała HollywoodWhore - w takim przypadku lepiej żeby to np. było jakieś pudełko stojące w zakrystii, do którego ludzie mogliby wrzucić karteczkę ze swoim nazwiskiem. Nikt by nie wiedział kto się zapisał, i ci, którzy wstydzą się prosić głośno o pomoc, nie musieliby się martwić, że zaraz wiejskie plotkary rozniosą po wszystkich sąsiadach nowinę, kogo w tym roku nie stać na prezenty. I ksiądz mógłby też dyskretnie sprawdzić, komy jego pomoc jest naprawdę potrzebna, i zrobić pewną "selekcję", właśnie ze względu na tych podłych naciągaczy, którzy żerują na jego dobroduszności. Jeśli po tegorocznej akcji się nie zrazi, i jeszcze kiedyś będzie chciał to powtórzyć, to (jeśli wcześniej sam na to nie wpadnie) może podsuń mu takie rozwiązanie :) *Wybaczcie, nie dość, że powtórzenie, to jeszcze to słowo nie do końca tu pasuje, bo nie chodzi mi o to, że >musi< robić te paczki, ale nie mogłam wymyślić bardziej pasującego synonimu. Mam nadzieję, że rozumiecie o co mi chodzi, i będę wdzięczna gdyby ktoś podpowiedział mi, jakie słowo bardziej tu pasuje :)

[historia]
Ocena: 0 (Głosów: 2) | raportuj
17 grudnia 2012 o 10:13

Z tymi ocenami to masz absolutną rację! Na szybko przypominam sobie co najmniej czterech moich rówieśników, którzy o oceny dbali aż za bardzo, ale w realnej wiedzy nie miało to żadnego odbicia. Czego przykładem choćby głupie testy po podstawówce czy egzamin gimnazjalny. A w drugą stronę nie muszę szukać daleko, bo sama przeleciałam gimnazjum w większości na trójach (nie licząc przedmiotów które naprawdę lubiłam), a egzamin gimnazjalny zaliczyłam z trzecim wynikiem w szkole, a trzeba wam wiedzieć, że w moim gimnazjum były klasy po ponad 30 osób, do literki "j", czyli ponad tysiąc uczniów. A autorka moim zdaniem zachowała się odpowiednio, chociaż jak już ktoś tu napisał, mogła też zabrać ściągę, przynajmniej tak robiła większość moich nauczycieli. Jeśli ta dziewuszka w ten sposób zaliczała sprawdziany, to podejrzewam, że i tak nie dostałaby zbyt dobrej oceny. A ta jedynka pewnie i tak została potem wymazana, albo poprawiona na piąteczkę... I jeszcze co do ściągania-miałam jedną nauczycielkę (co prawda w liceum), która na początku pierwszej klasy powiedziała nam otwarcie, że oceny są dla nas, ją interesuje tylko to, czego naprawdę się nauczymy. Chcecie ściągać-proszę bardzo, ale to wy, a nie ja, będziecie mieli problem na maturze. Nie ścigała ściągających, w ogóle sprawdziany u niej nie występowały zbyt często, za to do odpowiedzi brała na każdej lekcji trzy osoby, i głównie z tych ocen wystawiała ocenę roczną.

[historia]
Ocena: 0 (Głosów: 2) | raportuj
12 grudnia 2012 o 15:50

@kada-jestem wrocławianką z dziada pradziada, a mimo to zawsze kiedy słyszę i mówię Śląsk, to mam na myśli właśnie Twoje okolice, natomiast o swoich okolicach zawsze myślę i mówię Dolny Śląsk, więc przynajmniej ja (i większość mojej rodziny) nie patrzylibyśmy na was jak na debili :)

[historia]
Ocena: 2 (Głosów: 2) | raportuj
11 grudnia 2012 o 15:10

Są takie specjalne pieluchy do pływania, podobno nieprzemakalne... Kiedyś nawet kupiłam paczkę dla córy, nawet jednej użyłam, ale niestety do pływania to się to nie nadaje. Na szczęście moje dziecko bardzo szybko przestało korzystać z pieluch, więc i na basenie nie mamy problemu ze zdążeniem do toalety :)

[historia]
Ocena: -2 (Głosów: 2) | raportuj
2 grudnia 2012 o 17:50

@iniuria-nie napisałam, że bycie miłym=dawanie napiwku, tylko, że >oprócz< bycia miłą daję napiwek. I nie daję go zawsze, i każdemu, tylko wtedy, kiedy uznam, że ktoś sobie "zasłużył". Napiwek jest pewną formą podziękowania za miłą obsługę, i tak właśnie go traktuję. Rozumiem, że nie każdego stać na dawanie napiwków, nie każdy uważa je za potrzebne, etc.-napisałam, że JA staram się dawać napiwki. I że w moim odczuciu to >troszkę< chamstwo, ale absolutnie nie uważam za chama kogoś, kto nie daje napiwków, bo różne są powody takiego podejścia, i w żadnym wypadku nie zamierzam nikogo oceniać na takiej podstawie. Poza tym jest to tylko moja subiektywna opinia, więc wniosek "bycie miłym jest równoznaczne z dawaniem napiwków" jest błędny. @cliff86-toż właśnie to napisałam-że dostawca zachował się dziecinnie. Niekoniecznie zgodziłabym się ze stwierdzeniem, że na takie zachowanie zaradzić mogą tylko konsekwencje finansowe, ale wstawiłeś tam słówko "prawdopodobnie", więc nie ma się czego czepić :) @serekwiejski-nie należy mu się tylko dlatego, że ma taką pracę, ale niektórzy chcą dodatkowo wynagrodzić kogoś, kto ich zdaniem wykonuje tę prace dobrze. I nikt nie zabrania Ci dać napiwku pani w sklepie, jeśli masz taką potrzebę :) Co do ostatniego zdania-nie daję napiwku kucharzowi, tylko kelnerowi/dostawcy, a więc napiwek nie jest za "towar", tylko za obsługę, a co za tym idzie, o tym, czy dam komuś napiwek, nie decyduje smak potrawy, tylko jakość obsługi. * Absolutnie nie twierdzę, że dawanie napiwków jest obowiązkowe, a ich nie dawanie świadczy o chamstwie i braku kultury. Nie twierdzę też, że napiwek się komukolwiek "należy". Twierdzę natomiast, że dawanie napiwków to miły zwyczaj, i ja staram się go zachowywać, w sytuacjach w których uznaję to za stosowne. * @Draakhan-w takim razie nie chciałabym Cie spotkać w prawdziwym świecie, bo z tego co właśnie napisałeś, wyłania się obraz osoby cholernie zawistnej, która nie potrafi odpuścić. Rozumiem, że się wkurzyłeś, i że oczekiwałeś jakiejś rekompensaty za tę sytuację, ale nie wydaje Ci się, że zwolnienie za coś takiego to jednak gruba przesada? Myślę, że wygrzebanie tej zapałki i przeprosiny od dostawcy w zupełności powinny wystarczyć. Wyżej już napisałam, ze ktoś, kto nie daje napiwku, nie jest według mnie chamem, więc nie masz czego mi gratulować.

Komentarz poniżej poziomu pokaż
[historia]
Ocena: -1 (Głosów: 1) | raportuj
20 listopada 2012 o 13:24

Moja mama miała kiedyś bardzo podobna sytuację. Aplikowała na stanowisko zastępcy głównej księgowej w bardzo dużej firmie budowlanej. Przeszła wszystkie etapy rekrutacji, miało się odbyć jeszcze jedno spotkanie, na którym sama główna księgowa, a nie rekruter, miała porozmawiać z nią, i jeszcze jedną babką, i zdecydować osobiście która ma dostać umowę. Potem już tylko podpisać papiery i cieszyć się z nowej pracy. Niestety, do spotkania nie doszło, bo etat dostała synowa dyrektora oddziału na moje miasto... Zrozumiałabym jeszcze, gdyby to była państwowa firma, ale po cholerę odstawiać takie szopki w prywatnym przedsiębiorstwie?

[historia]
Ocena: 1 (Głosów: 5) | raportuj
15 listopada 2012 o 15:34

Ha! Tu to przynajmniej dobry powód do wpraszania mieli, bo działka z domkiem, do tego nad jeziorem. A ja mam niewielką działkę, na zwykłych miejskich ogródkach działkowych, w dodatku bez żadnego domku, ani nawet altanki (jak chcemy dłużej posiedzieć, to zabieramy taki namiot jak mają czasem na targowiskach), a i tak kuzynka mojego męża usiłowała wydębić od nas klucze od działki, żeby sobie z dzieciakami jeździć. Próbowała wykorzystać fakt, że mój teść wtedy wyjechał do drugiego syna, na dłużej, i zupełnie bezczelnie nawet nie zapytała, czy damy jej te klucze, tylko zadzwoniła, że ona właśnie do nas po nie jedzie, bo mój teść podobno zostawił jej swoje, i będzie za pięć minut... Szkoda, że mój mąż z nią rozmawiał i tak go zaskoczyła, że nie zdążył nawet odpowiedzieć, bo ja bym jej od razu powiedziała, ze może już zawracać. Mojemu mężowi brakuje asertywności, zwłaszcza w stosunku do "rodziny" (choć jeśli chodzi o jego rodzinę, to bardziej pasuje "pasożyty"), i próbował mnie przekonać żeby może nie mówić jej wprost, że chyba ją pogięło, tylko udawać, że nie możemy znaleźć tych kluczy. Ale ja widziałam już milion takich akcji w wykonaniu mojej ś.p. teściowej, teścia, a nieraz i mojego męża, i postanowiłam skończyć to raz na zawsze. Odmówiłam stanowczo i kategorycznie jeszcze w progu, oraz poradziłam jej nie robić z siebie debila, bo wiem, że mój teść nie znosi jej wręcz organicznie, i w najlepszym wypadku podarowałby jej jadowitą żmiję, a nie dostęp do MOJEJ działki, i rzekłam jeszcze kilka miłych słów na temat tej części rodzinki (no tak walczyła o te klucze, że aż mnie zdenerwowała i wygarnęłam jej kilka rzeczy). W innych okolicznościach może i odmówiłabym zwyczajnie, ale jak już pisałam-miałam dość,a z tyłu głowy kołatała mi świadomość, że przebieg naszej rozmowy pozna cała rodzina, najpóźniej do wieczora, więc sobie nie żałowałam i każdy kto zalazł mi za skórę, usłyszał co o nim sądzę ( a musicie wiedzieć, że jestem bardzo spokojną osobą, i żeby mi zaleźć za skórę, trzeba się naprawdę cholernie mocno postarać). I wiecie co? No cud normalnie- od tamtej pory mam święty spokój z natrętami, i opinię wrednej jędzy, ale to mi akurat zwisa, zwłaszcza u takich ludzi. :) Tak na koniec dodam, że nawet gdyby normalnie mnie o to zapytała, to w najlepszym razie zaprosiłabym ją na wspólne "działkowanie", bo po jej godzinnej wizycie z "aniołkami" u mnie w domu, sprzątanie pokoju mojej córy zajęło mi dwie godziny, i wyrzuciłam reklamówkę zepsutych i połamanych zabawek... Nie miałam ochoty na powtórkę z rozrywki, w otoczeniu moich wychuchanych drzewek owocowych, i kwiatów które sadziła jeszcze moja teściowa. Niestety, w kontaktach z takimi osobami, nie ma rozwiązania polubownego-ci którym zależy na dobrej opinii nie mają łatwego życia, bo taki pasożyt z każdą "prośbą" wchodzi coraz bardziej na głowę. Jeśli się na to godzisz-zginąłeś marnie, zasypany milionem żądań, jak próbujesz się wymigiwać tak, żeby pasożyt się nie obraził-i tak się obrazi jak tylko coś zwącha, w dodatku obsmaruje cię u kogo się da. A jeśli od razu stawiasz sprawę jasno, to co prawda zostajesz tym najgorszym, ale przynajmniej masz święty spokój :) Ja wybrałam opcję nr.3 i jestem z tego bardzo zadowolona-odsiałam w ten sposób pasożytów i naciągaczy, i zostało tylko grono osób które naprawdę są mi przyjazne. Oni zawsze mogą liczyć na mnie, a ja na nich. A "najlepsze" jest to, że w tym gronie rodzina stanowi maleńki odsetek... Niestety.

[historia]
Ocena: 2 (Głosów: 4) | raportuj
12 listopada 2012 o 15:14

Mężczyźni (i niektóre kobiety) ! Oto wreszcie jest-wspaniałe narzędzie w walce z kolorami. Nie musicie dziękować-nie stworzyłam tej strony, jeno dzielę się z potrzebującymi :) Oto rozwiązanie, i kres waszych kolorowych rozterek, TADAAMmm: http://fmcc.ania.cc/

[historia]
Ocena: 8 (Głosów: 8) | raportuj
9 listopada 2012 o 17:50

Przypomniało mi to podobną sytuację, tylko z drugiej strony. Byłam z rodzinką na zakupach, mąż poszedł zamówić jakieś jedzenie, a ja z córą (wtedy niecałe trzy latka) weszłam do sklepu z biżuterią, jakimiś ozdobami do włosów, i całą masą innych pierdół. Obejrzałam co chciałam, i dołączyłam do męża, a moja córa podaje mi dwie gumki do włosów, bo przeszkadzały jej w jedzeniu. Natychmiast poszłam do tego sklepu, żeby za nie zapłacić, a ekspedientka była tak zdziwiona moim zachowaniem, że nie dość, że trzy razy jej tłumaczyłam dlaczego wróciłam, to w dodatku kiedy wreszcie załapała, zapytała mnie czemu chcę za to zapłacić... Najpierw nie chciała przyjąć pieniędzy, ale kiedy zobaczyła, że się uparłam, to poinformowała mnie, że mają teraz jakąś promocję, i przy zakupie dwóch produktów do włosów, trzeci taki sam jest gratis, i kazała mi wybrać sobie trzecia gumkę :) Tego wyrazu bezbrzeżnego zdumienia na jej twarzy nie zapomnę chyba nigdy. :D

[historia]
Ocena: 4 (Głosów: 4) | raportuj
14 października 2012 o 15:51

Wydaje mi się, że w takiej sytuacji, wypadki potoczyłyby się chyba troszeczkę inaczej, niż byś tego chciała ;)

[historia]
Ocena: 0 (Głosów: 10) | raportuj
13 października 2012 o 7:37

Ludzie, czy wam już całkiem rozum odjęło?! Wystarczyłoby, że autorka, zamiast nakarmić dziecko, usiadła na ławce żeby, nie wiem np. zjeść kanapkę, i daję sobie rękę uciąć, że komentarze wyglądałyby "ło jezu, co za okropni ludzie, jak można tak komuś przed oczami srać psem!". Tymczasem cała dyskusja opiera się na stwierdzeniu "skoro TY karmisz piersią, to NIE MASZ PRAWA być zniesmaczona tym, że pies sra ci pod nosem." Przeczytałam wszystkie komentarze, i jestem załamana tym, jak mało głosów rozsądku się w nich pojawiło. W tej historii nie chodziło o to, żeby objechać właścicieli psów, i zakazać ich pupilom wypróżniania się w parku, tylko o to, ze wypadałoby zachować odrobinę kultury, i nie pozwalać swojemu psu srać komuś centralnie przed oczami. I jak dla mnie, autorka jak najbardziej ma prawo tego wymagać, tym bardziej, że sama zachowuje się jak należy, czyli jeśli już musi nakarmić malucha poza domem, to stara się to robić jak najbardziej "nieinwazyjnie" dla otoczenia. Jestem matką, miałam psa. Jeśli musiałam nakarmić swoja córę poza domem, to tak jak autorka, starałam się, żeby jak najmniej ludzi mogło to zobaczyć. Odwracałam się plecami, zasłaniałam pieluszką, itp., itd.. I analogicznie, kiedy wychodziłam z psem na spacer, szłam z nim taką trasą, żeby swoje potrzeby załatwiał w miejscach, gdzie nikomu to nie przeszkadzało (po czym oczywiście sprzątałam jego "dzieła"). Jak dla mnie takie rzeczy są kwestią wychowania i kultury osobistej, a nie tematem do dyskusji. Albo się umie załatwiać takie sprawy, albo się jest burakiem. Tyle w temacie.

[historia]
Ocena: 3 (Głosów: 3) | raportuj
11 października 2012 o 22:32

Kradzież dziecięcego wózka to jest szczyt szczytów! Nie jest to raczej powód do chwalenia się, ale znam chłopaka, który w swej burzliwej młodości "parał" się złodziejstwem, można powiedzieć "klatkowym". Kradł rowery, jakieś sprzęty zostawione na klatce, czasem okradał piwnice. Ale nigdy, przenigdy nie ukradł niczego, co służyło małemu dziecku. Nawet złodziej powinien mieć jakiś (co prawda cholernie wypaczony, ale jednak) kodeks moralny, i kradzież wózka, rowerka, czy innej rzeczy należącej do malucha, to jest po prostu wyżyna sku.wysyństwa. P.S.-powyższy komentarz przedstawia punkt widzenia mojego znajomego(który, swoją drogą odpokutował swoje winy, i teraz prowadzi normalne życie)- ja potępiam każdy rodzaj kradzieży. Chociaż nie mogę się z nim nie zgodzić, że nawet z perspektywy złodzieja, zrobienie czegoś takiego, to straszne świństwo.

[historia]
Ocena: 0 (Głosów: 0) | raportuj
10 października 2012 o 20:29

Nie no, bez przesady :) Zawodowe sprawy załatwiałam tylko wtedy, kiedy M. nie mógł tego zrobić sam, bo np. był wtedy w zupełnie innym miejscu, nie miał możliwości kontaktu, albo kiedy leżał chory w domu, to ja dowoziłam jego zwolnienia. Ale nigdy nie było tak, że on stoi obok mnie, szepcze mi na uszko, a ja w jego imieniu gdzieś dzwonię- nie jest przecież jakiś umysłowo opóźniony :) I zupełnie nie interesuje mnie, co inni o nas myślą, mogą się nawet z nas śmiać, dopóki wszystko jest załatwione po naszej myśli. :)

[historia]
Ocena: 0 (Głosów: 2) | raportuj
10 października 2012 o 18:15

Szczerze mówiąc, to ja też masę spraw załatwiam za mojego męża. I w sprawach zawodowych też nieraz załatwiałam coś w jego imieniu. Ale to wynika z dwóch powodów: po 1- mój mąż jest naprawdę cholernie zalatany i bardzo często zwyczajnie nie ma czasu gdzieś zadzwonić, czy podjechać, a po2- to taka trochę dupka wołowa, i kiedy ma podjąć jakąś decyzję, to nie dość, że zastanawia się kuuuupę czasu, to i tak na koniec zawsze pyta mnie co o tym sadzę, a ponieważ( bez żadnej napinki, czy też fałszywej skromności) zazwyczaj mam rację, to i tak zwykle robi tak jak mu podpowiem. I sam woli żebym część spraw załatwiła w jego imieniu, zwłaszcza tych potencjalnie problematycznych, bo on jest zbyt nerwowy, i czasami zamiast coś załatwić, tylko by się nadenerwował, zapomniał połowy tego co miał powiedzieć, w efekcie i tak nic by nie załatwił, więc i tak ja musiałabym to zrobić. Dlatego, nauczeni doświadczeniem, wspólną decyzją pomijamy całą tę nieprzyjemna część, i od razu zabieram się za to ja :)Żeby nie było, że go "uciskam"- ja też zawsze konsultuję z nim ważniejsze sprawy, w końcu chyba na tym, między innymi polega małżeństwo? Czasem się zastanawiam, czy to nie jest właśnie jakoś źle odbierane, że "wszystko" załatwiam za niego, i czy nie wygląda to tak, że on robi tylko to co mu każę, albo czy nie odbierają go właśnie jako taką fajtłapę, co bez żony, to nic nie zrobi, ale wtedy myślę sobie, że to przecież nasza broszka jak załatwiamy swoje sprawy, i nikomu nic do tego, tym bardziej, że jak dotychczas zdaje to egzamin i nam z tym dobrze :) Ale babka z ostatniego punktu jednak "trochę" przegina, bo jej mąż nie pyta jej o zdanie, ale w ogóle nie ma prawa głosu, a to już nie jest zdrowa relacja. A co do pozostałych punktów- taki właśnie niektórzy ludzie mają szacunek do pracy, szkoda gadać...

[historia]
Ocena: 2 (Głosów: 2) | raportuj
10 października 2012 o 17:46

@Sharp_one, Trochę czytałam o tej sprawie, a ponieważ nie chce mi się tego wszystkiego wypisywać, odeślę cię w miejsce z którego sama dużo się dowiedziałam, nie tylko z zamieszczonego tam filmiku, ale też z komentarzy pod nim. Dwa nawet tu skopiuję: "Zwroc tez uwage na roznice kulturowe. W Polsce glownie sie pije kawy rozpuszczalne (zalewane wrzatkiem) lub espresso (rowniez robione przy pomocy wrzatku). Tak wiec kazdy jest przyzwyczajony do tego, ze kawa jest bardzo goraca. Za to w USA glowna forma kawy jest kawa z tzw ekspresu przelewowego - tam kawa stoi dosc dlugo w dolnym dzbanku, ktory jest tylko podgrzewany - tak wiec jest o wiele chlodniejsza od tej, do ktorej my jestesmy przyzwyczajeni - stad tez dla np takiej starszej kobiety moglo byc to zaskoczeniem, ze kawa, ktora dostala jest o wiele bardziej goraca od letniej lury, ktora jako amerykanka pila cale zycie." "(...)Ta kobieta napisała list do Maca w którym opisała co jej się przydarzyło. Poprosiła, żeby sprawdzili czy ta ich maszyna do kawy nie jest zepsuta i liczyła na to, że Mac pokryje jej koszty leczenia. Jednak Mac zaoferował tylko $800, chociaż koszt kuracji wynosił ponad $10000. Dopiero wtedy zdecydowała się ich pozwać" A skoro wygrała tę sprawę, to już zupełnie nie nazwałbym jej idiotką :) A tu masz obiecany link: http://www.wykop.pl/link/924883/wiekszosc-z-nas-slyszala-o-kobiecie-ktora-wygrala-pare-mln-od-mcdonalda/

[historia]
Ocena: 2 (Głosów: 2) | raportuj
8 października 2012 o 7:33

Odnośnie punktu 6, chciałam tylko powiedzieć, że kiedyś rozwalił mnie pan z windykacji lukasa, który dzwonił do mojego męża. Dzwonił do nas kilka razy, i większość telefonów odbierałam ja. Pytał czy rozmawia z Maciejem X, ja odpowiadałam, że z jego żoną. Pan wtedy pytał, czy wiem w jakiej sprawie może dzwonić. Ponieważ w tym banku mieliśmy jeden malutki kredycik, zawsze odpowiadałam, że oczywiście, chodzi o kredyt na to i tamto, w wysokości takiej a takiej. Czasem dorzucał pytanie o wysokość raty. A po jakimś czasie już nawet nie pytał z kim rozmawia, tylko mówił skąd dzwoni, i czy wiem w jakiej sprawie. Kiedy moje odpowiedzi pokrywały się z rzeczywistością, pan bez dalszych oporów przypominał o niezapłaconej racie. Ale kiedy raz zamiast mnie, odebrał mój teść, i pan zastosował taki sam zestaw pytań, na które teść odpowiedział prawidłowo, pan powiedział mu, że niestety nie może mu przekazać więcej informacji, i prosi o kontakt od mojego męża :) Zabił mnie tym, bo po 1: mi też nie powinien był nic mówić, a po 2: skoro już mi przekazał taką informację, to czemu nie przekazał jej teściowi, który odpowiedział na jego pytania tak samo jak ja? A już w ogóle na śmierć zabił mnie, kiedy pierwszy raz udało mu się porozmawiać z moim mężem. Zaczął rozmowę jak zwykle, niestety mój mąż kompletnie nie ma głowy do takich rzeczy, i nie odpowiedział na żadne z jego pytań. Wtedy pan zapytał, czy może rozmawiać z panem Maciejem, a kiedy mąż powiedział, że właśnie z nim rozmawia, pan... poprosił do telefonu mnie :)

[historia]
Ocena: 1 (Głosów: 5) | raportuj
6 października 2012 o 16:10

Przyznam się szczerze, że w pierwszych tygodniach życia mojej córy, też zdarzało mi się komuś opowiadać o kupkach... :) Ale po 1: nigdy przy ludziach/w miejscu publicznym, po 2: tylko osobom które NAPRAWDĘ chciały tego słuchać, i po 3: nie wywoływałam w słuchaczu odruchów wymiotnych i innych nieprzyjemnych odczuć, ani dokładnością opisów, ani słownictwem, itp., itd. Ale muszę uderzyć się w pierś-też dopadło mnie "pieluszkowe zapalenie mózgu", na szczęście w lekkiej postaci, i szybko mnie z niego wyleczyła koleżanka. Wybrała sposób w miarę bezbolesny i bardzo skuteczny(za co serdecznie jej dziękuję)- nagrała naszą ponad dwu godzinną rozmowę i dała mi do odsłuchu. Od tamtej pory bardzo się pilnowałam żeby nie gadać prawie bez przerwy o mojej małej :) Na szczęście zrobiła to na tyle szybko, że moi znajomi nadal uważają mnie za w miarę normalną ;) Ale przynajmniej trochę rozumiem te wszystkie mamusie zafascynowane swoimi maluchami. Mam dla was takie porównanie- na pewno każdemu z was, choć raz w życiu zdarzyło się coś, o czym chcieliście opowiedzieć każdej napotkanej osobie. Jakaś tak mega pozytywna rzecz, że aż was roznosiło- kojarzycie takie uczucie? No i teraz wyobraźcie sobie, że taka rzecz dzieje się kilkanaście razy dziennie, siedem dni w tygodniu- ześwirować można- po prostu trzeba to komuś opowiedzieć. Bo część rodziców właśnie takie ma odczucia w związku z pojawieniem się malucha w domu- wszystko co robi jest nowe i fantastyczne, no wręcz niesamowite! Na szczęście z czasem człowiek się przyzwyczaja do takich rzeczy i przestaje zadręczać swoje otoczenie opowieściami o nowym człowieczku :) Po prostu dla części ludzi pojawienie się dziecka jest tak ważnym wydarzeniem, i wiążą się z nim tak wielkie emocje, że muszą gdzieś tę energię "wydalić", stąd ta bezustanna paplanina... :) Przynajmniej tak było w moim przypadku, i kilka znajomych mamusiek też podobnie to widzi. Mam nadzieję, że zrozumiale się wyraziłam i będziecie mieli odrobinkę wyrozumiałości dla świeżo upieczonych rodziców :) A żeby nikt mnie źle nie zrozumiał, to dodam, że oczywiście to co zrobiła koleżanka autorki jest niedopuszczalne i obrzydliwe- ja rozumiem fascynację i wszystko inne, ale trzeba znać umiar we wszystkim. Kulturalny człowiek wie jak się zachować w każdej sytuacji, i potrafi wyczuć o czym możne z kimś porozmawiać, a co powinien zostawić dla siebie... Niestety, niektórym się wydaje, że jeśli oni uważają coś za ciekawe, to automatycznie wszyscy w koło też powinni się tym zachwycać...

[historia]
Ocena: 7 (Głosów: 11) | raportuj
5 października 2012 o 18:47

Widzisz kochany-mylisz się po całości. I będę taka dobra, że nawet ci wytłumaczę dlaczego :) Sama mam małe dziecko. Nieraz zdarza mi się na nie nakrzyczeć, ba, kilka razy nawet zarobiła małego klapsa. Ale po pierwsze nigdy nie wyzywam swojego dziecka, nigdy nie używam przekleństw w rozmowie z nią, czy kiedy za coś ją opierdzielam, i nigdy jej "poważnie" nie uderzyłam. Bo to nie jest wychowywanie, a poniżanie, które potrafi się bardzo paskudnie odbić na psychice. I jak najbardziej jestem za tym, żeby ludzie reagowali, kiedy choćby wydaje im się, że gdzieś dzieje się krzywda dziecku. Widzisz, normalny człowiek, który stara się wychować swoje dziecko na ludzi, nie będzie miał nic przeciwko takiej "kontroli", bo wie, że nie robi nic złego, a kontrola ma służyć dobru jego dziecka. Natomiast patol będzie się rzucał na wszystkie strony, bo boi się, że jego "odchyły" ujrzą światło dzienne i już nie będzie mógł wyładowywać swoich frustracji na słabszym od siebie maluchu. Co do końcówki twojego komentarza: na skutek zazdrości, i próby zaszkodzenia mojej rodzinie, miałam taką właśnie wizytę policji i opieki społecznej w sprawie mojej córy. Panie z opieki przyszły, wypiły herbatkę i stwierdziły, że one to by chciały tylko takie kontrole przeprowadzać, a policjanci dodatkowo jeszcze przeprosili, że w ogóle do nas przyszli, i tłumaczyli się, że oni muszą każde zgłoszenie sprawdzić. Powiedziałam im wtedy to samo, co napiszę ci teraz: I bardzo mnie to cieszy, że muszą i to robią. I dziękuję, że do mnie przyjechali, bo przynajmniej wiem, że jeśli kiedyś sama zgłoszę coś takiego, to ktoś na to zareaguje. Bo 10 razy mogą trafić na normalną rodzinę, której tak jak np. mojej ktoś próbuje zaszkodzić, albo tak jak piszesz ty-ktoś "wtrącił nos w nie swoje sprawy" i źle zinterpretował to co usłyszał, czy zobaczył, a za 11 razem mogą trafić na psychola, czy pijaka i uratować jakiegoś malucha. I jeszcze do autorki: bardzo dobrze, że zareagowaliście. Oby coraz więcej ludzi miało takie podejście jak wy, zamiast takiego jak kolega do którego kierowałam swoją odpowiedź. Szkoda tylko, że policjanci dali dupy, bo nie mieli prawa jej informować kto zrobił zgłoszenie. Chyba, że sama do tego doszła... Mam tylko nadzieję, że nie zniechęci was to do reagowania, gdybyście jeszcze kiedyś byli świadkami takiej sytuacji.

[historia]
Ocena: 2 (Głosów: 2) | raportuj
2 października 2012 o 20:33

Lata praktyki. :)

[historia]
Ocena: 1 (Głosów: 1) | raportuj
2 października 2012 o 20:28

Niekoniecznie była normalna-bratowa mojego męża, to kawał suki od zawsze, z wiekiem robi się już tylko gorzej. Nikt, ale naprawdę absolutnie nikt z naszego otoczenia, nie jest w stanie nawet sobie wyobrazić, jakie zaćmienie padło na mózg jego bratu, że się z nią ożenił. Pewnym wytłumaczeniem może być ich córka, ale szczerze mówiąc-nie znam nikogo, kto dobrowolnie znosiłby to co ona mu funduje, nawet biorąc pod uwagę dobro dziecka... Kiedyś może zbiorę się w sobie i ją tu opiszę, ale z góry ostrzegam, że wyjdzie elaborat na całą długość strony, i jeszcze wnuki będziecie nią straszyć, tak wam zapadnie w pamięć...

[historia]
Ocena: 3 (Głosów: 3) | raportuj
2 października 2012 o 18:39

Tak na logikę, to chyba każdy, bez względu na zawód, ma prawo wezwać policję w takiej sytuacji...

« poprzednia 1 27 8 9 10 11 12 13 14 15 16 następna »