Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Armagedon

Zamieszcza historie od: 19 listopada 2012 - 15:36
Ostatnio: 10 maja 2024 - 16:56
  • Historii na głównej: 9 z 10
  • Punktów za historie: 3129
  • Komentarzy: 8403
  • Punktów za komentarze: 68099
 
Komentarz poniżej poziomu pokaż
Komentarz poniżej poziomu pokaż
[historia]
Ocena: 6 (Głosów: 6) | raportuj
2 marca 2024 o 15:19

Nie usunąć, tylko edytować. Mniej roboty będzie. Historię, póki jest w poczekalni, można edytować i poprawiać nawet 100 razy.

[historia]
Ocena: 1 (Głosów: 1) | raportuj
29 lutego 2024 o 4:19

Mam ten sam problem. Wybieg przedszkolny dosłownie pod samymi oknami. Mimo, że piętro wysokie - hałas jest uciążliwy, zwłaszcza, że wszystkie imprezy w porze letniej przenoszone są na zewnątrz. To dopiero jest jazda. Dzieci "występują" zbiorowo - wywrzaskując piosenki fałszywie. Wodzirej drze się w mikrofon zachęcając do różnych konkursów, muzyka z głośników dużej mocy leci na full, wszyscy tańczą, piszczą, rechoczą, klaszczą i biorą interaktywny udział w przedstawieniach teatrzyków dla dzieci, czyli - dopingują aktorów. A w tym wszystkim - rozochocony tłum rodziców, który też cicho nie siedzi. Pandemonium! Wszystkim to przeszkadza, bo echo niesie i imprezę słychać w każdym mieszkaniu na osiedlu. Nawet jak imprezy nie ma, a cztery grupy małolatów wybiegną "na ogródek" - i tak można dostać pier_dolca. Jednak nigdy nie trwa to zbyt długo. W każdym razie, na pewno nie od rana aż do 17:00. Przecież dzieciaki mają jakieś wycieczki, różne zajęcia w budynku, posiłki, wypoczywają po obiedzie. A w wakacje w ogóle jest pusto, chyba że przedszkole ma akurat wakacyjny dyżur. Ale wtedy dzieci jest mało, to i hałas prawie żaden. Mieszkańcy przywykli. Nie pyskują, na skargi nie chodzą, bo kto by się tam ośmielił małym dzieciom bruździć... Dzieciństwo ma swoje prawa. Zgrzytają zębami i milczą. I jakoś nikt nie zamierza się wyprowadzać z tego powodu.

[historia]
Ocena: 2 (Głosów: 2) | raportuj
20 lutego 2024 o 21:18

Ja pierdziu! Wie ktoś o co tu w ogóle chodzi?

[historia]
Ocena: 5 (Głosów: 15) | raportuj
15 lutego 2024 o 23:22

A kto był piekielny?

[historia]
Ocena: 2 (Głosów: 2) | raportuj
15 lutego 2024 o 13:41

@czydredy: Owszem, w niektórych, bardzo wyjątkowych sytuacjach, sąd może orzec eksmisję do noclegowni, schroniska dla bezdomnych lub innej placówki zapewniającej miejsca noclegowe, wskazanej przez gminę. Ale nie na bruk. Jeśli eksmitowany nie ma życzenia mieszkać w schronisku - sam sobie ten bruk do zamieszkania wybiera. Natomiast sąd nie może odmówić najmu socjalnego: -kobiecie w ciąży -małoletniemu -osobie niepełnosprawnej -ubezwłasnowolnionemu -osobie sprawującej opiekę nad chorym, małoletnim, ubezwłasnowolnionym -obłożnie choremu -emerytowi, renciście, kwalifikującemu się do pomocy społecznej -osobie posiadającej status bezrobotnego Warto zaznaczyć, że przydział mieszkania socjalnego - to umowa najmu z gminą. Zawiera się ją na okres jednego roku. Potem gmina może umowę przedłużyć, lub nie.

[historia]
Ocena: 2 (Głosów: 4) | raportuj
15 lutego 2024 o 10:16

@digi51: Póki co, żaden deweloper do nas nie wjedzie, bo status gruntów jest uregulowany. Ale, owszem, teren rekreacyjny należy do gminy, a jest naprawdę duży, prawie park. Już dwa razy robiono zakusy na ten obszar. Raz Kościół chciał tu budować kościół, a raz deweloper biurowiec. A takiego wała! Za pierwszym razem 75% mieszkańców (ok 1500 osób) podpisało protest, w drugim przypadku rozsądny okazał się burmistrz i pokazał deweloperom środkowy palec. Bo to jest teren nie tylko nasz, osiedlowy. Tu się odbywają festyny, imprezy, różnego rodzaju eventy - dla całej dzielnicy. Fajny gościu, głosowałam na niego. Ostatnio zarządził generalny remont tego placu. Wygląda zajebiście. A to jak wygląda osiedle w dużej mierze zależy od mieszkańców. Czy im zależy, czy domagają się zmian na lepsze, czy kontrolują organ zarządzający, czy potrafią się integrować, dogadywać i dmuchać w jedną trąbkę. Tutejszym mieszkańcom kiedyś się chciało. Były zebrania "członków", wysuwano wnioski, postulaty... I dlatego mamy teraz to co mamy. Ale dziś? Większość właścicieli mieszkań ma wszystko w dupie, bo tu nie mieszkają, słoiki i obcokrajowcy - mają w dupie, zresztą i tak nie mogliby podejmować żadnych decyzji, no i, powoli, zwłaszcza od czasu pandemii, osiedle się robi "bezpańskie". Na szczęście administrator, ten sam odkąd pamiętam, nie zaniża standardów i robi co do niego należy.

[historia]
Ocena: 4 (Głosów: 6) | raportuj
14 lutego 2024 o 23:18

@HelikopterAugusto: I tu się z tobą zgadzam. Od dwudziestu lat mieszkam na starym osiedlu. Przeprowadziłam się tu jako bardzo jeszcze młoda osoba. Rodzice doszli do wniosku, że powinnam już "iść na swoje", więc jedno duże mieszkanie zamienili na dwa mniejsze. W udziale mi przypadło niewielkie, dwupokojowe mieszkanko na osiedlu z PRL. Nie marudziłam, bo darowanemu koniowi w zęby się nie zagląda. Na początku szczęśliwa nie byłam. Większość sąsiadów to "stare grzyby", osób w moim wieku jak na lekarstwo, balkonik mikroskopijny, to samo piwnica. Ale z czasem doceniłam i "te grzyby" i zalety tego osiedla. Dziś żadna siła by mnie stąd nie ruszyła. Osiedle kwitnie, jest mnóstwo zieleni, alejki, ławeczki, teren rekreacyjny, boiska, parkingi, sklepy. Jest przestrzeń, a blok od bloku hektar. Do tego czynsz bardzo przystępny, choć remontów przez te 20 lat było dużo. Ocieplili bloki, założyli domofony, kamery na każdym piętrze i w windach. Glazura i terakota od parteru po dziesiąte piętro. Jest cały system przeciwpożarowy, łącznie z oddymianiem. Regularnie czyszczą i dezynfekują zsypy. Ponadto są altanki śmietnikowe i estetyczne, zamykane pawilony gdzie stoją pojemniki na "recykling". O tym, że na osiedlu jest z 10 osobnych pojemników na psie odchody - nawet nie wspomnę. A etatowy dozorca dba o wszystkie sprawy i SPRZĄTA. Ale to jest osiedle SPÓŁDZIELCZE. Zarządza nim administracja, nie ma żadnych wspólnot, deweloperzy mogą nam naskoczyć, bo cały teren jest prywatny (czyli nasz) i płacimy od niego podatek gruntowy. Bloki są "gniotsa nie łamiotsa", postoją jeszcze sto lat. Grzyba nie ma, a ściany nie pękają. Centralne działa sprawnie, windy rzadko się psują, ciśnienie w kranach OK, a akustyka standardowa. Głośne dźwięki jednak słychać. Niestety, "grzyby" powymierały, a te, które jeszcze żyją - umrą niebawem. Mieszkania po nich przejmuje rodzina, remontują i przeznaczają na "inwestycje", czyli pod wynajem. Bo wnuki wolą deweloperskie. Albo remontują, sprzedają komuś "na inwestycję", wnuki dobierają kredyt - i kupują deweloperskie. A "blok" powoli robi się obcy. Wynajmujący najczęściej mają kij w tyłku i nie chcą się integrować. Zwłaszcza młode osoby. Cóż, są tu tylko "na chwilę", dorobią się w korpo - to se kupią deweloperskie z tarasem.

[historia]
Ocena: 2 (Głosów: 6) | raportuj
14 lutego 2024 o 18:46

@Xynthia: Bóg zapłać za dobre słowo. Rzadko tu się to trafia.

[historia]
Ocena: 8 (Głosów: 10) | raportuj
14 lutego 2024 o 17:18

@Chrupki: Prawda jest taka, że autor nie o wszystkim pisze. Po pierwsze, należy wiedzieć, że mieszkanie komunalne, a mieszkanie socjalne - to dwa różne typy mieszkań. Mieszkania komunalne to mieszkania dla osób pracujących, lecz osiągających niewystarczające środki na zaciągnięcie kredytu mieszkaniowego, lub na wynajęcie mieszkania po cenie rynkowej. Natomiast mieszkania socjalne to mieszkania przeznaczone dla osób na granicy ubóstwa, które najczęściej nie pracują, lub ich dochód jest skrajnie niski. Także dla osób, które zostały eksmitowane i gmina musi zapewnić im mieszkanie zastępcze, bo w Polsce nie wykonuje się eksmisji na bruk. Mieszkania socjalne to mieszkania o obniżonym standardzie. Takie mieszkanie może mieć zaniżony metraż, nie mieć kuchni lub łazienki (a pomieszczenia te będą wspólne dla kilku mieszkań), może nie być windy, lub zamiast centralnego ogrzewania są piece. Czynsze w związku z tym są bardzo niskie. Powiedzmy, ok, 4 zł z m2. Z kolei mieszkania komunalne bardzo często nie odbiegają standardem od mieszkań, jakie znajdziemy na rynku nieruchomości w nowym budownictwie. Z mieszkania spółdzielczego wywalić nie jest tak łatwo. Zaległość musi być naprawdę duża, lokator uporczywie nadal nie płacić i nawet się nie starać dogadać ze spółdzielnią w kwestii spłaty ratalnej. Odbywa się sprawa sądowa, komornik dostaje zielone światło i - najczęściej - wystawia zadłużone mieszkanie na licytację. Jeśli kwota sprzedaży przekracza zadłużenie - lokator otrzymuje różnicę. Dostaje również zwrot wkładu mieszkaniowego. Wnioskuję zatem, że autor wraz z rodzicami mieszkał wcześniej w mieszkaniu komunalnym. Czynsze są tam wysokie, a wystarczy zaległość trzymiesięczna, żeby dostać z komunałki kopa. (Chyba że rodzice autora mieszkanie spółdzielcze wcześniej odziedziczyli.) Czy tak, czy śmak, mnie zastanawia, dlaczego za brak opłaty czynszu miałaby być odpowiedzialna tylko matka? W lokalu mieszkają trzy dorosłe osoby i żadna się nie poczuwa? Autor nieletni nie jest, w innych swoich historiach pisze, że pracował, więc chyba jakieś tam pieniądze zarabiał? Nie mógł wpłacać na ten czynsz chociaż 1/3 kwoty? Rodzice, nawet jeśli z różnych przyczyn niepracujący, powinni mieć albo renty, albo emerytury, albo zasiłki dla bezrobotnych, albo chociaż zasiłki stałe z OPS. Przy niskich dochodach Urząd Gminy zapewnia również dodatek mieszkaniowy. W zależności od wspólnych dochodów rodziny, może to być nawet 2/3 czynszu. Przy skrajnie trudnej sytuacji życiowej OPS udziela także pomocy w różnych innych formach. Opłaca prąd, gaz, udziela pomocy w formie posiłków, zasiłków celowych na leki, odzież, obuwie, a przede wszystkim, dopłaca tę część czynszu, której nie pokrywa gmina. No cóż, niektórzy wolą nie opłacać czynszu niż iść do urzędów po pomoc. Albo... pomoc od państwa im się nie należy, bo nie spełniają kryteriów. Powiedzmy, są zdrowi, mogliby iść do pracy, ale im się nie chce...

[historia]
Ocena: 3 (Głosów: 7) | raportuj
14 lutego 2024 o 2:01

Prawdę mówiąc jestem zdziwiona. Najwyraźniej system rozliczeń w Boltach i Uberach jest "odwrotny", niż w korporacjach Taxi. Bo w każdej korporacyjnej taksówce kierowca woli płatność gotówką. Wszystko jedno którą korpo jadę, jak wyciągam kartę, najczęściej słyszę "a nie ma pani gotóweczki?" i to nawet wtedy, gdy zamawiając taksówkę zaznaczam formę płatności. Bywa, że terminal jest niezalogowany i muszę poczekać aż "załapie". Któregoś razu, wiedziona babską ciekawością, zapytałam kierowcę o co chodzi. No i, podobno, to co ma w kieszeni - to ma w kieszeni na bieżąco. A na rozliczenie kasy z konta musi jakiś czas czekać, bo zwykle wypłacają raz w miesiącu. Ot, ciekawostka...

[historia]
Ocena: -5 (Głosów: 17) | raportuj
13 lutego 2024 o 11:16

Ogólnie jestem po twojej stronie, ale... Nie bardzo wiem, dlaczego sądzisz, iż jest to historia o zazdrości? Ja rozumiem, że brata pewnie skręciło lekko na widok tych wszystkich bajerów, ale czy nie po to właśnie go zaprosiłeś? Żeby zobaczył i zazdrościł? W sumie, nic w tym złego nie ma. Człowiek lubi się pochwalić swym dorobkiem. W normalnej zazdrości też nic złego nie ma, dopiero zawiść jest podła. A twój brat, zgodnie z przyjętym obyczajem, "ponazachwycał" się twoją chałupą, a potem przeszedł do konkretów. Czyli do sprawy, z którą właściwie przyjechał. Bo nie sądzisz chyba, że na pomysł pożyczki wpadł ad hoc, pod wpływem zazdrości? O twojej dobrej sytuacji materialnej musiał wiedzieć już wcześniej. Pożyczki, oczywiście, miałeś prawo odmówić, nawet bez podawania przyczyn. Po prostu, nie - i już. A on mógł poczuć się zawiedziony, ale nie miał prawa strzelać focha i obrabiać ci tyłka, bo dawanie pożyczek nie jest twoim obowiązkiem, zwłaszcza przy roszczeniowych postawach. Jednak dziwi mnie trochę twoja motywacja tutaj. "Bo jak to i dlaczego? A tak to, że ja zapierniczałem w jednej i drugiej robocie 7 dni w tygodniu. Moje mieszkanie służyło mi jako hotel, ponieważ wracałem tu tylko po to, żeby przespać się kilka godzin. Ale oczywiście tego już nie byli w stanie zrozumieć..." A co to ma do rzeczy? Przecież brat nie prosił cię o darowiznę, tylko o pożyczkę. Nie powiedział ci "daj mi, stary, swoją ciężko zarobioną kasę, bo ja potrzebuję, a ty się już dorobiłeś". Chyba że podejrzewałeś, iż tej pożyczki brat ci nigdy nie zwróci, bo nie będzie miał z czego? I że, tak naprawdę, to nie jest prośba o "pożycz", tylko o "daj"? Jeśli tak - to powinieneś o tym wspomnieć. Na zakończenie mały żarcik. "Z rodziną to tylko fajnie na zdjęciach." Twój brat, obrabiając ci zadek, mówił pewnie dokładnie to samo...

[historia]
Ocena: 11 (Głosów: 11) | raportuj
13 lutego 2024 o 9:30

@Michail: No, to był taki dłuższy wstęp, po prostu, żeby rozruszać pióro.

[historia]
Ocena: 2 (Głosów: 6) | raportuj
12 lutego 2024 o 20:07

@SmoczycaWawelska: Nie musiałaś zaznaczać. Chociaż... Tak czy siak - komentarz jest świetny. Zrobiłaś mi wieczór.

[historia]
Ocena: -3 (Głosów: 11) | raportuj
12 lutego 2024 o 19:28

"...myślę, że u nas w kraju nie znajdę pomocy." Całkiem niewykluczone. Ale nie wiadomo, czy ją znajdziesz gdziekolwiek. Coraz częstsze depresje są pokłosiem coraz szybszego rozwoju cywilizacji, coraz szybszego tempa życia, imperatywu "na sukces" i pogoni za pieniądzem. (Między innymi.) Lub tragedią, czy dramatem osobistym. Najskuteczniejszym leczeniem choroby jest eliminacja jej przyczyn. W przypadku depresji zwykle to niemożliwe, bo świat jest jaki jest, a zmarły nie zmartwychwstanie. Więc pozostają tabletki. Tak, wiem, podobno AMERYKAŃSCY uczeni odkryli, że depresja to choroba umysłowa, a nie psychiczna. Nie wierzę w to nawet przez chwilę. Produkcja kolejnych "cudownych" tabletek - to kolejne zyski firm farmaceutycznych. Dodatkowo takie tabletki uzależniają, zmieniają postrzeganie świata, osobowość, sterują hormonami. A także mają nieciekawe skutki uboczne. Na przykład, powodują spadek libido, zaburzają erekcję i koncentracją. Ale, w razie problemów, wszyscy i tak lecą po "różowe" tabletki, choć jest to droga na skróty. Jednak, w dzisiejszych czasach, bywa, że innej drogi nie znajdziesz. Zresztą - dzisiaj wszyscy kochają tabletki. Żre się ich tony. Suplementy, witaminy, wspomagacze... na odchudzanie, na cerę, na włosy, paznokcie, na wątrobę, na żołądek, na sen, na energię, na uspokojenie, na pamięć, na serce, na prostatę, na erekcję, na wzrok, na koncentrację... trzeba, czy nie trzeba. A czasem wystarczy zmienić tryb życia, nawyki żywieniowe, odstawić używki, zwolnić tempo... ale to nie takie proste. Proste jest łykanie tabletek.

[historia]
Ocena: -2 (Głosów: 16) | raportuj
12 lutego 2024 o 15:16

@jotem02: Wiesz co? Tak naprawdę, to dziś wystarczy nauczyć się czytać. Bo nawet pisać nie musisz umieć odręcznie. Wyćwiczysz podpis i wystarczy. A w smartfonie i kompie są klawisze. -liczyć nie musisz umieć, masz do tego kalkulatory -po co ci wiedzieć, dlaczego trawa jest zielona -wiedza o układzie słonecznym do niczego w życiu ci się nie przyda -nie musisz też wiedzieć, gdzie masz wątrobę, trzustkę, czy nerki i skąd się biorą dzieci -skąd się wziął człowiek powiedzą ci na religii -co cię może obchodzić kto jaki obraz namalował i kiedy -nic nie musisz wiedzieć o dinozaurach, starożytności, i średniowieczu, to było dawno temu -na cholerę ci informacja jaki jest skład powietrza i wzór chemiczny wody, wystarczy, że pijesz i oddychasz -burza to zjawisko atmosferyczne, jak przychodzi - to jest W szkołach powinien być tylko przedmiot "wiedza praktyczna". -nie wolno wkładać jajek do mikrofali -jak i czym dokładnie umyć i wybielić zęby -do czego można użyć drewna -jakich środków chemicznych do czego używać -jak uzyskać cement... -jak przyciąć wykładzinę -jak postawić pergolę/altankę ogrodową Chociaż, czy ja wiem...? Przecież jest internet. Wszystkiego się można dowiedzieć stamtąd. Więc może wystarczy nauczyć się w szkole biegłej obsługi komputera jak szukać potrzebnych informacji, jak ściągać potrzebne dane, jak pracować zdalnie i instalować programy. Potem jeszcze perfekcyjnie ogarnąć smartfona - i chwatit. No, może jeszcze angielski wprowadzić jako wykładowy, bo to się NA PEWNO przyda. Acha, jeszcze obowiązkowa religia. Ironia-ironią, ale nie zdziwię się, jak kiedyś do tego dojdzie. A małolactwo i tak będzie narzekać, że mają przeładowany program.

[historia]
Ocena: 5 (Głosów: 5) | raportuj
12 lutego 2024 o 4:35

@Jorn: Wiem! Dlatego napisałam "przy takim dzwonie przód musiał być skasowany dokładnie." Ale ta "mocno gnieciona blacha" i tak nie daje gwarancji przeżycia, czy choćby wyjścia z wypadku bez żadnych urazów. Dlatego każdy, kto z poważnej kolizji wychodzi bez szwanku - ma sporo szczęścia.

[historia]
Ocena: 5 (Głosów: 11) | raportuj
11 lutego 2024 o 1:25

Historię PRAWIE zrozumiałam. Najpierw myślałam, że zmiótł cię z ulicy ("wjechał we mnie"; "wyrzuciło go do osi jezdni prosto na mnie"), ale potem zrozumiałam, że musiało chodzić o twoją dwutonową furę, którą siła uderzenia przesunęła kilka metrów do tyłu (czołowe?). Nie wiem tylko, czy siedziałeś w środku z nogą na hamulcu, czy zaciągnąłeś ręczny parkując na chodniku? Jeśli to pierwsze - miałeś sporo szczęścia, bo przy takim dzwonie przód musiał być skasowany dokładnie. Chłoptaś też raczej wyszedł z wozu o własnych siłach. A szkoda, mógłby sobie chociaż kulasy połamać, bo śmierci to raczej nikomu nie życzę. Dobrze też, że jechał sam (chyba?). Zaś, co do konsekwencji. Za jazdę po pijaku zabierałabym prawko dożywotnio. Każdy kto siada za kółkiem nagrzany, jest albo j_ebnięty, albo uzależniony od alkoholu, więc nie ma żadnej gwarancji, że sytuacja nie będzie się powtarzać. No, można by było ustalić jakąś górną granicę upojenia (powiedzmy 0,8 promila) poniżej której "dożywotka" nie grozi, bo różne są w życiu przypadki. Ale gdyby każdy miał świadomość czym ryzykuje prowadząc "pod wpływem", może by jednak wolał nie ryzykować. PS Dlaczego koleś płacił za naprawę z własnej kieszeni? Ubezpieczenia nie miał?

[historia]
Ocena: 6 (Głosów: 6) | raportuj
9 lutego 2024 o 13:37

@Librariana: Dokładnie tak. Piętnujące i stygmatyzujące. Myślę, że dzisiaj to by było nie do pomyślenia. Ale 20 lat temu, jak widać, mogło mieć miejsce. Nawet nikt nie interweniował u dyrekcji szkoły. Babsko albo złośliwe, albo głupie i jadące stereotypem, że jak dziecioroby - to pewnie bidota. A najprędzej - i jedno i drugie. Niektórzy wielodzietnych rodzin po prostu nie lubią. Zresztą - po dziś dzień. Widzą matkę z czwórką pociech - od razu sądzą, że "patola". A jeszcze te 20 lat temu, kiedy szalało bezrobocie, o pracę było ciężko, a zarobki (zwłaszcza u "januszy") były żadne i niepewne, mało kto wierzył, że "czworaczki" da się utrzymać tylko z "pracy rąk". Ale, prawdę mówiąc, teraz wcale nie jest dużo lepiej. Wielodzietnych zaraz podejrzewa się, że "ciągną socjal", mnożą się dla 500+ i nie pracują. Można o tym poczytać nawet na Piekielnych. W realu jest więcej "poprawności politycznej" i każdy się pilnuje. Zwłaszcza nauczyciel, bo mógłby za to "beknąć". Rodzice teraz są zdecydowanie bardziej "uświadomieni".

[historia]
Ocena: 5 (Głosów: 11) | raportuj
9 lutego 2024 o 12:29

@singri: Z tego, co opisywałaś wcześniej wynika, że jednak na tę diagnozę poszłaś. Stwierdzono u córki ADHD, bodajże? Rozumiem, że w związku z tym szkoła sądu rodzinnego nie zawiadamiała? Tyle, że sama diagnoza niczego nie zmienia. Może jedynie wyjaśniać takie czy inne zachowanie dziecka. Zastanawiam się więc, czy sama diagnoza wystarcza i czy poczynania dziecka są wtedy usprawiedliwione i traktowane "ze zrozumieniem"? Czy może szkoła oczekuje (wymaga) jakiejś terapii? Bo jeśli nie wymaga, to co właściwie za różnica, czy dzieciak diagnozę ma, czy nie ma? Dla rodziców krzywdzonych dzieci i dla gnębionych nauczycieli - żadna. Gówniak jak sprawiał problemy - tak sprawia, nawet bardziej ochoczo, bo ma wymówkę.

Komentarz poniżej poziomu pokaż
[historia]
Ocena: 1 (Głosów: 5) | raportuj
9 lutego 2024 o 10:38

EDIT: Sorry, nie autora, tylko właściciela Groszka, oczywiście.

[historia]
Ocena: -1 (Głosów: 5) | raportuj
8 lutego 2024 o 23:17

@fursik: Nie wiem, czy dobrze rozumiesz. Ale mnie zastanawia, co mogłoby spotkać autora na tym skrzyżowaniu, gdyby nie koński łeb Groszka wychylony z okna?

[historia]
Ocena: 1 (Głosów: 1) | raportuj
7 lutego 2024 o 2:44

@Ja_Klaudiusz: Minął rok i ciekawa jestem, czy twoja matka nadal żyje? Bo jeśli nie - z pewnością umierała łatwiej ze świadomością, że odebrałeś jej tę ostatnią wigilię. Się zastanawiam, jak można być tak podłym, egoistycznym i zupełnie pozbawionym empatii człowiekiem? W stosunku do osoby stojącej nad grobem. Wiesz jak ja to widzę? Zaprosiłeś matkę pod wpływem impulsu, a potem ci się odwidziało. A jej "choroba" to był tylko wygodny pretekst. Odwołujesz spotkanie dzień przed wigilią, bo matka "od wczoraj" bierze antybiotyk? Śmieszne... Ja bym raczej spytała jak się czuje, czy jej czegoś nie trzeba i czy da radę na tę Wigilię dojechać? 1.Gdy ją zapraszałeś jakoś ci nie przeszkadzało, że żona z córką są na antybiotykach i stanowią zagrożenie dla twojej matki, która - z racji podeszłego wieku - też znajduje się w grupie podwyższonego ryzyka. 2.Kobieta 87 lat bierze antybiotyk, a ty nawet nie wiesz na co zachorowała? Gówno cię to obchodzi, zostawiasz ją samą i chorą na święta? Co podejrzewałeś, covida? Na covid nie bierze się antybiotyków. Zresztą, na żadne wirusówki się nie bierze. A zapalenie oskrzeli nie jest zakaźne. 3.Obie panie zachorowały JEDNOCZEŚNIE akurat tuż przed świętami (a uprzedziłeś matkę wcześniej o tym?), właśnie kończyły brać lekarstwa, to się strrrrasznie bałeś, żeby ich starsza pani nie trafiła jakąś zarazą... ciekawe jaką? 4.Czy twoje towarzyszki od czasu pandemii nie opuszczały mieszkania? Nie kontaktowały się z ludźmi w pracy, w sklepie, na ulicy, w komunikacji? Jedyną osobą, od której mogłyby coś "złapać" była twoja matka? No chyba tak, skoro "jej wnuczka już dwukrotnie po jej wizytach była chora". Jeeesssu... co za wredne, podłe zdanie. Sadząc z wieku twojej matki - ty sam już jesteś starym pierdzielem, w dodatku z paranoją. A twoja córka chyba nie ma pięciu lat? Ale może jest niepełnosprawna, choruje na coś, co upośledza jej układ odpornościowy? Rozumiem, że nie wychodziła z domu, a ty i twoja żona, wracając "z miasta", dezynfekowaliście się w całości, żeby dziecka czymś nie zarazić? Dlatego, jak chorowało, to od razu było wiadomo, że nie zaraził go nikt inny, tylko twoja matka, bo przyszła z zapaleniem oskrzeli, albo zapaleniem płuc, albo ze sraczką, chorym pęcherzem, katarem, czy zapaleniem spojówek. Swoją drogą, miała(ma?) zdrowie ta staruszka. Żadna choroba nie była w stanie powalić jej w pościel. Może dlatego, iż wiedziała, że nie ma na kogo liczyć, więc jest zmuszona ogarniać wszystko sama. A jak raz, osamotniona i wystraszona pandemią, potrzebowała wsparcia - posłałeś ją na drzewo, wezwałeś karetkę i kazałeś zmądrzeć. Choć to ona o wiele bardziej ryzykowała przyjmując ciebie w domu, niż ty odwiedzając ją. Zresztą, oboje mogliście założyć maski i nie podchodzić do siebie zbyt blisko. Tekst "zadzwoń jak zmądrzejesz" jest tak chamski, że ręce opadają. (Bez względu na to, kogo by dotyczył.) Naprawdę sądziłeś, że matka zadzwoni za tydzień i powie ci "syneczku kochany, byłam durna, ale zmądrzałam, więc dzwonię, żeby ci o tym powiedzieć? Zaręczam, że po takim tekście ja nie zadzwoniłabym do ciebie do końca życia. Ale może o to ci właśnie chodziło? Ludzie starzy bardzo często czują się, bezradni i trudno im podejmować decyzje. Potrzebują porady, wskazówki, wsparcia i pociechy. Mają prawo źle się poczuć, mają prawo bać się śmierci, bo wiedzą, że ona jest blisko. Nie chcą karetki, nie chcą samotnie umierać w szpitalu. Nawet jeśli "strach miał wielkie oczy" i okazuje się, że nic im nie jest, to wcale nie znaczy, że nic im nie było, przynajmniej w ich odczuciu. A twoja matka, zdaje się, nie wydzwaniała do ciebie z każdą zdrowotną pierdołą? Na pewno nie robiła tego w ciągu tych dwóch lat, kiedy "mądrzała". PS "Zaprosiłem ją natychmiast jak będziemy zdrowi." Jak WY będziecie zdrowi, czy jak ONA będzie zdrowa? Bo wy, zdaje się, mieliście ozdrowieć już zaraz?

« poprzednia 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10331 332 następna »