@Cut_a_phone: Oczywiście, że przeprosiłam :)
Szwedzki w miarę znam, uczyłam się jeszcze zanim go poznałam. On się polskiego uczył, kiedy był jeszcze z tamtą dziewczyną, ale wymiękł po jednym semestrze. A szkoda, bo z polską wymową bardzo dobrze sobie radzi. Planuje jeszcze kiedyś do tego wrócić, ale na razie walczy z niemieckim, który jest mu potrzebny w pracy. W domu rozmawiamy głównie po angielsku, bo raz że nam obydwojgu najłatwiej, dwa, on nie mówi takim sztokholmskim szwedzkim, którego normalnie uczą się cudzoziemcy, tylko mieszanką dialektów smålandskiego i skańskiego - obydwa ciężko zrozumieć. To tak jakby w Polsce mówić do cudzoziemca gwarą góralską
@whateva: ja bym powiedziała, że nawalone ma raczej osoba, która wpada na takie pomysły, a nie ta, która prostuje jej światopogląd, ale masz oczywiście prawo do swojej opinii, jaka by nie była :)
@digi51: moja miała właśnie podobne noty. 22/48, a nagle znalazła się na głównej w wynikiem 100/106. Czary kurła mary.
Nie wiem czemu i komu to ma służyć. Na pewno nie autorom, którzy przez takie coś tracą wiarygodność
I dziwnym trafem akty wandalizmu, o których nie słyszał żaden, nawet lokalny portal informacyjny, dotknęły akurat naszego „geja” z ONRu. No co za przypadek, patrzcie państwo
@Xynthia: kilkanaście minut po dodaniu historii było 48/48, podczas gdy inne dzisiejsze historie miały ogółem po 6 głosów. Hmm... Albo dziki ma kilkadziesiąt kont, albo na stronie dzieją się dziwne rzeczy.
Chociaż, pod niedawną moją historią tez nagle pojawiło się mnóstwo plusów, wszystkie komentarze i minusy zniknęły. Magia albo admin manipuluje
@Armagedon: idąc do kogoś w gości, zawsze celuję w „akademicki kwadrans”, właśnie żeby nie stresować gospodarza, gdyby mu się zdarzyła kilkuminutowa obsuwa.
Jest jeszcze jedna kategoria przychodzących za wcześnie - nadgorliwiec „przyszedłem wcześniej, żeby Ci w czymś pomóc”. Pomijając fakt, że nikt go o tę pomoc nie prosił (plus jest to obraźliwe dla gospodarzy, gdyż sugeruje, że nie poradzą sobie sami z przygotowaniem przyjęcia), to w momencie, kiedy gospodarze właśnie się kąpią/ubierają, w czym on chce im pomagać? Wejść ze mną pod prysznic i umyć mi dupę? ;)
Odnośnie przychodzenia o różnych porach, mieszkając jeszcze w Irlandii, dość często organizowałam domówki. Miałam już listę, na którą godzinę kogo zapraszać. Nadgorliwców zapraszało się na 20, spóźnialskich na 18 i tym sposobem wszyscy zjawiali się w okolicach 19 :)
@misguided: na domówkę zdecydowanie wolę, jak ktoś się spóźni niż jak przyjdzie za wcześnie. Masz zaproszonych gości powiedzmy na 19. Do 18 masz wszystko przygotowana, idziesz sama się wyszykować. O 18:15 stoisz w łazience zawinięta w ręcznik i suszysz włosy, chłop w samych gaciach prasuje sobie koszulę. W tym momencie dzwonek do drzwi. Goście przyszli wcześniej, „żeby na pewno się nie spóźnić”. I w tym momencie nie wiesz, co masz zrobić - wrócić do łazienki i skończyć się szykować czy stać w tym ręczniku i ich zabawiać...
@celulozarogata6: o o o! Jak ja takich „uwielbiam”. Zrywa kontakt po jednej lub dwóch randkach, albo w ogóle zanim dojdzie do randki. Po czym po kilku latach wyskakują niczym królik z kapelusza z „Czy mnie jeszcze pamiętasz, czy jak inne dziewczęta baju baj baju baj” :D
Tak. To jest leczenie kompleksów i pompowanie sobie ego poprzez pokrętną autosugestię, jak to laski za nim latają. Jeśli ktoś naprawdę jest zainteresowany, to choćby skały srały, znajdzie sposób, żeby się spotkać. A to jest zwyczajne zawracanie głowy. No chyba że należą do grupy ludzi, którzy zawsze już na pierwszej randce dostają kosza, więc tylko poprzez wieczne jej przekładanie, mogą mieć poczucie powodzenia u płci przeciwnej.
Miałam 4 lata temu takiego "adoratora". Też umawiał się, w ostatniej chwili odwoływał, potem przepraszał, znowu się umawiał i znowu odwoływał. Jako jedną z wymówek podał, że jest właśnie w Indiach. To nie wiedział wcześniej, że się tam wybiera, tylko się w pół godziny spontanicznie teleportował? Potem, kiedy zaczęłam się spotykać z moim facetem, zrugał mnie na fejsbuniu, że się niby "puszczam z innym za jego plecami". Olać takiego i zablokować.
Koleżanka z kolei niedawno opowiadała, że była umówiona z jakimś kolesiem w kawiarni. W ostatniej chwili, kiedy ona już była na miejscu, typ napisał, że bardzo przeprasza, coś go zatrzymało, nie zdąży tam dojechać i prosi o spotkanie w innej kawiarni, w innej części miasta, bo tam prędzej dojedzie. I jeśli dotrze tam przed nim, żeby złożyła zamówienie, podał jej nawet dokładnie, co ma zamówić dla niego. Koleżanka poszła mu na rękę, podjechała w tamto miejsce. On upewnił się, że ona tam już jest, po czym ją zablokował, a na spotkanie nigdy nie dotarł. I ja się pytam, po co takie coś? Co mu to dało? Jakąś chorą satysfakcję, że przegonił dziewuchę po mieście i w koszty wmanewrował?
Niektórzy ludzie mają specyficzny tryb rozumowania. Księgowa u mnie w firmie jakiś czas temu powiedziała mi, że nasz szef tak ze 2 lata temu ponoć miał rozkminę, i to całkiem na poważnie, czy mógłby przestać wypłacać mi pensję: "no bo jej facet dobrze zarabia, więc on na pewno w całości utrzymuje dom, a ona swoją pensję wydaje pewnie na buty i fryzjera. Ona moze się bez tego obejść, bo to nie są artykuły pierwszej potrzeby, a ja nie mam obowiązku tego sponsorować". Księgowa wytłumaczyła mu w żołnierskich słowach różnicę między sponsoringiem a wynagrodzeniem za wykonaną pracę, wyjaśniła, że jego zasranym obowiązkiem jako pracodawcy jest to wynagrodzenie wypłacać, a na co pracownik je wydaje g*wno go obchodzi. A jeśli brakuje mu kasy na pensje dla pracowników, niech ograniczy własne wydatki
Zmodyfikowano 1 raz Ostatnia modyfikacja: 28 października 2020 o 19:54
@BordoKropka: nie mnie oceniać ;) Ale zdjęcie zostało, podejrzewam, wykorzystane głównie przez swoją zabawność i charakterystyczny kontekst (zostało zrobione podczas płacenia za toaletę), moja ewentualna uroda nie miała tam nic do rzeczy.
Biegając po Sztokholmie miałam pilną potrzebę skorzystania z toalety i kiedy chciałam skorzystać z takiej metalowej "latryny", które w duzych miastach stoją na ulicach, okazało się, że zamiast typowego dla tych przybytków wrzutu monet, wyposażona jest w czytnik kart kredytowych. Bardzo nas to rozbawiło i koleżanka zrobiła zdjęcie. I właśnie ono zostało wykorzystane jako ilustracja do punktu o tym, że płatności gotówką odchodzą do lamusa i za nawet najdrobniejsze rzeczy trzeba płącić kartą.
@iks: podczytuję sobie właśnie interpretacje prawników. Wygląda to mniej więcej tak, że w momencie, kiedy publikujesz zdjęcie, Instagram wchodzi w posiadanie licencji do tego zdjęcia, co jednak nie daje uprawnień osobie trzeciej do kopiowania go i rozpowszechniania według własnego widzimisię. Z tym że jeśli do tego dojdzie, Instagram umywa ręce.
Do tego dochodzi kwestia upubliczniania czyjegoś wizerunku. Pod zdjęciem napisali, skąd je wzięli i podlinkowali do mojego profilu na instagramie, który jest prywatny i przeznaczony dla grupy docelowej, jaką są moi znajomi. A teraz teoretycznie każdy może sobie kliknąć i zobaczyć, jak się nazywam
@Pawulon: o proszę, ciekawych rzeczy można się dowiedzieć. Mógłbyś może mnie oświecić, w jaki to sposób „sram we własne gniazdo”? Nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek krytykowała coś, tylko dlatego, że jest polskie
@szafa: w moich wczesnych latach nastoletnich moja mam została dyrektorem dużej placówki i stres ją zjadał do tego stopnia, że po przyjściu do domu potrafiła przez godzinę wrzeszczeć sama do siebie. Ja w tym czasie miałam jazdy o każdą ocenę poniżej piątki, o niedokładnie jej zdaniem posprzątane (czy wręcz wylizane) mieszkanie, o zbyt dokładnie posprzatane mieszkanie (bo na pewno kogoś sobie pod jej nieobecność zaprosiłam, moim koleżankom potrafiła grozić zrzuceniem ze schodów, jeśli kiedykolwiek zobaczy je u siebie na progu. W międzyczasie nabawiła się wrzodów żołądka, co oczywiście było moją winą, bo to przez to, że jestem idiotką, nieudacznikiem i ona musi się za mnie wstydzić. A potem ją z tego stołka wywalili i jej przeszło. Tylko że ja po czmychnięciu za granicę musiałam się od podstaw uczyć takich rzeczy jak pewność siebie czy samoocena.
@Samoyed: w Anglii nigdy nie mieszkałam, za „polaczka” się nie uważam, więc w żadną czułą strunę mi nie uderzyłaś. Chodzi mi o to, że pod prawie każdą historią plujesz jadem, obrażasz, wyzywasz i urządzasz sobie wycieczki personalne. Nawet na rozrywkowym portalu obowiązuje chyba jakaś etykieta i kultura wypowiedzi. Nie wiem, co niedobrego dzieje się w twoim życiu (a coś musi być na rzeczy, skoro musisz się w ten sposób wyładować), ale chyba są inne sposoby radzenia sobie z frustracjami. Chyba że masz po prostu taki parszywy charakter i czerpiesz jakąś chorą przyjemność z dowalania wszystkim naokoło. Jeśli tak, to faktycznie chyba lepiej, że robisz to w internecie niż gdybys miała chodzić po ulicy i rzucać kamieniami w przypadkowo spotkanych ludzi
@Samoyed: dziubuś, myślę, że dobry psychiatra dałby radę wyleczyć twoje frustracje, przynajmniej warto spróbować. Wszystkim wyjdzie na dobre.
Do argumentu o "karygodnym zachowaniu" zarówno barmanki, jak i autorki, które nie dość, że miały czelność nie domyślić się narodowości owego pana (nie wiem po czym, może po tępym ryju?), to jeszcze o zgrozo śmiały w Anglii mówić po angielsku, nawet nie będę się odnosić, bo i tak nie zrozumiesz. Szkoda mojego czasu.
@bazienka: ja chodziłam na prywatny angielski całą podstawówkę i liceum. W podstawówce, bo bardzo chciałam się tego języka uczyć, a w szkole był dopiero od 5 klasy, a przy tym traktowany po łebkach, a w liceum pod kątem egzaminów na studia, do których program szkoły w najmniejszym stopniu nie przygotowywał (matura pisemna była na poziomie FC, a egzamin wstępny na poziomie CPE)
@bazienka: prywatne lekcje to niekoniecznie musza być korepetycje wyrównawcze. Dziecko uzdolnione w jakimś kierunku i zainteresowane przedmiotem można posyłać na dodatkowe lekcje, żeby nauczyło się rzeczy wykraczających poza program szkoły
@Madeline: ja to pamiętam jako jedną czytankę, w 3 albo 4 klasie. Zaczynała się chyba od słów: „(imiona trójki dzieci) mieszkają w Australii, ogromnym kraju”
@singri: Tak, u mnie to też było na polskim :)
A "Ptaki" uwielbiam. Z tym że bardziej książkę. W filmie drażniło mnie, jak strasznie kaleczyli irlandzkie nazwy, począwszy od samej Droghedy
@Cut_a_phone: Oczywiście, że przeprosiłam :) Szwedzki w miarę znam, uczyłam się jeszcze zanim go poznałam. On się polskiego uczył, kiedy był jeszcze z tamtą dziewczyną, ale wymiękł po jednym semestrze. A szkoda, bo z polską wymową bardzo dobrze sobie radzi. Planuje jeszcze kiedyś do tego wrócić, ale na razie walczy z niemieckim, który jest mu potrzebny w pracy. W domu rozmawiamy głównie po angielsku, bo raz że nam obydwojgu najłatwiej, dwa, on nie mówi takim sztokholmskim szwedzkim, którego normalnie uczą się cudzoziemcy, tylko mieszanką dialektów smålandskiego i skańskiego - obydwa ciężko zrozumieć. To tak jakby w Polsce mówić do cudzoziemca gwarą góralską
Nie bardzo rozumiem puentę historii...
@whateva: ja bym powiedziała, że nawalone ma raczej osoba, która wpada na takie pomysły, a nie ta, która prostuje jej światopogląd, ale masz oczywiście prawo do swojej opinii, jaka by nie była :)
@digi51: moja miała właśnie podobne noty. 22/48, a nagle znalazła się na głównej w wynikiem 100/106. Czary kurła mary. Nie wiem czemu i komu to ma służyć. Na pewno nie autorom, którzy przez takie coś tracą wiarygodność
I dziwnym trafem akty wandalizmu, o których nie słyszał żaden, nawet lokalny portal informacyjny, dotknęły akurat naszego „geja” z ONRu. No co za przypadek, patrzcie państwo
@Xynthia: kilkanaście minut po dodaniu historii było 48/48, podczas gdy inne dzisiejsze historie miały ogółem po 6 głosów. Hmm... Albo dziki ma kilkadziesiąt kont, albo na stronie dzieją się dziwne rzeczy. Chociaż, pod niedawną moją historią tez nagle pojawiło się mnóstwo plusów, wszystkie komentarze i minusy zniknęły. Magia albo admin manipuluje
@Armagedon: idąc do kogoś w gości, zawsze celuję w „akademicki kwadrans”, właśnie żeby nie stresować gospodarza, gdyby mu się zdarzyła kilkuminutowa obsuwa. Jest jeszcze jedna kategoria przychodzących za wcześnie - nadgorliwiec „przyszedłem wcześniej, żeby Ci w czymś pomóc”. Pomijając fakt, że nikt go o tę pomoc nie prosił (plus jest to obraźliwe dla gospodarzy, gdyż sugeruje, że nie poradzą sobie sami z przygotowaniem przyjęcia), to w momencie, kiedy gospodarze właśnie się kąpią/ubierają, w czym on chce im pomagać? Wejść ze mną pod prysznic i umyć mi dupę? ;) Odnośnie przychodzenia o różnych porach, mieszkając jeszcze w Irlandii, dość często organizowałam domówki. Miałam już listę, na którą godzinę kogo zapraszać. Nadgorliwców zapraszało się na 20, spóźnialskich na 18 i tym sposobem wszyscy zjawiali się w okolicach 19 :)
@misguided: na domówkę zdecydowanie wolę, jak ktoś się spóźni niż jak przyjdzie za wcześnie. Masz zaproszonych gości powiedzmy na 19. Do 18 masz wszystko przygotowana, idziesz sama się wyszykować. O 18:15 stoisz w łazience zawinięta w ręcznik i suszysz włosy, chłop w samych gaciach prasuje sobie koszulę. W tym momencie dzwonek do drzwi. Goście przyszli wcześniej, „żeby na pewno się nie spóźnić”. I w tym momencie nie wiesz, co masz zrobić - wrócić do łazienki i skończyć się szykować czy stać w tym ręczniku i ich zabawiać...
@celulozarogata6: o o o! Jak ja takich „uwielbiam”. Zrywa kontakt po jednej lub dwóch randkach, albo w ogóle zanim dojdzie do randki. Po czym po kilku latach wyskakują niczym królik z kapelusza z „Czy mnie jeszcze pamiętasz, czy jak inne dziewczęta baju baj baju baj” :D
Tak. To jest leczenie kompleksów i pompowanie sobie ego poprzez pokrętną autosugestię, jak to laski za nim latają. Jeśli ktoś naprawdę jest zainteresowany, to choćby skały srały, znajdzie sposób, żeby się spotkać. A to jest zwyczajne zawracanie głowy. No chyba że należą do grupy ludzi, którzy zawsze już na pierwszej randce dostają kosza, więc tylko poprzez wieczne jej przekładanie, mogą mieć poczucie powodzenia u płci przeciwnej. Miałam 4 lata temu takiego "adoratora". Też umawiał się, w ostatniej chwili odwoływał, potem przepraszał, znowu się umawiał i znowu odwoływał. Jako jedną z wymówek podał, że jest właśnie w Indiach. To nie wiedział wcześniej, że się tam wybiera, tylko się w pół godziny spontanicznie teleportował? Potem, kiedy zaczęłam się spotykać z moim facetem, zrugał mnie na fejsbuniu, że się niby "puszczam z innym za jego plecami". Olać takiego i zablokować. Koleżanka z kolei niedawno opowiadała, że była umówiona z jakimś kolesiem w kawiarni. W ostatniej chwili, kiedy ona już była na miejscu, typ napisał, że bardzo przeprasza, coś go zatrzymało, nie zdąży tam dojechać i prosi o spotkanie w innej kawiarni, w innej części miasta, bo tam prędzej dojedzie. I jeśli dotrze tam przed nim, żeby złożyła zamówienie, podał jej nawet dokładnie, co ma zamówić dla niego. Koleżanka poszła mu na rękę, podjechała w tamto miejsce. On upewnił się, że ona tam już jest, po czym ją zablokował, a na spotkanie nigdy nie dotarł. I ja się pytam, po co takie coś? Co mu to dało? Jakąś chorą satysfakcję, że przegonił dziewuchę po mieście i w koszty wmanewrował?
Niektórzy ludzie mają specyficzny tryb rozumowania. Księgowa u mnie w firmie jakiś czas temu powiedziała mi, że nasz szef tak ze 2 lata temu ponoć miał rozkminę, i to całkiem na poważnie, czy mógłby przestać wypłacać mi pensję: "no bo jej facet dobrze zarabia, więc on na pewno w całości utrzymuje dom, a ona swoją pensję wydaje pewnie na buty i fryzjera. Ona moze się bez tego obejść, bo to nie są artykuły pierwszej potrzeby, a ja nie mam obowiązku tego sponsorować". Księgowa wytłumaczyła mu w żołnierskich słowach różnicę między sponsoringiem a wynagrodzeniem za wykonaną pracę, wyjaśniła, że jego zasranym obowiązkiem jako pracodawcy jest to wynagrodzenie wypłacać, a na co pracownik je wydaje g*wno go obchodzi. A jeśli brakuje mu kasy na pensje dla pracowników, niech ograniczy własne wydatki
Zmodyfikowano 1 raz Ostatnia modyfikacja: 28 października 2020 o 19:54
@Habiel: biednej Kai już nawet Muminki kulturalnie, ale stanowczo kazały „oddalić się w innym kierunku”
@BordoKropka: nie mnie oceniać ;) Ale zdjęcie zostało, podejrzewam, wykorzystane głównie przez swoją zabawność i charakterystyczny kontekst (zostało zrobione podczas płacenia za toaletę), moja ewentualna uroda nie miała tam nic do rzeczy. Biegając po Sztokholmie miałam pilną potrzebę skorzystania z toalety i kiedy chciałam skorzystać z takiej metalowej "latryny", które w duzych miastach stoją na ulicach, okazało się, że zamiast typowego dla tych przybytków wrzutu monet, wyposażona jest w czytnik kart kredytowych. Bardzo nas to rozbawiło i koleżanka zrobiła zdjęcie. I właśnie ono zostało wykorzystane jako ilustracja do punktu o tym, że płatności gotówką odchodzą do lamusa i za nawet najdrobniejsze rzeczy trzeba płącić kartą.
@iks: podczytuję sobie właśnie interpretacje prawników. Wygląda to mniej więcej tak, że w momencie, kiedy publikujesz zdjęcie, Instagram wchodzi w posiadanie licencji do tego zdjęcia, co jednak nie daje uprawnień osobie trzeciej do kopiowania go i rozpowszechniania według własnego widzimisię. Z tym że jeśli do tego dojdzie, Instagram umywa ręce. Do tego dochodzi kwestia upubliczniania czyjegoś wizerunku. Pod zdjęciem napisali, skąd je wzięli i podlinkowali do mojego profilu na instagramie, który jest prywatny i przeznaczony dla grupy docelowej, jaką są moi znajomi. A teraz teoretycznie każdy może sobie kliknąć i zobaczyć, jak się nazywam
@Pawulon: o proszę, ciekawych rzeczy można się dowiedzieć. Mógłbyś może mnie oświecić, w jaki to sposób „sram we własne gniazdo”? Nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek krytykowała coś, tylko dlatego, że jest polskie
@szafa: w moich wczesnych latach nastoletnich moja mam została dyrektorem dużej placówki i stres ją zjadał do tego stopnia, że po przyjściu do domu potrafiła przez godzinę wrzeszczeć sama do siebie. Ja w tym czasie miałam jazdy o każdą ocenę poniżej piątki, o niedokładnie jej zdaniem posprzątane (czy wręcz wylizane) mieszkanie, o zbyt dokładnie posprzatane mieszkanie (bo na pewno kogoś sobie pod jej nieobecność zaprosiłam, moim koleżankom potrafiła grozić zrzuceniem ze schodów, jeśli kiedykolwiek zobaczy je u siebie na progu. W międzyczasie nabawiła się wrzodów żołądka, co oczywiście było moją winą, bo to przez to, że jestem idiotką, nieudacznikiem i ona musi się za mnie wstydzić. A potem ją z tego stołka wywalili i jej przeszło. Tylko że ja po czmychnięciu za granicę musiałam się od podstaw uczyć takich rzeczy jak pewność siebie czy samoocena.
@Samoyed: w Anglii nigdy nie mieszkałam, za „polaczka” się nie uważam, więc w żadną czułą strunę mi nie uderzyłaś. Chodzi mi o to, że pod prawie każdą historią plujesz jadem, obrażasz, wyzywasz i urządzasz sobie wycieczki personalne. Nawet na rozrywkowym portalu obowiązuje chyba jakaś etykieta i kultura wypowiedzi. Nie wiem, co niedobrego dzieje się w twoim życiu (a coś musi być na rzeczy, skoro musisz się w ten sposób wyładować), ale chyba są inne sposoby radzenia sobie z frustracjami. Chyba że masz po prostu taki parszywy charakter i czerpiesz jakąś chorą przyjemność z dowalania wszystkim naokoło. Jeśli tak, to faktycznie chyba lepiej, że robisz to w internecie niż gdybys miała chodzić po ulicy i rzucać kamieniami w przypadkowo spotkanych ludzi
@Samoyed: dziubuś, myślę, że dobry psychiatra dałby radę wyleczyć twoje frustracje, przynajmniej warto spróbować. Wszystkim wyjdzie na dobre. Do argumentu o "karygodnym zachowaniu" zarówno barmanki, jak i autorki, które nie dość, że miały czelność nie domyślić się narodowości owego pana (nie wiem po czym, może po tępym ryju?), to jeszcze o zgrozo śmiały w Anglii mówić po angielsku, nawet nie będę się odnosić, bo i tak nie zrozumiesz. Szkoda mojego czasu.
A gdyby pani kasjerka zamiast na połajankach skupiła się na swojej pracy, to spokojdie zdążyłaby jeszcze z 5 osób obsłużyć.
@bazienka: ja chodziłam na prywatny angielski całą podstawówkę i liceum. W podstawówce, bo bardzo chciałam się tego języka uczyć, a w szkole był dopiero od 5 klasy, a przy tym traktowany po łebkach, a w liceum pod kątem egzaminów na studia, do których program szkoły w najmniejszym stopniu nie przygotowywał (matura pisemna była na poziomie FC, a egzamin wstępny na poziomie CPE)
@MarcinMo: obstawiam racsej jakiś wysyp trolli. 6 pierwszych postów miało od początku pozytywne noty, zminusowane zostały w ciągu ostatniej godziny
Polacy nie emigrują, Polacy kolonizują :)
@bazienka: prywatne lekcje to niekoniecznie musza być korepetycje wyrównawcze. Dziecko uzdolnione w jakimś kierunku i zainteresowane przedmiotem można posyłać na dodatkowe lekcje, żeby nauczyło się rzeczy wykraczających poza program szkoły
@Madeline: ja to pamiętam jako jedną czytankę, w 3 albo 4 klasie. Zaczynała się chyba od słów: „(imiona trójki dzieci) mieszkają w Australii, ogromnym kraju”
@singri: Tak, u mnie to też było na polskim :) A "Ptaki" uwielbiam. Z tym że bardziej książkę. W filmie drażniło mnie, jak strasznie kaleczyli irlandzkie nazwy, począwszy od samej Droghedy